(Do ilustracyi Obsadzenie, tery to ry ó w niemieickicih przez wojska francuskie i belgijskie, jako następstwo niespełnienia przez rząd berliński traktatu w er
salskiego odbyło się w zupełnym spokoju. P o między terenami obsadzonemi przez koalicyę a resztą Niemiec, zaprowadzono granicę celną.
Do Duesseldorfu w k roczy ły wojska koali
cyjne pod dowóldztwem generała Gaudiera, absadzając przedewszystkiem dw orzec kolejo
w y i ważniejsze punkty. Główną kwaterę obrał sobie komendant francuski Gaucher w Park hotelu.
W pierwszej chwili rozbrojono niemiecką policyę, w niedługim przecież czasie zwrócono
na stronie 60.)
jej broń i powierzono pełnienie służby bezpL czeństwa w dalszym ciągu. Stało się to po z ło żeniu przez jej komendę, przyrzeczenia, iż ści
śle zastosuje się do poleceń, wydanych przez okupantów.
Generał Gaucher w ydał do ludności miej
scowej proklamacyę, w zyw ającą do spokoju.
* Odniosła ona pożądany skutek. Ludność na ca łym zajętym obszarze nie okazywała wojskom koalicyjnym wyraźnej niechęci, w publicznych koncertach muzyk w ojskow ycl francuskich :ii placach Duesseldorfu brały udział tłumy Niem
ców, którzy widocznie pogodzili się ze swym losem.
C Z A R O W N IC A .
Opcwiaidanie skrócone z powieści E L IZ Y ORZESZKOW EJ.
W S T Ę P .
B ył to zim ow y wieczór. W ogromnej, w y sokiej sali sądowej, wśród wielkiej ciszy, pro
kurator głośno i wyraźnie obwieścił oskarże
nie podsądnych o straszną zbrodnię. O czy kilkuset zebranych ludzi zw róciły się ku ławie, gdzie, strzeżeni przez uzbrojonych żołnierzy, stali czterej m ężczyźni w więziennych ubra
niach. Zapytani z kolei o nazwiska, odpowie
dzieli: Piotr Dziurdzia, Stefan Dziurdzia, S z y mon Dziurdzia, Klemens Dziurdzia, włościanie,
w szyscy, oprócz Klemensa, który był synem Piotra, rolnicy i posiadacze ziemi. Piotr Dziur
dzia przez kilka lat był nawet w swej wiosce sołtysem.
Przyznali się do winy.
Piotr Dziurdzia był już niemłodym, ale sil
nym i krzepkim człowiekiem. W ejrzenie jego było poważne i bardzo smutne. Przeżegnał sic pokryjomu, gd y stanął w ław ie oskarżo
nych; a gdy odpowiadał na wszystkie pytania, spuścił głow ę i modlił się ze splecionemi
ręko-Rozbrajaniepolicyi niemieckiej w, Duesseldorfieprzezwojskakoalicyi.
—
61
—ma. Stefan, stryjeczny brat Piotra, nie miał je
szcze lat czterdziestu i niepodobnym był do Piotra. Czarne jego oczy patrzyły ponuro, lecz roztropnie i bystro. W yglądał na bardzo popę- dliwego. Szymon Dziurdzia był to człowiek ni- młody, brzydki i wskutek pijaństwa ogłupiały.
Ze strachu nie wiedział, co począć ze sobą;
łzy spływ ały mu po chudych policzkach. Naj
młodszy ze wszystkich, bo 22 lat mającym1, był Klemens, syn Piotra. Na ładnej i świeżej twa
rzy tego parobka malował się wstyd. C zerw ie
nił się, gd y m ówił w y ra zy : „przyznaję się“ , czerwienił się za każdym razem, gdy imię jego wymawiano. Chwilami miał1 Iz y tw oczjach:
myślał o chacie swojej, gdzie stara matka ręce załamuje, o polu, które orał, a słonko świeciło jasno.... W ted y był wesół i spokojny, nie tak, jak teraz — pełen wstydu i trwogi...
Co toi znaczy, że nie nędzarze, nie włóczęgi, lecz rolnicy, gospodarze popełnili straszną zbro unię? laką i dlaczego?
Ko się chciał o tem dowiedzieć a pilnie słu
chał zeznań świadków i opowiadań ludzkich, ten usłyszał następującą historyę.
R O Z D Z IA Ł P IE R W S Z Y .
Sucha Dolina była to wieś, złożona ze 40 może chat i ogrodów, 'które ciągnęły się szere
giem pośród pól i gajów. Nie brakło w niej chat z białymi kominami, sporemi oknami i porząd- nemi ganeczkami. W ogrodach gęste konopie srały gotow e do wyrwania, bujne g ło w y ka
pusty dogrzewały; gęsito isadzone wiśniowe drzewa dawać musiały dużo owoców. Nędza, więc zaglądała tu chyba tylko do chat najuboż
szych.
W piękny letni w ieczór mieszkańcy tej w io ski bardzo byli wzburzeni. Przed jednem z naj
dostojniejszych domostw gromada bab w rzesz
czała tak przeraźliwie, że aż dokoła niej zebra
ły się dzieci starsze i młodsze. Na wązkim dziedzińcu chaty, przed którą tło c z y ły się baby i dzieci, ciszej od niewiast inozmawiali m ęż
czyźni, przypatrując się z ciekawością robocie właściciela tej chaty. B y } to najzamożniejszy gospodarz Suchej Doliny, a zw al się Piotr Dziurdzia.
Z pochyloną głow ą i zgiętemi plecami, z
wielką powagą rozszczepia} on kloc drzewa na drobne kawałki. Z t nim stali dwaj jego sy
nowie a daleij Stefan Dziurdzia, stryjeczny brat zgryzion y i ponury i Szymon Dziurdzia, mizer
nie wyglądający, który za odetchnięciem w y dawał z siebie mocny zapach wódki. Jeden tyl
ko, Szymon, miał podartą koszulę i bose nogi, gdy inni odziani byli w porządne kapoty i Jo kolan sięgające buty.
Dwaj w pobliżu stojący włościanie zapytali ponurego Stefana:
— No, i wasze k row y ani troszkę mleka nie dają?
Stefan odpowiedział: _ Tak jakby nic. Kro- peleczkę z siebie puści i, żeby ją zabić, więcej nie da. W p rzód y to i więcej niż garniec dawały.
— To tak, jak u mnie _ odezwał się mizer
ny Szymon — 'jedna tylko a byw ało nieraz garniec da.
— Pietrek! hej, Pietrek! Skończysz ty kie
dy, czy nie? — zawołała jedna z kobiet piskli
w ym i rozgniewanym głosem.
Kilku m ężczyzn zaśmiało się.
—■ Oj, jak Stefanowej pilno czarownicę zła pać. Hej, Pietrek idź prędko, bo jak baba po swojemu się rozgniewa, to będzie bieda; nie po
ra dzisz jej, w ybije cię.
Piotr już robotę swoją skończył. Ujął w ramiona stos suchych, do zapalenia wybornych drzewek i w yszedł z nim za bramę. Kobiety powitały go okrzykiem i w szyscy ruszyli w drogę. W ysoka, chuda, z czarnemi palącemi o- czym a Rozalka Stefjanowa, wyskakując na
przód i rękoma za biodra się chwytając, z nie
zmiernym zapałem do Piotra zawołała:
— A czy to aby osinowe drzew o? bo jeżeli nie osinowe, to nic z tego nie będzie ; czarowi- ca nie przyjdzie na inne drzewo, tylko na osi
no we. Przysięgnij Pitrek, że osinowe!
Piotr Dziurdzia jakby nie słyszał. Targała rękaw i poły jego kapoty, dopóki mąż jej Ste
fan ściśniętą pięścią nie uderzył jej silnie w ple
cy B yłaby upadła, gdyby nie plot, o który się oparła. W net przyskoczyła, do męża, wycięła mu tęgi policzek i znowu pobiegła za Piotrem, krzycząc w ciąż: — A osinowe to drzew o?
Przysięgnij!
Stefan z cicha zaklął.
Stary chłop, którego zwano JaKóbem S z y
— 62 —
szką, wystąpi? z gromdy, przystąpi} do Rozalki i z powagą przemówił:
— Nie bądź głupia, Rozalko. U mnie także nieszcęście i ja chicę czarownicy w oczy zaj
rzeć; czyż jabym się zgodził, żeby drzew o , było insze, jak osinowe?
Na te słowa Rozalka uspokoiła się i odstą
piła od Piotra.
— iKoinedya — mówili 'jedni, wzruszając ra
mionami.
— Niech taką komejdyę licho porw ie! — odpowiedziały gniewnie kobiety — to bieda jest zgryzota, nie komedya.
— Ciekawość, kto ta czarownica?
— Przyjdzie na ogień, czy nie przyjdzie? — pytali w szyscy.
—- P rzyjd zie! czemuż niema przyjść? Za dziadów, pradziadów przychodziła, to i teraz przyjść musi — odpowiadali najstarsi.
Piotr szedł w ciąż naprzód zamyślony i mil
czący. Gromada malała. Kobiety i mężczyźni odłączali się po drodze. Dzieci odpędzono. P o zie stali tylko dwaj synowie Piotra, a także Stefan i Szymon Dziurdziowie i Jakóib Szyszka.
Z kobiet zaś zostały trzy żony Dziurdziów i Franka, hoża dziewczyna, z w esołą miną wciąż zerkająca na młodego Klemensa Dziur- dzię.
W ieczór już nadchodził. Zachodzące słońce ostatniemi światłami swemi rzucało ijeszcze i a ściany chat i twarze ludzkie różow e łuny, ale wnet skryło się za wsią na zachodniej stronie nieba. D ym y nad 'kominami, w przódy rumiane, szarzały a ziemię powoli mrok okryw ać zaczął.
Ryk bydła, beczenie owiec, stuki otwieranych i zamykanych w rót cichły i milkły.
W miejscu, z którego cztery drogi rozcho
dziły się w różne strony, stał stary, w ysoki k izyż. Tutaj Piotr zatrzym ał się. ciężar swój z ramion zrzucił, w niebo spojrzał, w yd obył z kieszeni hubkę i w milczeniu ogień krzesać za
czął. Zbili się w szyscy w ściśniętą gromadkę i w zrok w jego ręce wlepili. W net suche dre
wienka buchnęły ogniem. C ztery kobiety na ća łe gardło krzyknęły: „O Jezu!“ — jakby nigdy w życiu ognia nie widziały. Czekali w szyscy zapatrzeni w ogień, którego płomieniste języki strzelać zaczęły coraz wyżejj.
Na polach pusto było i cicho, tylko w
koń-c\ jednej z dróg kilka uderzeń młota ozwało się w kuźni.
— Albo to prawda, że czarownica na ogień przyjdzie? — z nogi na nogę przestępując, nie
śmiało zauważył Klemens — może jej całkiem na świecie niema?
— Czarownicy niema! — krzyknęła Stefa- nowa — a dlaczego mleko u krów przepadło?
Mleka u krów ani kropeleczki — a on mówi, ż<. czarownicy niema!
— Nie dziw o! suszą taka, że niech Pan Bóg bioni; pasza kiepska, to i mleko przepadło — dowodził Klemens.
Ale tym razem Piotr zw rócił się ku synowi i z wielką powagą mówić zaczął: — Kiedy na
sze dziady i pradziady w to w ierzyli, to musi to być prawda. M oże cud Boski okaże się nad nami niegodnymi, i ta, co taką krzyw dę nam zrobiła, przyjdzie na ogień, z tego osinowego drzewa zapalony, na którem powiesił się Ju
dasz psia wiara, co w żydowskie ręce w ydał Pana naszego Jezusa Chrystusa-,'Amen
Ogień palił się zwolna, lecz coraz w yżej.
Piotr rzucił weń jeszcze sporą wiązkę drzewa, płomień buchnął wysoko, aż ku ramionom krzy ża, U jrzaw szy krzyż nagle w złocie stofący, w szyscy obecni pochylili g ło w y i przeżegnali sic nabożnie.
W tej chwili na drodze dało się słyszeć da
lekie jeszcze ale rozgłośne śpiewanie na nutę ła gedną i tęskną... Śpiewający głos kobiecym był. Na twarzach gromadki, stojącej naprzeciw krzyża,, odmalowało się , zadowolenie przera
żenie a nadewszystko ciekawość.
— Idzie, idzie! — szepnęły k obiety.. Śpiew się przybliżał.
— Kowalow a, czy co? — szepnęła żona Piotra.
— A le! Nikt tak nie śpiewa, tylko ona __
odszepnęła Szymonowa.
Na. szczycie małego w zgórza pokazała się postać kobieca. Szybko idąc, dalej swą pieśń śpiewała. Nagle zamilkła. Spostr^pgła ognisko, i jak w ziemię wryta, stanęła. Była jeszcze mło
da i silna. Fartuch, dwoma rogami do pasa przy twierdzony, napełniony miała mnóstwem kwi
tnących ziół. Oprócz tego na ramionach niosła snop roślin taki wielki, że całą pierś i część tw arzy gej okrywał.
— 63
— Aa! — rzekła — co w y tu t*akiego robicie ludzie? czarownicę na ogień łapiecie?
W gromadce panowało grobow e milczenie.
W s zy sc y powyciągali szyje — i oczy, ja'k ostre żądła, w tę kobietę utopili. Ona tymczasem za
pytała znowu:
— C óż? czy już przychodziła?
Z gromadki ozwał się poważny głos Piotra:
•— Albo nie wiesz, że która pierwsza przej
dzie koło ognia, ta jest czarownicą?
— Jakżebym tego nie wiedziała — odparła kobieta — w iem I któraż pierwsza przeszła?
Piotr Dziurdzia i Jakób Szyszka odpowie
dzieli:
— T y ! ! !
— Ja? — w ym ów iła kobieta i opuściła ra
miona, tak że żółte dziewanny i białe krw aw ni
ki rozsypały się po trawie. — Ja! — pow tórzy
ła i załamała ręce. Ale wnet zdziwienie minęło i głośno śmiać się zaczęła.
— Ja, ja? — w olała wśród śmiechu — ja czarownica? Oj, ludzie, coście w y w ym yśleli?
czyście w y zgłupieli? C zy wam się pomieszało w głowach?. Tfu, taką brzydką rzecz na chrze
ścijańską duszę powiedzieć, c z y wam nie w styd? No, stójcie tu i czekajcie czarownicy, bo jak B óg na niebie, ona nie ukazała się jesz
cze. Mnie pilno do mego i do dzieci. B yw ajcie zdrow i!
Zebrała upuszczone zioła i żw aw ym krokiem poszła drogą, wiodącą ku samotnej chacie i ku
źni.
Ludzie pozostali u ognia. Piotr rzekł
— Otóż pokazał nam Pan Bóg Wszechmo
gący krzywdzicielkę naszą.
Stefan sam do siebie mruknął:
Już ja dawno wiedziałem, że ona jest czairownicą.
Ogień przygasał.. Na drodze, wiodącej do kuźni., rozlegał się w esoły śpiew kobiecy; z a w tórow ały mu uderzenia kowalskiego młota — a potem gruby glos męski.
R O Z D IA L DRUGI.
Dawno już mieszkańcy Suchej Doliny podej
rzewali Pietrusię, wnuczkę ślepej Maciejowej, żo miała jakieś stosunki z nieczystą siłą. Życie Pietrusi, jej postępowanie i charakter niezupeł
nie takie były, jak wszystkich innych kobiet
z Suchej Doliny. Tak jak Pietrusia, żona Micha^
ła kowala, nie w yszła za mąż i nie żyła żadna..
Żadna też nie wiedziała tyle dziwnych rzeczy, C" ona....
Przed wielu laty 1 sitara Maciejiowai p rz y w ędrow ała do Suchej Doliny skądciś z malut
ką wnuczką Pietrusią i różne służby pełniąc, na dorosłą dziewkę ją wyhodowała. Nagle sta
ra oślepła. Pietrusia już wybuchnąć miała w iel
kim lamentem nad kalectwem' babki, jednak w i
dząc, że ona nie kzyczy, nie płacze, lecz o w szem uśmiecha s j^ trochę i na pamięć w rzecio
nem furka, kolana jej i stopy ucałowała i rzekła:
— Teraz już jestem duża i, chwalić Boga, silna. Mogę pracować i żyw ić was do k<5ńca życia tak. jak w yście mnie żyw ili od maleńko- ści, kiedy ojciec i matka jednego roku zmarli.
Pilnować was będą, jak oka w głowie. Tak mi tioźe dopomóż! — Poszła i uwijała się po za
grodzie.
B yła to zagroda Piotra Dziurdzi. Żona jego niedomagała od kilku lat a że córki w domu nie l-yło, synowie zaś byli jeszcze dziećmi, w ięc gospodarstwem kobiecem za strawę i przyo- d itw ek zajmowała się w przódy M adejow a a teraz trudnić się zaczęła Pietrusia.
Piotr b y ł gospodarzem dostatnim i mógł pozwolić sobie na ten zbytek, aby jego chorą żonę sługa zastępowała.
Pomimo, że była sierotą i tułaczką, Pietru
sia bardzo byłą wesołą. Śpiewaniem napełnia
ła chatę Piotra. D ziw ili się ludzie tej wesołości bo głodu i biedy zaznała w swem życiu niema
ło. W iele znaozyło to, że złego obejścia nie do
znała nigdy. Babka wprawdzie nie miafa czasu pieścić je? i całować, ale nie zjadła nigdy łyżki strawy, dopóki wnuczki nie nakarmiła, nie ku
piła sobie przyodziewku żadnego, póki jej czy sto i cało nie ubrała. Zasługiwała się ludziom żeby jej wnuczki nie kzywdzili. Pietrusia cza
sem do innych dziewcząt ze łzami w oczach m ówiła: ,:Ona jak ten aniół nade mną“ .
Każdej niedzieli zrana, gdy w szystko skoń
czyła, co tyko w chacie do zrobienia było, P ie
trusia myła i czesała babkę. Potem na siwe jej w łosy wkładała czepiec biały, a jeśli kiedy w sobotę, mając więcej czasu, suto go szlarką ob
szyła, to już bardzo zadowolona powtarzała:
— Oj, jak ślicznie! oj! jak ślicznie!
Stara pytała:
— A skad pieniądze na szlarkę miałaś?
— Z lata jeszcze schowałam, kiedy żąć cho- aziłam do dworu.
— A nie zaleca się kto do ciebie? — zapyta
ła znowu.
Spuszczając oczy, dziew czyna odpowia
dała.
— A zalecają się. Już ja wam, babko prze
szłej niedzieli mówiłam, że Stefan Dziurdzia i Michałek Kowalczyk.
— Aha, to nic.... Na toś ty dziewka, żeby się do ciebie kawalery zalecali. Ale paciorek od nich nie brałaś, ani pieniędzy, ani nic?
— Nie brałam.
— Pew n o?
— Pewiusieńko babulu.
— Pamiętai, żeby na tobie grzechu przed Bogiem ani wstydu przed ludźmi nie było. Kie
d y który lubi, niech się żeni; a 'kiedy żenić się nie chce, to ty przy zbliżeniu się wszelakiem
— raz, dwa, trzy, w pysk! Dziewczyna po
winna być czysta, jak ta szklanka, kiedy ją w w odzie krynicznej wymyją'.
Pietrasia wstydliwie, lecz razem radośnie zachichotała.
— On ożeni się ze mną...
K tóry? — zapytała stara.
— A Michałek Kowalczyk.
Babka przyzw alająco pokiwała głową.
— Dobrze — rzekła — czcmu nie? chatę swoją ma, a także kawałek ziemi po ojcach.
Przytem rzemieślnik. T o tylko szkoda, że M i
chałowi teraz dwudziesty pierw szy roczek idzie. Jakże on się ożeni z tobą, kiedy musi iść do wojska?
— Nie może być! — krzyknęła przestra
szona dziewczyna.
Stara głow ą pokiwała.
— Oj, dziecko z ciebie, alboś ty o tem me wiedziała?
Co ona tam miała o wojsku wiedzieć? M i
chałek nie m ówił jej ani razu, że do wojska pój
dzie. Ot, zwyczajnie, młody, nie myślał o tern, co będzie kiedyś. v
- - M oże Michałek do wojska nie pójdzie?
— rzekła. — A by tylko dziś przyszedł.
le g o dnia Michałek przyszedi do chaty
Pietra — lecz niedługo potem opuścił Suchą r < b r ę ; wyciągnął los i powędrował dk> woljska.
Śmiali się ludzie w e w si: powrócić powróci
— mówili, bo ma swoją ziemię i chatę w e wsi;
ale aż za cztery lata, a cztery lata to dla dziew czyny wiek. Albo za kogo innego tymczasem wyjdzie, albo zestarzeje się i Michałek już jej nie zechce.
M aciejowa to samo mówiła wnuczce. Ale ona wciąż powtarzała:
— Pow iedział: czekajj na rrmie, Pietrasiu!
— I ty głupia będziesz czekała?
Będę!
Piotrow a namawiała ją, żeby szła za Ste
fana Dziurdzię, który od czasu, kiedy Pietrusia dorosła, na żądną inną dziewczynę nie spojrzał.
Ale Pietrusia nie miała dla niego przychyl
ności żadnej. Na namowy nawet nie odpowia
dała, tak się uparła.
Stefan, chociaż był pracow ity i roztropny i gospodarstwo miał dostatnie, za grubijańskie wymyślanie i skorą do bójki pięść nie miał mi
ru w e wsi, a dziewczęta uciekały od niego, jak od dyabła, tak się go bały. Pietrusia powiedzia
ła mu wprost, że go nie chce, ale on ani myślai odczepić się od dziewczyny. Raz przyszedł w niedzielę, gd y w chacie oprócz Pietrusi i jej babki nie było nikogo. U jrzaw szy go we drzwiach, Pietrusia skoczyła do komory, ale Stefan wnet znalazł się przy niej, objął ją i chciał pocałować. W y rw a ła mu się z twarzą czerwoną, jak piwonia, obie ręce w górę pod
niosła: raz, dwa, trzy i w pysk! Stefan jak o- parzony w yskoczył z komory a potem i z cha
ty, bo posłyszał w sieni kroki Piotra.
Pietrusia z płaczem przypadła do kolan bab
ki. Ta rzekła:
— No, Pietrasiu, już nam tu niema co popa
sać. Już ty tutaj dobrej woli nie zaznasz. P o kłońmy się gospodarzom za przytułek i gdzie
indziej wędrujmjr.
W e dwa dni potem Pietrasia i Maciejowa o-
puściły chatę Piotra. t
Piietrusia z łatwością znalazła słujżbę, bo słynęła w okolicy całej za pracownicę wybor
ną. Pieczenie chleba udawało jej się tak dosko
nale, iż doświadczone gospodynie szeptały mię
dzy sobą, że chyba jej jakaś dziwna siła po maga.
— 65
W małym sąsiednim dworku szlacheckim wzięto, ją za dziewkę folwarczną i pozwolono baokę trzymać przy siebie.
Za mąż Pietrusia nie szta. W rok po w y j
ściu jej ze wsi Stefan Dziurda sw aty do niej posyłał. Odprawiła ich z niczem, a Stefan po
tem przez cały tydzień wódkę w karczmie pi}
^ i bił się ze wszystkimi. Ludzie- na dobre już '' mówić zaczęli, że dziewka urok nań chyba rzu
ciła,' kiedy tak zapomnieć jej nie może i despe- ruje po niej.
Niebawem przecież Stefan ożenił się z dzie
wczyną ze wsi sąsiedniej i gadaniny ludzkie o Pietrusi ustały.
Minęło lat cztery — i Michałek powrócił nr reszcie z w o js k a ... W niedzielę wieczorem ukazał się w karczmie, gdzie mnóstwo ludzi rozmawiało, piło i tańczyło. B ył tak zmienio
ny, że go ledwie poznano; zmężniał i w yp ro
stował się, czarny wąs urósł mu, oczy patrzyły śmiało i roztropnie. Chociaż dużo świata w i
dział — w iosk ę'sw o ją z radością witał. Dawi- nym znajomym garniec wódki zafundował, o
^szerokim świecie rozpowiadał, ze wszystkiemi dziewczętami żartobliwie kłótnie zaczynał. Ale o Pietrusi ani wspomniał, ani się o nią zapytał, Przypom niały mu ją starsze kobiety. — Tak i tak z Pietrusia. było — m ów iły — tak i t a k .. . Michałek słuchał babskiego gadania i śmiał się, ale nie m ówił nic. — P o częstow aw szy baby wódką i serem, siarczyście tańczyć i hulać zaczął.
W ted y widlocznem się stało dla wszystkich, że on już o Pietrusi ani myśli.
— Z innem sercem, z innemi myślami po
wrócił — powiadano.
P rzez dwa tygodnie Michał nie w idział P ie trusi, ani starał się ją zobaczyć. Roboty miał w domu niemało. Sw ego dzierżawcę z chaty w ypraw ił i zamierzał porządnie rękaw y zaw i
nąć do pracy, nietylko rolnej, ale i kowalskiej.
W parę tygodni dopiero po swym powrocie, w gorący w ieczór letni, poszedł sobie drogą het daleko, pomiędzy szerokie błonia i zaszedł aż za Ijrzozow y lasek, za którym leżał duży szmat pola, okrytego zbożem. Właśnie zboże żąć zaczęto. Kilkanaście żniwiarek pochylało się nad złocistą falą. Michał stanął u skraju lasku i patrzał na jedną z robotnic, która wielki
snop żyta dorzuciła do mendla i znowu, ż,ęć zaczęła.
B yła to Pietrusia. Jakkolwiek schylona, do
brze widziała, że on tam stoi; nie odezwała się jednak ani słówkiem i g ło w y nie podniosła.
P ie rw s zy Michałek odezw ał się:
— Dobry wieczór, Pietrasiu!
W ted y dziewczyna w yprostow ała się, ręce z sierpem, na spódnicę opuściła i rzekła:
— Dobry w ieczór!
Ale nie patrzyła na niego. Michał przemówił
Ale nie patrzyła na niego. Michał przemówił