• Nie Znaleziono Wyników

— Na kościół oddam! Na szpital oddam' — krzyczał Szymon Reguła i przy tych słowach rąbnął W stół pięścią tak silnie, że się szklanki i talerze na nim zatrzęsły.

Regulina spuściła zapłakane oczy i milczała.

Jej milczenia. Szymon najbardziej nie lubił.

W olał sprzeczkę, wolał głośny płacz żony. — Milczenie niecierpliwiło go i doprowadzało do największej złości

— A jemu od moich pieniędzy w ara! — krzyczał. — Kiedy mu milszy ten szurgot niż rodzony ojciec, to niech z głodu zdycha! A to w szystko twoja w ina' Nie czyja, tylko twoja.

Znowu milczenie.

— Cackałaś się z tą dziewuchą, a stroiłaś, a chwaliłaś przed wszystkiemi, aż nareszcie dopięłaś sw ego!

Regulina podniosła na męża oczy zaczer­

wienione od płaczu:

— Sam wiesz, że nieprawdę mówisz!

— Praw'dę gadam! Jak Bóg w niebie — prawdę! Nie dawałaś jej kaw y na śniadanie?

— Jakeśmy sami pili, to jej dawałam czasem choć jakie zlewki. Ale nigdy nie myślałam, że się z nią Józio ożeni! Nigdy to nie myślałam.

I uczciwa i porządna! Jak ona mi stoły w rze­

źni poszorowała. to wiedziałam, że na nich proszku żądnego nikt nie dojrzy. I ty saiii ją chwaliłeś!

— Ja, tego szurgota-!?

Tu pięść Reguły znowu na stół się opuściła.

— Chwaliłeś, bo było co chwalić! A nie przywiozłeś to jej na sukienki, jakeś na jarmark do Lęczn y jeździł po konie?

_ A cóż to, nie wolno mi byto prezentu

służącej przyw ieźć? . . .

— Jużci wolno. Przecie® człow iek i psa polubi, a cóż dopiero dziecko! W zięliśm y ją, sierotę, bez matki i bez o jc a ... m izeractwo to było, zab iedzon e... wychow ała sie dziewka, jak lania!

— Ale do szorowania podłogi, a me na

żonę d la . . . j*

Chciał powiedzieć: Józia" a sykną . tego gałgana!“

Ożenił się z nią po Bożemu. Lubili sic . ■ • A to niech się lubią i niech t głodu zdy­

chają! Ja złamanego g r o s z a ...

_ Stracił posadę na k o le i.. . Z czego tam

96

Tu Regulina zaniosła się od płaczu.

— A cóż to? . • Nie łaska zakasać ręk aw y i iść do pracy? W sam raz dla niej być praczką tilbo pom ywaczką!

— Ale przecież trzeba w dom u. . . . trzeba dla męża u g o to w a ć ... małe dzieci.

_ A co mi tam do tego! Będę siedział na pieniądzach, a im ani grosza powąchać nie dam! Na tom tyle w y ło ż y ł na jego naukę, zeby mu takiego wstydu narobił? Myślałem, ze się me wiem jak ożeni, z dobrej fam ilii. . . a on z ta ą ścierka' Przecie Karolcia Fałdkowna byłaby z pocałowaniem ręki; ojciec daje jej wiana 30.000 z ło ty c h !. . . A tymczasem on z prosta dziewką, z prostą s łu ż ą c ą !... A tyś nic nie widziała!

lima kobieta to w szystko wytropi, w szystko wywącha, wie jak trawa rośnie! Ja z a inte­

resami chodziłem, przecież rzadkim gościem byłem w domu a i to, coś mię tknęło i tego szurgota wygoniłem na cztery w iatry! T o jemu trzeba było za nią polecieć, odwieźć do ciotki i dać na zapowiedzi! W idzicie go! C ztery Kla­

sy s k o ń c zy ł... Chcieliśmy na księdza, to on

« i e ' Tylko rrrn potrzeba było takiej żeniaczki.

A teraz, jak sobie posłał, tak niech się w yśpi!

Od dwóch lat przeszło od ożenienia się Jo­

zefa Reguły, takie sceny od gryw ały się co­

dziennie u starych Regulów. Dawniej żyli Z stbą po Bożemu, a nawet lubili się bardzo i nigdy marnego słowa jedno od drugiego nie usłyszało. Teraz zaś było u nich istne piekło.

Czynili sobie w ym ówki, kłócili się, choć Regu- liiia lubiła spokój i była z niej łagodna kobieta.

Ale każda matka za s ło je m dzieckiem obstaje, a ona byłaby życia dała za swego Józefa, za sw ego jedynaka! Troje dzied umarło jej na szkarlatynę. Został jej ten jeden, w ięc na niego c; ła miłość serca swego zlała. Myślała z początku, że się Szymon da przebłagać, ale, z dniem każdym coraz bardziej traciła nadzieję.

Szymon zacinał się w złości i uporze, i zda­

w ało się, że znienawidził syna.

Już o niczem innetn myśleć nie m ó g , tylko o tem jego ożenieniu. Mieszkał w Bło- ciszewie. małern miasteczku, i dorobił się ład­

nego grosza na handlu wieprzowiną. B ył rzeź- nikiem, faryniarzem. Skupował i bił świnie lub je z zyskiem odprzedawał i był najbogatszym obywatelem Błociszewa. Żona dopomagała mu w handlu. Nikt takich kiełbas, jak ona, robić nie umiał i w żadnej rzeźni nie było takiego porządku, jak u Szymona Reguły. Postawił so­

bie dom, że} takiego drugiego poszukać. Ze wszystkiemu wygodapnii! B ył nawet salon z kanapf i z bardzo ładnym politurowanym sto­

łem. okrytym białą szydełkową serwetą, ro­

boty samej Szymonowej. Nad kanapą wisia bardzo piękny oleodruk, przywieziony z Lę- czny a przedstawiający rycerza i pannę z różą w ręku. W salonie tym rzadko kiedy kto siadywał, ale Reguła otwierał czasem drzwi i przyglądał się. B o przecież każdemu człowie­

kowi miłe to, co sam, własną pracą, sobie przy­

sporzył. Ale teraz już i do salonu nie zagląda , a i świńmi też coraz mniej handlował- Złożył pieniądze w kasie i brał procenta. Już mu się niczego nie chciało. Kapitał rósł, niewiadomo dla kogo.

_ Bo temu odmieńcowi ani grosza pową­

chać nie dam!

Codziennie, gd y już dobrze namęczył żonę.

szedł do Fałdki, pisarza gminnego, który na pi­

sarstwie się dorobił i straciwszy miejsce za jakieś niejasne sprawki przy poborze rekruta, osiadł w Błociszewie i gryw ał w maryasza z Szymonem Regułą, który przynosił kiełbasę, szynkę, salceson, zaś dawny pisarz stawia

wódkę. Tak sobie czas spędzali, popijając i zagryzając kiełbasą.

Teraz karty poszły w kąt, bo Reguła me miał iuż g ło w y do tego. Rozmawiali o mał­

żeństwie Józefa Reguły i o 30.000 złotych,

zło-- 96 —

żonych w kasie dla Karolci Fałdkówny. Regułą wścieka! się na syna, a gdy wódka troctię Już w głow ie szumieć mu zaczęła, to s ię 's k a rż y l i' na żonę.

. — P rzez skórę czuję, ż w tęm siedzi babska robota! Zszeptali się za mojemi plecami, i na dudka mnie wystrychnęli! Zażartowali sobie ze mnie, jakbym ja by} m alowany! Ale ja im już pokażę!

I wznosi? do góry potężną rękę, która naj­

tęższego wieprza powalić zawsze umiała. . Pisarz Fałdka wiedział, że Regulina nie, chętnem okiem patrzy na te posiedzenia z w ó d ­ ką i kiełbasą i nienawidził jej za to — szczuł na nią przed Regułą.

— Jużci, gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle - mówił. — A 'każdej kobiecie dziecko milsze od wszystkiego. Oni tam tylko czekają,, ażeby pan oczy zamknął,,.,

__ Oho! — krzyczał Szymon — jeszcze nie zaraz parę wypuszczę! Jeszcze poczekają! I nie wiadomo 'kto z brzegu! A pieniądze, jak Róg w niebie,.zapiszę na kościół!

__A b y się n ie . śpieszyć, panie Szymonie!

Przecie młode kobiety też śmierć zabiera a jak­

by Józio został wdowcem....

— Żebym nie był chrześcijaninem, tobym tę żmiję udusił własnerrri rękami! Świat chłopako­

w i zawiązała' C ztery klasy skończył, tak po łacinie czytał, jak rzepkę g ry z ł! No, i ożenił się z prostą dziewką, z prostą służącą!

Ta „prosta dziewka*1 ta „prosta służąca" to była zmora Szymona Reguły. Tego strawić nie mógł i czuł się okryty takim wstydem, że aż zgryzał- zębami ze złości.

A parri Szymonowa tanr u nich była?'

—- O, dałbym ja jej,.gdyby jej noga tam p o ­ stała! C h yba-żyw a z moich rąk nie w yszła!

A listy do siebie posyłają?.

Rpguła zmarszczył; brwi, podejrzenie nagle zapadło mu do uszy.

— A, może tam f szyją co za mojemi pleca­

m i’ zawołał 'rozjuszony.

Ody wrócił dó domu (a zalatywało od niego wódką i czosnkiem) zapytał zaraz żony:

— Cóżeś tli robiła, jak mnie nie było?

— Ha, jak zawsze w domu! C z y to nie­

ma roboty?

Szym onowi się w ydaw ało, że kobieta się wykręca.

— A tak? — 'krzyknął — W idzisz! A ja wiem żeś pisała!

Ogień buchnął na bladą twarz Reguliny.

.... Aa... gadzino! — krzyczał Szymon — wiem, żeś pisała do twego gagatka! Wiem, że czekacie tylko, żebym oczy zamknął!...

Człowieku, co ty m ów isz!

— M ów ię to co wieni! Ale ja i temu zara­

dzę! W ara mi od pisania słyszysz.

I szedł ku żonie z pięściami zaeiśniętemi, z oczami zaiskrzonemi.

Skoczyła w tył, ale zaraz spokorniła, ręce opuściła i. rzekła:

—■ Bij, Szytnu., może ci ulży od bicia!

Choć Reguła był trochę zabawiony, ale sta­

nął jak w ryty. Bić żonę, która -się nie. broni?

Przecie nie od tego był tęgim chłopem; ż e b y s ę rzucać na kobietę....

— T yb yś chciała, żebym cię bił! — krzyknął

—- T yb yś chciała ze mnie kata zrobić! Takiego bandytę, co go się ludzie boją i o 'którym cnłe miasto plotki roznosi! Nie stoisz ani o moją sła­

wę, ani o to, żebym się wstydu nie najadł!

Od tej .chwili złość Reguły na żonę wzrosła jeszcze Ona była winna wszystkiemu! I jeszcze kruiła przeciwko niemu! .Pisyw ała do syna.

Już teraz, co do tego. nie miął żadnej wątpliwo­

ści! Ale on wszystkiego się dowie, wszystko w yk ryje!

Począł szpiegować żonę i przyszedł do prze­

konania, że ukrywała coś za lewemi drzwiami wielkiej szafy, w której miała poukładane roz­

maite - rzeczy i której, w obecności męża, tylko prawą stronę- otwierała. Klucza nie zostawiała nigdy w zamku.

— Poczekaj ptaszku! — myślał — już ja cię tu złapię! A jeżeli knujesz coś przeciwko mnie,, jeżeli chcesz mi coś zadać, żebym prędzej o :z y zaniknął, to cię, jak psa z domu w ypędzę! Jedź sobie do syna, żeby miał jedną gębę więcej do żywienia!

Przyczaił się, udawał, że złagodniał a nie sini szczał kobiety z oka. W ieczoram i szedł niby do Fałdki a śledził ją przez okrto. Nareczcie mu się udało. Zobaczył wyraźnie, że przy lampie pisa­

ła mozolnie list, który, usłyszawszy szelest,

— w —

Schowa/a do szafy. Klucz podsunęła pod bielizn*

w górnej szufladzie komody.

W szedł do dorrni, jakby nigdy nic i rzekł do zony:

— Jutro jadę do Piask na jarmark. Trzeba mi przygotow ać jakiego jadła na drogę. Będę się wlókł, bo błoto... Co masz w domu?

— A no, jest kiełbasa, salceson..

— T o już mi się sprzykrzyło. Kupisz mi bu­

telkę wódki, fcminkówki, parę bułek. M o ieb y ś posłała zaraz.

— Późno, już sklepy pozamykane, pójdę ju­

tro ram .

Reguła nie chciał nastawać; bał się, by się żona czego nie domyśliła. Nazajutrz w ypraw ił ją jak najwcześniej pod pozorem, że zaraz je­

chać musiał.

L id w o próg przestąpiła, Reguła skoczył do kcmody po klucz, w yjął go z pod bielizny i drżą cfmi rękami otw orzył szafę.

W ypędzę jak psa! _ szeptał.

Odsunął zasuwki, pociągnął lewą stronę drzwi, spojrzał w głąb środkowej półki i stanął jak w ryty. T w a rz jego, twarz człowieka pijane­

go złością i podejrzliwoścą, zmieniła się nagle.

Odmalowało się na niej głębokie wzruszenie.

Na półce urządzony był jakby ołtarzyk. Sta- i-j na nim jego własna fotografia robiona w Lu­

blinie - obok fotografii Józia w mundurku szkolnym. Naokoło tych dwóch obrazków wił się wianuszek kwiatów, robionych z bibułki ró­

żowej i czerwonej. Obok leżały różne pamiątki a przy każdej widniał kawałek papieru % napi­

sem i datą: „Od mojego najdroższego męża na N o w y Rok“ , „Od mojego jedynego Szymusia ra itnAeJnifny*4. Zobaczył slzplłkę pozłacaną, którą kupił żonie zaraz po ślubie, z pierwszego znacz.- niejsteegal zarobku. Przypom niał sobie swtofo kobietę młodą, taką szczupłą, z taką drobną twarzyczką i z takiemi bujnemi włosami!

_ W stwardniałem sercu Reguły wspomnienia się rozpłakały. Przeglądał graciki złożone przez zonę w tym skarbczyku, który kryła przed okiem ludzkiem. Poiznał pamiątki po zmarłych dzieciach: buciki i pończoszki Feluni, czapeczkę Jasia, grzechotkę Tereski.. Przypom niał so­

bie swoją najmłodszą dziecinę, jak ją huśtał i nosił w ostatniej chorobie... D w ie łz y popłynęły

mu po policzkach; piersi, w których leżało twar de serce, podniosło łkanie.

Ale list! Przecie miał przeczytać list!

List leżał z boku; rozłożony, by zaschło pi­

sanie, porzucone pośpiesznie. Pismo listu było nierówne, nieprawne, bo ręka, zajęta pracą, ro­

bieniem po nocach kiełbas, nie może biegle pf sać. Jednak, że Regulina stawiała litery powoli w ięc b y ły wyraźne, choć nierówne. Reguła czytał:

„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Jestem z łaski Boga zdirowa, czego i wam ż y ­ czę. A ty Józiu nic złego sobie o ojcu nie myśl.

On ojciec, jemu wolno z tobą, co mu się po­

doba. Sam swoją pracą doszedł do mienia. Nikt a niego nie robił i nie po ojcach, nie po dziad­

kach wziął to. co ma Pan Bóg mu pobłogosła­

wi. a i tobie pobłogosławi, iak będzics; uczci­

wie pracował Tylko kochaj _i szanuj ojci. Onby chciał dla ciebie jak najlepiej, ale ty go obrasi- feś to i słusznie, że sie gniewa Dużo iest fa­

ir'ch, co od rodziców nic nie dostali a iakoś na święcie żyją. Nastusia pracowita i lubi porzą­

dek, to ci w e wszystkiem pomoże Tvlko nie pij wódki, moije dziecko, bo to jest najgorsza zguba! W domu miałeś przykład dobry z takie­

go dobrego ojca...“

Tu się pismo urywało, ale Regule było te­

go dosyć Coś go dusiło za gardło, chciało mu się śmiać i płakać. Zdawało mu się, że się nagle stał młodym, że byib y leciał w powietrze, gdy­

b y miał skrzydła, to znowu chciało mu się upaść na kolana, i w prochu się korzyć...

Szafę zamknął, klucz na miejsce połoiył i w ypadł na dziedziniec, gdzie parobek rąbał drzewo.

— Pieter — krzyknął — zaprzęgaj konie do wózka a żyw o, bo mi każda minuta droga!

W b iegł napowrót do izby lekko, jakgdyby mu ze dwa dziesiątki lat ubyło i począł się myć a, czesać a wkładać na siebie, co miał najlepsze­

go. Nie mógł się doczekać żony, czas bez niej lazł mu na raku. Przypomniał sobie, że mu się tak samo czas dłużył, gdy miał jechać do ślubu a druchny pannę młodą ubierały i ubierały bez końca... Tam Józio— dwa lata go nie widział — ba, blisko trzy lata! I podobno wnuki...

Regulina wróciła nareszcie Zawołał na nią wesoło:

\

■A «e , zbieraj się żyw ® ! A w łóż nówą su- ‘ ' fż y Vod: frzećh lat blisko nie widzieli Jedynego syna. A droga do W a rszaw y! Zdawało im się,

' — 98

k-nię. i nowy kapelusz! Pojedziem y razem!

Stanęła zmieszana, podziwiając strój męża i radość rozlaną na jego twarzy.

— Ja?... z tobą?

- A cóżeś ty nie moja żona? Cóżeś ty mi

!nie»przysięgała? Anielko?

1 przystąpiwszy do żony, w ziął ją w objęcie i ' ucałował. /

Regulina nie wiedziała, co się z nią dzieje.

Szukała oczami jego wzroku, ż którego w y jrza ­ ła ku niej dawną miłość i dawne szczęście.

—- Anielko! *

Od lat kilku nie słyszała" z ust męża imienia swego w yrzeczonego z dobrocią i czułością.

Chciałaby była rzucić mu się na szyję, ale nie śmiała.

—- Jak dom zostawim y?

— Masz dziewkę... Mieszkanie zamknij i w drogę. W e ź z sobą trochę rzeczy, bo to na kil­

ka dni. A pamiętasz jakeśto się godzinami do ślubu ubierała a mnie przez ten ’ czas djaMi brali...

W pół godziny potem oboje Reguło Wie sie­

dzieli na wózku. Parobek, obejrzaw szy się z ko­

ła, zapytał:

— Do Piask, na jarmark?

— Nie, do Trawnik na pociąg!

P rz y tych słowach Reguła spojrzał ź ukosa m* żonę. Spotkał jej pytający wzrok.

—- la k mi się zachciało pohulać trochę w W arszaw ie!

Ale ona była mądrą i domyślną kobietą.

— Do Józia! — zawołała i rozbeczała się jak dziecko. Potem pochyliła się i w zią w szy obie r*re męża, poczęła okryw ać je pocałunkami.

— Ale ty pewno nie wiesz, gdzie mieszkają?

zapytał złośliwie Reguła.

— O, nie wiedziałabym, gdzie moje dziecko!

Biednie mieszkają, w jednej ciupce, na strychu...

a ich tu dwoje i dzieci dwoje... W iesz? Chłopiec i (dziewczynka. Szymuś i Anielutka.

— Aa... Szymuś?. —

— No, jakże inaczej?

W Trawnikach trzeba było czekać na po­

ciąg Czekanie jelst straszne dla rodziców,

któ-że‘ nie skończy'si^ nigdy.-Ale, nareszcie, siedzie-' li.w dorożce i jechali na Podwal., drapali się pó wązkich "schodach, wskazanych im przez stróża.

■ Tu pan Józef Redliła? Tu?

Matka, przypadła pierwsza do drzw i i szar­

pnęła z a ‘ dzwonek. ■

— Kto tam? — zapytał z w ew nątrz dobrze zrtany głos Nastusi.'

— To my. to my, Nastusiu! Rodzice!

O tw o rzy ły się drzw i ciemnego;, nędznego poddasza i młoda kobieta z dzieckiem na ręku stanęła przed Regułańii nieśmiała i zmieszana.

Była bardzo blada,•wynędzniała,- z oczami pod- krojonemi.

-- Nastuś, --co się z tobą stało? Jak ty w y ­ glądasz?

-— - A cóż... trza się było zmizerować. — Naj­

gorszy Józio!

- Co Józio? Co Józio?

- Robi niularkę... ale nię przyzwyczajony., do mularki, to trzeba być naucznym... już. tylko cień. z niego został... a tu niema co w łożyć do garnka — mleko drogie — a tu trza dzieciom...

—■ Odzie Józio? — krzyknął Reguła.

— Przyjdzie niedługo, ale on już nie może!

* 'daje przjedemną, ale ja widzę, że już nie może!

Taki.,z niego był tęgi, rumiany... Taki' z niego był panicz! ,A teraz to skapcamało!... Ja mu śwat zawiązałam! Jam wszystkiemu winna!

Choćby uciekać? Ale dzieci!

— Jużci panicz był z niego — rzekł Reguła dumnie — cztery^klasy skończył 1 po łacin'1 rzepę gryzł!... No, Nastuś; c ó ż 1 ro b ić ? ' Wid^ć tak. Pan Bóg mu przeznaczył! Podobno chłopa­

kowi Szymuś?

. - • A jakże? Szymuś, chodzi tu do dziadzi!

Reguła wziął chłopca na ręce, zbliżył się do okna przyjrzał się Szymusowi i rzekł:

— Szymon Reguła! Będzie znowu Szym o­

nem Reguła! Żeby tylko był lepszy od tego sta­

rego! Nastuś, przebacz mi! I słuchaj Nastuś, po- patrzaj na matkę! T o jest aniół! Żeby nie ona, tcbym był siedział na pieniądzach, a was b ył­

bym tu głodem w ym orzył!

*

L I S P E T H .

<

Była córką górala Sonn i jegio żony Jadeh.

Gdy im się jednego roku nie udała kukurydza a- niedźwiedzie jednej nocy w ytłu kły cale pole zasiane makiem, leżące przy * dolinie Sulej, po stronie Kotgarh, zostali chrześcijanami i zanieśli swe dziecię do domu misyjnego, aby je tam ochrzczono. Kapłan w Kotgarh ochrzci} je imie­

niem Elżbiety, co w góralskiern narzeczu Paraki brzmiało „Lispeth“ .

Później wybuchła w dolinie cholera i zgła­

dzała ze świata Sonn i jego żonę Jadeh; w tedy żona; misionarza w Kotgarh w zięła Lispeth do swego domu, jako służącą i towarzyszkę. Stało się to właśnie w tym czasie, gdy m orawscy mi­

sjonarze przestali działać. Kotgarh nie zapomnia la jednak jeszcze swego nazwiska „pani gór“ . Nie wiem, czy chrześcijaństwo działało tak zbawiennie na Lispeth, czy też dawni bogowie równie debrze się nią opiekowali, dość, że Lis­

peth była bardzo piękną. Jeżeli zaś źnjadzie się w Indyach jaka piękna góralka, to opłaci się i pięćdziesiąt mil jechać do niej temi strome mi drogami, byle ją tylko zobaczyć. Lispeth miała twarz o rysach greckich, jedną z tych twarzy, które się tak często maluje, a tak rzadko widzi.

Barwa jej skóry miała kotar m atow y v odcie­

niem podobnym do kości słoniowej a cała po­

stać była — co u tej rasy jest rzadkością__nie’

zwykle smukła. Miała cudne'oczy, i gdyby nie pluszcz atlasow y, o brzydkich wzora h ta­

kich używają przeważnie misyonarze — można- l y ,<ą przy pierwszem spe tkaniu w górach uwa­

żać .za Dyanę, wychodzącą na łow y

Lispeth chętniie słuchała' nauk chrześciian- skich, niezapominając o nich nawet później co zwykle w górach się zdarza. Wspólplemi<‘nni nienawidzili jej, bo jak twierdzili, została „p a ­ nią", a nawet się codziennie m yła; a źóna mi­

syonarza wprost nie wiedziała co z <nią zrobić, bo trudno było takiej wspaniałej, blizko na sześć stóp wysokiej bogini kazać myć miski i talerze.

Bawiła się więc z dziećmi misyonarza, chodziła na zastępstwa do niedzielnej-szkółki, czytała w

domu co było, a z każdym dniom była coraz piękniejszą i piękniejszą, jak księżniczka z bajki.

Żona misyonarza była zdania, że powinna w Simli- dostać miejsce bony, lub wogóle „ęoś lep- ' szego“ , Lispeth nie chciała jednak szukać obo­

wiązku, czując się bardzo szczęśliwą. Gdy k to ­ kolwiek z podróżnych przybyw ał do Kotgarh.

co w owych czasach było rzadkością — zamy­

kała się Lispeth w swej izdebce, z obawy, że zabiorą -ją do Simli lub gdzieindziej w świąt.

Gdy Lispeth przekroczyła siedemnasty rok życia, poszła raz na przechadzkę. Jej spacery b y ły zupełnie odmiennemi od spacerów pań an­

gielskich, które ledwo pół mili idą lub jadą. a po­

tem wracają; ona robiła kilka m il dziennie, idąc nieraz z Kotgarh do Narkundy i dalej.

Teraz także w racała z przechadzki. Było już dość późno a nawet ciemno. Wracała karkołom­

nym skokiem do Kotgarh, niosąc na rękach eoś ciężkiego. Żona misyonarza, na wpół senna,-sie­

działa właśnie w salonie, gdy Lispeth- weszła zadyszana i zmęczona, dźwigając swe brzemię.

Ledw ie położyła ciężar na kanapie, rzekła To mój mąż! Znalazłam g o ’ na gościńcu wiodącym do Bagi. Skaleczył się. Będziemy go ‘pielęgno­

Ledw ie położyła ciężar na kanapie, rzekła To mój mąż! Znalazłam g o ’ na gościńcu wiodącym do Bagi. Skaleczył się. Będziemy go ‘pielęgno­