— Na kościół oddam! Na szpital oddam' — krzyczał Szymon Reguła i przy tych słowach rąbnął W stół pięścią tak silnie, że się szklanki i talerze na nim zatrzęsły.
Regulina spuściła zapłakane oczy i milczała.
Jej milczenia. Szymon najbardziej nie lubił.
W olał sprzeczkę, wolał głośny płacz żony. — Milczenie niecierpliwiło go i doprowadzało do największej złości
— A jemu od moich pieniędzy w ara! — krzyczał. — Kiedy mu milszy ten szurgot niż rodzony ojciec, to niech z głodu zdycha! A to w szystko twoja w ina' Nie czyja, tylko twoja.
Znowu milczenie.
— Cackałaś się z tą dziewuchą, a stroiłaś, a chwaliłaś przed wszystkiemi, aż nareszcie dopięłaś sw ego!
Regulina podniosła na męża oczy zaczer
wienione od płaczu:
— Sam wiesz, że nieprawdę mówisz!
— Praw'dę gadam! Jak Bóg w niebie — prawdę! Nie dawałaś jej kaw y na śniadanie?
— Jakeśmy sami pili, to jej dawałam czasem choć jakie zlewki. Ale nigdy nie myślałam, że się z nią Józio ożeni! Nigdy to nie myślałam.
I uczciwa i porządna! Jak ona mi stoły w rze
źni poszorowała. to wiedziałam, że na nich proszku żądnego nikt nie dojrzy. I ty saiii ją chwaliłeś!
— Ja, tego szurgota-!?
Tu pięść Reguły znowu na stół się opuściła.
— Chwaliłeś, bo było co chwalić! A nie przywiozłeś to jej na sukienki, jakeś na jarmark do Lęczn y jeździł po konie?
_ A cóż to, nie wolno mi byto prezentu
służącej przyw ieźć? . . .
— Jużci wolno. Przecie® człow iek i psa polubi, a cóż dopiero dziecko! W zięliśm y ją, sierotę, bez matki i bez o jc a ... m izeractwo to było, zab iedzon e... wychow ała sie dziewka, jak lania!
— Ale do szorowania podłogi, a me na
żonę d la . . . j*
Chciał powiedzieć: Józia" a sykną . tego gałgana!“
Ożenił się z nią po Bożemu. Lubili sic . ■ • A to niech się lubią i niech t głodu zdy
chają! Ja złamanego g r o s z a ...
_ Stracił posadę na k o le i.. . Z czego tam
—
96
Tu Regulina zaniosła się od płaczu.
— A cóż to? . • Nie łaska zakasać ręk aw y i iść do pracy? W sam raz dla niej być praczką tilbo pom ywaczką!
— Ale przecież trzeba w dom u. . . . trzeba dla męża u g o to w a ć ... małe dzieci.
_ A co mi tam do tego! Będę siedział na pieniądzach, a im ani grosza powąchać nie dam! Na tom tyle w y ło ż y ł na jego naukę, zeby mu takiego wstydu narobił? Myślałem, ze się me wiem jak ożeni, z dobrej fam ilii. . . a on z ta ą ścierka' Przecie Karolcia Fałdkowna byłaby z pocałowaniem ręki; ojciec daje jej wiana 30.000 z ło ty c h !. . . A tymczasem on z prosta dziewką, z prostą s łu ż ą c ą !... A tyś nic nie widziała!
lima kobieta to w szystko wytropi, w szystko wywącha, wie jak trawa rośnie! Ja z a inte
resami chodziłem, przecież rzadkim gościem byłem w domu a i to, coś mię tknęło i tego szurgota wygoniłem na cztery w iatry! T o jemu trzeba było za nią polecieć, odwieźć do ciotki i dać na zapowiedzi! W idzicie go! C ztery Kla
sy s k o ń c zy ł... Chcieliśmy na księdza, to on
« i e ' Tylko rrrn potrzeba było takiej żeniaczki.
A teraz, jak sobie posłał, tak niech się w yśpi!
Od dwóch lat przeszło od ożenienia się Jo
zefa Reguły, takie sceny od gryw ały się co
dziennie u starych Regulów. Dawniej żyli Z stbą po Bożemu, a nawet lubili się bardzo i nigdy marnego słowa jedno od drugiego nie usłyszało. Teraz zaś było u nich istne piekło.
Czynili sobie w ym ówki, kłócili się, choć Regu- liiia lubiła spokój i była z niej łagodna kobieta.
Ale każda matka za s ło je m dzieckiem obstaje, a ona byłaby życia dała za swego Józefa, za sw ego jedynaka! Troje dzied umarło jej na szkarlatynę. Został jej ten jeden, w ięc na niego c; ła miłość serca swego zlała. Myślała z początku, że się Szymon da przebłagać, ale, z dniem każdym coraz bardziej traciła nadzieję.
Szymon zacinał się w złości i uporze, i zda
w ało się, że znienawidził syna.
Już o niczem innetn myśleć nie m ó g , tylko o tem jego ożenieniu. Mieszkał w Bło- ciszewie. małern miasteczku, i dorobił się ład
nego grosza na handlu wieprzowiną. B ył rzeź- nikiem, faryniarzem. Skupował i bił świnie lub je z zyskiem odprzedawał i był najbogatszym obywatelem Błociszewa. Żona dopomagała mu w handlu. Nikt takich kiełbas, jak ona, robić nie umiał i w żadnej rzeźni nie było takiego porządku, jak u Szymona Reguły. Postawił so
bie dom, że} takiego drugiego poszukać. Ze wszystkiemu wygodapnii! B ył nawet salon z kanapf i z bardzo ładnym politurowanym sto
łem. okrytym białą szydełkową serwetą, ro
boty samej Szymonowej. Nad kanapą wisia bardzo piękny oleodruk, przywieziony z Lę- czny a przedstawiający rycerza i pannę z różą w ręku. W salonie tym rzadko kiedy kto siadywał, ale Reguła otwierał czasem drzwi i przyglądał się. B o przecież każdemu człowie
kowi miłe to, co sam, własną pracą, sobie przy
sporzył. Ale teraz już i do salonu nie zagląda , a i świńmi też coraz mniej handlował- Złożył pieniądze w kasie i brał procenta. Już mu się niczego nie chciało. Kapitał rósł, niewiadomo dla kogo.
_ Bo temu odmieńcowi ani grosza pową
chać nie dam!
Codziennie, gd y już dobrze namęczył żonę.
szedł do Fałdki, pisarza gminnego, który na pi
sarstwie się dorobił i straciwszy miejsce za jakieś niejasne sprawki przy poborze rekruta, osiadł w Błociszewie i gryw ał w maryasza z Szymonem Regułą, który przynosił kiełbasę, szynkę, salceson, zaś dawny pisarz stawia
wódkę. Tak sobie czas spędzali, popijając i zagryzając kiełbasą.
Teraz karty poszły w kąt, bo Reguła me miał iuż g ło w y do tego. Rozmawiali o mał
żeństwie Józefa Reguły i o 30.000 złotych,
zło-- 96 —
żonych w kasie dla Karolci Fałdkówny. Regułą wścieka! się na syna, a gdy wódka troctię Już w głow ie szumieć mu zaczęła, to s ię 's k a rż y l i' na żonę.
. — P rzez skórę czuję, ż w tęm siedzi babska robota! Zszeptali się za mojemi plecami, i na dudka mnie wystrychnęli! Zażartowali sobie ze mnie, jakbym ja by} m alowany! Ale ja im już pokażę!
I wznosi? do góry potężną rękę, która naj
tęższego wieprza powalić zawsze umiała. . Pisarz Fałdka wiedział, że Regulina nie, chętnem okiem patrzy na te posiedzenia z w ó d ką i kiełbasą i nienawidził jej za to — szczuł na nią przed Regułą.
— Jużci, gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle - mówił. — A 'każdej kobiecie dziecko milsze od wszystkiego. Oni tam tylko czekają,, ażeby pan oczy zamknął,,.,
__ Oho! — krzyczał Szymon — jeszcze nie zaraz parę wypuszczę! Jeszcze poczekają! I nie wiadomo 'kto z brzegu! A pieniądze, jak Róg w niebie,.zapiszę na kościół!
__A b y się n ie . śpieszyć, panie Szymonie!
Przecie młode kobiety też śmierć zabiera a jak
by Józio został wdowcem....
— Żebym nie był chrześcijaninem, tobym tę żmiję udusił własnerrri rękami! Świat chłopako
w i zawiązała' C ztery klasy skończył, tak po łacinie czytał, jak rzepkę g ry z ł! No, i ożenił się z prostą dziewką, z prostą służącą!
Ta „prosta dziewka*1 ta „prosta służąca" to była zmora Szymona Reguły. Tego strawić nie mógł i czuł się okryty takim wstydem, że aż zgryzał- zębami ze złości.
A parri Szymonowa tanr u nich była?'
—- O, dałbym ja jej,.gdyby jej noga tam p o stała! C h yba-żyw a z moich rąk nie w yszła!
A listy do siebie posyłają?.
Rpguła zmarszczył; brwi, podejrzenie nagle zapadło mu do uszy.
— A, może tam f szyją co za mojemi pleca
m i’ zawołał 'rozjuszony.
Ody wrócił dó domu (a zalatywało od niego wódką i czosnkiem) zapytał zaraz żony:
— Cóżeś tli robiła, jak mnie nie było?
— Ha, jak zawsze w domu! C z y to nie
ma roboty?
Szym onowi się w ydaw ało, że kobieta się wykręca.
— A tak? — 'krzyknął — W idzisz! A ja wiem żeś pisała!
Ogień buchnął na bladą twarz Reguliny.
.... Aa... gadzino! — krzyczał Szymon — wiem, żeś pisała do twego gagatka! Wiem, że czekacie tylko, żebym oczy zamknął!...
Człowieku, co ty m ów isz!
— M ów ię to co wieni! Ale ja i temu zara
dzę! W ara mi od pisania słyszysz.
I szedł ku żonie z pięściami zaeiśniętemi, z oczami zaiskrzonemi.
Skoczyła w tył, ale zaraz spokorniła, ręce opuściła i. rzekła:
—■ Bij, Szytnu., może ci ulży od bicia!
Choć Reguła był trochę zabawiony, ale sta
nął jak w ryty. Bić żonę, która -się nie. broni?
Przecie nie od tego był tęgim chłopem; ż e b y s ę rzucać na kobietę....
— T yb yś chciała, żebym cię bił! — krzyknął
—- T yb yś chciała ze mnie kata zrobić! Takiego bandytę, co go się ludzie boją i o 'którym cnłe miasto plotki roznosi! Nie stoisz ani o moją sła
wę, ani o to, żebym się wstydu nie najadł!
Od tej .chwili złość Reguły na żonę wzrosła jeszcze Ona była winna wszystkiemu! I jeszcze kruiła przeciwko niemu! .Pisyw ała do syna.
Już teraz, co do tego. nie miął żadnej wątpliwo
ści! Ale on wszystkiego się dowie, wszystko w yk ryje!
Począł szpiegować żonę i przyszedł do prze
konania, że ukrywała coś za lewemi drzwiami wielkiej szafy, w której miała poukładane roz
maite - rzeczy i której, w obecności męża, tylko prawą stronę- otwierała. Klucza nie zostawiała nigdy w zamku.
— Poczekaj ptaszku! — myślał — już ja cię tu złapię! A jeżeli knujesz coś przeciwko mnie,, jeżeli chcesz mi coś zadać, żebym prędzej o :z y zaniknął, to cię, jak psa z domu w ypędzę! Jedź sobie do syna, żeby miał jedną gębę więcej do żywienia!
Przyczaił się, udawał, że złagodniał a nie sini szczał kobiety z oka. W ieczoram i szedł niby do Fałdki a śledził ją przez okrto. Nareczcie mu się udało. Zobaczył wyraźnie, że przy lampie pisa
ła mozolnie list, który, usłyszawszy szelest,
— w —
Schowa/a do szafy. Klucz podsunęła pod bielizn*
w górnej szufladzie komody.
W szedł do dorrni, jakby nigdy nic i rzekł do zony:
— Jutro jadę do Piask na jarmark. Trzeba mi przygotow ać jakiego jadła na drogę. Będę się wlókł, bo błoto... Co masz w domu?
— A no, jest kiełbasa, salceson..
— T o już mi się sprzykrzyło. Kupisz mi bu
telkę wódki, fcminkówki, parę bułek. M o ieb y ś posłała zaraz.
— Późno, już sklepy pozamykane, pójdę ju
tro ram .
Reguła nie chciał nastawać; bał się, by się żona czego nie domyśliła. Nazajutrz w ypraw ił ją jak najwcześniej pod pozorem, że zaraz je
chać musiał.
L id w o próg przestąpiła, Reguła skoczył do kcmody po klucz, w yjął go z pod bielizny i drżą cfmi rękami otw orzył szafę.
W ypędzę jak psa! _ szeptał.
Odsunął zasuwki, pociągnął lewą stronę drzwi, spojrzał w głąb środkowej półki i stanął jak w ryty. T w a rz jego, twarz człowieka pijane
go złością i podejrzliwoścą, zmieniła się nagle.
Odmalowało się na niej głębokie wzruszenie.
Na półce urządzony był jakby ołtarzyk. Sta- i-j na nim jego własna fotografia robiona w Lu
blinie - obok fotografii Józia w mundurku szkolnym. Naokoło tych dwóch obrazków wił się wianuszek kwiatów, robionych z bibułki ró
żowej i czerwonej. Obok leżały różne pamiątki a przy każdej widniał kawałek papieru % napi
sem i datą: „Od mojego najdroższego męża na N o w y Rok“ , „Od mojego jedynego Szymusia ra itnAeJnifny*4. Zobaczył slzplłkę pozłacaną, którą kupił żonie zaraz po ślubie, z pierwszego znacz.- niejsteegal zarobku. Przypom niał sobie swtofo kobietę młodą, taką szczupłą, z taką drobną twarzyczką i z takiemi bujnemi włosami!
_ W stwardniałem sercu Reguły wspomnienia się rozpłakały. Przeglądał graciki złożone przez zonę w tym skarbczyku, który kryła przed okiem ludzkiem. Poiznał pamiątki po zmarłych dzieciach: buciki i pończoszki Feluni, czapeczkę Jasia, grzechotkę Tereski.. Przypom niał so
bie swoją najmłodszą dziecinę, jak ją huśtał i nosił w ostatniej chorobie... D w ie łz y popłynęły
mu po policzkach; piersi, w których leżało twar de serce, podniosło łkanie.
Ale list! Przecie miał przeczytać list!
List leżał z boku; rozłożony, by zaschło pi
sanie, porzucone pośpiesznie. Pismo listu było nierówne, nieprawne, bo ręka, zajęta pracą, ro
bieniem po nocach kiełbas, nie może biegle pf sać. Jednak, że Regulina stawiała litery powoli w ięc b y ły wyraźne, choć nierówne. Reguła czytał:
„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jestem z łaski Boga zdirowa, czego i wam ż y czę. A ty Józiu nic złego sobie o ojcu nie myśl.
On ojciec, jemu wolno z tobą, co mu się po
doba. Sam swoją pracą doszedł do mienia. Nikt a niego nie robił i nie po ojcach, nie po dziad
kach wziął to. co ma Pan Bóg mu pobłogosła
wi. a i tobie pobłogosławi, iak będzics; uczci
wie pracował Tylko kochaj _i szanuj ojci. Onby chciał dla ciebie jak najlepiej, ale ty go obrasi- feś to i słusznie, że sie gniewa Dużo iest fa
ir'ch, co od rodziców nic nie dostali a iakoś na święcie żyją. Nastusia pracowita i lubi porzą
dek, to ci w e wszystkiem pomoże Tvlko nie pij wódki, moije dziecko, bo to jest najgorsza zguba! W domu miałeś przykład dobry z takie
go dobrego ojca...“
Tu się pismo urywało, ale Regule było te
go dosyć Coś go dusiło za gardło, chciało mu się śmiać i płakać. Zdawało mu się, że się nagle stał młodym, że byib y leciał w powietrze, gdy
b y miał skrzydła, to znowu chciało mu się upaść na kolana, i w prochu się korzyć...
Szafę zamknął, klucz na miejsce połoiył i w ypadł na dziedziniec, gdzie parobek rąbał drzewo.
— Pieter — krzyknął — zaprzęgaj konie do wózka a żyw o, bo mi każda minuta droga!
W b iegł napowrót do izby lekko, jakgdyby mu ze dwa dziesiątki lat ubyło i począł się myć a, czesać a wkładać na siebie, co miał najlepsze
go. Nie mógł się doczekać żony, czas bez niej lazł mu na raku. Przypomniał sobie, że mu się tak samo czas dłużył, gdy miał jechać do ślubu a druchny pannę młodą ubierały i ubierały bez końca... Tam Józio— dwa lata go nie widział — ba, blisko trzy lata! I podobno wnuki...
Regulina wróciła nareszcie Zawołał na nią wesoło:
\
■A «e , zbieraj się żyw ® ! A w łóż nówą su- ‘ ' fż y Vod: frzećh lat blisko nie widzieli Jedynego syna. A droga do W a rszaw y! Zdawało im się,
' — 98 —
k-nię. i nowy kapelusz! Pojedziem y razem!
Stanęła zmieszana, podziwiając strój męża i radość rozlaną na jego twarzy.
— Ja?... z tobą?
- A cóżeś ty nie moja żona? Cóżeś ty mi
!nie»przysięgała? Anielko?
1 przystąpiwszy do żony, w ziął ją w objęcie i ' ucałował. /
Regulina nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Szukała oczami jego wzroku, ż którego w y jrza ła ku niej dawną miłość i dawne szczęście.
—- Anielko! *
Od lat kilku nie słyszała" z ust męża imienia swego w yrzeczonego z dobrocią i czułością.
Chciałaby była rzucić mu się na szyję, ale nie śmiała.
—- Jak dom zostawim y?
— Masz dziewkę... Mieszkanie zamknij i w drogę. W e ź z sobą trochę rzeczy, bo to na kil
ka dni. A pamiętasz jakeśto się godzinami do ślubu ubierała a mnie przez ten ’ czas djaMi brali...
W pół godziny potem oboje Reguło Wie sie
dzieli na wózku. Parobek, obejrzaw szy się z ko
ła, zapytał:
— Do Piask, na jarmark?
— Nie, do Trawnik na pociąg!
P rz y tych słowach Reguła spojrzał ź ukosa m* żonę. Spotkał jej pytający wzrok.
—- la k mi się zachciało pohulać trochę w W arszaw ie!
Ale ona była mądrą i domyślną kobietą.
— Do Józia! — zawołała i rozbeczała się jak dziecko. Potem pochyliła się i w zią w szy obie r*re męża, poczęła okryw ać je pocałunkami.
— Ale ty pewno nie wiesz, gdzie mieszkają?
zapytał złośliwie Reguła.
— O, nie wiedziałabym, gdzie moje dziecko!
Biednie mieszkają, w jednej ciupce, na strychu...
a ich tu dwoje i dzieci dwoje... W iesz? Chłopiec i (dziewczynka. Szymuś i Anielutka.
— Aa... Szymuś?. —
— No, jakże inaczej?
W Trawnikach trzeba było czekać na po
ciąg Czekanie jelst straszne dla rodziców,
któ-że‘ nie skończy'si^ nigdy.-Ale, nareszcie, siedzie-' li.w dorożce i jechali na Podwal., drapali się pó wązkich "schodach, wskazanych im przez stróża.
■ Tu pan Józef Redliła? Tu?
Matka, przypadła pierwsza do drzw i i szar
pnęła z a ‘ dzwonek. ■
— Kto tam? — zapytał z w ew nątrz dobrze zrtany głos Nastusi.'
— To my. to my, Nastusiu! Rodzice!
O tw o rzy ły się drzw i ciemnego;, nędznego poddasza i młoda kobieta z dzieckiem na ręku stanęła przed Regułańii nieśmiała i zmieszana.
Była bardzo blada,•wynędzniała,- z oczami pod- krojonemi.
-- Nastuś, --co się z tobą stało? Jak ty w y glądasz?
-— - A cóż... trza się było zmizerować. — Naj
gorszy Józio!
- Co Józio? Co Józio?
- Robi niularkę... ale nię przyzwyczajony., do mularki, to trzeba być naucznym... już. tylko cień. z niego został... a tu niema co w łożyć do garnka — mleko drogie — a tu trza dzieciom...
—■ Odzie Józio? — krzyknął Reguła.
— Przyjdzie niedługo, ale on już nie może!
* 'daje przjedemną, ale ja widzę, że już nie może!
Taki.,z niego był tęgi, rumiany... Taki' z niego był panicz! ,A teraz to skapcamało!... Ja mu śwat zawiązałam! Jam wszystkiemu winna!
Choćby uciekać? Ale dzieci!
— Jużci panicz był z niego — rzekł Reguła dumnie — cztery^klasy skończył 1 po łacin'1 rzepę gryzł!... No, Nastuś; c ó ż 1 ro b ić ? ' Wid^ć tak. Pan Bóg mu przeznaczył! Podobno chłopa
kowi Szymuś?
. - • A jakże? Szymuś, chodzi tu do dziadzi!
Reguła wziął chłopca na ręce, zbliżył się do okna przyjrzał się Szymusowi i rzekł:
— Szymon Reguła! Będzie znowu Szym o
nem Reguła! Żeby tylko był lepszy od tego sta
rego! Nastuś, przebacz mi! I słuchaj Nastuś, po- patrzaj na matkę! T o jest aniół! Żeby nie ona, tcbym był siedział na pieniądzach, a was b ył
bym tu głodem w ym orzył!
*
L I S P E T H .
<
Była córką górala Sonn i jegio żony Jadeh.
Gdy im się jednego roku nie udała kukurydza a- niedźwiedzie jednej nocy w ytłu kły cale pole zasiane makiem, leżące przy * dolinie Sulej, po stronie Kotgarh, zostali chrześcijanami i zanieśli swe dziecię do domu misyjnego, aby je tam ochrzczono. Kapłan w Kotgarh ochrzci} je imie
niem Elżbiety, co w góralskiern narzeczu Paraki brzmiało „Lispeth“ .
Później wybuchła w dolinie cholera i zgła
dzała ze świata Sonn i jego żonę Jadeh; w tedy żona; misionarza w Kotgarh w zięła Lispeth do swego domu, jako służącą i towarzyszkę. Stało się to właśnie w tym czasie, gdy m orawscy mi
sjonarze przestali działać. Kotgarh nie zapomnia la jednak jeszcze swego nazwiska „pani gór“ . Nie wiem, czy chrześcijaństwo działało tak zbawiennie na Lispeth, czy też dawni bogowie równie debrze się nią opiekowali, dość, że Lis
peth była bardzo piękną. Jeżeli zaś źnjadzie się w Indyach jaka piękna góralka, to opłaci się i pięćdziesiąt mil jechać do niej temi strome mi drogami, byle ją tylko zobaczyć. Lispeth miała twarz o rysach greckich, jedną z tych twarzy, które się tak często maluje, a tak rzadko widzi.
Barwa jej skóry miała kotar m atow y v odcie
niem podobnym do kości słoniowej a cała po
stać była — co u tej rasy jest rzadkością__nie’
zwykle smukła. Miała cudne'oczy, i gdyby nie pluszcz atlasow y, o brzydkich wzora h ta
kich używają przeważnie misyonarze — można- l y ,<ą przy pierwszem spe tkaniu w górach uwa
żać .za Dyanę, wychodzącą na łow y
Lispeth chętniie słuchała' nauk chrześciian- skich, niezapominając o nich nawet później co zwykle w górach się zdarza. Wspólplemi<‘nni nienawidzili jej, bo jak twierdzili, została „p a nią", a nawet się codziennie m yła; a źóna mi
syonarza wprost nie wiedziała co z <nią zrobić, bo trudno było takiej wspaniałej, blizko na sześć stóp wysokiej bogini kazać myć miski i talerze.
Bawiła się więc z dziećmi misyonarza, chodziła na zastępstwa do niedzielnej-szkółki, czytała w
domu co było, a z każdym dniom była coraz piękniejszą i piękniejszą, jak księżniczka z bajki.
Żona misyonarza była zdania, że powinna w Simli- dostać miejsce bony, lub wogóle „ęoś lep- ' szego“ , Lispeth nie chciała jednak szukać obo
wiązku, czując się bardzo szczęśliwą. Gdy k to kolwiek z podróżnych przybyw ał do Kotgarh.
co w owych czasach było rzadkością — zamy
kała się Lispeth w swej izdebce, z obawy, że zabiorą -ją do Simli lub gdzieindziej w świąt.
Gdy Lispeth przekroczyła siedemnasty rok życia, poszła raz na przechadzkę. Jej spacery b y ły zupełnie odmiennemi od spacerów pań an
gielskich, które ledwo pół mili idą lub jadą. a po
tem wracają; ona robiła kilka m il dziennie, idąc nieraz z Kotgarh do Narkundy i dalej.
Teraz także w racała z przechadzki. Było już dość późno a nawet ciemno. Wracała karkołom
nym skokiem do Kotgarh, niosąc na rękach eoś ciężkiego. Żona misyonarza, na wpół senna,-sie
działa właśnie w salonie, gdy Lispeth- weszła zadyszana i zmęczona, dźwigając swe brzemię.
Ledw ie położyła ciężar na kanapie, rzekła To mój mąż! Znalazłam g o ’ na gościńcu wiodącym do Bagi. Skaleczył się. Będziemy go ‘pielęgno
Ledw ie położyła ciężar na kanapie, rzekła To mój mąż! Znalazłam g o ’ na gościńcu wiodącym do Bagi. Skaleczył się. Będziemy go ‘pielęgno