• Nie Znaleziono Wyników

Rozstrzelanie atamana „Marusi“

t

Do ilustracyi na str. 42.)

Pewna w dow a po- oficerze, który dowodził oddziałami antybolszewickiemi a nareszcie sam poległ od kuli bolszewickiej, przysięgła straszną zemstę czerwonej armii. Zorganizo wała konny oddział powstańczy, składający się z przeszło dwóch tysięcy ludzi a sama sto­

jąc na czele tegóż oddziału pod nazwiskie ii

„atamana Marusia". Oddział ten w alczył z bol­

szewikami na południowym froncie, kosztował on bolszewików wiele trudu i krwi. Oddział ten składał się z ludzi zdecydowanych na w szys tk j karność panowała w nim nadzwyczajna a nie posłuszeństwo karała „Marusia1' śmiercią wł snoręcznie. Prow adzono walkę z krasnogwar- dyjcami na życie i śmierć a słysząc tylko sło­

wa „Marusia", pierzchali krasnogwardyjcy re strachu przed strasznym atamanem-kobietą,

W ojska bolszewickie (próbowały kilkakro­

tn e rozbić jej oddział, udało się im to dopiero w gubernii połtawskiej, gdzie cztery czerwone pułki otoczyły powstańców, odcinając im dra­

gę odwrotu. Jedna część zdołała zbiedz, sa.na zaś „Marusia" ze swym sztabem dostała się d>i niewoli.

P o dostaniu się do niewoli rozstrzelaną z >

stadła „Marusia". „Krasnogw ardyjcy", któr:y mieli rozstrzelać „Marusię", trzy razy rozmy ;1«

nie chybili. Nawet bolszewik nie miał odwa/i skierować śmiercionośnej kuli w obnażoną pie-ś pięknej kobiety. Dopiero ustawiony w ukryciu karabin m aszynow y położył kres życiu atama­

na „Marusi", uwalniając w ten sposób bolsze­

w ików od jednego z najzawz;iętszych i na w szystko zdecydowanych nieprzyjaciół.

P IO T R K R O PO TK IN .

N A S Z E B O G A C T W A .

i.

* Ludzkość odbiegła już daleko od swej za­

mierzchłej epoki, w której człowiek posiłkując się niezgrabnemi narzędziami, czerpał środki do życia z przypadkowych zdobyczy myślistwa ’ dziciom swym pozostawiał jako jedyne dzie­

dzictwo — schronisko w grocie skalnej, liche sprzęty kamienne i... Przyrodę, niezmierzoną, nieznaną, okrutną Przyrod ę, z którą czeka je twarda walka o nędzny byt.

podczas tego okresu, pełnego niepokojów, trwającego tysiące i setki tysięcy lat, rodzaj

ludzki zdołał jednak nagromadzić niesłychane skarby. W ykarczow ał olbrzymie przestrzenie, osu szył błota, poprzecinał puszcze leśne, prze p row adził drogi); bujdował, robił wynalazki i spostrzeżenia, uczył się, stworzył narzędzia niezmiernie skomplikowane, wydarł Przyro­

dzie jej taljemnice, ujarzmił parę; tak dalece, że diziś człowiek cywilizowany^ przychodząc na świat, ma już na swe usługi cały niezmierny zasób bogactw nagromadzonych przez setki pokoleń. Zasób ten pozwala rrru teraz, jedynie dzięki w łasnej pracy, połączonej z pracą in­

nych, zdobyw ać t^kie bogactwa, o których nic m arzyła nawet wschodnia wyobraźnia w baj­

kach „ z Tysiąca i jednej nocy“ .

Powierzchnia ziemi, w części oczyszczona z lasów, przystosowana jest do uprawy wszech stronnej i celowej, do wydawania plonów buj- t:ych, wielokroć razy przew yższających obe­

cne potrzeby ludzkości. Technika i środki upra­

w y są zbadane.

Na dziewiczych łanach stepów amerykań­

skich stu ludzi przy pomocy udoskonalonych narzędzi i maszyn może wyprodukować w cią­

gu kilku miesięcy tyle zboża, ile go potrzeba dla w yżyw ien ia dziesięciu tysięcy ludzi w cią­

gu całego roku. Odzie chodzi człow iekow i o po dwojenie, potrojenie lub o stokrotne pomno­

żenie swych zbiorów, tam on sam stwarza g le­

bę, daje każdej roślinie w łaściw e dla niej w a ­ runki, i otrzymuje bajeczne plony.

I podczas, gd y dawniej m yśliwy, by wy^

karmić swoją rodzinę, potrzebował przynaj­

mniej ze sto kilometrów kwadratowych aiemi, d:;ś człowiek cyw ilizow any, z daleko mniej- s im trudem i większą pewnością utrzyma sie­

bie i liczną rodzinę z uprawiania roślin na po­

wierzchni dziesięć tysięcy razy mniejszej.

Naw et wahania klimatu nie stanowią dziś już przeszkody. G dy brak jest słońca, człowiek je zastępuje ciepłem sztucznem, zanim zdoła rów nież w ynaleźć światło, potrzebne dla p rzy­

spieszenia wzrostu roślin. P r z y pomocy rur i szkła z ciepłą wodą udaje mu się pomnożyć pion dziesięciokrotnie w porówfiajniu z tym ; j ki zebrał dawniej na tej samej przestrzeni.

Cuda, jakich dokonano w przemyśle, są je­

szcze bardziej zdumiewające. P r z y pomocy tych zwinnych istot, miaszyn współczesnych

— owocu pracy trzech lub czterech pokoleń w ynalazców, których-imiona pozostały niezna ne — stu ludzi dostarcza odzienia dla dziesię­

ciu tysięcy ludzi na dwa lata. W dobrze urzą­

dzonej kopalni w ęgla stu ludzi w yd ob yw a co roku opał dla dziesięciu tysięcy rodzin, miesz ■ kających w zimnym klimacie.

I jakkolwiek zarówno w przemyśle, w r o l­

nictwie, jak w ogóle w całokształcie naszej or- ganizacyi społecznej, praca naszych przodków daie korzyści jedynie niewielkiej garstce ludzi, ten? mniej jednak m ożem y twierdzić z pewno­

ścią, że już dziś nawet ludzkość, posługując się tylko takimi niewolnikami z żelaza i stali, tj.

maszynami, jakie dzięki wynalazkom dotych­

czasowym posiada, mogłaby pędzić ży w o t w y ­ godny a nawet zbytkowny.

Tak, jesteśmy bogaci, nieskończenie bogat­

si, niż przypuszczamy. Bogaci tem, co już po­

siadamy; bogatsi jeszcze tem, co stw orzyć mo­

żem y przy pomocy istniejących narzędzi. Nie­

skończenie zaś bogaci tem,. co moglibyśmy w y ­ dobyć z naszej > ziemi, z przemysłu, z nasze;

w iedzy i umiejętności techniznych, gdyby one skierowane były ku stworzeniu dobrobytu dla

wszystkich ludzi.

II.

Społeczeństwa cyw ilizow ane są tedy nie­

zmiernie bogate. Dlaczegóż dokoła siebie w i­

dzimy tyle nędzy? Poco ta straszna, ogłupia­

jąca praca tylu rzesz ludzkich? Skąd ta niepe­

wność jutra, trapiąca, pracojwników, najlepiej nawet płatnych? A w szystko to pośród niezli­

czonych bogactw, odziedziczonych po przeszło­

ści, i w obliczu potężnych sił wytw órczych, które m ogłyby zapewnić dobrobyt wszystkim luaziom wzamian za kilka godzin ich dziennej pracy.

Odpowiedź na te pytania dali nam socyali- ści, odpowiedź, którą powtarzają nam co- dzień, popierając ją argumentami, zaczerpnię>- tymi ze wszystkich dziedzin * wiedzy,

Dzieje się tak dlatego, że wszystko, co jest niezbędne dla produkcyi: ziemia bogactwa mi­

neralne, narzędzia i maszyny, środki komuni- kacyi, pokarm, mieszkanie, wykształcenie, wie­

dzę — w szystko to zagarnięte zostało przez jednostki w ciągu długich dziejów Jupiestwa, wędrówek, .wojen, ciemnoty i ucisku, które przeżyła- ludzkość, zanim nauczyła się ujarz­

miać siły przyrody. Dzieje się tak dlatego, że « korzystając z domniemanych praw, nabytych w przeszłości, jednostki te przywłaszczają so­

bie dziś dwie trzecie ow oców pracy ludzkiej, kfcóre trwonią w sposób nierozumny, wprost gorszący, dlatego, że pozbaw iw szy ogół ludno­

ści środków do życia pozwalają pracować czło­

w iekow i tylko pod warunkiem, że lwią część jego pracy do nich należeć będzie; dlatego, że nie pozwalają mu w ytw arzać tego, co jest nie­

— 45 —

zbędne dla niego lub m ogłoby być potrzebni;

dia innych, lecz zmuszają go do w ytwarzania tego, co- zapewnia im samym największe zyski.

W tej odpowiedzi streszcza się cały socyalizm.

Istotnie, 'spojrzym y na którykolwiek kraj c y ­ wilizowany. Lasy, które go ongi pokrywały, zostały przerzedzone, Wota osuszone, klimat u zd row ion y uczyniono go w ygodną siedzibą ludzką. Gleba, rodząca ongi jeno dzikie zielska dziś w ydaje bogaty plon. Skalne urwiska, zw i­

sające ongi nad dolinami południa, pocięto w tarasy, na których wspina się krzew winny, o złocistych gronach. Dzikie rośliny, dające nie­

gdyś ow oc cierpki, lub korzeń niejadalny, sto- pniowem pielęgnowaniem przekształcono w ja­

rzyn y soczyste, w drzew a rodzące ow oc do­

skonały.

Tysiące dróg bitych i żelaznych krzyżują się na powierzchni ziftni; lokom otywa g w iż ­

dże w dzikich w ąwozach Alp, Kaukazu, Hirrra,- Ipjów. Rzeki uczyniono spławnemi; brzegi zgruntowane i uregulowane starannie ułatwiają dostęp statkom; poi±y sztuczne, z wielkim tru­

dem wznoszone i od burz zabezpieczone, daią schronienie okrętom. W skałach przewiercono głębokie tunele, cafe labirynty korytarze pod­

ziemnych ciągną się na wielokilometrowych przestrzeniach tam, gdzie znajduje się w ęgiel kamienny lub rudy mineralne. Na wszystkich skrzyżowaniach dróg powstały ogromne mia­

sta a w ich murach kryją się w szystkie skarby ptzemysłu. w ied zy i sztuki.

Całe pokolenia ludzi, zrodzonych i zmarłych w nędzy, uciskanych i poniewieranych przez swych panów, upadlających pod1 brzemieniam pracy, przekazały to olbrzymie dziedzictwo stuleciu naszemu.

P rzez lat tysiące miliony ludzi nracow "fo nad trzebieniem puszcz leśnych, osuszaniem bagnisk. torowaniem dróg. otamowaniem rzek.

Każda piędź tej ziemi, którą dziś uprawiamy w Europie, przepojona jest potem wielu pokoleń i ras; każda droga ma swoją historyę, m ówią­

ca o przymusie pańszczyźnianym, o pracy nadludzkiej, o cierpieniach ludu. Każda wiorsta kolei żelaznej, 'każdy łokieć tunelu w zię ły nale­

żną im daninę krwi ludzkiej.

We-iścia do kopalni zachowały do dziś jesz­

cze na swych ścianach w yraźne ślady zaciosów które ręka pierwszego górnika żłobiła w opo­

ce. A w korytarzach podziemnych ile jest słu­

pów, wspierających skltepienia, tyle moiżnaby ustawić nagrobków dla kopaczy, zabitych w sile wieku przez gazy trujące, usuwanie się zie­

mi, lub w y le w y w o d y ; a w iem y dobrze, ile każdy taki nagrobek kosztow ał nędzy, niedoli i łez rodzinę, która żyła z lichego zarobku, po­

grzebanego pod gruzami człowieka.

Miasta dzisiejsze, powiązane ze sobą siecią kolei żelaznych i dróg wodnych, są to jakby ż y w e organizmy, liczące setki lat życia za so­

bą. Spróbujcie kopać ziemię, na której stoją, a znajdziecie uwarstwione jedne na drugich fun­

damenty ulic, domów, teatrów, gmachów pu- bliczych. Zajrzyjcie do ich dziejów a dowiecie się, jak, dzięki współdziałaniu wszystkich mie­

szkańców, zwolna dźw igały się, rozw ijały i ro­

sły, zanim dosięgły stanu obecnego.

I dziś jeszcze wartość każdego domu, każ­

dej fabryki, każdego sklepu stworzona jest przez nagromadzoną pracę milionów pracowni­

ków, spoczywajcych snem wiecznym pod zie­

mią, utrzymuje się zaś ta wartość na pewnym poziomie jedynie dzięki wysiłkom całych zastę­

pów ludzi zamieszkujących dany punkt globu ziemskiego. K ażdy atom tego, co nazyw am y bogactwem narodu, nabiera swej wartości je­

dynie przez sam fakt, że stanowi cząstkę skła­

dową tej olbrzymiej całości. Bo i czemże b y ły ­ b y np. londyńskie doki lub wielkie m agazyny Paryża, gd yby nie znajdowały się w tych wiel- kicjhi ogniskach handlu |wtszetehśjwia!towego?

Czem b y ły b y nasze kopalnie, nasze fabryki war sztaty okrętowe i drogi żelazne bez tego mnó­

stwa towarów , przewożonych codziennie lą­

dem i morzem?

Miliony istot ludzkich pracowały na to, b y stw orzyć całą tę cyw ilizacyę, z której dziś tak tasteśirnr dumni. Tnne miliony rozsiane po wszystkich zakądkach kuli ziemskiej, pracują na to. b y ja utrzymać — bez nich w ciągu lat pięćdziesięciu pozostałyby z niej jeno gruzy.

Niema nic — nawet myśli, nawet w yn alaz­

ku, który nie b y łb y faktem zbiorowym, zrodzo­

nym z przeszłości i teraźniejszości. Tysiące w y nalazców, znanych lub nieznanych częstokroć, zmarłych w nędzy, przygotow ały grunt do w y ­

— 46 —

nalezienia każdej z tych machin, w których człowiek podziwia swój geniusz. Tysiące pisa­

rzy, poetów, uczonych pracowały na to, b y zbii

Zapewne geniusz takiego Segnina, Mayera lub O rove‘g o*) przyczyn ił się bardziej doi po- tysiące maszyn parowych przekształcały cie­

pło w pracę mechaniczną, tę zaś — w dźwięk szeniem kotła parow ego w parowozie przez wprowadzenie rur, które zw ięk szyły powierzchnie no-i-^e^ania i umo­

żliw iły szybkie w ytw arzan ie pary (18291 W nance znany jako jeden z ojców teoryi o rów n ow aż-ości rur-h i oinpłi (1839), którą sform ował na podstawie sp ostr^żeń nad pracą pary wodnej w lok om otyw ie (ilość zużyte ero ciepła odpowiada ilości w ykonanei pracy mechanicznej

Robert Julian M a ^ oerłoMl w roku 1842 r o *p rawę pod tytułem: „U w a g i nad siłami m artwej p rz y ro d y ", w którei z doświadczeń nad rozszerzaniem sie gazów w y ­ prowadził wniosek, że pomiędzy ilością wykonanej pracy mechanicznej, a ilością zużytego ciepła zachodzi stosunek równoważności. Wniosek ten, stwierdzony na wszystkich polach w ied zy przyrodniczej, stal sie podwalina dla nauki

0 zachowania energii. ,

Wiliam Robert Grove, fizyk angielski, z zawodu prawnik n»Ieżał do rzędu badaczdw, którzy w drugiej połowie X I X wieku tak zwane ,,siły przyrody1-, jak ruch,, ciepło, światło usiłowali sprowadzić do wspólnego mianownika 1 tym sposobem p rzygotow ali grunt, na którym rozwinęła sie, nowożytna w iedza fizyczno-chemiczna.

Myśliciele osiemnastego wieku przeczuli tę teoryę i nawet przepowiedzieli ją, ale została malenie rozwinąć cały przemysł współczesny.

f.Jyby W a tto w i*) nie udało się znaleźć w mia­

steczku angielskim! Soho pracowników zdol­

nych do wykonania w metalu jego teoretycz­

nych konstrukcyi, do udoskonalenia w szyst­

kich części nowej maszyny, do uczynienia wre szcie z pary uwięzionej w doskonale zbudowa­

nym mechanizmie, motoru, uleglejszego niż koń, wygodniejszego niż woda, słowem do zrobienia pary duszą wspófazesnego prze­

mysłu.

Każda, maszyna posiada podobną historyę:

szereg długich nocy bezsennych i walk z nędzą rozczarowań i uniesień radości, ulepszeń czę­

ściowych, dokonanych r r z e z kilka poVoleń b e z ­ imiennych pracowników, którzy do pierwo- tnego wynalazku dodawali jakieś nic nazna­

czające szczególiki, bęz których jednak "aib^r- dziei płodna idea musi pozostać jałową. Można- b v nawet powiedzieć, że każdy now y w yn ala ­ zek jest newnego rodzaiu synteza — Wynikiem tysiąca innych wynalazków, które zostały do­

konane noprzednio na niezmierzrmem polu tech niki i przemysłu.

W iedza i przemysł, teorya i praktyka, w y ­ nalazki i ich zastosowanje praktyczne, wiodące do nowych wynalazków, praca umysłowa 1 konywujacych sie w teraźniejszość'.

A w ięc jakiem prawem może ktoś przyw ła­

Faktem atoli jest, że w ciągu długiego szere­

gu w ieków, które przeżyła ludzkość, w szystko to, co służy człow iekow i do ćwiczenia i roz­

wijania 5 ego sił w ytw órczych , skupiało się i nagromadzało w ręku jednostek. B y ć może, kiedyś opowiemy, w jaki sposób się to odbyło.

Obecnie chodzi nam tylko o stw ierd zen i sa­

mego faktu i o przyjrzenie się dalszym jego wynikom.

\ DzSś Ziemia), zawdzięczlaljąca swą wartość wyłącznie potrzebom w ciąż wzrastającej lu­

dności, należy do nielicznych jednostek, które mogą nie dopuszczać i rzeczyw iście nie dopu­

szczają reszty ludności do ziemi, lub też nie po zwalają uprawiać je} stosownie do potrzeb bie­

żących. Kopalnie, które przedstawiają skrysta­

lizowaną pracę wielu pokoleń i których w a r­

tość także zależną jest jedynie od1 potrzeb prze­

mysłu i gęstości zaludnienia, rów nież są w ła ­ snością jednostek; te zaś ograniczają ilość w y dożywianego węgla* tub całkiem zawieszała działalność kopalni, jeżeli dla swych kapitałów znajdufią korzystniejsze ulokowanie. I nar/ d/ ' pracy są również własnością prywatna: nawet maszyna, która nosi na sobie najoczywistsze ślady'ułepszert, dokonanych na jej p ierw o-^ n - rze przez trz y ookolenia pracowników. nawet taka maszyna ma swego właściciela ; i gdyby Wnukowie wynalazcy, k tórzy przed1 stu laty zbudował olerwsza maszynę koronkarska, zja­

wili s?e dziś w którejkolwiek z fabryk B a zyle i łub Nottinghamu i uoomnleTi s?e O swe prawa, krzyknlefóby na nich: ..Tdżcic precz! fa m aszy­

na nie do was należy!’* ? rozstrzelałoby ich.

gdyby chcieli ia sobie przyw łaszczyć,

Kotele żelazne, które bez ludności ^ s t o zamieszkałej, bez przemysłu i handlu b y łyb y tylko bezużytecznem nagromadzeniem żela­

stwa. należą do garstki akcyonaryuszów. nie wiedzących m oże nawet, gdzie leża te dro^i.

któremł napływała do ich kieszeni zyski w ięk­

sze niż dochody niejednego króla średniowie­

cznego. A gd yby dzieci tych, którzy tysiącami ginęB, wznosząc nasypy i kopiąc tunele, pew- nęgo dnia zgrom adziły się i przyszły, zgłodnia­

łe i lacfimanaml okryte, upomnieć si* o cłileb

III. u akcyonaryuszów, to pow itałyby je bagnety i armaty, stojące na straży „praw zdobyt/oh“ . Dzięki takiej potworne! organizacyi społecz­

nej syn robotnika, skoro wchodzi w życie i chce pracować, nie znajdzie nigdzie ani szmata ziemi, którą m ógłby uprawiać, ani warsztatu, którym by się m ógł posługiwać, ani kopalni, którąby miał praw o eksploatować, jeżeli nie zgodzi się oddawać jakiemuś „panu lwiej czę­

ści ow ocó w swej pracy. Musi sprzedawać swą pracę wzamian za lichą i niepewną strawę.

Ojciec jego i dziad pracowali na tem polu, bu­

dowali tę fabrykę, udoskonalali m aszyny; sterali w pracy wszystkie swe siły — a cóż nad to człowiek dać jest w stanie? A jednak on, ich syn i wnuk, przychodzi na świat uboższy, niż najnędzniejszy przedstawiciel dzikiego plemie­

nia. Jeżeli mu pozwolą uprawiać ziemię, to ty l­

ko pod warunkiem, że czwartą część ow oców swe(j pracy odda właścicielom ziemi i druęą czwartą część rządowi i pośrednikom. I ten po­

datek, który pobiera od niego Państwo, kapita­

lista, właściciel ziemi, pośrednik z dnienY k a ż­

dym rość będzie i rzadko kiedy pozwoli rmi wprow adzić do sw ego gospodarstwa jakiekoT- wiekbadż ulepszenie. Jeżeli zaś zaprasrnie od­

dać się pracy przem ysłowej, to pozwolą mu pra cować — i to nie zaw sze zresztą — tylko pod warunkiem! że otrzym yw ać bedWfe trzecia cześć lub1 połowę ow ocó w swei pracy reszta z&ś należeć będzie do tego, kto uznany jest przez prawo jako właściciel narzędzi pracy.

Oburzamy się na. feudalnego barona, który zabierał rolnikowi czwarta część jego zbiorów-.

N azyw am y te czasy epoką barbarzyństwa.

Jeżeli jednak form y zmieniły się. to treść 't o srnków ludzkich pozostała ta sama. I dziś pod nazwą wolnej um owy robotnik przyimuie w ła ­ ściwe zobowiązanie feudalne, nigdzie bowiem nie znajdzie warunków dogodniejtzych. W obec teov, że w szystko stało się czyiiąS własnością, musi on ulec lub zginąć z głodto!

Wyn<kiem takiego porządku rzeczy jest to, że cafa nasza produkeya rozwija się jakby na w-pak. Przedsiębiorca głuchy jest na potrzeby społeczeństwa; jedynym jego celem jest zw ię­

kszenie własnych zysków . Stąd — bezustanne wahania się w przem yśle; powracające w ciąż

- 48 — przesilenia: z których każde w yrzuca setki ty­

sięcy robotników na bruk.

Poniew aż robotnicy za swą nędzną płacę nie są w stanie kupować tych bogactw, które sami w ytw orzyli, tedy przemysł szuka r y ik ó w zbytu daleko pozia granicami kraju, wśród warstw posiadających innych narodów Na Wschodzie, w Afryce, mniejsza o to gdzie — w Egipcie, Tonkinie, Kongo _ europejczyk zmu­

szony jest w obecnych warunkach szukać jak- naMiczniejszych odbiorców _ niewolników.

W szędzie jednak spotyka spółzawodników, wszystkie narody podążają w tym samym kie­

runku. Stąd nieustające w ojny o pierwszeństwo na rynkach wszechświatowych: w ojny o posia- diosci na Wschodzie, w ojny o panowanie na morteu,1 wbjny celnej, fcyojnjy prtze)ciwko tym, co się buntują! Huk armat nie ustaje, pokolenia cafe zostają w pień w ycięte, państwa europej­

skie przeznaczają na uzbrojenia połowę s vych budżetów — a w iem y dobrze, co to są podofn i czem są one dla w arstw ubogich.

W ykształcenie iiest przywilejem nielicznej mniejszości. Bo i czyż można mówić o jakiem- kolwiek bądź Wykształceniu, jeżeli dziecko ro­

botnika zmuszone byw a w trzynastym roku ż y ­ cia pracować w kopalni lub pomagać ojcu w pracy rolnej. C zy ż można mówić o jakiejś nau­

ce robotnikowi, 'który wraca wieczorem do do­

mu zmordloiwany całodzienną pracą ciężką a prawie zawsze ogłupiającą. Społeczeństwa roz padają się na dwa w rogie obozy, ą w tych w a ­ runkach wolność staje się czczem słowem.

Radykalny liberał domaga się rozszerzenia swobód politycznych, przekonywa ąię jednak niebawem, że podmuchy wolności budzą do ż y ­ cia czynnego klasę robotniczą — i w ted y zmie­

nią sw e przekonania, zwraca się do praw w y ­ jątkowych. rzuca się w objęcia rządu pięści.

Dla obrony przyw ilejów potrzeba utrzym y­

wać olbrzymi aparat sądów1 i więzień, żandar­

mów. dozorców i katów, aparat, 'który z kolei sam stafie się źródłem całego systematu szpie­

gostwa, oszustw, zepsucia i przekupstwa.

Nadto system ten powstrzymuje rozw ój u- czuć społecznych. K ażdy zrozumie łacno, że ro­

dzaj ludzki musi zginąć, jak zanikają niektóre gatunki zwierząt, żyjących z rabunku i niewol­

nictwa, jeżeli w e wzajemnych stosunkach jego przedstawicieli nie będzie prawości, poczucia godności, sympatyi i gotowości do niesienia pomocy. Cechy te wszakże nie są korzystne dla klas panujących, to też w ysilają się one na stworzenie całej nauki, z gruntu fałszyw ej, któ- raby dowiodła nieużyteczności tych cech wo- góle.

Słyszeliśm y już nieraz piękne słówka j po­

Słyszeliśm y już nieraz piękne słówka j po­