• Nie Znaleziono Wyników

KSIĄDZ PIOTR

W dokumencie Kalendarz Góralski na Rok 1938 (Stron 40-47)

Lubił ksiądz P io tr w letnie południe za ogrodzenie plebańskie w yjść i, na ław ce pod stary m cisem siadłszy, w św iat p a­

trzeć. W idział stąd zboża złociste, pełne modrych bław atków i m aków czerw o­

nych, różow e i białe zagony koniczyn, łąki zielone, posiane m nóstw em różno­

barw nych kw iatków , mieniące się pod blask słoneczny. W idział bór ciemny, ja­

koby pod drżącą, przeźroczą gazą złoto- szm aragdow ego św iatła, i gdzieś daleko mgliste, błękitniejące g ó ry ; a nieopodal widział jezioro wielkie, cichą, lekko falu­

jącą z w iatrem rozchwiej w odną, nenu- farami u brzegów szeleszczącym sitowiem zarosłą, iskrzącą się m iejscem jak blacha srebrna w słońcu, miejscem siw ą lub siwo-fioletową. Po jeziorze p ły w a ły kacz­

ki dzikie, czerniąc się na topieli sznurami, zaw isały ponad nim czaple o skrzydłach szerokich i chm ary czajek krzykliw ych, a jezioro ciągnęło się szeroko, głęboko w kraj, ciche, senne, lekko z w iatrem faliste.

W szystko to było zatopione w jakąś srzeżogę św iatła, nieskończenie spokojne, rozległe, praw ie bezgraniczne, jakby z a ­ słuchane w w iatr i szum łąk i w ody, łagodnej sm ętności, rozkołysanych tę ­ sknot, jakiejś polnej zadum y i dziw nych, ogrom nych upojeń pełne . . .

Ksiądz P io tr p atrz ał i p atrz ał i zrazu odróżniał zboże od łąk, a las od w ody,

ale powoli poczynał mu się ten ca ły duży i rozm aity św iat zlew ać, zam ieniać w je­

dną w spólną barw ę, błękitną a p rześw ie- tlną. Zboża, kw iaty, tra w y i ciche kręgi fal jeziora i czaple na szerokich b iały ch skrzydłach i stada krzykliw ych czajek i obłoki p rzejrzy ste i niebo jasno-błękitne, w szy stk o to napełniało mu oczy i czyniło w nich w ielką św iatłość pogodną i nie­

zmiernie słodką. Z daw ało się księdzu P io ­ trowi, jakoby on już nie św iat sam rze­

czyw isty, ale duszę św iata w idział, raczej opar jakiś czy mgłę, kolory ziemi niosą­

cą, niż sam ą ziemię.

A potym to widzenie w ięcej duchem,, niż oczym a, poczynało się gubić i roz­

w iew ać w przestrzeni w yłaniających się z pam ięci obrazów , niegdyś w idzianych.

Zatym poczyn ały się w duszy księdza P io tra rozbłękitniać olbrzym ie przew ieje m orskie z okrętam i o białych żaglach i olbrzym ie przew ieje pustynne;, poczy­

nały w niej szum ieć ced ry Libanu i pal­

m y oaz arabskich, poczynały w niej róść piram idy m liczące i w ulkany o czerw o ­ nych k'ściach płom ienia u szczy tu ; po­

czynały się jaw ić m iasta wschodnie, stu- barw ne, i owo rzym skie m artw e, z ziemi dobyw ane, i ludzi tłum y i zw ierzęta dzH w ne; tw o rzył się w niej jakiś łagodny,, przyćm iony odległością czasu chaos w ra ­ żeń, ogarniało ją zapomnienie się, zam y­

ślenie. I nieraz dopiero w y słan y umyślnie;

przez gospodynię ulubieniec staru szk a siedmioletni sierota, Ignaś Znajda, budził go z zadumy, ciągnąc za sutanę.

„Surnmą teologiczną11 albo „N aśladow a­

niem Chrystusa** będzie siedział. Takich kanonikam i robić, nie mnie starego baj­

dę.

Od pól szły przez ogród chłodne i zw ię­

dłe w onie jesienne i słychać było cichy, jednostajny szum w iatru.

— Panie Dzięgielewski — ozw ał się

szabla . . . Czujesz, jak z mego ogrodu pa­ porucznik Kotowicz, to kaw aleryjski koń, Może da Bóg jeszcze obaj nie tej trąbki tabakierkę szyldkretow ą z rubinem, żebyś o stary m księdzu pam iętał. jak staru szek szeptał:

— Nie ma co, nie m a co, trze b a iść.

ŚW IĘCI POLSCY.

My Polacy, k tórych cechą c h a rak tery ­ styczną jest gorący tem peram ent i w ielka pobożność, posiadaliśm y nie tylko pełnych zapału bojow ników na licznych polach bitew za W iarę św. i Ojczyznę, ale i św ię­

tym ogniem miłości Bożej płonących m ę­

żów i niewiast. Jednak nie um ieliśm y p ro­

mienistą glorią sław y otaczać swoich w y ­ brańców, nadaw ać ich szlachetnym uczyn­

kom w szechśw iatow ego rozgłosu. Stąd tak małą stosunkow o liczbę Polaków bea­

tyfikow anych notują spisy Ś w iętych w Rzymie. Niew ątpliwie o w iele w iększa ich liczba zapisana jest w księgach niebie­

skich, gdzie oku Boskiemu nie u szła żadna cicha zasługa, ani, pominięte uw agą oto­

czenia, bohaterstw o duszy i serca.

Św ietlanym u pocztow i znanych i nie­

znanych Św iętych Polskich przew odniczy Królowa Korony Polskiej — M atka Boska C zęstochow ska, czczona w całej Polsce pod postacią kilkudziesięciu cudow nych, koronow anych obrazów i posągów .

P ierw szym i św iętym i, o k tórych w spo­

minają kroniki, to są ci legendarni anioło­

wie, któ rzy przyszli w gościnę do koło­

dzieja P ia sta na p o strzy ż y n y synka jego

— Ziem owita. Byli nimi praw dopodobnie dwaj m isjonarze słow iańscy, św. C yryl i św. M etody.

P ierw szym już historycznym św iętym w Polsce chrześcijańskiej, to św. W oj­

ciech zam ordow any przez dzikich P ru ­ sów, którego ciało król B olesław C hrobry

na w agę sre b ra w ykupiw szy, umieścił w k ated rze gnieźnieńskiej. Za B olesława C hrobrego w sław iło się jeszcze śmiercią

Bolesław Chrobry wita iw . Wojciecha, przybywającego do Gniezna

m ęczeńską pięciu św iętych pustelników, tak zw anych Pięciu B raci Polskich, oraz z tego zarania dziejów naszych zachow a­

ło się wpom nienie błogosław ionego bisku- pa-pustelnika — Bogum iła. S tarał się on zorganizow ać w ielką pracę m isyjną w śród P rusów , co g d y by zostało uskutecznione,

— w y w a rło b y w ielki w p ły w na całe dzie­

je Polski, bo w ów czas ks. Konrad M azo­

wiecki nie sprow adziłby K rzyżaków . Trzecim św iętym biskupem polskim był św. S tan istław Szczepanow ski, biskup k ra ­ kowski, obrany za patrona Polski, który w edług podania w skrzesił P iotrow ina, aby dał św iadectw o praw dzie. Został on za­

m ordow any przez bohaterskiego, lecz za­

palczyw ego króla B olesław a Śmiałego, którego upominał za rozw iązłe życie.

Święta Kinga sprowadza sól z Węgier do Polski

42

W następnych w iekach prom ienna aure- ze złotym i koronami królow ych naszych.

Św ięta Jadw iga, żona H enryka B rodatego, księcia śląskiego, a m atką H en ryka P o ­ bożnego, któ ry zginął w bitw ie z T a ta ra ­ mi pod Lignicą, zajaśniała cnotą wielkiego m iłosierdzia w zględem ubogich, a w edług legendy, na znak widom ej łaski Bożej, jał­

mużna. którą niosła w płaszczu, zam ieniła się w w ięź w onnych róż.

Św ięte pow inow actw o krw i i dusz łączy w tym czasie tron polski z w ęgierskim . C órka błogosław ionej G rzym isław y, żony Leszka Białego, a m atki B olesław a W s ty ­ dliwego — św. Salom ea, jest żoną księ­

cia w ęgierskiego, a następnie halickiego — ola św iętych dziwnie m isternie splata się Kolomana, a ow do w iaw szy nie chce być naw et ksienią w założonym przez siebie klasztorze i ostatnie lata życia spędza sa­

motnie w pustelni na tw ardym , w skale w ykutym , łożu, które do dziś dnia oglą­

dać można koło O grodzieńca, nad rzeką Prądnikiem , w Kieleckiem.

B ratow a jej, królew na w ęgierska, a pol­

ska królow a — św. Kinga sp ro w ad za cu­

downie sól z W ęgier do Polski, a po śm ierci m ęża dokonuje życia w ufundow a­

nym przez się klasztorze w N ow ym S ą­

czu.

Jej siostra —■ św. Jolenta, żona księcia wielkopolskiego, B olesław a Pobożnego, a następnie ksienia K larysek w Gnieźnie, łą­

czy w sobie szczytne zadania matki, żony,

^ " c<<ł.

r \

\ M.K ^

i działaczki społecznej, k tóre spina klamrą nieustającej modlitwy. W szystkie one czte­

ry stanow ią m istyczny w ieniec róż i lilij Bożych.

W tych bogobojnych czasach zajaśniał też cnotami i nauką kronikarz i biskup krakow ski — W incenty K adłubek; zaś za­

cny i m ożny ród O drow ążów w zbogacił kraj nasz całym szeregiem w ielkich św ię­

tych. Choć nie kanonizow anya, le za św ię­

tego uw ażany był ogólnie, biskup k rak o w ­ ski i kanlerz królew ski — Iwo O drow ąż.

W'ielką św iętością zajaśniał b ratan ek jego H iacynt, zw an y św. Jackiem , pierw szy Dominikanin polski i założyciel tego zako­

nu w Polsce, a niestrudzony ry cerz Marii i nieustraszony m isjonarz.

Apostołując na Litwie, Rusi i w krajach nadbałtyckich, rozszerzając ow czarnię pań­

ską — rzuca on jednocześnie podw aliny pod p rz y sz ły wielki gmach potęgi polskiej i przygotow uje szlaki, po których się ona ro zszerzy. Św. Jacek w prow adza też do do Polski m odlitwę różańca św iętego oraz w łoskie orzechy, zw ane od jego imienia, Jackam i

K rew nym jego i to w arzy szem by ł Do­

minikanin, św. C zesław , przeo r k lasztora w e W rocław iu — wielki kaznodzieja i cu­

dotw órca, k tó ry przepow iedział najście T atarów , a gdy nadeszli i obiegli m iasto, m ocą m odlitw y odrzucił ich zm usił do cofnięcia się w popłochu. K rew niaczką św.

Jacka b y ła też św B ronisław a, zakonnica

Królewicz Kazimierz modli się nocą u wrót

katedry wileńskiei Św. !an Kanty w gronie żaków krakowskich

sióstr N orbertanek na Z w ierzyńcu pod Krakowem, czczona jako patro n k a dobrej sławy. — Duchownym i synam i św . Jacka było też C zterdziestu Dziewięciu M ęczen­

ników - Dominikanów, z przeorem Sado- kiem na czele, któ ry ch w ym ordow ali Ta- tarzy w kościele św . Jakuba w Sandom ie­

rzu. Zapowiedź tej męki, przeczytali rano, ognistymi literam i w ypisaną w księdze ży ­ wotów św iętych.

Gdy następnie P olacy zw rócili się do Rzymu z prośbą o relikwie, papież U rban VIII kazał posłom przyw ieźć ziemi san­

domierskiej, a gdy z nią wrócili:

Wziął garść jej w rękę. Ziemia ściśnięta Dłonią papieża — pociekła krw ią.

-P atrz cie: m ęczeńska k rew to jest św ięta.

W aszą relikwią nazw ijcie ją!

Polska cała z utęsknieniem oczekuje do do dziś tej chwili, kiedy w poczet św ię­

tych zostanie też zaliczona i uw ielbiana przez cały nasz naród królow a Jadw igą, która ofiarą serca naw róciła Litwę.

Doczekał się w kró tce kanonizacji św.

Jan Kanty — profesor W szechnicy Jagie- lońskiej, którego każd y w y k ład był nauką świętości. Jem u to zaw dzięcza P olska, że modli się za nią św iat cały, gdyż papież Klemens XIII w buli kanonizacyjnej w s ta ­ wił na dzień jego św ięta m odlitw ę za P ol­

skę.

Następnym św iętym z tego okresu jest królewicz Kazimierz Jagiellończyk, patron Litwy, którem u przypisują ułożenie pieśni łacińskiej na cześć M atki Boskiej: „Omni die — dic M ariae“ — drugim zaś św ię­

tym m łodzieniaszkiem naszym , to ukocha­

ny patron m łodzieży polskiej — św. S ta ­ nisław Kostka. Dzieciństw o jego od naj­

młodszych lat otacza aureola św iętości i

Czterdziestu Dziewięciu Męczenników czyta zapowiedź swego męczeństwa

choć ojciec jego, dum ny m agnat, o w ielkiej k arierze m arzy dla sw ych synów , nie d la doczesnych zaszczytó w p rzeznacza Bóg„

43

Św. Stanisław Kostka ukazuje się nad po em bitwy pod Chocimem

niebiańską duszyczkę m ałego Stasia. „Do”

w iększych rzeczy jestem stw o rzo ny 14 — mówi on sam o sobie. W ięc w sekrecie przed rodziną, k tó ra b y ła p rzeciw na jego- powołaniu, pieszo, o żebraczym chlebie,.

udaje się on do Rzym u, gdzie zostaje p rz y ­ jęty do, od niedaw na istniejącego, zakonu*

Jezuitów . U rok jego ujmującej postaci, i delikatnego obejścia jedna mu serca całego otoczenia. Niedługo jednak ojcowie i b ra ­ cia cieszą obecnością cudow nego chłopię­

cia. Po paru m iesiącach, w sam dzień W niebow zięcia M atki Bożej — 15 sierpn ia 0 świcie um iera, jak to przepow iedział sobie i o co gorliw ie się modlił. „G otow e serce moje, gotowe*1 — to są jego ostatnie- słow a. I anioł- odleciał do Nieba, a cały R zym z naręczam i kw iecia biegnie złożyć hołd u stóp „św iętego, m ałego P olaka'1' 1 ro z ry w a strzępki odzieży jego, jako re ­ likwię.

P atron em Unii stał się biskup unicki J o - zefat Kuncewicz, zam ordow any przez d y

-Św. Andrzej Sobola przepowiada w ie lk ą : wojnę i wskrzeszenie Fo‘ski

-44

zunitów. O taczał on sw ą opieką bo h ater­

skich Unitów, k tó rzy dzięki niem u zdoby­

wali siłę do w y trw a n ia w w alce z potęż­

nym caratem , chcącym narzucić im p ra ­ wosławie.

W śród św iętych z połow y XVII w. naj­

bardziej znanym i czczonym jest Andrzej Bobola, Jezuita, k tó ry całe sw e życie spę­

dził jako m isjonarz na P olesiu i został tam w okrutny sposób um ęczony przez koza­

ków. U w ażany on jest za drugiego p atro ­ na Polski a to ze względu na przepow ied­

nię Jej w skrzeszenia, uczynioną w roku 1819 za pośrednictw em ks. Korzenieckiego, Dominikana z Wilna.

Zjaw iw szy się w jego celi, jako widmo, ukazał mu przez okno w izję pola bitwy, na którym w a lc zy ły z zaciętością narody E uropy i rzekł: „Kiedy ludzie doczekają się takiej w ojny, za przyw róceniem pokoju nastąpi w skrzeszenie Polski, a ja zostanę uznany Jej głów nym patronem 11. P rzepo ­ w iednia ta przez sto lat niewoli krzepiła naród polski.

r r r r r r t t r r r r r r r r r r r r r r r r r r r r r r r r 5T p t r r ^ r : t t r : r ? w

O W Y C H O W A N I U .

W7ychow a dziecka to najw ażniejse za­

danie matki. Tu rodzice som odpow ie­

dzialni za swoje dzieci przed Bogiem i narodem. Bo co to som dzieci, te maluć- kie istoty, w tó re potrzebujom opieki ro- dzicow skiej? C y to nie jest p rzisły n a­

ró d ? A naród ten bedzie takim, jak sie

•wyhowa, przeto w yhow anie jako bardzo w ażny cynnik w życiu narodu i całej ludzkości musi być dobrze przep ro w ad zo ­ ne i w ym aga ono, ab y sie w yhow aw cy, to jest przedesyćkim rodzice ś nim do­

brze zapoznali i zrozumieli, co to w łaści­

wie to w yhow anie jest i od cego ono za- lezy i jakik ma nieprzijacieli. Ma sie ro­

zumieć, ze tu na tym mieścu sie bedzie gw arzyło o w yhow aniu dobrym — m oral­

nym. W yhow anie jest to recepis, jaki da- wajom rodzice swojem u dziecku na dró- ge życia, w tó ry zascypiony do dusy dziecka, ucy go odróżniać dobre od z łe ­ go, nakazuje mu robić dobrze i w y strz e ­ gać sie złego i jak zbłondzi, pokazuje mu dróge p ra w d y i dobra, w tó ra go zapro­

w adzi do celu, to jest porzondny i uczci­

w y, p ozytecny ludzkości cłowiek. Musime zrozumieć, że pokolenia bedom takie, jak je w ychow ajom rodzice, jaki znak w yci- snom na dusycce dzieciencej taki ponie­

sie przez całe życie, bo ani skoła, ani obracanie sie m iędzy ludźmi nie potrafi w yró w nać i dać praw dziw e formę, to jest ukśtałtow ać ch a rak ter i duse a taksam o to życie m iendzy ludźmi nife potrafi ze­

psuć i w ykoślaw ić całkiem do im entu du- s y dziecka, cy potym juz dorosłego

cło-w ieka jak ten recepis, to dobre cło-w y ho cło-w a­

nie jest głem boko do dusy dziecka zascy- pione.

„D usa dziecka to k a rta nie zapisana, cy sta!" — tak pow iedział jeden filozof.

P iersym i pisarzam i, co pisom na tej cy- stej karcie, som rodzice. T eraz zalezy od liter i słów pisanyk na tej karcie rodzi­

cami, cy pow stanie w późniejsym wieku m łodego cłow ieka w ielka ksienga dobra, albo zła. Jak słow a pisane som dobre, dusa cłow ieka tyz bedzie dobra i zdrowa.

Jako w sen d y w pierw otnej, pieknej przi- rodzie kultura i cyw ilizacja przinosi ze sobom w iencej zniscenia i złego, jako do­

brego, tak sam o i tu u nasyk górali mo­

żno powiedzieć, ze wiencej prziniesły do nasego życia zła jako dobra. Co to jest cyw ilizacja i kultura? C yw ilizacja jest to dorobek cyli w ynik p ra cy m aterialny, zaś kultura to dorobek duchow y, ale jeden z drugim idom w parze nieodłóncnie i cen- sto cyw ilizacja znacy telo, co kultura.

K ażdy sie zastanow i nad tym i pomyśli:

„A jak to, zeby cyw ilizacja i kultura mo­

gły przinieść do nasego w yhow ania i ży­

cia z ło ? “ A jednak tak jest. Bo m y gó­

rale nie dzierzym e swojej cyw ilizacji i kultury, ale jom odrucom e i m iasto niej przijm ujem e cyw ilizacje i kulturę ine, na- sem u w yhow aniu i życiu nieznane i sko- dliwe. Bo w toz to nom kazuje, ab y me zaniehali nase góralskie kierpce a obuli półbuciki — bafow ki, w to nom ozkazuje aby me białe sukniane — w y sy w an e port­

ki zamienili na carne, pańskie „garazyie“,

•łiy cy „pantalony", nase piekne serdaki i

serokie kosule zmienili na „popelinowe"

kosule, i nase tw ard e zdobione kostkam i i orlim piórem „kaniaki“ cy kapelusy k a­

zał zmienić na pańskie sm aciane capki?

To syćko zrobieła ta nienaska cyw iliza­

cja. A co kultura? T a znow u w y p a rła na­

se piekne śpiewki góralskie i m uzykę a zastompieła ik „m odernym i" ślagram i, tan ­ gami i walcam i a stare tańce góralskie tańcujom i to bardzo rzadko starzi, siw o­

włosi górale. I tak to m ozem e przebierać syćko za porzondkiem . A tie dobre s tro ­ ny tej cywilizacji i k ultury u nasyk ludzi nie zapuscajom korzeni i to jest źle. P rz e ­ to potrzebna jest n ap raw a i ta m oże na- stompić przi dobrym w yhow yw aniu dzie­

ci. Dzieci nase pow inny być w yhow ane w naskiej kulturze i trze b a do nik w scy - pić miełość do tej naskiej cyw ilizacji i kultury i tyz ucyć je, ab y sie przicynieły do powięksenia i udoskonalenia tej cystej jak słonko, nicym nieskalonej kultury i cywilizacji góralskiej. Rozmach, natłok

kultury inej nie powinien w y p y ch ać kul­

tu ry naskiej, ale jednak pow inien być nom.

przikładem , jak na sw oik w łasn y k funda- m entak w yb ud ow ać siełe kulturalnom i cyw ilizacyjnom . Do cego to idą dzisiajse

„m oderne“ nauki, i prondy falozoficne, eo­

nie ceniom w artośpi duchow yk, ale nad ducha w ynosom m aterie i głosom, ze cło- w iek po to żyje na świecie, ab y nag ar- nonć piniendzy, dobrze uzyć i nic w ien- cej? Te syćkie nauki w y z b y te ducha chrześcijańskiego nie mogom być dobre i odpowiedne a najmniej nom, ludziom z w ierchów . P rze to dróga jakom powinien iść nas górski lud, piekne zasady nauki C hrystusow ej a w tej zasadzie tyz majom b yć w ych ow ane m łode pokolenia a ty m sie stanie nasa dusa tw ard a jak kam ień i ozbijom sie o niom syćkie zakradajonce sie do nas nauki bolszew ickie — m ate- rialistycne.

P raw id łem nasym niek bedzie: Sanujme.

p ra w a bliźniego, ale dom agajm e sie, ab jr i oni sanow ali p raw a nase!

i * ł * m ^

d l C c j y d l C a t c a .

M atko! jeste ś dla mnie, ja k ten zdrój wezbrany,

W dokumencie Kalendarz Góralski na Rok 1938 (Stron 40-47)