108
— K ru citirk en !. . . — w rzeszczoł —- kie
r y chachar mi w loz do c e s ty ! . . . M yślicie, że se możecie sym ną g rać? — I łap Józka z a kabot, bo praw ie b y ł p rz y nim. —• Toś
ty b y ł! . . .
— Co chcesz? Puść!
— Toś ty był! — w rzeszczo ł — i flink Józka po gębie.
Józek sie nie osztychoł i ry p go m iędzy o c z y . 1 zaczynia się szarpać. A tu usz go-
szpodzki leci z żyłą.
— Pom ału panoczku, nie bedzie żodnej bijatyki, m y tu hnet porządek zrobiym y.
M uzyka grać!
Jónka zaś porw ali i w io z nim do pola.
W zogrodzie rozciągli go na ław ie. D w a
•dziyrżeli za ręce, dw a za nogi, a piąty p roł żyłą kaj w lazło. Bili jak sie patrzy.
— Abyś se zapam iętoł, że u nas na m u
zy ce sie bić nie śmi, że m y usz z tego w yrośli, że m y sie b aw iym y jak ludzie!
Abyś wiedzioł!
." n " ■■ ,n ■■ " ■■ " ■■ " ■■ "
— Uż d o ś ć !... usz nie w yd yrżę... —• pytoł.
—■ Mosz dość, praw isz! Tóż d o b r z e ! ...
Pam iętej se: u nas sie bić nie śmi! A wię
cej sie ku nóm nie głoś!
I p o sz li. . .
M uzyka grała, a on na ław ie w zogro
dzie stękoł. Za m oc mu przyciyni!
W tem stan ęła przed nim dziywucha.
— Jónku . . . boli c ię ? .. . — zaszeptała.
— K u sz! . . . stroć s ie ! — w arknął.
— J ó n e k ! ... chcę ci p o m ó c ... P łaka- łach nad tebą . . . Pódź . . . zakludzę cie do c h a łu p y . . .
•— Coś za jedna? — m ruknął. W zru
szyło go to, że p łakała sk y rz niego.
— Jew k a W r ó b lo w a ...
— Co chcesz?
— Pódź J ó n k u !. . .
P odźw igła go, przytu liła ku sobie jak dziecko i kludziła do chałupy.
A w uszach mu cięgiem blinczało:
. . . U nas sie bić nie ś m i! . . .
i r ^ ł 11 " i i " m " i i " i . " " i
D o w t o r y k s t r o m o w n o j c e n ś c i e j b i j e p i e r o n ? Na to pytanie wcieli se juz ludzie dow -
'iio nojść odpowiedź, ale choć sie tom spraw om zajm ow ali i uconi, to ta cołkiem pew nej odpowiedzi do teroz nima. Lud p ro sty na podstaw ie dośw iadcenia wie, ze podziew tore strom y choć i b ars w ysokie i osobitnie rosnonce dajom dobre schro
nienie przed burzom, inkse zaś tego schro- nienio nie dajom i ty k sie trz a w aro w ać i p o d nie sie p rzed descem nie chronić.
S ta ty sty k a istotnie stw ierdziła, ze do niektóryk strom ów pieron rzodko uderzy, omijo je a do inksyk bije w se. B ars cen- sto bijom pierony n. p. do dem bów, topoli i w ierzb a zaś do sm reków , św ierków , rzodziej. Zaś do orzechów i buków p ra w ie nagdy albo bars rzodko. P o tem pie
ron cenściej do roznoncyk osobno, jak do takik. co rosnom w kupie choćby b y ły te strom y i b ars w ysokie. Cem u tak ?
N iektórzy uceni godajom, ze do buków, orzechów i inksyk tego rodzaju, strom ów tem u pieron rzodko bije, ze m ajom gład- kom kore, nie som obrośniente m echem i wilgoć sie ik tak nie trzym o. W iadom o, .ze pieron to jest elektrycność, w tó ra pow
staje w chm urak kied te gnane wiatrem sie ze sobom zderzom a som juz mocnie przesy con e niom, to następuje w yładow a
nie w e formie isk ry elektrycnej o okrutnej sile i ta iskra uderzo o n ojw y zsy strom, wieżom, abo budynek, jaki na blizku mo i zjezdzo do ziemi. A elektrycność dobrze przechodzi po takim, co jest m okre i kied taki domb jest obrośnienty m echem i mo wielo wilgoci przeto, to nie cudne potem, ze pierony do niego bijom cenściej. Podo
bno tez i do ty k strom ów , w tó re majom duzo olejów, żyw ice jak orzechy, buki, śkw ierki, sm reki, jałow ce itd., pierony rzodko kiedy uderzajom . No, ale spyto sie w to, cemu w te d y bije pieron do podzie- w tórego strom u, abo i w iency stromów, choć som jest i m ałe i rosnom dziesik na uboczu furt a m ógłby casem tez polnon’c i w rosnonce nablizku b ars w ysokie stro
m y?
M ondre pytanie, bo tak iście jest. To sie od w yjaśnić tem, ze pod takiem i stro- mami sie iście krzyzujom pod ziemiom ż y ły wodne, cyli za’s lem wilgoć, i te ży ły abo podziem ne potocki elektrycność
109?
w arow ać, o tem juz ani goda’c nie trze
b a . . . iP
przyciongajom mocniej, jak stom y som- siednie, choć som i w ysokie. Ze takik miejsc i strom ów w casie burzy trz a sie
0 0<:0 0 0 0<xx>0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 « 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0
oooooooooooooo-K a r o l B e r g e r
lO L Y T T ...
Szeł gorol na zolyty, A by ł kapkę n a d rz y ty . . . Kiej go H anka zezdrzyła*
D źw iyrze przed nim z a w rz y ła ..
Gorol wzión do pytanio, Zerkol m iłośnie na nią . . . U pytow ał H aneczke:
— Joch pił jyny kapeczke . . .
H anka m ądro dziyw ucha, P ytan io też w y s łu c h a . . .
— To ci dziyw cze ślubuję, C hroboka uż nie truję . . . 1 po trzeci niedzieli,
B yło też tam w ie s ie li. . .
o o < x > o o < x > o o o o o o o o o c o o o o c > o o o o o o o o o o < x > o o o o o o o o o o o o c OOOOOOOOOOOOO
Z Ł A Z O N A .
Jeden m łody gospodarz ożenił się, ale bardzo źle trafił. Choć żona jego by ła bardzo piękna, ale tak a bałam utna, że ani dnia, ani nocy spokojnej nie miał. Ciągle tak strasznie mu dokuczała, że, nie m o
gąc dłużej znieść m ęczarni, pow iesił się na krótkim postronku w ysoko, na suchej gałęzi.
Za to, że sam się życia, od P an a Boga danego, zbaw ił, poszedł do piekła, a jego ciało krucy dziobali.
Jak tylko się w piekle znalazł, ode
tchnął, najprzód dlatego, że jak się w ie
szał, to sobie grdykę bardzo ścisnął po
stronkiem , a potem, że już b y ł od żony daleko i będzie miał spokój — naw et tak mu się jakoś zrobiło w esoło, że się śmiać głośno zaczął i pokrzykiw ać: Oj, dana, moja dana!
Diabli, przyzw yczajeni do zgrzytania zębam i i do płaczu, bardzo się ździwili.
zobaczyw szy takiego dziw aka, co się w piekle śmieje i pośpiewuje.
— Poczekaj, hyclu, zobaczysz jaki to u nas śmiech.
Biorą go tedy na patelnię i daw ają sm a
żyć. Ten nic, śmieje się.
T ak oni sobie m yślą, pewnie za m a la go na patelni piecze, wzięli go do k o tła
t i o
z gorącym olejem. A on się precz śmieje i podśpiewuje: Oj dana, oj dana!
D iabły miechami dmą na ogień pod ko
tłem, pazuram i podgarniają zarzew ie, olej aż pryska, a ten śmieje się ciągle.
Tak jeden diabeł p y ta go:
— C zegóżeś ty durniu taki w esoły, tu w szy sc y zgrzytają, a ty nie?
— Eh! — pow iada ten w isielec —■ już w y mi z całym piekłem nie potraficie tak dokuczyć, jak moja żona na tam tym św ie
cie mi dokuczała; a bo mi to tu źle . . . Oj d an a , oj dana!
T ak te diabły zaw o łały starszeg o i po
w iadają tak i tak. S ta rsz y pom yślał, b ro d ę sę żelaznym i pazuram i czesał, het m y śla ł, a w reszcie pow iada:
i patrzyli na starszego jak sroka w kość.
Tak on pow iada:
—- No, dobrze dzieci! Pójdzie do baby na zw iady — najsprytniejszy, a takim jest S załam ajtys, niech on hyba.
S załam ajtys tylko fiknął kozła przez łeb i już go nie ma, już na podw órzu u baby przeb ran y za parobka —- krótko i węzło- w ato, zgodził się do b ab y na służbę.
Z początku nic. B aba piękna i grze
czna, a słodka jak piernik toruński, tak dogadzała tem u diabłu, że aż ha! Tak on sobie m yśli: co tam ten dureń sobie my
ślał, toż to baba jak miód. Ale że się dia
błu okrutnie podobała, tak sobie myśli, kiedy już tak, że m am urlop, to się z
ba-— H a no, kiedy tak, niechaj idzie do
•drwalni do posługi; to jakiś m orow y chłop, w takim oleju gorącym inny już b y by ł kruchy jak szynka, a tem u nic.
Ale trzeb a b y tę babę zobaczyć i coś się od niej dowiedzieć, bo to musi b y ć też m orow a baba, i m ożeby m ożna zap ro w a
dzić jakie reform y, nuż się taki jeden, drugi trafi, no i będzie kom prom itacja.
— P anow ie — pow iada — trz e b a b y ć po
stępow cam i a nie zaśniedziałym i kon ser
w atystam i, — k tó ry z panów pójdzie zb a
dać system tej b ab y ?
Dużo b y ło ochotników ; stali w szy scy i trzym ali ręce w tym miejscu, gdzie jest szew od spodni (tylko im spodni brakło)
bą ożenię. A że babie się bez chłopa też cniło, tak nie w iele m yślący, pobrali się.
W tej chwili, jak się pobrali, babę jak
by odmieniło, dopiero diabeł przekonał się, co to za smak. P okazało się, że to jest w ściekła sekutnica, że nie jeden, ale cały regim ent diabłów b y nie wytrzymał.
I'ak um yślił drapnąć, ale że mu było żal zaraz iść do obow iązku i przysmarzać durniów w oleju, tak namówił sobie sko- taka od tej baby, żeby z nim umykał.
T ak ten skotak pow iada:
— No dobrze, uciekajmy, ale co będzie
m y robić?
—■ To już w tym moja głowa, het ci rozpowiem , a teraz drała — i uciekli.
Jak już byli dość daleko, tak *se siedli pod rosochatą w ierzbą i diabeł pow iada:
— Robić, uw ażasz, to tam byle bałw an potrafi, chodzi o to, żeby zarobić a nie narobić się. Ja będę po dw orach straszy ł, a ty będziesz strach y w yganiał, szlachta ci za to będzie płacić, będziem y się dzie
lić i dobrze żyć.
— Ano dobrze — pow iada skotak, i po
szli strasz y ć i strac h y w yganiać.
Z araz w pierw szym dw orze diabeł schow ał się na stry ch i zaczął w ydziw iać.
Łańcuchanm i brzęczał, garnkam i ciskał, jęczał, stękał, pierzyny ściągał z łóżek i tym podobne okropne rzeczy w yrab iał.
O kropnie się w e dw orze pow ylękali.
Dopiero ten parobek, niby podróżny z d a
leka przychodzi do dw ora. W sz y scy opo
w iadają mu, że tu okropnie straszy, a on niby tak niechcący powiada, że on b y te go strach a w ypędził.
Z araz donieśli tem u dziedzicowi, że taki człow iek znający przyszedł. A państw o spazm ow ali w pokojach na kanapie ze strachu, w ięc ten szlachcic pow iada:
— Sto rubli dam, tylko w y p ęd ź strachy, bo mi aż niedobrze.
1 zaraz mu dał sto rubli i dw a złote na piwo. P aro bek poszedł na strych, a tam z a kominem siedzi diabeł i łańcucham i brząka.
— No, chodź już, chodź, bo dali sto rubli — pow iada parobek.
— D obra nasza! — k rzy k n ął w esoło diabeł i chlusnął od razu bez dym nik na drogę i schow ał się w krzaki.
P aro b e k potem spotkał się z nim i po
dzielili się po 50 rubli i po 15 kopiejek.
Diabeł swoje przepił zaraz z chłopam i w karczm ie p rz y drodze, aby ich dusze po
gubić, to też zaraz się pobili i jednemu żonatem u chłopu łeb rozbili, że um arł bez spowiedzi. Ale parobkow i się to nie podo
bało i postanow ił jakoś diabła się pozbyć, bo by ł dobry katolik.
Jak tylko już i te 15 kopiejek diabeł przepił z chłopami, tak pow iada do pa
robka :
— Chodźm y, trzeb a znow u co bez p ra cy zarobić!
B ył bardzo bogaty dw ór niedaleko, tam sposzedł straszyć.
— A ty — pow iada do parobka — cze
kaj długo i targuj się, za byle co w y p ę
dzać strachów nie podejmuj się, bo tu mo
gą zapłacić sto ty sięcy rubli.
Jak w ziął diabeł w tym dw orze w ydzi
w iać różne terem edie, tak się w szystko w domu ze strachu pokotłowało. Pani b y ła m łoda, w ięc ze strachu jak złapała m ęża za szyję, tak nie chciała puścić przez trz y dni, tylko piszczała cieniutko po francusku.
P an ch y try był, nie bardzo się co praw da bał strachów , ale mu się sprzykrzyło to żonine piszczenie, tak powiedział:
— D ałbym dziesięć ty sięcy rubli, żeby mi kto te strac h y w ypędził.
Zaczęli o tym gadać ludzie w e wsi i do
niosło się do parobka, tak on znowu nie
znacznie tak się w ygadał, że on umie strac h y w ypędzać, Zaroz hola do dworu i opowiedzieli panu — on się ciągle pytał co, jak, bo nie m ógł nic zrozumieć przez ten żoijiin pisk. Dopiero jak zmiarkował pow iada:
Niech przyjdzie ten, co w ypędza stra
chy, tak jak pow iedziałem , tak dam.
W ięc parobek przy szed ł do pana, pan się p y ta:
— Um iesz podobno w ypędzać strachy?
— Umiem, panie.
— Na pew no ab y ?
— Całkiem napew no.
— No, to rób swoje, a ja ci dam 10 tysięcy rubli.
112
Tak parobek poszedł na stry ch i znalazł diabła za kominem i mówi do niego:
— Chodź już dosyć strachów , ten szlachcic daje 10 tysięcy rubli.
— Mało! m ało! niech da sto, jego stać na to — i zaczął znow u w ydziw iać.
Ale ten parobek, jako dobry katolik, m y śli sobie, będzie dość dziesięć ty sięcy ru bli, bo mu już tego pana żal było, że ta jego żona tak go trzm a za szyję i w samo ucho mu piszczy ciągle. W ięc ostro do diabła pow iada:
— Ja z g ęby cholew y dla ciebie, kudlu robił nie będę, w ynoś się stąd!
A diabeł jeszcze gorszy harm ider robi i pow iada:
o bry czk ę i parę koni, żeby było prędzej to ziele. Pojechał do tej b aby i powiada jej tak:
— W idzi pani gospodyni, ten gospodarz, co się pani z nim ożeniła, to jak uciekał, nam ów ił mnie, abym z nim uciekł, ale to jakiś pijak z piekła rodem — w ięc teraz ja żałuję żem gospodynię opuścił, a jak chcecie, to w as zawiozę, gdzie on jest.
— A gdzie on jest, ten mój m ężulek?
— A tu niedaleko w e dw orze, pijany na strych u leży.
— A to jedźm y prędko — m ów i gospo
dyni takim głosem, że już pod parobkiem łydki ze strachu zadygotały.
W ięc pojechali.
— Ani grosza mniej, jak sto tysięcy.
Tak się parobek zm artw ił, ale idzie na dół i myśli co tu zrobić. P an czekał na niego, pani p rz y nim piszcząca też. P an pyta:
— No i cóż, jakoś ciągle straszy .
— A bo to jakieś tw ard e — i w tej chwili mu się przypom niała ta baba, co to diabeł od niej uciekł. — M uszę iść po takie ziele, co przed nim strach u stąp ’, niech pan ślachcic trochę jeszcze poczeka.
— Aby tylko nie długo, mój kochany człowieku, bom już praw ie ogłuchł od te
go p isk u . . . to jest od tego straszenia.
Tak parobek poprosił pana szlachcica
Jak przyjechali do dw oru, było ju i ciemno — tak pow iada ten parobek:
— Niech się gospodyni odzieje dobrze z głow ą w chustkę i cicho idzie, bo jakby mężulek poznał, toby drapnął.
Tak ta gospodyni tak cichutko idzie za parobkiem na strych, dopiero usłyszała*
jak tam diabeł w ydziw ia.
— A to sie szelm a schlała — pom yślała sobie — poczekaj, hyclu, dam ja ci, że
bym :ak jutra nie doczekała!
Dopiero jak zrzuci chustkę z siebie, jak skoczy do tej dziury, gdzie diabeł siedział.
Ten jak ją zobaczył, zapom niał o w szystkim , tylko się odwiódł i rogami w
gonty, dziurę w dachu w ybił i uciekł po prostu do pieklą, bąbę w ynisło za nim, no i cicho.
Dopiero parobek idzie do pana szlach
cica i mówi:
— P ro szę pana, już gotow e, strachów nie ma, tylko pan każe dach na pałacu napraw ić, bo głów ny strach uciekł przez dach.
W ięc pan w y jął z pularesu 10 tysięcy rubli i pow iada:
— U ratow ałeś mi życie, masz, żeby tak jeszcze dłużej żona mi w ucho piszczała, to bym sobie w łeb kropnął z pistoletu.
W ięc parobek pięknie podziękow ał, ale pow iada:
— M ożeby pan szlachcic jeszcze co na piwo przyrzucił.
W ięc ten pan dał mu jeszcze pięć rubli,
^ — V-'V V *5^®*
P a w e ł K u b i s z :