• Nie Znaleziono Wyników

C

zęsto m ó w ią k an ał S a in t-M a rtin , obe­ cnie nie m a on p ra w a do n a zw y Saint-M ar- tin, ale do tak iej ja k ie m ają cy rk u ła k tó re przebiega. K anał w y p ły w a z sad zaw k i Vil- lette; przechodzi m iędzy szpitalem Saint- Louis i bulw arem ; p rz e b ieg a przedm ieście Tem pie, ulice M enilm ontant, C hem in-V ert a kończy się n a placu B astille, nie obejm ując w to śluzy G are.

K anał bardzo d o b rze j e s t u trzy m y w an y , otoczony m u ra m i, m a p o d w ó jn ą na ta r ­ gi drogę; w rescie p o staw io n o n a je g o b rz e ­

92

gach rzęd to p o l, m ających dość pozorną m in ę , gdyż są blisko w o d y a gaz nie d o ­

chodzi ich jeszcze.

S tro n a p o łu d n io w a n a z y w a się n ad b rz e ­ żem Yalmy, północna Jem m ap es; nie ma innego n azw isk a w z d łu ż całego kanału.

N ad b rzeża kończą brukowTać. W zd łu ż k a ­ n ałó w w ystaw iono dom y. C y rk u ł ten będzie m oże w la t kilka tak zalu d n io n y , tak h an d lo ­ w y, w esoły, ja k n ad b rzeża S ek w an y , ale nie n a d esz ły je sz c z e te czasy; gdy idziesz dalej ja k je st ulica M enilm ontant od s tro ­ ny B astillii, albo gdy p rzech o d zisz ulicę G ranqe-aux-B elles schodząc od stro n y Vil- lette trafisz na sm utne w y b rzeże, mato zalu ­ dnione; nie sąd ziłb y ś się w Paryżu, nie ma tu ani w idoku ani ruchu , ani hałasu w iel­ kiego m iasta.

Ale poniew aż są p rzech ad zający się k tó ­ rzy lubią odosobnienie, rad ziem y im brzegi k an ału . K ochankow ie często tu schadzkę sobie n aznaczają. O k o lic a isto tn ie je s t p rz y ­ ja z n a do czułych- ro z m ó w : m ożna tu spo­ ko jn ie rozm aw iać nie m ając p rzeszk o d y z tu rk o tu pojazdów . S ąsied ztw o statk ó w p raczek nie jest zb y tn ią p rz y k ro ścią; z da­ leka w idzieć m ożna nadchodzących z az d ro ­ snych lub niepotrzebnych.

W lecie gdy dzień m a się na schyłku, w i­ dzisz w racające w z d łu ż k an ału , p ary

szczę-93

śliw ę ze spaceru m ało uczęszczanego. Id zie tam m łody kupiec lub u rz ę d n ik , pod ręk ą p ro w ad zi p iękną G ryzetkę, z czasu do cza­ su, obejm uje on kibić sw ej m etressy i b ar­ dzo czule przyciska. G ry zetk a robi p o ru ­ szenie ja k b y tego nie chciała, m ów iąc gło­ sem nic groźnego nieokazującym :

— Ah! cóź Pan robisz?... Czyż to tak na spacerze zachow ać się należy?... czyś Pan oszalał?

—Cóż złego robiem y? odpow iada m łodzie­ niec ; nikogo nie w idać.... tu je ste śm y ja k

na w si.

Nieco dalej ró w n ież je s t para m iło s n a , ale są to rzem ieślicy. C złow iek w bluzie nie zupełnie b ia łe j; z czapką na uchu co oznacza hałaburdę; ręce je g o czarne i po k a­ le cz o n e , nie p rz e sz k a d z a ją m u być w n a j­ w yższym rozognieniu. K o ch an k a jego je s t w m ałej czarn ej spudniczcc, kaftaniku fo r­ my ind y jsk iej z chu stk ą na głow ie, w trz e ­ w ikach od d a w n a w pantofle przem ienio­ nych.

K o ch an ek je j nie p o p rzestaje na samem ściskaniu kibici; z czasu do czasu bierze j ą w objęcia i chce pocałow ać; m łoda d ziew ­ czyna k rz y c z y w ted y głosem grzmiącym :

— Skończ-no tw o je głupstw a!... nie chcę abyś m nie na ulicy całow ał!

94

sprobójm y, nie w y k ręcaj-n o gtów ki, p rz e ­ cież to nie p ie rw sz y ra z cię pocałuję!

— Ale, ja k to, na dw orze!...

_ W id zisz.... p ta sz k i n a d w o rze się ca­ łu ją , a n ik t im nie przeszkadza!...

_ Ale tu , p rzed statkiem z węglami!... — Eh! n ik t nie p rzech o d zi....

— Jeśli nie przestaniesz!... u d erzę cię! — To mi jedno.... od w ażam się n a to. P o cało w ał i ud erzo n y m nie został. C zęstokroć w idzieć tak że m ożna na b rze­ gu kan ału damę eleg an ck ą, n a ręk u m ło­ dzieńca w p alio w y ch rę k aw iczk ach i p rzy lornetce, w sp artą. Z pew nością p ara ta w cyr­ kule tym nie m ieszka, aby tu p rz y b y ć , trz e ­ b a mieć pow ód szu k an ia sam otności. N ie­ w ą tp liw ie chcą uniknąć oczów zaz d ro sn e ­ g o , ty r a n a , czło w iek a żyć nieum iejącego, i dla tego nazn aczo n o sobie n a brzegu k a ­ nału schadzkę. Tu z d aje się im daleko od P a ry ż a , p a trz ą na k u p c ó w , m ieszkańców ja k na dzikich k tó rzy nig d y nie byli n a C hausee-d’A ntin i k tó rz y nie poznaliby tam ­ tejszy ch m ieszk ań có w ; zatem bez o b aw y przechadzać się tu m ożna.

D la tego też p a ra ta m iłosna bynajm niej się nie ż e n u je , czule n a siebie spogląda, ściska sobie ręce p rzelew ając tym sp o so ­ bem gorejące u czu cia, jegom ość obejm uje kibić uroczej dam y, k tó ra b y n ajm n iej t e ­

95

m u, ja k G ryzetka, zap o ry nie staw ia, poca­ ło w an ia je j d a je , w czem nie ma jak ów rzem ieśln ik p rzeszk o d y . Dla tego tak się dzieje gdyż jegom ość ten i dam a u w a ża ją się w obcym kraju, i m ało tro szczą o opinią tam ecznych.

Ale nie sądź aby nad w ieczorem b rze­ gi k an ału je d y n ie p rzez ko ch an k ó w uczę- szczanem i b y ł y ! . . . Nie od w aży łb y ś się przejść tęd y z żoną lub córką o tym czasie. B ądź tego p ew n y , szlachetny i uczciw y o- byw atelu!... bądź pew ny. Brzegi kanału ró ­ w n ie ż są przech ad k ą ulu b io jn ą m ieszk ań ­ ców dom ów , no w o w tym cyrkule zb u d o ­ w a n y c h , a nie z d aje się aby w szy scy ko ­ chankam i byli; to b y z b y t uroczem było, a m ieszkania tu z b y t sądrogiem i.

P a trz raczej n a tego jegom ości i tę ko­ bietę : idą pod topalam i. Jegom ości m inęła p ięćd ziesiątk a; oty ły brzuch jego nie chce ju ż być w spodniach w ięzio n y m , co zm u­

siło go nie u ży w ać szelek i przełożyć za ­ p in a n ie które dow olnie się r o z s z e rz a ; tak je w iąże, że ko szu la tw o rz y pew ien ro d zaj p a sa oddzielając spodnie od k am izelk i, ale p rzy n ajm n iej je s t mu w ygodnie , tego też tylko pragnie. Spodnie jego w chodzą w p an - tofle; ma szlafrok, chustkę na szyi z w iąz a ­ ną i duży słom iany n a głow ie kapelusz. Je ­

96

gomość ten uszedłby za osadnika, ale nigdy za kochanka.

K obieta n a nim o p arta tak p raw ie ja k on ogrom na, odziana je s t w szlafrok bez ż a ­ dnego k szta łtu , coby też na m assie tej tłu s z ­ czu być nigdy nie mogło; m a trz y podbródki schodzące p iętram i, sapie chodząc , głowę je j zdobi m ały k ap elu sik n a zy w an y bibi, tak m ały że zaledw ie połow ę czoła zak ry w a.

N iew ątpliw ie nie sam otności szu k a ta p a ­ ra. J e s t to dobre m ałżeń stw o , d aw n i k u p ­ cy, zaprzestali handlow ać, m ieszkają teraz na brzegu k a n a łu , w y ch o d zą w ieczó r po całodziennym s k w a rz e , aby przejść się na sw ieżem pow ietrzu, w pro sty m ubiorze k tó ­ ry b y nie w d z ieli z bojaźni aby w y ty k an e- mi nie byli p alcam i, w in n y m cyrkule Pa­ ryża.

D alej w id zisz ojca ro d z in y z dw om a dziećm i i psem którego chcą kąpać; j e s t to je d n a jeszcze z w ielu p rzy jem n o ści na brze­ gu kanału nastąpić m ogących; z w y k le kąpią

tu psów , do czego te m ało mają pociągu, m u­ szą być szczęśliw e w tym cyrkule.

D zieci biegną przed ojcem , pies bieży za dziećmi; ojciec p o d w a ja k ro k u aby ich do­ gonić; je s t to bardzo z ajm u jący obraz.

W reszcie w strz y m u je się jegom ość p rzed b a ra k ie m , podejm uje k a w ałe k d rzew a, n a p sa spogląda; ten z w yciągniętym pyskiem

97

spuszczonem i u szam i, na Pana spogląda. D rzew o w p ad ło do w o d y , a pies za nim . D zieci biegną z n iecierp liw o ścią za w ier­ nym czw oronożnym zw ierzem , k tó ry j a k ry ­ ba pływ a. P rzechodzący nad brzegiem s ta ­ j ą i patrzą; n ajm n iejsze w id o w isk o ściąga uw agę P ary żan ó w k tó rz y z d a ją się ch w y ­ tać najm n iejszą sposobność nastręczającą ro zry w k ę.

Pies złap ał drzew o; u ch w y cił zębam i, po ­ w raca do Pana, k tó ry n a brzegu czeka. Pan bierze rzecz przyniesioną; sądzicie że pom o­ że biednem u z w ierzę ciu w yjść z w ody. By­ n ajm n iej, ogrzew a go s p o jrz e n ie m , gestem i ciska p o w tó rn ie d rzew o na w o d ę , gdzie pies pow tórnie id zie i p rz y n o si. M ała (a w p ra w a pięć łub sześć ra z y p o n aw ian ą by ­ w a, p atrzący ubolew ają że biedny pies m u­ si pływ ać tyle r a z y , ale pan jeg o w cale tym się nie męczy.

K an ał ma dw ad zieścia m etró w szero k o ­ ści; nie m ożnaby go ja k ró w przeskoczyć; dla tego też p o staw io n o m osty w dość bli­ skich odległościach. M osty te mogą się od­ w racać aby zrobić p rzejście dużym s ta t­ kom , każd y m a dozorcę. P o n iew aż p rz e d ­ m ieście Tam pie bardzo z alu d n io n e, uczę­ szczane byw a p rzez m leczarki z Belleville, Rom ainyiile i N oisy-le-Sec dla tego w y sta­ w iono tu d w a m osty.

08

Ale często grly ci się śp iesz y przejść na p rz e ciw n y brzeg k an ału m osty są zdjęte dla p rz e p u sz cz e n ia statk ó w . M usisz czekać pu- k i statek nie p rz e p ły n ie; a gdy ciężki, w o l­ no idzie.

W te d y oba brzegi k an ału n a p ełn iają się ludem , pieszem i, pojazdam i jeźd źcam i, k tó ­ rz y m u szą czekać póki m o st nie stanie. Je ­ śli to zd arzen ie z ajd z ie n a m oście p rz e d ­ m ieścia T em pie, w chw ili je d n e j łańcuch p o ja zd ó w , bryk, m leczarek , osłów , tw o rz y się aź do b u lw a ru ; dalej w id z isz uliczn i­ k ó w , ro b o tn ik ó w , a czasem lu d z i k tó rz y po- w in n ib y być rozsądni ej s z e m i, rzucających się n a m ost nim dotk n ie drugiego brzegu.

Jed n a k ż e zaw sze i w sz ę d zie ludzie w y ­ p rz e d z a ją się, k ażd y chce być p ie rw szy , zo­ staw ić drugich w tyle, p rzejście m ostu na kan ale j e s t slabem ty lk o obrazem tego co

CZ7TMTIE

Z

ostać

musisz w łóżku gdyż nieco słaby