• Nie Znaleziono Wyników

Paryż i jego obyczaje Pawła de Kock : w dwóch tomach = La grande ville : nouveau tableau de Paris, comique, critique et philosophique. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Paryż i jego obyczaje Pawła de Kock : w dwóch tomach = La grande ville : nouveau tableau de Paris, comique, critique et philosophique. T. 2"

Copied!
208
0
0

Pełen tekst

(1)

PARYŻ

1 JEGO OBYCZAJE.

P A W Ł A D E KOCK

w DWÓCH TOMACH

Z F R A N C U Z K IE G O

LA GHANDE Y ILŁE , N O U Y EA U T A B L E A U D E P A R IS , C O M I^U E , C M T IQ O K E T F H IL O S O P lIIQ U E .

TOM I I .

WARSZAWA,

W DRUKARNI PRZY ULICY RYMARSKIEJ N.

(2)

i

it

A H t ń i f l *

, t ł ^

(3)

OGROD BOTANICZNY.

G

dy

mały chłopiec dobrze się sprawował,

nauczył lekcyi, mówi:

— Mamo bardzo byłem grzeczny.... pój- dziem zobaczyć niedźw iedzia.

W tedy czuła m am a głaszcze syna mó­ w iąc :

— Tak kochanku, dobrzeć w y k o n ał sw e obow iązki.... op o w ied ziałeś bez m yłki b aj­ kę: Z w ie rzę ta n a z a ra z ę chore.... zasługu­ je s z w idzieć n ie d ź w ie d z ia ; ojciec cię za­

prow adzi.

Papa nogi po p raw ia, podnosi głowę, przy-1

(4)

2

biera pow ażną tw a rz ,g ła sz c z e się p o n d ach

i odpow iada:

— Czy G ustaw um ie doskonale bajkę: Z w ie rzę ta chore n a zarazę*...

— Tak kochany Papo, raz tyłkom się o- m ylił; czy p o zw o lisz papa sobie pow tórzyć...

z pamięci....

— Chcę G u staw ie ; ale pam iętaj.... je ś li więcej ja k trz y zro b isz błędy, nie zo b a­

czysz niedźw iedzia!

W y rz e k łsz y to, papa w y w ra ca się z p o ­ w ażn ą m iną w fotelu a la Y oltaire, w k tó ­ rym sądzi że ma m inę w ielkiego poety; m a­ ły zaczyna dłubiąc w nosie, m oże aby tam bajkę p o szu k a ć , potem o p o w iad a głosem n ie p e w n y m :

Z le które stra c h sp ra w ia !... stra ch ... w s w y m n a jw y ż s z y m sto p n iu .... sto p n iu ....

S tr a c h ... stra ch !

Ojciec zaczyna m arszczyć b rw i, w id ząc że syn nie chce w yjść ze s tra c h u ; ale m ały chłopiec stanow czo o d p o w ia d a :

— Tak kochany papo, isto tn ie n a pam ięć nie umiem bajki: ku zy n moj m ów ił ze pa­ pugi tylko tak się uczą, a niechcę się uczyć aby być do papugi podobnym ; ale jeśli po­ zw olisz papa opow iem b ajk ę1?...

— Chcesz treść bajk i opow iedzieć? _ Tak, chce opow iedzić aby przekonać żem j ą pojął.

(5)

3

— D obrze, pozw alam na to. S łu ch am ,ro z­ bieraj G ustaw ie bajkę: Z w ie rzę ta ch o re n a za ra zę.

— Mój papo, j e s t z araza w ja k im k raju ... brzydka to choroba.... boli brzuch, żułknie- je się, chudnie, praw d a?

— Nie mogę tego potw ierdzić.... zapytam doktora; ale niech tak będzie.

— Z w ie rz ę ta nie trw o rz ą się z a ra z ą.... ja k my nie lubiem y bólu?

— B ardzo dobrze; m ów dalój.

— N ajm niejsze z w ierzęta m ów ią: T rze­ ba aby które padło ofiarą zarazy.... to tak ja k papa m ów i do mam y: Kto dziś p ó jd z ie

d o piw nicy?

— D oskonale! m ów dalej.

— W reszcie n ajzło śliw sze m ów ią: że nie zro b ią g łu p stw a aby się pośw ięcić.... Ale o- sioł w trąca się w rozm ow ę: w ted y go bio­ rą i pośw ięcają; jak papa gdy gra w m rucz­ k a — in n i u c ie k a ją , łap ią p a p ę , i je ste ś m ruczkiem .

— Brawo! doskonale rozebrałeś.... poje- d ziesz zobaczyć nied źw ied zia.

Papa całuje sy n a; k tó ry k ład zie chleb, do kieszeni dla p o często w an ia z w ierzą t, dla tego zap ew n e źe ich częstow ać nie wolno ja d ą do ogrodu botanicznego, k tó ry rów nież je s t ogrodem z w ierzą t.

(6)

4

szym je s t z istn iejący ch w E u ro p ie; leży na lew ym brzegu S ekw any n ap rzeciw k o mostu Austerlitzkiego. DSa am ato ró w i uczonych je s t najlepszym ogrodem b o tan iczn y m , bo ma um iarkow ane i gorące trephauzy, m enażeryą żyw ych zw ierząt obcy cb n aszem u klim atow i. W reszcie muzeum h isto ry i n atu raln ej zło ­

żone z w ielu g ałery i, gdzie zn ajd u jem y li­

czny zbiór trzech k ró lestw n a tu ry .

Ogród ten przy jem n ie u rząd zo n y , z j e ­ dnej strony ma w id o k S w a jc a ry i, z je j w zgórzam i kozam i, m ostam i i łąkam i; d a ­ lej la b irin t bardzo uczęszczan y przez tych k tó rzy naum yślnie zabłąkać się pragną: m o­ żem y je d n a k uprzed zić że ich nad zieje b ę ­ dą próżne, i że la b irin t, ogrodu b o tan icz­ nego j e s t spacerem bardzo niew innym p ro ­ w adzącym w p ro st do BelwTed eru skąd oko sp o ty k a dość dużą część P ary ża, a n aw et j e ­ go okolic.

W reszcie ogród ten je s t p rzyozdobiony ogrom nym okratow anym dom em , zam iesz­ kanym p rzez m ałpy. M aty ten ro d zaj lu ­ dzi którego gry, skoki i grym asy zachw yca­ ją'w łóczęgów , błaznów , niań k i i dzieci jest

doskonale um ieszczonym w ogrodzie b ota­ niczn y m ; bardzo o b szern a k latk a zaw iera staw napełniony w odą, h u śtaw k i, p o w ro zy i w reszcie małe kom órki w któ re m ałpy w chodzą w razie zim na lub n ap aści dozorcy.

(7)

M uzeum h isto ry i n atu raln ej j e s t tylko dla publiczności d w a ra z y w ty d zień otw arte, ale co dzień w idzieć m ożna zw ierzęta.

Z aledw ie w e jd z ie sz do ogrodu od s tro ­ ny Sekw any, n iep rzy jem n y od ó r oznajm ia ci w której je ste ś stronie. L w y, ty g ry sy nie pachną jak jaśm in . T a część ogrodu je s t po­

w szechnie schadzką cudzoziem ców , m iesz­ kańców w si, nianiek, re k ru tó w i w ogóle w szy stk ich , k tó rz y nie mogą dosyć się n a ­ d ziw ić zgrabności ty g ry sa i p o stęp o w an iu lw icy. Ale m iejcie się na baczności dobrzy ludzie, podczas gdy w y na czw oronożne spoglądacie z w ierzę ta są za w am i d w u n o ż­ ne zręcznie w su w a ją ce ręce w w asze kie­ szenie... i dopiero gdy skończycie ze zw ie­ rzętam i, zad z iw ie n i nie m acie w o reczk a,

zegarka, chustki, lub tab ak ierk i.

Tam także u słyszysz gadatliw ego m ów cę, w esołość ludu stanow iącego, zw y k le dość zle ubranego, k tó ry chcąc ściągnąć uw agę ciekaw ych i dać sobie m inę rozum ną, czto- w ie k ak to ry dużo p o d ró ż o w a ł,z a w o ła , pcha­ ją c w szystkich aby p rzy b liży ć się do z w ie ­

rz ą t:

— Ah!.... lew!... j a to znam ... w idziałem w iele inn y ch ! sąd zą że on je s t zły, oba­ w iają się go, ale on w cale złym nie jest!... W Afryce ugłaskałem dw óch których chcia­ łem zaprządz do p o jazd u , ale kom m issarz

(8)

6

policyi sp rzeciw ił się te m u , o b aw iał się p rzypadku.

W szy scy się obracają, nadstaw iają, u s z y , ogromne robią oczy, aby w id zieć je g o m o ści k tó ry chciał mieć lw ó w w zaprzęgu. U nie­ siony w rażeniem ja k ie s p ra w ił n asz je g o ­ mość m ów i dalej:

— Ah! oto tygrys.... biedny tygrys! słabą m a minę.... G dyby się z nim obejść um iano m ożna baw ić się j a k z kotem : gdyby klat­ kę otw o rzo n o w szed łb y m n aty ch m iast, spo­ kojnie by leżał p rz y m ych nogach.

_ Oto je s t dozorca! rzecze je d e n z w i­ d zów sądząc że jegom ość ten isto tn ie w ejść chce do klatki. Ale uchodzi on z a r a z , ten n ieu straszo n y jegom ość nie śm iałby w ejść

do swego pokoju gdyby m ysz zobaczył. Ale w róćm y się do G u sta w a i jego ojca. Id ą ku k o zło m , m erynosom i paw iom .

M ały chłopiec daje chleb m erynosom któ­ re mu liżą rę c e , i kozłom k tó re go głow ą

b iją. P y ta się ojca dla czego kozły źle to p rz y jm u ją . P apa zaś po długim nam yśle,

o d p o w ia d a :

— N ależy to do liisto ry i natu raln ej. M łody chłopiec chciał dać je ść baw ołom a n a w e t słoniom. P a p a u w ielb ia mitosc dziecka ku bydlętom , całuje go m ów iąc:

— B ędziesz dobrym synem .

(9)

7

Z w ierzęta te zajm ują dość rozlegle fossy; d a ­ w n iej prosta p o ręcz sti^zegła ciekaw ych od w padnięcia w fo ssę; ale po n iew aż są Judzie niep o p rzestający n a p a trz e n iu , ale w y ch y la­ j ą się, poniew aż n iań k i częstokroć tyle nie-

rozsądnem i były że k ła d ły dzieci na porę­ czy aby lepiej w id ziały z w ierzę ta , okropne zd arzały się w ypadki. N iedźw iedzie po k a­ z a ły że w cale p rzy sw o jo n em i nie były.

D zisiaj nad poręczą um ieszczono kratę bardzo w y so k ą co p rz e sz k a d z a w p ad n ię­ ciu do niedźw iedzi.

Obecność m ałp j e s t bardzo p rz y k ra n ie­ dźw iedziom : w ielki dom o k rato w an y ścią­ ga te ra z w ielu w id zó w . M ężczyźni, ko b ie­ ty, dzieci, starce przychodzą uw ielbiać sko­ k i , złośliw ość n a d z w y c z a jn ą , dziw ne ru ­ chy zw ierząt dla któ ry ch girafę n a w et opu­ szczają.

Z aw sze zn ajd ziesz w iele spacerujących w części tej ogrodu i w alejach z w ierząt ro ­ gatych; je śli pragniesz odo so b n ien ia; je ś li chcesz rozm aw iać sw o b o d n ie ; nie id ź ku starem u cedrow i L ib an u , stojącem u na d ro ­ dze L a b irin tu ; w szy scy tam i d ą , B elw e­ der zaw sze je s t pełny.

Obróć się w drugą część ogrodu ze s tro ­ n y w której paw ie d ają sły szy e sw e k rz y ­ ki ostre, niep rzy jem n e. Tu u w ielb iając rz a d ­ kie i ciekaw e ro ślin y , m ożesz długo sam o­

(10)

8

tn ie się przechadzać.... je s t to stro n a m i­ łych rozm ów , czułych schadzek; tu taj spo­ ty k ają się G ry z etk a z ulicy Pascal i stu d en t z placu M aubert. P o zn asz ich z obejścia, u- bioru; m łodzieniec m a p o w szech n ie nie tęgi su rd u t, którem u chociaż b ra k u je guzików , zap in a się jed n ak do góry aby nie pokazać

tajem nic koszuli. ,

G ry zetk a nie ty le m a k o k ie te ry i ile w Cite; su k n iajej skrom na, chusteczka dobrze sk rz y ­ żow ana, fartu szek p ro sty , a czepek nie w y ­ k w in tn y .

W sz y stk o to nie sta w ia przeszkody parze tej m iłostki sobie m ó w ić , gdy tym czasem p aw ie p rzeraźliw ie k rzy czą.

Nieco dalej w id z isz dam ę bardzo ele­ gancką, o p artą na ręku p an icza w paliow ych rękaw iczkach. P ara ta z innego je s t cy r­ kułu; n aty ch m iast to sp o strze d z m ożna, ale często z bardzo daleka przy ch o d zi się do botanicznego ogrodu.... je s t to m iejsce scha­ dzek gdzie pochlebiają sobie nie być spot- kanem i nie idąc od stro n y z w ierzą t.

(11)

DAMY NA TARGU.

D

amy

W Paryżu chodzą na targ, to sta­

nowi ich zaletę, gdyż dowodzi że zajmują

się domem i szczegółami gospodarstwa.

Żony bogatych kapitalistów, handlujących,

bankierów, dzierżawców, kupców, artystów

wcale się nie obawiają iść same z rana na

targ najbliższy swego mieszkania dla skupie­

nia żywności. Niektóre, same idą z w iel­

kim pod ręką koszem ; skoro na skupują

wszystkiego koszyk jest zbyt ciężki, biorą

kommissionera aby go zaniósł za niemi.

(12)

10

Inne biorą służące które n a tu ra ln ie noszą koszyki. W te d y w y sta w ia ją się na u s ły ­ szenie głu p stw od p rz ek u p ek u których nie k u p u ją a k tó re zw y k le w y m y ślają n a sługę, albo z niej szydzą. I t a k np:

— Ali! w idzicie ja k a w ielka pani, p ro w a ­ dzi ją do szkoły!...

— To ty sam a na targ p rzy jść nie m ożesz m ałpo!

— Ah! ob aw iają się aby koszykow ego nie w zięta.

— Jak m ożesz w ytrzym ać w dom u, gdzie Pani p rzy ch o d zi na targ z tobą!

M assa jeszcze innych grzeczności tego sa­ mego rodzaju. Ale dam y k tó re chodzą na targ tak są p rzy zw y czajo n e słuchać podobne słó w k a, że w cale uw agi n a to nie zw racają. Co do służącej ta rzu ca na p rzek u p k ę sp o j­ rzen ie u k rad k o w e k tó re zn aczy :

— «Dalej!... w ym yślaj śmiało!... m ów cią­ gle! to sp raw i że sam ej pozw olą m nie na targ przychodzić.»

D am y które często na targ id ą, m ają sw e u p rzy w ilejo w an e przekupki; co je d n a k nie p rz e sz k ad z a innym w ołać gdy przechodzą:

— P rzy jd ź żesz do m nie m oje serce!.... — Kupuj odem nie m oje pieścidelko. — Jak to tak dziś przechodziem y du­ mno 1

(13)

11

— Utargój co n a p o c zą te k , pójdzie mi szczęśliw ie.

— Ah! niegodziw a odchodzi nic niekupi-wszy!

— Jak to nic mi nie pow isz m oja śliczna! Na targu rząd k iem j e s t aby nie spotkały się znajom e damy. Schodzą się, m ów ią so­ bie dzień dobry, ro zm aw iają, szu k ając albo co potrzeba targując.

— Ah to Pani Benjam in!...

— D zień dobry Pani Legras, ja k się Pani miewra!

— Nie ma potrzeby o to Pani się zap y ty ­ w ać, św ieżaś ja k ruża!

— Ah! nie p atrz n a m nie, bardzo cię p ro ­ szę.... O baw iam s i ę __ starą suknię rano w sadziłam .... od dw óch la t ją mam....

— Ręczę Pani iź zupełnie dobrze w y ­ gląda. Potem na targ ktoby chciał ubierać się! — Jed nakże P an i s u k n ia , j e s t zupełnie piękną!...

— Tak... dość je s t dobra.... ale gdybyś w ie­ d ziała co m nie k o sztu je__ trzy d zieści pięć sous, czy to tanio!

— Ah mój Boże, p raw ie za darmo.... chciej mi Pani dać adres!

— Mój Boże, u A ubertota przy ulicy Pois-sonuiere, tu ż p rz y b u lw a rz e __ zobaczm y łososia czy św ieży !

(14)

12

— Jak Pani i j a m oja m ateczko.... P rzy ­ łóż nos tylko a pow iesz mi now inę....

— K upujesz pan i ry b y 1} m ów i Pani Ben­ ja m in do drugiej dam y. Ogrom nie dziś są

drogie.... a drobiu w cale stargow ać nie mo­ żn a!

— Ależ to okropnie1? w szy stk o taxę p rze­ w yższa.... J a też co dzień m ężow i mówię: Mój kochany w ięcej d aw ać m usisz na ż y ­ cie, inaczej nie będę na targ chodzić.

— Ale m ężow ie są szczególni. Nie ro ­ zum ieją teg o , m ówią: «Jak ci się podoba, w ięcej jak zw ykle nie ja d a n i, niepotrzebu- ję w ięcej w y d a w ać .»

— A gdyby im nie dano dobrego obiadu, w szy stk ich b y niepokoili!

— A w ięc ten łosoś.... zobaczm y.... ile ko ­ sztu je, to dzw ono1?...

— Sześć franków .... gdyż to dla ciebie m oja koteczko.

— Sześć franków .... To szczególna! z b y t­ ki by to były....

— Ale może P ani co utargujesz toć to śliczny kaw ałek.... a potem łosoś z b y t d ro ­ gi.... rzad k i, ja k uczciw y człow iek.... Nie je s t to ja k pospolita ry b a której pełno

w lada kałuży.

— Chcesz trz y fran k i za to dzwonko?... — Jak to!... za kogóż mię to Pani

(15)

bie-13

rzesz.... w olałabym nigdy nie sprzedaw ać.... w eź w ięc za pięć fran k ó w , o statn ie słowo.

— B ynajm niej.... O dejdźm y Pani B enja­ min.

— Ale zaczekajcie Panie! niedobreście: niech cztery fran k i będzie i basta.

— Pow iedziałam s ta n o w c z o , nic nad to nie dodam .

— To niegodziw a! A w ięc weź Pani; to ty lk o dla Pani, p rzy n ajm n iej miło mi że jeść

to będziesz!

Dam a k ład zie k aw ałek ło so sia w koszyk i odchodzi z Panią B enjam in m ówiąc:

— G dyby nie um iano się targować! toby one o k ra d a ły ! — D la tego teź sam a p rz y ­ chodzę; n ie m o ż n a się spuścić n a sługę.... Cóż je j szk o d zi d ro żej zapłacić!... nie ich to k ie sz e ń , a m ało je s t , k tó reb y w eszły w położenie p ań stw a.

— Ah! nie m ów Pani o tern!... szkaradne to postępow anie. Z a w sze m asz je d n ą 1!

— Tak, ale j ą odpraw ię, nic robić nie li­ mie!... Pali pieczeń, nie umie gotow ać, i ca­ ły dzień p rasu je sobie czepki.

— M oja jest w ierna... ale nudna, zu ch w a­ ła!... Dla tego te ż sam a robię, aby do niej

nie mówić.

— Ah mój Boże! anibym tak iej sługi chw i­ li nie trzym ała.

(16)

14

chodząc ch u d a, długa d am a, k tó rej tw a rz przy p o m in a psa z porcelany:

— K upiłyście Panie w sz y stk o ; zobaczę czy dobry targ.... G dyż my bardzo tru d n i jesteśm y , mąż i j a ży w iem y się bardzo do­

brze, ja d am y tylko to co j e s t n ajlepsze. — Przecież to j e s t gust w szy stk ich , m ówi Pani B enjam in uśm iechając się złośliw ie do Pani Legras.

Now a przybyła, o tw iera k o szy k i w oła: — Masz Pani ryby.... Ach jak m ały k a ­ wałek.... nie byłby na d w a kąsy dla mego męża.... K upiłaś Pani gołąbki.... ah ja k ż e sz chude, potrzebuję piękniejszych.... Z kosztu- ję też Pani masło.... ham!... czyż to n aj­

le p sz e !.. Mąż bardzo j e s t tru d n y w w y b o ­ rze m asła.... jad am y bardzo dobrze.

— Ale czyż Pani sądzisz że m y zle?... — Mój Boże, kochana przyjaciółko.... ni- gdym nie m iała zam iaru m ów ić tego.... Ale w iesz że są tru d n iejsi i ła tw ie jsi w w y b o ­ rze ludzie. Adieu m oje P an ie pójdę ku ­ pow ać , gdyż obaw iam się aby w szy stk o dobre nie rozprzedano:

— W ygadała się, m ów i Pani Legras, gdy w ielka kobieta odeszła. C zyż to w Pani nie w zb u d za lito śc i!.. To zadziw iającym je s t ja k ona z mężem żyje: będąc raz u nich zastałam jedzących śled zia i śm ierd

(17)

zącąję-15

dyczkę.... ona w szystko p rz e jrz y , a w koń­ cu kupi buraków ! N a tym się znam y.

M ata kobieta nie m łoda ani piękna, u b ra­ na w lekką suknię i k ap elu sz z k w iatem , spostrzegłszy d w ie p rzy jació łk i woła:

— To Pani B enjam in i Pani Legras!.... D obry dzieli, m oje Panie idziecie z targu?... Ja również!... w iele mam osób n a obiedzie... Pan Bichonneau niegodziw y je s t w tern że zap rasza p rzy jació ł aby zjadali w szystko co ma... a w rzeczy sam ej nic im nie w i­ nien.... W reszcie co pow icie na to!... że jest to jego zw yczaj.... zaprosić dziś dziew ięć o- sób.... nas zaś tro je z m oją Phonplionse to będzie dw anaście.... Szczęściem że nie za­ p ro sił dziesięciu byłoby trzy n aście! N ie sia­ dłabym do stołu!... m iędzy temi dziew ięciu osobam i je st tłu s ty m alarz flam andzki k tó ­ ry je za czterech , i Pan L ecarlin który o- kropnie pije.... Ale cóż j a im w szystkim dam mój Boże!... Drogie są ryby?

— Ogromnie.

Zatem ich nie kupię.... zam iast p o tra w ­ k i z ry b , dam im p o tra w k ę z królików'’.... A zw ierzy n a?

— C ztery fran k i m ała k u ro p a tw a !

C ztery f r a n k i! ... a p rzy n ajm n iej mi dw ie potrzeba.,.. Z am iast w ięc z w ie rz y ­

(18)

16

ny będzie kurcze z cebulą.... A leguminy.... Maty groszek?

— Jeszcze droższy.

— W ięc kartofli kupię.... a zam iast chło­ d n ik ó w , dam na talerzach ja b łk a smażone.... Nie będą kontenci, to mi jed n o .... Adieu mo­ je P a n ie , kupię c o . . . . Z obaczeni się w ie­

c z ó r1?

— Starać się będziem y.

Pani B ichonneau o d e sz ła , a obie dam y dalej kup u ją m ów iąc szy d e rc zo :

— Piękny będzie obiad u Pani Bichon­ neau!

— W olałabym nigdy gości nie prosić, niż tak ich przyjm ow ać.

— Ah zupełnie tego je s te m zdania. N a­ leży rzecz dobrze robić, albo do niej się nie m ieszać.

— Ale P ani B ichonneau j e s t starą kokie- tą, w szy stk o na sw ą to a le tę expensującą, za to cały rok karm i m ęża kartoflam i.

— B iedny człow iek! z dobrego je s t ro ­ dzaju. G dybym nieszczęśliw ym p rzy p ad ­ kiem data d w a dni je d n ą p o traw ę m ężow i, nicby nie pow iedział, ale ja d łb y obiad w m ie­

ście przez resztę tygodnia.

— Ah! że to w szy scy nie są ja k Bichon­ neau....

(19)

17

ście, gdyż podług m nie nie m a nic gorsze­ go ja k m ą/ głupi....

— Z u p e łn ie /d a n ie Pani podzielam . W o­ lałabym , z daje mi się, złośliw ego mieć mę­ ża niż być m ałżonką głupca!... W ejd ę do mej m aślarki.

— Ja do mego rzeźnika.... A dieu Pani Le- gras.

— Do zobaczenia Pani Benjamin. Jeśli mieć będziesz sługę dobrych obyczajów.... aby tylko brzydką, chciej m i j ą przysłać.

(20)

W P A IIY Ź U .

Ni g d y b y s nie p o w ied ział że niedziela je s t

dniem o d p o c zy n k u , gdybyś Paryż w dniu tym przejrzał. M iasto to zaw sze je st oży­ w io n e , w e so łe , zalu d n io n e; cały ty d zień ulice są napełnione p ieszem i, po jazd am i, k ab ry o letam i, ekw ipażam i, krzykam i stan­ g retó w , k u p c ó w , chaiasem k a try n e k , sta­ rych kobiet, śpiew aków ; ale w niedzielę.... n ieró w n ie je s t gorzej.

A by tylko pogoda b y ła , aby słońce z a ­ św ieciło, spacery zajęte są; n a ulicach, bul­ w arach, w Tuileries, w Pałacu K rólew skim ,

(21)

19

W Polach E lizejskich, w szędzie m a ssa p rz e ­ chodzących. Jeśli ci pilno, m usisz poboczną

w ziąść drogę, p rzez ulice w ązk ie i nieczy­ ste gdzie spacerow ać nie m ożna, inaczej n i­ gdy nie dojdziesz do zam ierzonego punktu* Często p atrząc oknem na przechodzących, ciągle now ych, pytasz sam siebie, gdzie to w szystko może m ieszkać, przebyw ać.

Jednakże niedziela nie je s t dniem w y ­ branym , p rzez piękne to w arzy stw o n a p rz e ­ chadzki.... przeciw nie w ysokie to w a rz y ­ stw o zostaje w domu, obaw iając się zm ie­ szać w niedzielę na ulicach P ary ża z k up­ cam i, m agazynieram i, u rz ę d n ik a m i, sztu k ­ m istrzam i, rzem ieślnikam i i ludem , z tym ludem który w olałby cały ty d zień jeść chleb suchy aniżeli w niedzielę odm ów ić sobie zabaw y.

Dla tego też m etresy, dam y w ysokiego to ­ nu, lw y, dandy nie w ychodzą z domu w' n ie­ dzielę, m ów ią że zły byłby to ton; w zim ie zo stają w m ieszkaniu sw ym ciepłem, w le- cie p rzesiad u ją na w s i, nie spotyka się ich

w Paryżu.

Jeżeli przypadkiem kto z członków k lu ­ bu Z okejów , lub kto ze zw ykle uczęszcza­ jących na balkon te atru opery je s t interesam i

lub schadzką zm uszony, w yjść i pokazać się w niedzielę na ulicach P ary ża, n ajstarszą suknię nieczyszczoną przy w d zieje, w eźm ie

(22)

20

bu ty niew ychędożone, złe, poplam ione spo­ dnie,w łosów nie w yczesze, kapelusz bru d n y i bez form y w łoży na głow ę. W takim R o ­ berta- M acaire ubraniu, przebiega ulice Pa­ ry ża, z tw a rz ą szydzącą z uczciw ych ludzi, k tó rzy tego dnia w y stro ili się ja k mogli; gdyż i to je s t w dobrym tonie aby się j a k najbrudniejszym w n ied ziele pokazyw ać.

Ale cóż obchodzi w szystkich chcących się baw ić w niedzielę, spacerow ać, odśw ie­ ż a ć , że ten jegomość w tym dniu brudnym brzydkim się pokazuje!... Niech każdy po­ dług swego g u stu , w yo b rażeń postępuje, czyńm y to co nam się podoba, nietroszcząc się co robią drudzy. P raw id ło to je s t dobre i dość go się w P ary żu trzy m ają.

N iedziela je sz c ze w ielką liczbę m iesz­ kańców wielkiego m iasta czyni szczęśli-

wem i.

W te d y u rzęd n ik , szan o w n y p o d w ład n y biura, m ający dzieli tylko ten w tygodniu w olny od pracy może od ran a do w ieczora czynić co z e c h c e .... je śli zaś m a żonę nie je s t pew nym czy będzie Panem choć i w niedzielę. Ale nie ma obow iązku iść do biura, może późno w sta ć , w yciągać się na łu ż k u , może pozw olić sobie leżyć w szla­ froku i pantoflach i chodzić dzień cały, mo­ że siedzieć, oblewać k w iaty i p atrzy ć na sąsiadów ; w reszcie może sobie pow iedzieć:

(23)

21

— «Cóż mam dziś robić? czem się zaba­ wić? w któ rą stronę k ro k i skierować?*

Często p rzep ęd za dzień badaniem co ma robić; dzień u p ły w a ; ty lk o robił projekta, zam ki na lodzie staw iał; ale w podw ójnym tym m arzeniu był szczęśliw y 5 a w e w sz y ­ stkich życia położeniach je s t to głów ną rzeczą:

Czyż nie p o w ied ział Rouseau: trzeb a być szc zę śliw ym !... to je st p ierw szą p o trze b ą

c zło w ie k a !

W reszcie gdy u rzęd n ik nam yślił się ja k ma przepędzić niedzielę, w id zisz go staran ­ nie się ubierającego, naw et z kokieteryą, stoi przed lustrem jakiś czas w iążąc sobie chustkę i obraca się do żony m ówiąc:

— Czy tak mi dobrze?

Żona któ rą ta k o k ietery ą niepokoi odpo­ w iada opierzchliw ie:

— Zawsze ci dosyć dobrze!

U rzędnik n iezb y tp rzek o n an y czy to p ra w ­ d a, pow tórnie się przegląda. Skoro się u- brał, staje przed żoną m ów iąc:

— Czyś gotow a?

Ale rzadko Pani rów no z Panem gotowa, czasem w yjść nie chce, spogląda oknem i mówi:

— Zdaje mi się że deszcz padać będzie. U rzędnik zupełnie zd ecydow any, n ied zie­

(24)

22

li w domu nie przepędzić bierze parasol pod pachę w ołając:

— T eraz niech deszcz pada, w ia tr w ieje, niech grzmi i pio ru n y walą!.... to mnie nie obchodzi. No, chcesz w yjść? ra z , dwa....

— Obiad jeść mam y u stry ja , to d a lek o ; w przódy męczyć się nie chcę.

— Jak ci się podoba, id ę n a spacer. W y ch o d zi śm iało z parasolem w’ ręku mówiąc: “gdybym zony słu ch a ł, w szy stk ie niedziele przepędziłbym na k rajan iu je j fe- stonów lub uczeniu śpiew ać kanarka; dzię­ kuję!... dosyć tego. Na siedm je d en dzień ty lk o je s t do zabaw y, nie chcę go k an ark o ­ w i m ej zony pośw ięcić.»

Nasz urzędnik bieży ulicą obracając się, p atrząc na domy, w y śp iew u jąc k aw ałk i z

W odew ilu, a często m ówiąc:

— Obiad jem y u stryja!... to nic w ielkie­ go!.... We w szy stk ie niedziele jadać u stry ­ j a k tó ry ma podagrę; ze starą ku zy n k ą głu­ chą, potem grać w bostona od siódm ej do dziesiątej.... nie naw idzę bostona... w olę ra n ­ ki niż w ieczory niedzielne.

W czasie tej rozm ow y jegom ość nasz po półgodzinnym spacerze s ta je , zgadnijcie gdzie? p rzed ed rzw iam i biura swego, dokąd szedł niepostrzegłszy się, tak w ielką je s t moc przyzw yczajenia.

(25)

23

Z atrzy m u je się w ted y , p o zn aje gdzie je st, śm ieje się m ów iąc:

— To dopiero głupstw o!., p rzyjść w nie­ dziele do biura!... oto są skutki zam yśle­ nia.

Ucieka u rzęd n ik z m iejsca k tó re codzień odw iedzać musi. N iew ie gdzie iść m iał, ale w ie że nie tu. Przebiega Paryż ja k cudzo­ ziem iec, niekiedy od rogatek E toiie de Ber- cy; w reszcie zro b iw szy przynajm niej czte­ ry mile, w raca do siebie zm ęczony i m ówi

do żony:

— Przeszedłem się!., mogę pow iedzieć żem chodził... nogi m i w brzuch w klęsły... ale przynajm iej przespacerow ałem się... by­ łem w czterech rogach Paryża.

— Co za głupstw o tak się męczyć, m ów i Pani.

— Cóż ci szkodzi je śli mi to przyjem ność robi!... w N iedzielę tylko spacerow ać mogę... chce j ą użyć.

— Idźm y do stry ja...

— P raw d a to nie n ajzab aw n iejsze 'i N azaju trz urzęd n ik m a ból krzyża, ale to nie p rzeszk ad za m u, być zadow olonym z przepędzenia niedzieli.

Kupcy, któ rzy w reszcie decydują się w niedzielę zam knąć sklepy, czasem o drugiej po południu dopiero, u w ielb iają po w szech ­ nie spacery w Tuileries,

(26)

24

Pani ma szal kaszm iro w y F rancuzki, kul­ czyki brylantow e, pióra na kapeluszu; gdy­ by śm iała w sadziłaby je sz c ze k w ia ty , w stąż k i, koronki, zasłonę, rnarabou. Suk­ nią ma z drogiej m ateryi, któ rej nie żałow ała. Jegomość ma frak now y, spodnie now e, kapelusz now y, tw arz tylko nie j e s t św ie­ żą, ale uradow any gdy p a trz y na sw ą po­ łow icę, zdaje się je j mówić:

«Możesz być p ew n ą że nie spotkam y lepiej od ciebie ub ran ej kobiety.*

M ały chłopiec m ajtk i ma now e, w któ ­ rych bardzo mu niedogodnie, ale kraw iec pow iedział że doskonale w yglądają, a lepiej słuchać krawca.... dla tego też chłopiec k rz y ­ w i się, idąc ciągle m yśli o swoich spodniach. R odzina ta idzie do T uileries, pow ażnie chodzi patrząc n a siebie i pokazując tw arz w yrażającą:

«D aw ajcieżesz baczność n a naszą tua- letę.»

P rzybyw szy do wielkiego ogrodu do k tó ­ rego w niedziele massy się zb ierają, je d n i aby się pokazyw ać, in n i aby p a trz y ć ; r o ­ d zin a po długim przech ad zan iu się z w iel­ kim nieukontentow aniem m ałego chłopca; któ ry bardzo je s t zm ęczony, postanaw ia usiąść w reszcie w w ielkiej alei.

Siedzi czasem p rz e sz ło dw ie godzin, a w ciągu tego m ąż z żoną zaled w ie pięć lub

(27)

25

sześć słów przemówią,. M ałemu chłopcu ku­ piono pierniczek, ale je ść go zabroniono.

Godzina obiadow a n adeszła, w staje ro ­ dzina i odchodzi pow ażnie, zadow olona przepędzeniem blisko trzech godzin w Tui- lieris na przezieraniu przechodzących, po­ łykaniu kużu w cieniu, który w cale n ie je s t świeży.

Rzemieślnicy inaczej się baw ią; aby w y­ począć po codziennych pracach, stolarz, zło ­ tnik, tokarz, w reszcie każdy od siódm ej ra ­ no do ósmej w ieczór pracujący, każą sobie w niedzielę odśw ieżyć stancyą, pom alować sufit, lub popraw ić podłogę.

R obotnicy inaczej czas p rzepędzają. J e s t w ielu w Paryżu k tó rz y pracu ją w iększą część niedzieli, ale k tó rz y za nic w św iecie pół godziny n aw et wr p o n ied ziałek pracow aćby nie zechcieli. Poniedziałek je st ś w ię te m , odpoczynkiem dla w szy stk ich robotników w Paryżu. Jednakże obchodząc poniedzia­ łe k , mało je s t takich którzyby i niedzieli nie obchodzili.

W szynkow niach to, przy rogatkach będą­ cych, rzem ieślnik niedzielę przepędza, jeże­ li użyć nie m iał chęci św ieżego pow ietrza na w s i, zjeść kró lik a w B elleyille, albo k a­ w ałka cielęciny w Y augirard.

R obotnik, dobry gospodarz nie m ający złych to w a rz y stw , zabiera z sobą żonę i

(28)

26

dzieci... je śli je m a; ale rzem ieślnicy zw y k le m ają dzieci. Cała ro d zin a u ż y w a niedzie­ li o ile m oże; często m ata chusteczka lub now y fartuszek je s t całą ozdobą niedzielnej odzieży żony; mąż ma b iałą bieliznę iw te n dzień chustkę na sz y i; dzieci m ają pończo­ chy i trzew iki, co codzień nie ma m iejsca. W sz y scy są szc z ęśliw i, radość m aluje się na tw arzach; mąż śpiew a, żo n a tańczy, dzieci z ty łu i z przodu biegają. Id ą baw ić się, u- żyw ać n ied zieli, i je ść obiad za miastem.

Czasem ożyw iona w inem , tańcem , obra­ zam i w esołem i, ro d zin a rzem ieślnika traci w niedzielę to, coby j ą cały ty d zień w y ż y ­ w ić mogło; w tedy n ajw ięk szy m ich zm ar­ tw ieniem je s t że nie m ają za co poniedział- kow ać. Ale naczelnik ro d zin y , w szy stk o p o św ięc i, niczego nie żałuje byle w esoło poniedziałek spędzić. Z a staw ia ją niektóre rzeczy aby w poniedziałek iść znow u za m ia­ sto. Resztę tygodnia ja k będą mogli, p rze­ pędzą.... choćby o suchym chlebie; aby w nie­ dzielę i poniedziałek zab aw ili się, to rzecz głów na.

A G ryzetka o której nic nie mówiliśmy!... jeśli cały tydzień m yśli o k o ch an k u , nie­ dziele z nim razem przepędza. M łodzieniec k tó ry w niedzielę zapom ina o sw ej me- tresie, w iele ry zy k u je aby j ą w ponie­

(29)

pan-27

hy te koniecznie chcą się b a w ić , a tyle je s t sposobności, środków ! Pax-yź je s t m iej­ scem zabaw , w idow isk, restau rato ró w , spa­ cerów , a m ianow icie m łodzieży która w n ie- dziele szuka sposobności szczęśliw ej.

N ajw iększą przyjem nością ja k ą zrobić m ożesz w niedziele sw ej znajom ej je st przejść się z nią, gdyż ona chce być piękną aby być w id zian ą; potem zaprow adzić j ą do trak ty ern i na obiad, w reszcie zakończyć dzień idąc z nią na teatr* To dopiero Zu­ pełna będzie niedziela.

Ze je d n ak w ten dzień w ielu ja d a W trak- tyerniach, złe więc d ają obiady i zła je s t usługa, w idow iska, pew ni znacznej ilości widzów ’ nie najp ięk n iejsze w y b ierają i je s t trudno bardzo dobre znaleść miejsce.

Ale idą tam gdyż.... to niedziela.

Chcą się baw ić gdyż.... niedziela! M nó­ stw o j e s t jeszcze przedm iotów któ re myślą ze czynić trzeba gdyż niedziela.

(30)

K U P C Y W Ł O SÓ W .

O

becnie

,

poniew aż z w szystkiego handel w Paryżu robią, nie m a ju ż ani perukarzy ani fryzyerów , ale są kupcy w łosów ; han- dlują perukam i, lokam i, ubioram i, fry zo w a­ niem ; sprzedają ci w łosy, n a w e t gdy m asz dobre, lub tw o je kupują.

B ardzo dobrze w łosy sp rzed ają w Pary- bardzo mało osób m ając piękne, starają się sztuką nagrodzić to czego im od­ m ów iła natura.

W y którzy macie m ałe dziew częta o d p ię ­ ciu do ośmiu lat, których w łosy są długie,

(31)

2 9

pięknego k o lo ru , nie idźcie tam z niem i gdzie wiele je s t ludzi, albo dajcie baczenie na ich głow y: gdyż zd arza się c z ę sto , że zap ro w ad ziw szy n a sp a c e rm a łą dziew czyn­ kę, dobrze u czesan ą, której w arkocze n i­ sko spadające zw racają uw ielbianie prze­ chodzących, w racasz z cureczką a la Ti- tus w łosy tuż p rzy głow ie ostrzyżone ma- jącą.

Zręczny filut uw ielbiał piękne w arkocze błąd albo czarne tw ej córeczki, a za pośre­ dnictw em kilkorazow ego cięcia nożyczka­ mi z niezm ierną zręcznością i lekkością w y ­ konanego, odjął w arkocze nie ściągnąw szy ani dziecka ani tw o jej uw agi.

Ale pow róćm y do kupców w łosów . D oskonały to m usi być stan fry zy eró w w Paryżu; gdyż nigdy mieć ich nie m ożna: są proszeni zatizy m y w a n i, obiecują być w dw ódziestu na raz m iejscach; w y ry w a ją ich sobie , nie m asz dom u gdzieby fry zy e r nie był upragniony, a ten który ma w zięcie jest a rty stą, p raw d ziw y m arty stą którego talent płaci się na wagę zło ta i k tó ry nie raczy w szystkich fryzow ać.

Są fry zy ery ary sto k raci k tó rz y nie poni­ żą grzebienia swego n a głow ie m ałej oby­ w atelki lub m ieszczanki. N apróżnoby im m ów iono:

(32)

30

A rtysta w łosów który fry zu je xięźniczki, m arkizy, hrabiny, śm ieje się z pogardą m ó­ w iąc :

— Nie fry zu ję tego ro d z a ju ludzi!... kto m a co dzień w swych rękach głow y najszla_ chetniejsze P a ry ż a , nie m oże tak się u p a ­ dlać.... Za milion fran k ó w nie rozpaliłbym dla nich mojego żelaza.

Następnie mamy fry zy e ró w d ram aty ­ cznych, którzy tylko ak to ró w fryzują: w ie ­ czorem są w dwóch lub trzech teatrach za ­ jęci; zn ają w szystkie now iny, intrygi k u li­ so w e; zn ają kochanka p a n n y B.... i p ro te ­ k to ra panny G.... w iedzą dla czego piękna tancerka opery nie chciała grać w ostatnim balecie, i kto dat m atce je j rękaw ek. F ry - zy er dram atyczny ma zaw sze kilka anegdot do opow iadania; bardzo j e s t zabaw nym dla osób którym się nie śpieszy, jeśli z nim w e j­ dziesz w ro z m a w ę , będzie czasem d w ie go­ dzin cię fryzow ał.

N ie ra z m ów i w n ajlep szej w ie rz e: — Bezemnie ostatnia opera upadłaby z u ­ pełnie, byłaby w ygw izdaną.

— Jak to?

— Ale bo, p ierw szy a k t, nie b ardzo do­ brze był przyjęty, drugi dość źle się zaczął, w te m w eszła m łoda p ierw sza śp iew aczk a, przezem nie fryzow ana... Ah! ja k tylko w eszła pow stał grzm ot oklasków ... tak dobrze była

(33)

31

ufryzowaną!... te atr by t naelektryzow any; zapom niano praw dopodobieństw a sztuki a- by uw ielbiać fry zu rę pięk n ej śpiewaczki.... odtąd publiczność byta w zachw yceniu. Jakżesz Pan chcesz aby gw izdano skoro w i­ dzą w iosy tak doskonale uczesane!.... dzie­ ło nabrało zaraz w artości, sądzę że mogę przypisać sobie w iększą część pow odzenia.

W Paryżu kupcy w łosów m ają bardzo eleganckie sklepy. Obecnie staw ia ją w nich popiersia w oskow e pięknych kobiet w n e­ gliżach dając w idzieć prócz ich fry zu ry , wie- łeinnych rzeczy, p rzed k tó re m ia m a to ro w ie stają w zachw yceniu. Sprężyna, ciągle po­ piersia te obraca i tę m a k o rz y ś ć , że mo­ żesz w idzieć j e z k ażd ej strony; a p rzy - tym przypatrzyć się fry z u rz e z p rzo d u i z tylu.

Ale sklep j e s t tylko kolum nadą św iątyni; id ź na pierw sze piętro, a zn ajd ziesz salony zbytkow nie z gustem um eblow ane; ze w sz y ­ stkich stron ogrom ne lu s tra p o z w ala ją ci się w idzieć i uw ielbiać, je ś li to przyjem ność ci robi. D alej w około pokoju sofy, k a n a ­ py, n a stole gazety, b roszury, k a ry k atu ry , rom anse, a naw et nuty. Salon kupca w łosów je st tyle prawne w sp an iały co salon denty­ sty ale nierów nie w eselszy.

Idziesz do fryzy era z je d n y m z p rz y ja ­ ciół który chce się trefić gdyż do m iasta

(34)

32

idzie na obiad. Poniew aż bardzo mało masz w łosów nie mydlisz naśladow ać przyjaciela, siadasz na kanapie, czytasz gazety. W tern przybliża się fry zy er i z niew y p o w ied zia­ nym w dziękiem ci m ów i:

— Czy Pan nie każe się fryzow ać? — Jakżesz chcesz abym dał się fryzo­ wać?... n ie mam w łosów .

— O za pozw oleniem , Pan j e masz! — Tak czternaście, czy około piętnastu. — Ręczę Panu że m asz ich w ięcej jak­ byś sądził.... Z resztą m am y sposób układa­ nia ich; ręczę Panu żebym doskonale ufry­ zo w ał. Jeśli Pan p o z w o lisz , nie będziesz się gniew ał; ufryzuję podług ostatniej mody.

C iekaw yś, ja k się w eźm ie do tw ych w ło ­ sów , skoro praw ie łysym je ste ś , d ajesz gło­ wę sw ą w ręce a rty sty k tó ry na niej cuda ma robić.

F ry zy e r sadow i cię w doskonały fo te l, bierze bardzo biały grzebień, potem pracuje nad tw ą głow ą; fryzuje; p ow iedzianoby że m yśli w ydobyć ci w łosy. Ośm puk ló w ro ­ bi na le w y m , sześć na praw ym uchu; po- m aduje, fry zu je, zaw ija, w szy stk o to p rz y ­ pieka żelazem. W reszcie cud ukończony.... Jesteś ufryzow any.

Bieżysz do lu stra; ciekaw y się ujrzyć.... Spostrzegasz na głow ie zaw in ięte p rzezro ­ czyste w ło sy ; zn ajd u jesz się straszn y m ;

(35)

33

lepiej ci było nim eś się u fr y z o w a ł, ale a r­ ty sta w oła ci do uszów :

— Sądzę żeś P an zadow olony i przycho­ dzić będziesz często.

Są je sz c ze w P ary żu fry zy ery głębo­ ko zam iłow ani w sw ej sztu ce, k tó rzy j ą za p ierw szy stan u w a ża ją ; artyści ci są p rzek o n an i że w szy stk o odnosi się do w ło ­ sów....

Skoro przed nim m ów isz o Napoleonie, zaw oła:

— Ah! gdyby nie by ł skasow ał harcabów , panow ałby jeszcze.

— Jeśli u sk arżasz się na stagnacyą han­ dlu, pow ie:

— Jakżesz Pan chcesz aby szło dobrze?... trz y czw arte ludności się nie fryzuje!

Jeśli się u sk arżasz na niski k urs papie­ rów , mruczy:

— P apiery niezaw odnie pójdą w górę.... pełno w ychodzi pom ad nie w iedzą ju ż co robić.... Nie w ied zą ju ż gdzie pieniądze u- mieścić, kupują!

W reszcie je że li się skarżysz na niew ier­ ność metresy, fryzy er zaw o ła!

— Oh! Panie!... ja k ż e s z chcesz żeby ko­ biety w iernem i b y ły .... Nie noszą pudru, w ło sy m ają gładkie, fry zu ry ich znoszą na­ ta rc zy w e szturm y bez żadnego znaku.

(36)

34

F ry zy e rz y w P ary żu u w a ża ją się więc niezbędnym i; w iększa część m etres toż zda­ nie podziela. D am y w iele zw ażają aby by ły ja k i ich m ężow ie dobrze ufryzow a- nemi....

(37)

M A G A Z Y N Y N O W O ŚC I.

W paryzum ają one przepych , rozległość i pozór, zdające się poniżać w szelki inny przem ysł.

D aw niej b y ły sklepy m ieszczące n o w o ­ ści; następnie nastały m agazyny; dziś w Pa­ ry ż u m agazyny te stały się ogrornnemi ba­ zaram i; w szed łszy w nie w ew n ątrz zdajesz się chodzić w ja k im mieście.

Na d o le , salony ozdobione zbytkow nie, z elegancyą, k an to ry w now ym guście, w szę­ dzie lustra, ściany m alo w an e, lakierow ane i dyw any rozesłane n a drodze k tó rą m asz

(38)

36

przechodzić. Zdflje ci się ze się m ylisz, wy" obrażasz sobie że w stęp u je sz do galeryi w Y ersailiu, nie śm iałbyś drugi raz tu w stąpić, aby kupićflaneli n a k a w ta n ik lub kam izelkę, gdybyś nie spotykał w ielu kom m issantów , kupczyków idących, w racających, sk ład ają­ cych, rozkładających, m ierzących, m aterye, szale, suknie, i inne drobiazgi; p rzerzu cają­ cych, chw alących i kupujących to w szystko. Jeśliś zdecydow ał się w ejść do jednego z tych w ielkich m ag azy n ó w któ re gardzą zygaram i i tern w szystkim co zew n ętrz da­ j e się w idzieć zo staw iając szarlatan izm w y ­ sta w y sklepom drugiego rz ę d u , jegomość w czarnym u b ra n iu , w y k w in tn y i grze­ czny zbliża się p y tając się czego żądasz.

— Suknię m uślinow ą.

N atychm iast p ięk n y ten jegom ość kłania ci się, daje znak byś szed ł za nim, sam idąc przed tobą. P rzeb y w acie w iele sal: są tam oddziały to w aró w w ełnianych, jedw abnych, m ateryj różnych, m erynosów , szalów fran- cuzkich , kaszem irów , i t. d. i t. d. P o w ie­ działem też że j e s t to m iasto do przejścia. W końcu przychodzisz do oddziału m uśli­ nów .

P rzew odnik tw ó j p o w tó rn ie ci się skła­ nia i odchodzi, w ted y zostajesz z m łodzie­ żą bardzo elegancką, bardzo dobrego obej­ ścia, w yrażającą w yszukanie i p rzy p o m in a­

(39)

37

ją c ą uczęszczających do teatru rozm aitości i na operę:

P okazują ci żądane to w a ry z w dziękiem , grzecznością k tó ra cię z a c h w y c a , często zn ajd u ją sposób w y staw iając gatunek to w a ­ ru lub piękność jego, w sunąć pochlebne sło- wro osobie k tó ra kupuje.

O durzona przep y ch em , bogactw em m a­ g azy n ó w , podbita pokazanym przedm io­ tem , zachw ycona grzecznością, galanteryą su b je k tó w , pozw olisz się u w ie śd ź , zaśle­ pić.... M iałaś zam iar za dw ieście tylko fran ­ k ów kupić to w aru a za tysiąc kupujesz! w o­ łasz :

— Mój Boże! ale nie dość pieniędzy mieć będę p rzy sobie!

N atychm iast ci o d p o w iad ają:

— To nic P ani nie szkodzi!... niech to P a ­ nią nie w strzym uje.... w ybieraj Pani co się podoba.... Z abierzesz lub do je j m ieszkania odeszlem y; ja k Pani zechcesz 1

Jak że oprzeć się tak delikatnem u obej­ ściu , tak w ielkiem u zaufaniu i grzeczno­ ś c i: kupujesz, dajesz sw ój a d re s , obiecu­ j ą ci zanieść w szy stk ie to w a ry do m iesz­ kania.... W reszcie oddalasz się; kupczyki czynią ci honory, o d p ro w ad zają cię do drzw i swego od d ziału ; chcą cię do końca odpro­ w adzić, ale d z ię k u je s z ; przekonana że nie zbłądzisz. Jednakże czasem k rz jrżujesz się,

(40)

3 8

błądzisz po kaszmirach, wpadasz na baty­

sty, alesątam kupczyki miejscowi, grzecznie

podają ci rękę w podobnych wypadkach i

aż do drzwi magazynu odprowadzą.

Wypada jednak powiedzieć że wielkie te

magazyny nowości nastopę królewską trzy­

mane, są odwiedzane tylko przez możnych,

metresy, aktorki na utrzymywaniu, a przy­

najmniej te które wiele wydatków czynią,

wreszcie przez arystokracyą handlu , która

to tylko nosić może co ztąd pochodzi, któ­

ra to tylko pięknem co ztąd pochodzi znaj­

duje.

M agazyny now ości z w y sta w ą n a ze ­ w n ą trz są w eselsze, m niej cerem onialne, je d n a k w szystko praw ie m a ją , prócz w ie l­ kich salo n ó w , au trso ló w albo pierw szego piętra.

G ryzetka,m ieszczanka, często n a w e t w ie­ śniaczka, nie obaw iają się tu aw an tu ro w ać; spotykać tu m ożesz z każdej klassy trochę lu d z i, przypatrzj^ć się różnym i u d e rz a ją ­ cym w idow iskom .

P rzy drzw iach kolo w y s t a w y , p a trz na te tłum y zatrzym ujących się kobiet, p ra­ w ie zaw sze kobiet p ięk n y ch , b rz y d k ic h , m łodych, starych, dla których u b ió r ta k w iel­ kim je s t szczęściem ! P atrz j a k w sz y stk ie tw a rz e rozw eselają się uw ielbiając szal s z tu ­ cznie rozw inięty, suknie w k aw ałk ach , m

(41)

i-39

Sternie, jed n e na drugich zło żo n e;— posłu­

chaj co tam m ów ią:

— T a niebieska suknia je st piękna!... — W olałabym różow ą.... różow a tak mi do tw arzy .

— Ah! przyznasz A delajdo! gdybym m iała chustkę ja k ta, n a tw o je z F ran c isz ­ kiem wesele.... ja k byłabym piękną!...

— Ah! co za ro sk o szn y szal!... — P raw d a szlak i cudowne!

— To je s t kaszem ir francuzki.... oddaw na zbieram się n a coś podobnego....

Dam a ta w zdycha. W iele dam je s t które w zdychają p rzed m agazynam i now ości, a Bóg w ie co im w tedy po głow ie p rzech o ­ dzi. W y sta w y te tak są łudzące i tak k u ­ szące!... cnota na tw a rd ą je s t w y staw io n a próbę. M ężow ie są ta k o szczęd n i, skąpi, n aw et chciwi! A potem napotykam y w św ię­ cie m onstra lu d z k ie , które zalecając się', pozw alają sobie dać ci to w szy stk o co w ielb isz, co tern je s t zd rad liw sze że w ie­ dzą dobrze iż tego pragniesz, a mąż odm a­ w ia.

W ejd źm y do m agazynu : w id zisz starą damę m ajętną, kupującą suknię w ełn ian n ą n a dw adzieścia dziew ięć sous łokieć, z oba­ w y by je j nie oszukano p rzy p ro w ad ziła z sobą sw ą szw aczkę, sio strę i siostrzenicę. Trzydzieści każe sobie pokazać sukien za

(42)

40

nim je d n ę k u p i; nie ma nic trudniejszego ja k tualeta dla kobiet niem łodych, które n i­

gdy pięknem i nie byty.

W id zisz m ałą zgrabną kobietę z m łodym m ęszczyzną; to są now ożeńcy; nic nie chcą jed n o bez drugiego kupow ać. Mąż p o trz e ­

buje k am izelki, żona sukni. P o kazują m ę­ żo w i kam izelki, k tó ry żonie m ó w i :

— Pow iedz k tó ra ze w szy stk ich n a jle ­ piej ci się podoba?

— Ale mój m ężulku w y b ieraj sam; p rz e ­ cież to dla ciebie.

— A h ! to m n iejsza, chcę aby w tw oim była guście.... w szy stk o lubię co ci się po ­ doba.

— Mój mężu p atrz n a te w sz y stk ie su ­ knie która ci się najlepiej sp o d o b a, którą mi rad zisz?

— Ja nie znam się n a tern.

— Ba, ba, chcę abyś ty w ybrał,... tę w e ­ zmę którą uznasz za najp ięk n iejszą.

Po długich rozbiorach m ąż w y b iera żo­ nie suknię; żona m ężow i kam izelkę. Zona pragnęłaby suknię zieloną, mąż je j ciem ną w ybrał; mąż byłby w y b rał kam izelkę w p a­ sy, żona mu w y b rała w bukiety. Przygry­ zają sobie w argi oboje i niechętni sklep opuszczają.

W id z isz dużą kobietę głośno m ów iącą, kręcącą się bardzo, m usi to być szw aczka.

(43)

41

do każdego k u p czy k a się o b raca; w ręku m a kaw ałek m ateryi k tó rą chce dobrać; k a ­ że dw adzieścia sztuk różnych pokazać, w oła: — To.... ab.... nie.... nie.... to nie to.... to je s t ciem niejsze.

Po trz y k w an d ran so w em w y staw ie n iu na próbę cierpliw ości k u p c z y k ó w , gdy dam a w y n alazła co s z u k a ła , każe sobie odm ie­ rzyć.... dw adzieścia c e n ty m etró w (ć w ie rć łokcia)!

W idzisz dw ie G ry zetk i chcące m erynosu na dw a spancerki; koloru dobrać nie mogą. K upczyk w ylicza kupiecki katalog! aby w z ię ­ to m aterye której j e s t n ajw ięcej.

— W eź to P anna, będziesz zadow olona, to bardzo k o rzy stn e, dziękow ać mi będziesz kolor ten zaw sze w m odzie.

Dalej m łoda ro b o tn ica przegląda szal b ar­ dzo p ro sty , skrom ny, z którego chce p re ­ zent matce zrobić; p rz e z ro k odkładała co­ dziennie z pracy sw ej zaro b ek ; nie w iel­ ką zeb rała sum m ę, ale m atka mieć będzie n aim ien in y szal,k tó reg o bardzo p o trzebuje.

W tern tłu sty m ęszczy zn a w ch o d zi do m agazynu z dam ą bardzo p rzy zw o iteg o o- bejścia na ręk u jeg o opartą. Z tw arzy nie- dość przyjem ny jegom ości tego, ze zm arsz­ czenia się, n aty ch m iast poznać m ożesz że to je s t mąż, k tó ry m a kupić sp raw u n k i żo­ nie.

(44)

42

P atrz: id ą do k a n to ru ; mąż opuszcza ż o ­ nę siada na k rzesło , m ów iąc:

— W y b ieraj co ci potrzeba.... p o n iew aż zaw sze ci czegoś p o trzeb a. Ab Boże! cóż to za zniszczenie te ż o n y . . . . kaw alero w ie są szczęśliwsi!... n iep o trzeb u ją w aszy ch s tro ­ jó w płacić.

— T ak, radzę ci się skarżyć! w iele w y d a ­ jesz na m ą tualetę....

— Zdaje mi się że dosyć....

— Oto suknia k tó rą od trzech la t noszę. — A gdyby i dziesięć skoro dobrze w y ­ gląda, czyż j ą trz e b a w yrzucić.... Ale k o ń ­ czmy.

D am a każe pokazać sobie tk an in y . Z n a­ lazła coś pięknego, pok azu je m ężo w i, k tó ­ ry P yta 0 cenę, potem kręci głow ą m rucząc: —• To za drogie.... P o w ied ziałem ci co w y d ać mogę.... nad to nic nie postąpię.

— Ale m ężu p o m y śl-ż e sz że to je st su­ kn ia której do ubioru p o trzeb u ję.... j e s t to m aterya mocna....

— K ochana żono.... w szy stk ieg o tego nie rozumiem! oszczędność! w y b ierz ta ń sz ą su­ knię.

Zona w szy stk o co m oże robi aby m ęża ująć; mąż się ogranicza n a słow ach: p o rz ą d ­ ku i oszczędności.

W tem dam a piękna, elegancka, postaci w o ln e j, dość ^ p e rfu m o w a n a , w chodzi do

(45)

43

m agazynu; każe sobie n ajn o w sze m aterye pokazać, n ajm o d n iejsze , potem p rzeg ląd a­ ją c to w a ry p rz y n ie sio n e , rzuca okiem na

dużego m ężczy zn ę, ten tak samo je j odpo­ w iada: je s t porozum ienie m iędzy tem i dw ie­ m a osobami a gdy m ałżo n k a przegląda ma- te ry ą zaw ieszo n ą p rz y d rzw iach , dam a p rz y ­ b y ła p rzy b liża się do m ęża i zu pełnie cicho doń mówi:

— R ów nież chustek potrzebuję.... Szkoc­ kiego batystu.... aksam itu na sz a l, i k rep y n a suknię.... fu laró w ....

Gruby jegom ość ró w n ież cicho je j odpo­

w iad a :

— Bierz w szy stk o czego ci p o trz e b a — w szy stk o co zechcesz.... nie rób sobie su- biekcyi.... poślesz fa k tu ry do biura mego.

Potem jegomość p rz y b ra w sz y m inę z i­ m ną p o w raca do żony7 zobaczyć co kupuje, gdy tym czasem nieco dalej m etresa jego k a ­ że krajać m aterye n a jrz a d s z e , n ajd ro ższe, zadow olnia w szy stk ie sw e fa n ta z y e , i m ó ­ w i śm iejąc się do ucha k u p czy k o w i:

— Ten gruby jegom ość zapłaci.

K upczyk p atrząc z boku na jegom ości w skazanego, od p o w iad a p ó łg ło se m :

— Ale zdaje mi się, że nie ten sam p łacił Pani fa k tu ry p rzed trz e m a ty g o d n ia m i.... gdyś p rzy szła kupow ać suknie balow e i m a­ terye'!

(46)

44

— T em u trz y ty g o d n ie !.. Być m o ż e!... C zyż Pan sądzisz żem się p o d d ała ja rz m u n a w iek i z grubym tym bawołem !... Ab! toby c o s'b y ło bardzo dziw nego. O d trzecb tygo­ dni jestem dla niego łask aw ą; ale zostać mu w iern ą! h a! to dopiero!... byłoby też komu m łodość poświęcać....

K obieta u trzy m y w an a, u rad o w an a ż e fa n - ta zy e sw e zaspokoiła, w y ch o d zi bardzo czu ­ łe robiąc oczy.... do kom m issanta w maga­ zynie: du ży jegom ość odchodzi zadow olo- n y> gdyż skłonił żonę ab y w zięta po łokciu m niej n a każdą z sukni, m ów iąc że zaw sze nosi za szerokie.

Jak ie bądź j e s t zad o w o len ie w szy stk ich tych gości,niew yrów na ono szczęściu m łodej ro b o tn ic y , p rzy ch o d zącej z ow ocem sw ej oszczędności kupić skrom ny szal m atce.

(47)

B R 0D 7 I W A S7.

a

P

onieważw ró ciła m oda noszenia bród w e F ran c y i, a m ianow icie w P aryżu, m ów m y o brodach.

Poniew aż w ięk sza część m łodzieży, ludzi skończonych, a n a w e t podeszłych, noszą W ą ­ sy, nie będąc w o js k o w e m i, m ów m y o W ą ­ sach.

D aw nićj F ran c u z i zap u szczali brody, j e ­ żeli byli w znaczeniu lub godności.

D otykano brody c zy je j, gdy m iano go a- doptow ać; brano za w ą sy , lub brodę tego, którem u daw ano protekcyą.

(48)

46

Jeśli w iarę m ożna dać S a in t-F o ix , tylko xiążętom k rw i k ró lew sk iej p o zw alan o z a ­ puszczać zupełnie b ro d y i nosić j e tak d łu ­ gie ja k m ogły rosnąć.

R o b ert, dziadek H ugona C a p e t, którego K arol prosty, zabił w łasn ą ręką; przew lókł w początku b itw y w ielką sw ą siw ą brodę p rzez w ierzch kasku, aby dać się sw oim po­ znać; co dow odzi że długie noszono brody,

pod drugą dynastyą.

P rzy końcu X I w ieku b isk u p i w y d ali w o j­ nę diugo-w iosym . Później L u d w ik V II chcąc dać noszącym długie w ło sy , p rz y k ła d po­ dległości biskupów , skrócił sobie w łosy i o- golił brodę. Ale L e o n o ra A ą u ita ń s k a , m ał­

żo n k a jeg o , xiężniczka, k tó ra z ap e w n e chcia­ ła, by się mąż p o k a zy w a ł m ężnym , ż a rto ­ w a ła z L u d w ik a V II że ogolił brodę i w łosy. W y p ły w ało ztąd że L eo n o ra A quitańska z p rzy jem n o ścią p a trz a ła na galanteryą xię- cia A ntiocha który n ie w ą tp liw ie p ię k n ą m ia ł brodę. L u d w ik V II żało w a ł, że do S yryi ż o ­ nę z a p ro w a d z ił; pow inien by ł raczej żało­ w ać że ogolił brodę. T ak m ała rzecz z p o zo ­ ru była je d n a k p rz y c z y n ą z erw an ia m ałżeń­ stw a. L eonora A ąuitańska zaślu b iła w k ró t­ ce potem H e n ry k a xięcia N o rm an d y i, h ra ­ biego d ’A njou, później kró la angielskiego k tó rem u w niosła w posagu Poitou i G uyen- ne. «Z tąd to (m ów i S ain t-F o ix ) p o szły w

(49)

oj-47

«ny, przez trz y w iek i F ran c y ą niszczące, «zginęło przeszło trz y m iliony F ran cu zó w , «gdyź k ró l obciął sw e w łosy i brodę ogo- «lił, i p o n iew aż żona je g o zn alazła go dzi- «w nym z w łosam i krótkiem i i brodą ogo- «loną.»

Pod F ran ciszk iem I. bro d y po w ró ciły w u - życie. M onarcha ten, będąc cięty w głow ę, m usiał kazać ogolić w ło sy ; obaw iając się zaś po d o b ień stw a do m n ich a, nosił k a p e ­ lusz w m iejsce biretu i brodę zapuścił.

Pod H enrykiem II, F ran ciszk iem II, Ka­ rolem IX i H enrykiem II I długa broda była w modzie.

Pod H enrykiem V I (m ó w i S a in t-F o ix ) skrócono b ro d y , noszono j e w k ształcie w ach larza z dw om a w ąsam i długiem i i pro- stem i na w z ó r kocich. Później zatrzy m an o tylko w ą sy w ra z z peruką. M arszałek Bas- som pierre p o w ied ział, że całą zm ianą k tó rą znalazł w św ięcie po d w u n asto letnim w ię­ zien iu , było zap rze stan ie noszenia bród i długich w łosów .

Pod L udw ikiem X IV w ąsy p o w ró ciły w modę.

Gdy noszono podbródki daw ano im for­ mę pom adą pachnącą. U kładano brodę w ie­ czór, aby zaś p rzez noc się nie zepsuła, za­ m ykano j ą w p ew n y ro d zaj w o reczk a um yśl­ nie zrobionego, n azyw anego bigotelle.

(50)

48

Diś tak robią n iek tó rzy z sw em i b r o d a ­ mi, w ąsam i, n aw et z faw o ry tam i.

Pod L udw ikiem XV i X V I bro d y z a n ie ­ chano. Pod rzecząp o sp o litą i c e sa rstw e m tylko w o jsk o w i nosili w ąsy. W epoce te j znalezionoby bardzo d ziw n em w idzieć u czło w iek a do arm ii nienależącego w ąsy, n a ­ w e t m iędzy w o jsk o w em i nie była to ogól­ n a moda. W iększa część generałów k tó rz y zw yciężali pod L o d i, A rcole, C astiglione, A usterlitz, W agram , i t. d. it. d. w ąsó w nie m ieli.

W czasie restau racy i zaczęto dostrzegać w ąsy m iędzy m ieszczanam i składającem i g w ard y ą narodow ą; od re w o lu c y i L ip c o w e j (1830 r . ) d atuje się pow rócenie n o szen ia brody.

W ąs i bródka h iszp a ń sk a bardzo p ięk n ie leży n a k aw alerze ubranym ja k za czasów L u d w ik a X III; broda je sz c z e p ięk n eb y m ia­ ła m iejsca p rz y głow ie o k ry te j turbanem albo kapeluszem z p ió ram i n ap rzó d zpada- jącem i.

Ale nieszczęśliw e nasze okrągłe k a p e lu ­ sze, czapeczki z m ałym daszkiem , na tw a ­ rz y przedłużonej w ąsein i bro d ą w cale nie dobrze leżą! Noście P an o w ie tu rb an y , duże kapelusze, skoro chcecie bro d y i w ą sy z a ­ puszczać.

(51)

4 9

bród i w ąsó w długo p an o w ała. M oda ta w ym aga staranności n ad zw y czajn ej i ścisłej czystości. Z w ykle n ap o ty k a się ludzi z dlu- gierni brodam i dość zaniedbanego ubioru, co w y w ie ra m im ow olną odrazę; nie chcieliby­ śmy siedzieć n a p rz ec iw jegom ości, któ ry p rzy p o m in a m nicha zachow ującego w b ro ­ dzie coś seraficznego.

N iezaw odnie bardzo j e s t słusznem aby każdy m iał w olność u b ie ra n ia sw ej głow y podług upodobania; je ś li m łody rzem ieśln ik sądzi łatw iejszem podbić sw ą ulubionę, n o ­ sząc brodę saperską i długie w łosy, w sz e l­ kie ma p raw o pokazać się tak p rz e d sw ą k w ia cia rk ą łub m a g az y n ie rk ą ; obecnie aby podobać się tym P an n o m , trz e b a aby m ęż­ czyzna m iał ja k ie ś z n iedźw iedziem podo­ b ień stw o .

— S aint-Foix słusznie je sz c ze pow iedział: «Z zad ziw ien iem a często z litością p a ­ p rz e m y , na w sz y stk ie kłótnie, k sią ż k i, de- «k re ta naszych ojców , tysiące dziw nych nad- «użyć w n o sz e n iu w ło só w sztucznych, bród «golonych lub hiszpanek; śm ieszność dysput P y c h usposabia czytelnika do pobłażania, tej «cnoty doskonałej i niezbędnej w każdym «razie gdy nie ma p y tan ia o głów nym wa- « ru n k u , to jest pow szech n ej pom yślności.» Pozw alam y sobie je d n ą ty lk o zrobić u- w a g ę :

(52)

50

Nie jesteśm y F ran c u z am i z czasów KIo- w iusza, ani H e n ry k a III, a trz e b a nam w in ­ sz o w a ć , że obyczaje n asze n a tein z y sk a ­ ły: nic nie straciliśm y w o d w a d ze , a nie u ż y w am y broni o k ró tn e j; złączyliśm y ele- gancyą z o d w a g ą, grubość obyczajów za- stąp ilim y w d zięk am i g rz e c z n o śc i; dla czegóż pow racać do m ód k tó re nas p o niża­ ją? Co je st z a b a w n e , to że ciż sam i ludzie k tó rz y dążą do ro z sz e rz e n ia ś w ia tła , noszą kap u cy ń sk ie brody.

B roda niezgadza się an i z obyczajam i, ani z ubiorem ani z obejściem F ran cu zó w ; n ie­ zaw o d n ie upadnie j a k gust do fajek isy g ar...

(53)

M IEJSCA PO CIESZENIA.

W

paryzu

nadano to nazwisko handlom

wódek i likierów, gdzie nawet za jedno sou

rzemieślnik, robotnik, pijak, włuczęga, i ka­

żde indywiduum które niemająe często naj­

mniej szego zmartwienia, czują potrzebę wej­

ścia do

m ie jsc a p o cieszen ia

gdzie wódki

lub likieru napić się może.

Z akłady te m ianow icie są licznem i w z a - lu d n io n y ch cy rk u łach , n a przedm ieściach, p rz y placach, targ ach i rogatkach. M iejsce p o cieszen ia P aw ła N iquet, n ap rzeciw targu je st n a jsław n ie jsze m w Paryżu. U sp rzed a­ ją cy c h lik ie ry , sklep n ie m ieści w cale

(54)

pró-źnych ozdób, ale je s t ze w szech stron u b ra ­ ny, od dołu do w ierzch u b eczk am i, b arył­ kami, oxeftam i, flaszkam i, i butelkam i obej- m ującem i lik iery różnych gatu n k ó w i tęgo- ści.

S tół na którym sto ją szk lan k i i kieliszki każdego w y m ia ru , m ia rk i, lam pka ciągle się paląca n a usługi p a lac z a, i kilka bu ­ lek, dla tych k tó rz y chcą sk ó rk i dobijając p o cieszen ie, o to w sz y stk o co zn ajd ziesz w tych sklepach, k tó re często tak ja k u li­ ca są zabłocone, gdyż uczęszczający nie m ają zw y czaju ocierać nóg, a w n ijście je s t bardzo szero k ie, zap ew n e dla w ygody u- częszczający ch , k tó rzy w ychodząc, do m a­ łych d rzw i pew nieby nie trafili.

Jeśli lubisz w id o w isk a p o p u la rn e , je ś li ucho tw e nie obaw ia się słyszeć rozm ów m ocnych, w y rażeń energicznych, w ejd ź na

chw ilę do m iejsca p o cieszen ia .

Z ra n a w yrobnicy i w łó c zę g i,p rz y c h o d zą tu zrobić początek i w esoło dzień zacząć; w ciągu dnia p rz y b y w ają tu dla dodania so­ bie odw agi do pracy kieliszkiem r iq u iq u i łub sacre-chien. W ieczorem ci k tó rz y sp i­ li się nieco w szynku, id ą dobić się w m ie j­ sce p o c ieszen ia , k tó re tym sposobem cały dzień ma gości. Są, m iejsca p o c ieszeń w któ­ ry c h czy tają gazety im ó w ią op o lity ce. C zę­ sto bardzo jest ciekaw em słysząc

(55)

gałgania-53

rza na pół spitego chcącego utworzyć rząd

mowy, lub węglarza na śmierć spitego u-

pierającego się, że dopóki będą podatki kon-

sumcyjne, nie będzie konsumentów.

Uczęszczający do miejsc tych nie są ele­

gantami, ani bardzo grzecznymi, a gdy się

im dobrze nie usłuży, wyrażają swe nieza­

dowolenie.

C złow iek w płóciennych spodniach, czap­ ce na b a k ier, obuw iu podbitym żelazem , i w brudnej chustce, w skutek zaś nieum iar- kow anego u ży w an ia w in a i ty tu n iu , p ą so ­ w y n a tw a rz y , w c h o d zi z grym asem oznaj- m ującym hum or w o łając:

— Dalej szklankę kropel.... n ajtęższy ch ja k ie macie; chciałby m podnieść busolę '

— Cóż ci to stary 1? m ów i m ały człow iek, tw a rz y pom arszczo n ej i czerw o n ej ja k u- pieczone jab łk o , w starym d ziu raw y m su r­ ducie, w w ełnianej szlafmycy', na oczy spa­ dającej , z starą m iotłą w lew ym ręku, na k tó rej z w dziękiem się podpiera.

— Co mi.... Idę bić mą żonę.... Otóż w s z y ­ stko.... i chcę siły' sobie dodać aby nie o sła­ bnąć.

— Cóż ci żona zro b iła, kiedy z ran a z a ­ raz chcesz ją w y w alić!

— Co zrobiła!... W z ię ła pieniądze, któ- rem w czoraj z aro b ił i k u p iła koszulę i poń­ czochy m a łe m u — Oto m asz zuchw ałość

Cytaty

Powiązane dokumenty

So, the state regulation of international economic relations in accordance with Kyrgyzstan’s participation in the regional integration units is complicated by the necessity of a

Z.B.: Centrum Polonistyczne w Drohobyczu jest najważniejszym na Ukrainie ośrod- kiem promocji twórczości Schulza, organizatorem znanego dziś już prawie na całym świecie

Jakkolwiek dziewiętnasto­ wiecznych jej diagnoz - przeważnie krytycznych - jest mnóstwo, to refleksja Brzozowskiego na temat rodziny, na którą składa się zarówno mówienie

A challenging signal processing problem is the blind joint space- time equalization of multiple digital signals transmitted over mul- tipath channels.. This problem is an abstraction

Bogusława Wawrzykowska.

This solution consists of engi- neering anisotropic equivalent materials, referred to as artificial dielectric layers (ADLs), and using them to enhance the performance of

Zoals de vraag naar kerosine voor verlichting heeft bijgedra- gen om Rotterdam als oliehaven te ontwikkelen, zo heeft de vraag naar benzine voor de auto geleid tot explosieve groei

Jan Gurba Reaktywowanie studiów archeologicznych na UMCS w Lublinie Rocznik Lubelski 18, 243-245 1975... Puław y-W