• Nie Znaleziono Wyników

S

tary ten ogród często k s z ta łt zm ie n iał, stary ten pałac często zm ien iał n azw isk o . N azyw ano go pałacem L uxem burgskim , pó­ źniej pałacem O rleańskim , n astęp n ie p a ła ­ cem D y re k to ry a tu , K onsulatu, Senatu za­ chow aw czego, w reszcie pałacem Izb y P a­ ró w . Był przez pannę M ontpensier iX ię żn ę de G uis zam ieszkałym , k tó ra L u d w ik o w i X IV go odstąpiła. B ył m ieszkaniem K się ­ żn y B runsw ickiej i O rleaiłskiej. L u d w ik X IV d a ro w ał go sw em u bratu. W 1793 r. zrobiono z niego w ięzienie. W 95 D

yrekto-109

ry a t w nim się umieści!; by ł następnie p rzez sen at zastąpiony. D zisiaj j e s t p a łac e m lz b y P aró w , ma być upiększonym , przerobionym ; prace p rzez p ierw szy ch m alarzy naszych o- kolo niego rozp o częte ro b ią n a jw ięk sz y za ­ szc z y t zdolnościom tych arty stó w . Luxem - burgskie m uzeum obejm uje tak że p rz e p y ­ szne zb io ry o b razó w daw nych naszych p a ­ n ó w i a rty stó w spółczesnych.

J e ś li w idok pałacu L uxem burgskiego ma W sobie coś surow ego, w ogrodzie także ro ztarg n ien ia nie z n ajd z ie sz : j e s t obszerny, jednostajny; długie m a aleje, proste; w ie l­ kie place w śró d k tó ry c h j e s t postum ent. W sz y stk o to p ię k n e, p o p ra w n e , staran n e, ale sm utne.

Z d aje się, że osoby k tó re po L uxem bur- gu p rzech ad zają s ię , p rz y n o szą tu ró w n ież surow e w e jrz e n ie , p o w ażn e i m elancholi- czne myśli. C zyż to w p ły w o g ro d u , cy r­ kułu albo raczej z atru d n ień jakim się w ięk­ sza częsc do niego uczęszczający ch oddaje, czyni sm utnem to miejsce?

Isto tn ie , je s t to cy rk u ł ludzi pow ażnych, naukow ych , z asta n aw ia ją cy c h s ię ; wdelu sęd z ió w , radców m ieszkających w okolicach Luxem burgu. Z szkół p ra w a i] m edycyny, n ie zb y t oddalonych, uczniow ie p rzy ch o d zą do tego ogrodu rozm yślać.

110

oczów żyw ych, chodząc ro b i on gęsta, cza­ sem m ów i głośno i w ogniu , czasem z gnie­ wem'? J e s t to ad w o k at p o czątk u jący k tó re ­ mu w reszcie dano sp raw ę do obrony. Po­ szed ł przechadzać się po Luxem burgu aby obronę u ło ży ł; m oże tu m arzyć, uczyć się, w yuczyć na pam ięć, p o w ta rz ać sw obo­ dnie, ja k b y był w pałacu; nic go nie m ęczy, nic mu nie przeryw a.... G dyby tyle czy n ił vv ogrodzie Pałacu K rólew skiego albo na b u lw a ra ch , p atrzan o b y na niego ja k b y na ciekaw ość.

D alej w id zisz ucznia m edycyny ro zm y ­ ślającego w alei w p ro st o b scrw ato ry u m , nad ro z p ra w ą którą układa aby się w yd o k to ry - zow ać. C zęsto p rzep ęd za tu g o d zin y , śle­ dząc w księgach i je d z ą c bułkę, śniadaniem jeg o będącą. Ale p o p rzestaje na matem tern p o ży w ien iu , skrom ność to w arzy szy nauce, z re sztą przyszłość mu w ynagrodzi. P rz y ­ szłość! zaw sze tak św ietn a dła m łodych do­ k to ró w lubiących sw oje zatru d n ien ie sła­ w ę i ludzkość.

S potykasz tu ró w n ież stary ch żo łn ierzy , w e teran ó w naszych arm jj których sąsied z­ tw o Val-de Grace i H olelu In w a lid ó w sp ro ­ w a d z a często do ogrodu L uxem burgskiego, przech o d zą oni się zw olna na słońcu k tó ­ rego prom ienie ogrzew ają ich ciało okryte szlachctnem i blizny.

111

D alej niańki przechodzące się z dziećm i,

x tern pokoleniem p rz y sz ły m , dla którego w szy stk ie okolice są urocze aby tylko na w olnem zn ajd o w ało się p o w ie trz u , z kole­ gami i niczem nie gnębione; trzy rzeczy któ- ie ludzie zaw sze lubią, navret p rz e sta w sz y być dziećmi.

Nie sądź je d n a k aby L uxem burg nie mógł niek ied y p rze d sta w ia ć w eselszy ch obrazów i aby do niego je d y n ie dla n au k i i ro zm y ­ ślania chodzono.

W ogrodzie tym zb ierają się m ianow icie bibosze, ci któ ry m ro d zice p rz y słali pen- sye, a k tó rz y nie m ogą się zdecydow ać na k u rsa dopóki m ają w o rek pełny. Rano idą do Ł uxem burga ułożyć się jak dzień m ają przepędzić.

— No i coz dziś dobrego zrobiem y p an o ­ wie? nie grają n o w ej s z tu k i,— niem asz ko ­ biet do w y g w iz d an ia ,— n ie m am y z kim po- z arto w ać , nie m am y d łu żn ik ó w do w y sz y ­ d z e n ia — j a dziś ostatniego zapłaciłem ....

— Ah! sław n y żarto w n isiu .

Lepiej od ciebie stoję, nigdy długów nie robię.

— D oskonała b red n ia! gdyż ci nik t nie chce pożyczyć.

Podczas te j ro zm o w y m łoda kobieta ko­ ło nich przechodzi; u b rana z elegancyą, z pe*

112

w nym w dziękiem w p o ru szen iu kibici za­ chw ycającej.

— P anow ie! zaw o ła je d e n z m łodzieży, to je s t Panna X.... z Odeonu.

— T ak myślisz?

— Jestem pew ny. Do w id z e n ia , idę za nią.

— A to po co? n a w et cię nie w y słu c h a , ma D uńskiego xięcia.

— M niejsza, n ik t o tern nie wie.

__ Idziem y do k a w iarn i n a bilard gdzie czekać cię b ęd ziem y , opow iesz nam re ­

zultat.

M łodzieniec id zie za d a m ą, p o stan o w i­ w sz y zrobić intrygę, koledzy zaś jego od­ chodzą paląc sygara.

M łode panienki często idące tańczyć do C h au m iere, z w y czajn ie uczęszczający n a te a tr B obino, d ają sobie ró w n ie ż schadzki w ogrodzie L u x em b u rg sk iin , którego aleje sam otne p o w in n y bard zo być w y szu k iw a- nem i p rzez m iłosne pary.

W id zisz tu p o w ab n ą G ryzetkę, siedzi sa­ m a na kam iennej ław ce; zd aje się niecier­ pliw ić ciągłym p atrzen iem w aleję p rz e ­ chodzącą ze stro n y Odeonu.

W reszcie m łodzieniec nieco zan ied b an ie u b ran y , w czapce na głow ie, sygarem w li­ stach i rękom a w szerokich kieszeniach u

113

spodni, p rzybliża się w e so ło , p o w ażn ie, śm iało, i staje p rzed G ry zetk ą m ówiąc:

~ Przychodzę z re sz tą na tę schadzkę! ~ l^'° bradzo g rzecznie, od dw óch godzin czekam!

K ochaneczko, p o liczy sz to Za Wartę.... tw em u sierżan to w i...

— Z aw sze głupstwa.*., nie chcę ta k d łu ­ go czekać!...

“ Cóż to znaczy, gniew asz się!... Fifine robisz mi przykość!... bez ciebie póidę do C haum iere.

Chciałabym w idzieć.... Niegodziwcze! N ienaw idzę cię!...

Idźm y więc! Zaczynasz być grzeczną.... Z obaczem y, w eź m oją rękę.... bądź tyle szczęśliw ą!

G ryzetką w iesza się na ręku Studenta tak oboje idą p raw ie tańcząc, gdy tym cza­ sem dzieci krzyczą, ścigając piłkę; stary In ­ w a lid a o p arty na kiju pow oli id zie, A dw o­ k a t w Uniesieniu się przech ad za, p o w ta rz a ­ jąc sw ą obronę, a stu d en o d czy tu je k siąźk j i bułkę pogryza.

i»a n j e s t z a j ę t y

M

nóstwo je s t osób w P ary żu któ re nic nie m ają do rob o ty a chcą udaw ać zaję­ tych; postępow anie to u bogatych m ożnaby nazw ać próżnością.

Jeśli kto ma d w ad zieścia ty sięcy liw ró w dochodu ro czn eg o ,p o jm u jesz z e n ie bardzo chce mu się nudzić, n iew ied zieć co m a ro ­ bić z sobą, cały dzień poziew ać.

U tych k tó rzy nie m ają m ajątku , je s t to w yrachow aniem , starają się w m ów ić że są obłożeni pracą, in teresam i, w iz y tam i, w re ­ szcie to je s t sposób bardzo u ż y w an y aby pokazać się w znaczeniu.

115

Idziesz do kom m isanta którego w calenie z n a s z , ale którego ci zalecono ja k o zdol- nego, w ziętego w Paryżu; w ziętość uchodzi p ra w ie za zasługę.

K om m issant niernający w tej chw ili ża­ dnego zatru d n ien ia, ale chcący udać że j e s t niem i z aw a lo n y ; sam sied zi w gabinecie p rzy biórku.... drzym iąc p rzed gazetą i ba­ w iąc się scyzorykiem którym w ycina fi­ gurki.

W tern d z w o n ią: ale sługa m a ro zkaz nie przyjm ow ani a:

— Pan X.... czy tu m ieszka? — Tu, ale j e s t zajęty.

— Ab! chciałem z nim o interesie pomó­

wić.... poradzić się.

— Zechciej Pan w ejść i zaczekać w salo­ nie!

— W chodzisz w ięc do salonu, p ro szą go siedzieć i zo staw u ją samego.

T rzy k w ad ran se, godzina upływ a, w któ­ rym to czasie gospodarz ciągle j e s t z ajęty kołysząc się na k rześle z sw oim scyzory­ kiem .

Osoba czekająca z ac z y n a się nudzić; k a ­ szle, p lu je , w nad ziei że kto przyjdzie.... W reszcie p rzy ch o d zi służąca k tó ra zap o ­ m niała m iotełki. C zek ający zatzy m u je słu­ gę m ów iąc:

116

— Czy z Pan X.... długo będzie je sz c z e z a ję ty ? ... m am k ilk a in teresó w .... gdybyś m ogła pow iedzieć mu...,

—- D obrze Panie.

Sługa id zie do P an a sw ego i m ów i uśmie­ chając się;

-™ Jegomość k tó ry od godziny p rz y sze d ł zaczyna się n u d z ić :

— C ieszy m nie to m ocno!.,. Jakiego/: to ro d z a ju ten jegomość? czy był tu kiedy?

— Nie Panie..,, nie znam go... zd aje się że z pro w in cy i p rzybyw a.

— Zatem dziś m nie nie zobaczy, in n ą r a ­ żą niech p rzy jd zie. P o w ied z mu że z b y t je ste m z aję ty abym mógł z nim m ó w ić ,

p rzep raszam go i proszę na ju tro .

Sługa w raca do salonu i w y p ełn ia pole­ cenie, Ten k tó ry całą godzinę c z e k a ł, z b y t mu p rzy k ro , w oła;

— Jak to! nie będę w id z ia ł P an a dzisiaj? — Oh! nie mój Panie... n ie m ożna... zbyt Pan mój je s t zajęły.,.,

— To źle!.,.

O dchodzi m ów iąc: «jutro więc!» i tłóina- czy sobie że człow iek k tó ry zaw sze tak jest z aję ty m usi mieć n iezm iern e zasługi i zdolności.

In n ą ra ż ą m łodzieniec now o zaślubiony któ rem u żona słaba, u daje się do doktora którego mu w skazano.

117

D oktor któ ry nie m ógł je sz c z e zjednać sobie klijen to w , zam k n ięty w gabinecie, j e skrom ne śniadnie. Sługa puka do drzw i. D oktor w o ła nie o tw ierając:

— Kto tam? — J a Panie. — Czegóż chcesz'?

— Jegom ość chce z Panem m ów ić, żo ­ n a mu chora.

Pow iedz; że m am w ielk ie konsylium , niech chw ilę zaczeka,

Sługa id zie do gościa i m ów i:

— Pan ma w ielkie konsylium .,., prosi Pa­ n a aby się zatrzym ał.

Ah Boże..., m o ja żona je s t cierpiąca. — Niech Pan siądzie.

— Nie w iesz ja k długo trzeb a czekać'? — Ba... czasem to i długo!

Czyz w ielu m a u siebie kolegów 1? — Ba.... pełno ich w pokoju.

W ięc czekam.... ale nikogo p rzed em n ą nie W’p u szczaj, bardzo cię proszę.

— Bądź Pan spokojny!

Isto tn ie zupełnie m oże być spokojny, gdyż sam tylko czeka. Po półgodzinnem czekaniu które zd aje się w iecznem , sługa przychodzi m ów iąc: M ożesz Pan w ejść.

Sądzisz ze doktor m ógł się przygotow ać. P rzeciw n ie dopiero k o ń czy się ubierać; w ią­ że szyje; idzie i w raca do gabinetu, w śród

118

tego ciągłego ruchu zd aje się zaled w ie mieć czas odpow iedzieć p rzy b y w ającem u , k tó ry m ów i:

— Przyszedłem prosić Pana abyś poszedł do mej zony....

— Ach przepraszam Pana, po tysiąc ra ­ z y przepraszam .... długoś Pan czekał a le j a zaw sze tak zajęty....

— Żona od w czo raj je s t słabą....

— B ardzo dobrze.... b ard zo dobrze.... n i­ gdy nie mam czasu się ubrać.... zjeść.... to o- kropne....

— Czy Pan p ó jd ziesz zem nąh..

— T eraz nie podobna... n a żaden sposób!.. C zekają na mnie... ju z p o w in ien em być... u hrab in y de F laqueville, potem na konsylium u anglika para Anglii.

_ Al eż Panie, żona m oja cały bok ma za­ palony....

— Dobrze.... bardzo dobrze to nic nie bę­ dzie.... zobaczę ją.... z o sta w mi Pan sw ój adres, za godzinę p rzy jd ę...-ale te ra z niepo­ dobna.

— Za godzinę.... ale czyż to Pan p rz y rz e ­ kasz!

— N iezaw odnie ... zapiszę P an a na mój regestr... dziś rano d ziew iętn aście mam w i­

zyt; daję panu n u w er trzeci.

M łodzieniec zo staw ia adres i odchodzi, p rz e k o n an y że D o k to r tyle tru d n y aby mieć

119

go można, w szy stk ie ta jn ik i m edycyny z n a zgruntu; prosi żonę aby cierp liw ą była, a do­ k to r n asz dalej j e sw e s'niadanie.

W ejdźm y te ra z do py szn eg o hotelu. J e ­ gomość sześćdziesiąt ty sięcy fra n k ó w ro cz­ nego dochodu i tyleż la t m ający, ogtosit się pro tek to rem a rty stó w , m ó w ił do każdego z nich w któ ry m w id z iał cokolw iek zdolno­ ści: P rzy jd ź do mnie.... pom ów iem y z sobą, j a ci dopomogę!

A rty sta p rzy ch o d zi do jegom ości tego z zaufaniem , ale służący zaraz p rz y o tw o ­ rzen iu d rzw i m ówi:

— Pan je s t zajęty.

— O do diabła!... sam m ię prosił.... zamel- d u j,p e w n y je ste m że przyjm ie.

Czasem służący re z y k u je się w ykonać po ­ słannictw o. Id zie do swego P ana któ ry m o­ cno na sofie s p i, na h ałas służącego budzi się i w o ła z gniew em :

— Cóz się to stało?... nie w ołałem cię..., pocóżeś przyszedł?

— M łody a rty sta m ów i, żeś go p an za ­ p ro sił.

— Niechże sobie idzie.... bawić się.... To dla tego innie budzisz, ośle! p o w ied z mu żem zajęty, bardzo zajęty.... n a in n y raz go p ro ­ szę.

U L w ów , dandych naszych, podobną od­ pow iedź łatw o dostać; je d en nie chce mieć

p rzeszk o d y w obcinaniu paznokci, albo w y ­

szukiwaniu

nowego sposobu z a w ią z y w a n ia k ra w a tu . In n y chce dać do p o zn an ia że ma u siebie kogoś.... w te d y do p rzybyłego, m ów i kam erdyner tajem niczo:

_ P an u memu b ard zo przykro... ale nie­ podobna mu przy jąć Pana, je st.... zb y t za­ ję ty ....

— Jak to? mnie?... swego przyjaciela!... _ Mój Boże gdybyś Pan był.... n a w e tje -go kraw cem , nie m ógłbyś z nim się w idzieć- w tej chw ili.

— T ak a.... j e s t w ięc b a rd z o zajęty.... — T ak , tak Panie!

— Śm iejesz s ię , oh! o d g ad u ję, wiem.... tw ój Pan je s t w to w a rz y stw ie przyjem nej osoby!... z ja k ą ła d n ą , k tó ra sam na sam

z nim w idzieć się chciała! u w o d ziciel! bir-

bant!... nie p raw d a żem odgadł.... hę?

— Ba.... n iezaw o d n ie, mój P a n nie m a d- choty opuścić tego co trzym a....

— Dość! dość!... rozum iem ..-, odchodzę... N ie m ożna mu p rzeszk ad zać. PocZem odda­ la się mówiąc:

— S zczęśliw yś śm ierteln ik u , chciałbym tak, ja k on je s t, być zajętym .

Atoli wiecie co ro b i L e w niew p u szcza- jący nikogo do siebie?... trz y m a w ręk u naczynie które ty le zrobiło k ło p o tu P. de P o u rc ea u g n a c .

BITRZA.

C

iekawy

, jest rzut oka w Paryżu, w dzień