• Nie Znaleziono Wyników

73

— Cóż to jest!... półm isek rodzinny... Nie chcę tej potraw y.... To pew nie koń ma­ rynowany!... Kto mi poda madery?... N azy­ wać to maderą!... To je s t jabłecznik.... B isz­ kopty, dobry gatunek!... Stróże by ich nie j e ­ dli.... Postaw iono na stole kieliszki do szam ­ p a n a, po co? otóż w oda salcerska.... w olał­ bym limonadę.... Zapew ne podadzą nam do­ m ow y likier.... Po koncercie am atorskim naj­ bardziej się tych lik ieró w obawiam .

D obrze uw ażaj w w yborze to w arzy stw a... w idzisz ja k Pan ten ci dziękuje.

Błazen cię zaczepia w chw ili gdy najm niej sądzisz się być na ż arty w ystaw ionym . Spo­ tyka cię na b u lw a rz e , staje p rzed to b ą , kłania się nic nie m ów iąc, ale p atrzy na cie­ bie jakbyś co szczególnego m iał w sw ej o- sobie.

Z nudzony ta k długim badaniem m ów isz: Czegóż na m nie tak p atrzy sz, czy mam w sobie co nadzw yczajnego?

Błazen ja k iś czas nic ci nie odpow iada, w reszcie bierze cię za ręce , sciska je mó­ wiąc:

— Kochany przyjacielu, przykro mi jest. Nigdy bym tego o tobie nie sądził.

Potem odchodzi z o sta w iw szy cię łam ią­ cym sobie głowę aby odgadnąć co chciał pow iedzieć, je śli do b łazeń stw pana tego nie jesteś przyzw yczajonym .

74

W teatrze, błazen jest nieznośnym dla pu ­ bliczności przychodzącej w chęci poznania sztuki. Gdy spostrzeże iż dam a rozczuliła się sceną w której objaw ia się nędza i smu­ tn e położenie rod zin y nie m ającej chleba, błazen woła:

— To je j nie przeszkodzi je ść kolacyą gdy w y jd zie z teatru, n a w et pom oże to straw -ności. A ktorow ie bardzo łatw o tra w ią... D lateg o też zapew ne gryw ają.

Jeśli aktorka, w roli m łodej uw iedzionej dziew czyny , ze łzam i w oczach m ówi do ojca że nadużyto je j niew inności; błazen nieom ieszka pow iedzieć.

__ Piękna je j niewinność!... W sz y stk a m łodzież tu n a p artarze będąca, ju ż o j e j niew inności daw no zapom niała, by ła je j a- mantami!.... T eraz na schyłku m a co m ie­

siąc innego.... D obrze udaje....

M iędzy ludem błazen je st ogołoconym z dow cipu, dopóki nie otrzym a batów , lub kijów , co często następuje.

M ieszczanin który nigdy z swego cyrku­ łu nie w y szed ł (są tacy w Paryżu) m usi isć n a drugi koniec m iasta: po długim chodze­ niu boi się zabłąkać, przybliża się do uli­ cznika siedzącego na brzegu ulicy i baw ią­ cego się skorupam i talerza; p yta go:

— Mój kochany gdzie je s t ulica Bro-deursł

75

— H ę?

— Ulica Brodeurs? — Jak?

— Ulica B rodeurs....

— Ah przepraszam .. Uczę się grać... Czy um iesz Pan tańczyć?

— Proszę w skaż mi ulicę?...

— Ah p ra w d a; poniew aż Pan je j nie z n asz , mógłbym w sk a z a ć ; daje lekcyę z a sześć luidorów to nie drogo.

— Jeśli nie chcesz odpow iedzieć, to mi na nic się nie przyda....

— A w ięc.... w ięc__ siódm a na le w o , ósm a na p ra w o , potem ciągle na lew o i na prawo.... w końcu Pan tam Zajdziesz.

Odchodzi obyw atel niew iedząc czy ma w ierzyć tem u o z n a c z e n iu , a m aty błazen ję zy k mu pokazuje drapiąc się po głowie.

Są błazny m iędzy daw neini w ojskow em i. Ci lubią wiele gadać skoro m ają sposobność. Salon ich je s t na polach E lizejskich, w Pe- tite-Provence de T u ileries, albo na ulicach* lub bulwarach. Przybliż się a będziesz miał sposobność usłyszyć dobre błazeństw a o- pow iadane przez w ojskow ych: przechodzą­ cy słuchają ich z otwartemu ustam i.

W o jak je st w środku opow iadania bitw y, gdy w idzi sw ych słuchaczów zajm ujących się jego opow iadaniem , w o ła:

nas n a nieprzyjaciela w y m ie rz o n y , głow ę m oją porw ała kula?

— U padła głowa.... a m asz j ą jeszcze, mó­ w ią słuchacze zdziw ieni.

— Gdyż za drugim w y strzałem arm atnim , odleciałem o sto kroków , w łaśnie w to m iej­ sce gdzie głow a m oja leżała, k tó ra tak do-- b rze na barki trafiła że te raz je stem cały

Słuchacze to ch w alą, a w o ja k oddalając się obiecuje drugą rażą opow iedzieć zda­ rzen ie rów nież sław n e , przyczem głaszcze w ą sy i d rw i sobie z tych k tó ry ch zajął.

T .Z Z MI/.1TIZ.

Rzymianie P aryzcy nic w spólnego nie ma­ j ą z m ieszkańcam i siedm io-pagórkow ego m iasta. Nie są to bynajm niej B rutusy, Ho- racy u sze, N e ro n y ; nie m ają serc dzikich, są' to ludzie k tó rz y nie w id z ą zw y cięztw a i pow odzenia ja k tylko w przyjem nościach. Potem ich bitw ą je st w teatrze p a rte r; bo­ hateram i ich są aktorow ie i a k to rk i; boga­ m i autorow ie, scena ołtarzem , a ręce skła- dającemi ofiarę. Jednym słow em Rzym ianie są te same o so b y , k tó re pospolicie nazy­ w ano najętem i do klaskania, gdyż zobow

ią-78

żują się do oklaskiw ania sztuk, u trzy m y w a­ n ia ich jak m ożna n ajd łu żej, często n aw et pow iększenia je j pom yślności.... siłą sw ych

dłoni.

W ielu p o w staje na Rzymian! N iezaw odnie m iędzy tem i którzy żąd ają ich zniesienia n ie m a au to ró w dram atycznych, w iedzą oni że je śli gdzie to w teatrze choc n ajm n iej­ sza pomoc przydatną je st. Nie sądźcie, by n a w e t autorow ie sław ni k tó rzy codziennie najw iększy w pływ na scenę w y w ierają, g ar­ dzili urzędem R zym ian, ow szem przeci­ w nie, szu k ają ich, proszą, zaznajam iają się z niemi. T rzeba im licznych falang... zaw sze im m a ło !

Bo autor dram atyczny w ie, że najlepiej ułożona sztu k a, najlepiej n a p isa n a , może pokazać się nudną i zim ną dla publiczności, k tó ra obaw ia się zk om prom itow ania kla­ szcząc.

Pow iedzą c i : G dyby R zym ian nie było, p raw d ziw a publiczność i tw o i przy jaciele by klaskali.

To istotnie jak b y ci mówiono: Sztuka tw a w y trz y m a próbę je śli odrzuconą nie będzie.

Tw oi przyjaciele!... Jakże w y raz ten hań ­ bią! P rzy jaźń tak je st rzadką!... Czy to pra­ w d ziw y przyjaciel pójdzie na tw ą sztukę aby j ą krytykować?... Czyż będzie on szu­ kał z sposobności pow iedzieć coś na ja k i

79

ustęp1?... C zyżby on chciał pokazyw ać w ięk­ szy od ciebie dow cip przerabiając intrygę n a swój sposób m ów iąc: tak byłoby le­ piej?... C zyżby on po ziew ał albo pokazy­ w ał się śpiącym w czasie zbyt przedłużo­ nej tw ej s z tu k i? ... C zyżby szydził u sły ­ szaw szy gw izdanie? A jed n ak że n ajw ięk ­ sza część tych którym ro zd ałeś b ile ty , są­ dząc ich przyjaciółm i, tak n a w idow isku postępuje.

Co do publiczności, ta składa się z w ięk­ szej części łudzi czekających na innych opi­ nią aby utw orzyć w łasną. Jeśli słyszą kla­ szczących, mówią: To ś lic z n e ! G dyby sły­ szeli gw izdanie, pow iedzieliby: praw da że szkaradne?

W róćm y do R zym ian: stan ten ma coś komicznego, co pow iększa szczególną pre- tensyą w iększej szęści tych k tó rzy go w y­ konyw ają.

Naczelnik R zym ian je s t te n , k tó ry ma antrepryzę pomyślnego przyjęcia s z tu k , je s t człow iekiem przew ażnym , człow iekiem z którym nieżałuje się zabrać znajom ości; dodajm y do tego że może być nim szlache­ tn y człowiek. Paryż w ielu rachuje takich, k tó rzy w położeniach przykrych autorów dram atycznych byli dla nich bankieram i a nie lichw iarzam i. A trz a w iedzieć, że ban­ kierzy ci rzadko bankrutam i byw ają.

80

Naczelnik Rzymian ma adju tan tó w , dow o­ dzących grupami um ieszczonem i w różnych częściach p a rte ru ; gdyż głów ny naczelnik w szęd zie być nie może, następnie gdy sztu ­ ka dobrze je s t p rzy jęta, oddaje on zupełnie w ładzę sw ą w ręce a d ju ta n tó w , poczem te a tr opuszcza.

W dzień pierw szego p rzed staw ien ia sztu ­ ki, trzeb a w idzieć z ja k ą zręcznością n a­ czelnik rozdziela R zym ian n a parterze. Zna­ czną ilość ich staw ia w środku. Część do ty ­ kająca publiczności, nazy w a się lisiere; ta to część najlepiej pow inna być dobraną z po­ w odu stykania się z publicznością.

Są następnie inne grupy w różnych sta­ w ione m iejscach, przez a d ju ta n tó w k ie ro ­ w ane. Dalej ro zstaw iają kilku Rzym ian p o ­ jedynczo, samych pośród płacącej publiczno­ ści. M iejsce to je s t bardzo pożądane, gdyż daje pozór osoby któ ra kupiła bilet i klasz­ cze z p rzekonania, ale żeby osiągnąć tę ła ­ skę, trz a przedew szystkiem być dobrze u- branym .

Przed rozpoczęciem sztuki naczelnik mó­ w i do Rzymian:

— W y , Pani B...." oklaski dacie. W y, Pan­ nie D.... W y , Panu X.... oklasków nie dacie. W piew'szym akcie m ało będziecie klaskać, w drugim w ięcej, ale w trzecim śmiać się n a głos i bez końca sypać oklaski będziecie.

81

A utor w chodzi w zaw ó d , o statn ia sztuczka jego była w y g w izd an ą. W tej trzeb a mu odpłacić.! D opiero po drugim akcie sprzedać m ożecie kontram ark ę i to tylko znajom ym .

Są też am ato ro w ie R zy m ian am i, to są osoby niechcące zapłacić całą cenę bile­ tu na p a r te r , a chętnie pragnące być na w i­ dow isku ; ci są p rzy p u szczen i do grona za pośred n ictw em filiżanki k a w y lub k ieliszk a likieru których cenę płacą R zym ianom . Licz­ ba takich m ałą je s t, je d n a k p o w ięk sza gro­ no, a często naczelnik b a rd z o je s t szczęśli­ w y ich znalezieniem , gdyż jeg o R zym ianie, znudzeni w idzeniem p ięćd ziesiąt lub sześć­ d ziesiąt ra z y je d n e j sztu k i, opuszczają czę­ sto sw e sztan d ary .

Posłuchaj R zym ian rozm aw iających m ię­ dzy sobą po p ierw szy m przedstaw ieniu sztu k i, k tó ra mimo w szelkich ich usiłow ań znakom icie była w ygw izdaną.

— P ie rw sz y ak t uszedł. Ale po cóż w y ­ stąp iła w drugim ochm istrzyni?... W sz y st­ kie ochm istrzynie p o w in n y b y ły w ym rzeć w pierw szym .

— Co ty m yślisz? R ertran d zie nic nie mó­ w isz?

— Ja m y ś lę , że skoro m a się białą ko­ szulę i n o w y k a p elu sz , m ożna stać w li­ sterę- G dy przeciw n ie staw iają mnie w śro ­ dek obok dw óch n o w icy u szó w którzy

82

kali co c h w ila , n a w et gdy a k to r list p rzy ­ n o sił__ M ów iłem im sza! cicho bądźcie! czekajcie zakom enderow ania! oni nie z w a ­ żali.... Nie m a z niem i sposobu.

— J a zaś ubrałem się starannie.... w odą kolońską chustkę zm oczyłem , chcąc stać po ­ jedynczo, tym czasem p a k u ją m nie w gru­ pę n a lewo.... J e s t się w ięc po co ubierać!

G d y R zym ianie ro z m a w iają m iędzy sobą n aczeln ik ich w sz e d ł do teatru ; spotyka au ­ to ra rozm aw iającego z dyrektorem ; obydw a n ie m ają zadow olonej tw a rz y : zbliża się do n ich grzecznie.

— W cale źle p o szło ! m ów i dyrektor. __ M ało k laskano, m ó w i a u to r---- zda­ je m i się żeś Pan w cale nie k la sk a ł!

— W cale nie k la sk a ł! o d p o w iad a n a ­ czeln ik R zym ian z zap ew n ien iem . Ab! P a ­ nie.... zapytaj raczej w s z y s tk ic h ! ... M nie ty lk o słyszano!

D y rek to r śm ieje się z od p o w ied zi. A u­

tor p rzy g ry za w argi, a R zym ianin dalej m ówi:

— Z resztą bądź Pan spokojny! sztuczka n ie o d rz u c o n a !... Zobaczysz Pan drugi raz ja k p ó j d z i e . . . . k lask ać każe w szy stk im aktorom n aw et tym k tó rz y m nie b iletów nie dają.

P O L A E L IZ E J S K IE .

Śliczny ten spacer, zaczy n a się od placu C oncorde, a ciągnie aż do rogatki Etoile. Jed n ak że należałoby tylko tę część n a zy ­ w ać polem E lizejskim , k tó ra je s t w zd łu ż przedm ieścia Roule: część rozciągająca się w zd łu ż S ek w an y je s t C ours-la-R eine; ale je s t teraz zw yczaj m ieszan ia obu tych n a­

zw isk.

W 1670 p ola E lizejsk ie były je sz c z e do­ m ami pokryte. W te d y to zaczęto sadzić d rzew a; now a p rz e ch a d zk a o trzy m ała n a ­

84

zw ę G rand-C ours, aby ją n ie m ieszać z Cours- ]a Reine.

Od tego czasu plantacye często były od­ n aw ian e. D ziś d rz e w a Pól E lizejsk ich są duże, m ocne, g ęste, a cień ich ochrania od słońca, licznych p rzech o d n ió w tu schadzkę sobie dających.

Pola E lize jsk ie je d y n ą są w iejsk ą p rze­

chadzką,

k tó rą P ary żan ie zachow ali w sw e in m ieście, w którem w szy stk ie d rzew am u ro rn i kam ieniom ustąpiły.D ługość pól E lizejskich m a około cztery stu sążni; w idzicie w ięc że je s t gdzie się przechadzać; d la te g o też m ie­

szkańcy w ielkiego m iasta często przychodzą do pól E lizejskich aby odpocząć, odetchnąć po trudach. P rzech ad zk a je st tern dziś dla P a ry ż a n ó w , czem dla d ziad ó w ich b y ło P re- aux-C leres. Pre aux C leres zajm ow ało d zi­ siejsze ulice J a c o b , Y e rn e u il, U n iy ersite, S aints-Peres , P etite-A u g u stiu s, i t. d. Była o b szern a łąk a na d w o je przecięta kanałem P etite-S ein e, zaczynającym się p rz y rzece a pó źn iej idącym w fossy Saint-G erm ain- des-P res. D la tego też były m ałe i duże Pres aux Cleres. U czniow ie u n iw e rsy te tu p rzy ch o d zili tu w św ięta ro z e rw ać s ię , ja k dziś studenci chodzą do pól E lizejskich. P res aux C leres służyło ta k że za m iejsce po­ jed y n k ó w ; nasze pola E lizejsk ie są sp o k o j­ niejsze: nie biją się pod ich drzew am i; ho­

8 5

no ro w i ludzie naszego czasu m ozolą się j a ­ zdą aż do lasku Bulońskiego gdy spór roz- trzygać im p rz y jd z ie.

T rudno j e s t dać w y o b rażen ie o tym w szy stk im co te raz zn ajd ziem y na polach E lizejsk ich m ianow icie o grach, rozryw kach zabaw ach, przyjem nościach w szelkiego ro ­ d zaju . N aprzód pełno tu j e s t re sta u ra to ­ rów : re sta u ra to r j e s t niezbędny we w sz y st­ kich zgrom adzeniach, je s t duszą zab aw k tó ­ re p ra w ie zaw sze u niego się kończą.

T ra k ty e rn ic y n a polach E lizejskich m ają m ałe ogródki, małe gabinety otoczone m u ra­ w ą ; w szy stk o to daje im w id o k na pól w ie jsk i co ściąga gości, chociaż p iąci się tu ró w n ie drogo ja k w śro d k u m iasta a czę­ sto n a w et drożej. D alej są tu k aw iarn ie; nie tak św ietn e i ozłocone ja k w środku P ary ­ ż a , ale m ożna tu o d p o cząć, rozm aw iać, a ściśle m ów iąc i posilić się nieco.

Śliczna sala, w id o w isk a sztucznych je ź d ź ­ ców, p o w stała nied aw n o n a polach E liz e j­ skich; zasługuje abyśm y je j ustęp jeden p o ­ św ię c ili; tym czasem p o w in n iśm y p o w ie­ dzieć że bytność cyrku przyciąga m assy w i­ dzów w tę część pól E lizejsk ich w k ażd ej porze roku.

P rzejd źm y się nieco pod tem i drzew am i: tu w id zisz czło w iek a pokazującego la ta r­ n ią ezarn o x ięzk ą: za je d n o sou ciekaw e

86

r ze c zy zobaczysz. N iańki, d zieci, ulicznicy, re k ru ty cisną się do niej; zam y k ają ich pod nam iotem płóciennym , gdzie bardzo są śc i­ śn ięci, co im nie p rz e sz k ad z a doznaw ać i w tym położeniu p rz y je m n o śc i, j a k się to d aje w idzieć z ich w y k rz y k ó w radosnych i innych.... Szczęśliw i k tó rz y za sou tyle przy jem n o ści doznają! śliczna to rzecz, cie­ kawa!... T eatra nasze rz a d k o nam podobne p rz e d sta w ia ją sztuki.

D alej zobaczysz k u g la rz y , sk o czk ó w n a lin a c h , p a jac ó w ; P ola E lize jsk ie m ają ich pełno, ja k k o lw ie k dosyć ich n a ulicach Pa­ ry ża.

W id z isz tam n a g ło w ie chodzącego, zn ó w kobietę na piersiach m ającą ta b o re t n a k tó ­ rym sied zi m ężczyzna, trz y m a ją c y ch łopa­ ka, k tó ry k rólika trzy m a za uszy; to z ad z i­ w iające, doskonale. Tam zn o w u lu d z i k tó ­ rz y po ły k ają szpady, baw ią się sztab ą ro z­ palonego żelaza iak by bukietem ; w sz y stk ie ­ m u to w a rz y sz y m uzyka, ale ja k a m uzyka!... W ielk i i m ały tarab an , cym bały, k larn ety , rogi polow nicze, trąb y , flagi chińskie! Jeśli tw o je ucho zniesie to w sz y stk o , m ożesz bezpiecznie być przytom nym strzelan iu do ta rc z y Y incennes.

Ale może nie lubisz tej m uzyki, m oże nie z b y t w ielką doznajesz p rzy jem n o ść n a w i­ doku kob iety unoszącej na b rzu ch u d w ieście

fu n tó w ciężaru. S zu k asz obrazów p rz y je ­ m n iejszy ch ; w te d y id ź dalej. W szęd zie dzieci g ra ją , b ie g a ją , chow ają s ię , g rają w piłk ę albo się ścigają; gdy ich niańki, sie­ dząc nieco dalej pod drzew am i z spuszczo- nem i oczym a, słuchają ro zm o w y młodego żo łn ierza k tó ry z te j sam ej co one m usi być okolicy. N iańka b ard zo lu b i m u n d u r; w o ­ ja k bardzo je s t dla niej niebezpieczny, p rz e ­ chadzka, po połach E lizejskich bardzo j e s t dogodną do o b jaw ien ia uczuć.

M ozę cię n u d zi odbierać w nogi u d erze­ n ia kół k rę g lo w y c h , w id z isz tu grających w kręgle n a w e t d zieci: gdyż am atorow ie kręgli nie w szy scy je d n e j są m łodości.

G ra w' kręgle bardzo j e s t lubiona n a p o ­ lach E lizejsk ich ; tam to w p ra w ia ją się w iel­ cy gracze; ro b ią p ięk n e p a rty e , w ielu w łó ­ częgów, k ap italistó w , in w alid ó w , p rzy ch o ­ dzą całe dnie przepędać n a polach E lizej­ skich aby p atrz y ć n a grających w kręgle.

R ów nież ćw iczą się w' balony. M iejcie się na baczności sp aceru jący n ierozw ażnie, k tó rz y p atrzy cie n a w ielkie balony białe, p rzerzy n ające szybkością bom by pow ietrz- ne; grający k o rzy stając ze sposobności p rz y ­ biega ku tobie.... u su ń się.... je sz c z e czas... Nie usunąłeś się.... Tern gorzej, m łodzieniec w koszuli ciska się n a ciebie, odpycha ostro

8 8

na bok, aby przyjąć i odesłać balon

który

prosto szedł na tw ą g ło w ę; p o n iew aż nie oczekiw ałeś tego, tracisz ró w n o w ag ę i na (raw ę upadasz.... W sz y scy się śm ieją , ra ­ dzą abyś także się ś m ia ł, gdyż grający ma słuszność za sobą i skargi tw e źle byłyby p rz y ję te .

A m atorzy w y b ie ra ją pola E lizejsk ie także i do gry w rak iety . C iśnięte w ysoko; ś w i­ szczą one w p o w ietrzu , p raw ie w z ro k tw ój je gubi.... Ale m iej się na ostrożności je śli id ziesz w stronę w rak iety grających, m ożesz tam mieć podobny ja k w grze w balony przy p ad ek ; tu je d n a k nie obalą cię n a zie­ m ię, ale u d erzy cię ra k ie ta w nos naprzy- k iad , to daleko niebezpieczniejsze.

P rzech ad zasz się je sz c z e , id ziesz m iędzy inne gry, zaw sze m iej się na ostrożności: uczeń grający w pitkę na nic nie u w aża, nic nie szanuje; ciśnie bez uw agi na sp aceru ją­ cego k tó ry mu stanie n a d ro d ze, w te d y m o­ żesz w yw rócić się, n a w etc ię n ik t nie u p rz e ­ dzi!... Ale to m łodzież się baw i, dziw n em byłoby gniewać się na nią. Może uw ażać bę­ d ziesz, że spacer na polach E ly zejsk icb , któ ry tak nie bezpiecznym m aluję, p rz e d ­ sta w ia co chw ila n ie b ez p ie cz e ń stw a w k tó ­ re niechcialbyś popaść; u n ik n iesz ich, dosc je s t m iejsca w tych rozległych alejach, n a

89

traw nikach po k tó ry ch przechadczać się m o­ żesz bez obaw y balonu, ra k ie ty lub pitki.

Jeśli odosobnienie p rz e k ład a sz, idź w stro ­ nę alei w dów : tutaj b y w a ją schadzki m iło­ ści; tu zn ajd ziesz ró w n ie ż restau rato ra; za ­ b a w y , gdzie m ożesz p ro w ad zić tw ą lubę, je śli nie p o w sty d z i się w ejść w m iejsce

gdzie tańczą nie z b y t przy sto jn ie.

W reszcie, gdy ju ż po przechadzce tu się zn ajdujesz, gdy dość na baw iłeś się, n a u- w ielbiałeś piękne te dom y w y staw io n e p rz y ro g atk ach , ville ro s k o sz y , po w iększej części zam ieszkałe p rzez bogatych bankie­ ró w , cudzoziem ców i ku p có w k o n i, zejć z pól E ly zejsk ich od stro n y m iasta, zn aj­ dziesz tu k rz e sła na któ ry ch spacerujący odpoczyw ają, i gdzie sw obodnie p rz y p a ­ try w ać się mogą przechodzącym , ekw ipażom i je źd ź c o m do lasku spieszącym .

W ja z d do P a ry ż a ro g atk ą E toile je s t py­ szny! śliczna d ro g a , doskonale utrzym ana, pełno ek w ip ażó w , ślicznych dam, je źd ź c ó w zręczn ie przy nich ja d ą c y c h , dom ów w y ­ k w in tn y ch i łudzących, p rzech o d n ió w w łu- czącyeh się z ro sk o sz ą p o obu stronach ogro­ du; w reszcie Pola E liz e jsk ie z całą w z n io ­ słością, plac C oncorde z sw em i obeliskam i, k o lum nam i, fo n ta n n a m i, latarn iam i złoco- nem i. Co za w id o k piękny! jakież w

90

brażenie może mieć o Paryżu ten który