• Nie Znaleziono Wyników

Szkło palące, na światło wystawione, nad

małą armatą przesyła do niej ogień w po­

łudnie.... gdy jest słońce.

W dni pogodne ogród P ałacu K ró lew sk ie­ go bardzo je s t u częszczan y . C zy tają tu ga­ zety , któ re w y n a jm u ją w budkach um iesz­ czonych na końcach ogrodu.

Są krzesła podług życzeń. M ożesz czy­ tać chodząc, sie d z ą c , ale k rzesło m usisz o-

64

Gdy n ad ejd zie godzina p o łu d n io w a a słońce sk w arzy , w id zisz am ato ró w p rz y b y ­ w ających i krążących około kom pasu.

J e st to ind y w id u u m bez zegarka chcące w iedzieć któ ra godzina.

J e s t to osoba m ająca zegarek , a chcąca się przekonać czyli d o b rze id z ie , n areg u ­ low ać go podług kom p asu Pałacu K ró lew ­ skiego, aby później śm iało pow iedzieć: ze­ garek mój ja k słońce chodzi.

J e s t to parafianin któ ry nigdy nie w id z iał arm aty od słońca s trz e la ją c e j, a k tó ry p o ­ stan o w ił w idzićć j ą gdy będzie w P aryżu. Jed n ak że trz y razy kolejno chodził do ogro­ du Pałacu K rólew skiego; ale czas nie by t stosow ny. N apisał do żo n y że słońce p rze­ stało działać; ta zaś odpow iedziała: «Jeśli to ty lk o w id ziałeś w P ary żu , nie rad zę ci d łu ­ go tam b aw ić; mój sło n eczn y zegar lepiej id zie od Paryzkiego kom pasu.

W reszcie pogoda n a s tą p iła , a nasz jego­ mość bieży do ogrodu Pałacu K ró le w sk ie - go, pochlebiając sobie iż inaczej będzie m ógł

żonie napisać.

W końcu w idzisz uliczników , tym w sz y st­ ko je d n o k tó ra g o d zin a, g łów nie tu p rz y ­ chodzą słyszeć s trz a ł arm atni.

D alej masz w łóczęgów , lu d z i bez z a tru ­ dnienia, przypadkiem tu p rz y b y ły c h , albo p rzez z w y c z a j, i zostających póki a rm a ta

65

nic w y s trz e li, gdyż je st to coś do w id zen ia i p rzep ęd zen ia czasu.

D alej niańki z dziećm i. M ałe cldopcy k o ­ niecznie huk d ziała chcą sły szy ć, gdyż papa im p o w ied ział iż to ich usposobi do w ojny. P rzeciw n ie d ziew częta m ałe nie chcą bli­ sko kom pasu z o sta w a ć ; k rz y c z ą , p ła cz ą , ciągną niań k i z a sp u d n ice aby odeszły od arm aty; ale gdy n iań k a u jrz y m iędzy w łó ­ częgami in d y w id u u m k tó re na nią oczy zw ra ­ ca, nie myśli odejść, da klapsa dziew czynce m ów iąc:

— Z ostaniem y, gdyż to brzydko abjr dziec­ ko było tchurzem .... gdy u sły sz y sz arm atę obaw iać się w ięcej nie b ędziesz zło d ziei ani w iatru .

W czasie gdy niań k a tak pięknie rozu m u ­ je , ludzie p rzem y sło w i, zegarków , tab ak ie­ rek , chustek fularow ych szukający, zaw sze

gotow i k o rzy stać z o k azy i, łączą się z oso­ bam i zgrom adzonem i p rz y kom pasie.

W szyscy są w oczekiw aniu.... i gdy już tracą nad zieję, w y b u ch d aje się słyszeć.

W id z isz w te d y u liczn ik ó w skaczących z radości, p an ó w n a zegarki patrzących, u- śm iechającycli się, n iek tó rzy z nich wołają: m ój ja k arm ata idzie!... w kieszeni mam słońce.

D am a k tó ra p rzech o d zi ogrodem nie my śli w cale o południu, p rz e straszo n a w y

66

ie m , k rzy czy i z d aje się być słabą. M ówi po c ich u :

— Ah Boże! cóż to m a zn aczy ć ?

S tary k a p ita lista sły sząc s trz a ł, w y jm u je z kieszeni zegarek, a sp o strzeg ając że dzie­ sięć m inut je s t p rzed p o łu d n ie m , m ó w i:

— Jak żesz słońce się śpieszy!

W reszcie sługa k tó ra chciała zostać z m a­ łą dziew czynką, n ie sp o strzeg ła się że w cza­ sie w y strz a łu , chustka je j w y leciała z fa r­ tuszka. Z abiera dziecię m ów iąc:

— A co!... pew nie się zło d ziei obaw iać n ie

P

rosiebiyaby w cale w y ra że n ia tego za j e ­ dno z filutem nie brać : chociaż oba w j e ­ dnym czasie z ro d ziły się w e F ran c y i, je s t przecież w ielka m ięd zy niem i różnica.

F ilu ty m usieli się różnić od o szustów , gdy tym czasem m ożna być blaznem i czło­ w iekiem szlachetnym .

M ania b łazn o w an ia ro z sze rz y ła sięb ard zo w Paryżu: obecnie w ię k sz a część m łodzie­ ży sąd z i, że b ła z n o w a ć , j e s t to mieć dow ­ c ip , że kto m oże z łatw o ścią błaznow ać nad przedm iotam i n a jp o w a ż n ie jsz e m i, kto

68

m a zdolność zająć to w a rz y s tw o p rzez k il­ ka godzin, je s t zn ak o m itą osobą, w to w a rz y ­ stw ie poszukiw aną.

L u d zie bez w esołości, ro ztro p n o ści, d o w ­ cipu naturalnego i loiki, ro b ią się błaznam i. O bracają w d ziw actw o w szy stk o co m ów ią i czynią d ru d zy , sądzą że p rz e sz k a d z a ją aby nie miano w iększego dow cipu , w ię k ­ szej zdolności w iększych od nich zasług.

B łazny w esołem i n ie s ą , ow szem n a ru ­ szają w esołość d ru g ich ; n ie m ają dow cipu a d rw ią z tych k tó rz y go m ają; n ic n ie u- m ieją w y n aleźć, ale w sz y stk o k ry ty k u ją, to je s t w szystko w b ła z e ń stw o obracają; chcą w szy d erstw o obrócić n a w e t rzeczy n ajśw iętsze, u n iesien ia n ajsło d sze; błazn u ­ ją z grzeczności d ziecięcia w dzień im ie­ nin jego ojca, z p o w in sz o w a ń w n o w y rok> lub w pew ne epoki p am iątek czynione; b ła ­ zn u ją w id ząc p rz ech o d zący orszak pogrze­ bow y; b łazn u ją p rz y obchodzie chrztu, i m ał­ żeń stw a.

B łazny z astąp ili kuglarzy, ale p rz y n a j­ m niej ci o statn i byli tak iem i z pow ołania. M ów iono n ie ra z w zgrom adzeniu:

— Pan N.... je s t o c ze k iw a n y : m a zam is- ty lik o w ać kogoś, to bardzo będzie zajm u ­ ją c e .

T e raz w szędzie są b ła z n y , w salonach przedm ieścia S ain t-G erm ain ,C h au ssee

d’An-69

tin i ulicy S ain t-D en is; n a balu b an k iera i małego kupca; na w id o w isk ach , koncertach; w k aw iarn iach , n a p rzechadzkach k ręcą się błazny. Są oni w szęd zie; ulicznik b łazn u je z m ieszczan , rzem ieślnik z m ajstra sw ego, urzęd n ik z n aczeln ik a ; b łazn u ją w e w sz y ­ stkich klassach to w a rz y stw a ; co dow odzi że nie je s t to rzeczą tru d n ą ani nie w y m a­ ga w ielkiego dow cipu, lub nauki.

Spostrzegasz jegom ości z n ajo m eg o , za ­ trzy m u je cię, po zw y czajn y m p rz y w ita n iu , w o ła tonem drw iącym :

— W ie sz co się stało tem u biednemu.... Isto tn ie serce m am żalem napełnione... G dy to w czoraj pow ied zian o , zm artw iłem się.... T o dobry chłopak!... Ale z aw sze n a takich to przypada....

— O niczem nie w ie m ! m ów że prędzej. O pow iedzże mi ten w y p a d e k !

— W czoraj w y jech ał kabryoletem z żo­ n ą i synem do lasku B ulońskiego. Koń jego się ro z b ry k a ł, d w a czy trz y ra z y w y w ró ­ cił kabryolet. X.... o p ięćd ziesiąt k ro k ó w by ł ciśnięty, żonę znaleziono n a drzew ie, a syna w k rzak u .... C hłopiec j e s t ślepy a żona kulaw a.

— Ah! mój Boże! X.... czyż się nie p o ra ­ n ił!

— Na nieszczęście! biedny w sta ł bez nosa. Nie m a nosa; w ielk ą m u to przy k ro ść

70

robić będzie. Tein b ard ziej że zaw sze j e s t zakatarzony.

Z ostatniego zd an ia dom yślasz się że j e ­ gomość p o w iada ci błazeń stw o . P atrzy sz n a niego, lecz on oddala się z w ielkim śm ie­ chem, u ra d o w an y że cię z a sta n o w ił.

W szakże tru d n o p rzy zn ać, by cię zab a­ w ił. Jeśli chcesz mieć w y o b ra że n ie o sposo­ bie rozm aw iania panów tych, w e jd ź do k a ­ w iarn i, słuchaj jednego:

— Chcesz grać je d n ę p a rty ą b ilard u ! __ Nie.... a ty !— Jad łeś śniadanie! — D la czegóż.

— Byłeś na n o w ej sztu ce ! — K ilka razy.

— Co m yślisz o m ałżeń stw ie panny B.... — C zy to je sz c z e się ż e n ią !

— Papiery spadają ... Czyż radzisz mi je

kupić !

— Lubię j ą tak n a sosie ja k oliw ie. — W iesz że biedny ten P.... zab ił s ię , gdyż źle mu szły interesa!... N ieszczęśliw y p o w iesił się!

— Na szyi!...

— Nie na p o stro n k u ! — Bez kołka.!

Nie ma przy czy n y aby to się skończy­ ło , błazen tak całą godzinę opow iadać ci będzie; zw y k le zn u d zo n y odejdziesz.

71

m ow a dobry bieg w z ięła . G dy dostrzeże że z uw agą słuchają opow iadającego jakim sposobem mąż o d k ry ł że żona go oszuki­ w a ła , p rzy b liża się do g ro n a , i w o ła p rz e ­ ry w a ją c opow iadającem u:

— Pan nie w szy stk o opow iedziałeś. Na- p rz y k ła d to , że kochanek dam y by ł w iel­ kim W ezy rem Porty; że p rz y b y ł inkognito

do P aryża aby odnow ić sw ój s e ra j, i że znaleziono w p iw n ic y jeg o hotelu d zie­ w iętn aście pięknych k o b iet k tó re u trzy m y ­ w a ł w celu w y w ie z ie n ia ich później do T u rcy i.

W sz y scy p a trz ą n a siebie; je d n i się śm ie­ ją , a in n i p y ta ją m iędzy sobą, co to ma zna­ czyć: nie w ied zą czy n ależy dać tem u w ia ­ rę co p o p rzed n io s ły s z e li, błazen zaś j e s t u rad o w an y że sp ra w ił w rażenie.

B łazny dobrego to w a rz y stw a są p o w sze­ chnie bardzo staran n ie albo zupełnie z an ie ­ dbanie ubrani. Na balu uczciwego m ieszcza­ n in a, k tó ry w iele p rz y ło ż y ł staran ia aby do­ b rze p rz y ją ł gości i na biletach zap ro szen ia n a p is a ł; « b ęd ą t a ń c z y ć , p ro szę p r z y b y ć w b a lo w y m ko stiu m ie,* błazny p rzychodzą późno w starej sukni, złych spodniach, d ziu­ raw y ch butach, z w ło sam i rozczuchranem i, fa jk ą czuć ich z d a le k a , co zap o w iad a że p rzy b y li z szy n k o w n i.

72

w p ośród to w a rz y stw a dobranego, z daleka stać będą za tobą sło w a n iep o w ied ziaw szy ! P rzeciw n ie spacerują sobie w salonie, uśm ie­ chając się z tw a rz ą drw iącą, p a trz ąc na sta­ rą kobietę, śm iejąc się w oczy papie tań cu ­ ją ce m u , potem w o ła ją :

— Ha! tak to tu tańczą!... Nie rozum iem tego!... D ziękuję w olę co innego.... Ah! ten tak!... Ah ta tw arz!... T u j e s t m uzeum sta­ rożytności.... Ah! ta orkiestra! d w a fo rtep ia­ ny i je d n e skrzypce.... to p iękna rzecz.... Chcecie św iatła, w szęd zie go rozstaw iono!... n a w e t nad Panią.... O szczędzajcie go, dał­ bym chętnie dziew ięć sous za to w szy stk o ... Z obaczm y ten poncz.... Ah! pfe, śm ierd zi ce­ bulą, poncz... z cebulą, to n o w y w ynalazek! Jeśli nie ma k o la c y i, n aty ch m iast w y cho­ dzę.... Poproszę aby m i m oje pieniądze od ­ dano.... z b y t się baw ię....

N ależałoby isto tn ie prosić P a n ó w tych aby ja k n ajp ręd zej w y szli, b y łab y to p r z j- siuga dla całego to w a rz y stw a . Ale w Pa­ ry ż u grzecznie się obchodzą n a w e t z ty m i k tó rz y się na tem nie z n a ją : j e s t to oszu-

k ań stw o .

B łazen, lubo z w szystkiego szy d zi, w p ad a je d n a k n a ciasta i lody. P rzy kolacyi w sz y ­

stko złem znajduje, a je za czterech.

Za każdą podaną potrawą stroi grymasy,