Z O FIA W O JN A R O W S K A .
O Sabie królowej i Adonasie pasterzu.
A posłyszawszy o sławie imienia Salomo
nowego, Saba królow a w podróż do ziemi Judz
kiej się wybrała.
C hw iały się na słoniach lektyki, purpuro
we, a w nich, jak kw iaty tęczobarwne, Saba królowa i jej orszak niewieści.
Kołysali się na1 nogach wysokich wielblą- dowie juczni, niosący rze czy wonne i rzeczy złote, i tkaniny, srebrem haftowane i inne, dro- giemi nabijane kamieniami.
A sługi wierne orszakiem półkolnym ota
czały panią swoją, Sabę królowę.
I przybyła Saba do ziemi Salomona króla, do pałacu jego, do pałacu z d rzew cedrowych.
Zadziw iła się Saba królowa cenności domu i bogactwu sprzętów Salomonowych.
— Jakoby się o c zy moje kąpały w złocie, kiedy na przystanki podparte rzezanemi słupa
mi spojrzę —
jakoby się cała pławiła w morzu drogich kamieni, kiedy przed tw óf tron przedziw ny siędę —
jakobym się sama klejnotem stała, kiedy do tw ej komnaty o łożnicy rzeźbionej z drze
wa! różanego wchodzę —
m ówiła Saba królowa, zanurzając w skrzą
ce źrenice Salomonowe chłód malachitowych źrenic.
Uśmiechał się w ted y do niej król, z ckała brody czarnej, z pąkowia ponsowych w arg bia
łymi łyskając zębami.
I starła się mądrość Salomonowa z mądro
ścią królowej Saby —
Jako dwiie tancerk}. pląsające W kwficcSu po chłodnym kamieniu pałacowych komnat
jako dw ie zapaśnlce o ciałach maszczonych oliwą, prężące w w alec giętkie ramiona i szyje jako dw ie rycerki po męsku przybrane w tarczach a kopiach1 —
Jak w a lc zy ły ze sobą te dwie mądrości kró
lewskie.
A nie b y ło dnia zw ycięstw a, ani godziny upadku dla żadnej.
A miały ramiona jednakiej długości i w ęzły muskułów jednakowo sprawne.
Objęły się przeto uściskiem siostrzanym- je
dna drugiej szepcząc do ucha: — podziwiam cię i wielbię...
A ż oto nadszdł czas odjazdu królowej Saby.
I przechadzała się jeszcze z Salomonem po łące dokolnej i chłodem oczu malachitowych obejm owała męską postać Salomona.
Zaś wyglądali oboje jako dwa kw iaty w iel
kie i piękne.
On, wyniosły, w szacie szkarłatnej obrze
żonej perłami i złotem, jaśniała świetlistością w łosów , zawitych kołami w okrąg g ło w y i spitęych szmaragdowym diademem.
W iele cennych darów przyw iozła królowi — wonności przednie, jakich nigdy przedtem w pałacu króla nitf było, i kamienie drogie, tka
niny i naczynia złote.
W iele darów bezcennych ofiarował Salo
mon królowej —
zausznie i manele, naramienniki, łańcuszki i pierścienie i drogie kamienie na czole wiszące.
Zaś na łące szmaragdowej pasał owieczki pasterz.
I prześlizgnął się po nim chłód źrenic mala
chitowych królowej Saby.
Zarysował się ostrzej jej rzeźbiony podbró
dek i zadrgały misternie nozdrza.
— Daj mi jeszcze onego pasterza — rzekła do Salamona Saba królowa.
I wskazała palcem młodzieńca, odzianego w krótką ciemną szatę pasterską. W ręku trzy- , mał długi kij zakrzyw iany
Stał pod światło zorzy, błyszcząc
miedzią-— 79 miedzią-—
nym wichrem w łosów i patrząc w dal ponad owieczki.
A nogi jego b y ły mocne jako dw ie kolumny smukłe w ziemię wrosłe.
A ramiona miał w dzięczne i barki szerokie.
A smagły b y ł i mocny.
Zatrzym ał się król przed pasterzem i rzekł;, __ O czym dumasz, Adonasie?
I zapłonił się Adonas, spostrzegłszy dostoj
ną parę.
Spuścił kit ziemi oczy świecące jako na]- pierwsze gw ia zd y nieba — i milczał.
A Saba królow a pieściła go chłodem mala
chitowych źrenic.
— Los cię spotkał dostojny — rzekł Salo
mon do pasterza.
Oto Saba królowa pragnie cię w łą czyć do sw ego orszaku i wielka cię czeka łaskawość.
Pobladł pasterz Adonas, takowe słowa sły
sząc, a kij pasterski wysunął mu się z rąk om
dlałych i z leciuchnym językiem leg ł na szma
ragdach traw y.
__Cieszysz że sie? — zapytał łaskawie król Salomon.
M ilczał Adonas w ziemię patrząc.
— Zdaj baranki Joasowi i nim gwiazda w ie
czorna zabłyśnie, przyłącz się do orszaku kró
lowej.
I milczał Adonas w ziemię patrząc, a bia- łorunne stado, czując cfiłód wieczoru, do nóg mu się skupiło, jak białe w ełn y leciutkich fal morskich.
Bawiła się Saba amuletem złotym, na ja- kow yś w dzięczny ruch pasterza niedbale
cze-ks|^.c
A' król Salomon rzekł jej, wskazując 'Ado
nasa: ..Twoim jest".
'A'ź raptem odwrócił się pasterz, bokiem nie
co stojący, i1 miedziane kędziory w łosów do nóg królowej rozsypał w pokłonie przyziemnym, a z ust łesro w yb iegła ni to skarsra1. ni to iek żałośny, jakoby z gardła dzikiego gołębia poj
manego w sidła.
Zbiesrły sie groźnie czarne brw i królowej.
— Nie jesteś szczęśliwy, pasterzu Adbna- sie? —• zapytała.
I w vszeptał Adonas:’
— Och, pozw ól mi zostać’ w Jeruzalem, o najmądrzejsza z władczyń...
Teraz Saba królowi, rękę jakoby z kości słoniowej toczoną na ramieniu Adonasa zło
żyła:
— P rz e c z — że nie chcesz mieć tyle, co naj
więksi królow ie świata?
Albowiem skarbiec mój pełny jest dobra w szelkiego; pereł czarnych i białych, dyamen- tów i szmaragdów, szafirów, chryzolitów i ru
binów.
P rze c z — Że nie chcesz) mieszkać na równi z koronowanym i?’
Albowiem pałac mój ze złota i kości słonio
wej, jakiego niemasz drugiego na ziemi.
P rz e c z — że nie chcesz zamienić twej sza
ty pasterskiej na purpurę a złotogłów ? Onże milczał, pasterz Adonas.
A spotkawszy w zrok surowy Salomona króla, w yszeptał zbielałemi usty:
_ P o z w ó l mi, o dostojna, pozostać w Jeru
zalem.
A wonczas malachitowe oczy królowej za
paliły się złotym płomieniem gniewu i stosom ścichniętym, pochylona nad korzącym się nóg jej pasterza, rzekła:
P rz e c z — że nie chcesz mieć więcej n'ź'i królowie świata?
Patrz, jakom piękna — a uścisk mój słodszy nad wszystko...
A onże, pasterz Adonas, jęknął głową o zie
mię bijąc.
__ O najmędrsza z monarchiń, pozostaw mnie w Jeruzalem.
A w tejże chwili, jakoby z łun zachodnich w yrosła, stanęła obok Adonasa dzieweczka wdzięczna.
A w idząc go leżącym w prochu przed kró
lami, i mniemając, że gio jakowaś kara spoty
ka, rzuciła się do nóg Salomona z wołaniem:
_ Nie zabieraj mi, królu, miłego mojego!
Pociemniała tw arz Saby, kiedy na urodę dzieweczki spojrzała.
A była ona podobna do lilii, gdy kielich ku słońcu otwiera.
Biała a różana i wonni z rosą łez na tw a rzy, i włosem kruczym, padającym na ramio
na w nieładzie.
— 80 —
Drżąca /. obaw y u los miłowanego szła na spotkanie pasterza w chłodny w ieczór wiosen-' ny i oto znalazła go leżącego w prochu przed piękną i dumną królową.
jrzeraziła się maleńka Lilia i ze trw ogą spojizała w malachitowe oczy.
A królową, to na jedno, to zn$w na drucie poglądając rzekłaś
— Zaiste! Tych dwoje, o Salomonie, to skarb największy w ziemi twoje}.
I nie podarujesz że mi skarbu najwięRszego-f
I westchnęła Saba, ku stronie zachodniej idąc oczami. N
A że już był się zbliżał w ieczór gwiazdoli- cy, rzekła do króla:
— Chodźmy, iż ozas mi w drogę.
A odjąw szy od swej szaty zapinkę brylan
tową, dała ją Lilii, mówiąc:
—- Spraw sobie szatkę ślubną, śliczna dzie
weczko...
...15 odeszła królowa Saba, pozostawiając A- donasa L ilii
— Ach! jak mi się zatacza w głowte, o mało nie spadłbym w tę przepaśC.
— Tutaj masz nici, uczep się, ale dobrze;
t.akiesco chudnpióra jako ty- nić zaw sze jeszcze utrzyma.
Na B ALU .
— Och! jaki to śliczny klejnocik ma pani, mówi pan Fikalski na balu do swojej tancerki,
a korzystając z osłony ogromnego wachlarza, drżącymi palcami dotyka medalionu zawieszo
nego na pulchnej białej szyjce.
—i— Och! ja mam jeszcze jeden ładniejszy — uśmiecha się zalotnie panna Isfa.
— Tak! A czy- będę go mógł kiedy oglą
dnąć?
S Z C Z Ę Ś LIW Y .
Żałuję mocno, lecz przychodzisz pan zapó- źn o . W c z o r a j z a r ę c z y ła m się z b a ro n em D ow cl- pnickim!
— Z baronem Dowcipnlckitn? Tem lepiej. — Odbiorę teraz od niego 10.000, które mi winien i nie będą zmuszonym stę żenić!
CH YBA’ ŻE TA K .
Pani do pokojów ki która szyje swoją w y
prawę:
— A leż Fflztu, przecież takiej masy bielizny chyba nie potrzebujesz?
— Owszem, proszę pani mój narzeczony bo
wiem jest kominiarzem.
U KABALA1RKI.
— W iele szczęścia w ró ż y kabała panience...
Izie pani bardzo bogatą i aż dwóch hra
biów zostaną zięciami panienki...
— Zobaczno pani w pierw , jak tam w kar
tach stoi, czy ja kiedy zamąż wyjdę..,