• Nie Znaleziono Wyników

OKIEM RECENZENTA

W dokumencie Zwrot, R. 48 (1996), Nry 1-12 (Stron 60-64)

SZCZĘŚLIWI NIE TYLKO WE TROJE

Sztuka Eugene’a Labiche’a „Szczęśliwi w e tro je “ jest kolejną z serii ko­

medii w ystaw ionych w Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Po Szek­

spirze i Molierze, rozdzielonych autorem najnowszym A ntoninem Pro- chązką, przyszła kolej na klasyka gatunku, bardzo popularnego w swoim czasie dostarczyciela rozryw ek teatralnych przeznaczonych wyłącznie do rozśmieszenia publiczności, pisarza francuskiego Eugene’a Labiche’a.

Labiche grywany jest dziś nader rzadko. W Polsce okres jego św ietności przypada na lata 70-te i 80-te XIX wieku, kiedy w czasie dyrekcji Stani­

sława Koźmiana w teatrze krakow skim w ystaw iono około 20. sztuk Labiche’a. /Sezon teatralny liczył około 40 prem ier./ Labiche był w spół­

cześnie żyjącym autorem , toteż Koźmian włączał jego sztuki do reper­

tuaru, czując się w obow iązku prezentow ać obcy dram at w spółczesny.

Jednak już sto lat tem u popularność Labiche’a zaczęła blednąc, był bo­

wiem pisarzem bardziej płodnym niż wybitnym.

„Szczęśliwi w e troje“ to sztuka z gatunku „rozkosznie nieodpow iedzial­

nych“. Temat trójkąta małżeńskiego, a właściwie wielokąta, bo do końca nie wiadomo na pew no kto, kogo i z kim zdradza, i do jakiego stopnia zachwyty i przechwałki różnych osób są prawdziwe, potraktowany został powierz­

chownie, lekko i niepoważnie. Nie miał służyć moralizatorstwu, ale wyłącz­

nie zabawie. Powtarzająca się co jakiś czas kwestia: „Nie było Ernesta?“ sta­

wia wywołanego w centrum wydarzeń, służy potwierdzeniu tezy, że „każdy ma swojego Ernesta“. W sztuce Labiche’a to kochanek żony jest w gorszej sytuacji, jest wykorzystywany. Kiedy Ernest ożeni się, sam będzie miał przy­

jaciela i będzie oszułdwany przez żonę, ale niczego się nie domyśli i będzie szczęśliwy. Temat „Szczęśliwych w e troje“ można porównać do podobnej tematyki w „Męskich złudzeniach“, tam odbieranej jednak bardziej em oc­

jonalnie, bo dotyczącej naszej w spółczesności. Za 120 lat sztuka pew nie również posłuży wyłącznie do zabawy. Kom edię „Szczęśliwi w e troje“

wystawiła Scena Polska w przekładzie w spółczesnym , autorem tłum acze­

nia jest znany krytyk i teoretyk teatralny Józef Kelera. Reżyser przedsta­

wienia Janusz Klimsza postanow ił jednak nie uw spółcześniać sztuki na siłę, lecz oddać klimat tam tej epoki, poetykę teatru ow ych czasów.

Pierwszym elem entem z daw nego teatru, rzucającym się w oczy jeszcze przed otw arciem kurtyny, jest linia lamp ustaw ionych z przodu sceny a oświetlających podłogę sceny, żywo przypom inająca tzw. kanał. Malo­

w ane dekoracje, autorstw a Martina Yiśka, też sprow adzono z teatru po­

łow y ubiegłego stulecia. Są to dekoracje na blejtram ach, stanow iące kulisy boczne i głów ne elem nty tła. Nie zaw racano sobie głowy dopaso­

w aniem do epoki nielicznych m ebli oraz rekw izytów, np. konew ek, ko­

pert. Również kostiumy, których projektantką jest Eliśka Zapletalovä, za­

wierają elem enty jak najbardziej w spółczesne, np. buty Bonserganta i Li- zetki. Tak jak w teatrze koźm ianowskim i tu uznano, że kostium i rekwizyt ma tylko ogólnie zasugerować czas i środow isko, w którym odgrywa się akcja. Przy tej okazji w arto zrobić małe porów nanie „Szczęś­

liwych w e troje“ i „Męskich złudzeń“, poniew aż autoram i scenografii i kostium ów są ci sami projektanci. W „Męskich złudzeniach“ uderzała w ierność szczegółów kostium ów /bohaterow ie odgrywający scenkę z m łodości mieli na sobie ubrania m odne przed 20 laty/ i realistyczne dekoracje w nętrz /p okoje m ieszkalne/.

Muzyka w przedstaw ieniu Klimszy podkreśla punkty kulminacyjne spektaklu. Rolę jej zminimalizowano tak bardzo, że nie w spom niano o niej w program ie do przedstaw ienia w ogóle. Najtrudniej, co zrozu­

miałe, określić i ocenić grę aktorów . W racając jeszcze raz do porów nań, nie m ożna przy okazji teatru Koźmiana nie w spom nieć o tzw. „szkole kra­

kow skiej“, której Koźmian był tw órcą, a która w prow adziła nowy system pracy w teatrze i now y styl gry aktorskiej. Realizm koźmianowski polegał na kom prom isie między praw dą a pięknem . Dla aktora oznaczało to zrezygnowanie z przerysow ań, patosu, maniery, gwiazdorstwa, szablono- wości na rzecz realizmu, um iarkowania, powściągliwości. Nie możemy dziś zajrzeć do teatru Koźmiana, by spraw dzić, jak w praktyce wyglądały ow e tezy. Może to, co w dzisiejszym przedstaw ieniu z naszego punktu widzenia wydaje nam się przerysow aniem , z perspektyw y Koźmiana by­

łoby powściągliwością? A czy Koźmian byłby zadowolony z dzisiejszych wykonawców? W iększość z nich bow iem starała się grać z pew ną dozą manieryzmu, stw orzyć charakterystyczne sylw etki środkam i ekspresji zewnętrznej: nienaturalną modulacją i dynamiką głosu, przesadną gesty­

kulacją. Tak było w w ypadku Ryszarda Pochronia jako M ortadelle’a, Anny Paprzycy w roli jego żony Narcyzy, Piotra Augustyniaka jako stryja Ver- durina i Mirosława Owczarzego grającego lokaja Bonserganta. Konsek­

w entnie poprow adziła swoją rolę Lizetki debiutantka Lenka Peśak, stwa­

rzając p o stać uroczej kobiety - dziecka. Beata Dytko-Badośek jako kuzynka Ernestyna pow tórzyła swoją rolę z „Szatana z siódmej klasy“. Po­

kojówka Petunia była bardziej w ielkopańska od swej pani /rola Anny Za- paśnik-B aron/. Najgorzej wypadł Piotr Zawadzki w roli Ernesta, do końca nie mógł się zdecydow ać, w jakiej konw encji zagrać, i w sumie jego pos­

tać to zlepek różnych osób z panem Czesiem na czele. Gdyby chocież nie kazano mu nosić rynny.

Zamiast podsum ow ania pozw olę sobie na drobną złośliwość. Stanisław Koźmian w celach reklam ow ych sam pisał recenzje ze sw oich spektakli.

Kraków liczył w tedy około 50 tysięcy m ieszkańców, w ięc każdy widz był ważny. Nie chcę nikom u sugerow ać podobieństw a do dzisiejszej sytuacji Sceny Polskiej, ale cóż byłyby to za wspaniałe recenzje, gdyby pisał je sam antreprener.

CZESŁAWA RUDNIK

CZAS PIE ŚN I M ARII CHRAŚCINY

R edaktorem literackim teg o to m ik u jest znakom ity p o e ta Tadeusz Kijonka. „Czas p ie ś n i“ Marii C hraściny po k azał się w pry w atn y m w y­

d aw n ic tw ie T adeusza Seredina w K atow icach, a u to rem okładki i p ięk ­ nych ilustracji jest Jó z e f D rong. T om ik w y d ru k o w an o w D rukam i Fibak M arquard Press, a u to re m b io g ram u jest G ustaw Sajdok. O d razu należy stw ierdzić, że szata graficzna zbio rk u w ierszy św iadczy o dba­

łości i d o b ry m guście w ydaw cy.

W Platońskim FAJDROSIE znajdujem y opow ieść, którą m ożna okreś­

lić w n a stęp u jący sposób: „Kiedy przyszły m uzy i zjaw ił się śpiew p o raz p ierw szy, ogarnął n iek tó ry ch ludzi taki szalony zachw yt, że dla śp ie w u zaniedbyw ali jadła i napoju. Śpiew ali tylko i um ierali, nie zda­

jąc sobie z te g o spraw y. To o d n ic h p o c h o d z i „ród p ie w n ik ó w “. „Przy­

w ołuję tę h isto rię c e lo w o w trak cie o m ó w ien ia zbio rk u w ierszy Marii Chraściny. W iększość te k s tó w z a p re z en to w a n y c h w tym to m ik u sta­

now ią czułe liryki, k tó re nie m ają w sobie nic z sentym antalizm u. Je st to jakby relacja w w e w n ę trz n e j ro zm o w y p o e tk i, relacja p ię k n a zacho­

w ująca dystans. T rzeba d o d ać, że eksp resja su b iektyw ności m a tu być p o tra k to w a n a jako e le m e n t w sferze o b iek ty w n o ści p o strzeganego św iata.“ A c h o ć b y ś c h ciał / nie zatrzym asz / k o ło w ro tu cod zien n o ści / nie w alcz z w iatrakam i / nie licz / gw iazd spadających z nieba / trw aj / każdego dnia / a jutro / w zejdzie sło ń ce / “. Cytat p o c h o d z i z w iersza TRWANIE.

W sp ó łczesn a p o ezja daleka jest o d Platońskiej tezy o „poetach- p ie w n ik a c h “. Innym i słow y - p o e ta - to już nie te n k to śpiew a nie- dbając na nic, c o składa się na zw ykłe ludzkie p o trz e b y /ja k to określa Andrzej B iskupski/. Je st to raczej kto ś, k to jak każdy człow iek ratuje się p rz e d w ie lo m a d o k u c z liw y m i rzeczam i. M aria C hraścina daje w yraz takiem u p o jm o w an iu po ezji c h o ć b y w ero ty k u zatytułow anym SPEŁNIENIE: „drążce pisk lęta p iersi / przyw arły do jego ram ion / z n ó w te n / przeszyw ający z e w / stary jak ludzkość / n iecierpliw ie / kluczem pożąd an ia / o tw o rzy ł bram y raju / i w sp ó ln ie przekroczyli / p ró g / a p o te m / w argam i / spijał p o sm ak szczęścia / z jej ciała / i d o ­ tykiem d ło n i / p rzy w racał spokój / spłoszonym p isk lę to m /“.

Przyznam , że oso b o ście gustuję w poezji innego typu, w tekstach p o ety ck ich , k tó re noszą zn am iona o n iry czn y ch n aw iedzeń, ale nie przeszkadza m i to p o c h w a lić lirykę Marii C hraściny i przy p o m n ieć, że autorzy najróżniejszych naszych antologii p o w in n i o niej pam iętać.

WILHELM PRZECZEK

ECHO WYDARZEŃ MUZYCZNYCH

W dokumencie Zwrot, R. 48 (1996), Nry 1-12 (Stron 60-64)