SZCZĘŚLIWI NIE TYLKO WE TROJE
Sztuka Eugene’a Labiche’a „Szczęśliwi w e tro je “ jest kolejną z serii ko
medii w ystaw ionych w Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Po Szek
spirze i Molierze, rozdzielonych autorem najnowszym A ntoninem Pro- chązką, przyszła kolej na klasyka gatunku, bardzo popularnego w swoim czasie dostarczyciela rozryw ek teatralnych przeznaczonych wyłącznie do rozśmieszenia publiczności, pisarza francuskiego Eugene’a Labiche’a.
Labiche grywany jest dziś nader rzadko. W Polsce okres jego św ietności przypada na lata 70-te i 80-te XIX wieku, kiedy w czasie dyrekcji Stani
sława Koźmiana w teatrze krakow skim w ystaw iono około 20. sztuk Labiche’a. /Sezon teatralny liczył około 40 prem ier./ Labiche był w spół
cześnie żyjącym autorem , toteż Koźmian włączał jego sztuki do reper
tuaru, czując się w obow iązku prezentow ać obcy dram at w spółczesny.
Jednak już sto lat tem u popularność Labiche’a zaczęła blednąc, był bo
wiem pisarzem bardziej płodnym niż wybitnym.
„Szczęśliwi w e troje“ to sztuka z gatunku „rozkosznie nieodpow iedzial
nych“. Temat trójkąta małżeńskiego, a właściwie wielokąta, bo do końca nie wiadomo na pew no kto, kogo i z kim zdradza, i do jakiego stopnia zachwyty i przechwałki różnych osób są prawdziwe, potraktowany został powierz
chownie, lekko i niepoważnie. Nie miał służyć moralizatorstwu, ale wyłącz
nie zabawie. Powtarzająca się co jakiś czas kwestia: „Nie było Ernesta?“ sta
wia wywołanego w centrum wydarzeń, służy potwierdzeniu tezy, że „każdy ma swojego Ernesta“. W sztuce Labiche’a to kochanek żony jest w gorszej sytuacji, jest wykorzystywany. Kiedy Ernest ożeni się, sam będzie miał przy
jaciela i będzie oszułdwany przez żonę, ale niczego się nie domyśli i będzie szczęśliwy. Temat „Szczęśliwych w e troje“ można porównać do podobnej tematyki w „Męskich złudzeniach“, tam odbieranej jednak bardziej em oc
jonalnie, bo dotyczącej naszej w spółczesności. Za 120 lat sztuka pew nie również posłuży wyłącznie do zabawy. Kom edię „Szczęśliwi w e troje“
wystawiła Scena Polska w przekładzie w spółczesnym , autorem tłum acze
nia jest znany krytyk i teoretyk teatralny Józef Kelera. Reżyser przedsta
wienia Janusz Klimsza postanow ił jednak nie uw spółcześniać sztuki na siłę, lecz oddać klimat tam tej epoki, poetykę teatru ow ych czasów.
Pierwszym elem entem z daw nego teatru, rzucającym się w oczy jeszcze przed otw arciem kurtyny, jest linia lamp ustaw ionych z przodu sceny a oświetlających podłogę sceny, żywo przypom inająca tzw. kanał. Malo
w ane dekoracje, autorstw a Martina Yiśka, też sprow adzono z teatru po
łow y ubiegłego stulecia. Są to dekoracje na blejtram ach, stanow iące kulisy boczne i głów ne elem nty tła. Nie zaw racano sobie głowy dopaso
w aniem do epoki nielicznych m ebli oraz rekw izytów, np. konew ek, ko
pert. Również kostiumy, których projektantką jest Eliśka Zapletalovä, za
wierają elem enty jak najbardziej w spółczesne, np. buty Bonserganta i Li- zetki. Tak jak w teatrze koźm ianowskim i tu uznano, że kostium i rekwizyt ma tylko ogólnie zasugerować czas i środow isko, w którym odgrywa się akcja. Przy tej okazji w arto zrobić małe porów nanie „Szczęś
liwych w e troje“ i „Męskich złudzeń“, poniew aż autoram i scenografii i kostium ów są ci sami projektanci. W „Męskich złudzeniach“ uderzała w ierność szczegółów kostium ów /bohaterow ie odgrywający scenkę z m łodości mieli na sobie ubrania m odne przed 20 laty/ i realistyczne dekoracje w nętrz /p okoje m ieszkalne/.
Muzyka w przedstaw ieniu Klimszy podkreśla punkty kulminacyjne spektaklu. Rolę jej zminimalizowano tak bardzo, że nie w spom niano o niej w program ie do przedstaw ienia w ogóle. Najtrudniej, co zrozu
miałe, określić i ocenić grę aktorów . W racając jeszcze raz do porów nań, nie m ożna przy okazji teatru Koźmiana nie w spom nieć o tzw. „szkole kra
kow skiej“, której Koźmian był tw órcą, a która w prow adziła nowy system pracy w teatrze i now y styl gry aktorskiej. Realizm koźmianowski polegał na kom prom isie między praw dą a pięknem . Dla aktora oznaczało to zrezygnowanie z przerysow ań, patosu, maniery, gwiazdorstwa, szablono- wości na rzecz realizmu, um iarkowania, powściągliwości. Nie możemy dziś zajrzeć do teatru Koźmiana, by spraw dzić, jak w praktyce wyglądały ow e tezy. Może to, co w dzisiejszym przedstaw ieniu z naszego punktu widzenia wydaje nam się przerysow aniem , z perspektyw y Koźmiana by
łoby powściągliwością? A czy Koźmian byłby zadowolony z dzisiejszych wykonawców? W iększość z nich bow iem starała się grać z pew ną dozą manieryzmu, stw orzyć charakterystyczne sylw etki środkam i ekspresji zewnętrznej: nienaturalną modulacją i dynamiką głosu, przesadną gesty
kulacją. Tak było w w ypadku Ryszarda Pochronia jako M ortadelle’a, Anny Paprzycy w roli jego żony Narcyzy, Piotra Augustyniaka jako stryja Ver- durina i Mirosława Owczarzego grającego lokaja Bonserganta. Konsek
w entnie poprow adziła swoją rolę Lizetki debiutantka Lenka Peśak, stwa
rzając p o stać uroczej kobiety - dziecka. Beata Dytko-Badośek jako kuzynka Ernestyna pow tórzyła swoją rolę z „Szatana z siódmej klasy“. Po
kojówka Petunia była bardziej w ielkopańska od swej pani /rola Anny Za- paśnik-B aron/. Najgorzej wypadł Piotr Zawadzki w roli Ernesta, do końca nie mógł się zdecydow ać, w jakiej konw encji zagrać, i w sumie jego pos
tać to zlepek różnych osób z panem Czesiem na czele. Gdyby chocież nie kazano mu nosić rynny.
Zamiast podsum ow ania pozw olę sobie na drobną złośliwość. Stanisław Koźmian w celach reklam ow ych sam pisał recenzje ze sw oich spektakli.
Kraków liczył w tedy około 50 tysięcy m ieszkańców, w ięc każdy widz był ważny. Nie chcę nikom u sugerow ać podobieństw a do dzisiejszej sytuacji Sceny Polskiej, ale cóż byłyby to za wspaniałe recenzje, gdyby pisał je sam antreprener.
CZESŁAWA RUDNIK
CZAS PIE ŚN I M ARII CHRAŚCINY
R edaktorem literackim teg o to m ik u jest znakom ity p o e ta Tadeusz Kijonka. „Czas p ie ś n i“ Marii C hraściny po k azał się w pry w atn y m w y
d aw n ic tw ie T adeusza Seredina w K atow icach, a u to rem okładki i p ięk nych ilustracji jest Jó z e f D rong. T om ik w y d ru k o w an o w D rukam i Fibak M arquard Press, a u to re m b io g ram u jest G ustaw Sajdok. O d razu należy stw ierdzić, że szata graficzna zbio rk u w ierszy św iadczy o dba
łości i d o b ry m guście w ydaw cy.
W Platońskim FAJDROSIE znajdujem y opow ieść, którą m ożna okreś
lić w n a stęp u jący sposób: „Kiedy przyszły m uzy i zjaw ił się śpiew p o raz p ierw szy, ogarnął n iek tó ry ch ludzi taki szalony zachw yt, że dla śp ie w u zaniedbyw ali jadła i napoju. Śpiew ali tylko i um ierali, nie zda
jąc sobie z te g o spraw y. To o d n ic h p o c h o d z i „ród p ie w n ik ó w “. „Przy
w ołuję tę h isto rię c e lo w o w trak cie o m ó w ien ia zbio rk u w ierszy Marii Chraściny. W iększość te k s tó w z a p re z en to w a n y c h w tym to m ik u sta
now ią czułe liryki, k tó re nie m ają w sobie nic z sentym antalizm u. Je st to jakby relacja w w e w n ę trz n e j ro zm o w y p o e tk i, relacja p ię k n a zacho
w ująca dystans. T rzeba d o d ać, że eksp resja su b iektyw ności m a tu być p o tra k to w a n a jako e le m e n t w sferze o b iek ty w n o ści p o strzeganego św iata.“ A c h o ć b y ś c h ciał / nie zatrzym asz / k o ło w ro tu cod zien n o ści / nie w alcz z w iatrakam i / nie licz / gw iazd spadających z nieba / trw aj / każdego dnia / a jutro / w zejdzie sło ń ce / “. Cytat p o c h o d z i z w iersza TRWANIE.
W sp ó łczesn a p o ezja daleka jest o d Platońskiej tezy o „poetach- p ie w n ik a c h “. Innym i słow y - p o e ta - to już nie te n k to śpiew a nie- dbając na nic, c o składa się na zw ykłe ludzkie p o trz e b y /ja k to określa Andrzej B iskupski/. Je st to raczej kto ś, k to jak każdy człow iek ratuje się p rz e d w ie lo m a d o k u c z liw y m i rzeczam i. M aria C hraścina daje w yraz takiem u p o jm o w an iu po ezji c h o ć b y w ero ty k u zatytułow anym SPEŁNIENIE: „drążce pisk lęta p iersi / przyw arły do jego ram ion / z n ó w te n / przeszyw ający z e w / stary jak ludzkość / n iecierpliw ie / kluczem pożąd an ia / o tw o rzy ł bram y raju / i w sp ó ln ie przekroczyli / p ró g / a p o te m / w argam i / spijał p o sm ak szczęścia / z jej ciała / i d o tykiem d ło n i / p rzy w racał spokój / spłoszonym p isk lę to m /“.
Przyznam , że oso b o ście gustuję w poezji innego typu, w tekstach p o ety ck ich , k tó re noszą zn am iona o n iry czn y ch n aw iedzeń, ale nie przeszkadza m i to p o c h w a lić lirykę Marii C hraściny i przy p o m n ieć, że autorzy najróżniejszych naszych antologii p o w in n i o niej pam iętać.
WILHELM PRZECZEK