Dzięki szczególnej sytuacji mieszka
niowej w Polsce, dobrze przez wszystkich pamiętanej, pierwsze 10 lat swojego życia m ieszkałam z rodziną taty w sym patycz
nym, aczkolwiek niewielkim M-4. Jak w ięk
szość dzieci uwielbiałam mieszkać z rodzi
ca m i, d z ia d k a m i, p ra b a b c ią , m ło d s z ą s io s trą taty, nie za p o m in a ją c o rybkach i Bóg wie czym jeszcze. Zawsze bowiem działo się coś ciekaw ego, przynajm niej z mojego punktu widzenia.
Przede wszystkim jednak sytuacja ta ukształtowała na długie lata mój sm ak li
teracki. W ychowałam się bowiem w domu
pełnym książek mojego taty, czyli książek dla chłopców.
Pierwsze kroki czytelnicze stawiałam dzięki książkom Alfreda Szklarskiego, Ka
rola Maya, Jam esa Fenim ore Coopera, S ath-O kha, Igora N ew erly’ego, Juliusza V e rn e ’a, E dm unda N iziurskiego, Hanny Ożogowskiej, Danuty Ścibor-Rylskiej i wie
lu, wielu innych wspaniałych autorów. Mo
imi najbliższymi książkowymi przyjaciółmi z tych najmłodszych lat nie byli w ięc Ania Shirley, Kubuś Puchatek czy Muminek, ale W in n e to u , Tom ek W ilm o w s k i i o s ta tn i Mohikanin. Z czasem, kiedy przeczytałam już wszystkie książki znajdujące się w do
mu, odkryłam m agiczne m iejsce zwane potocznie biblioteką, zakres dobieranych lektur znacznie się poszerzył. Jednak nie
zależnie od tego, ja k dobre książki czyta
łam przez kolejne lata, owe pierwsze dzie
cięce lektury na zawsze pozostały mi nie tylko bliskie, ale przede wszystkim pozo
stały dla mnie tekstami wzorcowymi, przez pryzmat których oceniam kolejne czytane utwory. tym razem autorstwa Bartło
mieja Drejewicza. Do lektu
ry zachęciła mnie, w pierw szym odruchu, ilustracja w id
niejąca na okładce, przedsta
wiająca głównych bohaterów utworu. Ich postawa, zaw zię
książka opowiada o wyprawie asa wywia
du kapitana Aramisa Frumenta, profesora Pstrixa i jego wnuczki Semiramidy do są
sia d u ją ce g o kraju P atafii, z ta jn ą m is ją zbadania dziwnej choroby, jaka opanowa
ła tam tejszych m ieszkańców , nazw anej przez uczonych „szmalofrenią”. Poza głów
nymi bohaterami z czasem pojaw iają się także inne postaci, bohaterowie ciągle a to w p a d ają w jakieś kłopoty, a to się z nich w yplątują (m.in. za spraw ą tajemniczych gadżetów kapitana Frumenta, niczym sa
m ego Jam esa Bonda). M ów iąc ogólnie i potocznie: cały czas coś się dzieje.
To jednak, co zaskakuje czytelnika, nie jest ani żadną niesamowitą przygodą, ani super bohaterem, tylko solidną daw ką spo
łecznej i obyczajowej analizy współczesne
biąc”. Patafianie na wszystko patrzą przez pryzmat pieniędzy, robią tylko to, co przy
niesie im zysk. A takie myśle
nie, ja k dobrze wiemy, prowa
dzi do takich zachowań, ja k choćby naw ożenie pom ido
rów pastą do szorowania w a
nien i m u s z li k lo z e to w y c h z dodatkiem płynu używane
go w warsztatach sam ocho
d o w y c h do ro z p u s z c z a n ia sm arów , co p o w o d u je , ja k twierdzi gospodyni: „Trujące paskudztwo, bo trujące, ale ja k te pomidory na tym rosną!
Aż się paliki ła m ią ” . Dodam szybko, że oczywiście dla siebie gospodyni hoduje po
midory w tradycyjny i powolny sposób.
Przykładów „szmalomanii” są dziesiąt
ki: trzeba płacić m otorniczem u, żeby się
„przypadkiem” pociąg nie zepsuł, aby do
s ta ć w re s ta u ra c ji św ie ż e m asło a nie sprzed tygodnia itd. Bohaterowie, którzy pochodzą z innego kraju, gdzie w szyscy zachow ują się zupełnie odw rotnie, z po
czątku niczego nie m ogą zrozum ieć. Po kilku dniach odkrywają jednak, zasadę ja ką kierują się Patafianie: „U trudniajm y sobie i obrzydzajmy życie, wszyscy wtedy będą mieli więcej okazji do zgarniania pieniędzy”.
Naszym odważnym bohaterom udaje się jednak spotkać troje „zdrowych” Pata- fian. Jednym z nich jest stary dziadek, któ
ry zarabia na życie ostrzeniem noży i noży
czek. Przez swoich rodaków wyśmiewany i odepchnięty, je st przykładem człowieka, który szanuje swoją pracę: uczciwą, solidną, nie czyniącą nikomu krzywdy. Swoimi bo
lesnymi spostrzeżeniami dzieli się z boha
terami i czytelnikiem: „Człowiek człowieko
wi kieszenią. Tak, tak. Ani go pogłaskać, ani uderzyć, ani pokochać, ani rozumieć, ani chłanność swojego taty zostaje niemal sie
rotą. W zemście staje się „terrorystą”, któ
ry niszczy to, co mu zabrało tatę (np. prze
bija opony pożądanych przez dorosłych drogich sam ochodów ). Jest przykładem skrzywdzonego dziecka, które niejako zo
staje przez rodziców porzucone czy odrzu
cone w imię wyżej przez nich cenionej „ma
m o n y” . Z a c h o w a n ie ch ło p ca , c h o ć złe i przez naszych bohaterów potępione, jest
zrozum iałe i niejako naturalne. Spotkanie z S e m ira m id ą , A ra m ise m i p ro fe so re m Pstrixem w iele uczy chłopca i pokazuje inne drogi walki z patafijską chorobą.
B ohaterow ie tra fia ją w piękne Góry Milczące, miejsce samotni trzeciego „zdro
w ego” Patafianina. Jest nim pan Horacy, były nauczyciel Hadriana. Były, ponieważ jego poglądy na świat i wyznawane w ar
bre intencje kierowały ich twórcami.
Czas spędzony w górach pozwala bo
haterom na przeanalizowanie problemów i spraw, ja k ie przyw iodły ich do Patafii.
Bardzo pomocne jest tutaj miejsce, w któ
rym się ukrywają - góry. Góry okryte mgłą, ciszą, góry bezludne, pierwotne i nieska
lane przez człowieka. W takiej właśnie sce
nerii bohaterowie odkrywają dwa sposoby ucieczki przed chorobą: trzeba albo w yje
chać, odizolować się, jak zrobił to pan Ho
racy, albo nie być samotnym, otaczać się innymi zdrowymi ludźmi, ja k zrobił to pro
fe s o r P s trix p o d ró ż u ją c z u k o c h a n ą w nuczką i kapitanem Aramisem.
Nie jest to jednak rozwiązaniem proble
mu, jakim jest choroba Patafian. Żeby prze
zwyciężyć chorobę, według profesora Pstri- xa, trzeba przede wszystkim myśleć nauko
wo. Nie można również zm ieniać świata ciem? Może właśnie to naukowe myślenie,
które jest dla profesora Pstrixa gwarantem dobrego postępowania: „jeżeli ktoś bardzo mocno czuje sw o ją krzyw dę albo w idzi i przeżywa krzywdę czyjąś, zwykle szuka winowajców, zamiast szukać przyczyn. Tak je st najłatwiej, jeżeli ktoś nie potrafi my wspomnieć robotnika w ojczyźnie kapitana Aramisa, który budując dom, śpiewał we I jeszcze odpowiedzialność. „Poczucie odpowiedzialności albo chęć poprawienia czegoś na świecie to jest taki niewygodny ciężar. Dziesięciu ludzi nie ma ochoty go nieść i w yrzucają go gdzieś do rowu, idą dalej lekko i się nie przejmują. A odpowie
dzialność nie może istnieć tak sama dla sie
bie, bez żadnego człowieka. W ięc przycze
pia się do takiego, co jej na pewno nie wy
rzuci. I on ju ż musi w tedy nieść dziesięć odpowiedzialności. Za siebie i za tamtych.
[...] Tak, ciężko. W ięc się szarpie, w ięc się potyka, czasem przewraca. Czasem potra
fi wiele zmienić na lepsze, wtedy tamci, co swoją odpowiedzialność wyrzucili, stawiają mu pomnik i fotografują się na tle tego po
Tym, którzy uznają, że poruszane w po
wieści współczesne problemy, są zbyt trud
ne a przez to niezrozumiałe dla ośmio- czy dziesięciolatka, przytoczę słowa najmłod
szych bohaterów utworu: dzieci są nie do
puszczane do wiedzy dorosłych, są odgra
dzane od niej, bo dorośli uważają je za głu
pie. Konsekwencją tego jest jednak fakt, że to właśnie owo odgradzanie czyni je głupi babci, że córeczka listonosza jedzie do cio
ci na wieś na wakacje, a Feluś ma pieska
ków jest ważniejszy niż ludzie i domy, i ogro
dy, dlaczego robicie zabawki, które się za
Czy Jacek Nawrot chce aby książki dla dzieci stały się reportażem z wojny w Iraku albo relacją o ptasiej grypie? Nie sądzę. Ma chyba jednak rację, kiedy wytyka dorosłym, ustami bohaterów, traktowanie dzieci jako istoty mniej wartościowe, które można je
dynie zostawiać w domu pod opieką niani, kiedy samemu w yjeżdża się na wakacje;
albo gdy przypomina, że wszystkie te głu
pie kreskówki czy inne programy telewizyj
ne, za których oglądanie rodzice tak się gniewają, s ą przecież dziełem dorosłych i przez dorosłych do dzieci trafiają.
„ - Chyba właśnie z wami najbardziej trzeba o tym wszystkim rozm awiać - za
myślił się pan Horacy. - Bo z dorosłymi, to często jest za późno: w iedzą już co in
nego i są tak przyzwyczajeni, że trudno im zmienić myślenie od samego początku” - może w łaśnie te słowa stanow ią główne przesłanie autora?
Nawet jeśli kogoś zrazi ję zyk powie
ści, czasem , nie w iem , czy celow o czy przez przypadek, może zbyt chaotyczny, zbyt niedbały, jest to książka wartościowa i warta przeczytania.
A w Patafii nie bardzo może również spotkać się z zarzutem zbytniego pedago- gizmu, niechęcią do tego, że autor zarzu
ca czytelnika dziesiątkami „mądrych” uwag i rad. Być może. Pytanie jednak, czy to, że we współczesnym świecie, na niedzielny spacer nie idzie się do Łazienek, ale do supermarketu, nie stanowi wystarczające
go powodu, aby książka Jacka Nawrota była właśnie taka, jaka jest.
Jacek Nawrot: A w Patafii nie bardzo. „Nasza Księ
garnia”, Warszawa 2006.
Agnieszka Sobich