• Nie Znaleziono Wyników

To enumeratywne wyliczanie podstaw, z których wyrasta nietolerancja, osób, które ona dotyka, przeciw którym jest skierowana, miało na celu nie tylko jej rozwinięcie, lecz także precyzyjne określenie jej źródeł, form, celów i skutków. Ale ta precyzja ma mniejsze znaczenie dla samej definicji niż dla możliwości stworzenia programu jej eliminowania, ograniczania jej agre-sywności, przygotowania ludzi na konfrontację z jej niszczącymi formami.

A te działania to już elementy strategii walki z nią, wychowania człowieka i społeczeństwa do budowania świata bez nietolerancji.

Przejmujący obraz stanu polskiej nietolerancji przedstawił w swoim krótkim felietonie Jacek Żakowski: „W lustrze uchodźców zobaczyliśmy naszą straszną twarz. Nie tylko ksenofobiczną, rasistowską i islamofobiczną.

Także egoistyczną, samolubną, okrutną, tchórzliwą, agresywną i parano-iczną. To nie twarz całej Polski… ale jest to twarz, która w różnych natęże-niach i formach skolonizowała sferę publiczną. Nigdy dotąd ta straszna pol-ska twarz nie była tak dobrze widoczna, bo nigdy wcześniej nie mogliśmy tak ostro zestawić reakcji Polaków z reakcjami innych społeczeństw na cu-dze cierpienie… Fetor polskiej ksenofobii rozniósł się po Europie. […] Ale może nam się to przydać, bo spora część nas zobaczyła tę naszą straszną twarz w całej okazałości. To twarz, która niewinnym ofiarom lustracji mówi, że »gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą«. To twarz, która jak nikt w Europie oszczędza na leczeniu chorych i pomocy najsłabszym. To twarz, która szczu-je chorych na lekarzy, rodziców na nauczycieli, starych na młodych, miesz-czuchów na chłopów. To twarz, która zamiast współdziałania proponuje walkę, zamiast wspólnoty podział, zamiast empatii albo zrozumienia – po-tępienie lub odrzucenie, zamiast pomocy represje. To twarz, która »swoich«

ze wszystkiego rozgrzesza, a »obcych« o wszystko oskarża… Codzienna twarz telewizji, gazet, internetowych forów, parlamentu… Zobaczenie jej na tle innych społeczeństw nareszcie nas przeraziło”3.

Ten przejmujący opis „twarzy” polskiej nietolerancji pokazuje swoistą i niezmierzoną odległość moralną tolerancji od nietolerancji. Tolerancja jest jak oliwa w maszynie. Nie widać jej, ale organizm dzięki niej działa bez zgrzytów i zacięć. Nie jest manifestacją i czynem. Jest raczej bezczynnością i aprobatą dla zewnętrznego świata, szczególnie dla innego, obcego. Słow-nikowe znaczenie tolerancji to „cierpliwe znoszenie, cierpliwa wyrozumia-łość”. Tolerancja łatwo może skojarzyć się z obojętnością. Ale obojętność, indyferentyzm społeczny, mizantropia mają negatywny wydźwięk społecz-ny. Tolerancja odwrotnie – ma pozytywną konotację. Tolerancję od bez-czynnej cierpliwości, pobłażliwości i obojętności odróżnia świadomość, że jest to aktywna indywidualna postawa wobec otoczenia, regulowana ele-mentami intelektualno-poznawczymi, emocjonalnymi i motywacyjnymi.

W tym duchu sformułował definicję tolerancji Jan Legowicz, historyk filozo-fii, a więc człowiek znający różne nurty myślenia, pragnień i działania, na-dając jej kształt, który oprócz cech konstytutywnych i desygnatów pojęcia zawiera także rodzaj apelu do emocji moralnych człowieka.

„Tolerancja to swoista w swych założeniach i odniesieniach postawa ludzka, która będąc szczególną wartością sama dla siebie, jest dlatego w życiu ludzkim tak pożądana, gdyż jeśli nie jedynie, to głównie dzięki niej można wszędzie żyć zgodnie i szczęśliwie…”4

______________ 

3 J. Żakowski, Polska twarz, „Gazeta Wyborcza” z 7.09.2015 r. Dictum sapienti sat!

4 J. Legowicz, Tolerancja – wymóg życia społecznego, „Nowe Drogi” 1985, nr 8, s. 26.

Istota definicji J. Legowicza zdaje się mówić: tolerancja to w mniejszym stopniu problem filozoficzny czy socjologiczny, a w większym problem mo-ralny i zadanie wychowania społecznego.

Obecność wspomnianych trzech czynników nadaje tolerancji charakter cechy nabywanej w drodze wychowania. Tolerancja jako bardzo ważny me-chanizm regulujący zachowania indywidualne i zbiorowe staje się donio-słym i złożonym zadaniem wychowania społecznego, emocjonalnego oraz rozwoju intelektualnego. Nie ma innej drogi meliorowania rzeczywistości i stosunków międzyludzkich – ani w wymiarze wewnętrznym, polskim, ani w wymiarze międzynarodowym, który przybiera w tej chwili rozmiary ka-taklizmu humanitarnego – niż wychowanie i edukacja. Trzeba więc wiązać nadzieje ze zróżnicowanym i polimorficznym procesem oświecania społe-czeństwa oraz integrowania odczuć wspólnoty i solidarności z całą rodziną ludzką. Droga jest na pewno słuszna; jej realność, przynajmniej na razie, to utopia.

Rozważaniom o polskiej tolerancji i nietolerancji towarzyszy bezradność – dramatyczne uczucie pedagoga społecznego. Trudno stwierdzić, skąd wzięły się akty wielkodusznej i niezwykłej jak na owe czasy ustawy Bole-sława Pobożnego i parowiekowe podążanie tą drogą aż po przełom XVI i XVII wieku. Niełatwo też wyjaśnić, dlaczego w drugiej połowie XVII wieku powoli rodzi się antysemityzm, który później przybierze patologiczne roz-miary i zawstydzające nasilenie; dlaczego trwa on współcześnie wbrew po-stawie i naukom największego moralnego i religijnego autorytetu Polaków – Jana Pawła II. Nie można rozumowo wyjaśnić, skąd w Polsce stanowej i ortodoksyjnie katolickiej bierze się Konfederacja Warszawska – słusznie nazywana wielką kartą polskiej tolerancji, i równocześnie wyłączenie z niej poddanych stanowiących wówczas 3/4 narodu oraz obrona tego stanu rze-czy nawet za cenę utraty niezawisłości państwowej. Nie wszystko można wyjaśnić egoizmem klasowym. Ale prawdą jest, że ten stan rzeczy może być praźródłem obecnej irracjonalnej i powszechnej nietolerancji między wszyst-kimi: wierzącymi i niewierzącymi, wykształconymi i niewykształconymi, krakowiakami i warszawiakami, rzekomymi postkomunistami i… nie wia-domo jak nazwać ich przeciwieństwo, wyznawcami „wiary smoleńskiej”

i autorami „przemysłu pogardy”. Same nazwy mają sens groteskowy, a co dopiero mówić o racjonalności tych podziałów. Nie ulega wątpliwości, że nietolerancja jest obecnie w Polsce paliwem waśni, konfliktów i niekiedy autentycznych uczuć wrogości w jednej narodowej rodzinie. Żaden z człon-ków tej rodziny nie chce się wyrzec uczuć, które dają mu poczucie identyfi-kacji z jedynie słuszną racją i jedynie doniosłą wartością. Jeśli się jednak po-słucha treści przemówień „pod krzyżem” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, okrzyków narodowców w Białymstoku, popatrzy na

zacho-wania kibiców Wisły, Widzewa, Lecha, a także posłucha niektórych prze-mówień w Sejmie i Senacie czy weźmie się pod uwagę milczenie wobec tych bolesnych zjawisk ugruntowanego wiekami autorytetu Kościoła, to trudno zachować pedagogiczny optymizm.

* * *

Poznań, jego tradycje naukowe i wielkie postacie humanistyki skłaniają do podjęcia problemu wymagającego ładu pojęciowego i definicyjnych ści-słości. Te nierozwinięte refleksje poświęcam prominentnemu kontynuato-rowi owych wspaniałych tradycji humanistyki poznańskiej – znakomitemu Profesorowi Jerzemu Modrzewskiemu.