• Nie Znaleziono Wyników

Prezentacja drugiej części

Tak o to stanęliśm y, p o k o n ieczn y m zag łęb ien iu w h isto rię K ościoła i św iadectw o Pisma św iętego, p rzed tego rodzaju ro zd ar­ ciem w naszych Kościołach i w naszych sercach, które m a za przed­ m io t M ary ję, m atk ę Pana i słu żeb n icę Boga. K iedy py tam y ze św iętym Paw łem : „Czyżby C h ry stu s był p o d z ie lo n y ? ”, czyż nie trzeb a uznać, że w odniesieniu do M aryi Dziewicy podzieliliśm y się jeszcze bardziej?

Ta d rug a książeczka d o k u m en tu G rupy z D om bes na tem at

M a ry i w B o ży m planie i w k o m u n ii św iętych sta ra się udzielić

o d po w ied zi na to pytanie, k tó re nie m a nic w spólnego z w yw a­ żo ną debatą akadem icką, nie tracąc z pola w idzenia faktu, że n a­ w rócenie wszystkich jest niezbędne, aby przyjąć te odpow iedzi jako nadzieję na zjednoczenie chrześcijan, a nie tylko jako stw ierdze­ nie niezgody m iędzy Kościołam i. W pisuje się ona zatem w bezpo­ ś re d n ią k o n ty n u a c ję pierw szej części, k tó ra sta n o w i w a ru n e k w stępny i niezbędną bazę drugiej. W rzeczywistości poprzez E k u ­

m eniczną lekturę historii i Pisma świętego, p o p rzedn ia książeczka

usiłow ała przeanalizow ać długi opis oraz podstaw ę tego, co tutaj jest p o d d an e badaniu w aspekcie doktrynalnym - Kwestie sporne (rozdz. III) po to, aby dążyć, jak to jest w zwyczaju w d o k u m en ­ tach Grupy, do przedstaw ienia propozycji Naw rócenia Kościołów (rozdz. IV). Aby przystąpić ze znajom ością rzeczy do tego d rugie­ go to m u , niezbędne jest więc przejrzenie pierwszego.

Prezentacja nie m a na celu p o n o w n eg o zajęcia się p u n k t po punkcie tym, o czym m ów i p o p rzedn ia książka, ani naw et, by użyć innego sform ułow ania, um ożliw ienia łatwiejszej jej lektury. C hciał­ aby bardziej odsłonić jakby tajem nicę serca poprzez „sfilm ow anie” pew nych sekwencji tych usiłow ań, któ re bez w ątpienia prow adzą d o jednego: by razem wszystkie Kościoły chrześcijańskie słyszały M aryję, śpiew ającą swój M agnificat.

Czy m ożna określać M aryję jako współdziałającą w zbawieniu? M ów ić o jej trw ałym dziew ictw ie? A nie poprzestając na czynieniu z niej, tym sposobem , Dziewicy poświęconej, w pełnym tego słowa znaczeniu i niejako pierwszej mniszki, pójść jeszcze dalej? Czy trzeba czynić z jej całego życia drogę bez winy - już od samego poczęcia aż po w niebowzięcie przez jej Syna do chwały Ojca? Czyż trzeba rów nież czynić z tego rodzaju teologicznego „m arzenia” dw a d o ­ gmaty, ogłoszone przez papieża z Rzymu jako artykuły wiary? Czy w końcu trzeba w zyw ać M aryję? W jaki sposób i w jakim stopniu?

3 3 9 M a ry ja w B ym pla ni e i w k o m u n ii ś w ty c h

P rzy ję te z a sa d y

Aby odpow iedzieć na tyle pytań, pierwszą przyjętą zasadą była zasada uspraw iedliw ienia przez łaskę dzięki w ierze - podstaw ow a zasada dla K ościołów w yw odzących się z Reform acji, zasada Pa­ w ło w a, k tó ra „sp raw ia, że K ościół stoi bądź u p a d a ”, ale k tó ra pozw ala również osądzać każdą poszczególną doktrynę. To w świetle tej zasady nauka o „w spółdziałaniu” M aryi została przeanalizow ana w czasie naszych długich dyskusji, p o d d an a krytyce i ostatecznie przyjęta, ale w sensie bardzo precyzyjnym , k tó ry zostanie zapre­ zentow any. Zasadnicza zgoda, jaką - naszym zdaniem - osiągnęli­ śmy w tym decydującym punkcie, dotyczy głów nych praw d wiary i stanow i bez w ątpienia w ażne posunięcie, któ re G rupa przedkła­ d a obydw u tradycjom tutaj dialogującym do krytycznego zbadania.

D ruga zasada, zupełnie odm iennej natury, w skazyw ała drogę naszej refleksji: zasada „hierarchii p ra w d ”, sfo rm u ło w an a przez Sobór W atykański II, uznana i p odjęta przez liczne Kościoły, czy­ niąca z teologii m aryjnej, w dosłow nym sensie tego term inu , rze­ czywistość nie uboczną, ale niższej rangi w stosunku do C hrystu­ sa, od któ rego o n a zależy i dzięki k tó rem u otrzym uje swoje uza­ sadnienie. A zatem , czyż n aw et rozbieżności, jakie pozostają m ię­ dzy nam i, m ają z n atu ry uniem ożliw iać kom unię eklezjalną? K on­ sekw encją tej zasady jest to , że w o p a rc iu o p o d sta w o w e dane biblijne dozw olone jest, a n aw et wym agane, w yciąganie w niosków d la w ia ry i p o b o ż n o ś c i, d o ja k ic h p ro w a d z i i jak ie n ie sto ją w sprzeczności z tym i danym i. W tym przypadku w ym agana jest n ieu stan n a czujność.

„ W s p ó łd z ia ła n ie ”

Term in „w spółdziałanie” {„coopération”) w oczach w ielu p ro ­ testan tó w m im ow olnie skłania d o niejasności: słow o to u tw o rzo ­ ne za p om o cą p rzed ro stk a „w sp ół” niesłusznie sugeruje rów ność asocjacji m iędzy Chrystusem , jedynym p o średnikiem a jego m at­ ką. Je d n ak nie m ożna jeszcze odstąpić o d tego pojęcia, poniew aż nie znaleziono lepszego. Poza tym znajduje się o n o tutaj z p o w o ­ du jego długiej obecności w d ok u m en tach katolickich. Praw osław ­ ni stosują ze swej strony pojęcie synergii.

„W spółdziałanie” - w naszym tekście będzie obow iązyw ał cu­ dzysłów - oznacza, że łaska, k tó ra jest zawsze pierw sza i absolut­ na, nie tylko nie wyklucza ludzkiej odpow iedzi, ale w pro st p rze­ ciw nie - w zbudza ją i spraw ia, że jest m ożliw a, w ręcz zm usza do niej. A ktyw na odpow iedź M aryi, jej fia t wpisuje się w bierne przy­ jęcie łaskaw ości, k tó ra zostaje jej u d zielo n a, całej „n ap ełnionej łask ą ”, aby m ogła stać się m atk ą Pana, th eo to k o s, m atk ą Bożą. T erm in „w spółdziałanie” wcale nie podw aża p rzekonania, że

osta-teczn a od p o w iedź, ta, k tó ra zbaw ia, jest jedynie i w pełn i d ana przez jedynego Syna, k tóry wciela się, ofiarow uje i w ten sposób w sobie sam ym , raz na zawsze, dokonuje zbaw ienia każdej i każ­ dego. To zbawienie trzeba jeszcze przyjąć. Taka otw artość na przy­ jęcie jest niczym innym , jak ty lk o w yrzeczeniem się siebie, aby pozw olić działać Bogu. Prezent jest oczywiście zawsze działaniem ofiarodaw cy, jed n ak osiąga swój cel jedynie przez jed n orazow e przyjęcie go przez tego, dla któ reg o i za k tó reg o jest ofiarowany. D ar jednoczy jednego i drugiego w nieodw racalnym przym ierzu. Łaska, k tó ra wzywa, staje się łaską, k tó ra um ożliw ia odpow iedź.

„M ary ja interw en iu je od stro n y zb aw io n y ch ” . Ż a d n a nieja­ sność nie jest tu dozw olona. M aryja jest pierw szą w śró d w ierzą­ cych, daje przykład wiary, k tó ra nie jest działaniem , lecz przyję­ ciem . Bow iem sp odobało się Bogu dać sam ego siebie w C h rystu­ sie w taki sposób, iż jest m ożliw e, aby człow iek odpow iedział na jego m iłość. Ten dar, k tóry spraw ia, że Syn „w yrzeka się i uniża się” , po zw ala każdem u człow iekow i w łączyć się w to uniżenie, naśladow ać go, um ożliw iając Bogu, jedynem u w ładcy d ok o n y w a­ nie zbaw ienia i udzielanie „ak tu w oli oraz d ziałania”, któ re m u o d p o w ia d a ją . S tw o rzen ie u w o ln io n e o d g rze c h u jest w stanie w ychw alać Boga, jak to uczyniła w M agnificat M aryja, k tó ra nie starała się zostać m atk ą Zbaw iciela. To w łaśnie n a Boski w ybór M a ry ja w yraża zgodę. N iezaw o d n ej łasce Boga o d p o w ia d a akt dzięk czy n ien ia zbaw ionej. P ro testan ci, b e z k o m p ro m iso w i, jeśli chodzi o zasadę uspraw iedliw ienia przez sam ą łaskę, d o brze r o ­ zum ieją, że ludzka o d p o w ied ź w pisuje się w dzieło uśw ięcenia, k tó re oddaje chw ałę Bogu przez życie konsekrow ane.

O d po w ied ź - to rów nież odpow iedzialność, której ideę w y­ raża term in „w spółdziałanie”, rozum iany w sensie przedstaw ionym na tych stronach. N ależy dbać o to , aby w racać do niej w przy­ pad k u odejścia.

Z asadn icza zgoda, jaką m ogliśm y o d k ry ć, jest tym bardziej znacząca, iż chodzi o p u n k t n iezm iernie istotny: relacja m iędzy suw erenną łaską Boga a ludzką w olnością, zbawczym planem Boga a konieczną o dpow iedzią człow ieka korzystającego z tego planu. Z a p ro p o n o w a n e rozw iązanie jest bez dw uzn aczn ości o p a rte na absolutnym charakterze łaski w ybrania przez Boga; w nie m niej­ szym sto p n iu kładzie nacisk na ludzką o d p o w iedź, k tó ra jest jej integralną częścią, jak to potw ierdza m isterium wcielenia.

O w a d o g m a ty m a r y jn e

D w a dogm aty m aryjne w ydają się w ykraczać poza to, na czym w yraźn ie o p ie ra się św iad ectw o biblijne, ale p rzed e w szystkim n a ra ż a ją n a o d d zielan ie M ary i od zw ykłych śm ierteln ik ó w , do k tó ry c h przynależy. W jaki sposób w yobrazić sobie ją z ciałem i duszą w niebie? A jeszcze bardziej, jak pojąć to , że jest o na „za­

341 M a ry ja w B ym pla nie i w k o m u n ii ś w ty c h

c h o w a n a od grzechu p ie rw o ro d n e g o ” ? Jak dom niem y w ują p ro ­ testanci, w tym przypadku w nam acalny sposób w osobie M aryi d o k o n u je się przejście od stanu stw orzenia od k u p io n eg o do sta­ tu su porów nyw alnego ze statusem jej Syna, narodzonego bez grze­ chu i w stępującego do nieba.

P o n ad to sam fakt zdogm atyzow ania, w d o d a tk u tak p óźn o , teg o podw ójnego w yjątku dom aga się bardzo krytycznego po d ej­ ścia. Czy było konieczne ogłaszanie dogm atu, aby sądzić, że M a ­ ry ja , d o sk o n a le z b aw io n a p rzez C h ry stu sa , zaw sze o d c z u w a ła grzech inaczej, po d o b nie jak m elom an, słuchający pięknej m uzy­ ki, gdy jego koncentrację nagle zakłóca oświetlający salę żyrandol, k tó ry zaczyna m igotać? M uzyka jest doskonała, żyrandol jest poza n im , a m im o tego o dbiór m uzyki, k tóry dokonuje się w nim , zo­ staje naruszony bez żadnej w iny słuchającego.

Idąc dalej drogą otw artą przez tę ubogą m etaforę, czyż było­ by właściw e, p od p retekstem w spółdziałania z tą m uzyką, p o d n ie ­ sienie się, przytupyw anie i oklaskiw anie? Czyż „w sp ółd ziałan ie” n ie oznacza, na o d w ró t, życia i działania w głębokim p rz e k o n a ­ niu, że jedynie C hrystus jest pośrednikiem ? Jakie jest zatem k a to ­ lickie postępow anie?

Jeśli ch od zi o W n ieb o w zięcie, to uznaje się, że w sp ó ln y m d o b re m K ościołów od VI w iek u jest M aryja, an ty cy p u jąca p o ­ w szechne przeznaczenie w iernych, dzięki łaskawości dla tej, k tó ­ ra nosiła w swoim ciele Syna Bożego. N ie zostaje oddzielona od n ich na skutek śmierci. Jej świętość rozciąga się na całe życie i nie k ończy się w raz z jej odejściem .

A zatem , idąc w innym k ierunku, nie w idać racji, dlaczego ta, k tó ra w y d a n a św iat teg o , k tó ry jest bez g rzechu, m iałaby być z d o ln a jedynie d o tego, aby d o k ła d n ie w ypełnić ó w a k t zgody i m acierzyństw a. Jeśli św iętość przebiega przez całe jej życie, dla­ czego m iałaby jej nie określać od m o m en tu jej poczęcia? Skąd myśl, p o te m p rzek o n an ie i ostateczn ie k atolicka definicja jej „ N ie p o ­ kalanego Poczęcia” ? To drugie tw ierdzenie było jednak przez wieki zw alczane, w łaśnie p o to , aby zag w arantow ać człow ieczeństw o M a ry i, k tó ra , jak każde stw o rz e n ie, m usiała zostać o d k u p io n a z grzechu p ierw orodnego, przyjąwszy, że zbawienie C hrystusa jest bez w yjątku konieczne dla w szystkich. Podtrzym yw ane rozstrzy­ gnięcie szło w k ierunku rozu m ienia N iep okalan eg o Poczęcia nie jako uw olnienia, ale jako „zachow ania” w rodzaju antycypacji tego, czego pozostali odkupieni dośw iadczą, każdy w swoim czasie.

O b yd w a tw ierdzenia, uw zględniw szy fakt, że w ydają się jak górskie masywy, w żadnym razie nie chcą uchronić M aryi od prze­ znaczenia ludzkiego losu. W zam ian za to chcą w M aryi odsłonić w obec całej ludzkości zrealizow anie Bożego planu zbaw ienia, k tó ­ reg o antycypację on a przedstaw ia.

N ie podzielając stanow iska katolickiego w tych rozw iązaniach, p ro testan ci m ogą przyjąć praw ość sw oich intencji, że jeśli chodzi

0 nich, to w ypow iadają się, poprzestając na ścisłym św iadectw ie biblijnym n a tem a t osoby m atk i Z baw iciela, bio rąc p o d uw agę całkiem na pow ażnie bezpośrednie z niego w nioski, jak to zosta­ ło ukazane w przypadku „w spółdziałania”.

Czy zatem nie w ystarczy stw ierdzić, że nasza zbieżna in te rp re ­ tacja tych dogm atów nie pociąga za sobą w niosku, iż pow inny one z o sta ć z a a k c e p to w a n e p rz e z K ościoły, k tó re n ie p rzy ję ły ich w m om encie ich ogłoszenia? Jednakże taka interpretacja bierze na siebie odpow iedzialność, że nie m a, w duchu i w intencji, k tó re nią kierowały, „niczego, co byłoby przeciw ne przesłaniu Ew ange­ lii”. Ż adn e podejrzenie nie p o w in n o od razu podaw ać w w ątp li­ w ość ani czystości zam iaru stro ny katolickiej, ani zakładać in te n ­ cji pow strzym yw ania się przez stronę protestancką, gdyż w jednym 1 drugim przypadku dąży się d o p odkreślania bliskości i zależno­ ści M aryi w zględem Jezusa. C zujność - w zajem na i b raterska - jest najlepszą gw arancją dla uniknięcia nadużyć i braków.

Trwałe d ziew ic tw o M aryi

K w estia „trw ałeg o dziew ictw a” pojaw ia się jako jakościow y w a ru n e k w stęp n y teg o , co te d o g m aty w y p o w iad ają: św ięto ść M aryi, k tó ra jest jej osobistym w yrzeczeniem się dla służby Panu, przenika i nadaje kształt jej całem u życiu, zw racając ją o d m ożli­ w ego o so b isteg o zam ysłu do n ie o d w ra c a ln e g o z a an g a ż o w a n ia w zbawczy plan Boga oraz do pełnego i całkow itego uczestnictw a w kom unii świętych, utw orzonej ze wszystkich braci i sióstr w tym, k tóry jest ich „p ierw o ro d n y m sp ośród um arły ch ” (Rz 8, 29)*.

N a w et jeśli p ro te sta n t m oże b ro n ić stanow iska, k tó re w idzi w M aryi kobietę zam ężną i m atkę rodziny, p o d o bną do każdej in­ nej oraz rozważać w sensie ścisłym w zm iankę o braciach i siostrach Jezusa, to jed n ak m oże zachow ać i sław ić „ d ziew ictw o ” M aryi w sensie duchow ym i symbolicznym. Katolik m oże słusznie ro zu ­ mieć wyżej w ym ienionych „braci i siostry” w znaczeniu krew nych, stosow nie do szerokiego sensu tego term inu używanego w starożyt­ ności, a więc utrzym ywać razem z tradycją, że dziewictwo, które zaj­ m uje w ażne miejsce w tajem nicy narodzenia, przenika całe życie M aryi, poświęconej raz na zawsze dla Pana i jego służby. Jej fiat nie kończy się wraz z jej pierw orodnym . O bydw a stanowiska, dające się w rów nym stopniu uzasadnić w kontekście pow ściągliw ego świa­ d ectw a biblijnego, nie w ykluczają się w zajem nie w tej m ierze, w jakiej stan, wyrażony za pom ocą określenia „dziewictwo”, jest dys­ pozycją serca, która utrzym uje się, pom im o jakichkolw iek niepew ­ ności, a może naw et w yborów życiowych. W takich okolicznościach czy te rozbieżności byłyby nie do pogodzenia, skoro, poza określo­ nym i w yrażeniam i, uzasadnienia po d an e w obec każdego z nich, o parte są na tym samym przekonaniu o suwerennej łasce Boga?

343

[W Bibli Tysiąclecia m ow a jest o „pierworodnym między w ielu braćmi”].

M a ry ja w B ym pla nie i w k o m u n ii ś w ty c h

N a b o żeń stw o m aryjne

Pozostaje kw estia nabożeństw a (dévotion) m aryjnego, punkt, w k tó ry m cześć staje się w zyw aniem (invocation) i to w zyw aniem m odlitew nym , skierow anym do M aryi i świętych. Bowiem m atka Pana, w zyw ana (invoquée) w praw osław iu i Kościele rzym skoka­ tolickim , jest już w spom inana (évoquée) przez wszystkie Kościoły z racji jej obecności w Biblii oraz w sym bolach wiary. Czy różn i­ ca, jaka pozostaje m iędzy czcią (vénération) i w zyw aniem jest nie do przyjęcia?

Ponadto, jeśli protestanci nie m ogą skierow ać żadnej m odli­ tw y d o M aryi czy świętych, to katolicy m ogą jedynie w prow adzać harm o n ię, tak aby, mając na uw adze ścisłość słow a, każda m odli­ tw a i chw alenie m ogły być sk iero w an e do sam ego ty lko Boga, a m ów iąc jeszcze dokładniej, do Ojca przez Syna w D uchu. K ato­ lik zw raca się do M aryi i świętych jedynie z pro śb ą o ich własne w staw ien n ictw o u Boga, nie dlatego, że jest o n o konieczne lub skuteczniejsze, ale p o p ro stu , by wejść razem z nim i w m ające w pływ w staw iennictw o, będące jak nieustanne trw anie w solidar­ ności z w iern y m i, jakiego n a w e t śm ierć nie p o tra fi zatrzym ać. W staw iennictw o jest w ten sposób w ieczną rozm o w ą w ierzących ze sw oim Bogiem w ich trosce o siebie nawzajem . W łaśnie w tych granicach katolik będzie m ógł w sposób u praw n io ny zw racać się do M ary i lub św iętych, jak to czyni w m odlitw ie „A nioł Pański” lub p o d c z as m o d litw y ró ża ń c o w e j, p ro sz ą c p o p ro s tu M aryję o m odlitw ę za siebie. Protestanci, którzy odrzucają w staw iennic­ tw o z obaw y przed niejasnością lub nadm iarem , zadbają o to , na ile to m ożliw e, aby nie zapom nieć o w ychw alaniu Boga za M ary ­ ję i świętych, k tó ry ch im dał.

Czyż nie m ożna p o ko rn ie prosić, nie o to, by ci, którzy wzy­ w ają M aryję, zrezygnow ali z tego, i nie o to, by ci, którzy ją w spo­ m inają, wreszcie ją wzywali, ale o to, by jedni i drudzy w swoim ro zum ieniu w iary byli serdecznym i św iadkam i p rzek o n ań swych braci? W ówczas p rzekonania te nie byłyby już dla nich przyczyną p o d z ia łu , a stałyby się w yznaniem ró żn ic w e w n ątrz „już tu ta j” osiągniętej jedności.

N aw rócen ie i w yzn an ie

Gdyby nasi m ężow ie z Port-Royal byli z tego św iata, mieliby­ śmy bez w ątpienia p raw o do jakiegoś trak tatu o konieczności na­ w rócenia, aby wejść na drogę ekum enizm u. N ie błądziliby, ro zu ­ m iejąc jako łaskę to zaangażow anie, zwłaszcza kiedy polega ono na tym , że nigdy nie m ożna wierzyć w C hrystusa bez zachow ania w sercu nadziei na zgodne dzięki niem u spojrzenie na M aryję.

Z g o d n e (u n a n im e) nie znaczy jed n o lite (uniform e), bow iem czyż nie trzeba, naw et w tym w rażliw ym punkcie, uznać, że

sym-fonia w iary dom aga się tego rodzaju dysonansów ? H arm o n ia spra­ w iłaby icb zniknięcie. Podział p o w o d u je n iezgodności. Jed n o ść zh arm onizow ałaby je.

Kiedy G ru p a z D om bes w ypow iada się tak jak to w łaśnie czy­ ni, jej członkow ie katoliccy nie „sprzedali” żadnej z praw d , k tó ­ ry ch przyjęcia w w ierze Kościół rzym ski d o m ag a się od sw oich członków . Jeśli przyw ołujem y taką „hierarch ię” praw d, jaką uznał sobór, to nie po to , aby odejść od so boru (concile) do ugody (con­

ciliation), a od niej do kom p rom isu (com prom is) i kom prom itacji (com prom ission), ale po to, aby pow iedzieć, że wierzymy, p o słu­

g u jąc się sło w am i, k tó re m ają być nie u g o d o w e , ale życzliw e. O dczytajm y w łaściw ie: ch o d zi tu nie o życzliw ość w obec ludzi przystosow ujących się, ale w obec ludzi ubogich sercem , któ rych Bóg kocha. Ludzi, którzy w iedzą, że ta sam a am bicja m oże w yja­ śniać odrzucen ie do g m atu , p o d o b n ie jak i jego akceptację, oraz k tórzy p o ko rn ie proszą Pana, aby naw rócił ich do swego Słowa.

W yznaw anie w iary w obec św iata nie oznacza w yznaw ania jej przeciw kom uś. Ukazywanie błędu m a sens tylko wtedy, jeśli tem u, k tó ry błądzi, pozostaw i się m ożliw ość zrozum ienia tego, co chce p raw d ziw eg o pow iedzieć, p o m im o niesłusznego p rez e n to w a n ia sw ojego zdania. W naszych dialogach takie podejście dotyczy obu stron . W związku z tym , jak m oglibyśm y odsunąć od eklezjalne­ g o b ra te rstw a tego, k to nie przyjm uje k u ltu m aryjnego, jed nak n ie w ą tp liw ie p rag n ie o d d a w a ć cześć m atce Pana? O dczu w ając w zrastającą w sobie obaw ę, iż jego bracia w Chrystusie ujaw niają jakąś ten d en cję czynienia z M aryi jakby bogini, przy p o m in a on nam , że kult chrześcijański to m odlitw a jedynie do Ojca przez Syna w D uchu.

N iezgodności, być m oże głębokie, ale mające rzeczywiste p o d ­ stawy, m ogą jedynie być zrozum iałe i przeżyte na w spólnej d ro ­ dze i dzięki pow szechnem u naw rócen iu Kościoła C hrystusow ego, jakim jesteśmy.

W łaśnie to usiłowaliśm y czynić w tym tom ie, zatytułow anym

Spór i naw rócenie. G dyby ten ty tu ł nie został już przyjęty o raz

gdyby jego popraw ienie m ogło być d o k o n ane bez pretensji i nie­ stosow ności, to m oglibyśmy nazw ać go W yznania. Tak, w yznania na w zó r Augustyna, oczywiście nie zw ierzanie się z niegodziw o- ści, ale w yznanie w in, nieodłączne od w yznania w iary i nakłan ia­ jące d o w yznania chwały. Takie o to jest owe p otró jne pow iązanie, k tó re kształtuje tę książkę.

Panie, w yznajem y, iż jesteśm y w in n i wobec naszego pow szech­