• Nie Znaleziono Wyników

Powszechnie znaną rzeczą jest, że z powodu posuchy, ja k a pan ow ała r. 1889 i 1890, okazał się wielki brak paszy w wielu okolicach kraju naszego, co pociągnęło za sobą upadek licznych gospodarstw m niejszych.

W obec takiej klęski powinni gpspodarze wcześnie zastano­

wić się i obm yślić środki, którym i zaradzićby b y mogli up ad­

kowi sw ego gospodarstwa.

Przedew szystkim winien każd y gospodarz dowiedzieć się dokładnie, czy i o ile pasza, ja k ą posiada, w ystarczyć mu może na utrzym anie i przezim owanie inwentarza żyw ego, a w danym

razie zastanowić s ię , czy i o ile będzie w stanie pewną część brakującej mu paszy dokupić.

P rzy ty m winien gospodarz obliczyć sobie, ile p aszy potrze­

buje dziennie na utrzym anie jedn ej sztuki b yd ła. G d y to sobie obliczy, łatw o mu przyjdzie uczynić d alszy obrachunek, ile będzie potrzebow ał p aszy na utrzym anie i przezim owanie jednej sztuki b yd ła w ciągu najm niej sześciu m iesięcy, tj. W ciągu 180 dni.

Z doświadczeń praktyczn ych w iadom o, że na 50 kg. wagi żyw ej bydlęcia liczy się na dobę 1 do I '/4 kg. s i a n a d o b r e g o ł ą k o w e g o . Jeśli zatym krow a ma np. 300 kg. czyli 3 cetnary m etryczne, to będzie dla niej potrzeba do 7 1/,2 kg. siana na dobę.

Siano można do pewnego stopnia zastąpić innym i pokar­

mami, ja k p lew ą, sło m ą, burakam i i t. p. W każdym razie połow a albo już co najm niej

'j3

część z tej ilości pow inna b y ć zadaw ana z sianem , tj. ja k w naszym przykładzie 3 lub 2 kg.

siana powinna krow a dostaw ać, resztę zaś 3 do 4 kg. siana zastąpić można sło m ą, p lew ą, burakam i itp.

Pam iętać jed n ak o tym należy, że I kg. siana ma większą w artość p ożyw n ą, aniżeli 1 kg. sło m y lub I kg. p lew y — dlatego p o d ajem y poniżej w artość różnych pokarm ów w stosunku do siana, a b y gospodarz m ógł obliczyć i jed n e paszę zastąpić drugą.

I t a k :

kg . sło m y roślin zbożowych równa się . .

ij3

kg. siana.

strączkow ych « « . . -/ai' « plew y równa s i ę ... '/a buraków pastew nych rów na się . . .

l/3

« «

ziemniaków rów na s i ę */6 « «

m akuchów lnianych równa się . . . 2 ’/,2 « « otręb pszennych równa się . . . . l 3/4 « « R obiąc w ten sposób ścisły rachunek, dowie się gospodarz, le sz tu k b y d ła w ciągu sześciu m iesięcy utrzym ać będzie mógł w łasną a w danym razie dokupioną p aszą, a ile sztuk koniecz­

nie bez narażenia się na upadek gospodarstw a będzie musiał pozbyć.

Przechodząc do szczegółow ych wskazówek, zw racam y uwagę go sp o d arzy na k w e sty ją , ja k postępow ać m ają z umniejszeniem inwentarza.

W yd zielić należy z inwentarza te sztuki b yd ła, które w g o ­ spodarstwie m niejszy p ożytek p rzyn oszą, a to stare i chorobliwe.

R ów nież nie jest w ykluczone w ydzielenie i m łodszych sztuk, np.

krów, które są mleczne, lub też młodzieży, której budowa nie wiele obiecuje.

W ydzielonych sztuk b y d ła winien gospodarz stanowczo przed zimą się pozbyć, a mianowicie o ile to będzie możliwe sprzedać je, choćby nawet przypad ło to poniżej w artości, a w szcze­

gólności stare mniej przydatne konie sprzedać, chociażby za cenę skóry.

G d y b y zaś gospodarz nie m ógł żadną m iarą znaleść na­

b y w c y na to bydło, wtenczas zam iast pozostawiać je bez paszy, odniesie zawsze korzyść, jeżeli je przeznaczy wcześnie na rzeź.

S kó rę z zabitego bydlęcia zawsze spienięż)', część mięsa z byd ła rogatego rozsprzeda, a część zużyje na potrzebę dom o­

wą. Z części tego m ięsa można przyrządzić p eklow iuę, to jest solić pokrajane mięso dla przechowania nawet przez kilka mie­

sięcy na własną potrzebę. Mięso zaś ze starych zabitych koni (gotowane) można korzystnie użyć do karm ienia trzody chlewnej i drobiu. Nie dość na tym . W ygotow ane kości z zabitego b yd lęcia znajdują ła tw y zbyt w fab ry k a c h , gdzie w yrab iają mączkę kościaną i płacą tam za centnar metr. od 3 do 4 złr.

N adto tłuszcz w ygotow an y z nieświeżych kości p rzydatn y jest jak o sm arowidło do wozów i sm arowania skór.

N astępnie w kw estyi najw ażniejszej, ja k gospodarze żyw ić m ają do przezim ow ania zatrzym any inwentarz, a w szczególność i ja k m ają zabezpieczyć potrzebną na ten cel paszę, d ajem y na­

stępną radę.

Przede wszystkim pasza powinna b y ć z całą troskliw ością przyrządzona, ab y ją tym sposobem ja k najkorzystniej zużytko­

wać, a m ianow icie:

1) W szystką słomę ze zbóż i roślin strączkow ych c i ą ć n a s i e c z k ę i t y l k o w t a k iej f o r m i e j ą s k a r ­ m i a ć . Można także ciąć na sieczkę siano i koniczynę prze­

znaczoną dla b y d ła ; dla koni lepiej je st zadaw ać całkowicie.

2) Sieczkę ze sło m y, siana i ko n iczyn y oraz plew y za- p a r z a ć g o r ą c ą w o d ą , ab y ją uczynić strawniejszą i sm acz­

niejszą dla b yd ła.

3) Buraki pastaw ne, karpiele, ziem niaki, głąby z kapu sty, w okolicach, gdzie upraw iają kukurudzę, kaczan y z szulek go ­ tow ać, m iażdżyć na masę i m ieszać razem z zaparzoną sieczką.

K to ma rośliny okopow e i w ten sposób będzie się starał p rzy­

rządzać i byd łu zadaw ać, ten może b yć pew nym , że potrafi je n ietylko dobrze przezim ować, ale i k ro w y będą dobrze się d o ić ;

kto zaś nie ma roślin okopow ych , musi je zastąpić dodatkiem do sieczki, otręb albo grysu.

4) W szelkiego rodzaju liście z kapu sty, buraków, karpieli, dalej wszelkiego rodzaju późne koniczyn y i traw y, które na suchą paszę przerobić się nie dadzą — ja k również zieloną ku- kurudzę, zw aną końskim zębem, przyrządzać na kiszoną p aszę, która może oddać wielką przysługę dla gospodarza, przysparzając tym sposobem dodatkow ą k arm , bardzo chętnie przez bydło zjadaną.

P rzytym zw racam y jeszcze uwagę na poszczególne rodzaje karm i dodatkow ej, która w m iarę potrzeby i możności da się z korzyścią użyć, jak o to :

a)

O tręby są bardzo pożyw ną karm ią, a skarm iając wiele sło m y, buraków albo kartofli, dodatek otręb lub m akuchów jest niezbędny dla podw yższenia wartości pożywnej tego rodzaju karmi O tręby z m łynów zw yczajnych (grubsze) są pożyw niejsze od otręb z m łynów parow ych;

b

) M akuchy są jeszcze pożyw niejsze od otręb, a pomimo dość w ysokiej ich ceny jeszcze korzystnie jest używ ać ich na karm ię dla b yd ła, gdyż wartość pożyw na m akuchów je st prawie trzy razy w yższa od siana. N ajlepsze są m akuchy lniane, rze­

pakow e są mniej dobre, ale są też tańsze od makuchów lnianych.

N a sztukę b y d ła daje się dziennie X do I '/, kilogram a; sk ar­

m ia się je drobno potłuczone lub rozgotowane na ju szk ę, którą się miesza z parzonką;

c)

Młóto z browaru jest bardzo dobrą karm ią zimową dla byd ła a przedew szystkim dla krów, skarm ia się je z dodatkiem suchej paszy, gd yż je st zbyt w odniste; w ystrzegać się jed n ak należy młóta skw aśuiałego lub spleśniałego, które je st dla zd ro­

w ia b y d ła szkodliwe. N a jedne sztukę dawać należy 10 - 20 kilogram ów.

Prócz odpow iedniego przygotow ania i przyrządzenia p aszy pam iętać należy i o innych niezbędnych warunkach, p rzyczyn ia­

ją cy ch się do dobrego utrzym ania zwierząt dom ow ych, a m ia­

nowicie :

1. K arm ić regularnie, tj. w oznaczonych godzinach (np.

o 5 rano, o 9, o i po południu i 5 wieczór).

2. Zadaw ać mniejsze p o rcyje, ab y b yd ło czysto w yglądało, ale natomiast zadaw ać częściej.

3- Poić regularnie i to w stajni wodą w ysta ła , ocieploną, gd yż bydło karm ione paszą rozm iękczoną i ciep łą, niechętnie pije w odę zimną p rzy potoku lub studni.

4. Czyścić zwierzęta zgrzebłem i szczotką, a jeśli już ko go na tę ostatnią nie stać, to przynajm niej zgrzebłem i wiechciem ze słom y.

5. Z aopatrzyć dobrze stajn ię, ab y b y ła ciepła, dlatego na­

leży ją oblepić gliną tak z pola, jakoteż ze środka, a na po­

w ałę zamiast sło m y, którą szastać nie można, dać grubą nalepę z g lin y ; p rzytym drzwi i okna dobrze zaopatrzyć, ab y przez nie do stajni nie w iało i zimno nie zachodziło.

F . K .

Zabijanie bydła rzeźnego, w

spraw ie zabijania byd ła rze­

źnego o d b y ły się w rzeźni drezdeńskiej wobec kom isyi rządow ej p rób y na czterech wołach i jed n ym buhaju. O becnym i b yli ta jn y radca rządow y v. Criegern, rad ca lekarski profesor D r.

Siedam grodzky, prof. Dr. Ellenberger, prof. Dr. John ę jako za­

stę p cy wydziału w eterynarskiego, następnie tajn y radca lekarski D r. Lehm ann i rad ca m iejski Hendel. U pierwszego wołu, którego zarzezano sposobem żydow skim , rea k cy ja rogów ki oka okazyw ała się jeszcze po 2

ll>i

m inuty, śmierć zaś nastąpiła p o 5 minutach. U buhaja, następnie zarzezanego w pow yższy sposób, trw ała re a k c y ja rogów ki 5 '/a minuty, u następnego wołu 4 m inuty.

Trzeciego wołu zarzezano z następnym przebiciem k a rk u ; rea k ­ c y ja rogów ki trw ała 3 J/a minuty. O statniego wołu zabito za pom ocą m aski, k tó ry to sposób zaprow adzono w całej Saxouii od 1. października b. r. jako obow iązkow y. W tym p rzyp ad ku re a k c y ja rogów ki natychm iast zniknęła, a śmierć nastąpiła w ok a­

mgnieniu. Sposób rzezania w yw ołał na widzach bardzo p rzykre wrażenie. P rzy rzucaniu byd ła na posadzkę w yd arza się zła­

manie zewnętrznego kręgu kości biodrow ej, również ubija sobie b yd ło jeden lub ob yd w a rogi. W reszcie obracanie i prostowanie kręgu szyjnego (gdyż głow ę zwierzęcia ustawia się na rogach) jest tak oh yd n ym dręczeniem zwierzęcia, że ze wstrętem i od­

razą odw racali się widzowie. Niem niej okropny jest widok strasznych kurczów, jakich doznaje zwierzę po zarzezaniu. P o tych próbach rzezania b y d ła i otrzym an ych w yn ikach rząd saski nie dopuści, ab y rzezanie b y d ła w sposób żydow ski napow rót W Saksonii wprowadzono.

Dtr Thier- mul Menschenfreund. 1892. 12.

D od ać w inniśm y, że ja k w Saksonii tak też i w F ra n c y i przeprow adzają z całą energiją reform ę rzezania b yd ła i w scho­

dni zw yczaj,

szechitą

zw any, zupełnie znieść usiłują, gd yż we­

d łu g spraw ozdania kom isyi p arysk iego tow arzystw a ochrony zw ierząt jest przestarzały i stoi w sprzeczności z ideą litości, przejm ującą dziś w szystkie w arstw y społeczeństwa.

Z życia zwierząt.

Przywiązany Gems-

T y le już napisano o psim zm yśle i przywiązaniu, żeby się zdawało, że już nic więcej powiedzieć nie można. L ecz Pan B ó g w stworzenia, w najszlachetniejsze zdolności uposażone, w lał także sk arb y uczuć, że nie przebiorą się n igdy i zawsze będzie coś nowego do powiedzenia, do od ­ k ry c ia , ja k wieczna nieskończoność działania Bożego.

M am psa terriera białego, ra sy angielskiej, który wabi się

Gems.

Ł a p ie on m yszy i k rety z dziwną zręcznością, ale już n aj­

większym jeg o przysm akiem jest duszenie kotów i królików. Z aletą je g o jed n ak najw ydatniejszą je st przywiązanie. N ieodstępnym on moim stróżem ; udając, że śpi, wodzi za każdym moim ruchem oczym a. R u szy ć cokolwiek w pokoju nie pozwoli nikomu. B y ł u nas wielki brytan , z którym żył w przyjaźni lat kilka. K ie d y wieczorem p sy z łańcucha spuszczano, terrier czyhał na tę chwi­

lę, w sp arty o poręcz k an ap y koło okna, a ujrzaw szy przyjaciela, rzucał się do drzwi, szczekając z taką natarczyw ością, iż mu­

siano co prędzej je od m ykać, boby b y ł w yb ił lub w y g ry z ł drzwi.

D opieroż we dwóch p oczęły oba p sy harcow ać po dzie­

dzińcu i cieszyć się , zwiedzając p rzytym całe obejście. O krą­

ży w szy w szystkie k ą ty , w racał mój terrier w esoły, a b y jeszcze raz na chwilę powrócić do brytana. Zdarzyło się , że jednej nocy obce p sy za gryzły tow arzysza jeg o . Zagrzebano go więc uad ranem, czego terrier wcale nie widział. Swoim więc zw y­

czajem pod wieczór w yszedłszy na szczyt k a n a p y, w yczekiw ał ukazania się przyjaciela, a nie m ógłszy się go doczekać, ja k cie­

mnieć poczęło, niespokojnie i niewesoło d rapał się do drzwi — po pew nym czasie sm utny z opuszczonym ogonem wrócił do pokoju.

Od tego czasu długie u p łyn ęły miesiące. T errier zawsze wieczorem wiernie staw a na sw ym stanow isku, oczekując p rzy­

ja c ie la ; następnie zwiedza w szystkie m iejsca, gdzie razem z b ry ­ tanem biegał, a w róciw szy smutno, w zdycha tak wym ownie, że się czuje żal tego psa.

R ozrzew niająca to pam ięć psia, która d op raw d y za p rz y ­ kład m ogłaby posłużyć, bo rzadko znachodzi się na świecie tak żyw o dochow ane uczucie dla utraconych przyjaciół.

K r y s ty n a .

Pies

W

służbie policyi.

Podczas poszukiwań spraw ców za­

machu na p.

F resa rfa

w L eo d yju m (Liittich) w Belgii nieoce­

nioną przysługę policyi w yśw iad czył pies. W tej spraw ie pisze

» Z ’

Independance Belge«,

co następuje: »Już od dłuższego czasu o trzym yw ał p.

Fresart

od anarchistów listy z pogróżkam i, atoli nie zważał na nie i nie zarządził żadnych środków ostrożności.

W ostatnim liście zażądali od niego anarchiści 100.000 fran ­ ków , w razie odm ow y w yd ali nań w yro k śmierci. I w istocie w ykonali nań zamach. D w aj sp raw cy

Petit

i

Siders

dostali się w ręce spraw iedliwości, a to p rzy pom ocy psa. Z ło czyń cy po dokonanym zamachu schronili się do sąsiedniego ogrodu i tu ukryli w krzakach. A to li w ierny pies p. F resa rta gw ałtow nym szczekaniem zwrócił uwagę agentów p olicyjn ych , którzy też p rz y ­ b yw szy na m iejsce, gdzie pies zajadle ujadał, pochw ycili sp raw ­ ców. P.

Fresart

otrzym ał cztery ciężkie skaleczenia; atoli życiu je g o nic niebezpiecznego nie grozi. G d y b y nie pies, złoczyńcy b ylib y pewnie uszli bezkarnie.

Thierfrrund.

1892. Nr. 12.

Wierny pies.

N a cmentarzu brudzieńskim pochowano zwłoki m ieszkańca N ow ej Pragi, dzielnicy W arszaw y, ślusarza Józefa Sw iderskiego. N ieboszczyk posiadał psa wielce do siebie p rz y ­ wiązanego. Pies przez cały czas choroby pana swego nie od­

stępow ał od łóżka, a g d y go podczas pogrzebu zam knięto na strychu , w ysk o czył przez dym nik i z w yw ichniętą nogą powlókł się za karaw anem , W kilka dni po pogrzebie pana S. na m o­

gile jego grabarze znaleźli psa bez życia. W ierne zwierzę nie p rzeżyło zgonu sw ego chlebodaw cy.

W a rsz. P rzy ja c ie l Z w ie rzą t. 1892. N r. 12.

Piesek niańką.

M ałe nowonarodzone dziecię śpi w k o ły sce, w nogach dzieciny leży w kolebce m ały, czarny piesek, je d y n y w tej chwili opiekun, jak i dziecku pozostał, bo w pokoju nie ma nikogo. G łow ę przytuliło do pościeli, ale brwi podnoszą mu się ciągle i oczy bystro patrzą w dziecinę i na w szystkie strony, czy nie grozi jakie niebezpieczeństwo. Sp ij dziecino, śpij, bo wierne stworzenie nad tobą czuwa, bo m atkę, co p rzy tobie um arła, na cm entarz ponieśli, a rozkoszna niańka gdzieś po za dom em hula i o tobie nie m yśli. Ja k iś trzask za ścianą się roz­

legł, dziecię ruszać się zaczęło, piesek głow ę podniósł, nosem

w ietrzy ku drzwiom uchylonym , bystrym okiem na dziecinę p atrzy, potym na łap k ach ostrożnie się podnosi. Rozbudziło się dziecię, oczka otw arło, rączkam i w yw ija. W tym buzia mu się skrzyw iła i rozległ się żałosny jego płacz. W ierny piesek z kołyski w yskoczył, małe łapki na biegunie kładzie, opiera, koleb ka zaczyna się p rzechylać i jednostajnie k o ły sać, dopóki dziecię nie ucichło. P otym czw oronożny opiekun m ały ostrożnie na łapkach się podniósł, do k o ły sk i zaglądnął, a widząc, że dziecię usnęło, do niej znów w skoczył i czuwa i niegodziwą zastępuje sługę. O ileż od niej w yższym i rozum niejszym b y ł ten pies!

A g d y dziecię potym wzrosło, długo, długo mówiono m u: »Cie- bie w y k o ły sa ł w ierny, czarny p ie se k !« D od ać winienem, że ow ym w k o łysce śp iącym dziecięciem b y ła m oja obecna żona.

Ju lija n B . Medor wybawca dziecka, w

W arszawie na N ow o-M arszał- kow skiej ulicy, za W iedeńską koleją, tram waj się porusza, a dzwo­

nek jeg o ciągle dzwoni a dzwoni, b y przechodnie usuwali się z drogi. Przed tram w ajem z koszem bielizny na głow ie biedna p raczka przechodzi w poprzek ulicy, za nią dwuletni chłopczyk powoli idzie, w tyle pozostając. N a tram w aju szynach się p o ­ tkn ął i przew rócił i leży, a m atka o biedzie zam yślona będąc na przedzie, tego nie spostrzegła. A tram w aj dzwoni i dzwoni i roz­

pędzonych kół w strzym ać nie zdoła. Biedne dziecię pod żela­

znymi kołam i wnet śm ierć zn a jd z ie. . . W tym w ogrom nych susach ciem no-kasztauow aty śliczny pies na sz y n y w pada z boku, przy dziecku staje i szybko zębami za ubranie je p ochw ycił i p o d ­ niósł i ostrożnie na trotoar n ie sie . . . Zpoza tram waju, co się z łoskotem po żelaznych szynach przesunął, zrozpaczona m atka z krzykiem p ę d z i:— »Gdzie m oje dziecko, gdzie mój Staś drogi, jed y n y ?!« — I łzy radości w oczach je j stają, g d y widzi swe dziecię spokojnie na trotoaize siedzące, a p rzy nim czułego stróża, co ze zm ęczenia ję z y k w ystaw ił i d yszy, radośnie oczym a p atrzy, dziecko troskliw ie pilnuje. R oztkliw iona m atka do dziecka p rzy­

p ad a, w ram iona je pochw yciła i szlachetnego głaszcze w y ­ baw cę. T e n na dziecko, którem u się nic nie stało, jeszcze p o ­ p atrzy ł czule jak człowiek i pobiegł w stronę, skąd się rozległ zn any mu gło s: »M edor, chodź tu, M edor, psie w ierny, czuły, poczciw y, w ybaw co dziecka i m atki pocieszycielu!« Zdarzenie to zaszło w lecie r. 1885. N aocznym św iadkiem jeg o b y ł brat

mojej żony.

Ju lija n B .

Oswojona dzika kaczka

Niem ieckie czasopismo łow ieckie i rybackie

aWaidmanns HeiU

(I892, Nr. 23.) podaje n astęp ujący fakt, napisany przez p. B e rtę: »Raz przyn iósł nam — rzecz dzieje się w G alicyi (szkoda, że nie podano miejscowości) — gajow y kilka jaj dzikich kaczek. O jciec mój kazał je podłożyć pod kurę, która właśnie siedziała na jajach, i otóż w yk lu ło się dzikie kaczę, które w gronie sw ojskich kacząt bardzo w esoło się uganiało.

N a pobliskim do gorzelni należącym stawie wraz ze sw ojskim i kaczętam i w yrosło, oswoiło się i przezim owało wraz z nimi w obszernym kurniku. N astępnego roku nasz

„dzikus

“ — tak nazwaliśm y to kaczę — w yszukaw szy sobie na stawie dzikiego kaczora, od łączył się od sw ojskich siostrzyczek, wszelako pozo­

stał do nas dzieci tak przyw iązany, że ile razy p rzyszliśm y nad staw i zaw ołali: „

Dzikus

,

dzikus

“, natychm iast wesoło i głośno kw acząc, p rzy p ły w a ł do brzegu i trzepocąc skrzydełkam i szukał w wodzie żeru. G d y śm y go dalej wabili, to dzikus ku wielkiej naszej radości szedł za nami aż na dziedziniec. Później zaś b y miłej kaczce oszczędzić drogi, chw ytaliśm y ją , czemu się wcale nie opierała, i zanosiliśm y do dworu, gdzie też często nocowała.

L e c z jedn ego pięknego dnia ulubiony dzikus zniknął, po długim szukaniu znalazł go ojciec w bliskiej koniczynie, siedzącego na jajach . D la zabezpieczenia gniazda od nieprzyjaciół otoczyliśm y je cierniam i. Po pew nym czasie w odziła dumnie kaczka ta troje m ałych kacząt po naszym staw ie, gdzie też m łodość przepędziły.

Z nadejściem jesieni pięknego poranku niewierny dzikus nie pożegnaw szy się z nami, odleciał z całą sw ą rodziną w stro n y południowe. N astępnej w iosny pojaw iła się na stawie jed n a para dzikich kaczek. C zy b ył tam nasz dzikus, nie mogę tego z zupełną pew nością powiedzieć, bo na nasze w ołania kaczka nie p rzyb yw ała i kw akaniem nie odpowiadała.#

Gołębie pijane.

W Tours we F ra n c y i w yd arzy ł się w y p a ­ dek rzadki, prawie je d y n y . Przed niedaw nym czasem w ysłan o z T o urs 429 gołębi do Bohalle w departam encie M eine-et-Loire, gdzie m iały b y ć puszczone dla przyuczenia ich do służby pocztow ej. Z liczby tej tylk o 40 pow róciło do T ours i do tego w stanie takiej nieprzytom ności, że nie trafiły nawet do swoich gołębników. Po przeprowadzeniu śledztwa okazało się, że na jednej stacyi służba kolejowa w w agonie, w którym znajdow ały się gołębie, pom ieściła ładunek porzeczek czarnych. Porzeczki te zaw ierają w sobie alkohol i skrzydlaci pasażerow ie, łakom i na

owoce, jedząc je, popili się tak, że tylk o m ała ich liczba zdoła­

ła odlecieć we w łaściw ym kierunku i powrócić do domu.

Przebiegłość sroki.

Jed en z moich p rzyjaciół, m ieszkający w okolicy K rak o w a, opow iada następujące zdarzenie, któiego b y ł świadkiem .

N a jednej z w ycieczek moich wstąpiłem do dworku, któ­

rego w łaściciel b y ł mi znajom y. Poza płotem otaczającym po­

dwórze b y ł piękny murawnik, a dalej piękna dąbiow a. Na. je j brzegu spostrzegłem kota w ypraw iającego jakieś dziwne ig ry i skoki. W krótce przekonałem się , że ten drapieżnik bawił sie z nieszczęśliwym jeńcem , biedną m yszką, k tó ią w znany ok ru tn y sposób ciągle puszczał, ażeby ją znowu schw ytać, g d y dręczona m ysz właśnie zam ierzyła wpaść do jakiejś dziury. N a­

gle ozw ał się w ysoko z największego dębu głośny wrzask sroki, która się zarazem na najniższą w ystającą i zwisającą spuściła

gle ozw ał się w ysoko z największego dębu głośny wrzask sroki, która się zarazem na najniższą w ystającą i zwisającą spuściła