• Nie Znaleziono Wyników

Od wieków ludzie w ychow ują się pośród nieuzasadnionych wstrętów lub sym p atyj, pozostając w nich do końca życia, nie p om yślaw szy nigdy, dlaczego jed n e zwierzęta pieszczą, drugimi się brzydzą. — Pam iętam , ja k na wsi p rzy śniadaniu do ja d a l­

nego pokoju za panią dom u, zaw ołaną w okolicy gospodynią, w padł jej

faworytalny

w ychow aniec ja k śnieg biały, z różu w y m ryjkiem prosiaczek.

H o rro r! krzyknięto z oburzeniem do koła,

prosiak

na p o­

sadzce sali, w yproszono go też w krótce. Jed en tylk o nasz natu- ralista — filozof pan W ojciech Jastrzem bow ski, zam ało ceniony ze swoich zasług ł, b aw iący tu ze sw ym i

marymontczykami

na naukowej w ycieczce, ciągle się uśm iechał p rzy całej tej scenie ob aw y o suknie i wstrętu.

— Czego się uśm iechacie profesorze — p ytał go gospo­

darz domu, daw n y jeg o uczeń.

— B o człowiek — odpow iadał p. W ojciech, — całe życie jest tylko wielkim dzieckiem, nie zdającym sobie sp raw y z te­

go, co robi.

’) S etki bezm y śln y ch w ierszopisów , au to ró w , o d b ie ra ło daleko w iększe h o łd y i ap lau zy od tego ory g in aln eg o n a tu ra lis ty — m yśliciela . Gdyby ja k i z n ak o m ity k rytyk zech ciał ocenić jego prace, d o p iero b y się na sz ogół dow iedział, czym był z ap o m n ian y dziś Jastrz em b o w sk i.

Co np. gorszego to prosię w pokoju zrobi od piesków fa­

w orytów , kotów, m ałp albo papug?

A le taka wdzięczność to ludzka. D latego że go ze sm akiem zjem y w całości, bo oprócz sierci skórę naw et, a delektow ać się nim będziem y, g d y go N iem cy nam odeszła w postaci drogich szynek z M oguncyi, dalejże za życia nim gardzić , pom ieszcza­

ją c na najniższym stopniu hierarchii zwierząt dom owych.

M ów im y, że ob rzyd liw y: jed n ak nie brzydzim y się nim po śm ierci, a znowu nie bardzo nam do gęb y lezie mięso konia, łosia, jelenia nawet, choć to

najczystsze

ze stworzeń, co znam y, i znowu przekładam y kaczkę żarłoczną na najw strętniejsze rz e ­ czy od wielu ptaków, co prawie tylk o ziarnem żyją ja k drób i iune, boim y się wężów, jaszczurek, a chow am y cuchnące białe m yszy, króliki. W szystko to t k mało usprawiedliwione, ja k znowu p o gard a dla zwierzęcia tyle pożytecznego co osiołek.

C h rystus Pan, za nim papieże nim nie gardzą, a powiem wam moi państwo, że hrabia Lu dw ik M ałachow ski to chował osiołki ra s y arabskiej, czarne, w dobrach swoich Białoczew skich, a ta­

kie kształtne, takie piękne, że w olałem ich od ciężkich cudacz­

n ych koni, co nam niem cy

figlarze

za osobliw ość przedają, drogo każąc płacić,

Nazwiecie to oryginalnością, nic mnie to nie zad ziw i— wiem, że mnie n azyw ają

oryginałem,

to w łaśnie dobrze. Mam widać w łasne zdanie, od innych go nie pożyczam . Człow iek nie głupia ow ca, a b y za drugimi w ołał i beczał, o czym wc.de nie m yśli i dobrze nie rozumie. N azwiecie mnie panie jeszcze oryginałem w iększym , g d y wam powiem, że pokochałem się praw ie w sa ­ m icy puszczyka, raczej puhaczu i przekonałem się, że filozofija grecka m iała racy ją, ażeby to pogardzone u nas ptactwo p rzy ­ dać za tow arzyszkę Minerwie, bogini m ądrości, w sw ojej sy m ­ bolice, którą m y przezyw am y M itologiją — a ja k nabrałem tych greckich przekonań, opowiem. W ych o w an y byłem pośród zabo­

bonn ych niewiast, które mnie u c zyły m iędzy innym i, że sowa, puszczyk a zatym i puhacze są złowrogie ptaki, które sprow a­

dzają nieszczęścia na ludzi. Ż e tak zwana sow a pójdźka czyli

fućka

ja k siądzie na drzewie przed dom ostwem i o d zyw a się swoim żałosnym głosem , to dlatego, ab y w yw abić z kogo duszę, dopóty w abiąc, aż kto umrze z tego domu.

M ieszkając pośród gęstego boru, słysząc wśród n ocy nieraz, ja k ie w yp raw iały koncerta i harce, w ło sy mi na głow ie sta w ały na m yśl, że

pućka

przychodzi po dusze drogich rodziców, uko­

przychodziła rzecz tak prosta, iż to gło sy najczęściej kaw alera, co szuka panny, albo oblubienicy, co w zdycha za narzeczonym , lub też m atki wabiącej rozprószoną dziatwę, u reprezentantów ptactw a tego rodzaju.

N ajw ięcej nałogów i namiętności nabieram y przez naśla­

dowanie w chęci sprostania drugim , przyzw yczajenie. Ze dziad m ój, ojciec, stryjow ie w szystko to b y li m y śliw cy, więc i ja zapragnąłem takim z o sta ć , mimo że pasyi tępienia, niszczenia, odbierania życia niewinnemu stworzeniu, ba i winnemu nawet, nie uczułem w sobie ani na chwilę nigdy.

W yp ro siw szy ja k ą ś p o jed yn k ę skałków kę jeszcze, sznur­

kam i do łoża przyw iązaną

kozią nogą

wówczas przezyw aną, gwizdnąw szy na w yżła em eryta, którego nikt już nie b rał z so­

bą, bo b y ł głuchy i nie miał dobrego węchu, z miną gęstą, i fan- tazyją, że i ja już jestem przecie m yśliw ym , w ybrałem się w owies, w którym w iedziałem , że k u ro p atw y zap ad ły — patrzę, a mój wyżel stoi i tylk o spogląda, ja k b y mnie m łodego uczył, co mam robić.

Spojrzałem b ystro przed niego i zobaczyłem jak iś punkt szary, zając oczyw iście mówię w duchu, a serce mi bije od wzruszenia, zasnął twardo, co z i gratka dla początkującego ja k ja m yśliw ego.

Dlaczego śpiąc słuchy postawił, nie rozum owałem, każd y w chwili nam iętności choćby Sokratesem był, jest g łu p i; p rzyło ­ żyw szy te d y do policzka

kozią nogą

, która n abaw iała

Jiuksyi,

palnąłem z broni.

W tym zamiast zająca rwie się w powietrze ptak olbrzym i, ale niedaleko pada, widocznie, niezdarnym strzałem tylko ra ­ niony. Dobiegam do niego i rozpoznaję prześlicznego gatunku puhacza. M yślę sobie, w nielitościw ym języ k u m yśliw ym , to się n az y w a , że tylko

zbarczyłem

cię p tasiu, czyli że całe życie już nie będziesz mógł latać po powietrzu. A le co w art p tak bez sk rzy d e ł, tyle co żołnierz bez broni albo ksiądz bez książki.

K ie d y m zam iast ci łeb rozm iażdżyć śrutem, zrobiłem cię na całe życie kaleką, powinienem się zaopiekow ać tobą. T a k B ó g Stw órca, Pan nad P an y, rozkazał swoim poddanym . — K to ma zawiele z łask moich, niech ich użycza innym na potrzeby, — pom yślałem przy tym .

Może B ó g hojn y, P an nad P an y , mnie słudze mizernemu odda to, co zrobię dla puhacza. Zaopiekuje się mną biedakiem

— znowu k ied y w zamian.

A le zaopiekować się chociaż rannym ogrom nym puhaczem nie snadno mi przyszło, podobnie ja k żaden czyn nasz

dobry

nie przychodzi gładko, łatw o (tego dzieci nasze wcześnie uczmy).

Mój puhacz poranił mnie po tw arzy, po rękach, m ało nie w yd ziobał oczu, musiałem go schować do skórzanej torby i tak do domu donieść, pilnując, a b y się nie udusił.

Pomim o żem go szyb k o w ygoił z ra n y jed yn ą śruciną pod skrzyd ło zadanej, już nigdy dawnej siły lotu nie odzyskał, musiał często p rzysiadać i odpoczyw ać i bez mojej opieki b y łb y sobie nie dał ra d y w życiu.

L e c z te w zajem ne nasze stosunki d a ły mu poznać we mnie przyjaciela, mnie zaś, że ten ptak, którym ogół niesłusznie się brzydzi, b y ł przepyszn ym egzem plarzem w swoim rodzaju, p rzy- ty m arcy m ąd ry i łaskaw y.

P rzep yszn y bo na pierzu w zorow any w przeróżne odcienia pom arańczow ego z szarym i czarnym kolorem , tak delikatnie k ro p ko w an y ja k najpiękniejsza z p o p ielic, nogi m iał barw y sarn y, a pazury i dziób potężny, ja k heban św iecące czarne.

W oczach , którym i świecił ja k kot w n ocy, pełno było rozum u, b y ł i w yraz poczciwości, i wdzięczności dla mnie i ja k b y się uśmiechał n im i, mnie zobaczyw szy, bo nieustannie mienił w b arw y osobliwsze aniżeli te, co m am y w tęczy.

Z początku trzym ałem go zam kniętego w naszym lam usie, gdzie pom ału w yłow ił w szystkie m yszy, ropuchy, za co zyskał łaski mojej m atki, że mi pozwolono go trzym ać i bawić się nim, później chcąc mu dać więcej sw obod y, umieściłem go w obszernej dziupli starej lip y , co niedaleko naszego dworku stała.

B y ło mu tam bardzo dobrze, słuch m iał bardzo b ystry, chociaż spał cały dzień, byle usłyszał riioje kro.ci, już w yglądał z swojej dziupli, a chociaż ja k ie dwieście czy więcej kroków odszedłem w głąb lasu , jakem ty lk o zaw ołał «Bubuś!» albo gwizdnął po swojem u, już b y ł p rzy mnie, wciąż ja k piesek mi asystu jąc, praw da iż nigdy nie przychodziłem do niego z pustemi rękom a, zawsze m iałem k a w a ły m ięsa, flaczków lub m ysz albo żabę dla niego, za co b y ł mi bardzo wdzięczny, w yd ając ra­

dosne gło sy, a węch posiadał widać bardzo ostry, bo jeśli co przyniesionego ukryłem przed nim w kieszeni, p ó ty kieszeń dzióbał, aż mu oddałem .

N ocą dopiero w ychodził na łow y, m y sz y polne mniej od dom owych sobie ceniąc, a ja k p rzyszła w iosna, hukał po borze ja k b y chłop, zwabiając swoich tow arzyszy, bo mu tęskno było

tak samemu żyć.

L ecz każda uciecha w życiu smutkiem się kończy, pom yśl­

ność przeplatana nieszczęściem, boleścią zagładza się zdrowie.

Takie ogólne prawo dla stw orzonych na zniszczenie i nic go nie odmieni, tak i tu się stało.

Coraz rozkoszniejszego Bubusia, staraniam i m oimi o niego, tak rozzuchwalonego, że ja k mu się sp rzy k rzy ło siedzieć w dziu­

pli, przechodził na m yszy bezpieczny pośród psów i kotów , p e­

wnego poranku znalazłem uduszonego.

N ikt nie m ógł b yć spraw cą tego mordu, ja k oddaw na przeze mnie podejrzyw auy kot nawpół dziki, co zaczął od nie­

dawna pokazyw ać się koło domu.

T rzeba bowiem wiedzieć, iż ja k m iędzy A nglikam i a F ra n ­ cuzami wiecznie o panowanie nad m orzami są zatargi, podobnie m iędzy kotami i sow am i, kto ma mieć przyw ilej łow ienia m y ­ szy ciągle chodzi. K o t sow y, sowa kota nie znosi, za sp o tk a ­ niem się w yd ają przeraźliwe wrzaski, nieraz przychodzi do walki i w takiej to walce zginął Bubuś, zdrowego sk rzyd ła już nie p osiadający.

Stanow i to pewien dowód wyższości człowieka ponad inne tw ory, iż on jeden pośród nich, co je pielęgnuje, chowa, osw aja przyrodzoną ich dzikość łagodzi.

A chłop, ten filozof sierm iężny, którego p raktyczn ą m ą­

drością życia pogardzam y, zw ykł m aw iać:

«Nie ten syn, co ptaki d u si, ło w i, strzela, żyw ić będzie rodziców w starości, ale ten dobry, co im własnego clileba ukruszy.

N a tym zakończył swoje opowiadanie sędziw y p rofesor.1)