• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 4 (243 stycznia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 4 (243 stycznia 1943)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

E k k s

i l M I i

g W f f <

U góry:

ŻYCIE W CHI NACH TOCZY SIĘ P R Z E W A Ż N I E N A U L I C Y

TAK i AK ZA DAWNYCH C Z A SÓ W KARAWANY PRZEWOŻĄ NA WIELBŁĄ­

DACH TOWARY Z MIASTA DO MIASTA NOWY PARTNER WOJENNY NA WIDOWNI

Wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym i Wielkiej Brytanii przez Chiny Narodowe w dniu 9 stycznia b. r. jest jednym dalszym ogniwem w organizowa­

niu bloku państw azjatyckich, do którego już należą oczywiście poza Japonią cesarstwo Mandżukuo, królestwo Siamu, francuskie Indochiny i Burma, zdo­

była niedawno temu przez Japończyków. Jakkolwiek Chiny Narodowe nie przedstawiają tej siły militarnej co Japonia, to jednak tak pod wzglądem eko­

nomicznym jak położenia geograficznego mogą odegrać sporą rolę..

Jak wiadomo, skończyła się historia wielkich Chin nazywających się „pań­

stwem środka" przed wojną światową, kiedy to Chiny zdetronizowały ostatniego cesarz a Pu-Yi, obecnego cesarza Mandżurii i ogłosiły republikę. Olbrzymie to państwo o kilkuset milionach mieszkańców poczęło przechodzić coraz to gwał­

towniejsze wewnętrzne przewroty, gdyż nowo założona republika z pierwszym prezydentem Sun-Yat-Senem nie mogła sobie dać rady z odśrodkowymi dąże­

niami różnych części kraju, a przede wszystkim trudno jej było poskromić różnych ciągle to buntujących się generałów stających na czele nowych partyj czy wojskowych buntów. Ostatecznie po wielu zresztą przewrotach wykrystali­

zowało się z olbrzymiego państwa kilka drobniejszych tworów politycznych, wśród których na pierwsze miejsce wysunęła się Mandżuria czyli Mandżukuo, Chiny Narodowe i w końcu Chiny Czunkingu.

Mandżuria potrzebując pomocy zarówno gospodarczej jak i politycznej za­

częła sę skłaniać coraz bardzej ku Japonii, toteż podczas konfliktu między tą ostatnią a państwami anglo-saskimi wypowiedziała wojnę Anglii i Ameryce.

■ m m

f i * * *

WI E L KOMI E J S KI RUCH ULI CZNY W C H I N A C H

POTĘŻNY RUCH PANUJE W PORTACH WI ELKI CH MI AS

N A D M O R S K I C H 1

Fbls Atlantic ' 6 W itzieben i Peters 3 F in n e k o h i Tschira 2

Archiw. 2

Sr** w

o i r a i . Wf-M

j $ y mm.

Na prawo:

N A J M Ł O D S Z E t W I N Y R Ó W N Y M żAmUDNI#

LU DN O ŚC I CHI N f B S T U P R A W A R O L I u góry na lewo: ” j Ł ‘ jSKB # ^ iii

MŁODZI CHIŃCZYCY ORAJĄ W PIŁKĘ NQŻNĄ

Na lewo: *

PIECHOTA CHlftSKA WYPOSAŻONA W ijtOWOCZESN^

CHI ŃSKI P OL I CJ ANT U L I C A H A N D L O W A K I E R U J E R U C H E M W PROWINCJONALNYM

M I E Ś C I E C H I Ń S K I M Inaczej sprawa się przedstawia w Chinach Czun- kingu, które kierowane przez Czang-Kai-Czeka za - korzyści finansowe i daleko idące obietnice sta­

nęły po stronie aliantów. Jeszcze inne tendencje istnieją w Chinach Narodowych, które ze wszyst­

kich państw chińskich powstałych po rewolucji naj­

bardziej dbają o zachowanie swej niezawisłości nie tylko nominalnie, ale też w praktyce i które najsilniej odczuwały ekonomiczny nacisk państw anglo-saskich. Nic w tym dziwnego o tyle, że w tej republice chińskiej leży większość koncesji euro­

pejskich, a mianowicie w Pekinie, Szanghaju i w Amoj. Od dawna koncesje te były przykrą ko­

niecznością dla Chin, a poza tym były bramami, przez które do Chin dostawały się nie tylko wpły­

wy europejskie, europejskie nałogi i wady, ale rów nież^,, opium. Pierwszym też pociągnięciem państw osi, a mianowicie Japonii i Włoch było zrze­

czenie się na rzecz Chin Narodowych tych kon­

cesji w Pekinie czy Szanghaju, które dla tego ikraju są niezwykle bolesne i upakarzające.

W Chinach obecnych błyszczą na firmamencie politycznym dwa nazwiska ciekawych i wybitnych ludzi a mianowicie prezydenta republiki chińskiej Wang-Ching-Weya i Czang-Kai-Czeka. O He ten ostatni był współpracownikiem prezydenta Sun- Yad-Sena i poglądy jego na sprawy polityczne posiadają pewne zabarwienie komunistyczne o tyle Wang-Czing-Wey jest reprezentantem nacjonalizmu chińskiego.-

Rząd nankiński natychmiast po wypowiedze­

niu wojny przystąpił do przygotowań wojen- nych,zakupując wielką ilośfl broni dla armii, wynoszącej obecnie pół miliona : ludzi.

. W krótce więc możemy się spodziewać, że wojna na dalekim wschodzie przy- 1 ‘.'-ńsl nie nam nowe niespodzianki.

—J r - Na lewo:

ROBOTNICE NA POLU RYŻOWYM

(3)

i niezapomnianym urokiem, czy lo gdy występuję w roli zmartwionej wdowy Koslurki, opłakującej swe ostat­

nie kury, czy w roli pocięgajęcego nosem prosiaka, czy wreszcie jako łobuzy, które przeraziły chrabą­

szczami wuja Fryderyka. W każdej roli sq one* nie­

zrównane. Ź ich krnąbrnej, szelmowskiej mimiki, z ich lekkich, trochę łobuzerskich 'ruchów można poznać głębokie wczucie się w odgrywaną rolę łobuza, czy zawadiaki. A gdy nas już po odtańczeniu ostatniej sceny opuszczaj; w tak dobrym humorze, takie czu- purne i takie golowe d o dalszych psot, wtedy zapo­

mi nany© smutnym zakończeniu, jakie Wilhelm Busch wymyślił za karę dla łych przemiłych nicponiów i w podzięce pełni uznania bijemy obu siostrom Hópfner goręce brawa.

N a lewo:

Nauczyciel pan Pędzelek Z dzieci zrobić chce geniuszy*

Za to mali przyjaciele Zemstę mu przysięgli w duszy

Różne dzieci są na święcie Jedne mile, ciche, grzeczne.

Inne zaś — ja k sami wiecie Są lim ity niebezpieczne.

Powyżej:

W uj ju ż Jawno słodko drzemie, Wtem go budzą jakieś wstrząse...

Maca ręką po pierzynie I natrafia na chrabąszcze.

Poniżej:

Co, niedzielę na organach Grywa, więc wyjść musi z domu.

Wicek z Wackiem zaraz z rana Zakradli się doń pokryjomu.

Powyżej:

Wicek z Wackiem, dwaj hultaje Dr6b wieszają je j na lipie, A gdy wdowa z nożem staje.

Żadna z kurek ju ż nie zipie.

Do nauki brak ochoty, / A do książki wstręt wprost czują Zato żarty, figle, psoty

Wciąż po głowie im się snują. i do Jajki z morskiej piany

Sypią prochu miast tabaki, Potem kryją się za ścianę.

B y swej psoty ujrzeć znaki.

Poniżej:

Organista wnet * cybucha ' Pyka siedząc u komina, A ż tu nagle proch wybucha I zamienia go w murzyna.

U góry:

Takim Wicek był i Wacek Znani wzdłuż i wszerz urwis:

Którzy tyle nabroili,

Że i przez rok się nie spisze.

Powyżej:

Żyła sobie pewna wdowa (Nazywała się Kosturka) / chowała cztery kury Aby ja jka mieć i piórka.

a prawo:

Więc zmartwiona wdowa biedna

Płacze kurek i koguta... Na lewo:

Gwałtu, rety, co się dzieje!

Wnet pantofel jest w robocie...

Wuj zabija i szaleje

I ju ż skacze w siódmym pocie.

Powyżej:

Raz chrabąszczy dwaj figlarze Uzbierali, gdzie popadło, Potem je dożyli w darze Wujowi pod prześcieradło.

Lecz nie mija psota jedna, A następna ju ż uknuta.

F o ł.: Konrad W eidoj Rys.: W ilhelm Busch

Poniżej:

Idzie drogą chudy krawiec...

Ju ż do kładki wnet dochodzi Ju ż znajduje się na ław ie...

I ju ż tiada sobie w wodzie.

n a prawo:

A figlarze w śmiech i krzyki I na nosach dmą

fanfary, Lecz nie wszystkie to

wybryki, Bo uchodzą im bez

kary.

A urwisy umykają Rade z figla niby charty I ju ż znowu obmyślają Nowe psoty, nowe żarty.

Dwaj urwisy wielką piłą Przerzynają nudy mostek...

Niech się krawiec Szaławiła Wymyje choć raz do kostek.

(4)

Fol. PK. Jmx. Lohrer.

John. P. B. Z.

PK. Lulh, Sch,

Scherl

O ddział złożony z mieszkańców Kaukazu cych z bolszewikami w marszu na nieprzyjaciela.

U góry:

T R A F I O N Y ! Potężna chmura d y m u wskazuje na to, że torpeda niemiecka celnie ugodziłabrytyjski okręł-cyslernę.

Na prawo:

PRZED WY MA R S Z E M NA P A T R O L Oficerowie je d ­ n ego z niemiec­

kich oddziałów 's tr z e lc ó w gór­

skich, omawiają zamierzony wy­

prawą.

U góry:

NA KAUKASKIM FRONCIE Niemiecki mio­

tacz g r a n a t ó w w czasie walki.

Na prawo:

P O R A N N A TOALETA PRZED B U N K R E M Takie w y m y c i e się śniegiem jak to robią żołnie­

rze, przedstawie­

ni na z d j ę c i u , orzeźwia na cały

dzień.

(5)

kJie chce mi się jeść — rzekł I po chwili Jerko, przeciągnął M. wstał i wyszedł przed dom.

Długo poglądał w stronę Velebitu _ u p ard e nadsłuchiwał, czy nie po-

pyszy choćby jakiego głosu.

Cisza jednak panowała w koło ciemno było jak w rogu.

7~ Bóg raczy wiedzieć, co to bę-

|zie — westchnął sam do siebie poszedł ku wsi.

, Szymonowie byli właśnie przy rieczerzy, gdy zaszedł do nich.

— Niech będzie pochwalony Je-

Ms Chrystus! Jesteście?! — rzekł wszedłszy To kuchni.

I - — Na wieki wieków, Jerko! Dopierośmy za- fcęli. Przysiądż się — odpowiedziało równo- zcsnie kilka głosów.

Nie — odrzekł. — Wieczerzałem już. Ale, Izymonie, wyjdźcie-no na chwilę przed cha- v p ę -

zedł,m° n ° ® * n^ się, otarł wąsy ręką i wy-

! ma jeszcze twojej Marysi? — spytała .uma Anna, żona Szymona.

I Nie ma jeszcze, kumo. Pewnie będzie no­

tować u gajowego, n — Jeszcze jej nie ma?!

— Bóg wie, co jest z nią!

! ~ “ by się jej tylko co nie przygodziło! —

? ten i podobny sposób jedno przez drugie asypywali Jerka domownicy Szymonowi, każdy chciał coś powiedzieć, każdy o coś za- ytać i wszyscy się dziwili, a kuma Anna w za-

>ysleniu kiwała głową.

_ . T Szymonie — rzekł Jerko, gdy się p oalili nieco od drzwi — boję się, że się coś

,ego stało.

T Bóg wie... — odparł Szymon i spoj­

r z y w stronę Velebitu.

L, Kraljica już dość ludzi zjadła... Ale może j°g da... On wszystko może, ale... nie prze­

kuwam nic dobrego.

_7~ J*.nie wiem — odparł Szymon.— Myślisz, eoysmy się wybrali naprzeciw niej? Co?

No tak, myślałem, żebyś mi dał jednego _>QMa j żeby dwóch od ciebie pojechało ze

pną. Bóg wie...

1 Niby... nie bronię — obliznął się Szy-

— ale ciemno jest i burza... Pozrzuca was

* drogi i pozabijacie się i wy i konie... Ale, ...ja P»e bronię. Jak chcesz — Ive! — zawołał na . najstarszego syna.

I — Co, tato?!

I — Nie pytaj, tylko wyłaź! — krzyknął Szy-

®»on gniewnie.

I A to jestem! — rzekł Ive stanąwszy P«ed nimi.

I J a sam nie wiem, co robić — mówił Jerko.

L.'~T. J erko powiada, żebyście ty i Antek je­

dnali z nim.

!

“erko n' e w*emt co począć — powtórzył biem ^ acze8° by nie — rzecze Ive, — ale

»ej nT° '*eSt‘ PotrafimY nic zrobić, a kiedy P ej str **1* to Pew™e nie jest jeszcze po

L - B U D A K v tb łn a jc x y ł

__^onie Halana.

i^zmyśUł «?ę ”e°rkomy ~ Lq ta*c' — rzekł szybko Szymon. — To

__][ak to możemy.

imooa » t" ^ak .— Powtórzył Szymon. — Tak to [ jechać wszyscy sześciu.

jstarczą ~ Jerko- ~ W y'

I rozeszli się.

Jw róciŁ*1162 by!eś? ~ spytała go żona, gdy t e * v sńóir«^ii£<k-*e' ^P atrzy łem na b y d ło . . .

| « a y spokojnie i przeżuw a. . .

| i znow iŚ^ & £ ! 8ar0dZiCo!~ W*dYcha,aKata

nęły po twarzy, lecz zaraz sam się za to skarcił.

Pogoda była dość znośna. Burza znacznie po­

puściła, a chmury rozpłynęły się po niebie i ściemniały. Jerko poganiał konie szybko. Bił je niemiłosiernie i nieustannie szarpał lejcami.

Zdawało mu się, że mu lżej będzie na duszy, gdy szybko będzie ciął zimne powietrze, gdy konie z pośpiechem będą pędziły naprzód. Miał ufisucie, jak gdyby widział Marysię w ostat­

nich drgawkach wyciągającą ku niemu ręce i błagającą go i zaklinającą, by śpieszył ku niej, by jej dopomógł, by ją ratował.

Skoro tylko ten obraz mignął Jerkowi przed oczyma, śmignął konie ponownie i jeszcze mocniej szarpnął uzdami. Tylko naprzód, tylko prędko!. . .

Nie przemówił ani słowa do swych towarzy­

szy, a każdy z nich bał się także coś wspo­

mnieć.

Kata usiadła obok ogniska, podtrzymywała ogień i nieustannie ocierała łzy. Kilka razy kładła się na łóżko i znowu wstawała, wycho­

dziła przed chałupę, przystawała chwilę pod lipą, zapłakanymi oczyma popatrywała w stro­

nę Halana i znowu powracała do ogniska.

Zaczęła odmawiać różaniec. Doszła ledwie do drugiego dziesiątka i już się pomyliła, za­

pomniała, że się modliła i gdzie przestała. Przed oczyma stanęła jej owa chwila, gdy jej jedy­

nak żegnał się z Marysią. Ze wszystkimi roz­

stawał się z uśmiechem na ustach, tylko z Ma­

rysią gdy się żegnał, rozpłakał się. I powie­

dział: „Mamo, uważajcie mi na n ią".. .

— Jak gdyby przeczuwał. . . — pomyślała Kata i zaczęła głośno jęczeć i lamentować.

Zaczęło już i świtać.

Kata wzięła skopce i podoiła krowy.

Tymczasem Jerko zbliżał się już do Halana.

O wschodzie słońca zapukał do okna gajowego.

— Kto tam?—zapytał z wewnątrz gruby głos.

— Stevo, to ja. Otwórzno.

— Kto?! — spytał gajowy ponownie i pod-, szedł do okna.

— Ja, Jerko!

— Jerko? — Co dobrego sprowadza cię tak rano?

— Czy moja Marysia nocowała u ciebie?

— Twoja Marysia?!

— No! Jeszcze przedwczoraj poszła z przy- przęgiem jakiemuś gospiczaninowi i nie ma jej dotąd.

— I jeszcze jej nie ma?) — zadziwił się ga­

j o w y . — Powiadam ci: od wczoraj nikt z dołu

nie przejeżdżał.

— W takim razie z Bogiem! — rzekł Jerko

| ma — odpowiada i znowu milczy.

**i?ta Bogarodzico! O, święty Miko- V.

P o l f t ^ 1* wstawał w nocy i wyglądał na E budzjA k c“°dził powoli i ostrożnie, żeby nie ł wrarai *-ecz ona za każdym razem, gdy

___ ™żka, boleśnie szeptała:

Nie ma j ej?

I PRYisTi*#19' Gdzież by teraz, głuptasie, mogła

| że coś cicho i śpij .. . Zdawało mi się, _^?Padło przed domem, więc wyszedłem...

I tała ic a (^ aj*więtsza Bogarodzico . . . — szep- 1 ubiefać***** P*^nocą Jerko wstał i począł się

- - A**7'* *<k*esz- Jerkp? — spytała Kata.

I > nr?v " ' popatrzeć. . . Oporządź bydło -~ n kUJ wszY*tko . . . Muszę iś ć . . . i cl»aov “^szczęsn a!. . . O, mój Boże ko-

' • — jęknęła Kata przez płacz,

i b|użnij, Kato! Bądź rozsądna. Bóg da, E ciwŁi n,.c ^ e będzie . . . Ale ta k. . . idę naprze-

I {£? mej • •

J e rt *** wstała i ubrała się.

Poszedł i przywołał synów Szymona.

; j>r»d coś wszyscy razem u Jerka, a potem

^ o to w a U się do drogi.

rY » iw ten czas n‘e wspomnieli nawet o Ma-

| na K t Ystrzegali się rozmyślnie ze względu

; się która nieustannie wzdychała i dławiła

^*dli na wóz.

konie^ ®°2iem’ Kato! — rzekł Jerko i popędził

“ ^dżcie z Bogiem. . . O, ja nieszczęsna gjogSamjego grobu. . . — zalamentowała Kata

J(*W w i na te słowa dwie gorące łzy spły­

Dla gajowego było to całkiem oczywiste, że nie jest to nic inne­

go, jak tylko zwyczajny krzak bu­

kowy, lecz milczał, nie chciał mu mącić pięknego oczekiwania.

E, jeśli to nie jest chrzczone stworzenie, to w takim razie nawet wcale go nie ma — rzecze Jerko.—

O, teraz się rusza.

Reszta milczała.

Im bliżej podjeżdżał, tym ciężej było Jerkowi na duszy. Doszedł już do przekonania, że jednak nie bę­

dzie to żadne żywe stworzenie.

— Nie wiem . . . — zaczął, gdy już byli cał­

kiem blisko. — Oczy mnie mylą.

W duszy poczuł jakąś pustkę ciężką i gorz­

ką jak gorczyca. .

.— O, to krzak — — powtarzał.

Ponownie objął go większy strach i zaczął jeszcze baczniej spoglądać na drogę.

Gdyby o świcie była ruszyła spod Progu, musieliby już się spotkać.

* Gdy minęli ów krzak na zakręcie drogi, roz- twarła się przed ich oczyma długa kamienista dolina, która sięgała hen do owych ochron­

nych murów. Jerko utkwił oczy w owe wrota obok muru, wypatrując, czy kogo nie zauważy, czy się kto nie pojawi.

Oko gajowego czepiło się zaraz jakiejś dziw­

nej czarnej kupy między kamieniami w doli­

nie o jakieś pięćdziesiąt kroków od muru.

Przeszły go zimne ciarki po całym ciele.

— Mówisz, że z jednym koniem poszła na przyprząg? — zapytał Jerka.

•— Tak — odparł, nie odwracając oczu od owych wrót.

— Tak, to o n i. . . — pomyślał gajowy a koło serca chwycił go jakiś ból i smutek. . . — Tak jest, tak je st. . . — mówił sam do siebie, wy­

patrując nieustannie.

— A tam co?! — rzekł najpierw Szymonów Ive, spostrzegłszy ową czarną kupę.

— Gdzie? — pyta Jerko.

— O, patrz, tam, tam pod murem.

—- To nic nie jest — odrzekł gajowy, pró­

bując bagatelizować. Ciężko mu to przycho­

dziło.

— Coś tam jest! — powtórzył Ive.

— Ja nic nie widzę — odezwał się Antek, patrząc w tym samym kierunku.

— Krzak — rzecze Jerko, patrząc nieustan­

nie na drogę.

Gajowy milczał.

— J e s t ... — pomyślał gajowy i spojrzał na Jerka.

— Sam Bóg wie, dlaczego jej jeszcze nie ma — westchnął Jerko.

— Przeciw woli Bożej nic nie możesz. Jakie jego święte postanowienie, tak też będzie.

—* E, mój Szczepanie, ciężko biednej matce i ojcu.

— Cóż robić, cóż robić, mój ‘bracie! Co Bóg dał, to może i zabrać, a nasza rzecz słuchać i znosić. A może da Bóg nic się jej nie stało.

— Ej, nie, Szczepanie! Już jej nigdy nie zo­

baczę! — rzecze Jerko i przymknął oczy, by mu łzy nie pociekły.

— O! — podjął po chwili — tam coś jest! — i zapatrzył się tam pod mur.

— Pewnie znowu nic — za- uważył gajowy cicho.

— Jest!... O, ja nieszczęsny...

Im byli bliżej, tym wyraźniej było widać.

— Jest. Mówiłem przecież...—

rzecze Ive.

.— B, pewnie znowu nic.

— Jest! O Matko Boża . . . - W całej okolicy nie było ni­

gdzie ni żywej duszy. Gdy tylko nastanie jesień, dałmaccy pa-

| a ! sterze spędzają bydło z gór i ca­

ły ten kraj zostaje pusty i próż- g a ny aż do wiosny. Tak i teraz.

■ F Z tego powodu było im jeszcze bardziej ciężko na duszy i niemiło, Wszyscy milczeli jak cienie

— Widzicie . . . — wymówi!

Jerko, aby coś rzec, lecz łzy zdławiły mu głos w gardle.

— Może to nie ona — rzecze gajowy. — Bóg wie co to jest

— To ona, to ona... O, Matkc Boża. . .

Jerko zatrzymał konie, wszy­

scy zeszli z wozu i poszli w dół Sam szedł pierwszy. Nogi drża­

ły pod nim. Towarzyszy ogarnął lęk i głębokie współczucie.

Gdy się zbliżyli podniosło si<

stado gawronów i odleciałc w stronę Velebitu.

— Dziecko moje! — krzykną!

Jerko jak dziecko lub słaba ko­

bieta i upadł na martwe znie kształcone dało.

Wszystkim stanęły łzy w o i czach. Uklękli na twardym, zim- 1 nym kamieniu, zasłonili twarze rękoma i modlili się, a po ko­

ściach przechodził im straci i zgroza.

Jerko głośno płakał i lamen­

tował.

Widok był okropny.

Między kamieniami leżała ^Marysia cała po­

tłuczona i porozbijana, trzymając się oburąci szyi konia, który leżał nieco niżej od niej Była cała sina i skostniała, z twarzą potłu­

czoną i porozdzieraną, że nie został ani drobny ślad tego wspaniałego zdrowia, pulchnoty i piękności. I u niej i u konia oczy były wy­

dziobane, członki potargane i wyszarpane wnętrzności były na wierzchu i częścią wyje dzone, częścią rozwleczone koło zwłok, oc których rozchodził się duszący odór.

i poszedł ku wozowi a przed oczyma mu się

zamgliło. »

— Czekaj! Jadę i ja — zawołał gajowy i po­

czął się szybko ubierać.

Za chwilę był przy nich.

Siedli i popędzili ku granicy.

— Myślę, że jest jeszcze pod_ Progiem — rzekł gajowy.

— Bóg jeden wie, gdzie jest i co z nią sły­

chać — odparł Jerko.

Z lodowatym zimnem w sercu oczekiwała

Rys. Jachimczak

— Przecież to człowiek i zw ierzę. . . — mó­

wił Jerko.

Gdy zauważył, że bez ruchu wszystko to znajduje się na tym samym miejscu, poczęła go nadzieja opuszczać. Milczał jednak, nie chciał nic powiedzieć i z całej siły dusił w so­

bie ów głuchy głos zwątpienia.

— To człowiek, człow iek. . . — powtarzał od czasu do czasu więcej aby się utrzymać w przekonaniu, niż żeby wmówić to towarzy­

szom.

Kata co chwila powrotu wyprawy. Jeśli noco­

wała na Halanie, to muszą być z powrotem w domu najpóźniej w dwie godziny po wscho­

dzie słońca.

Gdy minęły te dwie godziny i jeszcze dwa razy po dwie godziny, usiadła Kata pod lipą i oddała się najczarniejszym myślom. Nie mo-.

gła już więcej płakać. Serce jej objął jakiś luty ból i beznadziejne cierpienie. Wydawało się jej, że doszła na Kraljicę i tam znalazła Ma­

rysię martwą i skostniałą i prawie na cały głos zalamentowała.

— Kato, siostro moja, nie trać nadziei — pocieszała ją kuma Anna.

— Uspokój się, moja złota — mówiła druga i wnet zaczęła się zbierać koło niej cała wieś, jak gdyby Marysia leżała na marach.

Nie dała się nijak pocieszyć. Objął ją lęk i strach. Kości jej się trzęsły, członki drętwiały i krew w żyłach ścinała.

Daremnie ją uspokajały, daremnie mówiły jej najsłodsze słówka — ona była przekonana, że nigdy już Marysi żywej nie zobaczy.

I Jerka też opanował wielki ból, gdy się do­

wiedział, że jej nie było u gajowego. Nie chcia­

ło mu się wierzyć, żeby tak długo pozostała pod Progiem. Osobliwie nie teraz, gdy burza zupełnie ustawała. Jednak z mrozem w duszy zdrętwiałymi oczyma patrzył daleko przed sie­

bie na drogę,- spodziewając się, że przecież jed­

nak mogłaby nadejść, że mogliby ją spotkać.

Równocześnie z największą uwagą oglądał każdy krzak, każdy kamień i każdą ciemną plamę opodal drogi.

— Czy to nie ona tam niżej?) — rzekł i za­

drżał cały.

— Gdzie, gdzie? — pyta gajowy.

— Patrz, tam za zakrętem. Przy tamtym drzewie. Coś się rusza — tłumaczył Jerko i podciął konie.

— Ja nic nie widzę —- dodał Ive Szymonów, wytrzeszczając oczy ku temu zakrętowi i ku temu drzewu.

— O, o! Jest człowiek i zwierzę!— wykrzyk­

ną! Jerko i uśmiechnął się. — Jest!

— E, nie! Jerku, to nie ona — rzekł gajo­

wy. — To tylko krzak.

— Przecież nie jestem ślepy. Jest! — zawołał Jerko i popędził konie z całej siły.

— To krzak, stryku Jerko! — rzekł Ive.

— Nie mów. To nie krzak — odparł Jerko i podciął konie zwróciwszy całą uwagę na tę czarną plamę na zakręcie drogi obok wiel­

kiego drzewa.

(6)

Gajowy powstał pierwszy i otarł oćzy.

— Boża woła —■ rzekł cicho — i nie ma żad­

nej rady

Powoli podniósł się i Jerko. Łzy same mu ciekły po twarzy.

— Chwała Stworzycielowi — westchnął i nachylił się z powrotem, aby pozbierać po­

rozrzucane części ciała swego dziecka.

Drżał cały jak w gorączce.

VI.

'O koło południa Kata była jak szalona. Pod­

dała się całkiem rozpaczy i cierpieniu. Stra­

ciła wszelką nadzieję i poczęła szaleć, zała­

mywać ręce, rwać włosy z głowy.

W ieśniacy przychodzili do niej jak ku trum­

nie. Niektóre kobiety nie opuszczały jej ciągle, aby ją uspokajać i pocieszać, ale wnet same zaczęły też płakać.

Kata opanowywała się czasem, aby nadsłu­

chiwać czy nie słychać brzęku uprzęży. Gdy nic nie dosłyszała, wybuchała jeszcze głośniej­

szym płaczem, a wnet popołudniu wstała i chciała iść naprzeciw. Ledwo ją mężczyźni i kobiety zatrzymali i odwiedli od tego za­

miaru. Zrozpaczona zupełnie, padła na ziemię i tępo wpatrywała się przed siebie, targając trawę. Już nawet nie płakała i nie lamento­

wała. Na zapytania nie odpowiadała, a pocie­

szenia nie robiły na niej wrażenia.

Ku wieczorowi przybiegła jakaś kobieta z górnej wsi i wystraszona szepnęła stryjnie Muszy, że Jerko jedzie i wiezie martwą Ma­

rysię. Zabiła ją burza a wilki poszarpały . . . Masza o mało nie zemdlała i chciała to szep­

nąć drugiej, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle, a łzy zalały jej twarz.

Wtem z drugiego końca wsi odezwał się powolny i głuchy turkot wozu. Kata zerwała się spojrzała, jęknęła i chciała wybiec naprze­

ciw. Kobiety ledwo ją chwyciły i z ciężkim trudem zatrzymały.

— Puśćcie mnie żałosną do grobu.

Puśćcie mnie, drzewo obrąbane,

Niech wypłaczę i serce i oczy!. . . — zalamentowała Kata i poczęła się zrywać, a gdy śię nie mogła wyrwać, rzuciła się na ziemię i leżała na niej jak martwa. Piersi jej podno­

siły się wysoko i opadały, usta otwarły się szeroko, a oczy zamknęły.

Wóz jechał powoli. Brązowe brzękadełka zdjęli z koni jeszcze na Halanie. Na wozie leżały resztki ciała Marysi, nakryte Jerkową sukmaną, a obok wozu szło ich trzech i ga­

jowy — wszyscy z odkrytymi głowami. Ludzie zbierali się koło wozu i patrzyli jak na dziw.

Wielu płakało, a kobiety zawodziły lamentacje.

Jerko stąpał przy wozie jak zdrętwiały i ogłupiały. . .

Bez Marysi dom był pusty jak wyludniony.

Unosiły się w nim tylko żale i bolesne narze­

kania Katy. Jerko sam codziennie wypędzał bydło na Velebit. Całymi dniami zapatrywał się przed siebie i modlił się. Jadł mało, a nie mówił nic.

Tak samo i Kata. Gdy tylko spotykały się ich spojrzenia, zalewali się-gorzkimi łzami.

Oto ich córka, — wola Boża — a syn dawno już poszedł w świat i teraz zostali sami jak ścięte drzewo, jak obalony pień bez życia.

Kata płakała dniami i nocami.

— Daj spokój, Kato! — pocieszał ją Jerko.

— O, ja nieszczęsna do samego grobu!. . .

— Nie jesteś nieszczęsna . . . Niech się dzieje wola Boża . . . — mawiał zwykle i uciekał z do­

mu, by na nią nie patrzeć.

Pewnego dnia siedział Jerko przy ognisku obok drogi i grzał się. Bydło rozeszło się po zaroślach i pasło się. Koło niego kręcił się pies i szczekał, ile razy nie podobał mu się szelest krzaków. Ale i to szczekanie było ponure i nie­

wesołe. I pies też rozbolał się za Marysią jak rozumne stworzenie.

Jerko zapadł głęboko w ciężkie myśli, więc nie słyszał nawet, że woźnice zbliżają się, aż stryk Ive zatrzymał konie obok niego.

— Pochwalony Jezus Chrystus, pobraty- mie! — pozdrowił Ive.

— Na wieki wieków! — odparł Jerko.

— Słyszeliśmy, bracie — rzecze Ive — sły­

szeliśmy jeszcze w Obrovcu . . .

— A nó . . . — szepnął Jerko i wzruszył ra­

mionami.

Inni woźnice skupili się też koło nich, pozdra­

wiając Jerka.

— Żeby mnie i do dziewiątego pokolenia czarci zarazili — mówił dalej Ive —« jeśli nie

wolałbym żebym sam był zginął razem z obu moimi końmi, niż żeby się tak stało . . .

— A no, moi ludzie, Boża wola —- wyszeptał Jerko.

— O, ja nieszczęsny, com ja zrobił! — wes­

tchnął Luka do siebie i łzy stanęły mu w oczach.

Otarłszy je pokryjomu, podszedł bliżej do Jerka.

— Wybaczcie, stryku! — rzecze. — Nie je-

stem winien. Ale zapłatę wam wszystkfjec ludzie powiedzą, że słuszne. . .

— Nie!— odparł Jerko.— Cóżeś winienfji Ludzie dawali ludziom przyprząg od da(z dawna. W ię c . . . cóż jesteś winien?! j e ś

— Zrządzenie Boże— powtórzył stary i zacisnął oczy aby w obecności ludzi niejpl'

ciekły mu łzy. *d'

$ f

W Y B Ó R Z A W O D U

Matka: Może ci się to wyda śmieszne, ale dzisiaj całą noc myślałam o przyszłości na­

szego dziecka. Życie jest tak skomplikowane i ciężkie w czasach obecnych. Kim będzie nasz synek, gdy wyrośnie? Dp czego trzeba go przygotować? Jaki mu obrać zawód? Powiesz, że to śmiesznie myśleć o karierze dziecka, które ma zaledwie 6 miesięcy, ale się z tobą nie zgodzę. Trzeba już teraz myśleć, decydo­

wać, inaczej możliwe są wszelakiego rodzaju niespodzianki. Ja już coś wymyśliłam i chcia­

łam się właśnie z tobą naradzić. Chciałabym, aby nasz mały obrał sobie karierę wojskową.

Nosiłby śliczny mundur, potem odznaczenia, o rd ery . . .

Ojciec: Zupełnie się z tobą zgadzam, że trze­

ba już .teraz zacząć myśleć o przyszłości na­

szego dziecka. To dziwne, ja też właśnie dzi­

siaj myślałem o tym całą noc. Ałe kochanie moje, ty nie czytujesz dzienników, nie orien­

tujesz się w postępach współczesnego życia.

Czyż nie wiesz, że za dwadzieścia lat, gdy życie otworzy naszemu dziecku swe podwoje, wojskowych na świecie będzie mniej,, niż obecnie dorożkarzy w Berlinie, Rzymie lub Paryżu.

Matka: Chwileczkę. Pozwól. Ja się nie upie­

ram przy karierze wojskowej. Byłabym jesz­

cze bardziej zadowolona, gdybyśmy z niego zrobili wielkiego muzyka, skrzypka lub pia­

nistę.

Ojciec: Wcale, widzę, nie czytujesz dzien­

ników i nie wiesz, jaki kryzys i bezrobocie spowodowały wśród muzyków transmisje ra­

diowe. Za lat dwadzieścia, a nawet mniej, za lat dziesięć, pięć, muzyków na świecie będzie mniej, niż obecnie publiczności w teatrach.

Ilustrowany kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60— Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

di j

>i Trzy, cztery orkiestry, złożone z pierłM, rzędnych mistrzów, będą drogą radiow a j sługiwać, ęały świat, automatyczne s k rti zrobią z każdego Hubermana i Kreislera. P i

■ Matka: Już rozumiem. Przecież nie B T1 żeby synek nasz był koniecznie muzyH

• Niech będzie lekarzem na przykład. JM

Ojciec: Nie kochanie, to już po prostu s daliczne. Ty naprawdę nie czytujesz zupwc dzienników. Widocznie nie wiesz, jakiel stępy zrobiono w kierunku zapobiegania ®]

robom drogą szczepienia i leczenia zasłp2 kami. W Niemczech działają już aparaty fflos świetlające ciało człowieka ze w szy s4 , wnętrznościami. W ten sposób diagnozę zjp nawet kucharka lub szofer. Największa P^bj człowieczeństwa — rak — będzie bezpiC-e niejszy niż katar. Za dwadzieścia łat, niel dzie ani doktorów, ani aptek. W najbliż<M fryzjerni młodzieniec w białym kitlu ucz<*

cię, prześwietli na wylot, zrobi zastrzyk biegawczy przeciw chorobom i za te wM pieniądze jeszcze cię uperfumuje. jP’

Matka: B, dziwak z ciebie. Przecież nie |P ram się koniecznie, żeby był lekarzem. N<M będzie inżynierem. To też bardzo dobre.1"

Ojciec: Koteczku! Czemuż ty nie zaglw R nawet do dzienników? Przecież za dwadzWff lal będą oni niepotrzebni. Stacje wszeWP!

rodzaju będą się poruszały energią słone^st Fabryki i warsztaty zamienią się na ^ salony, w których całą' dobę, bez przef’™

będą pracowali automatyczni pracowJT nieznający strajków, taryfowej klasyfikjo i karnych mandatów. Za dwadzieścia lat lu4ł zapomną wyrazu inżynier. A ty chcesz, ś ta

i

Dra Wandera NOlfUSCABlN

N u m e r r e j e s t r a c y j n y 2 0 2 6

b e z b a r w n y i a r o m a t y c z n y p ł y n d o s k r ó c o n e g o i w y g o d n e g o l eczeni a świerzbu

N O V A SCA B IN działa już po jednorazowym użyciu, nie plami i nie niszczy bielizny nie powoduje przerw w pracy

Do n a b y c i a w e w s x y s t k i c h a p t e k a c h

Fabryka Chem iczno-Farm aceutyczna

Dr. A. Wander, S. A. Kraków

J ^ 7ÓOO OOO LITRÓW POWIETRZA*

1 LITR GAZU*KRYPTON

Znajduje się w powietrzu i jest tak cenny jak złoto:

G a z K r y p t o n .

1 litr. tego szlachetnego gazu wymaga 1 miljona litrów powietrza. Ale ten wydatek jest korzystny: gdyż światło żarówki Osram - Krypton odpowiada ze względu na b o g atą wydajność lumenów i srebrzysty kolor światła, wysokiemu poziomowi precyzyjnych

wyrobów Osram.

Ż A R Ó W K I

O S R A M - K R Y P T O N d u i o ś w i a t ł a - m a ło p r ą d u

F V5

(7)

B ła ik a : Wcale nie chcę. Pragnęłabym tylko obrać karierę dla naszego

| lecka. Nie będę się sprzeciwiała, jeżeli go zrobisz nie inżynierem, a profe- Je m .

^Ojciec: Doprowadzasz mnie po prostu do rozpaczy. Ty nawet nie przeglą- jpz dzienników, a to już jest wstecznictwo. Wyobrażasz sobie, że za dwa- ieścia lat w każdym wielkim mieście będzie, jak teraz, uniwersytet z ciałem enofesorskim, z salami wykładowymi itd.? Postępy transmisyj radiowych : jłelewizja doprowadzą do zamknięcia za lat 'pięć 99 proc. uniwersytetów.

Sident siedząc w Mejszagole lub Kłaju, będzie słuchał wykładów z Berlina b Nowego Jorku, zaś średni zwykły profes . . .

Watka: Dobrze, dobrze. Przekonałeś mnie. Nie będę wcale żałowała, jeżeli syn zostanie zwykłym adwokatem.

Jjciec: A więc sądzisz, że po dwudziestu latach będą jeszcze sądy nad prze- Ipcami? Dzienniki trzeba czytać. Zbrodniarzy się unieszkodliwi. Za lat 20 Tlą chwytani i zamykani przed dokonaniem przestępstwa.

^fMatka: No, przecież pozostaną jeszcze sprawy cywilne. Niech specjalizuje te jako ćywilista.

itJO jelec: Ćywilista? Gdy na całym świecie ustalona będzie jedna jednostka (1|eniężna i skasowane granice celne, weksle i kontrakty? Może już lepiej zro- .ysz naszego syna kataryniarzem?

JM atka: Nie irytuj się, mój drogi! Przecież nie nalegam, by obrał wolny Swód. Szukam tylko odpowiedniego fachu. Zgodzę się, by stał się jakimś

®zciwym pracownikiem, no, powiedzmy fotografem.

dOjciec: Fotografem: Cha, cha, cha . . . Czytaj dzienniki! Za trzy lata żebrak tttdzie posiadaczem na swoim poddaszu własnego aparatu ze wszelkimi pidoskonaleniam i.

Jadj M atka: No, to kierowcą samochodowym?

jJOJciec: Zajrzyj do dzienników. Za dwadzieścia lal będą się odbywały loty , ( rakietach na księżyc i z powrotem w ciągu dwóch godzin.

i^Matka: Krawcem?

:e< '

;afOjdec: Śmieszna jesteś. Sledż za prasą! Czy mniemasz, że po 20 latach ludzie iafcdą nosili cokolwiek oprócz: mężczyźni spodenek, a panie — kostiumów

apielowych? Przecież ulice będą nawet ogrzewane! Zapominasz przy tym api°lbrzymfm kulcie nagości.

W atka: Kelnerem może? . . .

id» Ojciec: Ależ kochanie — dzienniki trzeba przeglądać. Napiwki są już ska­

sowane w , wielu krajach. A w Ameryce za lekkim naciśnięciem guziczka icMnosi się automatycznie stół, ozdobiony kwiatami i różnymi dziełami kuch­

mistrzów . . . :ict

x4M atka: Jakąż wreszcie obrać karierę dla naszego syna? Wymieniliśmy, iinaie się, wszystkie zawody.

J O * 1*** Dziennikarza, kochanie. Ten zawód przetrwa wszystko i jaki by nie j p jego oręż: gęsie pióro, maszyna do pisania, czy też trąbka nieznanego aparatu — dziennikarz złoży broń ostatni. Nawet jeżeli słońce przestanie sw°je promienie, a świat zamieni się w lodową pustynię — wówczas

■ o będzie informacją i ostatni dziennikarz prześle ją, nie wiem w jaki sposób, -*«atiuemu czytelnikowi.

jlM atka. A jeżeli ostatni czytelnik zmarznie przed tym?

'• c° ż?„Czy dziennikarz pozwoli na zmarnowanie takiej sensacyj- ier«7v i ^ Przelcaże ją w przestworza, obliczając poprzednio ilość f e rs z y i dop,ero wtedy złoży broń! L a u d a n Kazimierz

ZE SCEN I ESTRAD

KĄCIK SZACHOWY NR 9 (30)

pod redakcją mistrza Europy i świata dra A. Aljechlna Problem Nr 7

S. Loyd (1867)

Gd8, Sa8' Piony: a3, b6, b7, e3, f7. h7 (10) Białe: Kh5, Wł>5 i e2, Sal i h3, piony: b2, c2, g3 (8)

Mat w pięciu posunięciach.

Rozwiązanie problemu Nr 6: 1. Sd5—e7!

Bia. D Partia Nr 101 (103)

Białe: Barcza Czarne: Stoltz

grana w turnjeju o mistrzostwo Europy w Monachium w r. 1942.

K rólew sko-indyjska w zaczęciu.

. Sgl— [3 (J7d5 18. W fldl Gc8—g4 35. e4—e5 b7—b5

■»' r^T-8 3 Sg®—f6 19. f2—f3 W a8—d8 36. Sd2—e4 W cl—c2

• Crfl—g2 Sb8—d7 *)20. Sd2—f 1 Gg4—c8 37. Kf2—e l a7—a5

• “2 d4 g7—g6 21. W al—cl c6—c5‘) 38. Se4-f6») Wc2-c8“ ) r Gf8—g7 22. Sd4—b5 *) Se5—d3 39. Wd8—d2! Wc8—c3

?' S C 140—0 23. W cl—c2 c5—c4 40. Gf3—e2 Wc3Xb3 o* Wf8-e8*) 24. Wc2-d27) We8-e5 41. g3—g4!“ )Ge6Xg4 o C: n c4! c7—c6 25. Sb5—a3 We5—a5 42. Sf6Xg4 a5—a4 in i4X d5 Sf6Xd5 26. Sa3Xc4 Sb6Xc4 43. Wd2-d7!Wb3-b4?"J li ? h6 Gg7—h8 27. Wd2Xd3 Wd8Xd344. e5—e6 Wb4Xf4

Sbl—d2») e7—e5 28. W dlX d3 Gc8—e6 45. Kel—d2! Sb2—c4

*•4. e2— c j c uc 29. b2—b3“)Sc4—b2! “ =

Sg4—e3!

49. Kd2—d3 We4—e5 50. Se3—c4

Czarne poddały się.

e2—e4 Sd5—b6 29. b2—b3»)Sc4—b2! 46. Ge2Xc4 b5Xc4 Gh6—g5 Gh8—f6 30. Wd3—d8 Kg8—g7 47. e6—e7 Wf4—e4

*4. Gg5Xf6 Hd8Xf6 31. f3—f4 Wa5Xa2 48. Sg4—e3! c4—c3

*5. Hel—c3 e5Xd4 32. Sfl—d2 Wa2—al

!”■ Hc3Xd4 Hf6Xd4 33. Kgl—f2 W al—dl l f - Sf3Xd4 Sd7—e5‘) 34. Gg2—f3 Wdl—cl

U w a g i ;

) Zam knięcie gońca hetm ańskiego je st nieuzasadnione. Lepszym r,°: 7 • ; • G~ f5-

jj Tutaj więcej widoków dawało: 7 . . . c5.

) Po tyńi ruchu czarne oswabadzają się i uzyskują równorzędną 8*ę. Grając: 11. e4 S—f6 12. S—c3 białe mogłyby utrzymać silną

«veWa®ę terenową.

) Dzięki temu posunięciu uzyskują czarne inicjatywę. Jednak P°mimo usiłowań nie udaje się im, wskutek starannej obrony prze­

cinka zapewnić sobie rozstrzygającej przewagi.

J Jeśli inaczej, nastąpiłoby: f4, poczem e5 itd.

) Oczywiście nie 22. W X c5? gdyż nastąpiłoby 22 . . . S—c6.

J* Grozi 25. ł>3.

' Także i po innych ruchach białe musiały stracić piona na skrzycie hetmana.

iL^Tozi: 39- W—g8 K—h6 40. g4 S—d3 41. K—d l itd.

^ ' Czarne zamierzają ofiarę figury, która w najlepszym razie

„ rl >-rowa<*z*ć mogłaby do remis. Prostszym byłoby dlatego już teraz iivS 38 . . . h5 wymusić ten wynik.

45 W r°Zi: 42' W —d8 G X8 4 43. W—g8 K—h6 44. SXg4 K—h5 figurę ^ poczem mat. Czarne muszą z tego powodu od razu oddać z a .^ Po f3 . . . a3 44. e6 a2 47. W Xf7 K—h8 musiałyby się białe

owolić wiecznym szachem. Posunięcie w partii przegrywa.

FILHARMONIA GENERALNEGO GU­

BERNATORSTWA: V-TY KONCERT SYMFONICZNY

So l i s t a V-łego koncertu Filhar­

monii, doskonały baryton p. Cze­

sław Kozak ' Przeogromne zainteresowanie pu­

bliczności V-tym koncertem, który od- odbył się dnia 10 stycznia, a powtórzony zostanie dnia 24 stycznia br. — spotę­

gowane było nie tyle programem, za­

wierającym między innymi: II. symfo­

nię D-dur J. Brahmsa oraz bardzo cie­

kawą uwerturę do „Kathchen von Heil- bronn" H. Pfitznera, o budowie i mo­

tywach nowoczesnych — ile osobą sa­

mego solisty M . Borek

Młody, utalentowany baryton p. Cze­

sław Kozak, odśpiewał prolog z opery

„Pajace" R. Leoncavalla, credo z op.

„Otello" G. Verdiego oraz arię z op. „Wesele Figara"

W. Ą. Mozarta; — zdobywając pełny sukces i niepo­

dzielną sympatię publiczności, która w podzięce za do­

skonałą interpretację darzyła artystę szczerymi okla­

skami.

Występ solisty, z kompletnym zespołem Filharmonii należeć będzie niewątpliwie do momentów zwrotnych w jego karierze artystycznej, gdyż dał mu okazję i możność dokonania wielkiej próby wartości głoso­

wych i walorów artystycznych, po raz pierwszy na

„szerszej widowni", po cichej pracy przygotowawczej.

Nic więc dziwnego, że publiczność zbyt krytycznie była nastawiona do występu młodego adepta sztuki.

Mimo nieznacznych usterek, zwłaszcza w credo z op.

„Pajace" — interpretacja solisty zyskała pełne uznanie.

W pewnych momentach głos solisty zanikał na tle

zbyt silnego akompaniamentu orkiestry, która wsku­

tek znikomej ilości prób nie zrozumiała intencji so­

listy, starającego się w niższych partiach wydobyć’

jak najbardziej miłe brzmienie głosu.

Reasumując refleksje na temat występu p. Kozaka, przyznać musimy, że reprezentuje on bardzo wysoki poziom głosowy o miłym i melodyjnym zabarwieniu, co przy dalszej pracy nad sobą i kształceniu pozwoli mu na uzyskanie tego co nazywamy w pełni kunsztem śpiewaczym, i zapewne niedługi upłynie czas, kiedy kulturalna sylwetka p. Kozaka otworzy sobie na oścież podwoje wielkich scen operowych, by czarować nas potęgą swego melodyjnego barytonu.

Orkiestrą dyrygował cieszący się jak zwykle ogrom­

ną sympatią publiczności p. Rudolf Erb.

Paliwoda-Matiolański

KOMETA: „BIAŁY KARNAWAŁ"

Wydawać by się mogło, że „Kometa" jako teatrzyk peryferyjny dostosowuje charakter swoich przedsta­

wień do gustów wolskiej publiczności. Tak jest — ale do wymagań dzisiejszych wolskich widzów. Bo tych jakich znaliśmy przed dwoma laty nie ma już — dyr.

Horski przez okres kierowania „Kometą" wychował sobie publiczność nie cieszącą się najlepszą opinią.

Dziś nie tylko „słony kawał" ale i fragment z opery czy operetki w wykonaniu dobrych sił jest hucznie i szczerze oklaskiwany.

Ostatni program zatytułowany „Biały karnaw ał'- jest jednym z lepszych jakie ostatnio w tym teatrzyku oglądaliśmy. Wrócił tu ulubieniec publiczności, popu­

larny piosenkarz Stefan Witas. Piosenkę „Ach Kune- gundo" na ogólne żądanie publiczności musi bisować.

W znanej już z „Figara" grotesce „Wesoła kapela"

oglądamy raz jeszcze Witasa, Jaksztasa i Krukowskie­

go jako grajków podwórzowych. Doskonale stańczo- ny duet Lewandowskich wykonuję „Satanellę" oglą­

daną już w innym teatrze na tle innych dekoracji i pod innym tytułem. Baletmistrz Z. Zadejko prezentuje swój balet w dwóch scenkach: „Biuro na wesoło"

i „Tam zabawa wre" na tle śpiewu L. Krukowskiego.

W numerze śpiewno-tanecznym „On marynarz — ona dama" oglądamy zdolną parę Kryniczanka—Jaksztas.

Z. Łuczak śpiewa „Klown cyrkowy", a Dowbór-La- skowska „Moje oczy cię ujrzały w tłumie".

Ładne dekoracje namalował J. Galewski.

WARSZAWSKI NOWY MIRAŻ: „SERWUS SMYKU!"

Tytuł najnowszej „Mirażowej" rewii brzmieć po­

winien „Nic nowego". Wszystkie prawie numery z wyjątkiem inscenizacji baletowych oglądaliśmy już nie raz w teatrzykach śródmiejskich. Kierownik „Mi-

Scenka finałowa pt. „Biały walc" w warcz. „Komecie".

F el. Bakuła

rażu" p. Junosza, który zdaje się na stan kasy nie może narzekać, pamiętać powinien, że i praskiej pu­

bliczności należy się nareszcie jakiś nowy, nieograny skecz, świeża piosenka czy recytacja. P. Junosza pa­

miętać musi również, że z Pragi do śródmieścia jest 10 minut jazdy tramwajem i że nie jeden widz oglądał już „Proces o alimenty", „Brakujące ogniwo" i inne w lepszym niż tu wykonaniu. Liii Zielińska w skeczu, który wymaga tempa i humoru niepotrzebnie wkłada tragizm i patos. Jej recytację „Esteta" i „Mężczyzna jako taki" Chrzanowskiego powinny być- dwa razy szybciej mówione. Cz. Skoniecznemu za monolog

„Moja żona i ja" publiczność bije brawa . . . na kredyt.

Ten dobry humorysta pomyśleć powinien o lepszych skeczach. „Miraż" pozyskał zupełnie nowego ale do­

brze zapowiadającego się piosenkarza o miłym głosie Edwarda Czajkowskiego, który z miejsca podbił serca prażanęk i . . . D. Kalinowskiej, z którą tańczy i śpie­

wa „W rytmie tanga". W dwóch ciekawych insceni­

zacjach baletowych „Alraune" i „Coś dobrego panie szefie" układu Eug. W ojnara. Na wyróżnienie zasłu­

gują: D. Kalinowska, L. Halicka, H. Lewandowska oraz zdolny Wł. W erner i M. Wyrzykowski.

W lokalu „Cafe-Marlena" powstał nowy kabaret pod kierownictwem Janusza Woliana. W najnowszym programie pt. „Karnawał na ulicy" występują: urocza para amantów Tamara Pasławska i Roman Karowski;

Janina Jezierska, Krystyna Galska, Janusz Wolian, Trio Enrico i Kaz. Serocki. Program ciekawy.

Z. B akala

Ogłoszenia w I.K.P. za­

p e w n i a j ą p o w o d z e ­ nie — czy­

tają go bo­

w iem setki tysięcy. —

Ir.wLJisiiMdu

SUna i nanrtzM W A R S Z A W A , Ibnulkniti 95 ■. 7.

g o d r . 10 r.- 8 w.

te le fo n 995-38

Pr. mad.

NOWAKOWSKI Wutryczii, skórne

W a r s z a w a , W sp óln a 3 m . 3. ndi. 11-13. 15-U

M E B L E KUCHENNE 1 POKOJOWE p o l e c a :

M a g a z y n

K r a k ó w , S t a r o w i ś l n a 79

(hirara dr. mad.

Ł I06USZEWJKI i l M i t w m i n i i a .

Ipi racji W arszaw a, Stażewska 7 a. 1.

M. 953-91 myj. 3-5

Dr. Zofia Kołsut

charafefkak laca A K U S Z E R I A W A R S Z A W A . K oszykow a I M W. 9-51-41 guli. S-J

Filatelistyczne nowości Europy dostarcza sprawnie zbieraczom i kupcom . Cena pocztow a -f- 20 % D/H. „P io n ie r” d ział Onfa Kraków, Stolarska 9. 1. p iętro . Prospekt

gratis.

Dr. n a t InpM

G U T O W S K I SMniimiitjczii

I n o m . łirnria 35

* 6 .25. w Lccuky Trjhdn 2. 1 .12— 2

S a l o n

o b ra z ó w , d y w a n ó w antyków Kupno, sprzedaż, oceno

K r a k ó w , F l o r i a ń s k a 8 Dr. W. BILIŃSKI

akuszer-ginekolog o rdynu je L W Ó W , u l. L. S a p ieh y 8S

riROo * * r 1

Płaszcze . d o k * *

i td. H#1* cieszy się

/ailm iea 1

M A G A Z Y N J U B I L E R S K I

K r a k ó w , G r o d z k a 60 p o le c a : zegarki, n a k r y c ia s r e b r n e , papierośnice, iłp.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

• Drzwi — odezwała się ciocia Tunia bardzo szorstkim głosem. Tylko królowie i psy drzwi za sobą nie zamykają, więc proszę zamykać..

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W