K rakó w , dnia 18 kwietnia 1943
A Ł i Gniazdowie (Katyniu) pod ww Smoleńskiem odkryło groby zbiorowe polskich ołicerów, wzię
tych do niewoli sowieckie) w ro
ku 1939. Jeńców umieszczono naj
pierw w obozie w Kozielsku kolo miasta Orel, a z wiosną roku 1940 zamordowali ich bolszewicy na Koziej Górze w Gniazdowie (Ka
tyniu). Zamordowani leżeli w k il
ku warstwach jedni na drugich, twarzą na dół i wszyscy zginęii od wystrzałów w tył głowy. Nie
którzy mieli ręce związane lub worki na głowach naciągnięte.
Dotychczas wykopano i zidentyfi
kowano kilkuset oficerów. Na pod
stawie dotychczasowych danych liczbę wszystkich pomordowa
nych oblicza się na dziesięć do dwunastu tysięcy.
Między zidentyfikowanymi trupa
mi znajdują się: generał brygady Mieczysław Smorawiński, b yły do
wódca okręgu korpusu lubelskie
go, generał brygady Bronisław Bohatyrewicz, pułkownik Andrzej Hałaciński, szef byłego drugiego oddziału sztabu generalnego. O d
kopane groby zwiedziła polska delegacja z FerdynandemGoetlem, członkiem b yłej polskiej Akademii Literatury, na czele, na zaproszenie władz niemieckich, które doko
nały odkopania grobów.
U góry: Zwłoki majora wydo
byte z g ro b u z b io r o w e g o w Gniazdowie (Katyniu). Zostały one równiej: zidentyfikowane.
Na prawo:
Dyplom orderu „Yirłufi Milifari", wstęga orderu i papierośnica naleiące do generała brygady Mieczysława Smorawińskiego.
Dalsze zdjęcia wewnątrz numeru. F ot. R e im iti
Pow yiej: Rzut oka na miejsce, gdzie wykopane grób zbiorowy na Koziej Córze obok wsi Gniazdów (Katyń).
Usunięto ju i pierwszą warstwę ziemi i zaczyna się wydobywanie zwłok.
Na lewo: Rzeczy znalezione przy zwłokach pułkow
nika Hałacińskiego, szefa byłego drugiego oddziału sztabu generalnego. Na prawo na tym zdjęciu wi
dzimy order „Virtuti M iliłari" ł dyplom, na lewo za i:
paszport wojskowy i odznakę l-szej Brygady Legionów.
U dołu: Zwłoki pomordowanych le ła ły w nieładzie w kilku warstwach jedne na drugich.
•r, p o w y l e j
* n » zdjęcia
!«'oJ ? ° *ym- *e •••■
prawdo- i‘Wił*an °P 6ł'
" i pl"
*amordowa-
^ ‘ padli twarz, Oołu wykopanego
B ł grób.
czaszka
Zwłoki generała brygady Bronisława Bohatyrowicza,
Fal. telmlti 6, Dldur ]
Odkopywanie grobów przeprowadzaj, władze niemieckie. Lekatz sztabowy prot. dr. Buhtz udziela objainiert odnoinie znalezionych przed
miotów.
Na lewo: Przedstawiciele polskiej delegacji, którzy zwiedzili wykopana groby, chylę głowy w niemym hołdzie przed zwłokami obu zamordo
wanych generałów: Smorawiskiego i Bohatyrewicza.
s r a ł
l i p I r . v .
I I hh B E S s p a s i s W
M M I
fg&SpSM W 8^ 4 k^3*S& h HI
OSTATNIE DOTKNIĘCIE RĘKI ARTYSTY
Misa, całkowicie wykonana ręcznie. G dy przez kucie otrzymała k s z t a łt '^
i lśniącą powierzchnię, ryje na niej artysta przy pomocy dłuta figur* m _ , »
jako ozdobę. . . f f m m
Poniżej:
PIĘKNA FORMA I STARANNE WYKONANIE
Rzemieślnik wykuwa fu przedmiot ściśle według reguł rękodzieł# f zasad artystycznej harmonii.
U góry: *_ -
DZWON RĘCZNY , Ozwoh ten jest również cał
kowicie ręcznie Okuty. M a . on skortczoq* i proste kształ
ty, które w zupełnoici są d e - j stosowane d o .caki, p n y z*-.
stosowania odpowiedniego . materiału na dzwon.
W kole :
O PAN O W AN IERZEM IO S WARUNKIEM ? T W O R Z E yi Zanim arlfśta*nada ostafecz|
ru^ artystyczną formę jwemu dziełu, mtisi> wpierw facho
w iec rremłeilnik, materiał _ odpowiednio p rz y s p o s o b i f
m M
3 ?,f J B K -
■ ....J
T> zemiosło je st najstarszym -*■*- zajęciem ludu, podobnie ja k upraw a ziemi i hodow la bydła. Je st ono rów nież ja k o ta k ie podstaw ą każdej sztuki, stąd n aj
w ięksi artyści w szyst
kich czasów, przykła
dali w ielką w agę do tego, aby sztukę, albo inaczej m ówiąc technik kę s w e g o rzemiosła opanow ać. Ale i samo rzem iosło może w znieść się na w yżyny sztuki.
O b o k ceram iki także rzeźba w drzew ie i k a
m ieniu ja k również i w y
dm uchiw anie s z k ł a , a przede w szystkim ko
w alstw o n ad a je się do w y
konyw ania prac artystycz
nych. Każdy m etal stanow i dla prac artystycznych bardzo dobry m ateriał, o ile się pozna jego właściwości. Zależnie od tego, czy się go k u je na zimno czy na gorąco, uzyskuje się przy odpow iedniej obróbce za każdym ra
zem inne efekty,
ŚWIECZNIK Z ŻELAZA
Jesł to piękna, stylowa robota kowalska.
p t t e & m c L
Imioi • O M
p ™ I S dalszy
—
C ozrobił pan z tego czystego, dobrego
*“ iecka? Żyłaby sobie jeszcze kilka lat pięknie
*e swoją czystą m iłością i stała się później kochającą żoną kochającego męża. Odchow a
jmy społeczeństwu dzielne i dobre dzieci. A co l®raz? Rozbitek, igraszka losu, o ile nie uda mi Slę jakoś poczciwie je j spraw y z narzeczonym Załatwić. . . I ty le czystych kobiet trzeba zni
szczyć, by zaspokoić sw oje zachcianki? Czy to łakomstwo, proszę mi powiedzieć?
Pani straszna kobieta, może m ądra ko- leta, ale m ądre kobiety byw ają złe. a pani Wydaje mi się być dobrą.
— Proszę się zastanow ić nad sobą, a nie analizować mnie. M ądre kobiety n ie są złe,
staną- się nimi, kiedy życie je znieprawi.
**oszę mi wierzyć, że i ja stałabym się złą, Wybym nie była m atką. Czy p a n pam ięta
®w°ją matkę?
...— Ach, tak, proszę pani, to była św ięta ko
meta. Mój ojciec był niedobry. M atce jedynie
‘Swdzięczam, że jestem dziś człowiekiem, i ~r W idzi pan, w ięc ja k pan może twierdzić,
■ kobieta je st częścią m niej w artościową?
^apomina pan, że gdyby pan m iał m atkę łaj- r “Sczkę, to byłby pan nie tylko podłym męż-
°*yzną, ale i podłym człowiekiem.
I Ależ to okropne. Pani tw ierdzi, że jestem EPodłym mężczyzną?
L — Pana postępow anie na to wskazuje, nie i Ja. Ja staram się naw et załagodzić je, postę
pował pan nieświadom ie, w edług jakichś uro- '■ W . . . Postępow anie to było podłe, pan sam
"toże podły nie jest. A łe dość tego filozofo
wania. Proszę o to, po co tu przyszłam.
— To pani mi i teraz jeszcze nie ufa? Za
stanowię się nad moim postępowaniem , po
g r a m się poprawić. Panna Ęla mnie za m ęża le chce, w ięc co robić?
— O świadczyć się pannie O strow skiej,
® stanie się pan porządnym mężczyzną. Jestem pewna, bo kochająca kobieta może do
gasać cudu. A le co do mnie, to lubię zawsze g o d zić głów ną drogą, a nie bocznymi ścież
kami, a o ile już tak być musi, uważam za tę
!jjiiej w artościow ą część całości mężczyznę.
Więc proszę o pośw iadczenie pisem ne, bo ina- nie uw ierzę w popraw ę, czy też skruchę Pana.
Profesor poszedł do biurka, za chwilę oddał
“ alinie żądane pośw iadczenie. Przeczytała 1 włożyła do torebki powiedziawszy krótko:
. — Dobrze.
— Proszę mi podać rękę. Tak, dziękuję bar
dzo. Zm artw iła m nie pani bardzo. Postaram się JJie być podłym, bo to okropne słowo. Proszę bardzo o zaw iadom ienie m nie o stanie zdro
wia p anny Eli. J a postaram się zawiadomić Panią o moich zaręczynach z panną O strow ską. o ile m nie znów się nie wyrzeknie.
1— Dobrze. O, proszę mi dać odszczepek
* tej cudnej akacji pokojow ej. J a tak lubię k*riaty.
-— Z przyjem nością. Mam tu w doniczce już Przyjęty, w ięc proszę zabrać. A może odszcze- W t z te j róży? . . .
— Ach, ja k się cieszę. Dziękuję.
^ Przyjm ując odszczepek uśw iadom iła sobie Halina nielogiczność sw ojego postępow ania.
Przyszła tu w tak niem iłej m isji i teraz przyj
muje od profesora kw iaty, jak od dobrego kolegi. To w spólne zam iłowanie d o kw iatów 1 Ubliżyło i c h . . . W końcu osiągnęła to, czego chciała, n aw e t'o siąg n ę ła daleko więcej, gdyż oyła pewna, że Łamacz napraw i krzyw dę po
pełnioną pannie O strow skiej. Ucieszona na
bytymi odszczepkam i wyszła z mieszkania Profesora zadow olona z dobrze załatw ionej sprawy.
VI.
H alina pow róciw szy do domu szukała tr o skliwie m iejsca dla cennej kw iatow ej zdoby
t y . Trzeba je ustaw ić do słońca, a le nie za
nadto ostrego, bo drzewko jeszcze nie rozwi
nięte. Teraz trzeba poruszać i podlać ziemię
^ pustych doniczkach, zasadzić w nich od-
**czepki róż i ustaw ić w cieniu, niektóre naw et N akryć
. . .Cieszyła się tym drobiazgiem radością zro
zumiałą tylko miłośnikom kw iatów pokojo
wych. Ale i ta radość m inęła, pow róciły cięż
kie myśli, nastąpiło znużenie i zmęczenie.' Położyła się w ubraniu na kanapie, b,o' nie 'Wała siły przebrać się w szlafrok . . .
Tak się wszystko jakoś udało. Sprawa Eli pewno dobrze się skończy, może ona naw et . Włodka nie utraci. Ja k a to dziwna i niezba
dana kolej rzeczy. Trzeba było aż takich zajść,
®oy utorow ać drogę do szczęścia pannie Ostrowskiej. Każdy na swój sposób może być
szczęśliwy, a O strow skiej Łamacz do szczęścia w ystarczy. N ie je st zresztą taki n a jg o rsz y . . . W ogóle nic nie je st takie okropne przy bliż
szym poznaniu, w ięc i ludzie. A le takie to wszystko dziwne. Ten świat, ludzie, o n a . .
W szystko się dobrze innym układa, tylko je j spraw a bezpowrotnie przegrana. Tak sro
m otnie okłamała d r W raża, chcąc uratow ać honor i zdrowie biednej Eli. Przypuszczać na
leży, że jutro, jak doktór dowie się praw dy, zacznie je j z podwójnym uporem asystować.
A le już rozstrzygnięte . . . W ięc na takich fun
dam entach spoczywa ta jego m iłość . . . Prze
stała już dla niej iitn ieć te p rzepiękna bajeczka 0 m iło ści. . . A le nie pow inna być niespraw ie
dliwa, — kochał ją je j mąż. został je j Tolek, więc nie można żądać znów wszystkiego, trze
ba zejść na drogę kompromisu.
Dzięki Bogu, już tylko m iesiąc nie cały, a w yjedzie do W andy. Bajkowo spędzą- wa
k ac je w cudnej willi nad W isłą, k tó rą je j W an
da rozkosznie o p isu je ..
„Nie m ogę się doczekać Tw ojego przyjazdu Haleczko, — pisze W anda. —* Jestem pewna, że oczaruje i Ciebie nasza w iejska ęhata, głów nie ogród. Była to własność rodzinny mo
je j m atki, a teraz je st moja. Dlatego, że jestem do m atki podobna, uwielbia m nie ojciec. N ie
zm iernie ją kochał i żadna kobieta nie zajęła po niej m iejsca w jego sercu. Owszem, adoro
w ał tę, lub inną aktorkę, bo to wnosi trochę rom antyzm u i odm iany do prozaicznego życia przem ysłowca, ale w gruncie rzeczy żadna kobieta nie interesow ała go, dopiero Ty. Pro
szę być spokojną, za dobry on i za szlachetny, by zdobywał kobietę swoim m ajątkiem . Je stem pewna, że o ile go ńie zaproszę, to się naw et na wsi nie pokaże. Jestem przekonana, że i Ty polubisz ten nasz ogród. Taki on inny od angielskiego w m ieście. Taki stary, ro
m antyczny, cienisto słoneczny, z dużym i sta
rymi d rzew am i.-.. Za ogrodem staw , łąk a i las.
Przy domu sta ry Karasz na łańcuchu, w domu stara M asepa, ste ry fortepian i stara biblioteka.
Oprócz kociaka i mnie, w szystko tu stare 1 starym tradycjom wierne. D latego czuję się w tej ciszy dobrze i sądzę, że i Ty, Haleczko, czuć się tu będziesz tak samo. — N ie piszę nic
ojczulkowi, że przyjedziesz, by mu nie daw ać nadziei, a potem w razie czego, nie spraw ić mu bólu. W iesz Haleczko, że nie wiem, czego sobie życzyć. Chciałabym Cię mieć tak blisko siebie, a ojczulkowi należałby się ten prom ień s ło n e c z n y ... A jednak, jako kobieta pragnę dla ciebie innego szczęścia . . . Kocham i jestem kochana . . . Trzeba wszystko zostawić losowi, czy też przeznaczeniu.
Cieszę się na nasze w spólne w ieczory m u
zyczne. Przyjedzie Spala, bo chcę żebyś Ty go poznała. N ie wiem czy nasze drogi zejdą się kiedyś u wspólnego celu. Zresztą kto by 0 tym teraz m yślał. Je st lato, kw itną kw iaty 1 miłość . . . "
Jak ie to będzie w ytchnienie i odśw ieżenie po pracy. Ogród, stew, kąpiel słoneczna i rze
czna, spacery po lesie, a wieczorem domowy koncert. W szystkie są m uzykalne i Ela dopeł
ni h a r m o n ii... Przyjdzie dyrektor, bo ona go zawiadomi, że zgadza się na jego propozycję, bo jak W anda pisze, nie zrezygnow ał jeszcze i czeka. Poczciwy dyrektor.
To je st jedyne honorow e w yjście z ta k draż
liw ej sytuacji. Uwielbia ją, a to dla kobiety zaszczytne i wygodne. Trzeba przecież raz p o m yśleć o sobie, o w łasnej wygodzie. Nie trzeba się troszczyć o jakieś tam niepotrzebne uczu
cie . . .
Ja k a ona zmęczona, nie ma sił rozebrać się, a późno j u ż . . . Trzeba myślom nadać inny kierunek.
Zapatrzyła się n a sw oje kochane kw iaty.
Begonia, pelargonia, lewkonia . . . J a k one tego roku cudnie kw itną. Ja k długo potrw a aż od- rośnie i zakw itnie te akacja pokojow a, otrzy
m ana dziś w podarunku od prof. Łamacza?
N ajw iększy urok kw iatów je st ten, że rosną i kw itną dla przyjemności, a nie dla potrzeby.
Dlatego m ogą być komuś obojętne, ale nie- naw idzieć kw iatów chyba nikt nie może.
J a k cichutko te bylinki szepczą:
„Chodź nasza pani, zerw ij nas, bo inaczej musimy m arnie przekwitnąć, zwiędnąć. O ne cię u s p o k o ją . . . ukołyszą do s n u . . . Zapom
nisz o swoim b ó l u . . . Chodź, chodź, zryw aj nas, p ro sim y ..
Pomimo zm ęczenia podniosła się i zer
wała k ilka kw iatów z ty c h roślinek, k tó re jej podarow ał d r W raz. Położyła się z po wrotem u b rin a na kanapie, tuląc kw iaty do siebie.
Ja k one. z nią czuw ają . . . J a k one cier
pią, pragną i k o c h a ją . . .
W alesneria — czytała o tym nie dawno
— przebyw a przez całe sw e życie pod w o
dą, tylko na czas zaślubin kw iaty jej uno
szą się ponad pow ierzchnię wody. Co je d nak czyni je j zabiegi m iłosne n ajtragicz
niejszymi w państw ie roślin, to ta okolicz
ność, że kw iat m ęski musi zginąć, aby za
płodnić znam ię żeńskie.
Łodyga kw iatu m ęskiego je s t o w iele krótsza i nie może osiągnąć poziomu wody, ’ natom iast roślina żeńska rozw ija się i w y
nurza kielich na pow ierzchnię stawu. Tu kw iaty samcze w prost bohaterskim w ysił
kiem zryw ają nić łączącą je z życiem i w ol
ne a swobodne w ypływ ają na pow ierzchnię w ody m acierzyńskiej. O taczają sw oją ob
lubienicę, zapładniają. ją, by następnie gi
nąć, podczas gdy m ałżonka zw ija swe sp i
rale, chow a je na dno, by tam dojrzew ał owoc m iłosnego uścisku.
K ochane kw iaty, ja k cudnie um ieją k o chać i ginąć . . .
S paceruje ona, pani Friedm annow a, po swoim w spaniałym ogrodzie na wsi. Tak bardzo lubi wieś, lasy, pagórki, potoczki, słoneczne dni i chłodne noce . . .
Przekw itły narcyzy, przekw itły bzy, a prześlicznie rozw ijały się róże białe, żół
te i pąsowe. O grodnik ich pilnuje, ja k oka w głowie, bo pani tek bardzo kocha róże i pan kazał staw iać codzień św ieże do jej pokoju. Takie napół rozw inięte, n a długich łodygach, bo róża to królow a kw iatów, k tó rą poeci wiążą ściśle z m iłością i jej k rasą przyozdabiają k o b ie tę..
G ęsty żyw opłot oddzielał ogród od posia
dłości „aptekarzów ny", obecnej pani dok
torow ej W razow ej i tylko w jednym m iej
scu płot był przerzedzony. W tym m iejscu można było zajrzeć do sąsiedniego ogrodu.
Tęga w ieśniaczka wozi w białym wó- zeczku w ystrojoną laleczkę, w ątluchną, ży
wą laleczkę. Córka doktora W raża i jego subtelnej, anem icznej żony.
Jednego razu niańka zostaw iła dziecko i odeszła . . . Dziecko przebudziło się i za
częło p ła k a ć . . .
H alina czatow ała zaw sze na chwilę, kiedy niańka z dzieckiem pojaw i się. Pragnęła bardzo dziecko uściskać.
Czasem doktór troskliw ie schylał się nad dzieckiem. Może m yślał przy tym, że inne dziecko dałaby mu te złoto-ruda kobieta.
• k tórą pogardził. E teryczna jego m ałżonka nigdy nie zjaw iła się w ogrodzie. Męczyło ją w dzień słońce, wieczorem chłód.
K iedy w ięc ta k płakało żałośnie, H alina przedostała się przez żywopłot, pokaleczyła sobie tw arz i ręce, ale dotarła do dziecka.
Trzym ała tą małą, żyw ą laleczkę na rękach, głaskała, całow ała i tuliła do siebie. Tuliła zanadto mocno i zadusiła tą m ałą w ątłą la
leczkę . Przeraźliwie głośno krzyknęła . . . Przebudziła się . . . Ja k i okropny sen . . . Zasnęła w ubraniu na kanapie. Trzęsąc się na całym ciele, zaczęła rozbierać się, by położyć się do łóżka. Była godzina po pół
nocy . , . D okończenie nastąpi.
e c c e h o m o
N A U K A
Przez ziemię gniecioną ciężarem czterech tysięcy wieków, przez pustkę jałowych myili — wplątanych w życie bez celu, szedłeś samotny, ogromny, wpatrzony w przyszłość daleką — wiszący już ponad światem rozkrzyżowany obelisk.
Ja wiem, co czułeś Chrystusie, gdyś rzucał uczuć dynamit na pychę faryzeuszów i na celników pokutę,
gdy słów rzęsistych potęgę pętałeś w łańcuchy granic i nieba swego niebieskość grodziłeś kolczastym drutem.
I wiem, że tylko Ty mogłeś swe człowieczeństwo obnażyć i w tłum ciekawej gawiedzi rzucać na drwiny i chłostę, pozwolić ustom kłamliwym po swojej ślizgać się twarzy i zgiełk najwyższych kapłanów przetrwać i sobą pozostać.
I to, że w męce dobroci — codziennie byłeś Chrystusem — i że musiałeś swój płomień do ludzkiej miary przygaszać, pokonać owych Dwunastu mądrością wielkich zasmuceń — by być jedynym CZŁOW IEKIEM — który rozgrzeszył Judasza.
M | K A
Świat nagle skurczył się, zmalał i zapadł w ścieżki Ogrojca, cienie pełzały po myślach, skrzepłych w ostatnim zdumieniu:
— O T y !. . . . '
— N a jw y ż s z y ! . . .
— Czy tylko w cierpieniu jesteś mi Ojcem?
— Czy Ty? Ty Ojcze? Na mnie — rzucisz ostatnim kamieniem?
Wszystkie się drogi zamknęły, została mi tylko jedna —
na Krzyż. Bo tak napisano w tęsknotach ciężkich — jak w ie ko . . .
— O N o cy!. . . Cień się bez ko ń cal. . . Nie chciej się nigdy rozednieć — bo świt przyniesie m i. . .
Ś m i e r ć ! . . .
O l . . . ,
Jak ciężko jest być C Z ŁO W IEK IEM !. , >
Oni łam śpią — wybrani, a jutro zaprą się może, Ze mnie widzieli i znali, przykuci życiem do ziemi,
a potem — będą jak kupcy o moje słowa się drożyć, biczować Ciebie modlitwą i smagać moim im ieniem ). . .
Jutro . . . przyjść musi — jak codzień, nieubłagane — jak latum . . i — jutro z dłoni przebitych ostałni swój ból rozrzucę!. . .
— O !
— Nie pamiętaj im te g o !. . . Niech ukrzyżują mnie za to — że ic h --- - kochałem. . .
i za to —
że chciałem im być . . . CH RYSTU SEM !. . .
Ś M I E R Ć
Z ramion szeroko rozwartych spadła Golgota łachmanem w ściemniały stygnący nagle sinawoszary popielisk.
Tłum stał i czekał w milczeniu na to, co jeszcze się stan ie __
kiedy śmiertelne westchnienie oczy ślepołą pobieli.
Tłum czekał. A krew powoli spływała w łzach purpurowych z umęczonego półkola ramion — niesytych uścisku. . . Ciężar kolczastej korony pochylił przesmułną głowę i dusił oddech gawiedzi cierniowoostrym koliskiem.
— K o n a j!...
Krzyk się rozdzwonił milczeniem ciężkim, jak ołów — Pchnął łakome żelazo w pierś - • jeszcze drżącą kochaniem. . .
— O l . . .
— B ó l!'...
Stygnący wysiłek podźwignął wybladłe czoło i w blasku — ostatnim — źrenic zalśnił I zgasł —
TESTAMENT!
Grób. Koniec. Pustka ogromna i kamień bezruchem ścięty, ciężki, bezwładny — głaz, klątwa — zwalona na piersi skrzepłe.
I cisza. Cięższa od skały, zamarła w bezdźwięk: „pamiętaj!"
__ kamień — ...i ścieżka —
... .. kilkoma śladami ciepła . . . Bronisław Król
. B A C A 11
c M ł o d ą ę d e £ e n ic ii pokryły się hale; pod tchnieniem wiosny od
żywają góry i doliny. I znowu, jak corocznie, ziemia nawołuje człowieka do roboty. Do ro
boty ciężkiej i mozolnej, lecz dającej mu prócz obfitych plonów jeszcze to błogosławione za
dowolenie, kiedy wieczorem wypoczywa świa
dom krzepko przepracowanego dnia, kiedy zjada swój chleb powszedni i kiedy uświetni sobie godzinę wytchnienia filiżanką dobrej kawy.
Kto piją kawe Enrilo, stwierdzi zaw- sze na nowo, że jej zalety nie uległy zmianie. To też niech nam trudy dnia powszedniego wynagradza filiżanka I
K RZYŻYK IEM
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocitowe Konto Czekowe: Warschtu Nr. 900 Scena zbiorowa komedii „Czemu kłamiesz najdroższa?..." wystawionej na scenie Starego Teatru w Kra
kowie dnia 10 i 11 kwietnia br. Na zdjęciu (od lew ej): Toni Weber (K. Rydel), Zuzanna (W . Żeromska), Erzsi Kórmendi (i. Jabłonowska), Horacjusz Piało (K. Fabisiak), klęczy Achilles Rubezahl (T. Kondrat)
obok Józef (J. Obidowicz) i Karolina (Z. Więcławówna).
D
n a j w a ż n i e j s z e : obawy wyjmować i
jajka mo- dokladać!
— I C O żna bez
- P O Ł O Ż N A S O L A R S K A
prcyjmujt panie przy- itldBi Ikusieria, ubiegi.zastrzyki Warszawa, ?«rawia 1)
Chirurg Dr. nad.
Ł B06U SZEWSKI
żylaki, owrzodzenia.