• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 46 (14 listopada 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 46 (14 listopada 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

t o a c m n o i % > o s s m $

W IE LK I KO M PO ZYTO R W IO S K I, ZM ARŁY PRZED 75 LATY

. W ': ' fet. Sctari

(2)

'

... M

■ ■ Bjg^Mg3%agŚSal

H r a J P e S S i

. . .

i w i a M M E !

m

immi

w m m m t m - MKsm&mmę ł

^ w i f c i e a a p S

B ' ' ' i ^ ^ P t C J f s

f i S y p ?

^ P w ie^ g g

?8 jł2 raj$

P o w y ż e j:

N ie m ie c k i e w o js k a z a j ę ł y p o c ię ż k ic h w a lk a c h w ie ś s o w ie c k ą n a d D n ie p r e m .

WOJNA HA OCEANIE

F r a g m e n t n a lo t u n ie ­ m ie c k ic h b o m b o w ­ c ó w i s a m o lo t ó w to r ­ p e d o w y c h , n a s iln ie u m o c n io n y k o n w ó j a m e r y k a ń s k i, w io z ą ­ c y b r o ń i a m u n ic ję . B o m b a t ra fiła j e d e n x f r a c h t o w c ó w , p r z y c z y m n a s t ą p iła g w a ł ­ t o w n a e k s p l o z j a a m u n ic ji w ś r ó d p o ­ t ę ż n y c h c h m u r d y ­ m u u n o s z ą c y c h s ię k u n ie b u . Z a k a ż ­ d y m p o s z c z e g ó ln y m p o c is k ie m e k s p lo d u ­ ją c y m w p o w ie t r z u , c i ą g n i e s i ę s m u g a

d y m u .

Poniżej:

D z i a ł o o b r o n y p r z e ­ c i w l o t n i c z e j n a j e d ­ n y m z n ie m ie c k ic h o k r ę t ó w w o je n n y c h .

Niemiecki konwój płynie na Morzu Pół­

nocnym. Balony zaporowe i okręty wojenne zabezpieczają parowce przed nieprzyjaciel­

skimi nalotami.

U d o ł u :

N ie m ie c k i o d d z i a ł m o t o c y k lis t ó w w m a r s z u n a W s c h o d z ie .

H 8 f§e&

W

w a l c * z s o w ie c k ą k o lu m n ą d o w o z o w ą , z n is z ­ c z y ł y n i e m i e c k i e b o m b o w c e , n a je d n y m z d w o r c ó w , p o c ią g w io z ą c y a m u n ic ję i m a te -

t e r ia ł y p ę d n e .

Japońska łódź podwodna na Oceanie Spokojnym.

Ja

W 0 7 E N H Y

N a l e w o :

B a te r ia n ie m ie c k ic h m io t a c z y m g ł y , w le s ie p o d c z a s b it w y . N a z d ję c i u w id z im y ja k g r a n a t y

p r z e la t u ją n a d d r z e w a m i.

u £ * f c l r :

' W ,

Fot: PK. Richl*sk«-Afl., Vonn#n, WiHke-PBZ, Grimm, Yorlinder, Gfdo#fł-TO, Trans*

O M M 4

Czołg myłliwski jadzie na front.

i

ł

Powyżej:

W O l N A W AZłt WSCHODNIEJ Od jekiegoi czasu przybrały znów na sHe walki toczące się w Azji wschodniej, ne wyspach Oceanu Spokojnego, jak ró­

wnież w Chinach. — Na lądzie, m o r z u i w powietrzu roz­

grywają się obecnie zaciekle welki, w któ­

rych J a p o ń c z y c y częściowo atakując, częściowo odpiera­

jąc ataki z a d a j ą swym przeciwnikom dotkliwe straty. Na lewo: Japońscy żoł­

nierze w urządze­

niach umacniających, na jednej z wysp

południowego Pacyfiku.

U dołu:

Czołgi japońskie ja­

dą przez las pelmo-

S N i

* t m m

(3)

TRZEBA UWAŻNIE ŚLEDZIĆ POPISY Widoczne z zainteresowanego wyrazu twarzy­

czek zaciekawienie —- świadczy najlepiej o „nastrojach" wśród „piękniejszej potowy"

publiczności, przybyłej na Wielki Kiermasź.-

Roł:

W-rK A pl.l Ofbi,

Obok w

„MNIE TÓ l ZACHWYCA ••3 Najmłodszyl* J Publiczności I wygląda W * dowólon«?

z

k ie m » |

Ł. C f l

Na prawo:

KTO PRĘDZEJ!

„Raz, dwa, łrzyl" — Silny uchwyt dłońmi za wolno zwisającą l i n ą , podskok, i dalejże ku górze I Kto pierwszy?

rzucił"? Ileż wesołości bywa przy sznurowych wspinankach

„dla pań", bo nie łatwo, wiado­

mo, w y drapać się po swobodnie zw isającej linie aż do punktu je j zaczepienia! Cóż tam za bra­

w a znowu? S tart udekorow anych ja k w bajce row erów do kw ia­

towego korsa. W idzowie aż z m iejsc pow stają! Co za pomy­

sły M otyle kw ietne, cała „fami­

lia" na rowerach, od mamy po­

cząwszy, a na najm łodszej po­

ciesze skończywszy, która led­

w o koniuszkam i palców dotyka pedąłów dziecięcego „welocy- pedu" . . W i w a t ' k i e r m a s z ! V isltez-lat Bar,, loteries, jeux divers . . . attractions foraines . . . V ivatł

S t Krasiński ZABAWA LUDOWA W JEDNYM

Z MIAST PÓŁNOCNEJ F R A N C J I Słońce gorącym całunem okry­

wa miasto. W oczy przechodniów, zdążających do sw ych codziennych zajęć lub pow racających z nich — rzucają się olbrzymie transparen­

ty, rozpięte nad jezdnią ruchliw ych ulic, pom iędzy drzewami parku, krzyczące wielkim i literam i ponad zgiełk tętniącego m iasta: Kier­

masz!

Zabawa ludowa w całym tego słow a znaczeniu!

Kiermasz m a w sobie coś z fe­

stynu, jarm arku i zawodów spor­

towych równocześnie, boć w szyst­

kie te odm iany przejaw ów życia zbiorowego w zrozumieniu uciecz­

ki od trosk i biegu chwil powszed­

nich są nim reprezentow ane.

W ystarczy przeczytać tylko po­

czątkowe w yrazy transparentu:

Visitez la G randę Kermesse! A t­

tractions foraines! — B i e r z c i e udział w W ielkim Kiermaszu! N aj­

wspanialsze atrakcje!

Ba! Czy aby tylko nie próżne

„nabieranie" łatw ow iernych?

Na prawo w kole:

W B A J C E KWIATOWEGO KORSA . . .

Trzechletnie bobo, córeczka X jednego z widzów — kdobyw-

czyni „Grand prix" w ukwieco- nych zawodach rowerowych, na premiowanym swym bicyklu.

/■ f ,f | Na lewo u dołu:

K f m n NIBY . . . WIEŻA W PIZIE!

1 Powiedzonko: „żeby tam nawel na głowie stawać",

■ I ą nie jest takie niedorzeczne, jakby się wydawało Ąii Mi­

lutka gimnastyczka udo­

wadnia „ad oculos", że dla chcącej kobiety . . . wszyst­

ko jest możliwymi Na prawo: :Rf . I W SAM S R O D E K TARCZY!

Brawo I Celny rzut misirza-zawod- nika umieścił javelot — strzałę w cen­

tralnym punkcie tarczy. Nagroda, i to pierwsza zdobyta. „Tarćiowy1' z dumą prezentuje „oku"

obiektywu fotograficzne- * M go powyższy moment.

Na lewo:

JAVELOTl ZAWOD­

NICY NA S T A R T ! Popularna „rzucan- ka" do celu, strza­

łami z ołowiu do­

starcza moc emocyj amatorom tej gry zręcznościowej. Oto jeden z „ochotni­

ków" do pierwszej nagrody, na sekundą

przed rzutem.

Na prawo w kole:

W R Y T M I C Z N Y M

Grupowy v,koszyczek" \ X - wykonany z dużym wdzią- \V kiem i poczuciem estetyki V l i n i i w gimnastycznych czwórkach zespołowych pań, -mile - bawi oc*y szczerze prz y-

klaskujących widzów.

(4)

Praca jest podzielona na etapy, wykonywany przez osobnych robot­

ników i piszczele ze świecącymi szklannymi bańkami wędrują z rąk ręk.

Przy wydmuchiwaniu szklannej bańki, wykonuje się piszczelem ruch obrotowy. .

Na lewo: W ogniotrwałej wannie szklarskiego pieca zmienia się kwarcowy pia­

sek przy temperaturze 1400° C w rozżarzony do białoici ciastowatą masą, którą łatwo nabrać „pi­

szczelem" dla dalszej obróbki. ' Teraz podłużna bańka szkłanna, roz­

dmuchiwana coraz bardziej wędruje d o formy, która p o zamknięciu nada

jej ostateczny kształt butelki.

I po ponownym nagrzaniu już teraz samej szyjki nadaje się jej kilku obrotowymi ruchami przy pomocy specjalnej

formy właicrwy kształt.

Wreszcie po częściowym ostygnięciu flaszka, pra­

wie gotowa, jest wyjęta z formy. Tylko szyjka, przyczepiona do piszczela, nie jest jeszcze zupeł­

nie kształtna. Dla ostatecznego jej wykończenia oddziela się flaszkę od piszczela.

Poniżej w kole: Wprawne dłonie robotników łor- muję przy. pomocy wody i 'drewnianych łyżek niekształtną bańkę ciastowatego szkła nabranego-

i wydmuchanego piszczelem.

Poniżej: Materiałem, z którego powstaje szkło jest biały

kwarcowy piasek, który miesza się z ługiem i glinem.

(5)

p o d ż l Mogę cię zapoznać z nią.

PRy- i e r w °», j e przedstaw ię jej mojego

~~ Ależ ja panów w cale n ie znam. A ni pa- . 10 — ani pana.

n-Tj drobnostka. Za chw ilkę ja też się U n i ^ ^ ^ w i ę - To jest pan Es. Nazwisko

®°je Brona — Stefan Brona.

j ta scena rozegrała się w słoneczne irin n a Jakiejś ruchliw ej ulicy i za- to m;°Wana zo*tała błyskaw icznie i w prost

mistrzowsku przez m ojego kolegę biuro- feie sied ziałem , że je st wpraw- E d i n vivante® * cieszy się sław ą uwo-

pięknych pań, nie przypuszczałem lo o ' a*ł^r sw° j e m iłosne zapędy posunął L W nieuznaw anych przez m ój inny

widzenia i to w dodatku przy moim R R O - W t C ^

^Ynnym współudziale. Głupie biurowe figle,

T zroDi w m iejscu puoi

; J . ‘M ziach szew ską aw anturę? A praw o są zaw sze po je j stronie. W ted y . (,!; *aPoznania się za o rdynarną zaczepkę li^s|®Uca i zrobi w m ieiscu publicznym [jjPtoia a

, wieku chyba zapadnij się w ziemię.

gdyśm y przystanęli, aby zawrzeć j^i°toość, przeżyłem całą gamę w rażeń po- t*° tych. jakie przeżyw a człowiek W h? na paskudnym uczynku. Coś 5^1 “w nąłem niew yraźnie, co miało ozna- ideJ®0je nazw isko czułem p rzy tym, że krew tobie* gw ałtownie do głowy. Pozwoliłem 5e,e.jed„ak jeszcze n a to, aby rzucić w bez-

*4 im uśm iechniętą tw arz m ojego tow arzy- w no sP ° jrzen*e t któ re powinno było go Im-' A on, jakby to była rzecz najniewin-' d' w świecie, tym czasem zdążył już pu- .swój ozór w pełny ruch kołow rotka, praw ić N ieznajom ej różne komple-’

tłumaczyć, proponować, kipieć fon- dowcipnych, modnych powiedzeń, czy- wszystko z diablo-zalotnym uśmie-

^Wrych prym wodził darow ałem mu jesz- . 1

ikhił mnie do żywego. Czuję bowiem ęję i r ł i “* wcmzii aarow aiem mu jesz*

Meit. *.? co w tej chwili zrobił, ten pod-

| Poy * jakże nieobliczalny w skutkach ka-

»al

aw ersję do zaw ierania znajomości uucy. Być może, że poglądy na tę kwe-

^ryU ^ zmianie, bo co daw niej było

■^/godnym grzechem i przestępstw em nie M t ° Wania dziś jakoś uchodzi, ja jednak Pj t yni względem pozostałem nadal czło- zacofanym czego stanowczo nie ża- jSj .Je*tem zdania, że takie robienie znajo- HjJ"1 J est dla obu stron co najm niej nie­

k a r n e i bardzo ryzykownie. Bo ńuż ona W k u w a j ą c intencji don Ju a n a weźmie PS 2ann7n=1ja gię za o rdynarną zaczepkę zrobi w m iejscu publicznym

az na je j tw arzy w yw ołał uśmiech.

k ierni „Rekin" — najdroższej cukierni w mie­

ście. My, z naszą kasą i do tej cukierni.

Okropność! Czy ten krety n zapomniał, że m iał przy sobie zaledwie dziesięć złotych w płynnej gotówce? Pieniądze te, nawiasem mówiąc, w yłudził ode m nie w czoraj podstęp­

nie. N ie mogłem pojąć co ten w ariat kombi­

nuje. Chyba mu coś na mózg uderzyło — pomyślałem. Ach! już rozumię! O n liczył na m oje fundusze.

J a miałem wpraw dzie więcej, bo dwadzie­

ścia złotych, któ re zresztą uważałem za swój kapitał żelazny i jako tak i przechowywałem w jednym banknocie w osobnej przegródce w portfelu; zaklejonej znaczkiem pocztowym, ot tak na wszelki wypadek. Nie mam bowiem zbyt wielkiego zaufania do swej silnej woli.

Znam siebie^ Czasem może się coś komuś przydarzyć i potrzeba będzie gw ałtownie pie­

niędzy. Ktoś, znając m ój szeroki gest i dobre serce, będzie się sta ra ł zaciągnąć u mnie po­

życzkę, a tak — klapa, jestem wytłumaczony.

Owszem pieniądze są, ale zalepione znacz­

kiem, a znaczka przedrzeć mi nie wolno, chyba w bardzo nagłym wypadku.

O tóż w mig oceniłem pow agę chwili, chrząknąłem znacząco i łypnąłem okiem, po­

za plecami N ieznajom ej, w kierunku Stefana, w ykonując przy tym odpowiedni ruch ręką, co m iało wszystko oznaczać, że z moimi fi­

nansam i je st niedobrze.

rozpocząłem w m yśli skrupulatne a żm udne obliczenie całego m ajątku posiadanego i od­

dzielnie i wspólnie ze Stefanem, potem wzią­

łem pod uw agę szereg naszych przypuszczal­

nych kosztów, począłem w pam ięci odejm o­

wać, dodawać, dzielić i mnożyć, podnosić do potęgi i w yciągać pierw iastki, by w końcu nie osiągnąć żadnego pozytyw nego rezultatu.

To było rów nanie o x niewiadom ych. W ma­

tem atyce atoli nie byłem nigdy cięty i ta łamigłówka była stanow czo ponad m óje siły.

Byłem zrezygnowany.

Szedłem obok ze zwieszoną głową bardzo na duchu złamany. Tylko Stefan i ona mieli hum or i cieszyli się ja k dzieci niewiadom o z czego. Och! co to za głupi chłop te n Stefan.

N aw arzył on piw a — naw arzył.

— Ach! muszę panom zakomunikować, że zazwyczaj o tej porze zbiera się tam, w „Me­

wie", nasza śm ietanka tow arzyska. Poza tym produkuje się doskonała orkiestra, a w bocz­

nych salach można zagrać w bridża. Czy panow ie są akadem ikam i? — spytała niespo­

dzianie.

— N ie — o pani. Urzędnikami — odparłem zdławionym głosem, uśm iechając się bardzo anemicznie.

—- Ach! to się pysznie składa. Po godzi­

nach żmudnej pracy rozerw iecie się zatem troszkę i ja będę szczęśliwa, szczęśliwa w a­

szym szczęściem — szczebiotała.

* ----J - j - I ” ''™

io naw et był uśmiech w yrażający po- attie — nie W m , dość, że odetchnąłem

^.spokojnie i z dużą ulgą, jakbym zrzucił siebie gniotący m nie ciężar. Przecież się bez skandalu. O tarłem nieznacz­

n i z czoła.

Lj^oli m oja wściekłość zaczęła znikać pcd ein szczerego podziwu dla talentu Ste- dla jego sztuki uw odzenia kobiet. To partacz, to był praw dziw y aktor i to Pt?eciętnej miary. J a się w łaściw ie na j nie poznałem. Skąd się wzięło nagle j6|, Werwy młodzieńczej, uroku męskiego,

( Pańskich m anier i zdrowego dowcipu Z 01 zahukanym , mizernym gryzipiórku?

I*°*umiem. J a bym — ach, szkoda gadać

^ W e t w słabiutkiej cząstce tego nie po­

łę • Stałem nieruchomo, jakby urzeczony

^od ziew an y m zjawiskiem,

u® Ihałej chwili zacząłem doj>iero przyglą- dyskretnie naszej niby juź znajom ej C°ajom ej. To, że była w ybitnie zgrabna, g^bcka i szykow nie ubrana, już zdążyłem m t K obserw ując ją przedtem. Teraz B rałem na delikatny profil je j twarzy, i j ny. lekko zadarty nosek, jej przepysz­

n i e , duże oczy, ocienione opraw ą dłu- B. czarnych rzęs, doskonale uczesane

?*fto-blond w łosy i uznałem, że najsurow - V nawet sąd konkursow y m usiałby j e j ' j'*nać pierw szą nagrodę za piękność. Mo- i.^ieć l a t . . . To był problem drugorzęd- [ _ nieważny. Każda m łoda buzia je st ład- A o buzia ładna musi być młoda. Z pre- j. J' przypom inała mi niew innego podlotka, I? sposób odnoszenia jsię do nas zdradzał

|-®tę z tow arzystw a, życiowo doświadczo- JModą, wesołą, wdówkę. Pomyślałem:

fest kobieta w moim guście. Podoba się

b a y al

1 p n io w a w net potoczyła się wartko, jak l?V górskiego strum yka, przeryw ana od do czasu kaskadą beztroskiego śmie- pomału zapomniałem o swoich dziecin- L:} skrupułach i zacząłem się czuć w towa-

^ Wie już w cale dobrze, zwłaszcza, że na- jt^W arzyszka okazała się miłą interloku- 3 Umiała inteligentnie słuchać i bawiła trafnością swoich uwag. Szliśmy ulicam i

^kreślonego celu słuchając z przyjemno- jj jej dźwięcznego' głosu. Co chwilę przy­

d a nam jak małym chłopcom różne pou- ( przykłady, które w ygłaszała zabaw- P toiną m entora i jakby z przekonaniem.

Bw sw obodnie z tą prostotą i naturalno-

^ Jc tó re cechują ludzi o dużej kulturze, ggj. ja i Stefan, mówiliśmy coś niecoś P * chcąc sprowokować ją do podobnych

*^eń, lecz ona o sobie mówić widocznie Chciała.

j^Yło nam ze sobą na ogół dobrze w tej Sftk erze sw<>body 1 w zajem nego zaufania.

gjY niezawodnie jeszcze przyjem niej — {j6°i zam iar zaproponować m ałą wyciecz- . 1,(5 miasto — i nie popsułby nam miłego

* °iu żaden najsłabszy dysonans, gdyby li ptasia m entalność Stefana. N agle wpadł

0 głowy napraw dę idiotyczny pomysł.

* °Ponował tow arzystw u pójście do cu-

J0aw oł

Słoneczniki schyliły swoje złote głowy, Czarę wina staw na stół przyjacielu miły, Zaproś księżyc i gwiazdy najczulszymi słowy I zegary w krąg nakręć, by wszystkie dzwoniły.

Z księżycem mówić trudno, gdy mrok jest zielony, G w iazdy gawota pragną tańczyć w T w ym salonie, Spójrz na miniaturze Szopen pochylony

N a klawiszy rząd białych smukłe zło żył dłonie.

W stążki Twoje Moniko na swoje zaplotę ręce I dyliżansem pojedziem, dyliżansem między latami A potem niebo każemy wybrukować tęczą

/ po moście niebieskim będziem tańczyć parami.

Księżyc kawaler w srebrzystym surducie Komplementy prawi damom z jaskiej porcelany Echa grają fioletem w welinowej nucie

Przyjacielu — zgaś świece księżyc już pijany.

. Równocześnie wym ieniłem nazw ę jakiejś trzeciorzędnej cukierenki, podnosząc chytrze je j zalety i zapew niając, że znajdziem y tam dobre ciastka, bardzo m iłą atm osferę i pro­

w incjonalny spokój. W prawdzie dodałem, tak mimochodem, że lokal ten nie będzie może odpowiedni dla naszej towarzyszki, gdyż nie stw orzy stosownego tła dla tak pięknej i ele­

gancko ubranej kobiety — m iała’ n a sobie bogatego srebrnego lisa, którego przerzuciła przez ram ię niedbałym lecz bardzo wdzięcz­

nym ruchem m ultimilionerki, w konchach uszów błyszczały kolczyki ozdobione brylan- ' cikami, a na je j pięknej smukłej szyi lśnił białością sznur oryginalnych pereł — ale . . .

Teraz zabrała głos ona, aby ostatecznie ten ciężki problem rozstrzygnąć.

— Moi drodzy panowie. O co tu dużo się sprzeczać. Jesteście tacy mili i gościnni, że w cale nie żałuję tego oryginalnego zaw arcia znajomości z wami i nie mam już siły niczego wam dziś odmówić. Mam w łaśnie troszkę wolnego czasu, k tó ry Wam bez reszty ofia­

ruję, a dla miłej zgody przyjm uję propozycję p an a Stefana. Albo nie. Zaproponuję sama.

Pójdziemy do „M ewy".

Masz diable kaftan. Do „M ew y "?. . . Za­

tkało mnie z kretesem . Po kościach przebie­

gły mi dreszcze a przed oczyma zaw irow ały dachy najbliższych kam ienic. Dó „Mewy"!

gdzie za podanie szklanki czystej w ody żą­

d ają 5 złotych. Do „M ew y ".. .

N atychm iast, jako człowiek praktyczny,

Iwo Makorczyński

Hm! Ładnie rozerw iem y. . . naszym szczę­

ściem. Czy ta kobieta drw i czy o zdrowie pyta? To są w yraźne kpiny.

Dochodziliśmy w łaśnie do „M ewy". M ia­

łem wielką ochotę zatrzym ać się u drzwi a potem bezszelestnie drapnąć, lecz myśl mo­

ją odgadł Stefan i pochw ycił mnie za rękaw!

W obec tego zdeponowaliśm y w garderobie nasze laski, kapelusze i płaszcze i weszliśmy z N ieznajom ą do głównej, reprezentacyjnej sali. W sali było już dosyć rojno i przybycie nasze niestety nie mogło u jść rtiespostrzeże- nie. Czułem się w skutek tego bardzo nie­

swojo, w przeciw ieństw ie do Stefana, k tó ry począł nagle zachow yw ać się tu jak sta ry koneser i salonowy bywalec. Szelma. Był w swoim żywiole, ja k ryba w stawie, to było widoczne. N asza Nieznajom a ja k G racja szła krokiem lekkim i wdzięcznym przez środek sali, w yprzedzając nas nieco. Podobnie jak słońce k ieru je ku sobie tarcze słoneczników, ta k je j postać skoncentrow ała na sobie spoj­

rzenia w szystkich obecnych na sali. Była istotnie urocza. Przy matowym, nastrojowym św ietle lamp bardzo subtelny m aquilage pod­

kreślał doskonale piękno jej nadobnych lic.

Budziła sobą szczery zachw yt. Zewsząd w i­

tano ją ukłonam i i życzliwymi uśmiechami.

Nim zdążyłem szepnąć Stefanowi na ucho, b y skrócił m oje m ęki i wyszukał nareszcie jakiś stolik, najlepiej w zacisznym kącie sali, już znalazł się przy nas Wyfraczony kelner inform'ując:

— Pani D yrektorow a ma m iejsce zarezer­

wowane, — proszę za mną.

W ięc ta N ieznajom a to ja k aś dyrektoro- wa? Ładne kw iatki. A leśm y w padli — po­

myślałem . I instynktow nie zacząłem snuć plan ucieczki. Muszę znaleźć jak ieś wyjście, jakieś boczne drzwi, muszę w ym knąć się stąd pod jakim ś pretekstem — za w szelką cenę.

Czułem niem al nam acalnie, że nad m oją biedną skołataną głową, grom adzą się już nie burze, ale jakieś potężne niesam ow ite cy ­ klony, któ re za chw ilę porw ą m nie od sto­

lika, rzucą pod sam sufit i zmiętego, sponie­

w ieranego w yplują na środku sali na pośm ie­

w isko tej całej śm ietanki. Brrr — w zdrygną­

łem się. Nie-wy-trzy-mam.

Tymczasem dobiliśm y szczęśliwie do sto ­ lika, ja k d o upragnionej przystani. O rkiestra zagrała starego poloneza, do serca mego w stąpiła otucha i na duszy zrobiło mi się nieco raźniej. Do stolika podszedł w lansa- dach, tanecznym krokiem kelner, oczekując usłużnie zamówienia. Spojrzałem na Stefana a Stefan odpow iedział mi takim sam ym spoj­

rzeniem, jałde rzuca w pojedynku na pisto­

lety stojąc już na m ecie przeciwnik sw ojem u przeciwnikowi, a k tó re m a oznaczać: niech pan strzela pierwszy. Pani dyrektorow a była chw ilowo zajęta sobą, w ięc tej rozmowy n a­

szych ócz nie zauważyła.

Cóż miałem począć? O n m nie tym spojrze­

niem w yraźnie teroryzow ał. Skupiłem s i ; w ięc w sobie, jak skupiam się zawsze przed powzięciem w ażnej decyzji, poczem w yksztu­

siłem bardzo nieśm iało i nie swoim głosem zdanie, które w moim um yśle skwalifikowa- łem jako aktualne, mało, jako m ajstersztyk w swoim rodzaju.

— A może napijem y się coś?

Zorientow ałem się n ie ste ty za późno, Że pytanie to było nielogiczne, w ręcz idiotycz­

ne, dobre może gdzieś na studenckiej w y­

cieczce, ale nie w pierw szorzędnej resta u ra­

cji, gdzie ludzie w łaśnie po to przychodzą, aby pić coś. N a takie pytanie retoryczne nie mogłem spodziewać się od m ojego tow arzy­

stw a żadnej odpowiedzi, to też k orygując szybko mój błąd skierow ałem się w prost do kelnera.

— M acie jakie wina? Może jabłe . . . Nie dokończyłem, bo w tej chwili poczu­

łem o stre kopnięcie w nogę. To Stefan za­

telefonow ał mi pod stołem sw oje uw agi k ry ­ tyczne. Stolik lekko zadrżał, ustaw ione kie­

liszki dźwięcznie zadzw oniły a pani dyrekto­

rowa podniosła od lusterka sw e urocze oczy.

Z tą chwilą była już m iędzy nam i obecną, ś —■ O w ina panom znów chodzi? J a pijam Chianti.

— A może porto? Je st słodsze, bardziej arom atyczne i delikatniejsze w sm aku — za­

proponow ał Stefan z bardzo wymownym uśmiechem.

— Porto później a teraz Chianti.

Kelner ulotnił się celem w ykonania zlece­

nia a ja przysłuchiw ałem się z zaciekaw ie­

niem uczonej dyskusji, która w m rok m ojej wiedzy w zakresie w inoznaw stw a wnosiła now e światło. U mnie w ina dzieliły się na:

białe i czerwone, słodkie i kw aśne, owocowe czyli niepraw dziw e i praw dziwe — często owocowe, drogie i tanie. I to był koniec mo­

ich wiadomości. A Stefan potrafił wygłosić na ten tem at lekko, bez zająknienia i ze sw a­

dą praw dziw y wykład. Mówił dużo o gatun­

kach, odmianach, o kolorach w in i ich odcie­

niach, sm akach i zapachach, o różnych mar­

kach w in i ich falsyfikatach. Nazwy prowih- cji, m iast i gór, greckich, włoskich, portugal­

skich, hiszpańskich i francuskich, sypały się z jego ust jak ziarna z dziuraw ego worka.

Przym knąłem oczy. Byłem olśniony elokw en­

cją, oszołomiony potokiem dystyngow anych słów m ojego biurow ego kolegi i jego grun­

tow ną znajomością, bądź co bądź, trudnego przedmiotu. Ten człowiek urósł w moich oczach ponad sw oją miarę. Taki towarzysz nie przyniesie w stydu w najlepszym tow a­

rzystw ie pomyślałem. O nie. X eres, Bordeauz, Tokaj, Vermuth, Malaga, Oporto, M adera, Chianti! Ho-ho. Co za cudow ne m iejscow ości ‘ i ja k ie słodkie muszą lam być dziewuszki i jak idące do głowy!

N agle ocknąłem się. N adszedł kelner z wi­

nem i począł usługiwać. Spojrzałem n a fla­

szkę. Rzeczywiście Chianti. Trzeba sobie tę m arkę zapam iętać.

— I cenę — podszepnął mi zły duch.

Zam roczyło mnie. Obliczyłem na oko, że ta flaszeczka kosztow ać będzie w ięcej niż w y­

nosi m oja miesięczna pensja. I kto to będzie płacił? Czym? Mamy wspólnie około 30 zło­

tych. Skąd wydobyć resztę na pokrycie ra­

chunku. Zacząłem kombinować tak i owak.

N agle przyszła mi do głow y myśl genialna.

Mam przy sobie zegarek, co praw da stary, bo pam iętający jeszcze napoleońskie czasy.

N ie je st on złoty, zaledwie m osiężny i może trochę za duży, ale za to pam iątkowy, ma­

syw ny i ma dobry mechanizm. Pamiętam, że mój dziadek próbow ał tłuc nim naw et orze- ćhy, a przecież nic w nim się nie popsuło.

To znaczy w zegarku, bo dziadek później umarł. Zegarek ten m ogę dać ostatecznie pod zastaw tej przeklętej butelki. Myśl do­

skonała przyniosła ml ulgę.

W ychyliliśm y jedną kolejkę, potem drugą.

Ja k się bawić to się bawić. Humor się popra­

w ił rosła ochota do zabawy. Po C hianti przy­

szła kolej na Porto, potem na likiery, prze­

kąski, znowu na jak ąś w ysoką m arkę wina i jak iś tort. Na pokrycie tego zamówienia przeznaczyłem w myśli mój pierw szorzędny gabardynow y płaszcz, praw ie now y — kupi­

łem go przed czterem a la ty — mój kapelusz—

praw dziwy Borsalino i laskę.

Potem Stefanowi zachciało się gorącej ko-

(6)

lacji. Dobrze. Będziesz ją miał. Ale ta szła już na jego konto. N a pokrycie tego rachunku przeznaczyłem jego pierścionek zaręczyno­

wy — aby się cygan nim już w ięcej n ie chwa­

lił, — i jego płaszcz, już coś niecoś podni­

szczony. Potem zjedliśm y jego kapelusz, la­

skę, pulow er i w ypiliśm y jego w ieczne pióro.

W padłem w doskonały hum or i pociągną- , łem w net za sobą resztę tow arzystw a. Przy­

wołałem k eln era i zapytałem czy m ają ho­

m ary i ostrygi. Nie. N ie mieli. A strachański kaw ior też „w yszedł" — a szkoda, bo byłbym pokazał Stefanowi m ój styl. Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty. G dyby ten idiota umiał czytać w moich m yślach przekonałby się ze zgrozą, że je s t nagi, kom pletnie nagi. Tu na w ypełnionej po brzegi sali. Hal Hal Hal

J a się śmiałem i dyrektorow a się śmiała a ten sta ry kaw alarz nie wiedział, gdzie leży przyczyna tego szam pańskiego śmiechu.

Z coraz w iększym niepokojem spoglądał wciąż w m oją stronę i daw ał dyrektorow ej jakieś tajem nicze znaki i mówił z nią na mi­

gi, co pobudzało mnie do jeszcze większej wesołości. W padło mi na myśl czy z kolei n ie należałoby mi z a b ra ć . się do garderoby dyrektorow ej. Ale myśl tę z m iejsca odrzu­

ciłem przez prostą uprzejm ość dla tej w spa­

n i a ł e j kobiety. Zresztą m ieliśmy już dość a do bridża nie m iałem najm niejszej ochoty.

Potem zaczęliśm y zbierać się do odejścia.

Patrząc na Stefana zauważyłem, że w pew ­ nym mom encie nagle pobladł i wzrok swój utkw ił nieruchom o gdzieś nad m oją głową.

Czyżby pod wpływem Chianti m iał jakieś okropne widzenie, a może zobaczył za mną m ojego ducha? Dla ciekaw ości obróciłem się do tyłu i ujrzałem naszego k eln era ż goto­

wym i w yciągniętym w m oją stronę rachun­

kiem. O debrałem go spokojnie z jego rąk, po czym wydobyłem swój portfel ruchem energicznym — o bardzo energicznym , tak że w szystkie m oje dokum enty i p apiery po­

szły od razu pod stolik — i rozdarłem nale­

piony na przegródce znaczek. Ruęhem wiel- kopańskim , ta k żeby to w szyscy ohecni na sali zauważyli, rozwinąłem .nowiutki . dwu- dziestozłotow y' banknot i ’ w ręczyłam go z uśmiechem i bez żalu sym patycznem u k e l­

nerowi, uścisnąw szy go przy tym serdecznie jak brata. — N iechaj zna pana. Kelner przy­

ją ł napiw ek z jakim ś niew yraźnym obleśnym uśm iechem i na dyskretną uw agę d yrektoro­

w ej „Franciszku to już je st załatw ione" zgu­

bił się gdzieś na sali.

Ha! Sługus. Czekaj dam ja ci w ięcej, jak ja tu kiedy jeszcze raz przyjdę.

W ręczony mi rachunek był pełen niezro­

zum iałych mi znaków i kabalistycznych liczb!

Taki szyfr kończący się czterom iejscow ą liczbą.

Phi! W ielkie rzeczy. Bilans roczny przed­

siębiorstw a, w którym pracuję zam yka się pięciom iejscow ą liczbą. I co z tego? Czy je st dziura w niebie? Zacząłem się znowu śmiać.

Śmiała się serdecznie i dyrektorow a tylko Stefan w lepił we mnie sm utne oczy i milczał.

Twarz jego przybrała tragiczny wyraz. Czyż­

by cierpiał? A może było mu niedobrze? Do­

brze mu tak.

A św iat dla mnie był taki różow y i ko ­

chany. Miałem ochotę ściskać i całować w szystkich po kolei. 1 dyrektorow ą i Stefana i połowę gości na sali. N aw et tego cym bała kapelm istrza, co nie chciał mi zagrać białego mazura, naw et tego naszego kochanego kel­

nera; k tó ry teraz stał oparty o filar i obser­

wował mnie z w yrazem przestrachu i jakby w ielkiej żałości w oczach. Kochajm y się! — zawołałem. M usiałem w yglądać napraw dę wspaniale.

Na trzeźw ą zićm ię sprowadziła mnie do­

piero dyrektorow a.

— Panie Stefanie i p a n ie . . .

— Tymoteuszu, do szlachetnych usług p a­

ni dyrektorow ej,— wymieniłem po raz pierw ­ szy m oje imię z w ielką galanterią.

— Mam do was ogromną prośbę.

-1- Słuchamy panią.

— Przede wszystkim, abyście raczyli spo­

kojnie i z uw agą m nie w ysłuchać. Otóż mia­

łam dziś w ielką przygodę. Poznałam panów, tak, ja panów poznałam, bo panow ie mnie jeszcze nie poznali. Nie wiecie, przecież obaj ani kim jestem , ani jak ą kobietą jestem . A tym czasem ja panów, panie Stefanie i pa­

nie . . .

— Tym oteuszu — wtrąciłem .

— . . . poznałam już na w ylot przy pomocy dwóch doskonałych środków : wina i kobiety.

Tak. A w yrok mój o was, rzecz ciekawa, w y­

padł naw et korzystnie dla was. A le proszę nie robić z tego powodu min w ielkich zaro­

zumialców — skarciła zaraz z boskim, figlar­

nym uśmiechem.

— Lokal, k tó ry zaszczyciliście sw oją obec­

nością, jest, jak zresztą szereg tego rodzaju przedsiębiorstw w naszym mieście i na pro­

wincji, obecnie własnością m oją. Ten cały m ajątek odziedziczyłam dopiero niedawno po moim śp. mężu. A dm inistruję sama, oczy­

w iście przy pom ocy szeregu pracowników, których dobieram sama i sam a kw alifikuję.

Przeważnie przy pomocy m ojego systemu...

kobiety i wina. Tak! naw et tutaj, przy tym samym stoliku, przy którym tw orzym y obec­

nie zgrane trio. Czy może nie? drogi panie Stefanie i p a n i e . . .

— . . . Tymoteuszu, — w trąciłem , ale po­

m ału zaczynała mnie ponosić złość, za to przypom inanie, bądź co bądź, nie tuzinko- w ego im ienia. Takie pospolite imię, Stefan, to ona pam ięta, a naw et chętnie je zaopatru­

je w przydomek, drogi. Ha! „Drogi Stefan"-

— Stefan ■ — drogi gałganiarz. Ładnie ona lu­

dzi poznaje i ocenia. W idocznie ja nie mam dla niej żadnej w artości, skoro n ie jestem

„drogi". No, jeszcze ze sobą pogadam y. W e­

stchnąłem znacząco, a ona w cale tym nie­

w zruszona mówiła dalej:

— To je st mój w ypróbow any i oryginalny system poznaw ania natu ry męskiej. N ie za­

w iodłam się do te j pory na nim i muszę przy­

znać, ze stanow iska czysto handlowego, że naw et opłacił się mi. Ten m ały rachuneczek za tak m iłą libacyjkę poleciłam w ciągnąć już do ksiąg w ciężar kosztów handlow ych naszej firmy. Proszę tedy z tego powodu nie mieć do m nie najm niejszej urazy, ani też nie dziękować, bo raczej ja jestem panom szcze­

rze zobowiązana za tak miłą i kultu raln ą roz­

rywkę.

■ Nie. Stanowczo nie m iałem za to do niej

Osiągnięte W Y N I K I gwarantują za:

3600 spirali

skręconych ponownie ponad sto razy, posiada drucik żarów ki O S R A M o podwójne] skrętce. Ten doskonały tw ór. z a p e w n ia k o n su m e n to w i maksymalne wykorzystanie światła.

» OSRAM « oszczędza rów nież prąd.

OSRAM

d u z ó * ś w i a t ł a —- m a ł o p r g d u .

urazy. Ze w zruszenia Stefanowi gęba też po- kraśniała.

— A teraz jako dyrektorow a mam prośbę do pana, p a n ie . . .

— . . . drogi Tym oteuszu — podszepnąłem.

— panie Stefanie — podkreśliła to imię z naciskiem i odpowiednim karcącym spoj­

rzeniem rzuconym w m oją stronę.

— W akuje u mnie w przedsiębiorstwie stanow isko kierow nika działu kolonialnego.

Życzyłabym sobie pana na tym m iejscu. Ze­

chce pan przeto zastanow ić się nad m oją pro­

pozycją i ew entualnie objąć to stanowisko od pierw szego najbliższego miesiąca. W yna­

grodzenie i w arunki p racy według umowy.

Mam nadzieję, że nie będzie pan u mnie po­

krzywdzony.

— A z panem — tu zwróciła się do mnie — też trzeba by coś zrobić, panie . . .

Oczekiw ała pomocy, ale ja tym razem za­

cisnąłem usta i nie podpowiedziałem. Miałem tego w yraźnie dość. Zrozumiała m oją inten­

cję i dodała już innym tonem bardziej po­

jednawczym.

—r N iechże pan nie boczy się na m nie tak brzydko — tu zrobiła zalotną, k o kieteryjną minkę. — Przemawiam do pana jako pani Irena, drogi panie . . .

— . . . Tymoteuszu — dośpiewałem.

— Spotkam y się ju tro w moim biurze, gdyż chcę z panem omówić w arunki naszej w spół­

pracy. Może pan przyjść już sam, bo pan Stefan będzie miał inne zajęcia.

:— A teraz proszę dać dyspozycje kelnero­

wi by podał czarnej kawy. W ypijem y i po­

żegnam y się, gdyż ju tro czeka nas w szyst­

kich praca.

Byłem w dziesiątym niebie. Gdy opuszcza- 1’śmy lokal rząd kelnerów bił przed nami czołobitnie ukłony. Drogi, kochany Stefan, nie był w stanie ukryć swej radości.

— W yobraź sobie — stale aw ansuję, a to tylko dzięki znajomościom zaw ieranym na ulicy. Czemu ty to potępiasz?

Nie odpowiedziałem. To był znów jego

„doskonały" system. Zrozumiałem. Oni mieli swoje, oryginalne system y. Hm.

Ale i ja m iałem swój system nie najgorszy.

M oje spotkania z panną Ireną, celem omó­

w ienia w arunków naszej w spółpracy, pow­

tarzały się coraz częściej. Zacząłem ją po­

znaw ać coraz lepiej przy pomocy m ojego system u mężczyzny, ale bez wina. Po trzech m iesiącach w spółpracy zdecydowałem się na ośw iadczyny o je j piękną rączkę ^ z o sta ­ łem zaraz przyjęty.

Teraz jestem już małym dyrektorem w iel­

kiego przedsiębiorstwa. Je st mi jednak z tym dobrze, a najw ażniejsze to je st to, że mam uroczą żonę, któ rej mi w szyscy zazdroszczą, W przedsiębiorstw ie naszym nie jestem zre­

sztą bez władzy. Mam pod sobą przede w szy­

stkim Stefana, z którym zaraz na w stępie zro­

biłem taki układ; ja mu bonifikuję pożyczo­

n e w swoim czasie dziesięć złotych, a on daje uczciwe słowo, że zaniecha w przy­

szłości sw ojego system u robienia znajomości na ulicy i że w ogóle najlepiej zrobi, gdy się ożeni. M usiał się na to zgodzić pod moją presją, po czym układ ten został ratyfiko­

w any przez m oją żonę.

Z kolei wytłum aczyłem Irenie, że nie ma sensu, aby ona, kobieta tak młoda i przystoj­

na i w dodatku mężatka, posługiwała się na­

dal swoim system em w ina i kobiety. W szak pracowników męskich mamy w naszym przedsiębiorstw ie już dosyć dużo. Raczej na­

leżałoby zaangażow ać do pomocy trochę młodych, ładnych panien.

Po długich w ahaniach i targach zrobiła w reszcie to ustępstw o dla mnie, lecz widzia- łatn, że zrobiła bardzo niechętnie.

Tak w ięc dzięki m ojej genialnej dyplo­

macji udało mi się w niedługim okresie cza­

su obalić dwa w rogie mi system y i uratow ać moje praw o do system u własnego.

Obecnie jestem bardzo szczęśliwy. Ale nie ma szczęścia bez „ale". Coraz częściej zasta­

nawia mnie to, że Irena budząc się ze snu przyzywa mnie do siebie imionami niem al w szystkich św iętych z naszego kalendarza.

Nigdy nie może sobie przypom nieć m ojego szlachetnego imienia. W. końcu woła na mnie Tytek albo jakiś Motek, ale nigdy Tymo­

teusz, jak się to uczciwie należy.

Muszę w ięc zapomnieć o własnym syste­

mie i zwrócić baczniejszą uw agę na nioją własną żonę.

Długie, w ąskie palce Emila Chantepleure ■ biegały szybko po białej klawiaturze tepianu. Sławny kom pozytor improwizo#ł|

jakieś nieznane, przepiękne a zarazem **1 jemnicze m elodie,. z których ^przebijał WjJ brzeżny sm utek i żal. Spod palców pły1*^, tkliwa, przepełniona rozpaczą pieśń bez sto*

mieszcząca w sobie gorycz i ogromny, w ypow iedziany ból, tkw iący w młodym cu. Struny fortepianu płakały cicho, j ^ J skarżyły się i opow iadały komuś o smutny®

zwiędłych chryzantem ach, ostatnich kwi“':

tach jesieni, które stały w prześlicznym gre?' kim wazonie na czarnej m ahoniowej ptycl1

stolika. 1

O statnia pam iątka po tej, która odeszij

b ezp o w ro tn ie. . . y l

Chwilami struny znów dźwięczały g^uC" | buntowniczą i mściwą melodią, pełną gory czy i jadu, obiecując krw aw ą zem stę i za ^ p o n iew ie ra n e i wzgardzone uczucia,

li( Pi J

w

luj

P

lot

te 1

tie

Pi n

(c

% li

szalony bór serca, zą niewdzięczność i po<®l nie wybaczoną nigdy zdradę.

A po chwili spod długich, białych Pa*c?.i płynęła znowu słodka, cudna melodia, Pe”jfi m iłosierdzia i dobroci, modląca się o pov/<°

płacząca tęsknotą i m ająca w sobie d e lik a ^ P pieszczotliwe drżenie, w yw ołujące rozkosz®

skurcz serca, jak i wzbudza widok najdrożr'

na świecie osoby. _

N agle m elodia urw ała się w połowie taWjLgj.

i uczyniła się dziwna cisza przeryw ana t y " | | jednostajnym tykaniem zegara i m onotonor dzwonieniem kropli deszczu, tłukącym się “ P

okna. W I

Emil pochylił nisko głowę, jakby szukaffl « na białych klawiszach śladów cudnych ' j P nów, drgających jeszcze w pokoju, a P 11 chwili uderzył głośno w klawisze, w y czaj |®i w ując piękną, subtelną melodię. 1 1

G rał tango „Le Printem ps", któ re skorupy r 1 nował pół roku temu, wyłącznie dla V iolW P*

to tango, w którym zam knął całą swą opr sław ę i hołd całego św iata, a jem u nieobWZ mną miłość dla żony, tango, przynoszące i czone sum y pieniężne.

Pam ięta jeszcze ten w ieczór majowy, ki®1 ®

•1$ idl fei

c

;l K V ioletta po raz pierw szy tańczyła nowe, pf*' piękne tango, w czasie zaręczyn księżnie2' Izabelli d‘A rtois z pułkownikiem Henryki*^

de Feval, kiedy cała arystokracja parys^ ^ patrzyła z podziwem na taniec Violetty, P*

łen niezrów nanego czaru i doskonałego w i d czucia każdego taktu. Młoda kobieta po^1 / fiła jednym ruchem swych białych, wypj! fcf szczonych, ozdobionych srebrnym i branz°‘! p]

tami rąk zmienić najbardziej nieufnym N i uprzedzonych do niej gości w życzliwy1 r a i oddanych przyjaciół.

Entuzjastycznym oklaskom i pochlebn^ p*

słówkom, któ re w ypełniły olbrzymi saW Rj księżny M arii Ludwiki d'A rtois po zakońtf ■ p niu tańca V ioletty C hantepleure nie końca. Domagano się powtórzenia, oblęga Emila i jego uroczą małżonkę, prosząc cł*"

o jeden m otyw tanga, o kilka taktów, młody kom pozytor widząc w oczach Violeli^ - zmęczenie, rozkładał bezradnie ręce i z uśrn*

chem Zakłopotania poruszał przecząco gło^| g j

— Naprawdę, je st mi bardzo p rz y k ro . j j S

T 4 2 Vs

IAŹDY SPRAWUNEK

załatwię w W ar- sza wio, infor­

m acja b o i płat­

nio W arszaw a, skr. poczt. 10 84

Obrazy, dywany, antyki

k u p u j* >prx*dai*/rP h r y U8>/

K r a k ó w , S ł a w k o w s k a 6

DrJarnSurkonł

dtsr. ksa. 1 ikirn.

W arszaw a Żurawia 35 m. 7

tal *77-30 g o d z . 10-11 KONCESJONOWANY

( l l l l t ! c l | l i l k l t t k f l M l S M I K r a k ó w

ul. iw . Tomasza 36 tal. 142-01

C z y ta jcie 1. K. P.

3-mios. Korespondencyjne Kursa Nowoczesnej Księ­

gowości z szczególnym uwzględnianiem księgowości przebitkowej wg. obow. jednolitego planu kont, księ­

gowości rolniczej, administracyjnej prowadzi Publ.

Kupiecka Szkota Zawodowa w Reichshof (Rzeszów).

Zgłoszenia: Sekretariat Szkoły* ul. Holfmannowaj 3, tel. 16—43. Dla absolwentów świadectwa. Na iędania

bezpłatnie szczegółowe prospekty.

MEBLE

K U C H E N N E 1 P O K O JO W E

poleca:

M a g a z y n

K R A K Ó W Starow iślna 79

tłum aczył się i uspraw iedliw iał — ale p8' stwo sami widzicie, że moja żona je st 11,1 ta żona. Ten ciepły wieczór przepełniony *j ple siącem woni najpiękniejszych kwiatów, wino w lew ające w żyły ogień, a oczy p> ■>-<

słaniające dziwną mgłą, i w reszcie to tafli

„Le Printem ps", działające tak bardzo na ^ f.si subtelniony i podniecony artystyczny u® (. 0<

V ioletty, ponoszą w inę za niedyspozycję K*

m a łż o n k i... :L

— Jaka szkoda . . . — rzekł Charles FarPjhi wysoki, przystojny tenor operetkowy,’ Jjl czający się do licznych w ielbicieli talei młodej tancerki.

— Rzeczywiście, w ielka szkoda, że pa _ V ioletta nie może zatańczyć dla nas, jej o* p w ierniejszych przyjaciół. Ale trudno . . . Ot6 faire! Ce que femme veut Dieu le v e u t . dokończył, topiąc w młodej kobiecie p e ^ l uwielbienia i podziwu spojrzenie.

— C 'est plus fort . , m o i . . . — rzekła Viol®f&ć i przeprosiwszy gości szła razem z Emilem z koju.

W ten pam iętny w ie1 m ajow y młody kompozy]

po raz pierwszy zetknął z Charles'em Farrin'' __

który w niecałe pół rd Jj p:

potem, m iał mu wyrzą najw iększą krzyw dę,' jj może w yrządzić człovfl t <

swemu bliźniemu. Z ew ■ ' się z w ytw ornym loW V sem, zastaw iającym d na złotą rybkę, oszoło:

ną sław ą i upojoną pochl1 ł\oś stwami, któ rej nie wy®*

czała m aleńka sad zaj W i zapragnęła morza, nie

«d M

fot

^o|

!8t

* jad s ed |a i

W1

■**v

>fch Uj

dząc, /że w burzliwym. ^ ^4n

kresnym oceanie

Cytaty

Powiązane dokumenty

uczynienia pretensji, niesłusznych zarzutów. po to, by nazajutrz i każdego następnego dnia wychodzić, jak zwykle, jeszcze przed świtem na ledwo budzące się ze

Gdyby Uguisu No zalała się w tedy łzami, gdyby wy- Ukośnie rozcięte oczy patrzyły przed siebie z charaktery- buchła żałością, związała go ramionami —

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym