J\f§. 4 6 . Warszawa, d. 15 Listopada 1-^85 r. T o m IV .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, B. R ejchm an,
m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Za 1 wiersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 '/a,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
A.dres ZESedałsic^i: P o d w a le 3STr 2.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ."
H y g r o m e t r .
722 w s z e c h ś w i a t. N r 46.
DW A N O W E
H Y G R O M E T R Y
przez S . 2C.
O bok term om etru i barom etru, przy p ad a hygrom etrow i pierw szorzędne znaczenie śród przyrządów m eteorologicznych; ilość bowiem pary wodnej w atm osferze zostaje w najściślejszym zw iązku ze stanem pogody w najbliższym czasie, dokładna przeto oce
na tćj ilości, k tó ra ulega zm ianie w rozle
głych bardzo granicach, stanow i dla m eteo
rologii prak ty czn ej, zadanie n ader ważne.
Szybkość u latn ian ia wody n a pow ierzch
ni ziemi nagrom adzonej, zależy oczywiście przedew szystkiem od tem p eratu ry pow ie
trza: obok tego wszakże w ażny czynnik sta
nowi ilość pary, ja k a się ju ż w danej chw ili w atm osferze unosi. J a k bowiem przestrzeń p różna, tak też i atm osfera przyjm ow ać mo
że w d;mej tem peraturze ograniczoną tylko ilość pary; skoro j ą ju ż posiada, czyli gdy je s t ju ż nasycona wilgocią, u latnianie wody z pow ierzchni ziemi ustaje. G dy natom iast pow ietrze je st suche, gdy dalekiem je s t od swego punktu nasycenia, parow anie je s t b a r
dzo żywe. Ł atw o też wnieść można, że na szybkość ulatn ian ia w yw iera w pływ w ażny i w iatr, unosi bowiem pow ietrze w ilgocią przejęte, a ponad p arującą pow ierzchnię wo
dy lub g ru n tu w ilgotnego sprow adza świeże jeg o w arstw y.
Oznaczenie ilości wody, k tó ra w skutek ulatniania przechodzi do atm osfery, je s t za
daniem bardzo trudnem , a przy rząd y do te
go celu służące, zw ane atm om etram i, atm i- dom etram i lub ew aporom etram i, są dotąd bardzo niedostateczne. D aw niejszy tego ro dzaju przyrząd M usschenbroecka stanowiło naczynie napełnione wodą, zawieszone na wadze i zrównoważone ciężarkam i na d ru gim jć j talerzu, k tóry opadał w m iarę p aro
wania wody z naczynia. U rządzenie to je st n ader niedostatecznem , ale i późniejsze at- mom etry nie prow adzą też do rezultatów
pew niejszych; dlategofo kongres m eteorolo
gów 1879 roku nie zajął się bliżej rozbio
rem tej kwestyi i odłożył j ą n a przyszłość.
Ilość p ary wodnej unoszącej się w danej chw ili w atm osferze nazyw am y wilgotnością bezw zględną i m ożnaby j ą oznaczać cięża
rem p ary wodnej, zaw artej w objętości je dnego m etra sześciennego pow ietrza, pospo
licie je d n a k w yraża się j ą zapomocą prężno
ści czyli ciśnienia, jak ie p ara w odna wywie
ra, ciśnienie zaś to, podobnie ja k ciśnienie atm osfery wogóle, ocenia się wysokością ró wnoważnego słupa rtęci. Na zasadzie p ra wa D altona prężność p ary w atm osferze je st takaż sam a j a k w próżni, gdyby więc po
w ietrze było nasycone, prężność p ary wo
dnej w atm osferze przy każdej tem peratu rze m ożnaby znajdow ać w tablicach, które dają prężność pary nasyconej w próżni, to je s t prężność najw iększą, ja k ą p ara w da
nej tem peraturze posiadać może.
Z tablic tych okazuje się w yraźnie, co zresztą łatwo wnieść można, że prężność na
syconej p ary wodnej, zatem ilość pary, ja k ą pow ietrze utrzym ać może, w zrasta wraz z tem p eratu rą i to w stosunku szybszym, aniżeli przy ro st tem p eratu ry. P rzedstaw ia się to jaśn iej jeszcze, gdy na zasadzie tych tablic obliczymy ciężar pary nasyconej, za
w artej w m etrze sześciennym pow ietrza; dla obliczenia tego pam iętać tylko należy, że ciężar właściwy p ary wodnej wynosi 0,625, t. j . że dana objętość pary wodnej posiada ciężar, wynoszący 0,625 ciężaru jed n ak iej objętości pow ietrza, przy jednakiej tempe
ra tu rze i pod j ednakiem ciśnieniem. O bli
czenia te uczą, że liczby w yrażające w g ra m ach ciężar p ary wodnej, zaw artej w je dnym m etrze sześciennym pow ietrza, są zu
pełnie niem al rów ne prężności pary wodnej w yrażonej w m ilim etrach. T ak np. przy 5°C prężność pary wodnej wynosi 6,5 mm, ciężar zaś m etra sześciennego pary wodnej w tejże samej tem peraturze 6 ,8 g, przy 1 0° znajd ujem y odpowiednie liczby 9,2 i 9,4, przy 15°— 12,7 i 12,9, przy 20°— 17,4 i 17.3.
W idzim y stąd dalej, że gdy m etr sześcienny pow ietrza przy 2 0° zaw ierać może 17 g pa
ry w odnej, przy 1 0° wymaga do nasycenia ty l
ko 9 g, p rzy 5°— 6,5 g, przy 0° zaś 5, a przy
—1 0° utrzym ać może zaledw ie 2 g pary wo
dnej.
N r 46. w s z e c h ś w i a t. 723 G dyby więc pow ietrze zawsze było nasy-
conem, bezw zględną jego wilgotność można
by odczytyw ać bespośrednio w tablicach,—
w ogólności wszakże pow ietrze nader rzad
ko bywa nasyconem; trzeba tedy m etod w ła
ściwych dla oznaczenia w każdej chw ili istotnej ilości p ary zaw artej w atmosferze.
Stosunek ilości pary, ja k ą w danej chwili powietrze istotnie zaw iera, do tej ilości, j a ką ono w tejże samej tem peraturze zawierać może, stanow i w ilgotność względną. Inne- mi słowy, wilgotność w zględna jestto stosu
nek wilgotności bezwzględnej do ilości pa
ry nasycającej pow ietrze, w tejże samej tem
peraturze. T ak np. p rzy 10° prężność pa
ry nasyconćj w ynosi 9, jeżeli więc w pe
wnej chw ili wilgotność bezw zględna czyli prężność rzeczywiście istniejącej w atm o
sferze p ary wynosi w tejże tem peraturze 4'/ 2
to wilgotność w zględna je st 0,5, albo raczej 50, jeżeli w edług pospolicie przyjm owanego zwyczaju, wyrażam y j ą procentowo. G dy wilgotność w zględna wynosi 1 0 0, powietrze jest parą nasycone, gdy je s t bliską 1 0 0, po
wietrze je s t bardzo wilgotne, gdy zaś w yra
ża się liczbą niew ielką, mówimy, że powie
trze je s t suche, może bowiem pochłaniać znaczną jeszcze ilość pary, czyli działać osu
szaj ąco.
W idzim y z tego, j a k ściśle wilgotność zw iązana je s t z tem peraturą; pow ietrze go
rące będzie jeszcze bardzo suche, gdy po
wietrze zimne, przy jednakow ej ilości pary, może ju ż być bardzo wilgotnem lub nasyco
nem. T ak np. pow ietrze w tem peraturze
1 0° do nasycenia wym aga na 1 m 3—9 g pa
ry wodnćj, p rzy 8 g tedy je st ju ż bardzo wilgotnem; przy tejże samej ilości pary po
wietrze w tem peraturze 2 0° będzie jeszcze suchem, p rzybrać bowiem może tyle jeszcze pary, ile ju ż w sobie zaw iera, gdyż do na
sycenia potrzebuje 17 g na 1 w 3.
Suche zatem , ciepłe pow ietrze przez ozię
bienie stać się może w ilgotnem , a naw et i na
syconem. Skoro przez oziębienie dana obję
tość pow ietrza doprow adzoną została do tćj tem peratury, że ilość p ary, ja k ą zawiera, ju ż j ą nasyca, w tedy przy najsłabszem ju ż dalszem oziębianiu w szystka ilość pary nie będzie się ju ż m ogła utrzym ać w lotnej swej niewidzialnej postaci, część je j przechodzi w stan cieczy, wydziela się jak o osad wo
dny, ukazuje się rosa; dlatego to tem p era
tu ra ta nazyw a się tem peraturą rosy albo punktem rosy.
G dy pow ietrze je s t bliskie stanu nasyce
nia, pu n k t rosy przypada niewiele niżej po
czątkowej jeg o tem peratury; gdy je s t b a r
dzo suche, dla wywołania pu nktu rosy trze
ba j e znacznie oziębić; dlatego to p u n k t ro
sy stanow ić może ocenę wilgotności wzglę
dnej pow ietrza w danej chwili i na tej to zasadzie polega przy rząd do oceny tej słu
żący—hygrom etr D aniella. P rz y rz ą d ten, datujący jeszcze od r. 1820, zbyt je s t znany, aby urządzenie jeg o trzeba tu było przypo
minać; znacznie udoskonalony przez Ró- gnaulta, do użycia praktycznego zbyt jest kłopotliw y.
Dokładność hygrom etrow , polegających na oznaczeniu pu nktu rosy zależy od ścisło
ści, z ja k ą daje się oznaczyć tem peratura po
w ierzchni, na której rosa osiada, zarówno ja k i od możności należytego uchw ycenia chw ili, w której ten osad następuje.
Otóż pod tym względem zalecają się ko
rzystnie dw a hygrom etry, przedstaw ione niedaw no akadem ii n auk w P a ry ż u przez p. Bourbouze. Poniew aż w ostatnich cza
sach spraw y meteorologii żywsze u nas bu
dzą zajęcie, podajem y tu opis tych p rzyrzą
dów oraz ich rysunki w edług „N atu re“ . P olegają one na spostrzeżeniu, że gdy na płycie szklanej, zamieszczonej m iędzy ob
serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a r
wne. Są one podobne do pierścieni, wystę
pujących w czasie pochm urnym dokoła księ
życa.
Pierw szy z tych hygrom etrow składa się z małój ru r y prostokątnej, przeciętej na każ- : dej ze stron przeciw ległych otworem , zam-
j kniętym przez cienkie szkło o ścianach ró wnoległych. Term om etr bardzo czuły, umie
szczony je s t w sposób taki, że zbiornik jego m ałą tylko częścią zanurzony je s t w cieczy.
G dy ponad tą cieczą wywołujem y p rąd po
w ietrza, ciecz u latnia się szybko, co spro
wadza jó j oziębianie, a na szkłach powstaje nagle osad rosy. G dy przyrząd ten je st umieszczony między okiem a punktem świe
cącym, dostrzegam y pierścienie spółśrodko- we dokoła tego punktu, z czerwienią na stro
nie zew nętrznej, a fijoletem n a w ew nę
trznej .
D ru gi hy grom etr (fig. 1) ma tak ąż samą postać ja k i poprzedni, ale przecięty je s t pochwą m etalow ą, w której osadzony je s t term om etr. Ja k ą k o lw ie k b y . b y ła tem p era
tu ra pow ietrza otaczającego, dostrzeżem y w krótce pow łokę rosy, jeżeli ponad cieczą przeprow adzać będziemy p rą d pow ietrza za
pomocą pom pki ręcznej P .
N a fig. 2 w idzim y szczelinę ośw ietloną przez lam pę P ; gdy do obserw acyi pierście
ni używ am y takiej szczeliny, w ystępują b a r
wy bardzo św ietne w chw ili u k azan ia się najlżejszej pow łoki rosy. Zarów no obserw a- cyją tę ja k i odczytyw anie term om etru , do
konywać można zdaleka zapomocą lunety.
O ba powyższe h y g ro m etry tem się tedy różnią, że w pierw szym z nich term o m etr um ieszczony je s t bespośrednio w cieczy, lu bo pogrąża się w niej niew iele, gdy w d ru gim oddzielony je st od niej pow loką m eta
lową. A by uw idocznić błąd, ja k i popełnić można przy używ aniu hygrom etrów , któ ry c h term om etry pogrążone są w cieczy, p. B ourbouze do drugiego ze swych p rzy
rządów , oprócz term om etru umieszczonego w pochw ie m etalow ej, w prow adził dru g i jeszcze term om etr, którego zbio rnik zan u rzony by ł bespośrednio w eterze. P rz y przeprow adzaniu p rą d u pow ietrza okazało się, że term om etr zmoczony opada prędzej lub w olniej, stosownie do tego, czy zbiornik je g o więcej lub mniej zanurzony je s t w cie
czy; zawsze je d n a k stoi on o k ilk a stopni ni
żej, aniżeli term om etr, k tó ry w skazuje tem p eratu rę pow łoki m etalicznój w chw ili u k a
zyw ania się osadu rosy.
Zasługuje też na uw agę doświadczenie p. Bourbouze, którem okazał, że rosa osiada prędzej na szkle, aniżeli n a m etalu w hy- grom etrze R egnaulta. W ru rce tego osta-
O ~ O
tniego h ygrom etru, zaw ierającej eter, um ie
szczono dw a term om etry t' i t" (fig. 3); zbior
n ik t' bardzo m ało lub wcale w cieczy się nie zanurza, zbiornik t" je s t w niej zupełnie pogrążony; jeżeli w tedy ponad pow ierzchnią eteru przeprow adzim y p rą d pow ietrza, oka
zuje się, że term om etr t1 opada daleko p rę dzej aniżeli t", a rosa u kazuje się wcześniej na małem zw ierciadełku M, osadzonein na rurce szklanej, aniżeli na zw ierciadełku M '
724 NrjŁ6.__
um ieszczonym na dolnym n ap arstk u m eta
lowym.
Zarówno h yg ro m etr R egn aulta ja k i Da- niella, jak o p u n k t rosy dają tem peraturę, przy której rosa osiada na powłoce m etalo
w ej, k tó rą zbiornik eteru otoczonyjest w dol
nej swej części; z doświadczenia p. B o u r
bouze wnosić tedy można, że przy posługi
w aniu się powyższemi hygrom etram i, za p u n k t rosy przyjm ow ano tem p eratu rę zbyt wysoką.
O d tego błędu w każdym razie wolny jest psychrom etr A ugusta, najczęściej dotąd uży
w any do oznaczania w ilgotności powieti-za, i p rzy jęty na stacyjach m eteorologicznych Sekcyi C ukrow niczej T ow arzystw a p opiera
n ia przem ysłu i handlu. P sych ro m etr oce
nia w ilgotność z różnicy tem peratu r term o
m etru suchego i wilgotnego; im suchszem je s t pow ietrze, tem prędzej p aru je woda ze zwilgoconej tkaniny, otaczającej k u lk ę te r
m om etru i tem też znaczniej term om etr ten opada; im przeto w iększą je s t różnica tem p e ra tu r term om etru suchego i wilgotnego, tem suchszem je s t w danej chwili powietrze, a odpowiedni stopień wilgotności z zaobser
wowanych tem p eratu r odczytać można w ta
blicach. I użycie je d n a k psychrom etru w y
m aga pew nych osrożności, na k tó re uw agę zw raca instrukcyja, załączona do jednego z ostatnich num erów naszego pisma.
Ja k o ciekawą wzmiankę historyczną p rzy toczyć tu możemy, że najdaw niejszy h y g ro m etr urządzony był przez słynną akadem iją del Cimento w edług wskazówek księcia F e r
dynanda II. S ta ry ten p rzy rząd znajdow ał się na w ystaw ie aparatów naukow ych w L o n dynie 1876 r., przedstaw iał on naczynie stoż
kow ate, napełnione wodą pow stającą ze sto
pienia lodu, n a oziębionym w ten sposób stożku osiadała skroplona pai-a otaczającego pow ietrza i spływ ała do ru ry , w której ilość je j oceniać można było. Jak k o lw iek niedo
kładnym był ten pierw szy hygrom etr, w ska
zuje on, że ówcześni uczeni włoscy stanęli w spraw ie tej odrazu na gruncie naukow ym , gdy następnie przez długi czas starano się budow ę tych przyrządów opierać na zasto
sow aniu substancyj hygroskopijnych, t. j.
pochłaniających wilgoć pow ietrza. Z mnó
stw a tego rodzaju pomysłów, najw iększy rozgłos zdobył i najdłużej utrzym ać się zdo
W SZECHŚW IAT.
N r 46. W SZECHŚW IAT. 725 łał hygrom etr włosowy Saussurea. Dziś ma
on historyczne ju ż tylko znaczenie; przed kilku je d n a k łaty na tejże zasadzie urządził hygrom etr włosowy K oppe; przy w prow a
dzonych tam ulepszeniach, przyrząd ten mo
że być dosyć użytecznym , a kom petentni m eteorologowie polecają, go do użycia obok psychrom etru A ugusta, dla -wzajemnej kon
troli.
WSPÓŁKA
G R Z Y B ł Z K O R Z E N I E M
podał S . ( i r o s g l ik .
W roku 1875 Sandebeck, badając przed
rostek Skrzypów (Equisetaceae), zauw ażył w jego korzonkach obecność grzyba, który pod nazw ą P yth iu m E quiseti opisał w „B ei- ti-age zur Biologie d er P fłanzen“ (1875).
P odobne zjaw isko obserw ow ali przed nie
daw nym czasem niezależnie od siebie pp.
B ruchm ann i T reub we włoskach korzonko
w ych przedrostka w idłaków (Lycopodia- ceae), a ponieważ zauw ażony przez nich grzyb, rów nież do rodzaju P y th iu m należą- ey, gospodarzowi swemu żadnej nie w yrzą
dza szkody, autorow ie doszli do wniosku, że zjawisko to należy poczytyw ać za współkę, podobną do tej, ja k a istnieje pomiędzy grzy
bami a wodorostam i w celu utw orzenia po
rostu, że grzyb ten pow inien być raczej za tow arzysza pożytecznego, aniżeli za paso
rzyta uw ażany, że odgryw a on ważną rolę przy odżyw ianiu w spom nianych roślin ').
U wyższych roślin podobną współkę grzy
ba z korzeniem , zauw ażył poraź pierwszy dr F ranciszek K am ieński 2) w roku 1882.
') Porówn. a rty k u ł mój: O budowie i rozwoju przedrostka -widłaków, zamieszczony w N r 21 W szechśw iata z r. b.
*) Les organes vegetatifs du M onotropa hypopitys L., Cherbourg 18°2. Por. N r 40 W szechśw iata z r. b.
str. 638.
Badania m ikroskopowe w ykazały, że grzyb, którego określenia autor nie podaje, pokry
w a korzonki korzeniów ki (M onotropa hy popitys L .) w postaci pochewki, dochodzą
cej do czapeczki korzonkow ej, niezapusz- czając się wszakże w tk ank ę korzenia, co dowodzi, że grzyb ten nie żyje pasorzytnie n a korzeniach korzeniów ki. A u to r p rzy puszcza, że korzeniów ka przyjm uje pok ar
my za pośrednictw em grzyba, któ ry czerpie pożywienie z g ru n tu i udziela j e przez dy- fuzyją kom órkom korzenia, w zamian zaś za to korzeniów ka dostarcza grzybow i sto
sownego pom ieszczenia, dzięki którem u ten
że ma możność rosszerzania się na znacznej przestrzeni.
K w estyja w mowie będąca, posłużyła nie
dawno prof. B. F ran k o w i za przedm iot szczegółowych badań, które doprow adziły go do iladzwyczaj ciekaw ych rezultatów . F ra n k zauważył, że system korzeniow y wie
lu roślin, głów nie zaś m iseczkowatych (Cu- puliferae) pozostaje w ścisłym zw iązku z grzybnią, k tó ra w edług niego przyjm uje na siebie czynność odżyw iania tych roślin sokami, znajdującem i się w ziemi. O statnie rozgałęzienia korzeni dębu, buku, leszczy
ny i kasztana, które to drzew a au to r pod tym względem zbadał, oplatane są nieprzer- wanem pasm em grzybów , tw orzących ro dzaj bezbarw nego lub na kolor ciem nobru
natny zabarwionego miękiszu (pseudopa- renchym y). M iękisz ten przylega ściśle do naskórka korzonków i zapuszcza pomiędzy jeg o kom órki strzępki, które wszakże loku
ją się w samej błonie kom órek, niewcho- dząc do ich w nętrza. T akie połączenia ko-
| rzeni z grzybam i nazyw a F ra n k korzeniam i
; grzybnem i (P ilzw urzel) czyli mycorhizą.
i Najczęścićj z pow ierzchni m ycorhizy wy
chodzi niegęsta w arstw a nici, ja k o przedłu
żenie sam ych grzybów , nici te zaś niekiedy mocno się w ziemi rozgałęziają, co szcze
gólnie m ożna zauważyć w miejscowościach, obfitujących w trufle.
G rzyb pokryw a korzeń do samego w ierz
chołka w zrostu i rośnie w raz z korzeniem.
W szakże w części rosnącej grzyb i korzeń nie są z sobą złączone organicznie, zrastanie się ich następuje w miejscu, gdzie wzrost na długość ustaje. P ow stała z tego połącze
nia m ycorhizą może wegietować przez lat
726 W SZECHŚW IAT. N r 46.
kilka, najczęściej je d n a k istnieje czas k ró t
ki, poczem ginie, ustępując m iejsca no- wotworzącym się korzeniom grzybnym . Stąd na starszych częściach korzeni pochew ka grzybna ulega zanikaniu.
Badając sposób pow staw ania korzeni grzy
bnych, zauw ażył F ra n k , że u zarodków drzew , w mowie będących, korzenie są z u pełnie wolne od grzybów . W m iarę je d n a k silniejszego rozw oju korzeni' bocznych, na ostatnich w ystępują krótkie, silnie się roz
gałęziające korzonki, na k tó ry ch stopniowo nasiadają grzybki, znajdujące się w ziemi i coraz więcój je oplatają. C iekaw ą je s t rzeczą, że proces ogrzybienia korzeni nastę
p u je u różnych roślin z różną szybkością.
U grab u (C arp in u sB etu lu s) np. ogrzybienie w ystępuje bardzo prędko, albow iem ju ż u jednorocznych egzem plarzy cały korzeń przekształcony je s t w m ycorhizy,x podczas gdy d w uletnie dęby posiadają jeszcze ko
rzo n k i wolne od grzybów , tu zatem wspo
m niany proces odbyw a się daleko opie
szałej.
M ycorhizy w ystępują głów nie w górnych w arstw ach hum usow ych lasów, zwłaszcza zaś w okolicach obfitujących w trufle, skąd też autor w nioskuje, że grzyb, tw orzący z korzeniem m ycorhizę, przedstaw ia zape
wne gatunek trufla, bliższego je d n a k okre
ślenia F ra n k nie podaje, ponieważ nie udało m u się obserw ow ać owoców jego. Z do
tychczas zbadanych roślin nie znalazł autor mycorliiz unaciow atych, j a k szczaw ik (O xa- lis), szczyr (M crcurialis) i in., rów nież nic zn a jd u ją się także u większości drzew , na- j tom iast w ystępują stale u w szystkich mi- | seczkow atych (C upuliferae): C arpinus Be- tulus, C orylus avellana, F ag u s sylvatica, J C astanea, Q uercus pedunculata, sessiliflora, j ru b ra ; u w ierzbow atych (Salix vim inalis, j S. caprea, S. aurita) w pew nych m iejscowo- j ściacli korzenie posiadały m ycorhizy, w in- j nych zaś nie; z szyszkowych zaś korzenie ci
su zw yczajnego (T axus baccata), jało w ca pospolitego (Ju n ip e ru s communis), m odrze
w ia zw yczajnego (L a rix europaea) wolne były od grzybów , podczas gdy korzenie so
sny i jo d ły po większej części je posiadały.
Stąd w yciąga F ra n k w niosek, że m ycorhizy przedstaw iają szczególną w łasność misecz- kow atych i mogą służyć za k ry tery ju m sy
stem atyczne tej rodziny. N a tej też zasa
dzie autor w nioskuje o pokrew ieństw ie Sa- licineae i Coniferae z roślinam i miseczko- watemi i odrzuca pokrew ieństw o tych osta
tn ich z Betulaceae, przez nowszych syste
m atyków przyjęte.
H odując jednoroczne okazy buku, które
go korzenie posiadały ju ż m ycorhizy, w wo
dzie, zaw ierającej niezbędne d la rośliny so
le m ineralne, F ra n k przekonał się, że nowo- tw orzące się korzonki niezupełnie w my
corhizy się przekształcają, aż nareszcie zja
w iają się i takie korzonki, które są zupełnie od grzybów wolne; dąb zaś hodowany w pły
nie odżywczym od samego kiełkow ania, nie posiadał wcale śladów m ycorhiz. Doświad
czenia te dowodzą, że grzyb, tw orzący z ko
rzonkam i m ycorhizy, m a swoje siedlisko w gruncie, skąd się na korzenie roślin p rz e
nosi. R oślina może w praw dzie istnieć i bez grzyba, lecz obecność tego ostatniego zdaje się w edług F ra n k a w pływ ać korzystnie na jój rozw ój, sam odzielne zaś istnienie grzyba jest, ja k w ykazała sztuczna hodowla, wprost ] niemożebne. Stosunek zatem grzyba i ko-
! rżenia je s t taki sam, ja k u porostów, albo
wiem i tu grzyb bez w odorostu istnieć nie może, podczas gdy w odorost zdolny jest do sam odzielnego życia. J a k u porostów, tak też w m ycorhizach, grzyb przedstaw ia or
g an bardzo pożyteczny d la rośliny, współ- ka ta bowiem prow adzi do podziału pracy, polegającego na tem, że grzyb pobiera I z g ru n tu wodę i sole m ineralne, a dostar
czając tych arty kułów żywności roślinie, p o siadającej chlorofil, otrzym uje w zamian bezpłatne pomieszczenie i pokarm organi
czny, którego sam nie je s t w s ta n ie sobie przygotow yw ać.
W sku tek wspólnego pożycia korzeni z grzybam i, następują w pierw szych pew ne zboczenia, m ianowicie m ycorhizy rosną w długość bardzo powoli, są zatem krótsze i grubsze od korzonków norm alnych, a nad
to silniej się rozgałęziają. Zm iany te wszak
że uw aża prof. F ra n k ja k o przystosow anie do odm iennych w arunków życia, niepoczy- tu jąc ich bynajm niej za chorobliwe.
N a posiedzeniu Tow arzystw a O g ro dn i
czego, odbytem w W arszaw ie, w dn iu 17 W rześnia r. b., zakom unikow ał d r K am ień-
N r 46. w s z e c h ś w i a t. 727 ski '), że badając podczas w akacyj, korzenie
m iseczkowatych, przekonał się, że grzyb zm ienia tu zawsze korzeń chorobliwie, skąd wnosi, że żywienie się zapomocą grzyba, o którem mówi F ra n k , je st niemożliwe.
G rzyb tutaj je s t pasorzytem , a zatem zja
wisko obserw ow ane przez F ra n k a w korze
niu roślin m iseczkowatych, nie ma nic wspól
nego ze zjaw iskiem , ja k ie zauw ażył p. K a mieński u M onotropa hypopitys, gdzie we
dług- niego istnieje praw dziw a sym bijoza m iędzy grzybem a korzeniem. K to z tych dw u uczonych ma słuszność, mogą tylko dalsze badania rosstrzygnąć.
P rac ę swoję pod tytułem „U eber die auf W urzelsym biose beruhende E rn a h ru n g ge- w isser B aum e durch unterirdische P ilz e“, um ieścił prof. F ra n k w trzecim tomie tego
rocznych B erichte der deutschen botanischen G esellschaft in B erlin.
BADANIA
N A D
TĘTNIĄCYM ZBIORNIKIEM WYMOCZKÓW
przez 2 5 . F i s z e r a .
Z prac Instytutu Zeslggicaaege we Lwowie.
(Dokończenie).
O ddając się od pewnego czasu badaniu niższych organizm ów, zwłaszcza tyle zajm u
jących wym oczków, miałem sposobność zro
bienia k ilku spostrzeżeń, które może do no
wych rezultatów nie doprow adzą, lecz mo
gą posłużyć do rozjaśnienia tych zawiłych zagadnień.
Co do pierwszego pytania, czy tętniący zbiornik je s t otoczony własną błonką lub
') Por. sprawozdanie w N r 40 Wszechś w. z r. b.
str. 038.
nie, powszechne panuje przekonanie, że błonki tej niema. Przeciw nicy opierają się praw ie wyłącznie na tw ierdzeniu C lap are- dea i Lachm ana, że cząstki pokarm u napie
rające podczas przejścia przez ciało w y
moczka na pow ierzchnię wakuoli, w praw dzie ją w gniatają, nigdy jed n ak nie dostają się
do w nętrza.
Zjawisko to w ytłum aczył dostatecznie Stein i w ykazał, że fakt ten wcale istnienia odrębnej ściany nie dowodzi; nadto p rz y ta cza on, że wcwnąrz kanałów zbiornika u Stylonychia w idział cząstki spożytego po
k arm u. Clapar&de i L achm an mieli naw et widzieć dokładnie podwójne k on tu ry błonki otaczającej zbiornik u Enchelyodon faretus i podają je j grubość na 0 0013 mm. M imo powagi, jakiźj ci badacze w świecie n auk o
wym używ ają, opisane spostrzeżenia nie zo
stały potw ierdzone.
Tego samego zdania je s t także Z enker, j e dnak tw ierdzenia swego żadnemi dowodami nie uzasadnia. P ro f. W rześniow ski uw aża tętniącą wakuolę jak o zw yczajną lukę w pa- renchym ie i podaje bardzo ciekawe spostrze
żenia dotyczące Enchelyodon faretus, które b rak u granicznej błony napew no dowodzą.
Spostrzegł on mianowicie, że w chwili, gdy w akuola zaczyna się wypróżniać, na j<5j po
w ierzchni pow stają liczne m ałe kropelki, które się poczęści ze sobą zlew ają, ta k że w chwili gdy pierw otna w akuola zupełnie znika, n a jć j miejscu pozostaje kilka d ro bniejszych kropel. Te zlew ają się nastę
pnie ze sobą i dają początek nowemu zbior
nikow i, którego tętnienia odbyw ają się w wyż opisany sposób.
P odobne spostrzeżenia zrobiłem na wy
moczku z rodzaju Aspidisca. Aspidisca lynceus posiada trzy wakuole. Z tych j e dna najw iększa je s t umieszczona na praw o od gęby i tętni regularnie w równych o d stępach czasu. D ru g a mało co m niejsza, nieco ku tyłow i ciała wysunięta, tętni na przem ian z pierwszą. Trzecia mniój więcej pośrodku położona i najm niejsza, odbywa tę
tnienia nieregularnie i o wiele rzadzićj niż obie główne. W szystkie trzy gruszko wato w ydłużają się podczas skurczu, zw racając węższy koniec ku pow ierzchni ciała, co zdaje się dowodzić, że zawartość swą na ze
w nątrz wylewają.
W SZE C H SW IA T. N r 46.
W chwili, kiedy głów na przed nia w akuo
la, zbliża się do m axim um w ypełnienia, na krótki czas przed rospoczęciem skurczu po
wstaje obok niej m aleńka, początkowo ledw o dostrzegalna k ropelka, k tó ra się ustaw icz
nie powiększa, w m iarę j a k się głów na w y
próżnia, a tem samem pom niejsza. T a k ro pelka czyli w akuola poboczna, doszedłszy do pew nych rozm iarów , lekko w ydłuża się w kierunku głów nej, praw ie je j dotyka, lecz zawsze je st oddzielona delikatną w arstew ką pierw oszcza i nigdy się z nią nie łączy.
W chwili kiedy głów ny zbiornik tętniący zu pełnie znika, u staje ciśnienie, ja k ie d o ty ch czas obie w akuole n a siebie w yw ierały, czą
stki plazm y dzielącej je rossuw ają się pod naciskiem k ro p li przedstaw iającej zbiornik poboczny i zaw artość tego ostatniego w lew a się w to miejsce, gdzie przed chw ilą znikła głów na w akuola. Równocześnie zbiornik poboczny, ja k b y uw olniony od niejed n o staj
nego ciśnienia, zao k rąg la się i w stępuje w stan szybkiego roskurczu. Zjaw isko tu opisane dowodzi, że w tym przy n ajm n iej w ypadku w akuola żadnej granicznej błony nie posiada, w przeciw nym bowiem razie dla każdego świeżego zbiornika m usiałyby | się tw orzyć nowe osłony, czego przecież nie można przypuścić.
Poboczna wakuola może być szczątkiem lub organem analogicznym prom ienisto ros- chodzących się kanałów u P aram ecium , szczególniej pod w zględem stosunku do głó-
Avnego zbiornika.
D r W ielo wiej ski zw rócił m oją uw agę na zachow anie się kanałów u P aram ecium au- relia w chw ili zniknięcia tętniącego zbiorni
ka. Stein i przew ażna część dzisiejszych badaczy je s t tego zdania, że prom ieniste k a- j n ały nabrzm iew ają dopiero w chw ili, gdy zaw artość w akuoli zostanie w ydaloną, że za- j tem część cieczy przechodzi n apow rót do kanałów , a z nich do w nętrza ciała. O ile i m ogłem rzecz zbadać, u wspom nianego w ła- ! śnie P aram ecium au relia i B u rsaria zacho
wanie się kanałów je s t odm ienne. Jeżeli ; badany osobnik, obracając się koło dłuższej osi ciała, p rzybiera tak ie położenie, że tę
tniąca w akuola znajduje się pod spodem, a więc będziemy w nią spoglądali w ów czas przez przejrzyste ciało wym oczka, do
strzeżem y delikatne zaledwie w idzialne ka
naliki, prom ienisto roschodzące się z w a
kuoli, daleko w protoplazm ie rospostarte ju ż w chwili, gdy zbiornik dosięga szczytu
rosszerzenia się.
K a n ały zaczynają się wśród cząstek pa- renchym y, a kończą się zgrubieniam i w pe- w nem oddaleniu od pow ierzchni zbiorni
ka. T e nabrzm ienia końcowe zbliżają się ku sobie aż do chwili, gdy głów na w a
kuola, całkowicie w ypełniw szy się, nagłe się w ypróżnia. Jednocześnie końce kanalików posuw ają się ku sobie, aż do wzajemnego zetknięcia się, szybko nabrzm iew ają i w re
szcie stopniowo zlew ają się ze sobą, dając tym sposobem początek nowem u zbiorni
kowi.
W tem stadyjum można z całą dokładno
ścią spostrzegać, ja k się dw a zgrubienia, łącząc z sobą tw orzą jed n ę w ydłużoną z w ew nętrznej strony nieco wgiętą bańkę z dostrzegalnem i jeszcze kanalikam i w głębi parenchym y. G dy się w szystkie nabrzm ie
nia ze sobą zleją, przew ody doprow adzające na ja k iś czas zn ik ają, a ostateczne w ypeł
nienie zbiornika odbywa się ju ż z w arstw pierw oszcza, bespośrednio obok w akuoli po
łożonych.
Z fak tu zlew ania się z sobą pojedyńczych kanałów , można w yprow adzić ważne wnio
ski, przedew szystkiem zaś, że tętniący zbior
nik je s t praw dziw ą w akuolą, t. j . p rzestrze
nią wyżłobioną w śród cząstek parenchym y, a bespośredniem przeznaczeniem zbiornika je s t grom adzenie pewnej cieczy zaw artej
w ciele wymoczka.
T rudn iejszą będzie odpowiedź na drugie pytanie, m ianowicie czy tętniący zbiornik otw iera się na zew nątrz lub też je s t orga
nem zam kniętym we w nętrzu ciała. W tym względzie różnią się zapatryw ania poszcze
gólnych badaczy. O skar Schm idt pierw szy dostrzegł u P aram ecium aurelia i C yrto- stom um leucas obem ość przew odu prow a
dzącego ze zbiornika na zew nątrz, lecz Lie- berkuhn, L achm ann, C laparede, idąc za przykładem Siebolda, zaprzeczyli istnieniu przew odu.
Nie u leg a wątpliwości, że w ykazanie prze
wodu którym by w akuola zaw artość swą na zew nątrz wylew ała, niem ałe przedstaw ia trudności i u większej części gatunków do
tychczas się nie pow iodło. N atom iast u Avie-
N r 46. WSZECHSW IAT. 729 lu wymoczków przew ód niezaprzeczenie
istnieje.
U Param ecium aurelia obróconego ku patrzącem u tą stroną ciała, na której znaj
duje się w arstew ka parencliym y, ogranicza
jąca wakuolę od zew nątrz, z łatwością do
strzegam y w samym środku zbiornika jasną plamkę, k tó ra niew ątpliw ie je st najsłabszem miejscem zew nętrznej osłony, a w danym razie otworem, w yprow adzającym na ze
w nątrz zaw artość wakuoli.
W ielu uw aża za dowód świadczący prze
ciw istnieniu w yprow adzającego przew odu
wymiana płynów odbywa się w ew nątrz cia
ła, m iędzy w akuolą i parenchym ą.
Zenker ze swej strony podaje spostrzeże
nia, mające dowodzić ujścia zbiornika na zewnątrz, dokonane na A ctinoplirys E ichhor- nii i n a Param ecium aurelia. U A ctino- phrys podczas rosszerzenia zbiornika, jego otwór je s t zam knięty cieniutką błonką, któ
ra pęka w chw ili najsilniejszego naprężenia w akuoli i tw orzy szparę, przez którą się ciecz wylewa. Z enker m iał naw et widzieć m igotanie błonki poruszanej przez p rą d wy- strzykiw anej wody. U Param ecium otwór
3 2
P aram ecium aurelia, znacznie powiększone:
1. G órny zbiornik w chw ili największego rosszerzenia (w), naokoło niego w ąskie kanały. D olny zbiornik niew idoczny spowodu zniknię
cia; naokoło m iejsca w którem się znajdował, w idać kanały z rossze- rzonem i dośrodkowem i końcami.
2. v ' k an ały otaczające miejsce w którem się znajdow ał zbiornik, obecnie skutkiem skurczenia niewidoczny; v zbiornik znikający, n jąd ro .
3. K anały otaczające zbiornik, przedstaw ione w chw ili zlewania się rosszerzonem i końcam i dośrodkowemi dla utw orzenia nowego zbior
nika.
zbiornika tę okoliczność, że podczas sk u r
czu zbiornika nie widać żadnego ruch u czą
stek w graniczącój w arstw ie wody. S łu
sznie je d n a k zaznacza Z enker, że p rąd po
wstający w chw ili w ypróżnienia się zbiorni
ka zbyt jest słabym ,by m ógł podobne zjaw i
sko wywołać, tem bardziej, że zawartość wakuoli pochodzi z otaczającego środka, za
tem równej a przynajm niej praw ie równej jest gęstości.
Brass obserw ow ał u amoeb wypróżnianie na zew nątrz zbiornika tętniącego, lecz wy
chodząc z ogólnej zasady, je st zdania, że
zbiornika zam yka ciągli wa substancyja, któ
ra się w czasie skurczu przeryw a i otw iera ujście zbiornika.
Jakko lw iek wszystkie spostrzeżenia sto
sują się do kilku tylko gatunków , pomimo to z analogii rzeczy przypuścić należy, że i u innych wymoczków m iędzy zbiornikiem a otaczającym środkiem istnieje pewna ko- m unikacyja i tą drogą zaw artość w akuoli wydostaje się na zewnątrz.
W ypróżnianie się zbiornika z całą d o k ła
dnością spostrzegałem u A spidiski. P o d czas i'oskurczu zbiornika nie w idać żadne
730 w s z e c h ś w i a t. N r 46.
go połączenia w akuoli z błoną otaczającą ciało, lecz w chw ili skurczu w yraźnie spo
strzegać się daje przew ężenie się zbiornika k u zew nętrznej osłonie, co dowodzi, że tędy właśnie ciecz w ylew a się z wakuoli. W obec tych w szystkich spostrzeżeń i faktów uw a
żać m uszę za niezbędny postulat istnienie kom unikacyi bespośredniój zb iornika z w o
dą otaczającą ciało wym oczka.
P ozostaje do rosstrzygnięcia o statnie py
tanie co do fizyj o logicznego znaczenia tę
tniącego zbiornika. U w zględniw szy niskie stanowisko, ja k ie grom ada wym oczków zaj
m uje na gienealogicznem drzew ie o rganiz
mów, nie m ożna się spodziew ać, by najdo
kładn iejsze naw et i najobszerniejsze b ad a
nia zdołały wykazać, że tętniący zbiornik je s t organem pełniącym jakąś szczególną funkcyją, podobnie ja k organy zw ierząt wyższych. Zasada podziału pracy, cechu
ją c a coraz to wyższe jestestw a organiczne, zbyt m ałe może m ieć tu zastosow anie, by m ogła doprow adzić do takiego w yróżnienia w protoplazm ie. Ja k k o lw ie k więc zdania badaczy co do tój ostatniej kw estyi znacznie się różnią, je d n a k w samej rzeczy o tyle są słuszne, że każda niem al funkcyją przypisy
w ana zbiornikow i w pew nym w zględzie je st jeg o udziałem . W szystkie badania do
pro w adzają do trzech wniosków: że zbior
n ik służy do oddychania, k rążenia lub wy
dzielania. P rocesy te i odpow iednie organy tak są ściśle z sobą złączone, że nie można pom yśleć o jed n y m z nich w yłącznie, że or
gan pełniący je d n ę z tych funkcyj je s t ty l
ko dopełnieniem dw u innych. Niedziw więc, że w organizm ie ta k niskim ja k wy
moczek, trzy te procesy o dbyw ają się w j e dnym i tym sam ym organie, któ ry w yróżnił j
się z protoplazm y obok ją d ra , będącego ' w najbliższym zw iązku z kw estyja rozrodu i obok rzęs będących organam i miejscozmien- j ności. Ze większość badaczy tego samego je s t przekonania, najlepiej przekonyw a oko- |
liczność, że praw ie wszyscy, pod względem i fizyj ologicznym, porów nyw ają tętniący zbior
n ik z układem ta k zw anych kanałów wo- i dnych u w rotków (R otatoria), a wiadomo, [ że kanały te tak dobrze p ełnią funkcyją od
dychania ja k i w ydzielania. G dy je d n a k j
w ciele wym oczków dostrzegać się daje pe- | wne, chociaż słabe, zastosowanie zasady po- 1
działu pracy, można przypuścić, że pewna funkcyją bierze nad innem i przewagę, dając niejako im puls do późniejszego rozdzielenia się na poszczególne organy.
Z apatryw ania badaczy różnią się ze wzglę
du na pytanie, k tó ra czynność tętniącego zbiornika ma nad innem i przew agę. W ię
kszość uważa zbiornik ja k o organ wydziel- niczy, proces zaś oddychania usuw a n a d ru gi p lan i mieści go w całym miąszu ciała wymoczków. T ylko O skar Schm idt i Zen- k e r przyzn ali oddychaniu pierwszeństwo, lecz spostrzeżenia, ja k ie Z enker przytacza dla uzasadnienia swego tw ierdzenia, nicze
go właściwie nie dowodzą. Z apatryw ania je g o tem bardzicj mogą wzbudzić nieufność, że usiłując wytłum aczyć mechanizm kurcze
n ia się zbiornika, ucieka się do niczem nie uzasadnionej hipotezy pewnego, że tak po
wiem, pow inow actw a w yboru m iędzy pro- toplazm ą i otaczającą j ą wodą w tlen bo
gatą.
Na takie wywody Zenkera niewiele zw ró
cono uw agi, do tego stopnia, że naw et nie
które spostrzeżenia, rzeczy wiście godne u w a
gi, wnet poszły w zapomnienie i praw ie ogól
nie uznano tętniący zbiornik za organ wy- dzielniczy.
Podczas swych studyjów nad wym oczka
mi zw róciłem uwagę na dziwne zachowanie się wymoczków, a szczególniej ich zbiorni
ków, gdy zw ierzęta pozostaw ały dłuższy czas na szkiełku podstawowem w małej k ro pli wody i tu, dla braku potrzebnego tlenu, zw olna słabnąc, ginęły i poczynały się ros- padać. Zachowanie się wymoczków łatwo mogło w takim razie wzbudzić przekonanie, jak o b y tętniący zbiornik był raczej w bli
skim zw iązku z procesem wym iany gazów, niż organem , służącym do w ydzielania p ły n nych produktów ekskrecyjnych. B y się o tem ostatecznie upew nić, przedsięwziąłem cały szereg doświadczeń w tym kierunku, a których rezu ltaty są w krótkości poni
żej przedstaw ione.
Chodziło mi głównie o to, aby wykazać, ja k i właściwie zachodzi stosunek między za
chowaniem się tętniącego zbiornika a ilością tlenu zaw artego w wodzie, otaczającej wy
moczka. Za przedm iot badań obrałem g a
tu nk i najobficiej zaludniające ak w ary ja n a
szego instytutu, ja k S tylo n y ch iam y tilu sip u -
N r 46. 731 s tu la ta , Chilodon cu cu llu s, Pleuronem a
chrysalis, Param ecium aurelia, Aspidisca i A cineta m ystax. In n e rodzaje, sporady
cznie tylko w ystępujące i pokrótce badane, te same dały rezultaty. Bieg doświadczeń był następujący:
Indyw iduum , pochwycone zapomocą wło- skowatój rureczki, przenosiłem do kropli wody, umieszczonej n a podstaw o wem szkieł
ku. W oda była zupełnie wygotowana, t. j.
przez pew ien czas ogrzew ana do 1 0 0°, nastę
pnie ochłodzona, a więc pozbawiona tlenu.
W raz z przesiedlonem zwierzęciem dosta
wała się także cząsteczka wody, zaw ierają
cej tlen, któ ry przez jakiś czas w ystarczał do utrzym ania życia badanego wymoczka.
W n e t je d n a k m ożna było dostrzedz wyraź
ne zm iany, ja k im zbiornik ulegał w tak zmienionych w arunkach. Zwierzę w ypły
wało na sam brzeg szkiełka nakryw kow ego, widocznie szukając w yjścia z niem iłego dla siebie położenia, lub trzym ało się bańki po
w ietrza zam kniętego pod szkłem, niew ąt
pliw ie dla uzyskania potrzebnego tlenu.
R uchy staw ały się coraz powolniejsze, w re
szcie łokom ocyja zupełnie ustaw ała i tylko rzęski gw ałtow nie m igotały. N ajdziw niej- szem je d n a k było zachowanie się tętniącego zbiornika. Zam iast ustaw ać w tętnieniu, ja k b y się tego można było spodziew ać,przy
spieszał on swoje tętna do tego stopnia, że gdy w stanie norm alnym w przeciągu pół m inuty zaledwie raz jed en w ypełniał się i znikał, teraz zm iany te pow tarzał trzy i cztery razy w tym przeciągu czasu. Ten stan anorm alny trw a nadzwyczaj krótko, gdyż tętnienia zaczynają się opóźniać i w re
szcie ustają zupełnie, a całe ciało ulega ros- padowi.
Zachowanie się to tętniącego zbiornika w wodzie odtlenionej, jakkolw iek jest ju ż objawem stanu patologicznego, nie pozwala ani na chw ilę wątpić o ścisłym związku ja k i zachodzi m iędzy zbiornikiem a niezbędnym dla życia tlenem . Jeżeli do kro p li wody, w której badany wymoczek w norm alnych pozostaje w arunkach, zw olna dodawać bę
dziemy wody odtlenionej, najdokładniej za
uważym y powolne przyspieszanie tętna w sposób wyżej opisany.
U Param ecium gw ałtow nie nabrzm iew a
j ą zgrubienia kanałów prom iennych, a zle-
j wanie się ich i nowe w ypełnianie szybko po sobie następuje, co niezaprzeczenie dowo
dzi, że zw ierzę usiłuje zastąpić ubóstwo tlenu zw iększoną ilością pochłanianej wody.
P aram ecium aurelia, znacznie powiększone, po
wolnie zabite kwasem m rów czanym .
n, ją d ro ; v, i v.2 zbiorniki tętniące; w v3 w idać zle
w ające sig kanały; a, a, a krople protoplazm y w y
stępujące z ciała zwierzęcia.
U A cinety zachow anie się zbiornika było nieco odmienne. Tętno nie stawało sięczęst- szem, lecz natom iast objętość zbiornika sta w ała się praw ie trzy razy większą, tak, że ilość w yrzucanej odrazu wody zastępow ała przyspieszone, k ilk ak ro tn e w ypełnianie się i w ypróżnianie zbiornika. W nioski, ja k ie z tych spostrzeżeń wyciągnąć możemy, ła
twe są do zrozum ienia. G dyby tętniący zbiornik funkcyjonow ał jak o organ wydziel- niczy, w tem znaczeniu, w jak iem go zw y
kle pojm ujem y, t. j . gdyby p łyn w ypełnia
ją c y zbiornik w czasie roskurczu był nasy
cony ostatecznem i w ytw oram i spraw y od
żyw iania, w takim razie brak tlenu m usiał
by spowodować opóźnienie tętna zbiornika;
gdyż niew ątpliw ie energija wydzielania je s t w prostym stosunku do ilości pochłoniętego tlenu. Jeżeli zaś tlen zaw arty w wodzie, a więc w dychany przez wymoczka, ze wzglę
du na jeg o potrzebę je s t w odw rotnym sto
sunku do masy wody zużytej n a cele oddy
chania, wówczas zjawisko obserwowane sta
j e się zupełnie zrozumiałem, a fizyjologicz-
732 W SZECHŚW IAT. N r 4(5.
ne znaczenie tętniącego zbiornika zupełnie jasnem .
Jakk olw iek przytoczone dośw iadczenie w yraźnie dowodzi zależności zbiornika od ilości tlenu, a więc jeg o zw iązku z czynno
ścią oddychania, je d n a k zb y t śmiałem było
by przypuszczenie, że czynność zb iornika odpow iada zadaniu płuc lub skrzeli. W p łu cach lub skrzelach w ym iana gazów, ja k o te ż przyjm ow anie potrzebnego pow ietrza i wy
dzielanie zużytego, odbyw a się w te m sam em j miejscu, gdy tym czasem tętniący zb io rn ik [ pełni tylko d ru g ą część funkcyi, t. j. fu n k - j cyją w ydzielania na zew nątrz odtlenionćj wody. O rgany oddychania pośredniczą nie- | ja k o m iędzy organam i odżyw iania i w ydzie
lania. M ożliwem je s t zatem , że w p ły n ie, ! w yrzuconym p rzez zbiornik, grom adzą się także w ydzieliny, pochodzące z w ym iany m ateryi w ciele wymoczka.
W obec tych faktów , p rzed staw iłaby się spraw a oddychania u wym oczków w nastę
pujący sposób:
W oda, w prow adzona przez otw ó r gęby do w nętrza ciała, rozdziela się w śród cząstek protoplazm y, opływ a je , oraz obm ywa g ru d ki spożytego po karm u i oddaje zaw arty j w nićj tlen najbliższym w arstew kom p ro to plazm y, poczem staje się d la organizm u zbyteczną i m usi być n a zew nątrz w ydalo
ną, aby ustąpić m iejsca napierającym cząst
kom świeżej wody. Z użyta w oda grom adzi się zatem w przypuszczalnych k a n a lik a c h i, ustępując coraz dalej, tw orzy w pew nem m iejscu rosszerzenia początkowo nieznaczne, lecz stopniowo nabrzm iew ające. N agrom a
dzona w iększa ilość w ody zlew a się n astę
pnie w jed n o miejsce i tw orzy zb iornik tę
tniący, a następnie, w skutek kurczenia się otaczającej w arstw y protoplazm y, zostaje odpow iednim otw orem n a zew nątrz w yrzu
coną.
D o chw ili, kied y zbiornik całkow icie się w ypełnia, proces wzajem nej w ym iany m ię
dzy wodą świeżą i zużytą zupełnie je s t zro- j zum iały. T u je d n a k pow staje now a kw e- styja do rozw iązania, m ianow icie ja k i me- chanizm utrzym uje zbiornik w tak re g u la r
nym ruchu? gdzie należy szukać przyczyny tętnienia? N ajpraw dopodobniej w w ar
stw ach bespośrednio otaczających zbiornik.
W praw dzie w tem m iejscu niem ożna dopa- l
t r z j ć żadnego wyróżnienia, lecz na razie dla w ytłum aczenia podobnego zjaw iska m usi
m y przypuścić istnienie jakiegoś kurczliw e
go pierścienia protoplazm y. K w estyj a ta, najm niej dotychczas zbadana, musi pozostać nierosstrzygniętą do czasu, kiedy bliższe ba
dania zdołają rosstrzygnąć i to ostatnie p y tanie dotyczące tętniącego zbiornika.
DWUTLENEK WĘGLA
W GOSPODARSTWIE PRZYRODY
według E b e m i a y e r a
na p isa ł i m:, ze1! .
(Dokończenie).
N a podstaw ie swych dośw iadczalnych prac n ad rospuszczalnością w ęglanu w apnia w wodzie, zaw ierającej kwas w ęglany, T.
S chlosing uw aża morze za potężne źródło i za re g u la to r dw utlenku w ęgla w atm osfe
rze. P om iędzy morzem a znajdującem się ponad niem pow ietrzem istnieje ciągła wy
m iana tego gazu w ten sposób, że najm niej
sze osłabienie prężności dw utlenku węgla w pow ietrzu pociąga za sobą rosk ład od
pow iedniej ilości rospuszczonej w m orskiej wodzie kwaśnej soli w ęglanu wapnia, w sku
tek czego t. zw. napół-zw iązany dw utlenek w ęgla (z połow y kwaśnej soli) zostaje uw ol
niony, a jednocześnie opada nierospuszczal- na obojętna sól w ęglanu wapnia. G dy zaś ilość d w utlenku w ęgla w pow ietrzu w zra
sta, w takim razie woda m orska pochłania go, tw orząc znów rospuszczalną sól kwaśną.
I tu w ielką rolę odgryw a tem peratura. Im zim niejszą je st woda, z tem większą tru d n o ścią zostaje uwolniony d w u tlen ek węgla z kw aśnej soli m orskiej, gdy przy tem pera- I turze wyższej ro skład ten łatw iej i prędzej
następuje.
P oniew aż na półkuli południow ej w sku
tek ogrom nej rozległości lodników bieguno
wych tem p eratu ra wody morskiej aż do pe-