• Nie Znaleziono Wyników

J\°. 45. Warszawa, d. 8 Listopada 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\°. 45. Warszawa, d. 8 Listopada 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\°. 4 5 . Warszawa, d. 8 Listopada 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY. POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ."

W Warszawie: rocznie rs. 8

kw artalnie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, B. R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. Wrześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 '/ii

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

_A_d.res IE5ed.a,łs:c3ri: P o d w a le U > T r 2.

Fig. 1. B risinga elegans (Perr.). Rozgwiazdy świecące w głębiach morza.

(2)

706 w s z e c h ś w i a t. N r 45.

Ż "S T C I Z E

WEDŁUG H . FlLHOLA ‘).

Obok brżuchopełzów w w ielkich głębiach spotykam y małże (Lam ellibrancliia), posia­

dające z każdej strony ciała po dw a listko- w ate skrzela. Są one okryte skorupą zło ­ żoną z dw u połówek; każdy niem al zna nie­

które spom iędzy nich, np. ostrygę lub skoj- kę. B laszkoskrzelne te rospościerają się od brzegu m orskiego, gdzie niektóre g atu n k i żyją w m ule lub piasku, aż do 5000 rn g ^ - bokości. W takiej głębokości „C h allen g e r“

zebrał przedstaw icieli trzech rodzai (A rea, Lim opsis, L eda), a na pokładzie T alizm ana w głębokości 5005 m, złowiono tylko Neoe- ra lucifuga, m atowobiałą.

Scaphopoda są to bardzo oryginalne mię­

czaki, uw ażane przez daw nych zoologów za robaki, których budowa, rozwój i stanow i­

sko w zoologii są nam znane z ciekaw ych prac p. L acaze D uthiers. R ospościerają się one praw ie od samej pow ierzchni m orza, aż do głębokości 4225 m. S potyka się j e we wszystkich m orzach kuli ziem skiej, a ich szczątki kopalne odnaleziono w pokładach dewońskich.

D entalia, które należą do tego skupienia, m ają skorupę sym etryczną, podłużną, zgię­

tą w kształcie trąbki, stosow nie do gatu n k u , gładką lub żeberkow aną. Ż yją n a dnach piaszczystych lub m ulastycli, gdzie się p ro ­ stopadle zakopują, zw racając do góry wą­

ski koniec skorupy.

Różne g atunki dentalijów , zam ieszkują, cych A tlan ty k , zdają się mieć w edług no­

woczesnych poszukiw ań, rozm aite rozm iesz­

czenie, stosownie do gatunku.

Ramienionogi niew ątpliw ie należą do

0 Por. W szechświat T. IV str, 674,

zw ierząt najobszerniej rozmieszczonych;

przy tem znaleziono je w najw iększych g łę­

biach, w ja k ic h dokonano dragow ania. N a- turaliści „C hallengera“ znaleźli T ereb ratu - lina W yvillei w głębokości 5300 m. R a ­ m ienionogi żyją w m orzach gorących i zi­

m nych, w kałużach wody, ja k ie odpływ mo­

rz a pozostawia po sobie i w najw iększych głębinach. K ilk a lat temu znano zaledwie

Fig. 2. H yalinoecia Maiheuxi, 2000 m głębokości, w ypraw a Talizm ana.

90 gatunków ; obecnie, w skutek poszukiwań głębinow ych, poznaliśm y ich do 1 2 0 g atu n­

ków.

Podczas dragow ania, pom iędzy próbka­

mi pochodząceini z dna morskiego, często znajd uje się znaczna nieraz ilość m ięcza­

ków, które nigdy nie żyły na dnie mor- skiem. Są to szczątki stw orzeń, żyjących blisko pow ierzchni, które' po śmierci opada­

j ą n a dno. S korupy tym sposobem znale-

(3)

N r 4 5.

zionc w wielkich głębinach, głównie należą do g rupy skrzydłonogów , który cli szczątki w niektórych okolicach kuli ziemskiej two­

rzą olbrzym ie nagrom adzenia n a dnie mor- skiem. Morze A ntylskie je s t częścią Oceanu, najobficiej uposażoną w ich szczątki.

Za daw nych czasów gieologicznycli róż­

ne okolice kuli ziemskiej posiadały bogatą faunę skrzydłonogich, ja k to nam wskazują pokłady mioceńskie z ich muszlami w Sera- valle-di-Scrivia.

Razem z skorupam i skrzydłonogich napo­

tykam y niekiedy skorupy, należące do w rę- gonogich.

W ręgonogie są to piękne stw orzenia po­

siadające przezroczystość k ryształu i świe­

tne barw y na różnych częściach ciała. Nie­

które gatunki są bez skorupy, inne, ja k np.

A tlanta, posiadają skorupę o tyle wielką, że się w niej mogą całkow icie ukryć. W s z y ­ stkie żyją blisko pow ierzchni i niekiedy pod zw rotnikam i spotyka się je w znacznych ilościach.

Podczas ostatniej w ypraw y „T ravailleu- ra “ w zatoce Gaskońskiej d raga wyciągnęła z wielkiej głębi je d n ę skorupę C arinaria do­

brze zachowaną i odłam ek A tlanta, w skazu­

ją c w tej części O ceanu obecność H eteropo- dów, o czem jeszcze nie wiedziano. P od­

morskie dragow ania są więc dla nas pou­

czające nietylko ze względu na mieszkań­

ców wielkich głębin.

Zoologowie nazw ali robakam i stworzenia

posiadające ciało sym etryczne, pierścienio- wate, t. j . składające się z podobnych do siebie pierścieni, pozbawione członkow atych przysadek. W yrażenie „ro b ak “ budzi po­

wszechnie w stręt. Zdaw ałoby się więc, że wszystkie stw orzenia tem m ianem objęte, pow inny być ze względu na k ształt i kolor wydziedziczonemi przez przyrodę i że w ich życiu lub w obyczajach niem a nic godnego uw agi. A je d n a k rzecz się m a inaczej, gdyż właśnie m iędzy robakam i morskiemi spotykam y stw orzenia może najpow abniej­

sze, o barw ach najbogatszych, najrozm ait­

szych i najświetniejszych.

Je d n e robaki są osiadłe na jedn em m iej­

scu, inne swobodnie się tula5ą. Pierw sze budują sobie schronienia pod postacią ru re k mnićj więcej mocnych, które wydzielają z siebie lub w ytw arzają ze zlepionych obcych przedm iotów.

Podczas w ypraw y T alizm ana złowiliśm y na pobrzeżu M aroko, pom iędzy 700 i 2 0 0 0 m głębokości, pierścienice, posiadające najoso­

bliwsze schronienie ja k ie sobie wystawić można. Zam iast mieścić się w rurce w a­

piennej, ja k Ser pule, lub w futerale u b ra ­ nym nazew nątrz różnemi ciałami tw ardem i, ja k T erebelle, lu b lle rm e lle , mieszczą się one w rurce, utworzonej z jakiejś m ateryi ro- I gowej, podobnej do dutki, części gęsiego ' pióra, k tó rą tem perujem y do pisania. To i podobieństwo tak je s t wielkie, że zrazu oso­

by niedoświadczone sądziły, żeśmy w ydra-

j go wali stosiny piór gęsich, przypadkiem znajdujące się w m orzu. Ilyalinoecia M ai-

j heuxi (fig. 2) z tym osobliwym futerałem zdaje się być bardzo pospolitą w różnych

| miejscach m ulastego dna Oceanu, gdyż w miejscu, gdzieśmy j ą znaleźli, zdobyliśmy setki egzem plarzy.

Szkarłupnie są to zw ierzęta m orskie o sy- m etryi prom ienistej, posiadające szkielet i skórny napojony wapniowemi solami, u nie- j których form p ok ry ty kolcami.

Ze wszystkich stworzeń, żyjących w w iel-

| kich głębiach, najobficiej występują różne gatunki i osobniki szkarłupni. Spotkano je i poniżej 5 000 m głębokości, a rozmaitość ich

form zdaje się być nieskończoną.

N ajw ażniejszą g ru p ą pomiędzy niemi są

| lilijowce. Zajmiemy się nią teraz.

(4)

Lilijow ce swobodne, j a k np. A ntedon lub Actynom etra, są niew ątpliw ie spokrew nio­

ne z innemi szkarłupniam i o ram ionach w ol­

nych, a mianowicie z rozgw iazdam i. T a k np. w A tlan ty k u w głębokości 2 650 m żyją rozgwiazdy, m ające n a grzbiecie słupek, ja k b y pierw szy zaw iązek słupka, p o d trzy ­

mującego młode G om atule i inne dorosłe lilijowce (fig. 3).

Do rozgw iazd charakterystycznych d la w ielkich głębin należy B risinga (fig. 1), w spaniała gw iazda m orska, u której liczba giętkich ram ion dochodzi do dziew iętnastu.

708 N r 45.

wówczas nazwę B risinga, t. j . nazwę k lejn o ­ tu bogini F rega.o O

P odczas dragow ań, przedsięw ziętych pod kierunkiem p. A lek sandra A gassiza w zato­

ce M eksykańskiej, zdobyto pew ien gatunek rozgw iazdy, k tó ry dzięki prostocie swych ram ion tw orzy przejście od B risingi z rzę­

du rozgw iazd właściwych do wężogonów (O ph iu ridae). Ciało H ym enodiscus A gas- sizii (E. P .) ■ składa się z tarczy o k rą ­ głej, z którćj wychodzi dwanaście r a ­ mion.

W ężogony obficie znajdują się w wielkich

W SZECHŚ W IA T .

F ig. 4. O phyom usium T alism ani CE. P.), 1 500 m gł§b., w ypraw a Talizm ana.

P om arańczow o-czerw ona B risin g a z łatw o- | ścią trac i ram iona, gdy poczuje że ją d ra g a ciągnie k u górze, w yjątkow o tylko udało nam się zdobyć egzem plarze nienaruszone.

Ch. A bsjordsen pierw szy m iał szczęście od­

kryć B risingę na pobrzeżu N orw egii, nieco ; poniżój B ergen, w głębokości 200 sążni. Za­

chw yt jego nie m iał granic n a w idok p o ły - j sków fosforycznych, ja k ie w ydobyw ały się i z j i “j ciała i z prom ieni. O bserw ow any prze- zemnie w dradze jeszcze, nietknięty i cały, zwierz ten je st osobliwie św ietnym , p ra w ­ dziw a „gloria m aris“; A bsjordsen n ad a ł m u |

głębiach. Podczas w ypraw y C hallengera zdobyto przeszło pięćset gatunków .

W A tlan ty k u , pom iędzy 750 i 3560 m do najpospolitszych należy Ophyom usium (fig. 4). U niektórych, blaszki tarczy są ze sobą zrośnięte, a całość posiada w ygląd pię­

knej m ozajki.

J . S.

(5)

N r 45. W S Z E C H S W IA T .

I JEGO POCHODZENIE

P O D A Ł

Bi JeseC Siemiradzki.

Jedną, z odm ian utw orów dyluw ijalnych, której geneza liczne w yw oływ ała i w ywołu­

je po dziś dzień spory, je st t. z w. loss czyli glina m am utowa. Zanim przejdziem y do zestawienia w krótkim zarysie rozm aitych teoryj, dotyczących pow stania lóssu, musi­

my przedew szystkiem poznajom ić czytelni­

ka z samem pojęciem gliny mam utowej, dość szeroko przez niektórych gieologów rozu­

mianej.

Liiss je s t szaraw ożółtą gliną m arglowo- piaszczystą, złożoną z ochrowożółtego żela- zistego wodnego krzem ianu glinki, przem ię- szanego z nadzwyczaj drobnym piaskiem kw arcow ym , niekiedy z domięszką srebrzy- stobiałych blaszek miki, oraz z węglanem w apnia i m agnezu, w ilościach bardzo zmiennych, od 9—43% ; w bardzo nielicz­

nych w ypadkach węglanów tych brak. J e ­ żeli procent węglanów je s t znaczny, tw orzą się w liissie dziwacznych kształtów żółtawo- białe w ydzieliny m arglow e, zwane losspup- pen lu b losskindel przez gieologów niemiec­

kich. W ydzieliny podobne widzieć można pomiędzy innem i w dylu wij aln ej glinie oko­

lic W arszaw y.

Oprócz składu m ineralogicznego, liiss po­

siada inne jeszcze cechy charakterystyczne, a temi są: b rak uw arstw ienia, b rak szcząt­

ków organicznych morskich; natom iast obe­

cność w nim w wielu miejscach głazów na­

rzutow ych, dowodzących związku liissu z lo­

dowcami, kości zw ierząt dyluw ijalnych, ja k m am uta i nosorożca włochatego (Rhinoceros tichorrhinus), wreszcie skorup mięczaków lądowych, rzadziej słodkowodnych, pomimo delikatnej swój budowy niepokruszonych, lecz zachowanych w doskonałym stanie.

M ięczaki te m ało lub wcale się nie różnią od dziś żyjących.

709 W arstw y lossu, dochodzące w E urop ie do 30, w C hinach do 400 m grubości, przedsta­

w iają w swojem rozmieszczeniu gieografi- cznem dw a ciekawe szczegóły, rzucające p e­

wne światło n a ich pochodzenie: pokłady lossu są ograniczone bądź do dolin, w ięk­

szych rzek, ja k R enu, D unaju, O dry, W i­

sły, P rypeci, L a P la ty , Missisipi, H oang-IIo, bądź też do podnóża okolic górzystych, ja k np. podgórze K arp ackie po obu stokach w G alicyi, w W ęgrzech i na W ołoszczyznie;

drugim faktem gieograficznego rozmieszcze­

nia je s t północna granica lossu, dochodząca w E urop ie do 57° szer. gieograficznój, t. j.

mniej więcej do południowej granicy lodow ­ ców północnych dyluwijalnejr epoki. D w a fakty powyższe, zw łaszcza ostatni, w skazują n a związek lossu z utw oram i epoki lodowej.

P ierw otn ie też mniemano, że loss je st po- prostu iłem lodowcowym, lecz pytanie, d la ­ czego dzisiejsze lodowce Szw ajcaryi nic po­

dobnego do lossu nie w ytw arzają, teoryją tę pozbaw iły podstawy. T yle je d n a k w niej je st praw dy, że pierw otnym m ateryjałem , z którego się liiss utw orzył, je s t ów drobny ił m arglow o piaszczysty, pow stały z ro star- tycłi i zmiażdżonych przez lodowce sk al­

nych okruchów , t. zw. gruntow ej czyli pod­

stawowej m oreny. In n a rzecz samo utw o­

rzenie pokładów liissu ze szczątkam i zw ie­

rz ą t lądowych w dolinach rzecznych • i na rów ninach podgórskich.

Pom ijam historyczne zestawienie rozm ai­

tych teoryi o genezie lossu, poprzestając na przedstaw ieniu czytelnikom rozm aitych od­

mian gliny mamutowej w świetle kilku n a j­

praw dopodobniejszych, zdaniem mojem, teo­

ry j, których główną wadą je s t ta okolicz­

ność, że autorow ie ich, stw ierdziw szy słusz­

ność swój teoryi dla utw orów danej okolicy, rosszerzali j ą do wszystkich innych odmian liissu, bez ścisłej k ry ty k i przyjm ując w szy­

stkie rodzaje gliny mamutowej za utw o ry jednostajnego pochodzenia.

Ż ółta barw a lossu dowodzi, że utw orzył się on przy utleniającem w spółdziałaniu po­

w ietrza, gdy bowiem szlam lodowcowy za­

w iera żelazo w postaci tlenku, zab arw iają­

cego go niebieskawo, w liissie to samo żela­

zo je st wyżój utlenione, nadając m u żółtą barw ę tlenniku żelaza. Liiss zatem m usiał się tw orzyć na pow ietrzu, a więc nie pod lo-

(6)

dowcem lecz na jeg o pow ierzchni, za czem przem aw ia rów nież obecność w nim niepo- kruszonych szczątków zw ierząt i roślin lą ­ dowych.

Zdaje mi się, że wszystkie dotychczas zn a­

ne odmiany lossu, dadzą się z łatw ością p o ­ dzielić na trzy kategoryje: 1) loss lodowco­

wy, 2) loss rzeczny, 3) loss R ichthofena.

1) Loss lodowcow y u podnóża gór i na granicy dyluw ijalnego lodow ca rozw inięty, jest pierw otnym m ateryjalem , z którego po­

wstały dwie odm iany następne. Loss lo ­ dowcowy zaw iera zawsze głazy narzutow e, których b rak w odm ianach innych; często przechodzi stopniowo w zw ykłą glinę m ar- glową lub piaski dylu wij alne; niekiedy b y ­ w a w arstw ow any, lecz w arstw y jeg o są zw ykle falisto dziw acznie pow yginane, no­

sząc na sobie w yraźne ślady d ziałania lo­

dowców dylu wij alnych. P ochodzenie tego lossu, przez długi czas zagadkow e, nieda- wnemi czasy bardzo dow cipnie objaśnił an ­ gielski gieolog W ood (G eological M agazi- ne 1883) przez analogiją z pokładam i tw o- rzącem i się jeszcze za dni naszych w zatoce F o rtu n a-b ay na w ybrzeżach A lask i. W m iej- scowości tćj na pow ierzchni lodowca nag ro ­ madza się dość g ru b a w arstw a drobnego p y ­ łu, łudząco podobnego do lossu, na którym zarówno życie roślinne, ja k i zwierzęce p o d ­ czas lata kw itnie. W zimie w arstw y te po­

kryw a nowy pok ład lodu, niekiedy ta k g ru ­ by, że ciepło słoneczne podczas krótkiego lata nie je st w stanie go stopić, tym czasem zaś na pow ierzchni je g o now a w arstw a los­

su się tworzy. W ten sposób pow staje sk a­

ła złożona z w arstw ujących się kolejno po­

kładów lodu i żółtaw ego iłu, zaw ierającego szczątki zw ierząt lądow ych. W m iarę to­

pnienia czołowej strony lodowca, w arstw y tego iłu nagrom adzają się u stóp jego, dając początek utw orom najzupełniej analogicz­

nym z odm ianą lossu znaną u nas w k ra ju , którą nazw ałem lossem lodowcowym.

2) Innego całkiem pochodzenia je s t loss rzeczny nad Renem , D unajem i Prypecią.

P ierw o tnym m ateryjalem jeg o je s t loss lo­

dowcowy. Biscliof skonstatow ał pierw szy tożsamość utw orów napływ ow ych delty R e­

nu w jeziorze K onstancyjeńskiem z lossem nadreńskim i dał przez to początek drugiej j szeroko rospo wszech niemy teoryi o genezie I

7 1 0 N r 4f>.

J lossu. Zdaniem Bischofa jestto osad mę­

tnych wód podyluwij alnych, bądźto je z io r­

nych, bądź rzecznych. Loss ten z pozoru do pierwszego zupełnie podobny, nie zawie­

ra je d n a k nigdy głazów narzutow ych, a co ważniejsza, obok nielicznych skorup m ię­

czaków lądowych, zaw iera skorupy mięcza­

ków słodkow odnych, ja k Lim naeus, P la n o r- bis i inne. Do tej kategoryi należy też loss doliny Missisipi i L a P laty .

3) T rzecią modyfikacyją lossu, której R ichthofen w swojem znakom item dziele o C hinach zbyt wielkie przypisuje znacze­

nie *), je s t pył nagrom adzony przez w iatry na rów ninach lub w kotlinach górskich. M ia­

łem sposobność przyjrzeć się utw orom zu­

pełnie analogicznym w górach A m eryki po­

łudniow ej, gdzie na płaskowyżu Q uiteńskim w szystkie nierów ności g ru n tu zostały w y­

pełnione drobnym , żółtawobiałym pyłem, zaw ierającym szczątki dziś żyjących mięcza­

ków lądowych, oraz kości zw ierząt dyluw i- j alnych (M astodon A ndium , P rotauch enia etc.). Zauw ażyć należy, że wszelki utw ór gieologiczny, bez względu n a sposób jeg o pow stania, któ ry pow stał z drobnego pyłu, czy to lodowcowego, czy też innego pocho­

dzenia, utlenionego na pow ietrzu, będzie posiadał wszelkie zew nętrzne charaktery t. z w. lossu, tak, że w każdym danym wy­

padku, należy genezę tego utw oru oddziel­

nie wyjaśnić. R ichthofen mniema, że g ru ­ by n a 400 m pokład lossu w dolinie H oang- H o, je s t dziełem wiatrów ; tw ierdzenie to zdaje się być przesadzonem , zwłaszcza, że loss chiński zaw iera spore kam yki; p raw do ­ podobnie jestto utw ór analogiczny z lossem nadreńskim , k tó ry oznaczyliśmy N r 2.

T ak więc dochodzim y do wniosku, że wszystkie trzy główne teoryje pow stania lossu są słuszne, nie należy tylko żadnćj z nich pojedyńczo do wszystkich odmian lossu stosować.

■) Por. Wszechśw. T. T, str. 11.

W S Z E C IIS W IA T .

(7)

N r 45. WSZECHŚWIAT.

DWUTLENEK WĘGLA

według ZE To e r m a y e r a

napisał

i ^ r . :p i.

Żyjem y, ja k wiadomo, n a dnie olbrzy­

miego m orza pow ietrznego, ze wszech stron otaczającego kulę ziemską, o głębokości oko­

ło 9 mil. Jed n ą, nigdy niebrakującą, skła­

dową częścią tego m orza je s t dw utlenek wę­

gla (t. zw. kw as węglany, C O 2), którego ilość w porów naniu z tlenem , azotem i pa­

rą w odną je st w praw dzie nadzwyczaj dro­

bną, którego ro la je d n a k w arunkuje cały byt żyjącej, a w znacznej części i obecny stan nieożywionej natury. Gaz ten służy za głów ny pokarm roślinom , dostarczając im w ęgla niezbędnego do w ytw orzenia ma­

teryi organicznej, z której zbudow ane jest ciało roślin i zw ierząt. Nie ulega w ątpli­

wości, że cały olbrzym i zapas węgla, złożo­

ny w m ateryi organicznej istot żyjących, w naszych pokarm ach, w m ateryjałach opa­

łow ych i ośw ietlających, pochodzi z dwu­

tlenku węgla pochłoniętego z atmosfery przez rośliny zaw ierające chlorofil.

Lecz dw utlenek w ęgla znajduje się i po­

średnio w ścisłym zw iązku z życiem i w zro­

stem roślin, gdyż przyjm uje udział w zwie­

trzaniu skał i tw orzeniu g runtu dla roślin i przyczynia się do przygotow ania dla nich odpowiednich pokarm ów mineralnych. T y l­

ko przez zaw artość dw utlenku węgla woda w dzierająca się do ziemi, je s t w stanie rospu- ścić wiele soli m ineralnych, bez których ro­

ślina żyć nie może i tym sposobem umoże- bnić korzeniom ich wessanie. Istnienie więc roślin i zw ierząt je s t zależne od obecności tego gazu w atmosferze, a ogrom ny jego w pływ n a św iat organiczny i nieorganiczny daje nam sposobność do podziwu, ja k natu ­ ra małemi środkam i wielkie dzieła tworzyć umie.

G dy poznano absolutną niezbędność kw a­

su węglanego w atmosferze, poczęto n atu ­ ralnie badać jego ilości w pow ietrzu. P rze d pięćdziesięciu mniej więcej laty dopiero zo­

stały przedsięw zięte pierwsze dokładne ilo­

ściowe oznaczenia dw utlenku węgla w po­

w ietrzu; lecz od tego czasu badania te,zw ła­

szcza w Niemczech i F rancyi, stały się przed­

miotem tak wielostronnych i dokładnych

j prac, że analizowano pow ietrze nietylko w m iastach i pozamiejskich okolicach, ale

j i na górach, w dolinach, nad morzem, a na- j wet w pustyniach. W ostatnich dopiero la-

! tach i pow ietrze leśne zaczyna być badane pod tym względem.

O obecności dw utlenku w ęgła w pow ie­

trzu, łatw o się przekonać. W oda wapienna, pozostawiona w naczyniu otw artem , powoli pokryw a się n a powierzchni pow łoką białą w ęglanu wapna. N astępuje tu połączenie kw asu węglanego z pow ietrza z wapnem.

Pierw szy, któ ry dowiódł z dokładnością obecności dw utlenku węgla w atmosferze, był Bergm an (w roku 1774). Następnie ilo­

ściowo badali go H um boldt, F ourcroy, D al- ton. T henard i inni, lecz dokładniejsze licz­

by otrzym a! dopiero T eodor de Saussure młodszy, w iatac h 1827— 1829, przy badaniu pow ietrza w okolicach Genewy. W r. 1839 i 1840 B oussingault w ykonał wielką ilość oznaczeń -w P ary żu i na otw artem polu w wielu miejscach A lzacyi. W szystkie me­

tody oznaczenia tego gazu, polegają na po- chłonieniu go przez odm ierzone ilości wo­

danu w apnia lub bary tu i następnem obli­

czeniu go podług znanych wag cząsteczko­

wych utw orzonych związków.

Z rezultatów otrzym anych przy tych ozna­

czeniach, dają się wyprow adzić nadzwyczaj ciekawe wnioski.

P rzedew szystkiem najnowsze dokładne badania przekonały, że wbrem analizom ' Saussura, Boussingaulta, Schlagintw eita iin.

ilość dw utlenku w ęgla wynosi przeciętnie na 10000 cm sześciennych pow ietrza 3 crn sześcienne tego gazu (t. j . 0 ‘03% ). O zna­

czenia starsze, wykonane podług metod mniej ścisłych, dały 0 ’04— 0-06% . Również i wahania, którym ulega ilość dw utlenku węgła w skutek miejscowych i m eteorologi­

cznych warunków, mniejsze są niż dawniej przypuszczano.

(8)

712 W SZECH ŚW IAT. N r 45.

Natomiast rezultaty w szystkich p raw ie badaczy, w ykazują w iększą ilość kw asu wę­

glanego w pow ietrzu nocnem, niż w dzien- nem. Ł atw o to sobie objaśnić. R ośliny zielone bez dostępu św iatła nie odżyw iają się dw utlenkiem w ęgla, w ydzielając tlen, lecz tylko oddychają j a k wszystkie istoty żyjące, zużyw ając tlen i w ydzielając d w u tle­

nek węgla. P roces ten oddychania ma m iej­

sce i podczas dnia, lecz byw a m askow any przez proces odżyw iania, w k tó ry m większe ilości gazów przy jm u ją udział. Lecz nie- dość na tem. Podczas nocy, pow ietrze zn a j­

dujące się w w yższych w arstw ach ziemi, ciepłe i bogate w dw utlenek w ęgla, łatw iej w ystępuje n a pow ierzchnię, m ięszając się z zim niejszem zew nętrznem pow ietrzem , niż podczas dnia.

O kazuje się również, że w ciepłych po­

rach roku, zw łaszcza jesienią, więcej je s t dw utlenku węgla, niż w zim ie. Albowiem , przy niskiej zimowej tem p eratu rze, procesy gnicia, próchnienia i butw ienia organicznej m ateryi, jed no z głów nych źródeł dw u tlen­

ku węgla, odbyw ają się daleko w olniej, niż p rz y tem peraturze wyższej. W a h a n ia j e ­ dnak, o których tu mowa, poruszają się w m ałych bardzo granicach: nie przenoszą one k ilk u dziesiętnych części cm sześcien­

nych na 1 0 0 0 0 cm powietrza.

O w pływ ach czynników m eteorologicz­

nych, ja k tem peratury , ciśnienia barom etry­

cznego, siły i k ieru n k u w iatrów , m gły, de­

szczu i śniegu, z otrzym anych dotychczas rezultatów żadnych stanow czych wniosków | w yprow adzić nie można. P o d tym w zglę- | dem ilość doświadczeń jeszcze je s t niedosta­

teczną. N atom iast m ożna z dokładnością porów nać pow ietrze m iejskie z zamiejskiem . Z daw ałoby się, że w w ielkich m iastach, gdzie tysiące kom inów bezustannie dostar­

cza pow ietrzu olbrzym ich mas dym u, gdzie ogrom ne ilości oddychających ludzi i zw ie­

rząt i stosy gnijących odpadków , substancyj organicznych, przed staw iają nadzw yczaj bo­

gate źródło kw asu węglanego, pow ietrze po­

winno go zaw ierać więcej, niż na otw artem polu. B adania w P ary żu , L ondynie, Gene­

wie, M anchestrze i t. d., okazały jed n ak , że powietrze m iejskie nie je s t istotnie obfitsze w dw utlenek węgla od pow ietrza zam iej- ! skiego. Tylko przy w yjątkow ych w aru n ­

kach kw as w ęglany w mieście, stanowi wię­

cej niż 3-5 części na 10000 części pow ietrza.

D owód to, z ja k ą szybkością przez prąd y pow ietrzne i dyfuzyją dw utlenek węgla roz­

dziela się i znika w wielkiej masie m orza pow ietrznego. P o d łu g p raw a dyfuzyi bo­

wiem, wszystkie gazy bez względu na swój ciężar właściwy, okazują skłonność do wza­

jem nego mięszania i p rzenikania się naw et w zupełnym spokoju. Z najdujem y w tem rów nież objaśnienie, dlaczego kw as w ęgla­

ny, pomimo, że je s t o połowę cięższy od ró ­ wnej mu objętości pow ietrza, nie osiada na pow ierzchni ziemi, lecz rów nom iernie je s t zm ięszany z innem i częściami składowemi atm osfery.

Z daje się, żc rów nież niema istotnych róż­

nic co do zaw artości dw utlenku w ęgla po­

m iędzy pow ietrzem dolin i wysokich gór.

Inaczój rzecz się ma z pow ietrzem nad po­

w ierzchnią m orza. T utaj ilości dw utlenku w ęgla często okazują zgodność z ilościami nad lądem , lecz zdarzają się i znaczne ró ż­

nice. j t y pow ietrzu pustyń P etten ko fer w praw dzie znalazł więccj niż przeciętną ilość dw utlenku węgla. Ilość ta jed n ak nie wychodzi poza granicę najw iększej ilości, otrzym anej rów nież w m iastach i n a polu.

D o kładne analizy pow ietrza leśnego po­

zw alają przypuszczać, że i ono pod wzglę­

dem zaw artości kwasu węglanego istotnie nie różni się od pow ietrza pól.

M ożemy więc uw ażać za fakt dowiedzio­

ny, że dw utlenek w ęgla atm osfery, podlega nieznacznym wahaniom zależnie od meteo­

rologicznych i miejscowych w arunków , że je d n a k pom iędzy pow ietrzem miast, pól, la­

sów, gór i pustyń, różnic istotnych niema.

Z analiz panów A . M untza i E . A ubina, i którzy p rzy sposobności nastręczony przez francuską ekspedycyją dla obserwowania przejścia W enery, otrzym ali próby powie­

trz a z siedm iu stacyj północnej i południo­

wej A m eryki, wiemy, że i tam pow ietrze za­

w iera tyleż dw utlenku węgla, co w E u ro ­ pie. O kazało się tylko, że pow ietrze pół­

kuli południowej zaw iera trochę mniej tego gazu niż pow ietrze półkuli północnej; p rzy ­ czynę tego niżej objaśnimy.

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.

W tych w arunkach w skutek oddychania lu-

(9)

N r 45. W SZECHŚW IAT. 713 dzi i zw ierząt, spalania gazu i świec, pale­

nia tytoniu i t. d. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się wzmaga, że dłuższy pobyt w takioli m iej­

scach może się stać niebespiecznym dla zdro­

wia. Je śli uprzytom nim y sobie, że powie­

trze, wydychane przez dorosłego człowieka, zaw iera 4°/0 na objętość dw utlenku węgla i że człowiek w godzinę przysparza powie­

trzu w ten sposób 2 0 l tego gazu, że d altj stearynow a lub woskowa świeca przy spale­

niu daje n a godzinę 15 l, płomień gazowy 83 l, cygaro palone około 5 l, zrozumiemy, że w ciasno zam ieszkanych lokalach, źle w entylow anych izbach szkolnych, salach koncertow ych i t. d. ilość dw utlenku węgla często 1 0 i 2 0 razy je s t w iększą od norm al­

nej. Na zasadzie szeregu badań P ettenko- fera uw ażam y pow ietrze pokojowe jeszcze za czyste, gdy na 1 0 0 0 0 części nie zaw iera więcej niż 1 0 części (t. j . 0’l° /0) czyli więcej niż trzy razy w iększą od norm alnej ilości dw utlenku węgla. W iększa ilość stanow­

czo je st szkodliwą. P rz y zaw artości 3— 4°/0

płomienie ju ż zaczynają ciemniej świecić, następuje trudność przy oddychaniu; przy jeszcze większej ilości płomienie gasną i na­

stępuje śmierć. Z tych danych łatw o osą­

dzić, ja k doniosłą pod względem higijenicz- nym rolę odgryw ają obszerne pokoje i dobra wenty lacyja.

P oznajom iw szy się ze stanem powietrza, badanego co do ilości zaw artego w niem dw utlenku węgla, musimy jeszcze zastano­

wić się nad źródłam i, z których gaz ten po­

chodzi i n ad tem i zjaw iskam i w naturze, w skutek których zostaje w ciągłym swym obiegu peryjodycznie zużywany.

Zwróćmy się więc naprzód do źródeł dwu­

tlenku węgla.

1) O ddychanie, palenie i gnicie, procesy z p u n k tu widzenia chemicznego analogiczne, dostarczają atm osferze całego zapasu d wu ­ tlenku węgla, któ ry został użyty przez rośliny dla zdobycia sobie węgla i w ytw orzenia ma­

teryi organicznej. Jednocześnie w zjaw i­

skach tych w ytw arza się zupełnie ta sama ilość ciepła (energii), ja k a została pochłonię­

ta w postaci prom ieni słonecznych, gdy chodziło o rozłożenie d w utlenku węgla w kom órkach chlorofilowych na węgiel i tlen. Pow iedzieliśm y, że człowiek na go­

dzinę dostarcza 2 0 l — V5o m sześć, dw u­

tlenku węgla. Ł atw o obliczyć, że 1400 mi- lijonów ludzi, zam ieszkujących kulę ziem­

ską, dostarcza rocznie około 245280 m i- lij onów m etrów sześciennych. Jeszcze wię­

kszą je s t ilość dostarczana przez zwierzęta.

Jeśli zw ażym y dalój, że centnar w ęgla k a­

miennego (z zaw artością 82% w ęgla chemi­

cznie czystego) przez spalenie daje około 76 m sześć, k w asu węglanego, a podług v. C arnalla roczna prod uk cy ja węgla na ca­

łej ziemi w ynosi około 2 0 0 0 m ilijonów cen­

tnarów', nie możemy nie przyznać, że i tą dro­

gą atm osferze oddajem y olbrzym ie ilości dw utlenku węgla. P rz y gniciu m ateryi or­

ganicznej, drzewa, opadłych liśjti w lesie i t. d., tyleż się tw orzy kw asu węglanego co i przy spalaniu tych m ateryj w piecach,—

utlenianie tylko w tym razie zachodzi wol­

niej i całkow ita ilość wytworzonego gazu roskłada się na znacznie dłuższy przeciąg czasu.

2) W praw dziw ie zdum iewających ilo­

ściach wydobywa się dw utlenek węgla z szpar i szczelin w skorupie ziemskiej i z bardzo rosprzestrzenionych źródeł mine­

ralnych. T e wyziewy kw asu węglanego mają miejsce przew ażnie w sąsiedztwie dzia­

łających lub wygasłych wulkanów. P rz y to ­ czymy tylko jak o przy k ład źródła w P y r- mont, które rocznie dostarczają o k o ło ,

2 0 0 0 0 0 m sześć, dw utlenku węgla. Źródeł takich można tysiące naliczyć. W miejsco­

wościach w ulkanicznych, gdzie się one znaj - dują w wielkiej ilości, m ożna często zauw a­

żyć dokoła szczelin m artw e ptaki, myszy i t. d.; zapałki, zapalone tutaj, gasną, a w naj bliższem sąsiedztwie w egetacyja zu­

pełnie obum iera (w skutek braku tlen u po­

trzebnego roślinom do oddychania).

Nie ulega więc wątpliwości, że w wiel­

kich głębiach ziemi znajdują się nadzwyczaj obfite źródła dw utlenku węgla. S tarano się objaśnić pochodzenie tego dw utlenku węgla.

S łynny gieolog Gr. B ischof dowiódł, że kwas krzem ny ( S i0 2) ju ż p rzy tem peraturze wrą- cćj wody je s t w stanie rozłożyć węglany wapnia, m agnezu i tlenku żelaza i tym spo­

sobem wydzielić dw utlenek węgla. B a r­

dzo więc praw dopodobna, że w tych głę­

biach ziemi, gdzie panuje nadzwyczaj wy­

soka tem peratura, węglany w apnia (w apnia-

(10)

714 W SZECH SW IAT. N r 45.

ki) pod wpływem d w utlenk u krzem u (k w a r­

cu) przechodzą, w krzem iany w apnia, w y­

dzielając kw as w ęglany. P rz y ta k wyso­

kiej tem peraturze możliwym je s t i rosk ład węglanu w apnia na wapno i kw as w ęglany ja k i się odbywa p rzy zw ykłem w ypalaniu wapna. Inną hipotezą stara się wyjaśnić tw orzenie się d w utlenku w ęgla w głębi zie­

mi M eunier. W w nętrzu ziem i, p rzy p u sz­

cza ten uczony, zn a jd u ją się w ielkie ilości żelaza, zaw ierającego w ęgiel, w oda więc, w dzierająca się do tój głębokości, p rz y p a­

nującej tam tem peraturze, działa n a to żela­

zo, tw orzą się tlen k i żelaza i węglow odory.

Te ostatnie p rz y w ydobyw aniu się naze­

w n ątrz przez spalanie dają d w u tlen ek wę- gła ')•

3) Niem nićj ważne źródło d w u tlen k u w ęgla w atm osferze, które je d n a k dotych­

czas zbyt często pom ijano, stanow i zaw arte w ziem i pow ietrze (G ru n d lu ft), dziesiątki i setki razy więcej m ające tego gazu, niżpo- Avietrze nad pow ierzchnią ziemi. T a w iel­

k a ilość dw utlenku w ęgla pochodzi z gn i­

jącej organicznej m ateryi, znajdującej się w ziemi. Im kaw ał g ru n tu zaw iera więcej takiej m ateryi i im takow a prędzej ulega roskładow i p rzy um iarkow anym stopniu wilgoci i wyższej tem peraturze, tem pow ie­

trze w gruncie zaw iera więcej dw utlenku w ęgla. P o w ietrze to nie zn a jd u je się w spo­

koju,lecz w ciągłym w olnym ruchu , kom uni­

kując się z zew nętrznem pow ietrzem atm o­

sfery. P rz y tej nieustannej w ym ianie po­

w ietrza z ziem i z pow ietrzem atm osferycz- nem , w stępują w g rę czynniki m eteorolo­

giczne, pow odujące niem ały p rzypływ po­

w ietrza z w ew nątrz, a tem samem przypływ d w u tlen k u w ęgla do atm osfery.

G dy tem p eratu ra pow ietrza nad ziemią je s t niższą od tem p eratu ry pow ietrza w zie­

mi (zim ą lub w letnie nocy), pow ietrze zze­

w nątrz w dziera się do g ru n tu i w ypycha stam tąd na zew nątrz lżejsze, bo cieplejsze,

') Prof. E b erm a y er w p racy swej: „Die Beschaf- fenheit d er W aldluft und die B edeutung d er athm o- sphaerischen K ohlensaeure fuer die '\Valdvegetation etc.“ p rzy taczając obiedw ie te hipotezy, przypusz­

cza, że pierw sza (Bischofa), je s t praw dopodobniej­

szą. T rzeba je d n a k przyznać, że to, co mówi Meu­

n ier, a co je s t niczem innem , j a k hipotezą Mendele- jew a o pow staw aniu w ziem i nafty (węglowodorów), również m a za sobą dośw iadczalne potw ierdzenie w badaniach Cloeza.

pow ietrze. W ym iana taka następuje także p rz y każdym silniejszym deszczu. W oda, w dzierająca się w g ru n t, w ypiera stam tąd pow ietrze na zew nątrz, gdy tymczasem z n ad ziemi przybyw a na to miejsce pow ie­

trze świeże. Potężnym i działającym w tym sam ym k ierunku czynnikiem są rów nież p rą d y powietrzne, płynące ponad ziemią.

S ilne w ahania ciśnienia barom etrycznego o tyle w yw ierają tu swój w pływ , że przy zm niejszonem ciśnieniu atm osfery pow ie­

trz e z w nętrza w ystępuje n a w ierzch, nato ­ m iast przy silniejszem ciśnieniu zzew nątrz, pow ietrze byw a wpychane w ziemię. W obu razach skutek pozostaje ten sam, a atmosfe­

r a wzbogaca się w dw utlenek węgla.

Jeśli proces ten pow oduje wzbogacanie atm osfery w dw utlenek węgla, w takim ra ­ zie musi się ono n ajpierw okazać w n ajn iż­

szych w arstw ach pow ietrza, bespośrednio przylegających do ziemi. W tym k ierun ku przez F o d o ra przedsięw zięte badania, p ro ­ w adzone od Stycznia 1877 do Listopada 1879 roku, rzeczywiście przekonały, że n a j­

niższe w arstw y pow ietrza w ciągu całego praw ie roku, zaw ierają więcej kw asu w ę­

glanego i że w w arstw ach tych w ahania co do ilości tego gazu są większe niż w w ar­

stw ach położonych 2 ‘5 m ponad ziemią.

W sk u tek bardzo nieproporcyjonalnego podziału m orza i lądu na obudw u półkulach

j m ożnaby też objaśnić, dlaczego powietrze półkuli południow ej zaw iera nieco mniej dw utlenku w ęgla niż pow ietrze półkuli pół­

nocnej. P ó łk u la południow a posiada le­

dw ie trzecią część lądu półkuli północnej.

(dok. nast.)

0 ZADANIACH OBECNYCH

PRZEZ

A. Y o u n g a

p r z e ło ż y ł S. K.

(Dokończenie ')•

Nie mogę tu, dla braku czasu, p rzep ro ­ wadzić stosownej dyskusyi licznych zaga-

') Por. Wszechśw. T. IV, N r 43.

(11)

N r 45.

dnień astronom ii gw iazd stałych. P raea astronomów, ciągła i bez kresu, polega głó­

wnie na bezustannych obserwacyjach i na klasyfikowaniu gw iazd ze w zrastającą coraz ścisłością. Położenia te gwiazd są podsta­

wą wszystkich poszukiw ań astronom icznych, tyczących się ru ch u ciał niebieskich: są one punktam i w ytycznem i wszechświata. P o ­ równyw anie k a ta lo g ó w , dokonywanych w różnych'epokach, wykaże drogi i prędko­

ści wszystkich członków rodziny niebie­

skiej i wykaże nam też w ielką drogę prze­

bieganą przez słońce i jego orszak plane­

tarny ').

W śpółcześnie też prow adzą się obserwa- jcyje m ikrom etryczne m iędzy różnemi gwiaz­

dami tegoż samego zbiorowiska, aby ros- poznaó ruchy, ja k ie między niemi zacho­

dzą; następnie, rzeczą je s t m atem atyka, roz­

wiązać zagadnienia, tyczące się tych prze­

mieszczeń.

O d czasu nowych poszukiwań G illa, E l- kina w A fryce południow ej, a Struvego, H a lla i innych w innych miejscowościach nad paralaksam i gw iazd, spodziewać się możemy w przyszłości niedalekiej rozle- glejszych wiadomości w tym przedmiocie:

zamiast ja k ic h dw unastu paralaks dokła­

dności w ątpliw ej, będziemy ich posiadać setkę lub naw et więcej, a odnoszących się do gwiazd bardzo różnego blasku i ruchu. Bę­

dziemy m ieli drogę pew ną do badań nad budową i w ym iaram i świata gwiaździstego, zarówno ja k i nad przesuwaniem się gwiazd i słońca naszego w przestrzeni.

Niemniej zajm ującem i w ydają się nam badania, gorliw ie prow adzone przez astro­

noma am erykańskiego P ic k erin g a i przez innych astronom ów nad blaskiem i zmien­

nością gwiazd 2). O d roku 1875 fotogra­

fij a gwiazd stała się praw ie nową nauką.

Je st z górą tysiąc gwiazd podwójnych, które należy obserwować i orbity ich wy­

znaczyć. M gławice w zyw ają żywo naszej baczności, odkąd zwłaszcza w niektórych z nich dostrzeżono zm iany postaci i bla­

') Ob. „ 0 rnchu gwiazd11 przez S. K. (Wszechśw.

T. IV, str. 546 i nast.).

2) Ob. „Gwiazdy zm ienne" przez S. K. (W szechśw.

T. I, str. 113 i nast.).

sku, mogące odsłonić nam jakieś cudow ne tajem nice tw orzenia się światów.

K ażda gw iazda stanowi przedm iot ba­

dań spektroskopow ych; jednakow oż, j a k ­ kolwiek z tego p u nk tu widzenia większa ich część może być ugrupow aną w m ałą liczbę klas, widm a gwiazd jednój i tej sa­

mej g ru p y różnią się między sobą tak, ja k osobniki należące do jedn ego gatunku.

Do takich poszukiw ań trzeba nam przy­

rządów nowych, nadzwyczajnej mocy opty­

cznej i wielkiej ścisłości, zarówno do mie­

rzenia kątów , ja k i do badań czysto fizycz­

nych. Fotografija wysuwa się z każdym dniem coraz bardziej na miejsce naczelne, a jeżeli oko ludzkie je st rzeczywiście godnem zaufania w badaniach ścisłych, to kiedyś w ygóruje nad niem ciem nia optyczna, która służy w iernie, bez uprzedzeń i imaginacyi.

Nie doszliśmy wszakże jeszcze do tego, an a- w et fotografija pozostanie zawsze bezw ła­

dną w pew nych rodzajach dostrzegań; oko bowiem i um ysł obserw atora łączą, że tak powiem, w rażenia kilk u zjaw isk kolejnych i obranych w celu wspólnego ich ujęcia, gdy tym czasem ciemnia optyczna dać nam tylko może nieożywioną ko piją stanu rzeczy chwi­

lowego, ze wszystkiem i niedokładnościam i atmosferycznemi i innemi.

Nowe metody są konieczne (i z pewnością

^ostaną w ykryte) dla w yrugow ania błędów rów nania osobistego p rzy obserwacyj ach czasu; ścisłość większa je s t koniecznie p o ­ trzebna i w krótce zdobytą zostanie; zdołam y obejść lub usunąć błędy przyrządów , pocho­

dzące z różnic tem peratury, ze zgięć mecha­

nicznych i z braków konstrukcyi. A strono­

mowie poszukują obecnie ilości tak d ro ­ bnych, że dawniej zakryw ane były błędam i obserwacyi, które uważano za zw ykłe i któ ­ re trzeba było tolerow ać. Jakeśm y to wska­

zali na początku tej mowy, nauka doszła do pu nktu, n a którym przystąpić w inna do roz­

w ażania nieprawidłowości obrotu dziennego ziemi i niestałości je j osi. A stronom od­

wrócił obecnie daw ną maksymę sądów: dla niego, z zupełną praw d ą minimis curat lex; błędy drobiazgowe stanowią zasiew przyszłych naszych wiadomości i stanow ią podstaw ę praw nowych.

715

WSZECHŚWIAT.

(12)

716 W SZE CH ŚW IAT. N r 45.

A teraz, kończąc ten p rzegląd głów nych zagadnień obecnej astronom ii, p rz eg ląd po­

spieszny, niedokładny, a—obaw iam się te­

go—i nudny, jakążbyśm y odpow iedź dać mogli temu, kto nas zapyta: cui bono?, te­

mu, ktoby chciał wiedzieć, skąd pochodzi ów zapał, co czyni ochotników naszych ta k gorliwym i i niestrudzonym i w ich badaniach?

Oczywiście, n ad e r niew iele z rozbieranych tu kwestyj m a zw iązek bespośredni z dobro­

bytem m ateryj alnym ro d u ludzkiego. Być je d n a k może, że b adania nad prom ieniow a­

niem słonecznem i n ad istotą plam słonecz­

nych doprow adzą nas do dokładniejszych poglądów na m eteorologiją ziem ską i p rz y j­

dą w tedy w pomoc rolnikom naszym i że­

glarzom . Nie mówię, że tak będzie,1—spo­

dziew am się tego, lubo nie m ożna tw ierdzić bezw zględnie. Może też inne poszukiw a­

nia astronom iczne zdołają ułatw ić oznacza­

nie szerokości i długości gieograficznych i przyłożą się do pow odzenia w y praw nau­

kow ych i handlu; ale, z n ad e r m ałym w yją­

tkiem , przyznać trzeba, że obecne badania astronom iczne nie posiadają zgoła żadnej w artości handlow ej.

Nie należę do tych, co gardzą zasadam i lub praw dam i naukow em i, dlatego, że nie przedstaw iają znaczenia bespośredniego dla potrzeb życia praktycznego i nie przynoszą złotych i groszy dobrobytow i społeczeń­

stwa; w artość ich handlow a, taka, ja k ą jest, w inna być przyjm ow ana z wdzięcznością.

W szakże, w szystkie prawne praw d y nau­

kowe m ają w artość handlow ą pośrednią, dla tego, że w iedza je st potęgą i dlatego też (nie wypowiadam tego lekko), że p raw d a uczyni nas wolnym i. N iew ątpliw ie człow iek in teli­

gentny i z um ysłem w ykształconym zdoła w ogólności zapew nić sobie życie wygo­

dniejsze i łatw iejsze, aniżeli człow iek głupi i bez wiedzy. Inteligencyja i um ysł są naj- potężniejszem i sprzym ierzeńcam i siły i zrę­

czności w w alce o byt. T ak więc, z punktu w idzenia czysto ekonomicznego, każda ga­

łąź wiedzy godna je s t najchętniejszych na­

szych badań.

W stydziłbym się wszakże pozostać na gruncie tak ograniczonym ; najw iększą w ar­

tością p raw dy naukow ej nie je s t jó j w ar­

tość ekonom iczna; je s t ona p o rządku zupeł­

nie różnego i wyższego; a w stopniu bardzo j

wysokim głów ną je j wartość stanow i ra- czćj to, za czem gonimy, aniżeli to co posia­

damy. Życie praktyczne (pokarm i napój, odzież i schronienie) zajm uje zapew ne pier­

wsze miejsce i stanow i podstawę niezbędną wszelkiej innej spraw y wyższej; ale nie je s t to ani całe życie, ani jeg o część najlepsza, ani główna. P om ijając tu wszelkie rozw a­

żania duchowe lub religijne, k tó re w cho­

dzą w skład naszych stosunków społecz­

nych, niema potrzeby przed tem zgrom a­

dzeniem bronić wyższości życia intelek tu al­

nego, estetycznego i m oralnego ponad b y ­ tem m ateryj alnym , albo dowodzić, że po­

k arm um ysłow y stoi o wiele wyżźj ponad pokarm em cielesnym. Poszukiw anie i od­

słanianie tajem nic niebios dostarcza um y­

słowi ludzkiem u ćwiczenia najzdrowszego i najkorzystniejszego.

K tó raż nau ka m ogłaby lepiej wyświetlić w szystkie szlachetne zalety człowieka, lepiój ustalić praw dziw e jeg o stanowisko w p rz y ­ rodzie, przeciw staw iając słabości by tu jego fizycznego wielkie dążenia jeg o inteligencyi, która, powiedzieć można, obejm uje św iat ca­

ły, zbliżając się do Bóstwa.

N aród biedny, upadający pod naciskiem nędzy, potrzebuje przede wszystkiem zape­

w nić sobie życie i schronienie. A le gdy byt jeg o m atery jaln y je s t zabespieczony, nasu­

w ają się mu potrzeby wyższe; nauka wtedy, dzięki miłości praw dy, kochaną je st i czczo­

ną, w raz z poezyją i sztukam i i zapewnia życie szersze, wznioślejsze, szlachetniejsze.

P o s i e d z e n i e o s i e m n a s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h . Po odczytaniu protokutu posiedzenia siedemnastego i przyjęciu go, po w prowadzeniu popraw ki zapropo­

nowanej przez d rą F r. Kamieńskiego, k tó ry obstaje p rzy swojem zdaniu, że Im patiens parviflora znajdu- I je się w ogrodzie botanicznym jak o chw ast, d r Odo Bujw id mówił om etodach poszukiwań bakteryjologi- I cznych. Treść tego przem ów ienia polegała na wy­

kazaniu, że d r Koch i inni, hołdujący jeg o szkole bakteryjologow ie, zwykli badać b ak tery je chorobo­

tw órcze trzem a rozm aitem i sposobami, a m iano­

wicie:

Cytaty

Powiązane dokumenty

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba

D lategoteż dziwić się nie m ożna, że gdy obecnie anato- m ija i em bryjologija porównawcza stanowią, tak znacznie rozw iniętą gałęź bijologii, fizy- jo lo

D la przygotow ania tedy kom órki siark ow ćj,B id ­ w ell domięszał do siarki taką ilość siarku m etalicznego, że stała się przewodnikiem : kom órka tak a

fologicznie od pew nych form zw ykłych, nie- jadow itych bakteryj wyróżnić się nie dają, ja k niem niej pew ne fakty, odnoszące się do sposobu pow staw ania,