• Nie Znaleziono Wyników

51. Warszawa, d. 20 Grudnia 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "51. Warszawa, d. 20 Grudnia 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

51. Warszawa, d. 20 Grudnia 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8

k w a rta ln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: ro czn ie „ 10 półrocznie „ 5

Pren u m e ro w a ć m ożna w R e d a k c y i W sz ech św iata i w e w sz y stk ich k sięg a rn iach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . D r. T . C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d ro w icz b. dziekan U n iw ., mag. K . D cike, mag. S. K ra m sz ty k , W t. K w ie tn ie w s k i, B . R e jc h m a n ,

mag. A. Śló sa rsk i i prof. A. W rz eśnio w sk i.

„W s z e c h ś w ia t11 p rz yjm u je ogłoszenia, k tó ry c h treść m a j a k ik o lw ie k zw iązek z n au k ą n a następ ujących w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz z w yk łeg o d ru k u w szpalcie albo jeg o m iejsce p obiera się za p ierw szy raz kop. 7 '/a,

za sześć n astęp nych ra z y kop. 0, za dalsze kop. 5.

A d re s ZRed-Sclrc^i: P o d w a le 2STr -3=.

Ą . 3

o 0 D C? cO ^

£;9.Y 0 0 0 \ ] ^ p

F ig . 1— 3. B a c i l l u s s u b t i l i s . 1. P a łe cz k i i łań c u c h y pałeczek. 2. N itk i, częścią z tw o rz ą c e m i się, częścią z gotow em i ju ż zarod n ik am i. 3. K ie łk o w a n ie z arod n ik a aż do

c h w ili d zielen ia się m łodej pałeczki.

F ig . i . K ie łk o w a n ie zarod n ika B a c i l l u s A n t h r a c i s .

(2)

802 W SZECH ŚW IAT. N r 51

0 POCHODZENIU ZARAZKÓW ŻYJĄCYCH

A W SZCZEGÓLNOŚCI

Z A R A Z K A W Ą G L IK O W E G O

napisu!

P t Mam, P r a ż m w s k i.

W ielkie odkrycia, dokonane w ostatnim dziesiątku lat na polu chorób zakaźnych i m ikroorganizm ów je w yw ołujących, w y­

św ieciły w praw dzie liczne fakty i zjaw iska przedtem zupełnie niezrozum iałe, ale p rz y ­ czyniły się zarazem do w yłonienia wielu no­

wych i ważnych zagadnień, k tóre jeszcze na w yjaśnienie czekają.

Do rzędu tych ostatnich zagadnień należy pytanie, czem są właściw ie b ak tery je za raz­

kowe (przyrzutow e)? ja k i je s t ich początek i sposób pow stania, czy żyją one tylko w do­

tkniętych chorobą organizm ach ludzkich i zw ierzęcych, czy także poza ich obrębem , a jeżeli tak, to jak iem i własnościami są one w tedy wyposażone?

P y ta n ie to n ad e r ważne tak z p u n k tu wi­

dzenia czysto teoretycznego, ja k niemniej dla prak tyk i codziennego życia, wyłoniło się zw olna z całego zam ętu pojęć, ja k ie się zak rad ły do nauki po pierw szych o d k ry ­ ciach na tem polu.

P rze d dw udziestu z górą laty panow ało powszechnie w nauce przekonanie, że b ak te­

ryje pow stają na drodze sam orództw a (ge- neratio spontanea) z m artw ej m ateryi ro­

ślinnej lub zw ierzęcej, przechodzącej w stan roskładu; opierano je m ianowicie na fakcie, że wszędzie, gdzie się znajdow ały gnija.ee m ateryje roślinne lub zw ierzęce, występo­

wały także bakteryje w nieskończonej ilości.

D opiero P asteu r w ykazał zapomocą równie ścisłych ja k gienijalnie obm yślanych do­

świadczeń, że brano w tym w ypadku skutek za przyczynę i że bakteryje tylko tam roz­

wijać się mogą, gdzie się ich zarodki ju ż go­

towe znajdują.

Zanim jeszcze spór o kw estyją sam oródz­

tw a przez P a ste u ra ostatecznie został ros- strzygnięty, zjaw iła się inna teo ry ją o po­

chodzeniu bakteryj. T eo ry ją ta zaprze- ' czała rów nież samoistności bakteryj om i u wa- żała je za utw ory pochodne albo za począt­

kowe formy rozwoju wyższych ustrojów , mianowicie grzybów, do których one po ca­

łym szeregu zm ian i przekształceń nazad w racają. Ojcem tego sposobu widzenia rze­

czy, był swojego czasu sław^ny, a dzisiaj chyba osławiony H allier, profesor un iw er­

sytetu jenajskiego. U trzym yw ał on i do­

tychczas jeszcze podobno utrzym uje, żebak-

! teryje w ytw arzają się z zw yczajnych pleśni, I drożdży i innych grzybów i po pewnym cza­

sie w śród przyjaznych okoliczności napo- w rót w nie się zam ieniają. T eoryją ta, wy-

| głoszona w czasie, kiedy znakom ite prace [ D e B aryego odkryły nam ciekawe i zaiste zdum iew ające zjaw iska przerództw a niektó- j rycli grzybów pasorzytnych, ja k np. rdzy, } trafiła na chw ilę bardzo dla siebie przyjaz- I ną; to też znalazła ona odrazu liczne srrono6 7 O j zw olenników i opanow ała naw et um ysły

bardzo poważnych zresztą badaczów. AV k ró t­

kim czasie jój panow ania, bo w niespełna latach dziesięciu, w prow adziła ona taki za- j m ęt w badaniach mykologicznych i speey- i ja ln ie bakteryjologicznych, że w tym labi­

ryncie bespodstawnych przypuszczeń, do­

wolnych urojeń, błędnych lub niedokła­

dnych obserwacyj i fałszywych tłumaczeń, naw et najbystrzejszy um ysł nie mógł się zo- ryjentow ać i wyszukać rzadkie zdrow e ziar­

no wśród kupy plewy przez ten czas nag ro ­ madzonej. P otrzeba było niezw ykłych wy­

siłków pracy i n ader mozolnego m etodycz­

nego badania, aby wykazać cala bespod- stawność i aw anturniczość tej teoryi, ja k niem niej besprzykładną lekkomyślność jej t wórców.

Niebawem też objaw iła się silna re ak cy ja przeciw temu zgubnemu prądow i. P ie r­

wszym wybitnym je j wyrazem były ogło­

szone w roku 1872 przez Cohna, „P oszu ki­

wania nad bakteryjam i“, w których uczony ten zw alczając metamorficzne poglądy H al- lie ra i jeg o szkoły, przyznaje bakteryjom przynależne im odrębne stanowisko w świe- cie ustrojów żyjących i zalicza je jak o oso­

bną g rup ę Schizomycetes do państwa roślin­

nego. A toli Cohn w walce swej przeciwko teoryi Iła llie ra popadł w drugą ostateczność.

U znaw szy baktery je za organizm y zupełnie

(3)

WSZECHŚWIAT. 803 odrębne i niem ające nic wspólnego ani

z drożdżam i ani z grzybam i wyższemi, upa­

tru je on w licznych ich formach, różniących się między sobą czy to kształtem , czy wiel­

kością, czy innem i cechami, choćby niezna- oznemi, tyleż osobnych rodzajów i gatun­

ków, którym przypisuje tę samą cechę sta­

łości i niezm ienności, ja k ą spotykam y u istot wyższej organizacyi. Co więcej, naw et for­

my do siebie podobne i niedające się pod m ikroskopem odróżnić, są dla niego zupeł­

nie odrębnem i gatunkam i, jeżeli tylko po­

siadają odrębne własności fizyjologiczne, t.j.

w sposobie życia lub w produktach w ytw a­

rzanych czem kolw iek między sobą się róż­

nią. W ten sposób w prow adził Cohn do nauki obok daw nego pojęcia gatunku mor­

fologicznego nowe pojęcie g atunku fizyjolo- gicznego. Do takich gatunków fi zyj o logicz­

nych zaliczył on przedewszystkiem b aktery­

je zarazkow e, które praw ie zawsze mają, że tak powiem, swoich sobowtórów między po- spolitem i i nieszkodliwemi bakteryj ami i od podobnych form tych ostatnich odróżniają się tylko zdolnością rozm nażania się w orga­

nizmach zw ierzęcych i w ywoływania w nich pewnych, charakterystycznych chorób.

Z apatryw ania C ohna znalazły bardzo po­

ważnego przeciw nika w osobie profesora monachijskiego K a ro la Naegeliego, słynne­

go tw órcy teoryi ,,inolekułów uorganizowa- nych‘‘ (micellów) i zasłużonego badacza na licznych polach bijologii roślin. Okolicz­

ność, że form y bakteryj zarazkowych mor­

fologicznie od pew nych form zw ykłych, nie- jadow itych bakteryj wyróżnić się nie dają, ja k niem niej pew ne fakty, odnoszące się do sposobu pow staw ania, szerzenia się i wyga­

sania chorób epidem icznych, posłużyły Nae- geliem u za broń przeciw ko zapatryw aniom Cohna i dostarczyły mu m atery ja łu d o u tw o ­ rzenia nowej teoryi o pochodzeniu bakteryj zarazkowych. Naegeli zgadza się z Cohnem w zasadzie, że bakteryje stanowią zupełnie odrębną grupę organizmów, niebędącą w ża­

dnym zw iązku genetycznym z wyższemi grzybam i, przeczy jed n ak , aby formy u nich napotykane odznaczały się przypisyw aną im przez C ohna stałością; przeciwnie, według pojęć Naegeliego, tak morfologiczne ukształ­

towanie, ja k niemniej własności fizyjologi­

czne bakteryj, mają być cechami w wyso­

kim stopniu zmiennemi i zalcżnemi od ze­

wnętrznych warunków życia, tak, że każda zm iana tych ostatnich pow oduje odpowie­

dnią zm ianę pierwszych. Z tego powodu nie uznaje on różnych form bak tery j, roz­

różnionych przez Cohna jak o M icrococcus, B acterium , Bacillus, Yibrio, Spirillum , Spi- rochaete i t. p. za odrębne rodzaje, a choćby naw et g atunki, lecz widzi w nich tylko sta ­ ny przejściowe albo formy przystosow ane

| jed neg o lub wogóle nielicznych gatunków . W ed ług Naegeliego tw orzą zatem bak teryje jak ob y jeden organizm w ielokształtny, w y­

stępujący raz w formie drobniutkich k u le­

czek jak o t. z w. M icrococcus w rozum ieniu Cohna, to znow u w formie pałeczek pro ­ stych (Bacillus), to skrzyw ionych (Yibrio), to śrubow ato skręconych (Spirillum ) i t. d.

i w ywołujący w m iarę nabytych w poprze- dnićj fazie swego życia własności i zależnie od w arunków nowego otoczenia, to zw ykłe zjaw isko gnicia, to ferm entacyją mleczną

i lub masłową, to inne tym podobne roskła­

dy. Idąc tym samym torem dalój, tw ierdzi Naegeli, że i baktery je zarazkowe, wywołu­

jące choroby w organizm ie ludzkim lub zwierzęcym, nie są niczem innem, ja k tylko odpowiednio przeobrażonem i formami zwy-

j kłych bakteryj. „B ak teryje miazmatyczne, j pow iada on, pow stają w przyjaznych w a­

runkach z b akteryj, znajdow anych przy

| gniciu ciał organicznych lub z innych w na­

turze rospowszechnionych bakteryj i zam ie­

niają się w nie napo w rót w przeciw nych w arunkach życia. B akteryje zarazkowe (contagia), których siedliskiem je s t organizm ludzki lub zwierzęcy i które, zw yczajną rz e­

czy koleją, przenoszą się z chorego na zdro­

wego, zam ieniają się w zw ykłe bakteryje, skoro tylko po w ydostaniu się z chorych or­

ganizmów żyją i rozm nażają się w zw ykłych ośrodkach. O dw rotna przem iana musi tak ­ że się zdarzać: ze zw ykłych bakteryj muszą powstawać zarazki1*.

T eo ry ja Naegeliego, p rzyjęta przez je ­ dnych z uznaniem, trafiła u innych na sta ­ nowczy opór. P rzeciw nicy zarzucali je j, że nie opierała się na żadnych danych do­

świadczalnych, lecz wysnutą była raczej na drodze czystej spekulacyi z faktów i zja­

wisk ogólnej n atury; przeciwstawiali je j tak ­ że wyniki ostatnich badań, które wykazy-

(4)

804 w s z e c h ś w i a t. N r 5 l . w aty niezbicie, że w świecie bakteryj istnie­

j ą tak samo ja k u organizm ów wyższych, różnice w sposobie rozw oju i w u k sz ta łto ­ waniu zew nętrznem , k tó re stale i niezależnie od w arunków zew nętrznych u trzy m u ją się i przelewają, na następne generacyje, a tem samem u praw niają do odróżnienia m iędzy niemi odrębnych gatunków , ja k k o lw ie k mo­

że nie w tak rozległych granicach, ja k je Cohn zakreślił.

W odpow iedzi na te za rzu ty ogłosił Ja n B uchner, uczeń Naegeliego w roku 1880 do­

św iadczenia swoje nad prątkiem w ągliko­

wym (Bacillus A nthracis), w yw ołującym groźną chorobę, znaną pod nazw ą w ąglika, k a rb u n k u łu albo zarazy śledziony. W do­

świadczeniach tych postaw ił on sobie za za­

danie udowrodnić, że p rą te k w ąglikow y daje się w pew nych w arunkach przeprow adzić w zw ykłą, nieszkodliw ą i w naturze bardzo rospow szechnioną b akteryją, zjaw iającą się zw ykle w' w ygotow anych nalew kach sia­

na i znaną w nauce pod nazw ą p rą tk a nikłego (B acillus subtilis, H eubacillus) i że naodw rót, z tego ostatniego m ożna wyho­

dować jadow itego p rą tk a wąglikow ego. Zgo­

dnie z tem założeniem swej pracy, dochodzi on na podstawie przeprow adzonych dośw iad­

czeń do w niosku, że obadw a p rą tk i z n a jd u ­ ją się ze sobą w ścisłym, genetycznym zw iąz­

ku i stanow ią jed en nierozłączny gatunek, którem u nadaje nazwę B acterium sub- tile.

W yniki dośw iadczeń B uchnera były nie­

tylko silnym argum entem przeciw ko teoryi C ohna i jeg o szkoły o niezm ienności g a tu n ­ ków bakteryj, ale m iały zarazem , ja k łatw o pojąć, wielką doniosłość praktyczną. Jeżeliby bowiem praw d ą było, że zarazek wąglikowy pow staje z pospolitego p rą tk a nikłego, to oczywiście cała etyjologija choroby w ągli­

kow ej, wyświecona, ja k się zdaw ało, osta­

tecznie przez badania P a ste u ra i R oberta K ocha, zupełnie inną przy b ierała postać, a zalecane przez tych badaczy środki zapo­

biegawcze (profilaktyczne) i obronne prze­

ciw' wąglikowi były albo zupełnie bespoży- teczne, albo przynajm niej niew ystarczające.

T rzeba było raczej obmyśleć nowe środki obrouy, któ reb y nietylko niszczyły ju ż wy­

tw orzone zarazki i zapobiegały ich szerze­

niu się, ale także nie dopuszczały do w ytw o­

rzenia się nowych zarazków przez przem ia­

nę zw ykłego p rą tk a w formę jadow itą.

W obec tego stanu rzeczy nauk a B uch ne­

ra o pochodzeniu zarazka wąglikowego na­

trafiła nietylko na stanowrczy opór ze strony zw olenników przeciwnego obozu, ale uzna­

ną została naw et za w prost niebespieczną, m ogącą wywołać zaniepokojenie w szero­

kich kołach. Jakże tu bowiem, mówili oni, obronić się przed wrogiem, który jest wszechobecny, którego z otoczenia ludzi i zw ierząt usunąć niepodobna i który w praw ­ dzie w zw ykłych okolicznościach nie je st niebespieczny, ale każdej chw ili może się stać takim przez nabycie jadow itych w ła­

sności. To też najznakom itszy z pom iędzy nich, R obert Koch, znany obecnie każdem u z rozgłośnych swych badań nad cholerą, w y­

stąp ił z surow ą k ry ty k ą doświadczeń B uch­

nera. W krytyce tej zw raca się on głównie przeciw ko zastosow anym przez B uchnera metodom badania i u p atru je w nich głów ną przyczynę wyników, do jak ich tenże do­

szedł. T w ierdzi on mianowicie, że metody doświadczeń B uchnera nie były dość ścisłe i nie daw ały rękojm i przed wtargnięciem innych bakteryj do k u ltu r p rą tk a wągliko-

A vego, w skutek czego te ostatnie zostały za­

nieczyszczone i przytłum ione przez pospoli­

te i niejadow ite bakteryje. Dalej podnosi on, że B uchner zaniedbał przy swoich bada­

niach użyć w ynalezionych przez niego (Ko­

cha) m etod barw ienia bak teryj, w skutek czego uszły jego uw agi różnice m orfologi­

czne, jak ie m iędzy obudwroma prątkam i istnieją. N areszcie pow ołuje się Koch na swoje własne doświadczenia, w których p rą ­ tek w ąglikow y, hodowany przez całe tygo­

dnie i miesiące w najrozm aitszych środkach odżywczych, zachowywał przecież stale i nie­

zm iennie pierwrotną sw oją jadow itość.

O dparcie tych zarzutów nie przedstaw ia­

ło B uchnerow i wielkich trudności. S korzy­

stał on mianowicie z niektórych słabych stron argum entacyi K ocha, ja k niemniej z okoliczności, że Koch sam nie um iał do­

kładn ie odróżnić p rątk a nikłego, lecz po- m ięszał go z innem i, bliżej nieznanem i bak­

teryj ami— i na tej podstawie dw a pierwsze zarzuty, jeżeli nie całkiem obalił, to przy ­ najm niej ostrze ich zw rócił przeciwko w ła­

snym badaniom Kocha. O dparcie zaś trze­

(5)

ciego i najw ażniejszego zarzutu, że p rątek w ąglikow y w sztucznych hodowlach nie tra ­ ci swój jadow itości, było tem łatw iejsze, że Koch hodowle sw oje przeprow adzał w z u ­ pełnie odm iennych w arunkach, a więc mu­

siał także dojść do zupełnie innych rezulta­

tów. Ostatecznie k ry ty k a K ocha zamiast osłabić wrażenie, ja k ie prace B uehnera wy­

w ołały w świecie naukow ym , podniosła jesz­

cze bardziej ich znaczenie i przyczyniła się do tem większego rospowszechnienia i u zna­

nia jeg o poglądów.

W obec ważności kw estyi i wysokie j prak­

tycznej je j doniosłości, wydało mi się ko- niecznem, poddać j ą jeszcze raz bliższemu i gruntow niejszem u zbadaniu. W tym celu przeprow adziłem szereg doświadczeń na­

przód dla przekonania się, czy i o ile pra- wdziwem je st tw ierdzenie B uchnera o ge- netycznem pokrew ieństw ie p rą tk a w ągliko­

wego z p rątk iem nikłym i o możebności przem iany pierw szego w drugiego i na odw rót. D ośw iadczenia te są tak proste, że każdy bez w ielkich zachodów może je po­

wtórzyć.

Do badań takich potrzeba przedew szyst­

kiem postarać się o czyste k u ltu ry prątków , gdyż tylko takie k u ltu ry dają czysty i ni- czem niezam ącony obraz ich wegietacyi i do­

zw alają śledzić nieprzerw anie wszystkie te drobne i nieznaczne przem iany, którym one w ciągu życia stopniowo podlegają.

Nic łatw iejszego, ja k uzyskać czyste ku l­

tu ry p rą tk a nikłego. J a k ju ż wyżej wspo­

mniałem , bakteryja ta należy do najpospo­

litszych w natu rze i znajduje się stale na wszelkich obum arłych częściach roślinnych, z których j ą też najłatw iej uzyskać można.

N ajlepiej nadaje się k u temu zw ykłe siano łąkow e, w którem p rątek nikły znajduje się najczęściej w stanie trw ałym czyli w formie zarodników . W tym celu moczy się garść siana przez kilka godzin w małej ilości wo­

dy przy 36° C, następnie przecedza otrzy­

maną nalew kę koloru żółtego przez gęste sitko, zobojętnia ją w razie wybitnie kw a­

śnej reakcyi, nareszcie gotuje przez jednę godzinę w kolbce szklanej, którój szyjkę wa­

tą zatkano. P rzez tak długie gotow anie zo­

stają zarodki wszelkich innych organizmów zabite, a u trzy m u ją się przy życiu tylko za­

rodniki p rą tk a nikłego, które, ja k Brefeld Nr 51.

pierw szy wykazał, naw et trzechgodzinne silne gotowanie mogą w ytrzym ać bez szkody.

W wygotowanej nalewce objaw ia się wc- gietacyja p rą tk a często ju ż po upływ ie k il­

kunastu godzin, do jednój doby, co poznać można łatwo po jednostajnem zm ętnieniu nalew ki. Jeżelibyśm y w tym czasie k ro plę nalew ki zbadali pod mikroskopem, to zn a­

leźlibyśmy w niej niezliczone roje pałeczek nieskończenie • m ałych, zaledwie %ooo m m grubych i dwa do czterech razy tak długich (fig. 1). Pałeczki te pływ ają nader żwawo już-to pojedyńczo, ju ż-to powiązane ze sobą w krótsze lub dłuższe tu i owdzie załamane łańcuchy lub dłuższe nitki. Zapomocą pe­

wnych środków barw iących, ja k hem atoksy- liny, można w ykryć u nich po dwie delikatne rzęsy, wychodzące z każdego końca pałecz­

ki. Te to właśnie rzęsy są organam i ruchu pałeczek; kurcząc się i w ydłużając w nader krótkich odstępach czasu sm agają one wodę i w ten sposób spraw iają, że pałeczka pły­

wa. P o jakim ś czasie pałeczki gromadzą się na powierzchni nalew ki i tworzą tutaj z początku delikatne, później coraz grubsze i pomarszczone, w dotknięciu suche, b ru ­ dno białe, powłoki; równocześnie dolne w ar­

stwy płynu ja k o ogołocone z pałeczek kla­

ru ją się. Zgrom adzone na powierzchni p a ­ łeczki w yrastają teraz w długie nitki, z po­

czątku nierosczłonkowane, później okazują­

ce wyraźne złożenie z krótkich pałeczek.

C zw artego lub piątego dnia po nastaw ieniu k u ltu ry następuje tworzenie się zarodników w nitkach. T reść każdej pałeczki, wcho- i dzącej w skład nitek, skupia się w jed n em miejscu i tworzy ciałko jajo w ate,siln ieśw ia- tło łam iące i z tego powodu podobne do drobniutkiego świecącego brylancika (fig. 2).

W koło tak uformowanego ciałka wytwa-

| rza się błona, poczem gotowe ju ż zarodniki

| u w alniają się przez rospuszczenie błon p a ­ łeczek i opadają nad no naczynia, tw orząc tu ­ taj brud no biały osad, podczas gdy rów no­

cześnie powierzchowna pow łoka się rospra- sza i nalew ka zupełnie się klaruje.

Chcąc poznać całą historyją rozwoju p rą t­

ka nikłego, należy jeszcze zbadać kiełkow a­

nie zarodników. I to badanie nie przedsta­

wia również w ielkich trudności. W tym celu do małej ilości wyjałowionej przedtem przez zagotowanie nalew ki siana lub innego

805

W SZECHŚW IAT.

(6)

806 "WSZECHŚWIAT. N r 51.

stosownego pły n u odżywczego, przenosi się zapomocą ru rk i szklanej trochę osadu, utw o­

rzonego na dnie poprzedniej k u ltu ry , zago- tow uje przez kilka m inut, a następnie p rz e­

nosi kroplę tego p ły n u n a szkiełka p rz y ­ kryw kow e i um ieszcza je na t. zw. kom orze wilgotnej. K om orę taką, może sobie każdy łatw o przyrządzić ze zw ykłego szkiełka przedm iotow ego i ram ki kw ad ratow ej, w y­

ciętej z te k tu ry i tak w ielkiej, ja k szkiełko przykryw kow e. N a tę właśnie ram kę, po­

przednio wodą zwilżoną, kładzie się szkieł­

ko przykryw kow e z kroplą p ły n u odżyw ­ czego, mieszczącego w sobie zaro d n ik i i ca­

ły p re p ara t ustaw ia pod m ikroskopem ce­

lem bespośredniej obserwacyi. P rz y odpo­

wiedniej tem peraturze 36—37° C (tem pera­

tu rę tę można otrzym ać na szkiełku przez zastosow anie stoliczka ogrzew anego S chul-o o tzego) zaczynają zarodniki zm ieniać się ju ż po upływ ie jed n ej do dw u godzin; p rz y niż­

szych tem p eraturach znacznie później. N a­

przód tracą one swój blask i pęcznieją do dw u lub trzechkrotnej pierw otnej swej obję­

tości, przyczem na ob u d w u ich końcach spo­

strzegać się d ają ciemniejsze plam ki. K ieł­

kowanie następuje pom iędzy temi dwiema plam kam i, a więc z boku zarodnika; tutaj zostaje p rz ed artą błona, a przez otw ór w ten [ sposób pow stały w yrasta na zew nątrz m łoda pałeczka, k tó ra w krótce po swem ukazaniu się, zaczyna się dzielić i w ydaw ać pałeczki potom ne (fig. 3). Na odrzuconej błonie za­

rodnikow ej zarysow ują się w spom niane wy­

żej plam ki, ja k o w yraźne zgrubienia; oczy­

wiście obecność tych zgrubień spraw ia, że p rzy kiełkow aniu pałeczka w yk lu w a się z boku zarodnika.

Nieco większe trudności przedstaw ia uzy­

skanie czystych k u ltu r p rą tk a wąglikowego, ale nie są one znow u tak wielkie, aby ich p rzy niejakiej cierpliw ości nie można było | pokonać. Do uzyskania czystych k u ltu r te­

go p rą tk a można użyć albo k rw i pochodzą­

cej ze zw ierząt chorych lub z całkiem świe- | życli trupów w ąglikow y cli, albo też kaw ał- j ków śledziony, w tkankach tych bowiem grom adzi się p rątek w niezliczonych ilo­

ściach. W pierw szym w ypadku puszcza się krew chorym zwierzętom na k ilk a godzin przed śmiercią i zbiera ją do naczyń, w przód w yjałow ionych przez mocne i kilkugodzin­

ne ogrzew anie, zachow ując wszakże tę ostrożność, aby do naczynia nie dostały się z pow ietrza zarodki innych bakteryj. M ałą ilością tej k rw i zakaża się następnie w yjało­

wione w przód i odpowiednie dla tego p rą t­

ka płyny odżywcze, np. jednoprocentow y ro stw ó r ek strak tu Liebiga. P rzeprow adza­

ją c doświadczenia z drobnem i zwierzętam i, np. myszami, którym k rw i utoczyć nie moż­

na, czeka się n a ich śm ierć, a następnie za­

raz po śmierci, zanim jeszcze tru p zastygnie, otw iera się jam ę piersiow ą, chw yta wyża- rzonem i w przód szczypczykami za serce, od­

cina aortę i w prow adza w prost do serca ko­

niec wyżarzonego w przód d ru cik a lub cien­

kiej rureczki szklanej. Ilość k rw i, ja k a osiądzie na końcu drucika lub rureczki, w y­

starcza, aby zakazić odrazu większą ilość (4— 5) k u ltu r z płynam i odżywczemi. Zc starszych trupów , które wszakże nie p rze­

szły jeszcze w stan roskładu, lepiej je s t uży­

wać do zakażenia śledziony. W tym celu kaw ałek dobrze ro startej śledziony ros- cieńcza się wygotowaną wodą dystylowaną tak silnie, aby na pew ną objętość płynu, np.

1 0 kropel, p rzy pad ała tylko jed n a b ak tery ­ j a i tą ilością zakaża się następnie płyn y od­

żywcze. Poniew aż śledziona trupów wą­

glikow ych przedstaw ia się ja k o b y jedno w ielkie m rowisko prątków , przeto postępu­

ją c w ten sposób, ma się wszelkie szanse, że tą jed y n ą bakteryją, znajdującą się w p ły n ie do zakażenia użytym , będzie właśnie p rą ­ tek wąglikowy.

Jak iejk o lw iek zresztą z tych metod damy pierw szeństw o, łatw o nam będzie prze­

konać się, czyśmy całkiem czystą ku ltu rę uzyskali; czyste bowiem wegietacyje p rą tk a wąglikowego są nader charakterystyczne.

W przeciw staw ieniu do innych bakteryj, które, rozmnożywszy się, zam ącają płyny odżywcze, p rątek w ąglikow y pozostawia je zupełnie czystemi i klarow nem i aż do koń­

ca swój wegietacyi. W czystych zatem k u l­

tu ra c h tego p rą tk a nie widać żadnego zgoła zm ącenia; natom iast pojaw iają się w nich większe i mniejsze obłoczki, zawieszone swo­

bodnie w śród płynu, a czasami podchodzące ku jeg o pow ierzchni i zlew ające się tutaj w n ader delikatne, subtelnie zarysow ane po- włoczki, które wszakże za najlżejszem w strząśnieniem n a dno opadają.

(7)

N r 51. WSZECH ŚW IAT. 807 P rz y odpowiedniej tem peraturze (37° C)

zjaw iają się obłoczki te często ju ż po up ły­

wie 8 do 10 godzin od chw ili zakażenia. M i- . kroskopijne badanie poucza, że złożone są one z mniej lub więcej długich nitek, po­

splatanych ze sobą naj rozmaiciej i zupełnie podobnych do tych, ja k ie widzieliśmy u p rą ­ tka nikłego, obok nitek spotyka się także łańcuchy pałeczek, a także zupełnie odoso­

bnione pojedyńcze pałeczki. Te ostatnie, ja k niem niej krótsze łańcuchy, rzadziej zaś dłuższe nitki mogą także p rzy odpowiedniej tem peraturze w irow ać n a podobieństwo p rą­

tka nikłego; ale ru chy ich są pow olniejsze i przeryw ane częstym wypoczynkiem .

W dalszym ciągu k u ltu ry obłoczki po­

w iększają się coraz bardziej wskutek w zro­

stu i w ydłużania się nitek. Skoro te osiągną ostateczną swą wielkość i płyn od­

żywczy bliskim je st w yczerpania, następuje w składających je pałeczkach tworzenie się zarodników , k tóre przebiega tutaj tym sa­

mym trybem , co u p rą tk a nikłego. Całkiem gotowe i uw olnione z pałeczek zarodniki są rów nież zupełnie podobne do zarodników p rą tk a nikłego. P o w ytw orzeniu zarodni­

ków i uw olnieniu ich z błon, obłoczki się rospraszają i opadają zw olna na dno naczy­

nia, gdzie pozostaje proszkow aty białawy osad, ja k o je d y n y ślad wegietacyi prątka.

J a k z powyższego widzimy, prątek wągli­

kowy okazuje w dotychczasowym przebie­

gu swego życia wielkie podobieństwo do p rą tk a nikłego. Poszczególne formy jego rozw oju, ja k o to: pałeczki, nitki i zarodniki, tak są podobne do odpowiednich form prą­

tka nikłego, że praw ie niepodobnem je st odróżnić jed n e od drugich pod mikrosko­

pem. T ylko pod dwom a względami zd ra­

dza p rą te k wąglikowy odrębne własności;

naprzód w formie swych wegietacyj, które płynów odżywczych nie mącą i na ich po­

wierzchni nie tw orzą grubych i pomarszczo­

nych powłok, a następnie w ruchach dowol­

nych, które u niego rzadziej się objawiają i są słabsze, bardziej ociężałe.

Różnice te wszakże nie m iałyby głębszego zasadniczego znaczenia, gdyby były jedyne- mi, ja k ie m iędzy obudwoma prątkam i istnie­

ją . Są je d n a k nierów nie ważniejsze różni­

ce, o czem przekonyw a zbadanie przebiegu kiełkow ania zarodników .

K iełkow anie to u p rą tk a wąglikowego śle­

dzić m ożna z wszelką łatw ością w takich sa­

mych k ultu rach kropelkow ych, ja k te, któ- rem i posługiwaliśm y się przy badaniu p rą t­

ka nikłego. Umieściwszy kom orę wilgotną z kropelką zaw ierającą zarodniki pod mi­

kroskopem w tem peraturze 35— 37° C, za­

uważym y, że zarodniki ju ż po upływ ie kil­

kunastu m inut tracą swój blask i pow iększa­

j ą szybko swóją objętość. Po upływ ie pół­

torej godziny do dw u godzin są one ju ż k il­

ka razy większe niż pierw otnie i wtedy łu ­ dząco podobne do zw ykłych, w egietaty- wnych pałeczek. W tym stanie napęcznia- łym u trzym ują się one przez czas jak iś, po- czem u jednego z końców dłuższej ich osi błona zostaje przedartą, a przez powstały tutaj otw ór m łoda pałeczka w ykluw a się na zew nątrz. W m iarę rozrostu tej ostatniej, wysuwa się tylny jej koniec z otaczającej ją jeszcze błony zarodnikow ej, nareszcie ta ostatnia zostaje odrzuconą i staje się w i­

dzialną jako jed no stajn ie cienki, subtelnie zarysow any woreczek (fig. 4).

(dok. nast.)

óJuKiłjń, 0RMIT0L0(xIG2»ME

PB ZEZ

T a . n c t S z t o l c m a n a .

Rodzina Tangarów (Tanagridae).

Mamy przed sobą grup ę niewielkich p ta ­ szków czysto am erykańskiego pochodzenia.

W iększość ich je s t owocożerna, trzym ająca się przeważnie po w ielkich lasach wilgo­

tnych, których są praw dziw ą ozdobą. Żyją tow arzysko i trzym ają się dość licznemi sta­

dami, które w ędrując wśród koron drzew leśnych ożywiają powietrze swym cienkim, często harm onijnym głosikiem, a w zrok wę­

drow ca bawią wszystkiem i koloram i tęczy, jak iein i zdobne są ich pióra.

T an g ary należą do rzędu tych gru p zoolo­

gicznych, które, różniąc się w ybitnie od in­

nych, nie posiadają ani jednej cechy dającej się jasn o sformułować. O rnitolog w swej trudnej pracy system atyzowania ptaków,

(8)

W SZECHŚW IAT. N r 51.

dość często napotyka podobne w ypadki. Nie- dalej szukając, weźmy rodzinę drozdów (T urdidae) i gajów ek (Sylvidae), dwie g ru ­ py, których przedstaw icieli łatw o odróżnia początkujący naw et ornitolog, a je d n a k szu­

k ając cechy, któraby m ogła dotykalnie scha­

rakteryzow ać obie grupy, nie znajdziem y ani jed n ej, chyba tę, że drozdy są wogóle I większe od gajów ek. T en sam zupełnie w y ­ padek zachodzi i co do tangarów , d la k tó ­ rych niepodobna znaleść cechy w ybitnej ró ­ żniącej je od starolądow ej rodziny w róblo- watych (F ringillidae). S tarano się niby do- strzedz tę cechę w w yszczerbieniu brzegów górnej szczęki dzioba, m ającem się zn ajd o ­ wać p rzy jój końcu i dlatego odróżniono w róble nazw ą C onirostres (stożkodziobe) a tan g ary nazw ano D entirostres (zębo-dzio- be), w skazując jak o b y charak tery sty czn y ząbek górnej szczęki. I ta je d n a k cecha, ja k w szystkie cechy sztuczne, je s t w wyso­

kim stopniu niestałą, a badacz n ad e r często spotka ów ząbek u bardzo ch a rak tery sty ­ cznych wróblo w atych, gdy przeciw nie b ra k J

go nieraz u typow ych tangarów .

N ieszukając więc cech sztucznych, pod które chcielibyśm y podciągnąć wszystkie znane nam ro dzaje obu g ru p , zw róćm y uw a- J gę na te różnice, które p rzy znajom ości ca­

łych gru p uderzą nas n ajbardziej, a z n a j­

dziemy je po większej części nie w budow ie różnych części ciała, lecz raczej w obycza­

ja c h przedstaw icieli obu rodzin, w mowie } będących. T a n g a ry żyją w lasach w ilgo- | tnych, żerując po koronach drzew , trzy m ają się w praw dzie stadkam i, lecz nigdy ta k li- cznemi, ja k p tak i, należące do rodziny wró- blowatych. T e ostatnie, p rzy najm niej ga- i tunki żyjące w południow ej A m eryce, p ra- j wie w yłącznie są właściw e okolicom o tw a r­

tym, traw iastym stepom (cam pos) p okrytym rzadkiem i drzew am i, polom u p raw n y m lub j naw et miejscom noszącym pustyniow y cha- j ra k te r. P raw id ło to je s t praw ie bez wy- ją tk u , gdyż jeżeli spotkam y tan g ary w m iej­

scowościach o tw artych, zawsze będą się one trzy m ały części porosłych w iększem i drze- wami, ja k n ap rzy k ład po brzegach rzek, lub j po sadach owocowych; n a praw dziw ym ste- j pie nigdy ich nie spotkam y. P rzeciw nie znów w róblow ate, właściwe leśnym obsza­

rom, stale trzym ają się m iejsc o tw artych, i

I ja k n ap rzy k ład brzegów rzek, pól u p ra -

| w nych, pastw isk sztucznie przez wycięcie lasu utw orzonych, lub wreszcie zapuszczo­

nych plantacyj. Jed y n y w yjątek stanow i m ały ptaszek o dziwnym papuzim dziobie (C atam blyrhynchus diadem a), przeb yw ają­

cy w lasach wilgotnych, pomimo, że należy do rodziny wróblowatych.

O prócz tego spotykam y bardzo często u tangarów osobliwe pióra, posiadające p e­

wien odbłysk, który uczony nasz ornitolog,

| p. Taczanow ski, słusznie szklistym nazywa.

Znaczna część tan garów posiada bardzośw ie- tne ubarw ienie, choć niezawsze kom binacy- je kolorów są piękne. U pewnego g atu n k u spotykam y aż sześć barw , z których wszy­

stkie rów nie świetne, rów nie jask ra w e. K o ­ lory: traw iasto zielony, fijoletowy, błękitny, ponsowy, kanarkow o-żółty i aksam itno-czar- ny •— kom binują się w sposób niekoniecznie odznaczający się dobrym gustem , lecz j a ­ ko barw y nie m ają rów nych sobie. K a ­ żdy z nich wzięty z osobna je s t bez zarzutu pod względem czystości i świetności.

In n y znów gatunek należący do rodzaju C alliste posiada czoło, brw i i okolice uszu pięknego pom arańczow ego koloru, połysku­

jącego zupełnie ja k złoto, a znów przy pe­

wnych nachyleniach opalizującego różnemi koloram i tęczy. P odobnego połysku nie znajdziem y w całym świecie ornitologi­

cznym , a naw et i między m otylam i napró- żnobyśm y go szukali.

T angary, ja k to wyżej wspomniałem, trzy ­ m ają się praw ie zawsze stadkam i, złożonemi z kilkunastu lub kilkudziesięciu sztuk. Z w y ­ kle kilk a takich stadek, należących do ró ­ żnych gatunków łączy się z sobą, a nadto tow arzyszą im jeszcze różne ptaki owado- żerne, które w podobnej kom panii tę ko­

rzyść znajdują, że ruchliw a czereda w ypła­

sza z u k rycia mnóstwo owadów, przedtem niew idocznych. Podobne grom ady nazw ał p. Jelski, przyjaciel mój i tow arzysz podró­

ży, stadkam i wędrownem i, o czem miałem ju ż ra z sposobność mówić w jednój z mych

p ra c poprzednich.

Stadko tangarów , zapadłszy n a drzewo, nigdy na nicm długo nie popasa. W cią­

głym ruchu, przeskakując z gałęzi na gałęź,

(9)

WSZECHŚWIAT. 809 lub czepiając się cieńszych gałązek, na któ­

rych zw ieszają się ulubione jagody, m iłe te ptaszki w ydają co chw ila głos cieniutki, po­

dobny do pisku naszych sikor. N iekiedy przelatujący ow ad zw raca uw agę jednego z uczestników , k tó ry rzuca się za nim, stara­

ją c się w lot go pochwycić, gdyż tangary chociaż przew ażnie owadożerne, nie gardzą nigdy owadem , podobnie ja k typowe nnicho- łów ki, nie gardzą czasami jagodam i. W ów ­ czas w koronie drzew a panuje wielki ruch, widać w śród gęstej zieleni liści migające ptaszki, niby k w iatk i różnokolorowe. Za chw ilę jed en z nich, w ydając głos silniejszy, zryw a się i leci dalej, a za nim całe stado z piskiem jedno za drugiem przelatuje. O ży­

wione przedtem drzewo, sam otne teraz i opu­

szczone; p ara tylko ptaszków , zapóźniona, kręci się jeszcze po niem chw ilkę, lecz i ta wkrótce za swemi tow arzyszam i pocią­

gnie.

Pomimo, że tangary bardzo są liczne w la­

sach A m eryki południow ej i środkow ej, m a­

ło znany je s t sposób ich rozm nażania się, co głównie, ja k się zdaje przypisać należy tej okoliczności, że lęgną się na wysokich drze­

wach w śród gęstych koron, gdzie są praw ie niedostępne dla naturalisty. Nieliczne gnia­

zda tych ptaszków , ja k ie mi się udało zdo­

być w czasie mej k ary je ry kolekto rskiej, by­

ły zawsze otw arte, zbudow ane ze ździebeł roślinnych i wysłane albo w łóknem roślin- nem, albo niekiedy włosiem. J a ja w liczbie dw u, trzech, a rzadziej czterech posiadają różne barw y, stosownie do gatunku: jed n e z nich są białe, ciemno upstrzone na grubym końcu, inne szare z lekkim odcieniem fijo- letowym, lub błękitnym i ciemnem upstrze­

niem tejże barwy co i tło na całej powie­

rzchni. G niazdo pewnego gatunku znala­

złem na ziemi; należało ono do ptaszka czar­

nego z białem i ram ionam i (samica rudaw a), zw anego przez ornitologów Tachypbonus melaleucus. T rzym a się on brzegów le­

śnych lub sadów owocowych i plantacyj ba­

nanów. Na jed n aj z takich plantacyj, w tr a ­ wie na ziemi, znalazłem gniazdko, w którem były dw a ja ja , brudno-czerw onaw ego kolo­

ru, upstrzone plam am i i zygzakam i ciemno­

brunatnej lub fijoletowej barwy.

Zdaje się, że u większej części gatunków , stanow iących rodzinę tangarów , samica jest

podobna do samca, co naw et, w brew ogólne­

mu p raw id łu, często się trafia u form posia­

dających świetne barw y. U wielu je d n a k gatunków samica posiada barw y skrom ne, w których odbija się ubarw ienie świetne samca, tylko ja k b y przyćm ione. W y ją tk o ­ wo tylko u niektórych rodzajów samica p o ­ siada odm ienne zupełnie upierzenie, naprzy- k ład zielone, gdy samiec je st różnobarw ny, lub rudaw e, ja k to widzieliśmy we wspo­

m nianym gatunku Tachyphonus m elaleucus, którego samiec je s t czarny. M łode w p ier- wszem pierzu są zw ykle różne od starych, a puchowe ich pióra posiadają b arw y skro­

mne, zw ykle szare, na których jed n ak znać ju ż ogólny rodzaj ubarw ienia i które zczasem przybierają świetne kolory dorosłych p ta­

ków, W brew m niem aniu p. Taczanow skie­

go, jestem zdania, że pióra puchowe bez w y­

padania zm ieniają barw ę na jask raw ą, co łatw o można obserwować na licznych g a­

tunkach, szczególniej w rodzaju P yranga.

Samce tych ptaków są czerwone (niekiedy z czarnem i skrzydłam i), samice brudno-żół- te, ochrow e lub oliwkowe. M łode w p ier- wszem pierzu posiadają ubarw ienie samic, które stopniowo, bez zrzucania piór, zam ie­

nia się na ponsowe.

P raw ie wszystkie tan g ary posiadają w iel­

kość naszćj zięby lub wróbla i tylko nieli­

czne g atunki są mniejsze lub większe. N aj­

większe nie przechodzą naszego szpaka; n a j­

mniejsze rów nają się mysiemu królikowi.

Ja k o śpiewaki, tan g ary nic odznaczają się wogóle wielkiemi zaletami; zdolności ich mu­

zykalne ograniczają się zwykle do w ydaw a­

nia cienkiego głosu naw ołującego, lub do słabego św iergotania, posiadającego bardzo mało muzycznych elementów. Je d n a tylko g ru p a utw orzona przez rodzaje Euphonia i C hlorophonia posiada doskonałych śpie­

waków, które też powszechnie są chowane w klatkach dla swego miłego głosu. P ta ­ szki te jed n ak , ja k to zaraz zobaczymy, nie­

właściwie pomieszczone zostały w rodzinie tangarów .

(dok. nnst.)

(10)

810 w s z e c h ś w i a t. N r 51.

PRZYSWAJANIE

przez

M. Bertlielota, członka Instytutu, t ł u m a c z y ł Z n . .

(D o ko ń czenie).

f

P o ró w n ajm y powyższe w ypadki ze zdo- bytemi na pew nej wysokości.

T r z e c i s z e r e g . P rzechow yw anie tych samych próbek g ru n tu w g arn k ach podo­

bnych do poprzedzających, ustaw ionych na desce, bez żadnego pokrycia, n a szczycie wieży odosobnionej i panującej nad okolicą, wyniesionój na 29 m nad poziom łąk i. By­

ły one w ielokrotnie sk rapiane przez deszcz, którego woda spływ ała przez dolny otw ór garnka, unosząc z sobą azotany i inne m a­

tery je rospuszczalne.

W ypadki rozbioru są takież same, ja k w drugim szeregu. Pom im o w ypłókiw ania przez wody deszczowe, azot został przysw o­

jo n y w znacznój ilości, szczególniej przez kaoliny, które tu doszły do maxim um w tym względzie. M ożnaby tu podejrzew ać w pływ elektryczności atm osferycznej, poniew aż po- tencyjał garnków by ł taki sam, j a k g ru n tu , gdy potencyjał otaczającego je pow ietrza był większy, średnio biorąc, o 600 do 800 w olt w edług moich pom iarów . Pow rócę do tego.

Doświadczenia, czynione na wieży i na łą­

ce dały powód do specyjalnego badania przy- bytów am onijaku i kw asu azotnego, d o star­

czanych przez deszcz i przez atmosferę: d ru ­ gie (przybyty kw. azotnego) były jed n ak o ­ we w obu szeregach, pierw sze m iały miejsce głów nie n a wieży. O pad deszczowy był zbierany w udom etrze o znanej pow ierzchni i rozbierany od czasu do czasu. O znaczanie am onijaku gazowego, ja k i atm osfera m ogła oddaw ać badanym gruntom , je s t bardzo nie­

pewne, tem bardzićj, że g ru n ty te nieustan­

nie wyziewały am onijak; to podaje w silną

' wątpliwość przypuszczenie współczesnego pochłaniania tej m ateryi. Poczytyw ałem sobie wszakże za obowiązek zbadać sprawę pod tym względem, ażeby nie zaniedbać n i­

czego. Zdaw ało mi się, że może przesadzi­

łem w pływ wyżej wspom niany i że p rzyn aj­

mniej uchwycę maximum, um ieszczając obok garnków płaskie naczynia z roscieńczonym kwasem siarczanym i oznaczając pochłonię­

ty przezeń am onijak. Z szeregu dośw iad­

czeń na łące, dodając azot deszczowy do azotu przez kw as siarczany pochłoniętego, otrzym ałem 5 kg na hek tar, podczas, gdy azot przysw ojony przez próbki grun tó w na łące i na wieży wynosił 25, a naw et 40 kg na hektar, a więc, 4 do 8 razy więcej. Z da­

j e się więc, że tego azotu nie można uważać za dostarczony przez deszcz ani przez atmo­

sferę.

T e system atyczne doświadczenia prow a­

dzą- do w ykazania, że przysw ojenie azotu atm osferycznego przez g ra n ty gliniaste od­

byw a się niezależnie od przybytów związ­

ków azotu. W ostatniej instancyi dowiodą tego doświadczenia, przeprow adzone w na­

czyniach zam kniętych, które w ykluczają w pływ zw iązków azotowych, kw asu azotne­

go i am onijaku, znajdujących się w malej ilości w wolnein pow ietrzu.

C z w a r t y s z e r e g . Przechow yw anie tych samych gruntów w wielkich czteroli- trow ych Haszach z białego szkła, napełnio­

nych pow ietrzem , zaw ierających po 1 kg ziemi, zam kniętych szlifowanemi korkam i, z których jed n e były umieszczone w cie­

mności (w zam kniętej szafie), a inne w świe­

tle rosproszonem . W początku dodano nie­

co wody ( 1 0 cm 3) i raz otw ierano flaszki, ażeby z nich wydobyć po 500 g piasku. Od czasu do czasu wstrząsano.

P rzysw ojenie azotu miało miejsce w trzech poddanych doświadczeniu grun tach i do­

konywało się postępowo, zupełnie tak samo, ja k w otw artem powietrzu, oraz podlegało

takiejże samej proporcyjalności.

O dbyw ało się ono w ciemności, zarówno ja k w świetle rosproszonem , ale w tym d ru ­ gim razie było żywsze.

Zanim dalej pójdziem y z temi porów na­

niam i, opiszmy doświadczenia z wyjałowie­

niem. Zdaje się, że są one zajm ujące. W rze­

czy sam ej, przekonaliśm y się, żc azot u trw a-

(11)

N r 51. W SZECHŚW IAT. 811 la się w g ru n ta c h g lin ia sty c h n ie pod p osta­

cią k w asu a zo tn eg o lu b am on ijak u , ale ra- czćj z ło żo n y ch n ier o sp u sz c z a ln y c h z w ią z k ó w a m id ow ych , z r o d za ju ty ch , j a k ie istn ieją w organ izm ach . T a o k o licz n o ść d ow od zi, że d zia ła n ie m oże b y ć p rzy p isa n e m ik roor­

gan izm om , k to w ie, c z y n ie tym sam ym , które p r z y sw a ja ją k rze m io n k ę (ok rzem k i) i dają p o czą tek tak w ażn ym form acyjom g ie o lo g ic z n y m . Z d aje m i się , że d o w ie­

d zen ie te g o p o w in n o b y ć dalej p rzep row a­

d zone.

P i ą t y s z e r e g . W y j a ł o w i e n i e cz y li s t e r y l i z a c y j a. 1 kg p iask u , w k tórym ilo ść azotu z o sta ła ozn aczon a, u m ieszczon o w c z tero litro w em n aczyn iu , w y sta w io n o na d zia ła n ie tem p eratu ry 100° C w cią g u dwu g o d zin i u zu p e łn ia ją c je sz c z e jój d ziałan ie, p rze p u sz cz o n o stru m ień gorącej pary w o­

d nej. P o d c z a s sty g n ięcia , p o w ietrz e dostać się m o g ło do n a c z y n ia ty lk o p rzez za ty c zk i b a w e łn ia n e , n ap ojon e p op rzed n io g lic er y n ą i w y g r z a n e p rzy tem p eratu rze 130° C. P o tem w szy stk iem , n a czy n ia p ozo sta w io n o j

w sp ok oju od 10 L ip c a do 6 P a źd ziern ik a j

1885 r.

W e w szy stk ich ty ch d ośw iad czen iach ilość j

azotu p o zo sta w a ła sta łą , a n aw et zm n iejsza ­ ła się n ieco , z a p e w n e w ch w ili p o czą tk o w e­

g o og rzew a n ia . O g r ze w a n ie w ięc z n iw e ­ c z y ło p rzy c zy n ę p rzy sw a ja n ia azotu . G r u n ­ ty tak Avyjałowione n ie o d z y sk a ły n astępn ie z d o ln o ści p rzy sw a ja n ia azotu w rów n ym o k resie czasu ani pod w p ły w e m p ow ietrza w o ln eg o (w izb ie p racow n i), ani za d od a- j

n iem m ałój ilo ści p ierw otn ej m ateryi.

P o p r ze sta n ę na d odan iu, że g r u n ty w yja­

ło w io n e , p ozostając w w oln ein p o w ietrz u iz ­ by zam k niętej aż do 6 P aźd ziern ik a , n ie p r z y s w o iły w ięk szej ilo ści am onijak u od tój, ja k ą p o sia d a ły 10 L ip ca.

O sta teczn ie, badane g ru n ty g lin ia ste, p ia ­ sk i i k a o lin y posiadają zd o ln o ść p o w o ln e g o p rzysw ajan ia azotu atm o sfery czn eg o . Z d o l­

n ość ta j e s t n iez a leż n a od n itryfik acyi, ró­

w n ie ja k i od p o ch ła n ia n ia am onijaku. M o ­ żna ją p rzy p isa ć d z ia ła n iu p ew n y c h orga­

n izm ów żyjących . N ie p rze ja w ia się ona w p orze zim o w e j, ale sz c z eg ó ln iej w ok resie ży w e j w eg ie ta c y i. T em p eratu ra 100° n i­

w ec zy j a . P r z e ja w ia się ona za r ó w n o w n a­

czy n iu zam k n iętein , j a k w zetk n ięciu z at­

m osferą, zarów n o na sz c z y c ie w ież y , j a k pod p o k ry ciem w p obliżu ro li p ok rytej r o ślin n o ­ ścią, ja k w iz b ie zam k n iętej w ew n ątrz zab u ­ dow an ia. P r z e ja w ia się za r ó w n o w c ie ­ m ności, j a k w ś w ie tle ,c h o c ia ż w ostatn im ra­

zie co k o lw ie k cz y n n ie j.

N astęp u jące liczb y zak reślają w ie lk o ść te­

go p r zy sw o jen ia ,d o k o n a n eg o p rzez 1 k g m a­

teryi, p od czas je d n e j i tej sam ej pory rok u (K w ie c ie ń do P a źd ziern ik a 1885 r.):

a o t—

•N | Ci

I co

£ ł-H o rH

Obfl cT cT o~

OJ oe

•<-»o 08 COCC »o coo

£ s o CM CO rH

eo . O r—11 o rH

>>

N cT o cT

UCu 3 cG

■*3 ca .2* Ci o

O i-O 3 t— CO O i

N M r-H tc 1

C8 - S rH rH O

-O N08 o~ cT o"

*coO

Sr.

s ©

2 a -r CO to

CO O co

łCJ

&H C T—< ł O rH

g * O o" cT o"

ct«!

V

C gjkCoNG orH Or—> or—1 co

ca* Ci rH T* o

« o o O rH

<-

a. r-t © O o" O

. . ci

ci O

• n c

or

"o

Z2 i

o a

-*-> ZJ c* . i—<

C *o

■ i . * *“1 cJ

Ń O w

W id zim y , że w e w szystk ich czterech w y ­ p adk ach w ielk o ść ta zaw iera się w p od o­

b nych gran icach i że w y sta w ie n ie na d z ia ­ ła n ie p ow ietrza n ie w p ły w a na szczeg ó ln e p o w ię k sz e n ie , k tóre n a leża ło b y p rzyp isać zw iązk om azo to w y m — am on ijak ow i lub k w a ­ sow i azotn em u — p o ch ło n ięty m z p ow ietrza.

M o ż liw y p rzyb yt tych ostatnich zw ią z k ó w ,

(12)

812 W SZECHŚW IAT. N r 51.

w edług przytaczanych doświadczeń, je s t wc wszystkich razach znacznie niższy od ilości azotu, przysw ojonych w rzeczywistości. T a ostatnia kw estyją nie może zresztą być spor­

ną w szeregu doświadczeń z naczyniam i zamkniętemi.

Jeżeli, ro sp a tru ją c liczby powyższe, uw zględnim y pow ierzchnię garnków n a łące i na wieży (113 cm 2), to na h ek tar i na porę letnią otrzym am y wielkości: 2 0 kg przysw o­

jonego azotu dla jednego z piasków , 16 i 25 kg dla drugiego piasku, 31 kg dla kao­

linu. W ielkości te przytaczam tylko w ce­

lu dania podstaw y w yobrażeniom . Są one w istocie znacznie zamałe, gdyż odnoszą się do niew ielkich grubości pokładów — 8 do

1 0 cm, gdy przysw ojenie azotu odbywało się rów nie dobrze i przytein proporcyjonal- nie przy pięć razy większćj grubości (45 cm) w garnkach, zam kniętych w izbie. Iloz- m iary zjaw iska będą dla nas zrozum ialsze, jeże li zauw ażym y z jed n ej strony, że przy- by t związków azotu—kw asu azotnego i amo­

n ijak u — dopływ ający z wodą deszczową, zo­

stał oceniony przez pp. Law esa i G ilb erta w R otham sted n a 8 kg na h e k ta r i n a rok j cały ‘); w M ontsouris w ciągu 1883 roku znaleziono 17 kg, liczba niezw ykle w ielka j i słusznie przypisyw ana przez autorów ana­

liz sąsiedztw u P ary ża; — z drugiej zaś stro ­ ny— ilość azotu odbierana corocznie g ru n - j towi, w postaci np. siana zebranego z łąki, dochodzi do 50 lub 60 kg na hektar.

S tra ta coroczna, idąca na rachun ek ziemi j rodzajnej, w ynosiłaby zatem 40 do 50 kg.

W praw dzie zasoby ziemi w ystarczyłyby na to przez czas pewien, gdyż zaw iera ona 1 do 2,5 g azotu na kilogram , to je s t 50 do

1 0 0 razy więcej, aniżeli w ciągu roku przy- ; sw ajają g ru n ty , które poddaw ałem bada- | niom. A le niepodobna zaprzeczyć, że zie- i mia rodzajna łąki lub lasu zubożałaby się zw olna skutkiem w egietacyi i zbiorów , gdy­

by nie istniało źródło kom pensacyi tych strat, obfitsze aniżeli p rzybyty zw iązków azotow ych z atm osfery i dążące do ciągłego w yrów nyw ania straty. W rzeczy sam ej, po­

mimo tych stra t nieustannych, ilekroć w y- j

' ) G randeau, Cours d ’ag ricn ltu rp , tom 1, str. 452, r. 1879.

czerpujem y rolę przez w ytężoną upraw ę po­

la albo lasu, w egietacyja wszczyna się na ni<5j znowu, na mocy jakiegoś nieokreślone­

go krążenia. P rzedstaw ione doświadczenia

O c

w yprow adzają na światło dzienne jed en z m echanizmów tego krążenia, z którym się liczyć musimy, jeżeli chcemy zrozumieć nie­

ustającą urodzajność grun tó w naturalnych.

T u taj także znajdują objaśnienie rozm aite p ra k ty k i rolnicze, uświęcone przez odw ie­

czną tradycyją, lecz których teoryja była nieznana, takie np., ja k kolejne ugorowanie roli, częsta i głęboka orka i t. p.

Dośw iadczenia te tłum aczą zarazem , ja - kim -to sposobem piaski gliniaste, jałow e w chwili, kiedy poraź pierwszy zetknęły się z powietrzem , mogą jed n ak służyć za g ru n t d la kolejnych wegietacyj, coraz bujniej krzew iących się w m iarę tego, jak mogą ko­

rzystać z coraz większych ilości azotu, przy­

swajanego przez te piaski i zawartego w szczątkach wegietacyj poprzednich, które, przyłączając się w ilości coraz większej do piasku gliniastego, czynią zeń po dłuższym czasie ziemię urodzajną.

Towarzystwo Ogrodniczo.

1’ o s i e d z e n i e d w u d z i e s t e p i e r w s z e K o ­ m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y ­ r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o d b yło sig d n ia 3 G ru d n ia 188‘> roku, w lokalu T o w a rz y stw a, o go­

d zin ie 8 w ieczorem .

1) P ro to k u ł posiedzenia dwudziestego po p rzeczy­

tan iu został p r z y ję ty i podpisany.

i‘) Pro feso r d r Ilo y e r p rz em a w ia ł w dalszym c ią ­ gu o b a k te ry ja c h i rospoczął swą m ow ę w skazaniem g łó w n y c h podstaw m ikroskopowego b ad an ia b ak te­

r y j. B a k t e r y jj z aw arte w tk an k a ch posiadają z w y ­ k le ta k ie w łasności optyczne, że są p ra w ie zupełnie niew idoczne, — uw id o czn ia się je w ten sposób, że naprzód b a rw i się c a ły p rep a ra t je d n y m ■/. b a rw n i­

ków a n ilin o w y c h , a następnie usuwa się ten b ar­

w n ik , przez ługow anie p rep aratu alkoholem , — p rz y tem ługow aniu, tk a n k i tra c ą b a rw n ik ła tw ie j, aniże­

li b a k te ryje , w sk u tek c/ego te ostatnie m ożna już w y ra ź n ie spostrzedz w m asie tk an k i. O bjaśniw szy ostatni ten szczegół badania, prof. Ilo y e r p rz ys tą p ił do streszczenia d a n ych , d o tyczących b a k te ry j cho ­ ro b o tw órczych .

Je d n e m z p ie rw sz ych b y ło o d k ry cie b a k te ry j kar- lm n k u ło w y ch przez D ro u e lla i H ollingera, d atujące

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a

Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba

D lategoteż dziwić się nie m ożna, że gdy obecnie anato- m ija i em bryjologija porównawcza stanowią, tak znacznie rozw iniętą gałęź bijologii, fizy- jo lo

D la przygotow ania tedy kom órki siark ow ćj,B id ­ w ell domięszał do siarki taką ilość siarku m etalicznego, że stała się przewodnikiem : kom órka tak a

sze gatunki, które ptakom drapieżnym służą za zdobycz, w stadach śmiało rzucają się na te ostatnie i do ucieczki zm uszają, więcej je krzykiem niż