• Nie Znaleziono Wyników

J)/& 47. Warszawa, d. 22 Listopada 1885 r. T om IV .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J)/& 47. Warszawa, d. 22 Listopada 1885 r. T om IV ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J)/& 47. Warszawa, d. 22 Listopada 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY. POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8

kw artalnie „

2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag.

S.

K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, B .R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. Wrześniowski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierwszy ra z kop. 7 '/a,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

■A-dres IRed-stlccyi: IE=od.-wa,le ISTr 2.

W id o k ogólny lin ii „te lp h e r lin e “ w G lyn d e.

(2)

738

w s z e c h ś w i a t.

N r 47.

C T E L F K R A Ż I .

przez

S . JBZ.

Znaną, je s t b ajk a o owym w ieśniaku, k tó ­ ry, chcąc przesłać synowi do m iasta buty, zaw iesił je na drucie telegraficznym i spo­

kojnie zasnął; a gdy po przebudzeniu się w m iejsce nowych znalazł stare, po dziw iał w ynalazek, k tó ry nietylko pozw olił synowi w tak krótkim czasie buty otrzym ać, ale i sta re odesłać.

O tóż, ta bajka o „telegrafow aniu tow a- ró w “ urzeczywistnioną, została, a wynalascą.

tćj m etody je s t niedaw no zm arły znakom ity elektrotechnik, F lem in g Jen k in . W analo­

gii do nazw daw niej utw orzonych, ja k tele­

graf, telefon, należałoby utw orzyć w yraz telefor; skąd teleforow anie obejm ow ałoby wszelkie rodzaje przew ożenia p rzy pomocy elektryczności, bądźto ludzi bądź tow arów ; podobieństwo wszakże nazw telefonu i tele- foru m ogłoby sprow adzić zamięszanie, d la­

tego też Je n k in u ży ł nazw y telfer, skąd po­

szedł w yraz pochodny telferaż, co odpow ie­

działoby polskiem u telferow aniu, zanim wszakże rzecz sam a u nas się przyjm ie, nie mamy powodu troszczyć się o lepsze spol­

szczenie nazwy.

Znaczenie jed n ak , ja k ie nazw ie tćj nadał Je n k in , je s t bardziej ograniczone; w edług bowiem myśli tego w ynalascy „telferaż**

obejm uje jed y n ie elektryczną przesyłkę to­

w arów w sposób autom atyczny, t. j . bez udziału konduktorów , maszynistów i innej obsługi; idzie tu raczej o taniość przesyłki, aniżeli o znaczną, szybkość. W yn alazek J e n - kina polega tedy na przesyłaniu elektrycz- nem pociągu, złożonego z szeregu lekkich wózków, po szynie lub drucie, przep ro w a­

dzonym n a słupach w pewnej n ad ziemią wysokości. W w ynalazku tym znaczny udział przypada dw u innym uczonym an ­ gielskim, profesorom A yrtonow i i P e rry e - mu, którzy jeszcze w r. 1882 p rzedstaw ili T o ­ w arzystw u brytańskiem u p ro jek t kolei elek­

trycznej; Jen kin dostrzegł, że zaprow adzone

przez tych uczonych ulepszenia, dadzą się korzystnie do urzeczyw istnienia pom ysłu jeg o zastosować i p rzy ich współudziale ju ż w początku roku zeszłego przed staw ił

zupełnie wykończony p ro jek t telferażu.

System Jen k in a stanowi zastosowanie za­

sady elektrycznego przenoszenia pracy, k tó ­ ra ju ż dotąd tak pom yślne w ydała rezu ltaty , a obfitsze daleko na przyszłość zapowiada.

Z asada zaś ta polega n a „odwracalności**

m aszyn d y n am o elektry czny ch, n a k tó rą zw róciliśm y uwagę czytelników naszych w jed n y m z niedaw nych artyk ułów naszego pism a ’). M aszyna m agneto- lub dynam o- elektryczna je s t odw racalną w tedy, gdy słu­

żyć może zarazem ja k o generator, to je s t p rzy rząd w ytw arzający p rądy elektryczne i ja k o m otor, k tó ry prądy elektryczne w p ra ­ cę m echaniczną przetw arza. M aszyna dy- nam oelektryczna daje się tedy w dw ojaki używ ać sposób: jeżeli pierścień jej w praw ia­

my w obrót nakładem jak iejk o lw iek pracy, w ytw arza ona prądy elektryczne; jeżeli zaś naodw rót przez d ru ty m aszyny przesyłam y p rą d elektryczny, pierścień je j w praw ia się w obrót.

D w ie tedy maszyny dynam oelektryczne um ożebniają to, co przenoszeniem pracy na­

zywam y. P ierw sza z nich, w praw iona w ruch, stanow i generator, w d ru tach je j w y tw arzają się prądy , które dobiegłszy po drucie do m aszyny drugiej, obiegają je j zw oje i pierścień je j w praw iają w ruch, któ­

ry technicznie zużytkow ać możemy.

A le d ru g a ta m aszyna dynam oelektrycz- na, robocza, niekoniecznie pozostawać musi nieruchom o na swojem miejscu; na osi je j pierścienia osadźmy koła i umieśćmy j e na szynach: obrót pierścienia wywoła oczywi­

ście obrót kół, które toczyć się zaczną po szynach; cała więc maszyna biedź po nich będzie naw et wtedy, gdy połączym y z nią wagon. T ak a je s t w najogólniejszym rysie zasada budowy kolei elektrycznych; a nad­

to, obu maszyn nie trzeba łączyć oddzielnym drutem , same szyny bow iem odegryw ać mo-

' ) „P o c z ą tk i m aszyn d y n a m o e le k tr y c z n y c h 1*

W sz ech św iat, str. 514 r. b.

(3)

N r 47.

W S Z E C H Ś W IA T .

73<J gą rolę przew odnika, doprow adzającego

p rą d elektryczny.

W systemie Je n k in a ruchom y ten motor zawieszony je s t na linie m etalowćj, stano­

wiącej dlań zarazem podporę i przew odnik po którym p rąd dopływ a. M otor jeden na­

daje ruch całem u pociągowi, złożonemu z dziesięciu wózków czyli wagoników, za­

w ierających ładu nek; pociąg taki widzimy na rycinie, m otor M znajduje się pośrodku pociągu.

Sposób, w ja k i p rąd do m otoru dopro­

w adzonym zostaje, w skazuje załączony ry ­ sunek schem atyczny. D roga złożona jest z dw u linij, z któ ry ch je d n a służy dla po­

ciągów biegnących w je d n ę stronę, druga dla w racających. Są one podzielone na sekcyje, k tó rych długość w yrów nyw a d łu ­ gości całego pociągu, połączone między so­

bą przew odnikam i elektrycznem i, w spo-

tw orzy się między wielkiemi masami mc- talicznem i, nie w yw iera na nie działania szkodliwego. O ba pociągi biegną zupełnie niezależnie jed en od drugiego; przez kola L T i przez m otor przechodzi tylko p rąd częściowy, deryw acyjny, dlatego też można zupełnie pociąg jed en usunąć, co na dzia­

łalność drugiego żadnego w pływ u nie wy­

w iera.

Połączenie elektryczne obu kół sk ra j­

nych pociągu m iędzy sobą i z motorem od­

bywa się zapomocą przew odnika, o p ierają­

cego się o wózki, ale odosobnionego od nich nieprzew odnikiem . N a rycinie głó­

wnej łącznika tego nie widzimy; spowo- du cienkości swój bowiem nie wystąpił na fotografii, z której rysunek ten je st zdjęty.

P rze d dwoma ju ż laty zaw iązała się w A ng lii spółka „T elph erag e Com pagnie

+.

8

$i

a3 h (s>-

T.w

L -< — vm t

(O) _ @ +

•A;

U ’

K o m u n ik a c y ja elek tryczn a m aszyn y z m otorem pociągu.

sób widoczny na rysunku. D przedstaw ia m aszynę dynam oelektryczną, z biegunem jó j dodatnim łączy się jed n a, z biegunem odjem nym d ru g a z tych lin; znaki + i — w skazują roskład tych sekcyj zarówno ja k i przebieg prąd u . L T i T, L , oznaczają dwa pociągi biegnące w strony przeciwne, w pośrodku każdego z nich znajdujem y m otor M. K rańcow e koła pociągu L i T połączone są między sobą obwodem elek­

trycznym , który obejm uje i motor; przez m otor ten zatem przebiega prąd, który go w praw ia w ruch; oba koła skrajne przy­

byw ają jednocześnie do punktów krzyżo­

w ania się drutów i przechodzą je w skutek prędkości nabytej. Skoro wszakże pociąg przekroczy te punkty, p rąd znowu prze­

biega m otor, ale w kieru n k u przeciwnym, co ^wszakże nie ma w pływ u na pracę mo­

toru. P rz y przeryw aniu p rą d u między ko­

łami a drutem przeskakuje iskra, ale że

lim ited“ w celu eksploatacyi w ynalazku Jenk in a, A yrtona i Perryego, która zapro­

w adziła sposobem próby dwie linije w W e- ston w hrabstw ie H erford. W ciągu tego czasu m etody zostały ostatecznie w ypróbo­

wane i udoskonalone, tak że obecnie za p ro ­ wadzoną została pierw sza linija handlowa w G lynde, w hrabstw ie Sussex. Tw órca wszakże tego systemu przewozu zm arł w czerwcu r. b., a główny kierunek linii ob­

j ą ł profesor P erry ; uroczyste je j otwarcie nastąpiło 17 października r. b. Skoro tylko kom unikacyja elektryczna ustaloną została między m aszyną dynam o-elektryczną a li- niją, pociąg obładow any i przybrany kw ia­

tami w yruszył ze stacyi śród oklasków zgro­

madzonych widzów.

R ysunek nasz przedstaw ia widok tćj linii w edług fotografii zdjętej w czasie przebiegu pierwszego tego pociągu.

L in ija (telpher line) w Grlynde służy do

(4)

740 N r 47.

przewozu gliny do fa b ry k i cementu; tr a n ­ sport tygodniow y w ynosi 150 ton. L in ija przedstaw ia długość około jednej mili a n ­ gielskiej (1609 m.), a składa się z podw ój­

nego szeregu sekcyj czyli prętów stalow ych, k tóre okazały się korzystniejsze aniżeli d ru ­ ty, m ających po

2 0

m etrów długości p rz y 18 m ilim etrach średnicy, a p o d trzy m y w a­

nych w wysokości 5,5 m. za pomocą słupów drew nianych. Siłę poruszającą w ytw arza m aszyna parow a R ustona i P ro c to ra , której bieg ujed nostajn ia re g u la to r elektryczny W illansa. W agon ki czyli w ózki w ażą po

1 0 1

funtów ang., a ład u n ek każdego wynosi 250 do 300 f.

( 1 1 2

do 135 kg.). O pór elek ­ tryczny linii je s t ta k słaby, że prędkość m o­

torów nie ulega dostrzegalnej zm ianie, j a ­ kąkolw iek byłaby ich odległość od genera- to ru dynam o-elektrycznego. P ręd k o ść ta wynosi 4 do 5 m il ang. na godzinę.

N ieprzesadzając ważności usług, ja k ie telferaż oddaw ać może, widzim y wszakże, że zaleca się on taniością wobec n ajekono­

miczniej naw et zbudow anej kolei w ąskoto ­ row ej. Zaprow adzenie choćby najtańszej drogi żelaznej wym aga robót ziem nych, m o­

stów, wywłaszczenia g ru n tó w i t. p., tu zaś trzeba tylko szyn w spartych n a licznych podporach. W ogóle telferaż p rzy d atn y m być może do przew ozu tych m ateryjałów i tow arów , które podzielić się dadzą na p a r- tyje po 100 do 150 kg, ja k np. zboża, węgla, rud, pożyw ienia i t. p.

D odać tu należy i tę jeszcze korzyść, że p rą d przebiegający na w szystkich punk tach linii, dostarczać może siły poruszającej dla obsługi m aszyn rolniczych lub innych p rz y ­ rządów , co zgoła nie szkodzi przebiegow i pociągów. W dniu otw arcia drogi zastoso­

w anie to okazano na m ałym m otorze elek­

trycznym , użytym do ścinania korzeni.

T elferaż odniósł w G lynde try u m f zupeł­

ny; nie stanowi on konkurencyi dla dróg że­

laznych, ale raczej przybyw a im z pomocą, ułatw iając dowóz tow arów do stacyj; nie ulega wątpliwości, że znajdzie on szybkie rospowszechnienie.

KAROL TEODOR v. SIEBOLD

(W spom nienie pośm iertne ')

P BZE Z

Augusta Wrzesalewsklege.

D nia 7 K w ietnia roku bieżącego, zakoń­

czył życie w M onachium , K a ro l T eodor Siebold, wielce zasłużony i poważany zoolog.

N aukow a działalność Siebolda nie odznacza się genijalnem i teoryjam i, lecz dostarcza nam p rz y k ład u rzadkiej pracow itości i za- biegliwości, niezm ordow anej czynności ko- lektorskiej, oraz bystrego spostrzegania i krytycznej oceny osiągniętych wypadków, obok głębokiej znajomości prac poprzedni­

ków. D la Siebolda głów nym przedm iotem badania było żyjące zwierzę. P o d wzglę­

dem poświęcenia się badaniu żywych istot i zgłębienia ich objawów życiow ych,Siebold przypom ina utalentow anych badaczy zeszłe­

go stulecia, ja k S pallanzani, R eaum ur, Roe- sel v. R osenhof lub de G eer. U n ik ał on sprzeczek i zwady; w życiu publicznem nie b ra ł udziału, pomimo gorącego zajęcia się losami swej ojczyzny; bardzo lubił dobrane tow arzystw o, zw łaszcza m uzykalne i sam chętnie b ra ł udział w w ykonaniu utw orów m uzycznych, naw et za m łodszych lat u rz ą­

dzał zbiorowe w ystąpienia muzyczne. Obok towarzyskości Siebold odznaczał się weso- łem i swobodnem usposobieniem, prawością c h a rak teru i dobrocią serca.

P rac e Siebolda, dokonane w ciągu' d łu ­ giego żywota, w pew nej, bardzo małej czę­

ści dotyczą m edycyny, głów nie zaś obejm u­

j ą spostrzeżenia zoologiczne, będące uko­

chanym jeg o przedm iotem. Spostrzeżenia

') W e d łu g życiorysu ogłoszonego przez E h le r s a w „ Z e it s c h r if t fu r w issensch aftlich e Z o o lo g ie ", tom 42.

(5)

__Nr 47^

zawsze odznaczają się wielką, sumiennością, a ogłaszane prace zadziw iają obok tego głę­

boką znajomością odnośnej lite ra tu ry . Sie- bold zawsze był w ierny nasadzie, wypowie­

dzianej w swej rospraw ie doktorskiej, d ru ­ kow anej 1828 roku: „D ecet enim tironem naturam m agis sequi, ejusąue regulis in con- scribendis libellis obtem perare, quam novas statuere theorias, n u lla gaudentes veritate, aut ea, quae decies ja m re p etita sint, aliis solummodo verbis o btrudere lectori“ . W rze- czy samej niem a nic gorszego nad niedowa- rzone teoryje początkujących, albo przeżu­

wanie teoryi, do której się nie dodaje nic nowego. M łodzi pracow nicy, zaczynający zawód sam odzielnych badaczy, powinniby zawsze pam iętać o tem orzeczeniu Siebolda, bo wówczas więcej pożytku nauce przyniosą i mniej będą wystawieni na przykre za­

wody.

Zoologiczne prace Siebolda tak są różno- stronne, że niepodobna w pobieżnem zesta­

wieniu, ja k ie tu je st możebne, dokładnie przedstaw ić wszystkie jeg o zasługi, musimy więc poprzestać na najważniejszych.

Siebold przede wszystkiem bad ał objawy życiowe zw ierząt, a m ianowicie ich płodze­

nie. Jed nym z głów nych przedm iotów j e ­ go spostrzeżeń były owady, w części skoru­

piaki, których płodzenie zajm ow ało go prze­

szło 40 lat, bo od roku 1831 do 1874.

Siebold zbadał dziw ny i zaw iły rozwój owada w achlarzoskrzydłego Xenos, który pasorzytnie m ieszka w odwłoku os. L arw a, świeżo na świat wyszła, posiada trzy pary nóg, na któ rych bardzo szybko biega i cze­

pia się ciała osy, a następnie gdy osa odwie­

dza swoje gniazdo, larw a owada w achlarzo­

skrzydłego przechodzi na czerwia osy i w gry­

za się w jeg o ciało, poczem lenieje i sama zam ienia się n a beznogiego czerwia. Osa nie um iera, przeciw nie dalej się rozwija, a jednocześnie rozw ija się zaw arty w niej pasorzyt, k tó ry przechodząc w stan bezno­

giej poczw arki w ysuwa koniec swego ciała na zew nątrz, pom iędzy pierścieniami ciała osy. Sam ica w achlarzoskrzydła dalej się nie przeobraża, lecz samiec ostatecznie przy­

biera postać m aleńkiego owada z dwoma w achlarzow ato pofałdow anem i skrzydłam i.

Siebold z wielką starannością badał płyn nasienny owadów i pomiędzy innem i prze-

741 konał się, że nasienie długi czas zachowuje swe własności zapładniające w tak zw anym zbiorniku nasienia u samiczych os i kom a­

rów, które przezimowawszy, posiadają za­

pas w niczem nienadwerężónego nasienia.

O dkrycie to doprow adziło go do wniosku, że d z i e w o r o d z t w o , czyli rozwój ja je k niezapłodnionych, nie istnieje, lecz zdaiiie to wypow iedziane 1849 roku, w krótce Sie­

bold zm ienił pod wpływem powszechnie zna­

nego ze swoich prac księdza D zierżona, k tó ­ ry tak dalece pszczelnictw u się zasłużył.

P o widzeniu się z D zierżonein 1851 roku, Siebold uznał istnienie dziew orództw a u pszczół i 1856 ro k u ogłosił własne spostrze­

żenia nad dziew orództw em motyli i pszczół, a następnie 1871 roku ogłosił dalsze spo­

strzeżenia nad dziew orództw em osy P olistes gallica i Vespa hispida, pilarza N em atus ven- tricosus, ćmy Psyche helix, Solenobia trin- quetrella i Solenobia lichenella, oraz skoru­

piaków: A pus cancriform is, A pus productus i L im nadia H erm annii.

R obaki pasorzytne, czyli w nętrzniaki, tak­

że zw racały na siebie szczególną uwagę Sie­

bolda, który znakomicie przyczynił się do wyjaśnienia zaw iłych przeobrażeń i w ędró­

wek przyw rów i tasiemców. Co do p ier­

wszych głównie zbadał on rozwój robaka M onostomum m utabile. Z ja jk a wychodzi zarodek o kryty rzęsam i i posiadający oczną plam kę; pływ a on w wodzie, lecz w krótce osiada w mięczaku, gdzie zam ienia się na : ru rk o w atą istotę ju ż dawniej od krytą przez

| Bojanusa, profesora uniw ersytetu wileńskie­

go, k tó ry je d n a k pochodzenia jój nie wy­

krył. W rurkow atej istocie owej pow stają opatrzone ogonkiem cerkaryje, które prze­

chodzą do wody i ja k iś czas swobodnie pły­

wają. Rozwój cerkaryj u innych gatunków w skazuje, że są to młode p rzy w ry ogonia­

ste, k tó re po pew nym czasie rospoczynają I życie pasorzytne i osiadają głów nie w owa-

| dach; tutaj sadowią się w jam ie ciała, lecz podczas przejścia z wody do jam y ciała owa-

| da tracą ogonek. Jeżeli m łoda p rz y w ra w raz z owadem dostaje się do przew odu po­

karm ow ego odpowiedniego zwierzęcia, w ów­

czas zamienia się na dojrzałą motylicę.

W wyjaśnieniu rozw oju tasiemców Siebold także położył zasługi, gdyż przyczynił się do udowodnienia, że w ęgry i wodnice we

WSZECHŚWIAT.

(6)

742

W SZECH ŚW IAT.

N r 47.

właściwych zw ierzętach zamieniają, się n a odpowiedniego tasiemca, lecz przeobrażenie pojm ował on w sposób odm ienny od dzisiej­

szego. M ianowicie zaś, obecnie wiadomo, że węgier je s t koniecznym przejściow ym stanem w rozw oju soliterów: w ja jk u solite- rów i wogóle tasiemców pow staje kulisty za­

rodek, k tó ry nie może rozw ijać się w p ro st na dojrzałego tasiem ca, lecz zam ienia się na w ęgra i ten dopiero we w łaściw ych w a ru n ­ kach w ydaje dojrzałego tasiemca. Siebold inaczej rozwój ten pojm ow ał, albow iem m niem ał, że w ęgier je st zbłąkanym i choro­

bliwie rozw iniętym soliterem , lecz z d rugiej strony dow iódł bespośredniem i dośw iadczę- niam i, że w ęgier w przew odzie pokarm o­

w ym odpowiedniego zw ierzęcia zam ienia się na tasiemca. Siebold tłum aczył sobie, że otoczenie, w jakiem się znajduje w ęgier, powoli zm ieniło budowę solitera, k tó ry się odpowiednio w yrodził (1835— 1854).

Siebold o d k ry ł zw iązek zachodzący po­

między m eduzą, A u re lia au rita i polipem , który j ą w ydaje; zw iązek polega na tem , że z ja jk a m eduzy pow staje polip, k tó ry dzieli się w poprzek i każdy jeg o odci­

nek zam ienia się na m łodą m eduzę (1836, 1838).

U m ięczaków brzuchonogich i u m ałżów Siebold badał nasienie i rospoznał płciowość ostatnich, oraz opisał różnice skorupy u sam ­ czych i u samiczych skojek. W reszcie od­

k ry ł on ucho m ałżów, k tóre pierw otnie (1838 r.) uw ażał za przyrząd zagadkow y, lecz w krótce p oznał właściw e jeg o zn a­

czenie.

W historyi wymoczków, Siebold niem ałą położył zasługę ostatecznie obalając błędne poglądy E h ren b erg a, któ ry przypisyw ał im bardzo zaw iłą budow ę. W praw dzie D u ja r- din wcześniej w ystąpił z opozycyją przeciw ­ ko E hren bergow i, ale w padł w drugą osta­

teczność i przeczył bytności przyrządów rzeczywiście istniejących. D opiero Siebold

j

w prow adził rzecz n a właściwą drogę, czem

j

niem ało zasłużył się infuzyjologii. N adto uznał on wym oczki za istoty jed no kom órko­

we, czego w ostatnich czasach dow iodły spo­

strzeżenia O. Biitsclilego, nad zachowaniem się ją d ra wym oczków podczas podziału. Sie­

bold pierwszy ustanow ił powszechnie dziś | przy jętą grupę pierw otniaków (P rotozoa) i

zaliczając do niój wymoczki i przew ierz- gniki (Rhizopoda).

P o g lą d na budowę wymoczków wyłożył Siebold w znakom item swem dziele: „L e h r- buch d e r vergleichenden A natom ie der w ir- bellosen T h iere“ (1845 — 1848), w którem z niezm ierną erudycyją zebrał cudze i po raz pierw szy dał poznać liczne własne spo­

strzeżenia. Jestto książka przestarzała pod wielom a względam i, nie można je d n a k po­

wiedzieć, że je s t bezużyteczna.

F au n isty k a i system atyka m iały w Siebol- dzie pilnego pracow nika. Najwięcej zw ra­

cał uw agi na faunę P ru s W schodnich, z któ­

rą zapoznał się podczas swego pobytu w G dańsku, a następnie korzystając ze swo­

ich wzorowo urządzonych zbiorów, opraco­

w yw ał po opuszczeniu tego m iasta. W dw u­

nastu przyczynkach do fauny zw ierząt bez­

kręgow ych P ru s (B eitrage zu r F au n a der wirbellosen T hiere P reussens, 1838— 1851), tra k tu je on mięczaki, w ije (M yriapoda), za- leszczotki (Pseudoscorpiones) i owady: błon­

koskrzydłe, clirząszczowate, łuskoskrzydłe, dw uskrzydłe, żyłkoskrzydłe, prostoskrzy- dłe. W przyczynkach do fauny P ru s (Bei­

trag e zur F a u n a P reussens 1849) mówi o skorupiakach i robaku H alicryp tus spinu- losus. Nie zapom inał też o kręgow ych, któ­

rym je d n a k mniej uwagi poświęcał.

Spom iędzy kręgow ych ryby głów nym by­

ły przedm iotem badań Siebolda. P om ijając rozm aite drobniejsze prace i spostrzeżenia, wspomnieć tu w ypada o obszerniej szem dzie­

le, dotyczącem ry b słodkowodnych E u ro p y środkowej (Die Susswasserfische von M ittel- europa 1863). T u taj Siebold rozw inął swój dar spostrzegaw czy, talent głębokićj erudy- cyi i zdolności kolektorskie. O prócz opi­

sów spotykam y tu rozm aite ciekawe tra k ta ­ ty o zmienności barw rybich i o brak u po­

łysku, dowód, że mięszańce rybie nie są rzad­

kością, opis jało w ych pstrągów i t. d.

O prócz tylu i tak różnorodnych spostrze­

żeń, Siebold znajdow ał jeszcze czas na pisy­

wanie spraw ozdań z postępu rozm aitych ga­

łęzi zoologii, a mianowicie: spraw ozdanie z postępów helm intologii w latach 1836—

1847; o pierścienicach z r. 1840— 1847;z ana­

tom ii i fizyjologii bezkręgowych z r. 1838—

1844; o szkarłupniach, m eduzach i polipach

z r. 1841 i 1842; o robakach, zw ierzokrze­

(7)

N r 47.

w s z e c h ś w i a t.

743 wach i pierw otniakach z r. 1843 i 1844,

oraz r. 1845—1847. W reszcie Siebold po­

dał spraw ozdanie o pracach entomologów szw ajcarskich, ogłoszonych w ciągu lat 1840—1845.

Siebold, podczas swego pobytu we F rei- burgu, wspólnie z A leksandrem Braunem, powziął myśl w ydaw ania dziennika nauko­

wego;— następnie, pod wpływem K ollikera i Nagelego, zam iar ten dojrzał. M iało to być pismo, poświęcone zoologii i botanice i miało nosić tytu ł: „Zeitschrift fur wissen- schaftliclie B otanik und Zoologie1', lecz na­

stępnie okazało się, że część botaniczna nie da się zredagow ać, odpowiednio tedy zmie­

niono zakres i ty tu ł dziennika, którego w y­

daw nictw o pow ierzono W ilhelm ow i Engel- m anow i w L ipsku; pierw szy zeszyt wyszedł w L istopadzie 1848 roku.

D la należytego ocenienia naukowej dzia­

łalności Siebolda, należy jeszcze dodać, że zwłaszcza w pracow ni m iał on w ielki wpływ na swoich uczniów, pomiędzy którym i znaj­

dują się ludzie praw dziw ie nauce zasłużeni, j a k T eodor B ilharz, profesor anatom ii w K ai­

rze, F erd y n a n d C ohn prof. botaniki we W ro ­ cław iu, M eisner prof. fizyjologii w G etyn­

dze, E h le r prof. zoologii tamże, G raff prof.

zoologii w G racu, C arrićre w Strasburgu, E. M ieczników b. prof. zoologii i anatomii porów naw czej w O desie i inni.

Słusznie m ożnaby mniemać, że człowiek ty ­ le w zoologii zasłużony, będący autorem 198 rospraw , spraw ozdań i t.p ., że człowiek, któ ­ ry kierow ał rozm aitemi pracam i swych uczni i pomimo to w szystko znajdow ał czas na upraw ianie m uzyki, dokonywał tego wszyst­

kiego ciesząc się odpowiednim spokojem i niczem nie by ł odryw any od swoich bespo- średnich zajęć; tymczasem z Sieboldem rzecz się m iała w prost przeciwnie. D ługie lata prow adził on życie w swoim rodzaju tułacze, często przenosząc się z jednego m iasta do drugiego i przez znaczny przeciąg czasu był odryw any od ulubionych swoich badań zoo­

logicznych.

Siebold studyjow ał medycynę w Berlinie (1823— 1824), G etyndze (1824— 1827) i osta­

tecznie znowu w B erlinie (1827 — 1828), gdzie 1828 roku otrzym ał stopień doktora m edycyny, obroniwszy rospraw ę: „O bser- yationes de salam andris et triton ibu s“ ; we dwa lata potem (1830 r.) złożywszy egzam i­

ny rządow e (Staatspriifungen) o trzym ał miejsce lekarza okręgowego (K reisphysicus) w m iasteczku H eilsberg w P ru sach wscho­

dnich. N a wiosnę 1834 roku przeniósł się do K rólew ca, gdzie p rag nął w ykładać w u n i­

wersytecie ja k o p ryw atny docent, lecz celu nie dopiął, gdyż będąc katolikiem , w edług ówczesnej ustaw y tam tejszego uniw ersytetu, nie m ógł w nim w ykładać. W jesieni tego samego roku przeniósł się do Gdańska, aby objąć u rząd d y rek tora tam tejszego instytutu położniczego. P o sześciu latach, 1840 r., otrzym ał zaproszenie na katedrę zoologii na wydziale lekarskim w E rlang en , k tórą chę­

tnie przyjął, pomimo że należała do niej ta k ­ że m edycyna w eterynaryjna, fizyjologija, hi- stologija i dem onstracyje m ikroskopowe.

W E rlang en Siebold niedługo bawił, bo 1845 r. przeniósł się do F reib u rg a w B ryz- gowii, gdzie objął katedrę zoologii, anato­

mii i fizyjologii, a w pięć lat później 1850 roku p rzy jął kated rę fizyjologii we W rocła­

wiu. Podczas pobytu w tem mieście, zapo­

znał się z Dzierżonem i odwiedził go 1851 roku. J a k widzieliśmy, odwiedziny miały w ielki w pływ na Siebolda pod względem zapatryw ania się na dzieworództwo. Z W ro ­ cław ia Siebold 1853 r. przeniósł się do M o­

nachium , gdzie do śmierci pozostał. P ie r- wiastkowo w ykładał on tutaj anatoiniją po­

równawczą, anatom iją człowieka i fizyjolo- giją; lecz następnie od roku 1855 pozostał przy samej anatom ii porównawczej, gdyż Bischoff objął wykład anatom ii człowieka i fizyjologii. Za to Siebold p odjął się także nauczania zoologii i w krótce wraz z A n-

| dreas W agnerem został kustoszem bogatych zbiorów baw arskiej akadem ii nauk. U po­

rządko w ał on tutaj ptaki i ryby, oraz uzu­

pełnił zbiór skieletów.

Jeżeli wielokrotne przenoszenie się z j e ­ dnego uniw ersytetu do drugiego, zajm ow a­

nie posad lekarskich i wielka różnorodność

(8)

744

W SZECH ŚW IAT.

N r 47.

w ykładanych przedm iotów , niem ało p rze­

szkadzały Sieboldowi w pracach zoologicz­

nych, to z drugiej strony należy przyznać, że całe otoczenie w dom u i tradycyje dom o­

we, potężnie w pły w ały na rozw inięcie jeg o um ysłu i zaszczepienie zam iłow ania do p ra ­ cy nauko w ej.

W linii m ęskićj, Siebold pochodził z ro ­ dziny zasłużonych i naukow ych lekarzy. J e ­ go p rad ziad był chirurgiem i senatorem m ia­

sta N ideggen, a dziad, K a ro l G aspar Sie­

bold, b y ł sław nym chirurgiem , profesorem anatom ii i chirurgii, oraz reform atorem w y­

działu lekarskiego w W u rzb u rg u . Za n au ­ kowe zasługi w ro k u 1801 otrzym ał on go­

dność szlachecką. W szyscy czterej jeg o sy­

nowie poświęcili się zawodowi lekarskiem u, a najm łodszy z nich A dam E lijasz, ja k o p ro ­ fesor akuszeryi, został pow ołany 1816 r. do B erlin a, gdzie u m a rł 1828 r. M iał on dw u synów, któ rzy także poświęcili się zaw odo­

wi lekarskiem u. S tarszy stale b y ł mu w ier­

ny i um arł 1861 r., ja k o zasłużony profesor akuszeryi w G etyndze. M łodszy, K a ro l T eodor Siebold (urodzony 1804 r.), p ocząt­

kow o poświęcał się akuszeryi, n aw et był asystentem swojego ojca, lecz ostatecznie, ja k widzieliśmy, w ziął ro z b rat z m edycyną,

aby stale pracow ać na polu zoologii.

N ależy też dodać, że w ujem K a ro la T eo­

dora Siebolda był H e n ry k SchSffer (1790—

1874), słynny badacz drobnych zw ierząt wodnych.

PO E K W A D O R Z E ’

PRZEZ

J a n a S ztolcm ana.

Cz. II, O T O C Z E N IE C Z Ł O W IE K A w E K W A D O R Z E .

Zw ierzęta domowe.

Zaznajom iw szy się

p o n i e k ą d

z ekw ador- czykiem, rzućm y teraz okiem na środki, ja -

•) Por. W szechświat T. IV str. 572.

kiem i rosporządza, aby swe istnienie pod­

trzym ać. N ależy więc nam zrobić przegląd domowych zw ierząt, które w codziennem ży­

ciu człowieka, j a k również w ogólnym po­

stępie danego narodu tak wielkie m ają zna­

czenie. Ilość różnych gatunków zw ierząt dom owych, jakiem i człowiek rosporządza, je s t poniekąd norm ą do oznaczenia stopnia jeg o cywilizacyi.

T ubylec ekw adorski przed odkryciem A m eryki nieliczne m iał zw ierzęta do swej dyspozycyi, o czem sądzić możemy z tego, co tam widzimy: lama, alpaka, pies, świnka m orska i kaczka, stanow iły bodaj cały za­

stęp zw ierząt chowanych, gdyż indyk, choć am erykańskiego pochodzenia, w A m eryce południow ej praw dopodobnie znanym nie był aż do o dkrycia Nowego świata, dwa bo­

wiem półcywilizowane k raje Nowego lądu, M eksyk i P e ru , były od siebie izolowane i śladów jakichbądź stosunków m iędzy nie­

mi, historyja nie przekazała; indyk zaś je s t właściwym A m eryce północnej. Zachodziła także kwestyj a i co do pochodzenia psa ame­

rykańskiego, dziś je d n a k wątpliwości nie ulega, że ju ż pierw si żeglarze, ja c y ląd po­

łudniow ej A m eryki zwiedzili, znaleźli tam psy domowe; następnie zaś uczony badacz P e ru , Tschudi, oddzielił ten gatunek, ja k o różny od europejskiego, dając mu nazw ę Canis Ingae.

Do powyższego spisu dodaćby może n a­

leżało i wigonię (A uchenia yicunia), k tóra acz nie podległa zupełnem u przysw ojeniu, dostarczała daw nym peruw ijanom tej samej co i nasze owce— korzyści. O lbrzym ie sta­

da tych zw ierząt, posiadających nadzwyczaj m ięką i d elik atn ą wełnę, pasą się dziko na wyżynach środkowego i południowego P e-

j

ru. D aw ne p raw a Inkaso w surow o zabra­

niały ludziom prostym zabijania tych zw ie­

rząt, gdyż wełna, ja k ą z wigoni strzyżono,

; szła na w yłączny użytek Inkasa i jego ro­

dziny. A by zaś ją otrzym ać, nieniszcząc bynajm niej zw ierzyny, postępowano w taki sposób: na rozkaz Inkasa zbierało sięw ozna- czony dzień kilka tysięcy indyjan, którzy ścisłem kołem otaczali bojaźliwe zw ierzęta i zw olna posuw ając się, doprow adzali stado do um yślnie na ten cel zbudow anych za­

gród, gdzie kolejno wiązano wigonie, strzy-

, żono je , a następnie wypuszczano na wol-

(9)

N r 47.

W S Z E C H Ś W IA T .

745 ność. B ył to więc, można powiedzieć, pier-

j

wszy krok do zrobienia z nich zw ierząt do­

mowych. Dziś w „cyw ilizow anem “ P eru dla fabrykacyi kosztow nych „ponchos“

z wełny wigoniowćj, z których jed n o kosz­

tuje od 25 do 50 soles (od 125 do 250 fran ­ ków), strzelają biedne zw ierzęta, przez co liczba ich z dniem każdym zm niejsza się i jeżeli tylko nie zostaną przedsięwzięte środki ochronne, pew nie z czasem użyte­

czne to zw ierzę stanie się równie rządkiem , ja k żubr lub saiga.

Lam a, zw ana przez peruw ijan „llam a“

(czytaj ljama), a przez ekw adorczyków „lla- mingo“ (A uchenia lam a), właściwą je s t g ór­

nym regijonom K ordylijerów , szczególniej zaś regijonow i zw anem u P aram o lub P una.

W klimacie gorętszym szybko podupadają i zdychają w końcu. Znaczenie tego zwie­

rzęcia upadło bardzo w A m eryce południo­

wej, od czasu zaprow adzenia tam baranów , hodow la których zdaje się rosnąć z dniem każdym, gdy lam coraz to mniej się spoty­

ka. Dziś np. w północnem P eru , gdzie spot­

kać można haciendy liczące do 60000 głów baranów (jak np. w Q uilcate w dep arta­

mencie C ajam arca), lam wcale ju ż nie hodu­

ją, pomimo znacznych obszarów pastwisk alpejskich. W idać więc, że hodow la bara­

nów daleko je st korzystniejszą, skoro wyso­

ce konserw atyw ny indyjanin zastępuje sto­

pniowo lam y baranam i. W E kw adorze j e ­ dnak dość często jeszcze spotyka się z la­

mami, pomimo, że nie widać nigdzie licz­

nych stad, tylko pojedyńcze osobniki.

Lam a daje wełnę, mięso, a nadto służy jak o ju czn e bydlę. W ełna je st podobno bardzo dobra, mięka, lekka i ciepła; kołdry i poncza robione z niej, są bardzo cenione, pomimo, że ustępują znacznie w dobroci wi- goniowym. Mięso też nie cieszy się ogól- nem użyciem, służąc głów nie za pokarm dla biedniejszej części ludności ekw adorskiej.

A je d n a k zapew niano mnie, że sm ak ma \ bardzo dobry. Znaczenie lamy, ja k o bydlę­

cia jucznego, upaść także musiało od czasu w prow adzenia koni i osłów, z którem i lama ryw alizow ać nie może. T a ostatnia dźwiga tylko ciężar nieprzew yższający 75 funtów hiszpańskich, a rów nie je s t czułą na ciężar ja k w ielbłąd, poznając odrazu przew yżkę zw ykłego ładunku, o czem uporem swoim :

przy podnoszeniu się, daje do zrozum ienia.

Obfita jój w ełna usuw a zupełnie potrzebę wszelkiej podkładki pod ciężar, tak, że ła­

dują zw ykle oba pakunki (t. j. lew y i p ra ­ wy) w prost na goły grzbiet.

Nie dziw i mnie bynajm niej zastąpienie lamy osłem lub m ułem, k tó re daleko w ięk­

szy ciężar podnieść są w stanie; trud no je s t atoli zrozumieć, dlaczego straciła ona zna­

czenie tucznego lub w ełnodajnego bydlęcia.

P raw d a, że wełna lamy, posiadająca zwykle brudny, ciem no-brunatny kolor, nie nadaje się do farbow ania n a żywe barw y, tak po­

wszechnie lubione w południowej Am eryce;

lecz za to z korzyścią m ogłaby być używ a­

ną na grubsze tkan iny dla użytku biedniej­

szej ludności. Że zaś mięso lam y nie cieszy się powodzeniem m iędzy białą lub mięszaną ludnością, pomimo, że się naw et wogóle europejczykom podoba, przypisać to chyba można jed y n ie uprzedzeniu pierw szychliisz- panów, któ rzy widząc podobieństwo lamy do w ielbłąda, nabrali do jój mięsa w strętu, który przechow ał się po dziś dzień.

H odow la lam y nie przedstaw ia żadnej trudności. P rzyzw yczajona do ostrego k li­

m atu punowych regijonów , od którego chro- ni ją gęsta i długa wełna, błądzi samopas po kordylijerskich wyżynach rok cały, niewy- m agając ani obór na zimę, ani szczególnego jakiegoś doglądania. Cena tego zwierzęcia, pomimo że znacznie urosła w ostatnich cza­

sach, w skutek, ja k sądzę, zm niejszenia się ] ich liczby, je s t bardzo niską: podrostka, wielkości barana, płaci się 2 do 3 pesos ');

stara lam a nie przechodzi ceny

6

pesos.

A lpaka, zwana przez peruw ijan „paco“

rzadką je s t bardzo wrzeczypospolitej E k w a­

doru, gdzie je j naw et lud prosty nie odróż-

j

nia od lamy, używ ając dla obu jednej i tej samej nazw y „U am ingo“. Jedy ne dwa egzem plarze tego zw ierzęcia, widziałem w okolicach Guayafjuilu, dokąd j e pewien doktór sprow adził ze S ierry, dla przesłania prezydentow i Yenezueli na rozmnożenie, gdyż ich tam podobno nie znają. A lpakę

') P rz yp o m in a m , ż e p e s o ek w ad o rski lic z y 4 fr.

w ku rsie zaś dzisiejszym w a rt je s t ty lk o 3 fr.

(10)

746

W SZE CH ŚW IAT. N r 4 7 .

dość je s t trudno odróżnić o d ł a m y na p ie r­

wszy rz u t oka: w ełnę m a tylko cieńszą, a no­

gi kud łate aż po same pięty, gdy u lam y k u ­ dły kończą się na kolanie. W E u ro p ie zna­

ną je s t doskonałość w ełny alpakow ej. W P e- ru pewien ksiądz sta ra ł się otrzym ać mię- szańce z alpaki i b aran ó w i podobno usiło­

w ania jeg o osiągnęły pom yślny re zu ltat, po­

nieważ jed n ak b rak im było poparcia rzą­

du, nie p rzyniosły pożytku ogółowi.

P ies (po in d y jsk u „allco “ lub ,,aszku“ ) pow stać m usiał ze zm ięszania się e u ro ­ pejskiej rasy z m iejscow ą peruw ijańską.

W E kw adorze w yróżnić m ożna dw ie o d ­ miany: pom orską i serrań ską. P om o rsk a odznacza się słusznym w zrostem i charto- watemi kształtam i; są to zw ykle psy b a r­

dzo dobre do zapędzania rogatego bydła.

S errańskie kundle, w idziane zw ykle u in- dyjan, podobnie j a k i nasze psy w iejskie nie posiadają cech w ybitnych, chyba tę, że są k ud łate z ogrom nem i puszystem i ogonami i praw ie zawsze bardzo złe. P osiad ają tak ­ że wspólny i naszym kundysom zwyczaj szczekania w nocy całemi godzinam i bez żadnej do tego przyczyny. O prócz dwu po­

wyższych odm ian istnieje także

i

pies ow­

czarski, ten je d n a k w ybitnej rasy nie stano-

Avi i

bodaj, że się ze zw ykłych kundlów re­

k ru tu je. C ena psa ow czarskiego dochodzi niekiedy bardzo pow ażnej cyfry.

Użyteczność psa dla pom orzanina lub ser- ra n a ekw adorskiego je st w ielką, oprócz bo­

wiem pomocy w polow aniu i obok funkcyi stróża ja k ą pies wszędzie spełnia, widzim y go używ anego z pom yślnym bardzo skut­

kiem do zapędzania napółdzikiego bydła.

P ies taki, pomimo, że osobnćj rasy nie sta­

nowi, zwie się „p e rro de ganado“ '), a cena jeg o rów na się niekiedy w artości dobrego konia lub m uła. M ów iąc następnie o bydle rogatem , postaram się wskazać, w ja k i spo­

sób pies w yw iązuje się ze swój roli pa­

sterza.

Ja k o dzielny pom ocnik myśliwego — pies peruw ijański lub ekw adorski, niem ałe też

') P e r r o hiszp.—pies; g a n a d o h is z p .— bydło rogate.

usługi oddaje człowiekowi. U żyw ają go do polow ania n a sarny, tapiry, niedźwiedzie, dziki (pekari), pumę, aguti i inne ssące z wy- jątkierii żyjących na drzew ach. Pies my­

śliwski także rasy w ybitnej nie stanowi;

używ ają zw ykle do tego te psy, k tó re lep­

szą lub gorszą skłonność do m yśliw stwa oka­

zują. Na sarny polują w K ord ylijerach ekw adorskich forsując je psami, k tóre do tego na bydle rogatem są zapraw ione. P u ­ mę lub niedźw iedzia starają się zapędzić na drzew o, gdzie go strzelać-m ogą; w ystarcza więc do tego pies, któ ry dość tw ardo zw ie­

rzynę goni, kąsając j ą od czasu do czasu, co zm usza czy pumę, czy niedźw iedzia do w drapania się na drzewo. W polow aniu zaś na m niejsze ssące, szczególniej na te, któ re nory kopią, całe zadanie psa polega na zapędzeniu zw ierzyny d o n o ry , gdzie ją się bierze podkurzając, a następnie rosko- pu jąc norę. Z tych różnych ról wywiązują się doskonale proste kundle miejscowe, choć dodać muszę, £e dobry pies myśliwski dość je s t rzadkim w K ord ylijerach i zw ykle bar­

dzo wysoko ceniony. Znałem pewnego eko­

nom a haciendy w E kw adorze, któ ry jed yn ie przy pomocy p aru psów, bez użycia broni palnej (gdyż strzelać naw et nie um iał), w ziął w swojem życiu 14 tapirów , 12 nie­

dźwiedzi kordylijerskich i jed n ę pum ę.

In dy jan ie leśni ze wschodniej części E k ­ w adoru, z Canelos łub z Napo mianowicie, wysoką w artość do psów przyw iązują, te j e ­ d n ak z trudnością się tam rozm nażają, co zapew ne ma za przyczynę niebespieczne po­

low ania na p ekari lub częste w ypadki u k ą­

szenia przez jad o w ite węże. W pierwszym w ypadku, jeżeli tylko pies nie je st bardzo obrotnym , na pierw szem zaraz polowaniu zginąć może, gdyż go dziki, chodzące za­

wsze wielkiem i stadam i, w jed n ej chw ili otoczą i na szm aty zetną. Zażartość ich do psów ma być tak wielką, że naw et gryzą ziemię zlaną k rw ią ich ofiary. To też indy­

ja n ie z Canelos lub Napo, w ystaw ieni są na ciągłe straty w psach i m uszą sprowadzać ze S ie rry coraz to nowe osobniki. K ażda ich podróż do Bafios, R iobam ba lub Q uito, nie obejdzie się bez zakupienia kilku p rzy naj­

mniej psów, za które stosunkowo wysokie ceny płacą. Z darza się nieraz, że za szcze­

niaki od prostych kundlów , płacą po trzy,

(11)

N r 47.

w s z e c h ś w i a t .

747 cztery, a n aw et i po pięć pesos, a dodać mu­

szę, że płacą złotem rodzim em.

M ówiąc o psach, nie podobna mi je s t nie wspomnieć o dziw nym zwyczaju, ja k i pan u ­ je między indyjanam i niektórych okolic

Sierry peruw ijańskiój lub ekw adorskiej.

Podczas zaćm ienia księżyca, biją oni psy przez ciąg trw a n ia zjaw iska. Poniew aż in- dyjanie przed podbojem czcili księżyc jak o siostrę słońca, przypuszczać więc można, że zwyczaj ten przechow ał się z czasów po­

gańskich, m ając zw iązek z religijnym kul­

tem daw nych indyjan.

Św inka m orska (indyjskie ,,cui“) bardzo jest w P e ru i E kw adorze rospowszeclmioną, szczególniej zaś hodują je w górskich re- gijonach, gdy na P om orzu lub na dalekim wschodzie dość je s t rzadką. W S ierra nie- masz domu najbiedniejszego indyjanina, w którym by przynajm niej sztuk kilkanaście nie było. G dy znaj dziem się w chacie ubogiego indyjanina lu b w kuchni zamożniejszego mieszkańca, zw róci zaraz uwagę naszą pisk i rodzaj kwiczenia, ja k ie nas z różnych ką­

tów dochodzi. Szukając przyczyny tego, spostrzeżemy w krótce niew ielkie kudłate stworzonka, snujące się w zdłuż ścian pod tapczanam i łub w bliskości ogniska. G dy spokój panuje w domu zaczynają się z ką­

tów wysuwać, w ietrząc wszystko, ja k się zdaje w poszukiw aniach żywności. W eszła wreszcie właścicielka niosąc duże naręcze zielska jak ieg o lub rośliny pastew nej, a zja­

w ienie się jój pow itanem zostało podwojo­

nym piskiem zw ierzątek, które rzucają się na paszę i szybko poruszają żuchwami, w krótce pozostaw iając tylko bardziej tw ar­

de łodygi. Przez noc całą pisk ich i chrzą- kanie dochodzi uszu naszych; takeśm y do I tego przyw ykli, żebyśmy zasnąć nie mogli bez niego.

Co do pochodzenia am erykańskiego świn­

ki m orskiej domowej, żadna nie zachodzi wątpliwość: należy ona do typu szczurowa- tych, właściwych południow ej Ameryce, dla których utw orzono naw et osobną rodzinę (Caviinae), a dzikie gatunki św inek m or­

skich spotyka się w górnych punowych re- gijonacli (Cavia C utleri i inne), choć żaden z uczonych zoologów nie zajął się kw estyją pochodzenia domowego gatunku. Kas wy­

bitnych można rozróżnić tylko dwie, t. j. ze

s tre f gorących (z Pom orza) i ze S ierry, któ­

re różnią się jed y n ie długością szerści, ja k zw ykle byw a m iędzy rasam i klim atycznem u Zdaje się także, że rasa serrańska oprócz dłuższój szerści, odznacza się nadto i więk- szemi rozm iaram i, choć różnica ta może być tylko pozorną, a spowodowaną właśnie ob- fitszem futrem .

K olor św inek m orskich chowanych by­

wa najrozm aitszy, co praw ie zawsze zdarza się u domowych zw ierząt. C h arak tery sty ­ czną zaś cechą (chociaż niestałą) dla rasy kudłatej (serrańskiej) są linije rozłożone sy­

m etrycznie n a ciele, na których szerść, scho­

dząc się w dw u przeciw nych kierunkach, tw orzy w ichry w form ie grzebieni. Je d n a z tych linij przecina głow ę wzdłuż; druga przechodzi w poprzek łopatek; dalej idą dwie rów noległe w zdłuż grzbietu, k tó re łą­

czą się z inną poprzeczną n a kuprze. W i­

chry te czynią ze zw ierzątek najzabaw niej­

sze stw orzonka w świecie.

Pom nażanie się liczby palców na kończy­

nach u świnek m orskich, je s t rzeczą p ra w ­ dziwie zdum iew ającą i przypuszczam , że równego sobie niema u żadnego ze zw ierząt domowych. Spotykam y dość rzadko św in­

ki m orskie o trzech palcach, częściej o czte­

rech lub o pięciu; niekiedy zaś o sześciu a na­

wet i siedm iu palcach.

H odow la tych zw ierzątek nie przedstaw ia prawie żadnych trudności. T rzym ane w chacie lub w kuchni bez żadnej zagrody, nie starają się naw et w ykopyw ać na zew nątrz, } pomimo, że kopią doskonale; nie uciekają

też przez drzw i otw arte. P ok arm ich skła­

da się ze znanych każdej indyjance zielsk, rosnących tuż pod ręką, w m iastach zaś wy­

starcza w iązka luterny na całodzienny po­

karm kilkudziesięciu sztuk. P łodność ich je st zdum iewająca: w dwa miesiące po u ro ­

dzeniu, samica lęże ju ż 2 do 4 potom stwa.

Samce więc idą na stół, samice zaś dalej się

| rozm nażają, a jed en samiec w ystarcza na

| kilkanaście samic. Oprócz jak iejś choroby, która w rzadkich w ypadkach zrządza mię­

dzy niemi spustoszenie, jed y n y m nieprzyja-

| cielem św inki m orskiej w je j ojczyźnie je s t łasica (M ustela agilis i M. m acroura), która nocną porą w krada się do domostw i zabi­

ja ją c bezbronne stworzenia, krew z nich wy-

! sysa. Dodawszy do tego delikatność mięsa

(12)

748

W SZECHŚW IAT.

N r 47.

i smak jego, przypom inający prosięcinę, ła ­ two zrozum iem y, że św inka m orska ta k je s t rospo wszech nioną w um iarkow anych stre­

fach P e ru i E k w ad o ru . „ E l cui“ je s t nie­

zbędną zapraw ą w szelkich festynów , niety l­

ko u bogatszych mieszkańców lecz i u bie­

dnego indyjanina, k tó ry chcąc się n am w y­

wdzięczyć za ja k ą tam usługę, każe kilka sztuk zarżnąć i upiec, dodając do nich k a r­

tofli z mocną zapraw ą p iep rz u kajeńskiego.

C ena dużej świnki m orskiej w aha się w Sier­

ra peruw ijańskiej lu b ekw adorskiej między pó ł reala i

1

realem ('/* i

'/ 2

fran k a), stoso­

wnie do okolicy.

K aczka chow ana pow szechnie w A m ery- ce południow ej je s t rów nież czysto am ery­

kańskiego pochodzenia, a je j p ro to p lasta—

kaczka piżmowa (A nas m oschata) spotyka się w dzikim stanie, w gorących częściach j zw rotnikow ej A m eryki. _ Naszej k aczki do- I mowej, k tó ra od krzyżów ki pochodzi (A nas

boschas) nigdym tam nie sp otykał. A m e­

rykań ska je d n a k kaczka, k tó rą zw ykle u nas I kaczką in dyjską lu b k o ralo w ą nazyw ają, pomimo, że się spotyka dzisiaj w stanie do­

m owym na całej rosciągłości południow ej

j

A m eryki, nie cieszy się je d n a k w ielkiem po- | wodzeniem, szczególniej m iędzy ubogą in- ( dyjską ludnością, k tó ra woli nasze k ury, ja -

j

ko sm aczniejsze i płodniejsze hodow ać. Spo­

tykam y więc ją przew ażnie po dom ach za­

możniejszych m ieszkańców, któ rzy j ą dla urozm aicenia swej kuchni ho dują. K aczka piżmowa, podobnie ja k i nasza, dostawszy się na jezio ra, łączy się z dzikiem i swemi pobratym cam i i zw ykle do domu ju ż więcej nie wraca. Sądząc z hiszpańskiego nazw i­

ska „pato“ (kaczka), ja k ie je j daje nietylko biała lecz także i m iejscow a indy jska lu­

dność, skłonny jestem m niem ać, że j ą do P e ru i E kw ad o ru w prow adzono dopiero po najściu hiszpanów . P rzypuszczalnie oswo­

jo n ą została ona w B razy lii i G uajanie i stam tąd dopiero w niezbyt odległych cza­

sach rospow szechniła się po kontynencie po­

łudniow o-am erykańskim .

P odobny w ypadek zachodzi także i co do indyka, k tó ry chociaż am erykańskiego po­

chodzenia, w P e ru i E kw adorze rospowsze- chnić się m usiał dopiero przez pośrednictw o hiszpanów, n a co w skazuje ju ż także brak odpowiedniej nazw y indyjskiej (zw ą go po i

hiszpańsku ,,pavo“). Sądziłem zawsze, że trudność w ychow ania m łodych indyków , j a ­ k ą nasze gospodynie napotykają, ma za p rz y ­ czynę znaczną różnicę w w arunkach klim a­

tycznych pomiędzy ojczyzną indyka i E uro­

pą; przekonałem się jed n ak , że równych niepowodzeń doznają także hodowcy tego drobiu w P e ru i E kw adorze, gdzie w arunki b y tu są bardzo zbliżone do w arunków oj­

czyzny indyka. D zięki tej okoliczności spo­

tykam y go w południow ej A m eryce prze­

ważnie u zamożniejszej ludności, rzadziej zaś u indyjan.

(d . c T l . )

Korespondencja Wszechświata. ’’

Szanowny Panie Redaktorze!

W N r 44 W szechśw iata, znajduję w zm iankę o pra­

cy p. G. Kriissa, dotyczącej w idm absorpcyjnych in- dyga i jego pochodnych. Zależność w idm absorp­

cyjnych od budow y w ewnętrznej ciał arom atycz­

ny ch , została ju ż przezem nie zaznaczoną obszerniej:

1) w spraw ozdaniu z ostatniego Zjazdu lekarzy i przyrodników Polskich, 2) w referacie moim „Ue- b er das A bsorptionsspectrum des Benzoldam pfes"

do Beibliitterów W iedem anna (zeszyt czerwcowy r. b.) przesłanym - T ym więc sposobem nowe prace Kriissa, stw ierdzają wypowiedziane już przezem nie uogólnienie dla ciał szeregu arom atycznego, że poło­

żenie sm ug absorpcyjnych na skali w idm a zależy:

1) od ilości podstaw ionych rodników , 2) od ciężaru m olekularnego. W obu razach, w m iarę większej ilości podstaw ionych rodników lub większego cię­

żaru cząsteczkowego, zauważyć się daje usuwanie się sm ug w stronę m niej łam liw ą widma.

N adto obok sm ug absorpcyjnych w idm a np. ben­

zolu, w etylobenzolowem w idm ie zauw ażyć można gru p y smug w łaściw ych etylowi; sztuczna mięszani-

| n a alkoholu etylowego z benzolem, w stosunku za­

w artości odpow iednich rodników w etylobenzolu da­

je widmo, podobne do w idm a etylobenzolu: rodniki organiczne (a spraw dziłem to i na innych węglowo-

j dorach) ja k o b y zachowywały swą indyw idualność w zw iązkach arom atycznych; hom ologija budowy w ew nętrznej w arunkuje hom ologiją w idm absorp-

| cyjnych.

') Ogłoszenie tej korespondencyi zostało opóźnio­

ne przypadkowo.

(Przyp. Red.).

(13)

N r 47. W SZECHŚW IAT. 749 Dla ciał tłuszczowych, pomimo licznie dokonyw a­

nych doświadczeń n ad e teram i tłuszczowemi, tego zauważyć nie zdołałem.

Prace w ty m kierunku podjęte, czasowo przerw a­

ne, obecnie nanowo prow adzone będą.

Zawsze ciała arom atyczne ulubioną pozostaną sfe­

rą tego rodzaju poszukiwań.

W każdym razie cały szereg dośw iadczeń będę m iał sposobność w oddzielnej rospraw ce opisać.

Katów), 4 Listopada it8 5 roku.

./. St. Konic.

Szanowny Panie Redaktorze!

Zaproszony przez R edakeyje E n g ler’s Botanische Jah rb u ch er, Uhlmanna Botanisches C entralblat, Just-Koehne B otanische Jah re sb e ric h te o referaty z polskich botanicznych p rac, upraszam Sz. Pana o uprzejme uw iadom ienie o adresie moim w szyst­

kich ty ch Panów, którzy chcą ab y prace ich były w wyż w ym ienionych pism ach referow ane. Dla Just- Koehne B otanische Ja h re sb e ric h te m am przysłać za cały rok 1884 w łącznie spraw ozdanie szczegółowe j z ruchu botanicznego w Polsce, rzeczy tej uciążliw ej podjęłem się li ty lk o w te j nadziei, że znajdę silne p o ­ parcie w kraju.

D r Ig. Szyszylowicz.

W iedeń, K. K. botanisches H ofcabinet, B urgring.

P o s i e d z e n i e d z i e w i ę t n a s t e K o m i s y i te o . r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się d n ia 5 L istopada 1885 roku, w lokalu Towarzystw a, o godz. 8 wieczorem, pod przew odnictw em d ra W. Szokalskiego.

1) P rotokuł poprzedniego osiemnastego posiedze­

nia, po przeczytaniu został p rzy jęty i podpisany.

2) N astępnie p. J. N usbaum mów ił o teoryi po­

chodzenia gatunków , postawionej przez Niigeliego, która w najkrótszych ry sach streszcza się ja k nastę­

puje.

Od czasu ogłoszenia dzieła o pochodzeniu g atu n ­ ków przez K arola D arw ina (1859), przeciwko poglą­

dom jego występowało bardzo wielu krytyków ; je ­ dni krytykow ali teo ry ją transm orfizm u wogóle, byli- to k ry ty c y nienaukow i, in n i—specyjalnie teo ry ją do­

boru naturalnego.

Bronn, Brocca, N aegeli, zarzucali D arwinowi, że istnieje bardzo wiele organów nieprzynoszących zwierzętom lub roślinom , żadnego pożytku. D ar­

win zbija to tw ierdzenie tem , że nie możemy sta­

nowczo tw ierdzić, że dany organ je s t zbytecznym (np.

dw ukształtnośó kwiatów, dziw na budowa storczy- |

ków zostały z czasem rozjaśnione i okazało się, że są to przystosow ania bardzo pożyteczne).

M ivart zarzucał Darwinowi, że nie m ożna sobie w yjaśnić działanie doboru na zaczątki cech.

Naegeli w najnow szem swem dziele (1884), prócz

| obu powyższych zarzutów , staw ia dalej ten, że zja­

wiska doboru sztucznego i pow staw ania ras nie mo­

żna bespośrednio stosować do przyrody. Prócz te ­ go p. Nusbaum rozbiera inne jeszcze zarzuty staw io­

ne przez N aegeliego—Darwinowi.

N ieprzyjm ując zupełnie teo ry i doboru naturalnego Naegeli staw ia now ą swą mechaniczno-fizyjologiczną teoryją.

Za punkt w yjścia przyjm uje m icelarną budowę protoplazm y. Protoplazm a nie je s t jednorodną, lecz zbudow ana je s t z organizow anych jednostek, t. zw.

micelów, przedstaw iających sum ę pewnej ilości czą­

steczek fizycznych. Pomiędzy niem i d ziałają siły m iędzym icelarne, których kom binacyje stanow ią o w łasnościach bijologicznych m ateryi, podobnie ja k siły m olekularne, o w łasnościach fizycznych, a mię- dzyatomowe o chem icznych.

Pan Nusbaum przedstaw ił bliżej poglądy N aege­

liego, E ngelm ana, Kiihnego i innych na istotę mi- cellów. N aegeli odróżnia pom iędzy protoplazm ą część, zwaną idioplazm ą, któ ra je st m atery jaln ą przenosicielką cech dziedzicznych. Micello są uło­

żone szeregam i w idioplazm ie; każdy szereg je st za­

czątkiem (A nlage) elem entarnego jakiegoś zjawiska życiowego.

W rozwoju i życiu osobnikowem, konfiguracyja poprzecznych przecięć szeregów pozostaje niezm ien­

ną: w rodowem zaś życiu pojaw iają się coraz nowe szeregi micellów w idioplazm ie i konfiguracyja ich się zm ienia.

Rozwój osobnikowy i rodow y odbyw ają się wsku­

tek działania sił w ew nętrznych, kierujących grupo­

waniem się micellów, podobnie ja k w każdym m ine­

rale cząsteczki kryształu g ru p u ją się w pewnym określonym kierunku przez działanie sił w ew nętrz­

nych.

Prócz ty ch sił w ew nętrznych głów nych, p. Nus­

baum przyjm uje też działanie bespośrednie w arun­

ków zew nętrznych na przem ianę organizm ów ; jeśli oddziaływ anie zew nętrznych czynników trw ało b a r­

dzo długo w pew nym kierunku, mogło też oddziałać n a budowę idioplazm y, co wywołało nową cechę dziedziczną.

P relegent tw ierdzi, że teo ry ją doboru nat. i t. Nae­

geliego, jakkolw iek w szczegółach może być bardzo błędną, stanowi jed n ak śm iałą pierw szą próbę w no­

wym kierunku w dziedzinie bijologii.

Po przem ów ieniu p. J. Nusbauma, zaw iązała się dyskusyja, w której przyjm ow ali udział pp. Szokal- ski, Hoyer, d r H. Nusbaum oraz J. Nusbaum.

Z dyskusyi tej okazało sią, że aczkolwiek nie m o­

żna przeceniać pew nych szczegółowych m yśli, wy­

łożonych przez Naegeliego, niem niej przeto cały kie­

ru n ek badań, dążący do objaśnienia zjawisk życia zapomocą procesów fizyko-chemicznych, zachodzą­

cych w pozornie jednorodnej protoplazm ie, je s t du­

żym i pożądanym krokiem naprzód, daje bowiem

Cytaty

Powiązane dokumenty

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

Ja k ż e inaczej rzecz się ma z powietrzem przestrzeni zam kniętych i zamieszkanych.. ilość dw utlenku węgla w krótkim stosunkowo przeciągu czasu tak się

serw atorem a punktem świecącym, zaczyna się skraplać para wodna, ukazują się dokoła tego p u nk tu współśrodkowe pierścienie b a

D lategoteż dziwić się nie m ożna, że gdy obecnie anato- m ija i em bryjologija porównawcza stanowią, tak znacznie rozw iniętą gałęź bijologii, fizy- jo lo