M b . Warszawa, d. 1 Lutego 1891 r. T o m X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: r o c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zag ran icą.
K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowie:
A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstein S., Hoyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniewski W ł., K ram sztyk S.,
N atanson J ., P rauss St. i Wrriblewaki W ._____
„ W s z e c h ś w ia t1* p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iązek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szpalcie a lb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw sz y ra z kop. 7 '/i,
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d alsze kop. 5.
-i^-dres IE5ed.al£C3ri: IKralsc-wełrie-IEPrzecim.ieście, ISTr ©e.
A rty k u ł profesora M arcelego Nenckiego
„Enzym y w terapii” zw rócił uwagę czytel
ników W szechśw iata na enzymy '). Zna je człow iek i na swą. służbę zaciągnął od wieków, a m ianowicie do w yrobu piwa.
P o czątek sztuki w arzenia piw a ginie w po- m roce dziejów; bóg, O ziris, m iał nią czło
w ieka obdarzyć, a papyrusy i napisy na
grobków egipskich z czasów na 2 0 wieków przed Chrystusem ju ż o niój wspom inają szczegółowo.
Jeżeli słód, czyli kiełkujący jęczm ień, ogrzew ać z wodą nie wyżój nad 70° C, to
>) W y r a z n iem iec k i „ E n z y m “ p rz e k sz ta łc a m y n a p o lsk ie „ e n z y m a “ ro d z a ju żeń sk ieg o . Id z ie m y tu za R e d a k c y ją G azety L e k a rsk ie j (p a trz a rty k u ł
„O e n z y m a o h “ d -ró w A. F a b ia n a i L. N en ck ieg o N r 52, r. 1890) i an alo g ijam i; n iem . M o rp h in , p o l
skie m o rfin a i wogóle n iem ie c k ie n a zw y a lk alo i
dów i g lu kozydów k o ń c zą się n a „ in “ , g d y polskie p o d o b n ież b rz m ią c e k o ń czą się n a „ in a “ . Oprócz tego n iem . „ G ly c e rin 11 p o lsk ie „ g lic e ry n a 11, niem .
„ D e x trin “ p o lsk ie „ d e k s try n a 11 i t . p.
waga słodu się zmniejsza, woda nad nim nabiera sm aku słodkaw ego; tw orzy się brzeczka, czyli odw ar słodu, k tó ra nastę
pnie zam ienia się na piwo. Jeżeli zaś wa
rzenie słodu uskuteczniać przy cieple odra- zu wyższem, np. 80° lub 90°, to odwar nie je st słodkim , brzeczka się nie tw orzy. Ten fakt, że scukrzaniu słodu nie sprzyja wy
soka tem p eratu ra, dostępny spostrzeżeniu zmysłów, nieuzbrojonych w środki badania naukow ego, znany jest z wiekowój p ra k ty ki piwo w arstw a. Naukowe zaś jego wy
jaśnienie dały dopiero badania chemiczne słodu i brzeczki, dokonane w wieku bie
żącym.
W roku 1814 K irchoff w ykrył, że w ziar
nie zbóż, a szczególniej kiełkująoem , znaj
duje się, obok m ączki, ciało białkow ate, które krochm al, czyli mączkę n a ciało słod kie zam ienia, czyli scukrza. P ayen, Du- brunfaut, L in tn e r i inni bliżćj je zbadali.
Ł ugując słód wodą (P ayen, D ubrunfaut), lub gliceryną (von W ittich, H iifner), albo j roscieńczonym (2 0-procentowym) alkoholem (L intn er), otrzym yw ali oni rostw ory tego ciała białkow atego, z których strącali je alkoholem absolutnym . W ten sposob otrzy- i mywano proszek biały, w wodzie rospusz-
6 6 W SZECH ŚW IA T. N r 5 czalny, k tó ry w wysokim stopniu posiada
własność rospuszczania i scukrzania m ącz
ki. P ro sze k ten, czyli to ciało nazwano dijastazą. D ijastaza więc, z a w a rta w sło
dzie, jest owym czynnikiem scukrzającym , a w arzenie brzeczki jestto scukrzanie mącz
ki, zaw artój w ziarnie jęczm ienia, za pośre
dnictw em dijastazy, znajdującej się w niem obok mączki.
D ijastaza je st ciałem białkow atem , t. j . do białka podobnem . J a k białko strąca się ze swego ro stw o ru przy ogrzew aniu go, ja k białko strąca się kwasem solnym (osad w ług ach rospuszczalny), kwasem octowym (osad w nadm iarze kw asu rospuszczalny), kw asem octowym i żółtym żelazocyjankiem potasu, sublim atem , octem ołow ianym , ta n i
ną i, ja k białko, daje reak cy ją M iliona;
różni się zaś odeń tem , że nie daje reak- cyi biuretow ćj i charakterystycznie za
chow uje się względem żyw icy gw ajako- wój '). D ijastaza, podobnież ja k ciała biał
kowe, złożoną je st z w ęgla, w odoru, azotu, siarki i tlenu, a m ianowicie zaw iera, według L in tn e ra , węgla 46,66% , w odoru 7,35% , azotu 10,41% , siarki 1,12% i tlenu 34,46%
(obliczone na p re p a ra t wolny od popiołu).
C iała białkow e zaw ierają zw ykle azotu oko
ło 16% , d ijastaza zaś tylko 1 0% , t. j . zn a
cznie m nićj, rów nież ja k i węgla. Jeżeli więc dane L in tn e ra są zupełnie pewne, j e żeli L in tn e r analizow ał p re p a ra t chem icz
nie czysty i je ż e li przyjm ow ać gienetyczny związek dijastazy z białkiem , co je s t bardzo praw dopodobnem , to dijastazę uw ażać w y
padnie za p ro d u k t u tlen ien ia białka. Z t a kim poglądem zgadza się fak t, że d ijastaza w ytw arza się w czasie kiełkow ania z ia r
na zboża, gdy w nim zachodzą energicz
ne procesy utlenienia i obserw acyja Det- m era, że w y tw arzanie dijastazy w ziarnie
') P r ó b a g w a jak o w a m a b y ć, w e d łu g S c h ó n b e i- n a , c h a r a k te r y s ty c z n ą d la w s z y s tk ic h en zy m . R o b i się j ą w sposób n a stę p u ją c y : p a r ę z ia re n e k ż y w icy ro sp u s z c z a się w a lk o h o lu i d o d a je się p a rę k ro p e l w o d y u tle n io n e j; o sa d , je ż e li się u tw o rz y , ro s p u s z c z a się p rz e z d o d a n ie a lk o h o lu . T e n a lk o h o lo w y w y c ią g g w a ja k u ro s tw o ry d ija sta z y b a rw ią n a n ie b ie s k o ; b a r w n ik n ie b ie s k i ro sp u s z c z a się w e te rze , b e n z o lu , s ia r k u w ęgla. D ija s ta z a czy n n a zaw sze te n o d czy n w y k a z u je . P r ó b a je s t b a rd z o c z u lą i je s t to sposób w y k ry c ia d ija s ta z y .
ustaje z chw ilą p rz erw a n ia dostępu tlenu do niego.
Szczególną właściwością dijastazy jest zdolność scukrzania mączki. W ed łu g Du- bru n fau ta je d n a część dijastazy je st w sta
nie scukrzyć do 2 0 0 0 0 0 części m ączki, zaś w edług K jeld ah la z procesu scukrzenia di
ja sta z a wychodzi bynajm niój nie osłabioną i je s t w stanie nanowo z m ączki cukier w y tw arzać. T a zdolność dijastazy je st od w ielu okoliczności zależną: kw asy i zasady m ineralne, a również i niektóre sole m ają na nią w pływ (w rostw orach zaw ierających
0,1% kw asu siarczanego, lub 0,2% amoni- ja k u , albo 0,5% sody,dijastaza je s t nieczyn
ną). T raci j ą też dijastaza w tem peratu rze 85° C, a tem peratura najbardziej sp rz y ja ją c a scukrzaniu m ączki zaw iera się między 55° a 63° C. Lecz nietylko prędkość, z j a ką dijastaza d ziała n a mączkę, zależna je st od ciepła, w pływ je g o odbija się też i na jakości produktów z m ączki przez dijastazę
w ytw arzanych.
W iekow e doświadczenie doprow adziło piw ow arów do uw zględnienia tego w pływu ciepła n a scukrzenie słodu i w yraziło się w otaczanych tajem nicą zawodową przepi
sach o w arzeniu brzeczki; em piryją tę w y
jaśniła nauka o dijastazie dopiero w bieżą- cem stuleciu.
Na czem polega d ziałanie dijastazy n a m ączkę, czem je s t w znaczeniu chemicznem proces scukrzania? Jestto zam iana m ączki n a rodzaj cukru, zwanego m altozą, lub cu
krem słodowym, składu takiego samego, ja k cuk ier trzcinow y i na ciała podobne do mączki, tego samego, co i ona, składu ele
m entarnego, objęte nazw ą ogólną d ek stry ny. O d m ączki m altoza różni się większą zaw artością wodoru i tlenu w stosunku do węgla, lub, ja k chem icy mówią, większą zaw artością elem entów wody. Z tego w zglę
du scukrzanie m ączki je st przyłączeniem chemicznem wody do mączki.
P rzy scukrzaniu pow staje z mączki za
wsze m altoza i dekstryna, lecz stosunek ilo
ściowy, w jak im te ciała z m ączki w ytw a
rz ają się pod w pływ em dijastazy nie je st stałym ; przeciw nie, je s t on bardzo zm ien
nym i zależy np. od tem peratury, p r z y ja - kiój odbyw a się scukrzanie. W najlepszym razie otrzym uje się z mączki bespośrednio
N r 5. W SZECHŚW IAT. 67 m ięszaninę 4 części m altozy i 1 części dek
stryny.
D ziałanie dijastazy na mączkę obrazowo p rzedstaw ia teoryja „rozbiórki m ączki”.
J a k m urarz przy rozbiórce budynku m uro
wanego zdejm uje stopniowo cegłę za cegłą, pozostaw iając za każdym razem rozwalinę, coraz to mniój podobną do budow li p ie r
w otnej, tak dijastaza rozbiera cząstkę mącz
ki, odryw ając od niój stopniowo po cząstce m altozy i pozostaw iając rozw aliny cząst
ki m ączki, rozm aitego stopnia złożoności, zwane dekstrynam i. Jeszcze i z tego względu d ijastaza w swój robocie do m u
ra rza je st podobną, że tak ja k jeden i ten sam m u rarz z daną rozbieraną budowlą jest tylko chwilowo, okolicznościowo związa
nym a po ukończeniu jednój rozbiórki je st w stanie do innój przystąpić i niepodobna przew idzieć i ograniczyć wiele on podobne
go rodzaju rozbiórek może wykonać, tak też je d n a i ta sama ilość dijastazy z mączką je s t tylko chwilowo związaną, chwilowo nią za ję tą i po rozebraniu danój ilości mączki je s t w stanie scukrzać świeże p arty je m ą
czki.
W reakcyjach chemicznych w ystępują zw y k le dw a czynniki; obadw a w reakcyi przy jm u ją udział i obadw a zm ieniają się zasadniczo. W reakcyi m iędzy dijastazą a m ączką widzimy zjaw isko odmienne:
m ączka pod wpływem dijastazy zamienia się na m altozę i dekstrynę, dijastaza zaś sam a wychodzi z tćj reakcyi niezm ienioną, w stanie pierw otnym . Zjaw iska tego ro dzaju upodobniono do ferm entacyi. W ia
domo bowiem, że m ałą ilością drożdży moż
n a zamienić wielkie ilości cukru, niepropor- cyjonalne wcale do użytój ilości drożdży, n a alkohol i dw utlenek węgla i w tćj robo
cie drożdże jakościowo się nie zmieniają.
T ak też m ała ilość dijastazy jest w stanie nieograniczenie wielkie ilości mączki za
m ienić na d ekstrynę i cukier słodowy, sama żadnój zm ianie nieulegając. Z tego wzglę
du scukrzanie słodu można upodobnić do ferm entacyi alkoholowój, a dijastazę do fe r
m entu '), do drożdży. D ijastaza, jak o fer-
M N azw a fe rm e n t w p ro w a d z o n ą z o stała do n a u k i p rz ez sław nego ch em ik a X V II w ieku v a n H el
ment, różni się je d n a k od drożdży tem, że niepodobna w niój dostrzedz zjaw isk w ła
ściwych istotom żyjącym: drożdże rozm na
żają się i odżywiają, dijastaza zaś nie. D la
tego to dijastazę nazyw ają ferm entem nie- organizowanym , albo też enzymą lub zy- mazą. Nazwy: „enzym a” lub „zymaza”
wprow adzone przez prof. K iihnego pocho
dzą od greckiego w yrazu „zymosis”, ozna
czającego zakw aszanie ciasta, a zatem od nazwy czynności, naj pospolitszej w gospo
darstw ie domowem, opartój na ferm en
tacyi.
D ijastaza, ja k widzieliśmy, stanow i pod
stawę przem ysłu piw ow arskiego, lecz nie- tylko przy wyrobie piw a zużytkow yw a człow iek jój ferm entacyjne zdolności. Go- rzelnictw o zbliżone do piw ow arstw a opiera się też na nićj; prócz niego i piekarstw o.
O udziale dijastazy w tem ostatniem w spo
mnimy słów parę dla powszechności sztuki w ypiekania chleba. Polega ona na tem, aby pieczywo uczynić pulchnem , gąbcza- stem, napełnionem pęcherzykam i gazu.
W tym celu do ciasta dodaje się bądź droż
dży, bądź t. zw. „kwasu piekarskiego” lub
„rosczynu”, będącego niczem innem , ja k ciastem sferm entowanem , w którem rozw i
nęły się drożdże. Lecz aby drodze m ogły wywołać w cieście ferm entacyją, czyli je spulchnić przez wytwoi'zenie w niem g a
zowego dw utlenku węgla, musi się w cie
ście znajdow ać m ateryjał, z któregoby drożdże ten dw utlenek węgla w ytw arza
ły, a tym m ateryjałem je s t cukier, po
wstały z m ączki działaniem dijastazy, lub enzymy do dijastazy podobnój, ja k ona scukrzającój m ączkę, czyli dijastatycznój.
Dzięki więc tylko enzymie dijastatycznój w cieście z m ąki znajduje się eukier '),
m o n ta. On to p ierw szy zauw ażył, że p rz y fe rm e n ta c y i alkoholow ej w y tw a rza sig gaz i że w y stęp u j e tu zaw sze ja k iś c zy n n ik , p o d o b n y do nasien ia;
je g o to rozw ój w y w o łu je fe rm e n ta c y ją . W y raże
nie: „w y siać fe rm e n t1* d o dziś d n ia w n a u ce sig używ a.
') W ed łu g P o e h la w surow em z ia rn ie zboża (p szen icy , ż y ta ) n ie m a c u k ru ; w y tw a rz a zaś sig on p r z y m ie len iu , gdy zew ngtrzne części z ia rn a, zaw ie ra ją ce głó w n ą m asg ciał azotow ych, a m ig- d zy n ie m i enzym g, fe rm e n t, z e tk n ą sig z wewn-y- trzn e m i czgściam i z ia rn a , z a w ie rają ce m i m ączkg.
6 8 W SZECHŚW IAT. N r 5.
k tó ry um ożliw ia drożdżom rospulchnienie pieczyw a.
(c. d. nast.).
W. Trzciński.
WYCIECZKI
W DZIEDZINĘ ETNOLOGII.
Ś W IA T A Z Y JA T Y C K I.
(C iąg d a ls z y ).
III.
„P ierw sze w rażenie ja k ie n a m nie zro bili A jnosi, pow iada Siebold '), żywo p rz y w iodło mi na m yśl obraz człow ieka, jakiego zw ykliśm y sobie przedstaw iać w czasach, zw anych okresem kam iennym . G dy go w i
dzim y przed ubogą ch a tą robiącego rękam i naczynia gliniane, albo na bagnie leśnem, lu b na polu, odzianego w skó rę i łyko, wy
ryw ającego chw asty kaw ałkiem jeleniego rogu, zam iast narzędzia m etalow ego, lub koszącego zboże ostrą sk o ru p ą m uszli za
m iast noża, w tedy urzeczyw istnia się w n a
szej fantazyi obraz pierw szych w alk czło
w ieka i jego pożycia w daw nych czasach.
S ilna, koścista, p rzy sad k o w ata budow a ciała, przecięciow o większa niż japończyka, szczególniej co się tyczy kobiet, długie, nie- porządnie u trzy m an e włosy, silna broda, odzież ze skóry jelen ia, lub z ły k a drzew nego, bose nogi, uszy ozdobione wielkiem i kolczykam i, usta, ręce i ram iona u kobiet i dziew ic obficie tatuow ane — dostatecznie ten obraz uzupełniają.
R óżnica cielesna od japończyków zależy szczególniej na tem, że b arw a ich skóry nie je st, j a k u tych ostatnich, lu b u chińczy
ków , żółto-brunatna, lecz bardziej czerwo- no -b ru n atn a. B arw a skóry je s t m niej cie
m ną u kobiet niż u mężczyzn; dzieci są ró wnież jaśniejszej płci.
*) W z m ia n k o w a n a pow y żej p ra c a H . S ie b o ld a , p r z e k ła d d r a L . D u d rew icza , s tr. 11— 13.
G odnem uwagi je st uw łosienie u męż
czyzn. G ęsta broda, długa na l' / 2 sto p y , zdaje się łączyć z długiem i włosami głowy od przodu i bufiastemi brw iam i, zrośniętem i w je d n ę liniją. U w łosienie piersi, g rz b ie
tu, ram ion i goleni u większej części męż
czyzn je s t także bardzo obfite. K obiety ró wnież m ają obfite włosy na głow ie, brw i po większój części zrośnięte.
Oczy Ajnosów są zw ykłej wielkości i m a
j ą w yraz ludzki. Położenie oczu nie jest, ja k u ludów mongolskich, ukośne, lecz p ro ste ja k u europejczyków . Głos rów nież je st zw yczajny; często znacznie grubszy i silniejszy. Nos silnie zaklęśnięty na k o ści nosowój i szeroki u dołu, płaski i gruby;
jestto część ciała najszlachetniej zaryso
wana. U sta również zdają się proporcyjo- nalne. Z w raca uw agę położenie zębów, mniej w ystające niż u japończyków . P o d bródek rów nież niezbyt cofa się ku ty ło w i.
K ończyny stosunkowo są duże. Ram ię i przedram ię zdaje się je d n a k zakrótkie w stosunku do górnej części ciała”. (P atrz fig. 1 — 5 przyłączonych ry sunków ').
W opisie tym A jnów z Jesso, dokonanym na podstaw ie osobistych spostrzeżeń przez H . S iebolda, b ra k u je wzm ianki o barwie włosów i oczu. O kreśleniu ważnej tój ce
chy dla zdeterm inow ania pochodzenia r a sowego pośw ięcają rospraw ę całą H . L e- ffevre i D r. C ullignon. Z niej się do w ia
dujem y:
1) że na 100 wypadków wśród A jnów : oczu ciem nych je s t . . 96,67 oczu wpółciem nych . . 3,33 oczu jasny ch . . . . 0 , 0 0 100,00
2) że rów nież na 1 0 0 wypadków:
włosów czarnych zupełnie jest 86,67 włosów bardzo ciem nych . . 13,33 włosów w półciem nych . . . 0 , 0 0
włosów rudych lub jasnych . 0 , 0 0 10 0 ,0 0
i) P o c h o d z en ie n aszy ch illu s tra c y j. F ig . 1 i 2 w z ięte są z R e v u e d A n th ro p o lo g ie , 1889 r. p. 138 i 139. F ig . 3 i 5 z ta b lic z a łą c z o n y c h do d z ie ła d r a A n u czy n a: P le m ia , A jnow ; z ta b l. I N r 6 i 7;
z ta b l. II N r 8.
N r 5. W SZECHŚW IAT. 69 T e dane tyczą się A jnów z Jesso. Lecz
poniew aż autorow ie tw ierdzą, że Ajnowie z S achalinu różnią się tylko od A jnów z Jesso cokolw iek jaśniejszą cerą skóry, przeto dochodzą do wniosku, że „wszyscy A jnow ie m ają włosy czarne i oczy cie
m ne” '). P rzytem przypom inają, że oczy są poziomo, nie zaś skośno, ja k u mongołów, położone.
Opis pow ierzchow ności etnologowie uzu
pełniają danemi, otrzym anem i z pom iaru czaszek i szkieletów.
K ażdy bowiem nieznaczną tylko ilość oka
zów m iał pod ręką.
W r. 1880 dr I. K opernicki otrzym ał od dra B. Dybowskiego jeden szkielet i siedem czaszek ajnoskich, pochodzących z Sacha
linu, z nad zatoki A niw a. Dokonawszy po
miarów, ogłasza, że pierw szą kardynalną ce
chą budowy czaszek je st to, że wszystkie one bez w yjątku są długie. Za dru g ą cechę typo
wą d r I. K opernicki przyjm uje ich eury- gnatyzm , w yrażający się w szerokich, n a przód i nazew nątrz w ysuniętych kościach
F ig . 1. A jn o z Jesso .
O d ro k u 1868 do 1880 dokonano pom ia
rów dw u szkieletów i dw unastu czaszek, z tych jed en szkielet i siedem czaszek po
chodziły z Jesso, dru g i szkielet i pięć cza
szek — z S achalinu. P om iary zaś były do*
konane przez d-rów: Buska, Davisa, Y ir- chow a, D onitza i A nuczyna.
W szakże prace te j edynie przygotowawcze- mi ze względu na rezultaty nazw ać należy.
jarzm ow ych, w w ystających łuk ach ja rz mowych i zgładzonych dołkach policzko
wych. Nakoniec mniój w yraźny, chociaż wszędzie w m niejszym lub większym sto
pniu w ystępujący prognatyzm stanowi, we
dług autora, trzecią wspólną cechę ich bu
dowy ogólnćj *).
Następnie d r I. K opernicki porównywa rezu ltaty pom iarów otrzym ane przez siebie z rezultatam i pom iarów czaszek ajnoskich
*) R ev u e d A n th ro p o lo g ie t. IV, 1889. L a cou*
le n r dea y eu x e t des c h ev a u x c h ez le i A ia o s ') O k o śc iach i czaszkach A inosów . K rak ó w ,
(p . 1 32,141). 1881 (p . 20).
70 w s z e c h ś w i a t. N r 5.
o trzym an em i p rzez innych, oraz z re zu lta
tam i pom iarów czaszek ludów , sąsiadują
cych z A jnam i i dochodzi do wniosku: „że niem a żadnego ściślejszego pow inow actw a rasow ego Ainosów z innem i bliższemi i dal- szemi ludam i tój części świata. A inosy sta now ią tam tak pod względem kranijologicz- nym ja k i pod względem innych cech fizycz
nych i etnologicznych g ru p ę zupełnie od
rębną ').
W ięc A jnow ie, aczkolw iek otoczeni św ia
tem m ongolskim , nie należą stanowczo do rasy m ongolskićj. Co kazała przypuszczać pow ierzchow ność, stw ierdziły pom iary. Ich
F ig . 2. A jn o z J e ss o p iją c y w ódkg.
w yraźna i znaczna długogłow ość (dolichoce.
falizm ) staje ja k o dowód obok cery skóry, pozycyi oczu, obfitości uw łosienia, chociaż w skazany eurygnatyzm niew ątp liw ie tylko przym ięszce k rw i m ongolskiej zawdzięczać mogą.
W łaśnie to zupełne odosobnienie w świe- cie m ongolskim A jnów zaciekaw ia głów nie co do nich. Z fa k tu bowiem tego odoso
bnienia bespośrednio w ypływ a pytanie, ty
czące się ich przeszłości, a m ianowicie skąd
i) O. c. (p. 35).
się wzięli w tym ś wiecie, kiedy do niego weszli?
W skazów ką ważną m ogłoby być w tym w ypadku w yszukanie wśród ludów istn ieją
cych, jakiegokolw iekbądź pochodzenia r a sowego, ludu, zbliżonego do nich cechami zew nętrznem i.
B ujne i czarne uw łosienie A jnów skłania O. P eschla do szukania pokrew ieństw a po
m iędzy nim i i A etam i na wyspach F ilip iń skich '). V ivien de S ain t - M artin, widząc wiele cech wspólnych u ludów , stanow ią
cych resztk ę pierw otnój ludności na Sum a
trze (B attow ie), na Borneo (D ajacy), na L usonie (T agalow ie), tw orzy z nich osobną rasę oceaniczną i do niój na podstawie do- lichocefalizm u i bujnego uw łosienia A jnów zalicza 2).
D r I. K o pernicki bacząc, że w ybitny do- lichocefalizm A jnów n ajb ardziej zbliża icbr pom imo w szelkich różnic, do Eskim osów , staw ia wniosek, że wśród nich „prędzój wolno byłoby szukać pochodzenia”, A j
nów 3).
D r L . S chrenck idzie w tym k ieru n k u jeszcze dalój. W ludach, osiadłych na k ra ń cach północnych i północno - w schodnich A zyi i przedstaw iających w niektórych okazach mniejsze lu b większe zboczenie od ty p u m ongolskiego, u p a tru je re sztk i d aw - nój ludności azyjatyckiój (paleazyjatyckićj), z głębi k on tynentu przez późniój przybyłą ludność pochodzenia m ongolskiego wyci
śniętą. N adając im przeto nazw ę ludów okrajnych (R andvolker), pochodzących z p a- leazyjatyckiój form acyi etnicznój, zalicza do nich i A jnów 4).
W ro k u 1884 d r B. D ybow ski pow tórnie dostarczył d-row i I. K opernickiem u zbioru czaszek ajnoskich; złożony on był z 1 2-tu okazów, pochodzących z tój co i poprzednie miejscowości. D r K opernicki, dokonaw szy pom iarów nadesłanych czaszek, re z u lta t
1) N a u k a o lu d ac h , p r z e k ła d d r a T . W is ło c k ie go. W arsz a w a , 1876 (p. 466).
2) E th n o lo g ie d u G ra u d A rc h ip el d ’A sie. L ’A n n e e G e o g rap h ią u e, 1870—71 (p. 9 0 —97).
3) I. K o p e rn ick i, o. c. (p . 36).
4) R e is e n u n d F o rs c h u n g e n im A m u r - L a n d e i » d. J a h r e n 1854 - 1S56 (to m III, p. 244 — 252, 274 — 275).
W SZECHŚW IAT.
ogłasza w słowach następnych: „badania powtórzone na nowym zbiorze czaszek po
tw ierdziły w zupełności wniosek nasz po
p rzed n i o charakterystyce kranijologicznój tego plem ienia, że zasadniczym , panującym typem budowy tych czaszek je s t kształt długogłow y, m iernie wysoki i że niemal w szystkie są szeroko-jarzm owe (phenozy- gae). Przypom inają one przeto z wielu względów ty p naszych europejskich czaszek długogłow ych, m ając szkielet napiętnow a
ny w większym lub m niejszym stopniu ce
chami ty p u mongolskiego ').
N astępnie d r I. K opernicki, rostrząsnąw - szy dane, któro posłużyły L. Schrenckowi
F ig . 3. A j u o z S ac h alin u .
do utw orzenia teoryi ludów paleazyjatyc- kich i do zaliczenia do nich Ajnów, oświad
cza, że „podziela w zupełności to przeko
n a n ie ” 2).
T ym czasem m ateryjał do studyjów etno
logicznych nad A jnam i w zrasta ciągle, a w m iarę rozw iązyw ania jednych kw estyj, pow stają nowe. Stanowcze wyłączenie A j
nów ze św iata mongolskiego oraz zbliżenie, w skutek ich dolichocefalizmu, do typu eu
ropejskiego wyw ołało nowe zainteresow a
nie się całą tą spraw ą.
D r A u reliju sz T orok, dyrek to r muzeum
!) C zaszki A in ó w w e d łu g n o w y c h m ate ry ja łó w (P am . ak ad . u m ie jętn o śc i. W ydz. m a te m . - p rzy r.;
t. X II, p. 77).
2) Op. c it. p. 82.
antropologicznego w Budapeszcie, w 1888 roku ogłosił nową antropom etryczną ros- praw ę o A jnach '). W yliczywszy w nićj wszystkie będące obecnie w posiadaniu nau
ki czaszki A jnów (8 6) i zapowiedziawszy dokonanie przez siebie pom iaru dw u jesz
cze niezbadanych (z m uzeum budapeszteń
skiego i drezdeńskiego), w pierwszój części swój pracy, poświęconój w yłącznie przeg lą
dowi oraz uzupełnieniu prac niektórych swych n a tem polu poprzedników , w yk ry wa w czaszkach ajnoskich w yjątkow ą sze
rokość jarzm ow ą (fenozygiją), którą, jako przekraczającą ju ż spotykane u ludzi ro z
m iary, nazyw a terozygiją 2) i utrzym uje, że
t F ig . 4. A jn o z S ach alin u ,
właściwie owa terozygiją stanowi istotną różnicę pomiędzy czaszką ajnoską i czasz
ką europejską 3).
Z rasy mongolskiej w yłączonych A jnów
') U e b e r d e n J e z o e r A in o sch ad el... u n d iib e r den S ach alin er A inoachiM el... E in B e itra g z u r R assen- A n a to m ie d e r A ino. W A r c h iy f u r A n th ro p o lo g ie, X V III B. D o ty ch czas w y szła ty lk o część I.
2) „ Ic h b e z e ic h n e d iese K a te g o rie desw egen so, w eil d ie e ig e n tlic h e n R e p ra s e n ta n te n d ie s e r K ate
g o rie d em T h ie rre ic h e a n g e h o re n u n d desw egen d ie W e rth g ró s s e n d ie s e r K a teg o rie b eim M enschen u n b e d in g t ais F a lle d e r T h e ro ra o rp h ie aufzufassen B ind (O. c , p . 93)“ .
3) Op. c it., p. 95. Z ain tere so w a n y c h t% k w e sty ją o d esłać m u szę do d z ie ła T o p in a rd a : E le m e n ts d 'A n th ro p o lo g ie g e n era le , s tr. 933 — 938. T ero - zy g ija T o ro k a będzie ty lk o zw iększoną fen o zy g iją T o p in a rd a .
72 W SZECH ŚW IAT. N r 5.
należy pom ieścić gdziekolw iekbądź w śród ludów obecnie istniejących. D okonyw a te go A . de Q uatrefages na podstaw ie cech etnologicznych, zbliżających A jnów do obe
cnie istniejących kilku ludów, innych wsze
lako od w skazyw anych przez P esch la i V i- vien de S. M artina.
W ostatniej swój pracy, A. de Q uatrefa- ges, podając swój podział ro d z aju lu d zk ie
go, rasę białą albo kau k ask ą dzieli na czte
ry konary, niby n a jed n y m p n iu drzew a w yrosłe: ary jsk i, sem icki, fiński i allofilski.
N a kon arze allofilskim siedem nalicza ga
łęzi, z k tó ry ch je d n ę nazyw a azyjatycko- am erykańską. K ażda tak a gałęź sk łada się z rod zin. A zyjatycko - am erykańska gałęź sk ład a się z trzech. Je d n ą z tych trzech je s t
F ig . 5. A in k a z S a c h a lin u .
ro dzin a A jnów . R odziny ro sp a d ają się na g rupy, nazyw ane od tery to ry ju m zam iesz
kanego. R odzina A jnów tw orzy cztery g ru py: japońską, am erykańską, m alajską i h in duską. W g ru p ie jap o ń sk ió j nasi A jnow ie są przedstaw icielam i całej rodziny *).
W tym podziale A . de Q uatrefages teoryi S chrencka, p opartej przez K opernickiego, nie uw zględnia. Owszem, swoję a zupełnie różną staw ia poniekąd. W szystkie bowiem połączone z A j nam i przez S chrencka w spól
nością pochodzenia okraj ne ludy mieści on w śród rasy żółtej, a dla A jnów inne w ska
zuje pokrew ieństw a.
W ykazane atoli przez A . de Q uatrefa- gesa pokrew ieństw o A jnów z trzem a lu d a
mi innerni, rozrzuconem i po przestw orzach
lądow ych i wyspach, co doprow adziło go do utw orzenia całej rodziny ajnoskiój, kw estyi tyczącej się przeszłości A jnów j a pońskich nie rozw iązuje, a naw et poniekąd j ą kom plikuje, gdyż wiąże z przeszłością
F ig . 6.
rów nież zagadkow ych co do pochodzenia i przeszłości ludów innych.
Również przy tem i teo ry ja Schrencka objaśnić całkow icie pochodzenia i p rz e
szłości A jnów jeszcze nie zdoła. N ietylko bow iem ich samych, lecz i zbliżonych do nich widocznem i cecham i etnologicznem i,
') H isto ire g e n e ra le d es R a ce s h u m a ia e s . P a ry ż , 1889 (p. 456).
na północno-w schodnim lądzie azyjatyckim wśród okrajnych ludów nie spotykam y.
O d kładam y przeto odleglejsze kw estyje zw iązków rasow ych i pochodzenia A jnó w ad feliciora tem pora. W dalszym zaś cią
F ig . 7.
N r 5. W SZECHŚW IAT.
gu poszukam y odpowiedzi na parę pytań, wypływ ających z ich obecnego położenia gieograficznego i obecnego stanu ich ku l
tury.
(dok. na&t.).
I. Radliński.
HISTORYJA GAZÓW
i icb z n a c z e n i e w n a n c e S z l s l e j s z e j .
(C iąg dalszy).
V I.
Z arów no wszakże D altona ja k i G ay- Lussaca zasługi w nauce o gazach nie ogra
niczają się na odkryciach powyższych.
D alton m ianowicie poznał, że gazy w j a kikolw iek sposób w zetknięciu zostające m ięszają się ze sobą i naw zajem przenikają, naw et w tym razie, gdy ciśnienie obu je st jed n ak ie , albo gdy ciężar jednego gazu m ógłby przeciw działać przenikaniu drugie
go. Znaczy to zatem, że gaz w przestrzeni, p rzez inny gaz zajętej, skoro do niej dostęp znajduje, tak się w niej rospościera, ja k - gdyby ten drugi gaz tam się wcale nie znaj
dow ał. Obecność gazu jednego o tyle ty l
ko przeszkadza dostępowi innego, że na
pływ jego zwalnia; ciśnienie zaś tak po
wstałej m ięszaniny gazów, sprowadzone do danej objętości, rów na się sumie ciśnień oddzielnych gazów, w przypuszczeniu, że gazy te chemicznie na siebie nie działają.
Zasadę tę rosciągnął D alton następnie i do m ięszaniny p a r z gazam i, przytaczając na poparcie tego uogólnienia, że w przestrzeni zajętej przez pow ietrze ciecze również się silnie u latn iają, ja k przy jed n ak ic h w arun
kach w próżni Torricellego, gęstość zaś po
w ietrza na prężność rozw ijającej się pary w pływ u nie ma żadnego. T eo ry ja D altona, ze względu na panujące wówczas pojęcia o prężności pary wodnej w atmosferze, n a
potk ała u wielu fizyków nieufność, która u stała dopiero, gdy objaw y ciepła lepiej ro zum ieć zaczęto. W ogóle D alton, który b a r
dzo skrom nem i zaledwie rosporządzał środ
kam i, nie znajdow ał uznania należytego u współczesnych mu fizyków, ze względu, że doświadczenia jeg o nie były z dostatecz
ną prow adzone ścisłością, wnioski jego wy
daw ały się zbyt pospieszne, zb yt śmiałe; na
stępnie dopiero pom ysły jego oceniono słu
szniej, gdy poznano, że nauce zawsze w ła
ściwą torow ały drogę, a pop arte dokładne- mi doświadczeniami w ydały plon, którego zaród w sobie mieściły. P ra w a m ięszanin gazowych uzupełnione zostały późniejszemi badaniam i nad dyfuzyją gazów, gdy G ra
ham wykazał, że szybkość, z ja k ą się gazy naw zajem przenikają, od ich gęstości za
leży; gaz lżejszy przebiega prędzej, w sto
sunku mianowicie odw rotnym do pierw iast
ku kw adratow ego ze sw6j gęstości. Jeżeli więc tlen mięsza się z wodorem, to za każdą objętość uchodzącego tlenu napływ ają czte
ry objętości wodoru, je s t on bowiem 16 ra zy od tlenu lżejszy. Zasada ta wiąże się wszakże z ogólną kw estyją w ypływ u gazów i jednak ie z nią trudności i odstępstwa n a potyka.
Co do odkryć G ay-Lussaca, o których tu mówić mamy, są one porządku chemiczne
go. W dziedzinie właśnie p ar i gazów fizy
ka i chem ija zawsze się najściślej jedn o
czyły; D alton i G ay-Lussac, ja k niegdyś Boyle, ja k Lavoisier, obu tym naukom za
równo i w iernie służyli. W roku 1805 po
znał G ay-Lussac, że gdy tlen łączy się z wo
dorem, tw orząc wodę, wiąże się zawsze jed n a objętość pierwszego z tych gazów z dwiema objętościami drugiego, a stosunek ten utrzym uje się przy wszelkiej tem pera
turze. W dalszym ciągu p rac nad tym przedm iotem mógł on ju ż w r. 1808 p rzed staw ić tow arzystw u filomatycznemu ważne praw o, że istnieje zawsze stosunek bardzo prosty m iędzy objętościam i gazów, które się ze sobą łączą, a nadto, że i zachodzące przy tem zmniejszenie objętości również w edług pewnego praw a ma miejsce. Tak, dwie objętości w odoru łączą się z jed n ą objętością tlenu, w ydając dwie objętości pary w odnej, jed n a zaś objętość chloru z j e dną objętością wodoru w ytw arzają dwie objętości chlorow odoru. W olum etryczne to praw o G ay-Lussaca jest dla chemii teo re
tycznej doniosłego bardzo znaczenia, jeżeli
N r 5.
je zestaw im y z atom istyczną hipotezą. D al
tona; rzecz wszakże szczególna, że D alton, istotny tw órca teoryi atom istycznój w che
mii, odkryć G ay-L ussaca ze swą teoryją nie zw iązał, a naw et słuszności ich zaprzeczał, -d late g o też i ogół chem ików później się do
piero z niem i zaprzyjaźnił.
J u ż wszakże w r. 1811 adw okat włoski, a następnie profesor fizyki w T u ry n ie, w sposób praw dziw ie gienijalny w yczytał w tem praw ie G ay-L ussaca, że wszystkie gazy pod jed n ak iem ciśnieniem i w je d n a kiej te m p e ra tu rz e w je d n ak ie j objętości je d n a k ą ilość cząsteczek zaw ierają. C zą
steczki te są to najm niejsze g ru p y atom ów, cząsteczek elem entarnych, ja k je A vogadro nazyw a, k tó re istnieć m ogą niezależnie.—
R ospraw a wszakże A vogadra, ogłoszona w „ Jo u rn a l de P h y s ią u e ” nie zw róciła na siebie zgoła uw agi fizyków i chemików, a naw et gdy w trz y lata później Ampfere, niezależnie od fizyka włoskiego, opierając się na ogólnem zachow aniu gazów , podo- bnąż teoryją w form ie listu do B ertho lleta rozw inął, nie zdołał n a pogląd ten uw agi ogółu zw rócić. W czasie, gdy teo ry ją ato- mistyczna dopiero się ro zw ijała, gdy zale
dw ie zaczęto się osw ajać z pojęciem, że stosunki, w ja k ic h się ciała łączą, odpow ia
dają stosunkom ciężarów ich n ajd ro b n ie j
szych cząsteczek, podobne w yróżnienie czą
steczek n ajdro bniejszych fizycznie i n a jd ro bniejszych chem icznie w ydaw ało się chao- tycznem , gm atw ało raczej now ą naukę, ani
żeli j ą w yjaśniało. D okładne w yróżnienie cząsteczek od atom ów n a późniejsze dopie
ro czasy przypadło.
W praw ie A vogadra w ybija się w yraźnie, że w stanie lotnym m ateryja do badań n a szych je st najdostępniejsza i najłatw iej nam tajn ik i swe odsłonić je s t gotowa. Skoro bow iem w jed n ak ic h objętościach gazów je d n a k a ilość cząsteczek się mieści, ciężary przeto właściw e gazów wiodą bespośrednio do oznaczenia stosunku ciężarów ich czą
steczek, do ciężarów m olekularnych. Cię
ż a r w łaściw y w odoru w zględem pow ietrza je s t 0,0695, ciężar w łaściw y tlen u 1,1056,“
tle n zatem od w odoru je s t 16 razy cięższy, a że litr tlen u tak ąż sam ą mieści w sobie ilość cząsteczek, co i litr w odoru i cząstecz
ka przeto tlenu je s t od cząsteczki w odoru *
16 razy cięższa; dalsze zaś rozum ow ania, na tejże zasadzie oparte, wnieść pozw a
lają, z ilu atom ów sk ład ają się cząsteczki ciał, k tóre w stan gazow y przeprow adzić umiemy.
O dkrycia, o których w ustępie tym mó
wiliśmy, dzieliły w ogólności los wspólny, że przez współczesnych niedostatecznie ro
zum iane, uznanie późno zaledwie zyskały.
Zw olna wszakże i stopniowo przyg oto w y w ały one podstaw ę d la teoryi gazów, w k tó
rej dopiero istotne w yjaśnienie i uzasadnie
nie znalazły.
V I.
Nie samo wszakże tylko badanie gazów do ich teoryi doprow adzić mogło; wym a
gała ona innego jeszcze przygotow ania, a m ianowicie przeobrażenia panujących w pierw szych dziesiątkach la t bieżącego stulecia pojęć o cieple. Stan bowiem sk u pienia ciał zawisłym je s t od doprow adzane
go im ciepła, wyobrażenia zatem , ja k ie 0 czynniku tym mamy, wiążą się bespośre
dnio z zagadką budow y m ateryi.
H ipoteza, że ciepło je s t pew nego rodzaju substancyją, ż e je s t odrębną ja k ą ś m atery ją rozw inęła się, a p rzyn ajm niej u trw a liła w końcu zeszłego wieku, gdy poznano ob
jaw y ciepła właściwego i ciepła utajonego 1 nauczono się tak szczęśliwie ilościowo j e oceniać. W e współczesnym rozw oju che
mii pogląd ten zn alazł silne poparcie, przez analogiją bowiem do zjaw isk, k tó re powsze
chną ściągały uw agę, zaczęto przypuszczać, że ciepło, ja k każda in n a substancyja m oże się z ciałam i łączyć chemicznie, lub przez roskład od nich się uw alnia. Substancyja ta, którój w praw dzie ująć niem ożna było, ale k tó ra pomimo to ilościowo ocenić się d a w ała, o trzym ała nazwę cieplika, caloricum . O pow iada to L avoisier w swoim trak tacie elem entarnym chemii (1789) „G dy de M or- veau, B erth o llet i de F o u rcro y w raz ze m ną zajęli się popraw ieniem języ k a chem icznego, oznaczyliśm y przyczynę ciepła, ów płyn tak nadzw yczaj sprężysty, który je w ytw arza, nazw ą cieplika”. W pogoni za dowodam i m ateryjalności cieplika starał się naw et oznaczyć jeg o ciężar, a M arat, któ ry , zanim go wielka rew olucyja odw ołała z pracow ni naukow ój i od zajęć lekarskich, gorliw ie się
K r 5.
badaniam i fizycznemi zajm ow ał, w ywnio
skow ał ze swych doświadczeń, ja k przed nim zresztą Boyle i Buffon, że ciała ro z
grzane cięższe są aniżeli zimne. R um ford w praw dzie, pomimo najstaranniejszych wa
żeń, nie zdołał dostrzedz żadnego przyrostu ani u b y tk u ciężaru ciał przez ogrzewanie, nie zachwiało to wszakże pojęć o m atery- jalności cieplika, zgodzono się tylko, że nie ma on żadnego ciężaru, że je st płynem nie
ważkim. C ieplik więc podzielił los innych ów czesnych płynów hypotetycznych, świa
tła, elektryczności i m agnetyzm u, w yłą
czony z zakresu m ateryi zw ykłej, przeszedł do im ponderabiliów , do płynów nieważkich.
Istnienie tych im ponderabiliów w ydaw ało się fizykom, z nielicznem i wyjątkam i, tak niew ątpliw em , ja k istnienie zwykłej, waż
kiej m ateryi, a u nas R adw ański nie w ahał się naw et całej fizyki niew ażnictw em na
zwać.
P o jęcie takie o cieple w iązało się łatw o z kw estyją budow y m ateryi, a w szczegól
ności z trojakim stanem jej skupienia.
„G dyby siły te (t. j . siły przyciągające), mówi B iot w sławnym swym podręczniku fizyki, same tylko istniały, cząstki ciał zbli
żyłyby się ku sobie aż do zetknięcia. O k a
zuje się więc stąd ogólna przyczyna we
w nętrznego odpychania, k tó ra równoważy bezustannie wszelkie siły przyciągające, przyczyna ta, we wszystkich istniejąca cia
łach, ja k się zdaje, polega na istocie ciepła”.
W ten więc sposób pojm ow ano i prężność ciał gazowych, stanow iącą najistotniejszą ich własność; każda cząstka m ateryjalna, w edług L aplacea, utrzym uje pew ną ilość cieplika, a w zajem ne odpychanie tych za
w artości cieplikowych pow oduje odpycha
nie się cząstek m ateryjalnych, za czem idzie prężność gazów.
T eoretyczne te zresztą kw estyje dla fizy
ków ów czesnych mało przedstaw iały po
w abu. W początku w praw dzie wieku sta
ra zagadka m ateryi i je j sił żywo zaprzą
ta ła um ysły; gdy Jac o b i w roku 1861 po d
czas ogólnej audyjencyi przedstaw iony zo
s ta ł N apoleonow i, rz u cił mu ten pytanie:
„Q u’est ce que la m atiere” i nieczekając odpowiedzi, odw rócił się od zdum ionego i ogłuszonego filozofa. P o d wpływem w szakże szybko m nożących się odkryć do
św iadczalnych fizycy odwrócili uwagę od zagadnień filozoficznych i zaczęli j e naw et przyjm ow ać z lekceważeniem i pogardą, gdy ówczesna filozofija n atu ry , rozwiawszy się w rojeniach jałow ych, w zupełną nie
moc popadła.
Stopniowo jed n ak i panująca hipoteza płynów niew ażkich n ap o tk ała trudności.
Z jednej strony rozwój teoryi undulacyjnój św iatła, k tó ra cały obszar zjaw isk tłum aczy
ła nie na podstawie pew nych zasadniczych własności m ateryi, ale jako objawy ruchu, z drugićj zaś widoczna łączność elektrycz
ności z objawam i chemicznemi, świetlnemi i m agnetycznem i coraz groźniejsze wybijać w niśj zaczęły wyłomy. Grom adzący się zasób tych odkryć w ytw orzył więc nową zasadę „przeobrażeń siły ”, a gdy się oka
zało, że siły przy rod y mogą w najrozm ait
szych w arunkach przechodzić jed n e w d ru gie, płyny niew ażkie ustąpić wreszcie m u
siały.
F izykom przedstaw iło się teraz zadanie nowe. Jeżeli rzeczywiście siły p rzyrod y ta kiej przem ienności ulegać mogą, należało z m atem atyczną ścisłością uzasadnić, że przy w szelkich tych przeobrażeniach ilość siły pozostaje niezm ienną, że nigdy przy tych procesach żadna jej część nie ginie, ani też się nie w ytw arza. Idea zatem zm ien
ności siły bespośrednio doprow adzić m usia
ła do praw a zachowania siły, którą uznano wreszcie jak o naczelną zasadę wszelkich teoryj fizycznych. Zarazem wszakże samo pojęcie siły i jej stosunku do m ateryi stać się m usiało jaśniejszem . Jeżeli przez siłę rozum iem y zasadniczą, elem entarną w ła sność m ateryi, to własność ta je s t ilościowo nieograniczoną i żadnej zm ianie co do swej wielkości ulegać nie może; siła żywa n a to miast ciał pozostających w ruchu je s t wiel
kością oznaczoną i skończoną, k tó ra się po
większać lub zużyw ać może. P raw o przeto zachow ania siły nie wiąże się bespośrednio z zasadniczem i własnościami m ateryi i ty czy się tylko działań ograniczonych, jakie owe własności powodować mogą, zależnie od ro sk ład u m ateryi w przestrzeni. D la
tego też w tem ostatniem znaczeniu zaczęto się posługiw ać nazwą energii i zam iast o za
chowaniu siły mówimy dziś ściślej o zacho
w aniu energii. P o d przew odnictw em tej 75_
W SZECHŚW IAT.
76 W SZECH ŚW IAT. N r 5.
zasady łączą się we w spólną całość odrębne działy daw nćj fizyki, ustala się pojęcie o je dnolitości m ateryi i siły. W tym zaś ustę
pie dziejów n au k i znow u gazom w ybitna prz y p ad ła rola. P raw o bowiem zachow a
nia energii w ypłynęło bespośrednio z ró w noważności p racy m echanicznej i ciepła, sposobność zaś do ujęcia i obliczenia tój równow ażności nastręczyło n ajp ierw zacho
wanie się gazów.
(dok. nast.).
S. K.
O OBYCZAJACH
(C iąg dalszy).-
Do dnia dzisiejszego żywo mi stoi w p a mięci w ypadek, k tó ry tu zaraz opiszę. Ju ż w porze zim owej, kiedy mój dzięcioł stra cił zupełnie św ietną czerw ień sw ego czoła, a na j ś j miejsce o trzym ał czarne piórk a (by
ła to sam iczka) i zabaw iał się swoim zw y
czajem na podłodze, wszedł do pokoju mo- siężnik z tw arzą żółto-brunatną, oddaw na zapew ne niem ytą. D zięcioł swoim zw y
czajem w skoczył za nogę stołu. S postrzegł go je d n a k m osiężnik i zaciekaw iony n ie zw ykłością ptaszka, zbliżył się nieco i za
czął m u się uw ażnie przy g ląd ać. D zięcioł aż dotąd zachow ał się zupełnie spokojnie i przestępując nóżkam i chow ał się za nogę stołu i dopóki m osiężnik trzy m a ł ręce przy sobie nie zd rad zał żadnym ruchem swoich zam ysłów. Lecz gdy ten, okazując swoje zadziw ienie, w yciągnął praw ą rę k ę w stronę p taka, niepostępując naprzód, ani się schy
lając, ten z ogrom nym krzykiem (czego da- wniój nig d y nie czynił) w lo t rzucił się na rękę, ud erzając w nią z całój siły dziobem, a gdy człow iek cofnął j ą do kieszeni, dzięcioł rz u cił mu się n a tw arz, na głow ę i z taką zapalczyw ością u d erzał, żeśmy go ledw ie m ogli odpędzić od w ielce przestraszonego mosiężnika. P o o d praw ieniu tego ostatnie
go nieprędko nam się udało uspokoić po
czciwego p tak a, k tó ry się takim gniewem
zapalił. W tedy to poraź pierw szy widziałem mego dzięcioła w praw dziw ym gniewie: w i
d ział on wielu różnych i rozm aicie odzia
nych ludzi, mimo to je d n a k z nikim nie obszedł się naw et w przybliżeniu tak n ie
grzecznie ja k w powyżej opisanym w y p a d ku. Co mu się w tym ostatnim tak bardzo nie podobało, czy postać, czy ch a rak ter czło wieka, tru d n o osądzić.
W spom niałem ju ż poprzednio, że dzięcioł nie m ógł ani jed n ćj chw ili usiedzieć spo
kojnie; to o brab iał dziobem gałęzie w ierz
bowe włożone mu do klatki, to chodził po pokoju a znalazłszy coś tw ardego do je d z e nia, k ła d ł w szparę pom iędzy deskam i i roz- bijał, to la ta ł po w szystkich sprzętach w po
ko ju i wszystko oglądał i poruszał (nieoka- zując je d n a k żadnój chęci do kucia rzeczy gładkich i politurow anych), to w skakiw ał n a stół, ażeby się z nim koniecznie p oba
wić, lub też k u tem u wchodził nam na nogi i po nich pełzał aż do ram ion i szyi i tu d o piero zajm ow ał się szczegółowem badaniem naszych uszu, nosa, oczu, ust i t. d. W szy
stko to obm acyw ał języczkiem i lekko u d e
rz ał dziobem nieprzyczyniając żadnego bólu. Czasem tylko przychodziło m u do głow y uderzyć kilka razy dziobem mocno w szyję pom iędzy w łosy i wtenczas byw ał zaraz spędzany, rozum ie się n a to tylko, ażeby przelecieć na kogo innego dla pow tó
rzenia tych sam ych czynności. N ajzaba- wniejszem i i najciekawszem i były jego pso
ty w czasie jed zen ia obiadu. G dy ten stał na stole, dzięcioł nig d y nie usiedział w k la t
ce, jeśli zaś by ł w niśj zam knięty, to u p o m in ał się o wypuszczenie tak donośnie i sta
nowczo, że m usieliśm y mu k latkę otworzyć.
W ted y p rzylatyw ał natychm iast na stół, a obejrzaw szy co się tu dzieje i niemogąc niczego sprobow ać poniew aż było gorące, siadał jednój z osób jedzących obiad na r a m ieniu i stąd sięgał do podnoszonój łyżki, a niem ogąc jój dostać i dopom inaniem się 0 podzielenie się z nim zupą nic niewskó- raw szy, schodził na piersi pod samę brodę 1 tu odsadzając głowę sięgał pod łyżką j ę zyczkiem do ust. Spędzony w racał n a ra m ię i widząc, że nic nie uzyska, zaczynał dziobkiem szczypać w szyję i ciągnąć za włosy, a gdy to nie pomogło, w tedy wsuwał swój długi, zadziórkow aty języczek w ucho.