• Nie Znaleziono Wyników

Mb. Tom X. Warszawa, d. 1 Lutego 1891 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mb. Tom X. Warszawa, d. 1 Lutego 1891 r."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M b . Warszawa, d. 1 Lutego 1891 r. T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: r o c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zag ran icą.

K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowie:

A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstein S., Hoyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniewski W ł., K ram sztyk S.,

N atanson J ., P rauss St. i Wrriblewaki W ._____

„ W s z e c h ś w ia t1* p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iązek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szpalcie a lb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw sz y ra z kop. 7 '/i,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d alsze kop. 5.

-i^-dres IE5ed.al£C3ri: IKralsc-wełrie-IEPrzecim.ieście, ISTr ©e.

A rty k u ł profesora M arcelego Nenckiego

„Enzym y w terapii” zw rócił uwagę czytel­

ników W szechśw iata na enzymy '). Zna je człow iek i na swą. służbę zaciągnął od wieków, a m ianowicie do w yrobu piwa.

P o czątek sztuki w arzenia piw a ginie w po- m roce dziejów; bóg, O ziris, m iał nią czło­

w ieka obdarzyć, a papyrusy i napisy na­

grobków egipskich z czasów na 2 0 wieków przed Chrystusem ju ż o niój wspom inają szczegółowo.

Jeżeli słód, czyli kiełkujący jęczm ień, ogrzew ać z wodą nie wyżój nad 70° C, to

>) W y r a z n iem iec k i „ E n z y m “ p rz e k sz ta łc a m y n a p o lsk ie „ e n z y m a “ ro d z a ju żeń sk ieg o . Id z ie m y tu za R e d a k c y ją G azety L e k a rsk ie j (p a trz a rty k u ł

„O e n z y m a o h “ d -ró w A. F a b ia n a i L. N en ck ieg o N r 52, r. 1890) i an alo g ijam i; n iem . M o rp h in , p o l­

skie m o rfin a i wogóle n iem ie c k ie n a zw y a lk alo i­

dów i g lu kozydów k o ń c zą się n a „ in “ , g d y polskie p o d o b n ież b rz m ią c e k o ń czą się n a „ in a “ . Oprócz tego n iem . „ G ly c e rin 11 p o lsk ie „ g lic e ry n a 11, niem .

„ D e x trin “ p o lsk ie „ d e k s try n a 11 i t . p.

waga słodu się zmniejsza, woda nad nim nabiera sm aku słodkaw ego; tw orzy się brzeczka, czyli odw ar słodu, k tó ra nastę­

pnie zam ienia się na piwo. Jeżeli zaś wa­

rzenie słodu uskuteczniać przy cieple odra- zu wyższem, np. 80° lub 90°, to odwar nie je st słodkim , brzeczka się nie tw orzy. Ten fakt, że scukrzaniu słodu nie sprzyja wy­

soka tem p eratu ra, dostępny spostrzeżeniu zmysłów, nieuzbrojonych w środki badania naukow ego, znany jest z wiekowój p ra k ty ­ ki piwo w arstw a. Naukowe zaś jego wy­

jaśnienie dały dopiero badania chemiczne słodu i brzeczki, dokonane w wieku bie­

żącym.

W roku 1814 K irchoff w ykrył, że w ziar­

nie zbóż, a szczególniej kiełkująoem , znaj­

duje się, obok m ączki, ciało białkow ate, które krochm al, czyli mączkę n a ciało słod ­ kie zam ienia, czyli scukrza. P ayen, Du- brunfaut, L in tn e r i inni bliżćj je zbadali.

Ł ugując słód wodą (P ayen, D ubrunfaut), lub gliceryną (von W ittich, H iifner), albo j roscieńczonym (2 0-procentowym) alkoholem (L intn er), otrzym yw ali oni rostw ory tego ciała białkow atego, z których strącali je alkoholem absolutnym . W ten sposob otrzy- i mywano proszek biały, w wodzie rospusz-

(2)

6 6 W SZECH ŚW IA T. N r 5 czalny, k tó ry w wysokim stopniu posiada

własność rospuszczania i scukrzania m ącz­

ki. P ro sze k ten, czyli to ciało nazwano dijastazą. D ijastaza więc, z a w a rta w sło­

dzie, jest owym czynnikiem scukrzającym , a w arzenie brzeczki jestto scukrzanie mącz­

ki, zaw artój w ziarnie jęczm ienia, za pośre­

dnictw em dijastazy, znajdującej się w niem obok mączki.

D ijastaza je st ciałem białkow atem , t. j . do białka podobnem . J a k białko strąca się ze swego ro stw o ru przy ogrzew aniu go, ja k białko strąca się kwasem solnym (osad w ług ach rospuszczalny), kwasem octowym (osad w nadm iarze kw asu rospuszczalny), kw asem octowym i żółtym żelazocyjankiem potasu, sublim atem , octem ołow ianym , ta n i­

ną i, ja k białko, daje reak cy ją M iliona;

różni się zaś odeń tem , że nie daje reak- cyi biuretow ćj i charakterystycznie za­

chow uje się względem żyw icy gw ajako- wój '). D ijastaza, podobnież ja k ciała biał­

kowe, złożoną je st z w ęgla, w odoru, azotu, siarki i tlenu, a m ianowicie zaw iera, według L in tn e ra , węgla 46,66% , w odoru 7,35% , azotu 10,41% , siarki 1,12% i tlenu 34,46%

(obliczone na p re p a ra t wolny od popiołu).

C iała białkow e zaw ierają zw ykle azotu oko­

ło 16% , d ijastaza zaś tylko 1 0% , t. j . zn a­

cznie m nićj, rów nież ja k i węgla. Jeżeli więc dane L in tn e ra są zupełnie pewne, j e ­ żeli L in tn e r analizow ał p re p a ra t chem icz­

nie czysty i je ż e li przyjm ow ać gienetyczny związek dijastazy z białkiem , co je s t bardzo praw dopodobnem , to dijastazę uw ażać w y­

padnie za p ro d u k t u tlen ien ia białka. Z t a ­ kim poglądem zgadza się fak t, że d ijastaza w ytw arza się w czasie kiełkow ania z ia r­

na zboża, gdy w nim zachodzą energicz­

ne procesy utlenienia i obserw acyja Det- m era, że w y tw arzanie dijastazy w ziarnie

') P r ó b a g w a jak o w a m a b y ć, w e d łu g S c h ó n b e i- n a , c h a r a k te r y s ty c z n ą d la w s z y s tk ic h en zy m . R o ­ b i się j ą w sposób n a stę p u ją c y : p a r ę z ia re n e k ż y ­ w icy ro sp u s z c z a się w a lk o h o lu i d o d a je się p a rę k ro p e l w o d y u tle n io n e j; o sa d , je ż e li się u tw o rz y , ro s p u s z c z a się p rz e z d o d a n ie a lk o h o lu . T e n a lk o ­ h o lo w y w y c ią g g w a ja k u ro s tw o ry d ija sta z y b a rw ią n a n ie b ie s k o ; b a r w n ik n ie b ie s k i ro sp u s z c z a się w e te rze , b e n z o lu , s ia r k u w ęgla. D ija s ta z a czy n n a zaw sze te n o d czy n w y k a z u je . P r ó b a je s t b a rd z o c z u lą i je s t to sposób w y k ry c ia d ija s ta z y .

ustaje z chw ilą p rz erw a n ia dostępu tlenu do niego.

Szczególną właściwością dijastazy jest zdolność scukrzania mączki. W ed łu g Du- bru n fau ta je d n a część dijastazy je st w sta­

nie scukrzyć do 2 0 0 0 0 0 części m ączki, zaś w edług K jeld ah la z procesu scukrzenia di­

ja sta z a wychodzi bynajm niój nie osłabioną i je s t w stanie nanowo z m ączki cukier w y ­ tw arzać. T a zdolność dijastazy je st od w ielu okoliczności zależną: kw asy i zasady m ineralne, a również i niektóre sole m ają na nią w pływ (w rostw orach zaw ierających

0,1% kw asu siarczanego, lub 0,2% amoni- ja k u , albo 0,5% sody,dijastaza je s t nieczyn­

ną). T raci j ą też dijastaza w tem peratu rze 85° C, a tem peratura najbardziej sp rz y ja ­ ją c a scukrzaniu m ączki zaw iera się między 55° a 63° C. Lecz nietylko prędkość, z j a ­ ką dijastaza d ziała n a mączkę, zależna je st od ciepła, w pływ je g o odbija się też i na jakości produktów z m ączki przez dijastazę

w ytw arzanych.

W iekow e doświadczenie doprow adziło piw ow arów do uw zględnienia tego w pływu ciepła n a scukrzenie słodu i w yraziło się w otaczanych tajem nicą zawodową przepi­

sach o w arzeniu brzeczki; em piryją tę w y­

jaśniła nauka o dijastazie dopiero w bieżą- cem stuleciu.

Na czem polega d ziałanie dijastazy n a m ączkę, czem je s t w znaczeniu chemicznem proces scukrzania? Jestto zam iana m ączki n a rodzaj cukru, zwanego m altozą, lub cu­

krem słodowym, składu takiego samego, ja k cuk ier trzcinow y i na ciała podobne do mączki, tego samego, co i ona, składu ele­

m entarnego, objęte nazw ą ogólną d ek stry ­ ny. O d m ączki m altoza różni się większą zaw artością wodoru i tlenu w stosunku do węgla, lub, ja k chem icy mówią, większą zaw artością elem entów wody. Z tego w zglę­

du scukrzanie m ączki je st przyłączeniem chemicznem wody do mączki.

P rzy scukrzaniu pow staje z mączki za­

wsze m altoza i dekstryna, lecz stosunek ilo­

ściowy, w jak im te ciała z m ączki w ytw a­

rz ają się pod w pływ em dijastazy nie je st stałym ; przeciw nie, je s t on bardzo zm ien­

nym i zależy np. od tem peratury, p r z y ja - kiój odbyw a się scukrzanie. W najlepszym razie otrzym uje się z mączki bespośrednio

(3)

N r 5. W SZECHŚW IAT. 67 m ięszaninę 4 części m altozy i 1 części dek­

stryny.

D ziałanie dijastazy na mączkę obrazowo p rzedstaw ia teoryja „rozbiórki m ączki”.

J a k m urarz przy rozbiórce budynku m uro­

wanego zdejm uje stopniowo cegłę za cegłą, pozostaw iając za każdym razem rozwalinę, coraz to mniój podobną do budow li p ie r­

w otnej, tak dijastaza rozbiera cząstkę mącz­

ki, odryw ając od niój stopniowo po cząstce m altozy i pozostaw iając rozw aliny cząst­

ki m ączki, rozm aitego stopnia złożoności, zwane dekstrynam i. Jeszcze i z tego względu d ijastaza w swój robocie do m u­

ra rza je st podobną, że tak ja k jeden i ten sam m u rarz z daną rozbieraną budowlą jest tylko chwilowo, okolicznościowo związa­

nym a po ukończeniu jednój rozbiórki je st w stanie do innój przystąpić i niepodobna przew idzieć i ograniczyć wiele on podobne­

go rodzaju rozbiórek może wykonać, tak też je d n a i ta sama ilość dijastazy z mączką je s t tylko chwilowo związaną, chwilowo nią za ję tą i po rozebraniu danój ilości mączki je s t w stanie scukrzać świeże p arty je m ą­

czki.

W reakcyjach chemicznych w ystępują zw y k le dw a czynniki; obadw a w reakcyi przy jm u ją udział i obadw a zm ieniają się zasadniczo. W reakcyi m iędzy dijastazą a m ączką widzimy zjaw isko odmienne:

m ączka pod wpływem dijastazy zamienia się na m altozę i dekstrynę, dijastaza zaś sam a wychodzi z tćj reakcyi niezm ienioną, w stanie pierw otnym . Zjaw iska tego ro ­ dzaju upodobniono do ferm entacyi. W ia­

domo bowiem, że m ałą ilością drożdży moż­

n a zamienić wielkie ilości cukru, niepropor- cyjonalne wcale do użytój ilości drożdży, n a alkohol i dw utlenek węgla i w tćj robo­

cie drożdże jakościowo się nie zmieniają.

T ak też m ała ilość dijastazy jest w stanie nieograniczenie wielkie ilości mączki za­

m ienić na d ekstrynę i cukier słodowy, sama żadnój zm ianie nieulegając. Z tego wzglę­

du scukrzanie słodu można upodobnić do ferm entacyi alkoholowój, a dijastazę do fe r­

m entu '), do drożdży. D ijastaza, jak o fer-

M N azw a fe rm e n t w p ro w a d z o n ą z o stała do n a u k i p rz ez sław nego ch em ik a X V II w ieku v a n H el

ment, różni się je d n a k od drożdży tem, że niepodobna w niój dostrzedz zjaw isk w ła­

ściwych istotom żyjącym: drożdże rozm na­

żają się i odżywiają, dijastaza zaś nie. D la­

tego to dijastazę nazyw ają ferm entem nie- organizowanym , albo też enzymą lub zy- mazą. Nazwy: „enzym a” lub „zymaza”

wprow adzone przez prof. K iihnego pocho­

dzą od greckiego w yrazu „zymosis”, ozna­

czającego zakw aszanie ciasta, a zatem od nazwy czynności, naj pospolitszej w gospo­

darstw ie domowem, opartój na ferm en­

tacyi.

D ijastaza, ja k widzieliśmy, stanow i pod­

stawę przem ysłu piw ow arskiego, lecz nie- tylko przy wyrobie piw a zużytkow yw a człow iek jój ferm entacyjne zdolności. Go- rzelnictw o zbliżone do piw ow arstw a opiera się też na nićj; prócz niego i piekarstw o.

O udziale dijastazy w tem ostatniem w spo­

mnimy słów parę dla powszechności sztuki w ypiekania chleba. Polega ona na tem, aby pieczywo uczynić pulchnem , gąbcza- stem, napełnionem pęcherzykam i gazu.

W tym celu do ciasta dodaje się bądź droż­

dży, bądź t. zw. „kwasu piekarskiego” lub

„rosczynu”, będącego niczem innem , ja k ciastem sferm entowanem , w którem rozw i­

nęły się drożdże. Lecz aby drodze m ogły wywołać w cieście ferm entacyją, czyli je spulchnić przez wytwoi'zenie w niem g a­

zowego dw utlenku węgla, musi się w cie­

ście znajdow ać m ateryjał, z któregoby drożdże ten dw utlenek węgla w ytw arza­

ły, a tym m ateryjałem je s t cukier, po­

wstały z m ączki działaniem dijastazy, lub enzymy do dijastazy podobnój, ja k ona scukrzającój m ączkę, czyli dijastatycznój.

Dzięki więc tylko enzymie dijastatycznój w cieście z m ąki znajduje się eukier '),

m o n ta. On to p ierw szy zauw ażył, że p rz y fe rm e n ­ ta c y i alkoholow ej w y tw a rza sig gaz i że w y stęp u ­ j e tu zaw sze ja k iś c zy n n ik , p o d o b n y do nasien ia;

je g o to rozw ój w y w o łu je fe rm e n ta c y ją . W y raże­

nie: „w y siać fe rm e n t1* d o dziś d n ia w n a u ce sig używ a.

') W ed łu g P o e h la w surow em z ia rn ie zboża (p szen icy , ż y ta ) n ie m a c u k ru ; w y tw a rz a zaś sig on p r z y m ie len iu , gdy zew ngtrzne części z ia rn a, zaw ie ra ją ce głó w n ą m asg ciał azotow ych, a m ig- d zy n ie m i enzym g, fe rm e n t, z e tk n ą sig z wewn-y- trzn e m i czgściam i z ia rn a , z a w ie rają ce m i m ączkg.

(4)

6 8 W SZECHŚW IAT. N r 5.

k tó ry um ożliw ia drożdżom rospulchnienie pieczyw a.

(c. d. nast.).

W. Trzciński.

WYCIECZKI

W DZIEDZINĘ ETNOLOGII.

Ś W IA T A Z Y JA T Y C K I.

(C iąg d a ls z y ).

III.

„P ierw sze w rażenie ja k ie n a m nie zro ­ bili A jnosi, pow iada Siebold '), żywo p rz y ­ w iodło mi na m yśl obraz człow ieka, jakiego zw ykliśm y sobie przedstaw iać w czasach, zw anych okresem kam iennym . G dy go w i­

dzim y przed ubogą ch a tą robiącego rękam i naczynia gliniane, albo na bagnie leśnem, lu b na polu, odzianego w skó rę i łyko, wy­

ryw ającego chw asty kaw ałkiem jeleniego rogu, zam iast narzędzia m etalow ego, lub koszącego zboże ostrą sk o ru p ą m uszli za­

m iast noża, w tedy urzeczyw istnia się w n a ­

szej fantazyi obraz pierw szych w alk czło­

w ieka i jego pożycia w daw nych czasach.

S ilna, koścista, p rzy sad k o w ata budow a ciała, przecięciow o większa niż japończyka, szczególniej co się tyczy kobiet, długie, nie- porządnie u trzy m an e włosy, silna broda, odzież ze skóry jelen ia, lub z ły k a drzew ­ nego, bose nogi, uszy ozdobione wielkiem i kolczykam i, usta, ręce i ram iona u kobiet i dziew ic obficie tatuow ane — dostatecznie ten obraz uzupełniają.

R óżnica cielesna od japończyków zależy szczególniej na tem, że b arw a ich skóry nie je st, j a k u tych ostatnich, lu b u chińczy­

ków , żółto-brunatna, lecz bardziej czerwo- no -b ru n atn a. B arw a skóry je s t m niej cie­

m ną u kobiet niż u mężczyzn; dzieci są ró ­ wnież jaśniejszej płci.

*) W z m ia n k o w a n a pow y żej p ra c a H . S ie b o ld a , p r z e k ła d d r a L . D u d rew icza , s tr. 11— 13.

G odnem uwagi je st uw łosienie u męż­

czyzn. G ęsta broda, długa na l' / 2 sto p y , zdaje się łączyć z długiem i włosami głowy od przodu i bufiastemi brw iam i, zrośniętem i w je d n ę liniją. U w łosienie piersi, g rz b ie­

tu, ram ion i goleni u większej części męż­

czyzn je s t także bardzo obfite. K obiety ró ­ wnież m ają obfite włosy na głow ie, brw i po większój części zrośnięte.

Oczy Ajnosów są zw ykłej wielkości i m a­

j ą w yraz ludzki. Położenie oczu nie jest, ja k u ludów mongolskich, ukośne, lecz p ro ­ ste ja k u europejczyków . Głos rów nież je st zw yczajny; często znacznie grubszy i silniejszy. Nos silnie zaklęśnięty na k o ­ ści nosowój i szeroki u dołu, płaski i gruby;

jestto część ciała najszlachetniej zaryso­

wana. U sta również zdają się proporcyjo- nalne. Z w raca uw agę położenie zębów, mniej w ystające niż u japończyków . P o d ­ bródek rów nież niezbyt cofa się ku ty ło w i.

K ończyny stosunkowo są duże. Ram ię i przedram ię zdaje się je d n a k zakrótkie w stosunku do górnej części ciała”. (P atrz fig. 1 — 5 przyłączonych ry sunków ').

W opisie tym A jnów z Jesso, dokonanym na podstaw ie osobistych spostrzeżeń przez H . S iebolda, b ra k u je wzm ianki o barwie włosów i oczu. O kreśleniu ważnej tój ce­

chy dla zdeterm inow ania pochodzenia r a ­ sowego pośw ięcają rospraw ę całą H . L e- ffevre i D r. C ullignon. Z niej się do w ia­

dujem y:

1) że na 100 wypadków wśród A jnów : oczu ciem nych je s t . . 96,67 oczu wpółciem nych . . 3,33 oczu jasny ch . . . . 0 , 0 0 100,00

2) że rów nież na 1 0 0 wypadków:

włosów czarnych zupełnie jest 86,67 włosów bardzo ciem nych . . 13,33 włosów w półciem nych . . . 0 , 0 0

włosów rudych lub jasnych . 0 , 0 0 10 0 ,0 0

i) P o c h o d z en ie n aszy ch illu s tra c y j. F ig . 1 i 2 w z ięte są z R e v u e d A n th ro p o lo g ie , 1889 r. p. 138 i 139. F ig . 3 i 5 z ta b lic z a łą c z o n y c h do d z ie ła d r a A n u czy n a: P le m ia , A jnow ; z ta b l. I N r 6 i 7;

z ta b l. II N r 8.

(5)

N r 5. W SZECHŚW IAT. 69 T e dane tyczą się A jnów z Jesso. Lecz

poniew aż autorow ie tw ierdzą, że Ajnowie z S achalinu różnią się tylko od A jnów z Jesso cokolw iek jaśniejszą cerą skóry, przeto dochodzą do wniosku, że „wszyscy A jnow ie m ają włosy czarne i oczy cie­

m ne” '). P rzytem przypom inają, że oczy są poziomo, nie zaś skośno, ja k u mongołów, położone.

Opis pow ierzchow ności etnologowie uzu­

pełniają danemi, otrzym anem i z pom iaru czaszek i szkieletów.

K ażdy bowiem nieznaczną tylko ilość oka­

zów m iał pod ręką.

W r. 1880 dr I. K opernicki otrzym ał od dra B. Dybowskiego jeden szkielet i siedem czaszek ajnoskich, pochodzących z Sacha­

linu, z nad zatoki A niw a. Dokonawszy po­

miarów, ogłasza, że pierw szą kardynalną ce­

chą budowy czaszek je st to, że wszystkie one bez w yjątku są długie. Za dru g ą cechę typo­

wą d r I. K opernicki przyjm uje ich eury- gnatyzm , w yrażający się w szerokich, n a ­ przód i nazew nątrz w ysuniętych kościach

F ig . 1. A jn o z Jesso .

O d ro k u 1868 do 1880 dokonano pom ia­

rów dw u szkieletów i dw unastu czaszek, z tych jed en szkielet i siedem czaszek po­

chodziły z Jesso, dru g i szkielet i pięć cza­

szek — z S achalinu. P om iary zaś były do*

konane przez d-rów: Buska, Davisa, Y ir- chow a, D onitza i A nuczyna.

W szakże prace te j edynie przygotowawcze- mi ze względu na rezultaty nazw ać należy.

jarzm ow ych, w w ystających łuk ach ja rz ­ mowych i zgładzonych dołkach policzko­

wych. Nakoniec mniój w yraźny, chociaż wszędzie w m niejszym lub większym sto­

pniu w ystępujący prognatyzm stanowi, we­

dług autora, trzecią wspólną cechę ich bu­

dowy ogólnćj *).

Następnie d r I. K opernicki porównywa rezu ltaty pom iarów otrzym ane przez siebie z rezultatam i pom iarów czaszek ajnoskich

*) R ev u e d A n th ro p o lo g ie t. IV, 1889. L a cou*

le n r dea y eu x e t des c h ev a u x c h ez le i A ia o s ') O k o śc iach i czaszkach A inosów . K rak ó w ,

(p . 1 32,141). 1881 (p . 20).

(6)

70 w s z e c h ś w i a t. N r 5.

o trzym an em i p rzez innych, oraz z re zu lta­

tam i pom iarów czaszek ludów , sąsiadują­

cych z A jnam i i dochodzi do wniosku: „że niem a żadnego ściślejszego pow inow actw a rasow ego Ainosów z innem i bliższemi i dal- szemi ludam i tój części świata. A inosy sta ­ now ią tam tak pod względem kranijologicz- nym ja k i pod względem innych cech fizycz­

nych i etnologicznych g ru p ę zupełnie od­

rębną ').

W ięc A jnow ie, aczkolw iek otoczeni św ia­

tem m ongolskim , nie należą stanowczo do rasy m ongolskićj. Co kazała przypuszczać pow ierzchow ność, stw ierdziły pom iary. Ich

F ig . 2. A jn o z J e ss o p iją c y w ódkg.

w yraźna i znaczna długogłow ość (dolichoce.

falizm ) staje ja k o dowód obok cery skóry, pozycyi oczu, obfitości uw łosienia, chociaż w skazany eurygnatyzm niew ątp liw ie tylko przym ięszce k rw i m ongolskiej zawdzięczać mogą.

W łaśnie to zupełne odosobnienie w świe- cie m ongolskim A jnów zaciekaw ia głów nie co do nich. Z fa k tu bowiem tego odoso­

bnienia bespośrednio w ypływ a pytanie, ty­

czące się ich przeszłości, a m ianowicie skąd

i) O. c. (p. 35).

się wzięli w tym ś wiecie, kiedy do niego weszli?

W skazów ką ważną m ogłoby być w tym w ypadku w yszukanie wśród ludów istn ieją­

cych, jakiegokolw iekbądź pochodzenia r a ­ sowego, ludu, zbliżonego do nich cechami zew nętrznem i.

B ujne i czarne uw łosienie A jnów skłania O. P eschla do szukania pokrew ieństw a po­

m iędzy nim i i A etam i na wyspach F ilip iń ­ skich '). V ivien de S ain t - M artin, widząc wiele cech wspólnych u ludów , stanow ią­

cych resztk ę pierw otnój ludności na Sum a­

trze (B attow ie), na Borneo (D ajacy), na L usonie (T agalow ie), tw orzy z nich osobną rasę oceaniczną i do niój na podstawie do- lichocefalizm u i bujnego uw łosienia A jnów zalicza 2).

D r I. K o pernicki bacząc, że w ybitny do- lichocefalizm A jnów n ajb ardziej zbliża icbr pom imo w szelkich różnic, do Eskim osów , staw ia wniosek, że wśród nich „prędzój wolno byłoby szukać pochodzenia”, A j­

nów 3).

D r L . S chrenck idzie w tym k ieru n k u jeszcze dalój. W ludach, osiadłych na k ra ń ­ cach północnych i północno - w schodnich A zyi i przedstaw iających w niektórych okazach mniejsze lu b większe zboczenie od ty p u m ongolskiego, u p a tru je re sztk i d aw - nój ludności azyjatyckiój (paleazyjatyckićj), z głębi k on tynentu przez późniój przybyłą ludność pochodzenia m ongolskiego wyci­

śniętą. N adając im przeto nazw ę ludów okrajnych (R andvolker), pochodzących z p a- leazyjatyckiój form acyi etnicznój, zalicza do nich i A jnów 4).

W ro k u 1884 d r B. D ybow ski pow tórnie dostarczył d-row i I. K opernickiem u zbioru czaszek ajnoskich; złożony on był z 1 2-tu okazów, pochodzących z tój co i poprzednie miejscowości. D r K opernicki, dokonaw szy pom iarów nadesłanych czaszek, re z u lta t

1) N a u k a o lu d ac h , p r z e k ła d d r a T . W is ło c k ie ­ go. W arsz a w a , 1876 (p. 466).

2) E th n o lo g ie d u G ra u d A rc h ip el d ’A sie. L ’A n n e e G e o g rap h ią u e, 1870—71 (p. 9 0 —97).

3) I. K o p e rn ick i, o. c. (p . 36).

4) R e is e n u n d F o rs c h u n g e n im A m u r - L a n d e i » d. J a h r e n 1854 - 1S56 (to m III, p. 244 — 252, 274 — 275).

(7)

W SZECHŚW IAT.

ogłasza w słowach następnych: „badania powtórzone na nowym zbiorze czaszek po­

tw ierdziły w zupełności wniosek nasz po­

p rzed n i o charakterystyce kranijologicznój tego plem ienia, że zasadniczym , panującym typem budowy tych czaszek je s t kształt długogłow y, m iernie wysoki i że niemal w szystkie są szeroko-jarzm owe (phenozy- gae). Przypom inają one przeto z wielu względów ty p naszych europejskich czaszek długogłow ych, m ając szkielet napiętnow a­

ny w większym lub m niejszym stopniu ce­

chami ty p u mongolskiego ').

N astępnie d r I. K opernicki, rostrząsnąw - szy dane, któro posłużyły L. Schrenckowi

F ig . 3. A j u o z S ac h alin u .

do utw orzenia teoryi ludów paleazyjatyc- kich i do zaliczenia do nich Ajnów, oświad­

cza, że „podziela w zupełności to przeko­

n a n ie ” 2).

T ym czasem m ateryjał do studyjów etno­

logicznych nad A jnam i w zrasta ciągle, a w m iarę rozw iązyw ania jednych kw estyj, pow stają nowe. Stanowcze wyłączenie A j­

nów ze św iata mongolskiego oraz zbliżenie, w skutek ich dolichocefalizmu, do typu eu­

ropejskiego wyw ołało nowe zainteresow a­

nie się całą tą spraw ą.

D r A u reliju sz T orok, dyrek to r muzeum

!) C zaszki A in ó w w e d łu g n o w y c h m ate ry ja łó w (P am . ak ad . u m ie jętn o śc i. W ydz. m a te m . - p rzy r.;

t. X II, p. 77).

2) Op. c it. p. 82.

antropologicznego w Budapeszcie, w 1888 roku ogłosił nową antropom etryczną ros- praw ę o A jnach '). W yliczywszy w nićj wszystkie będące obecnie w posiadaniu nau­

ki czaszki A jnów (8 6) i zapowiedziawszy dokonanie przez siebie pom iaru dw u jesz­

cze niezbadanych (z m uzeum budapeszteń­

skiego i drezdeńskiego), w pierwszój części swój pracy, poświęconój w yłącznie przeg lą­

dowi oraz uzupełnieniu prac niektórych swych n a tem polu poprzedników , w yk ry ­ wa w czaszkach ajnoskich w yjątkow ą sze­

rokość jarzm ow ą (fenozygiją), którą, jako przekraczającą ju ż spotykane u ludzi ro z­

m iary, nazyw a terozygiją 2) i utrzym uje, że

t F ig . 4. A jn o z S ach alin u ,

właściwie owa terozygiją stanowi istotną różnicę pomiędzy czaszką ajnoską i czasz­

ką europejską 3).

Z rasy mongolskiej w yłączonych A jnów

') U e b e r d e n J e z o e r A in o sch ad el... u n d iib e r den S ach alin er A inoachiM el... E in B e itra g z u r R assen- A n a to m ie d e r A ino. W A r c h iy f u r A n th ro p o lo g ie, X V III B. D o ty ch czas w y szła ty lk o część I.

2) „ Ic h b e z e ic h n e d iese K a te g o rie desw egen so, w eil d ie e ig e n tlic h e n R e p ra s e n ta n te n d ie s e r K ate­

g o rie d em T h ie rre ic h e a n g e h o re n u n d desw egen d ie W e rth g ró s s e n d ie s e r K a teg o rie b eim M enschen u n b e d in g t ais F a lle d e r T h e ro ra o rp h ie aufzufassen B ind (O. c , p . 93)“ .

3) Op. c it., p. 95. Z ain tere so w a n y c h t% k w e sty ją o d esłać m u szę do d z ie ła T o p in a rd a : E le m e n ts d 'A n th ro p o lo g ie g e n era le , s tr. 933 — 938. T ero - zy g ija T o ro k a będzie ty lk o zw iększoną fen o zy g iją T o p in a rd a .

(8)

72 W SZECH ŚW IAT. N r 5.

należy pom ieścić gdziekolw iekbądź w śród ludów obecnie istniejących. D okonyw a te ­ go A . de Q uatrefages na podstaw ie cech etnologicznych, zbliżających A jnów do obe­

cnie istniejących kilku ludów, innych wsze­

lako od w skazyw anych przez P esch la i V i- vien de S. M artina.

W ostatniej swój pracy, A. de Q uatrefa- ges, podając swój podział ro d z aju lu d zk ie­

go, rasę białą albo kau k ask ą dzieli na czte­

ry konary, niby n a jed n y m p n iu drzew a w yrosłe: ary jsk i, sem icki, fiński i allofilski.

N a kon arze allofilskim siedem nalicza ga­

łęzi, z k tó ry ch je d n ę nazyw a azyjatycko- am erykańską. K ażda tak a gałęź sk łada się z rod zin. A zyjatycko - am erykańska gałęź sk ład a się z trzech. Je d n ą z tych trzech je s t

F ig . 5. A in k a z S a c h a lin u .

ro dzin a A jnów . R odziny ro sp a d ają się na g rupy, nazyw ane od tery to ry ju m zam iesz­

kanego. R odzina A jnów tw orzy cztery g ru ­ py: japońską, am erykańską, m alajską i h in ­ duską. W g ru p ie jap o ń sk ió j nasi A jnow ie są przedstaw icielam i całej rodziny *).

W tym podziale A . de Q uatrefages teoryi S chrencka, p opartej przez K opernickiego, nie uw zględnia. Owszem, swoję a zupełnie różną staw ia poniekąd. W szystkie bowiem połączone z A j nam i przez S chrencka w spól­

nością pochodzenia okraj ne ludy mieści on w śród rasy żółtej, a dla A jnów inne w ska­

zuje pokrew ieństw a.

W ykazane atoli przez A . de Q uatrefa- gesa pokrew ieństw o A jnów z trzem a lu d a­

mi innerni, rozrzuconem i po przestw orzach

lądow ych i wyspach, co doprow adziło go do utw orzenia całej rodziny ajnoskiój, kw estyi tyczącej się przeszłości A jnów j a ­ pońskich nie rozw iązuje, a naw et poniekąd j ą kom plikuje, gdyż wiąże z przeszłością

F ig . 6.

rów nież zagadkow ych co do pochodzenia i przeszłości ludów innych.

Również przy tem i teo ry ja Schrencka objaśnić całkow icie pochodzenia i p rz e­

szłości A jnów jeszcze nie zdoła. N ietylko bow iem ich samych, lecz i zbliżonych do nich widocznem i cecham i etnologicznem i,

') H isto ire g e n e ra le d es R a ce s h u m a ia e s . P a ry ż , 1889 (p. 456).

na północno-w schodnim lądzie azyjatyckim wśród okrajnych ludów nie spotykam y.

O d kładam y przeto odleglejsze kw estyje zw iązków rasow ych i pochodzenia A jnó w ad feliciora tem pora. W dalszym zaś cią­

F ig . 7.

(9)

N r 5. W SZECHŚW IAT.

gu poszukam y odpowiedzi na parę pytań, wypływ ających z ich obecnego położenia gieograficznego i obecnego stanu ich ku l­

tury.

(dok. na&t.).

I. Radliński.

HISTORYJA GAZÓW

i icb z n a c z e n i e w n a n c e S z l s l e j s z e j .

(C iąg dalszy).

V I.

Z arów no wszakże D altona ja k i G ay- Lussaca zasługi w nauce o gazach nie ogra­

niczają się na odkryciach powyższych.

D alton m ianowicie poznał, że gazy w j a ­ kikolw iek sposób w zetknięciu zostające m ięszają się ze sobą i naw zajem przenikają, naw et w tym razie, gdy ciśnienie obu je st jed n ak ie , albo gdy ciężar jednego gazu m ógłby przeciw działać przenikaniu drugie­

go. Znaczy to zatem, że gaz w przestrzeni, p rzez inny gaz zajętej, skoro do niej dostęp znajduje, tak się w niej rospościera, ja k - gdyby ten drugi gaz tam się wcale nie znaj­

dow ał. Obecność gazu jednego o tyle ty l­

ko przeszkadza dostępowi innego, że na­

pływ jego zwalnia; ciśnienie zaś tak po­

wstałej m ięszaniny gazów, sprowadzone do danej objętości, rów na się sumie ciśnień oddzielnych gazów, w przypuszczeniu, że gazy te chemicznie na siebie nie działają.

Zasadę tę rosciągnął D alton następnie i do m ięszaniny p a r z gazam i, przytaczając na poparcie tego uogólnienia, że w przestrzeni zajętej przez pow ietrze ciecze również się silnie u latn iają, ja k przy jed n ak ic h w arun­

kach w próżni Torricellego, gęstość zaś po­

w ietrza na prężność rozw ijającej się pary w pływ u nie ma żadnego. T eo ry ja D altona, ze względu na panujące wówczas pojęcia o prężności pary wodnej w atmosferze, n a­

potk ała u wielu fizyków nieufność, która u stała dopiero, gdy objaw y ciepła lepiej ro ­ zum ieć zaczęto. W ogóle D alton, który b a r­

dzo skrom nem i zaledwie rosporządzał środ­

kam i, nie znajdow ał uznania należytego u współczesnych mu fizyków, ze względu, że doświadczenia jeg o nie były z dostatecz­

ną prow adzone ścisłością, wnioski jego wy­

daw ały się zbyt pospieszne, zb yt śmiałe; na­

stępnie dopiero pom ysły jego oceniono słu­

szniej, gdy poznano, że nauce zawsze w ła­

ściwą torow ały drogę, a pop arte dokładne- mi doświadczeniami w ydały plon, którego zaród w sobie mieściły. P ra w a m ięszanin gazowych uzupełnione zostały późniejszemi badaniam i nad dyfuzyją gazów, gdy G ra­

ham wykazał, że szybkość, z ja k ą się gazy naw zajem przenikają, od ich gęstości za­

leży; gaz lżejszy przebiega prędzej, w sto­

sunku mianowicie odw rotnym do pierw iast­

ku kw adratow ego ze sw6j gęstości. Jeżeli więc tlen mięsza się z wodorem, to za każdą objętość uchodzącego tlenu napływ ają czte­

ry objętości wodoru, je s t on bowiem 16 ra ­ zy od tlenu lżejszy. Zasada ta wiąże się wszakże z ogólną kw estyją w ypływ u gazów i jednak ie z nią trudności i odstępstwa n a ­ potyka.

Co do odkryć G ay-Lussaca, o których tu mówić mamy, są one porządku chemiczne­

go. W dziedzinie właśnie p ar i gazów fizy­

ka i chem ija zawsze się najściślej jedn o­

czyły; D alton i G ay-Lussac, ja k niegdyś Boyle, ja k Lavoisier, obu tym naukom za­

równo i w iernie służyli. W roku 1805 po­

znał G ay-Lussac, że gdy tlen łączy się z wo­

dorem, tw orząc wodę, wiąże się zawsze jed n a objętość pierwszego z tych gazów z dwiema objętościami drugiego, a stosunek ten utrzym uje się przy wszelkiej tem pera­

turze. W dalszym ciągu p rac nad tym przedm iotem mógł on ju ż w r. 1808 p rzed ­ staw ić tow arzystw u filomatycznemu ważne praw o, że istnieje zawsze stosunek bardzo prosty m iędzy objętościam i gazów, które się ze sobą łączą, a nadto, że i zachodzące przy tem zmniejszenie objętości również w edług pewnego praw a ma miejsce. Tak, dwie objętości w odoru łączą się z jed n ą objętością tlenu, w ydając dwie objętości pary w odnej, jed n a zaś objętość chloru z j e ­ dną objętością wodoru w ytw arzają dwie objętości chlorow odoru. W olum etryczne to praw o G ay-Lussaca jest dla chemii teo re­

tycznej doniosłego bardzo znaczenia, jeżeli

(10)

N r 5.

je zestaw im y z atom istyczną hipotezą. D al­

tona; rzecz wszakże szczególna, że D alton, istotny tw órca teoryi atom istycznój w che­

mii, odkryć G ay-L ussaca ze swą teoryją nie zw iązał, a naw et słuszności ich zaprzeczał, -d late g o też i ogół chem ików później się do­

piero z niem i zaprzyjaźnił.

J u ż wszakże w r. 1811 adw okat włoski, a następnie profesor fizyki w T u ry n ie, w sposób praw dziw ie gienijalny w yczytał w tem praw ie G ay-L ussaca, że wszystkie gazy pod jed n ak iem ciśnieniem i w je d n a ­ kiej te m p e ra tu rz e w je d n ak ie j objętości je d n a k ą ilość cząsteczek zaw ierają. C zą­

steczki te są to najm niejsze g ru p y atom ów, cząsteczek elem entarnych, ja k je A vogadro nazyw a, k tó re istnieć m ogą niezależnie.—

R ospraw a wszakże A vogadra, ogłoszona w „ Jo u rn a l de P h y s ią u e ” nie zw róciła na siebie zgoła uw agi fizyków i chemików, a naw et gdy w trz y lata później Ampfere, niezależnie od fizyka włoskiego, opierając się na ogólnem zachow aniu gazów , podo- bnąż teoryją w form ie listu do B ertho lleta rozw inął, nie zdołał n a pogląd ten uw agi ogółu zw rócić. W czasie, gdy teo ry ją ato- mistyczna dopiero się ro zw ijała, gdy zale­

dw ie zaczęto się osw ajać z pojęciem, że stosunki, w ja k ic h się ciała łączą, odpow ia­

dają stosunkom ciężarów ich n ajd ro b n ie j­

szych cząsteczek, podobne w yróżnienie czą­

steczek n ajdro bniejszych fizycznie i n a jd ro ­ bniejszych chem icznie w ydaw ało się chao- tycznem , gm atw ało raczej now ą naukę, ani­

żeli j ą w yjaśniało. D okładne w yróżnienie cząsteczek od atom ów n a późniejsze dopie­

ro czasy przypadło.

W praw ie A vogadra w ybija się w yraźnie, że w stanie lotnym m ateryja do badań n a ­ szych je st najdostępniejsza i najłatw iej nam tajn ik i swe odsłonić je s t gotowa. Skoro bow iem w jed n ak ic h objętościach gazów je d n a k a ilość cząsteczek się mieści, ciężary przeto właściw e gazów wiodą bespośrednio do oznaczenia stosunku ciężarów ich czą­

steczek, do ciężarów m olekularnych. Cię­

ż a r w łaściw y w odoru w zględem pow ietrza je s t 0,0695, ciężar w łaściw y tlen u 1,1056,“

tle n zatem od w odoru je s t 16 razy cięższy, a że litr tlen u tak ąż sam ą mieści w sobie ilość cząsteczek, co i litr w odoru i cząstecz­

ka przeto tlenu je s t od cząsteczki w odoru *

16 razy cięższa; dalsze zaś rozum ow ania, na tejże zasadzie oparte, wnieść pozw a­

lają, z ilu atom ów sk ład ają się cząsteczki ciał, k tóre w stan gazow y przeprow adzić umiemy.

O dkrycia, o których w ustępie tym mó­

wiliśmy, dzieliły w ogólności los wspólny, że przez współczesnych niedostatecznie ro­

zum iane, uznanie późno zaledwie zyskały.

Zw olna wszakże i stopniowo przyg oto w y ­ w ały one podstaw ę d la teoryi gazów, w k tó ­

rej dopiero istotne w yjaśnienie i uzasadnie­

nie znalazły.

V I.

Nie samo wszakże tylko badanie gazów do ich teoryi doprow adzić mogło; wym a­

gała ona innego jeszcze przygotow ania, a m ianowicie przeobrażenia panujących w pierw szych dziesiątkach la t bieżącego stulecia pojęć o cieple. Stan bowiem sk u ­ pienia ciał zawisłym je s t od doprow adzane­

go im ciepła, wyobrażenia zatem , ja k ie 0 czynniku tym mamy, wiążą się bespośre­

dnio z zagadką budow y m ateryi.

H ipoteza, że ciepło je s t pew nego rodzaju substancyją, ż e je s t odrębną ja k ą ś m atery ją rozw inęła się, a p rzyn ajm niej u trw a liła w końcu zeszłego wieku, gdy poznano ob­

jaw y ciepła właściwego i ciepła utajonego 1 nauczono się tak szczęśliwie ilościowo j e oceniać. W e współczesnym rozw oju che­

mii pogląd ten zn alazł silne poparcie, przez analogiją bowiem do zjaw isk, k tó re powsze­

chną ściągały uw agę, zaczęto przypuszczać, że ciepło, ja k każda in n a substancyja m oże się z ciałam i łączyć chemicznie, lub przez roskład od nich się uw alnia. Substancyja ta, którój w praw dzie ująć niem ożna było, ale k tó ra pomimo to ilościowo ocenić się d a ­ w ała, o trzym ała nazwę cieplika, caloricum . O pow iada to L avoisier w swoim trak tacie elem entarnym chemii (1789) „G dy de M or- veau, B erth o llet i de F o u rcro y w raz ze m ną zajęli się popraw ieniem języ k a chem icznego, oznaczyliśm y przyczynę ciepła, ów płyn tak nadzw yczaj sprężysty, który je w ytw arza, nazw ą cieplika”. W pogoni za dowodam i m ateryjalności cieplika starał się naw et oznaczyć jeg o ciężar, a M arat, któ ry , zanim go wielka rew olucyja odw ołała z pracow ni naukow ój i od zajęć lekarskich, gorliw ie się

(11)

K r 5.

badaniam i fizycznemi zajm ow ał, w ywnio­

skow ał ze swych doświadczeń, ja k przed nim zresztą Boyle i Buffon, że ciała ro z­

grzane cięższe są aniżeli zimne. R um ford w praw dzie, pomimo najstaranniejszych wa­

żeń, nie zdołał dostrzedz żadnego przyrostu ani u b y tk u ciężaru ciał przez ogrzewanie, nie zachwiało to wszakże pojęć o m atery- jalności cieplika, zgodzono się tylko, że nie ma on żadnego ciężaru, że je st płynem nie­

ważkim. C ieplik więc podzielił los innych ów czesnych płynów hypotetycznych, świa­

tła, elektryczności i m agnetyzm u, w yłą­

czony z zakresu m ateryi zw ykłej, przeszedł do im ponderabiliów , do płynów nieważkich.

Istnienie tych im ponderabiliów w ydaw ało się fizykom, z nielicznem i wyjątkam i, tak niew ątpliw em , ja k istnienie zwykłej, waż­

kiej m ateryi, a u nas R adw ański nie w ahał się naw et całej fizyki niew ażnictw em na­

zwać.

P o jęcie takie o cieple w iązało się łatw o z kw estyją budow y m ateryi, a w szczegól­

ności z trojakim stanem jej skupienia.

„G dyby siły te (t. j . siły przyciągające), mówi B iot w sławnym swym podręczniku fizyki, same tylko istniały, cząstki ciał zbli­

żyłyby się ku sobie aż do zetknięcia. O k a­

zuje się więc stąd ogólna przyczyna we­

w nętrznego odpychania, k tó ra równoważy bezustannie wszelkie siły przyciągające, przyczyna ta, we wszystkich istniejąca cia­

łach, ja k się zdaje, polega na istocie ciepła”.

W ten więc sposób pojm ow ano i prężność ciał gazowych, stanow iącą najistotniejszą ich własność; każda cząstka m ateryjalna, w edług L aplacea, utrzym uje pew ną ilość cieplika, a w zajem ne odpychanie tych za­

w artości cieplikowych pow oduje odpycha­

nie się cząstek m ateryjalnych, za czem idzie prężność gazów.

T eoretyczne te zresztą kw estyje dla fizy­

ków ów czesnych mało przedstaw iały po­

w abu. W początku w praw dzie wieku sta­

ra zagadka m ateryi i je j sił żywo zaprzą­

ta ła um ysły; gdy Jac o b i w roku 1861 po d­

czas ogólnej audyjencyi przedstaw iony zo­

s ta ł N apoleonow i, rz u cił mu ten pytanie:

„Q u’est ce que la m atiere” i nieczekając odpowiedzi, odw rócił się od zdum ionego i ogłuszonego filozofa. P o d wpływem w szakże szybko m nożących się odkryć do­

św iadczalnych fizycy odwrócili uwagę od zagadnień filozoficznych i zaczęli j e naw et przyjm ow ać z lekceważeniem i pogardą, gdy ówczesna filozofija n atu ry , rozwiawszy się w rojeniach jałow ych, w zupełną nie­

moc popadła.

Stopniowo jed n ak i panująca hipoteza płynów niew ażkich n ap o tk ała trudności.

Z jednej strony rozwój teoryi undulacyjnój św iatła, k tó ra cały obszar zjaw isk tłum aczy­

ła nie na podstawie pew nych zasadniczych własności m ateryi, ale jako objawy ruchu, z drugićj zaś widoczna łączność elektrycz­

ności z objawam i chemicznemi, świetlnemi i m agnetycznem i coraz groźniejsze wybijać w niśj zaczęły wyłomy. Grom adzący się zasób tych odkryć w ytw orzył więc nową zasadę „przeobrażeń siły ”, a gdy się oka­

zało, że siły przy rod y mogą w najrozm ait­

szych w arunkach przechodzić jed n e w d ru ­ gie, płyny niew ażkie ustąpić wreszcie m u­

siały.

F izykom przedstaw iło się teraz zadanie nowe. Jeżeli rzeczywiście siły p rzyrod y ta ­ kiej przem ienności ulegać mogą, należało z m atem atyczną ścisłością uzasadnić, że przy w szelkich tych przeobrażeniach ilość siły pozostaje niezm ienną, że nigdy przy tych procesach żadna jej część nie ginie, ani też się nie w ytw arza. Idea zatem zm ien­

ności siły bespośrednio doprow adzić m usia­

ła do praw a zachowania siły, którą uznano wreszcie jak o naczelną zasadę wszelkich teoryj fizycznych. Zarazem wszakże samo pojęcie siły i jej stosunku do m ateryi stać się m usiało jaśniejszem . Jeżeli przez siłę rozum iem y zasadniczą, elem entarną w ła ­ sność m ateryi, to własność ta je s t ilościowo nieograniczoną i żadnej zm ianie co do swej wielkości ulegać nie może; siła żywa n a to ­ miast ciał pozostających w ruchu je s t wiel­

kością oznaczoną i skończoną, k tó ra się po­

większać lub zużyw ać może. P raw o przeto zachow ania siły nie wiąże się bespośrednio z zasadniczem i własnościami m ateryi i ty ­ czy się tylko działań ograniczonych, jakie owe własności powodować mogą, zależnie od ro sk ład u m ateryi w przestrzeni. D la­

tego też w tem ostatniem znaczeniu zaczęto się posługiw ać nazwą energii i zam iast o za­

chowaniu siły mówimy dziś ściślej o zacho­

w aniu energii. P o d przew odnictw em tej 75_

W SZECHŚW IAT.

(12)

76 W SZECH ŚW IAT. N r 5.

zasady łączą się we w spólną całość odrębne działy daw nćj fizyki, ustala się pojęcie o je ­ dnolitości m ateryi i siły. W tym zaś ustę­

pie dziejów n au k i znow u gazom w ybitna prz y p ad ła rola. P raw o bowiem zachow a­

nia energii w ypłynęło bespośrednio z ró w ­ noważności p racy m echanicznej i ciepła, sposobność zaś do ujęcia i obliczenia tój równow ażności nastręczyło n ajp ierw zacho­

wanie się gazów.

(dok. nast.).

S. K.

O OBYCZAJACH

(C iąg dalszy).-

Do dnia dzisiejszego żywo mi stoi w p a ­ mięci w ypadek, k tó ry tu zaraz opiszę. Ju ż w porze zim owej, kiedy mój dzięcioł stra ­ cił zupełnie św ietną czerw ień sw ego czoła, a na j ś j miejsce o trzym ał czarne piórk a (by­

ła to sam iczka) i zabaw iał się swoim zw y­

czajem na podłodze, wszedł do pokoju mo- siężnik z tw arzą żółto-brunatną, oddaw na zapew ne niem ytą. D zięcioł swoim zw y­

czajem w skoczył za nogę stołu. S postrzegł go je d n a k m osiężnik i zaciekaw iony n ie ­ zw ykłością ptaszka, zbliżył się nieco i za­

czął m u się uw ażnie przy g ląd ać. D zięcioł aż dotąd zachow ał się zupełnie spokojnie i przestępując nóżkam i chow ał się za nogę stołu i dopóki m osiężnik trzy m a ł ręce przy sobie nie zd rad zał żadnym ruchem swoich zam ysłów. Lecz gdy ten, okazując swoje zadziw ienie, w yciągnął praw ą rę k ę w stronę p taka, niepostępując naprzód, ani się schy­

lając, ten z ogrom nym krzykiem (czego da- wniój nig d y nie czynił) w lo t rzucił się na rękę, ud erzając w nią z całój siły dziobem, a gdy człow iek cofnął j ą do kieszeni, dzięcioł rz u cił mu się n a tw arz, na głow ę i z taką zapalczyw ością u d erzał, żeśmy go ledw ie m ogli odpędzić od w ielce przestraszonego mosiężnika. P o o d praw ieniu tego ostatnie­

go nieprędko nam się udało uspokoić po­

czciwego p tak a, k tó ry się takim gniewem

zapalił. W tedy to poraź pierw szy widziałem mego dzięcioła w praw dziw ym gniewie: w i­

d ział on wielu różnych i rozm aicie odzia­

nych ludzi, mimo to je d n a k z nikim nie obszedł się naw et w przybliżeniu tak n ie­

grzecznie ja k w powyżej opisanym w y p a d ­ ku. Co mu się w tym ostatnim tak bardzo nie podobało, czy postać, czy ch a rak ter czło ­ wieka, tru d n o osądzić.

W spom niałem ju ż poprzednio, że dzięcioł nie m ógł ani jed n ćj chw ili usiedzieć spo­

kojnie; to o brab iał dziobem gałęzie w ierz­

bowe włożone mu do klatki, to chodził po pokoju a znalazłszy coś tw ardego do je d z e ­ nia, k ła d ł w szparę pom iędzy deskam i i roz- bijał, to la ta ł po w szystkich sprzętach w po­

ko ju i wszystko oglądał i poruszał (nieoka- zując je d n a k żadnój chęci do kucia rzeczy gładkich i politurow anych), to w skakiw ał n a stół, ażeby się z nim koniecznie p oba­

wić, lub też k u tem u wchodził nam na nogi i po nich pełzał aż do ram ion i szyi i tu d o ­ piero zajm ow ał się szczegółowem badaniem naszych uszu, nosa, oczu, ust i t. d. W szy­

stko to obm acyw ał języczkiem i lekko u d e­

rz ał dziobem nieprzyczyniając żadnego bólu. Czasem tylko przychodziło m u do głow y uderzyć kilka razy dziobem mocno w szyję pom iędzy w łosy i wtenczas byw ał zaraz spędzany, rozum ie się n a to tylko, ażeby przelecieć na kogo innego dla pow tó­

rzenia tych sam ych czynności. N ajzaba- wniejszem i i najciekawszem i były jego pso­

ty w czasie jed zen ia obiadu. G dy ten stał na stole, dzięcioł nig d y nie usiedział w k la t­

ce, jeśli zaś by ł w niśj zam knięty, to u p o ­ m in ał się o wypuszczenie tak donośnie i sta­

nowczo, że m usieliśm y mu k latkę otworzyć.

W ted y p rzylatyw ał natychm iast na stół, a obejrzaw szy co się tu dzieje i niemogąc niczego sprobow ać poniew aż było gorące, siadał jednój z osób jedzących obiad na r a ­ m ieniu i stąd sięgał do podnoszonój łyżki, a niem ogąc jój dostać i dopom inaniem się 0 podzielenie się z nim zupą nic niewskó- raw szy, schodził na piersi pod samę brodę 1 tu odsadzając głowę sięgał pod łyżką j ę ­ zyczkiem do ust. Spędzony w racał n a ra ­ m ię i widząc, że nic nie uzyska, zaczynał dziobkiem szczypać w szyję i ciągnąć za włosy, a gdy to nie pomogło, w tedy wsuwał swój długi, zadziórkow aty języczek w ucho.

Cytaty

Powiązane dokumenty

J a k tylko mrówki ustaw ią się do karm ienia pa- j ram i, z podniesionemi nogami przedniem i, rybiki wsuwają się pomiędzy nie, podnoszą | głowy, poryw ają

nych, jako też i w przeważnej części Afryki południowej słoń już wyginął, a karawany muszą się coraz dalej do środkowych jej części wdzierać, by kość

w odnictw a, osłabło znaczenie gazu jako ma- tery jału oświetlającego, to natom iast coraz lepiej okazuje się wartość jego, jak o mate- ry ja łu ogrzew

mu siła ciężkości teraz się opiera, ciężarek przeto podnosi się coraz w olnićj, aż wreszcie unosząca go prędkość wyczerpuje się zupeł=>. nie, ciężarek

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

m orza, wszelako niedo- chodzący linii śnieżnej; najw yższy szczyt, określony przez P rzew alskiego, wznosi się do 5000 m bezw zględnej wysokości.. W ysokość ich,

Podobnąż ocenę przeprow adzić można według innej jeszcze zasady hipotetycznej, opierając się mianowicie na przypuszczeniu, że gw iazdy jed nostajnie są w

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść