P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2.25. P ó łro c z n ie Rb.
•4.50 R o c z n ie Rb. 9. Z a g r a n i c ą : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o cznie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K or. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę „A lb - S z t. '' d o łą c z a s ię 50 hal. N u m e r 50 hal. A d r e s : „ Ś W IA T " K ra k ó w , u lic a D u n a je w s k ie g o Na 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na 1-ej s tro n ie p rz y t e k ś c ie lu b w t e k ś c ie R b - 1. na 1«e| s tro n ie o k ła d k i ko p. 60 N a 2 -e j i 4 -e | s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m ko p. 30. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 2 5. Za te k s te m na b ia łe j s tro n ie k o p . 3 0 K ro n ik a t o w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e ko p. 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tro n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .
o d ty s ią c a .
Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.
T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 73-22 i 80-76.
D ru k a rn i 7 -3 6. F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a Na 81. Za o d n o s z e n ie do
d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. Na 8 z dnia 21 lutego 1914 r.
NATURALNA WODA PRZECZYSZCZAJĄCA
i A P E N - T A
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica Zgoda Nc 1 róg Chmielnej.
działa łagodnie i pewnie.
Ceatr Nowoczesny
RÓG JASNEJ I SIENNEJ. = = Przedstawienie o godz. 61/,, 8'/, i 10.
Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.
W Y T W O R N Y P K N S Y O N A T
2)rowej 2. Woyciechowskiej.
F o k s a l 17. T e l. 2 3 0 -9 6 . Ceny zw yk łe.
Hotel ROYAL
Windn. E lek tryam ośó K ąpiele
R e d a k t o r o d p o w ie d z ia ln y n a G a lic y ę : A n t o n i C h o ł o n i e w s k i , K r a k ó w , D u n a j e w s k i e g o Ks 1.
(J = = ---b
Przed niedawnym czasem powstała w Warszawie drukarnia, która korzystając z popularności „Ś w iata” , użyła naszej nazwy za firmę. Obecnie, idąc dalej w swych zamierzeniach, rozpoczyna wydawnictwo p. n. „Świat nowości” . Wobec tego zaznaczamy, iż z wydawnictwem tem nie mamy nic wspólnego. Celem zaś zabezpiecze
nia naszych praw, sprawę oddaliśmy na drogę właściwą.
r )
'„Liąueur
Charmante”
W Y T W O R N Y W S M A K U .
. Ż ą d a ć w s z ę d z i e . .
8957
F rancutkii Tow. Ubezpiaczeń n i życie
„U U R B A IN E ”
U lg i n a w y p a d e k n ie z d . d o p r a c y F ilj a d la K r ó l. P o l . M arazalk. 138 O d d z ia ł m ie j a k i A lei* Jareiollm aka 81
CrWarsz. Spółka Myśliwska
z a s z c z y t z a w ia d o m ić p o s ia d a ją c y c h p o z w o le n ie n a r e w o l w e r y i brc ń k u lo w ą, ż e w s z e l k i e f o r m a l n o ś c i , p o w o d u j ą c e d o iy c h c z n s z w ło k ę p r z y n a b y w a n iu tej b r o n i i n a b o i d o n ie j , o s t a t e c z n i e z n i e s io n e z o s t a ł y , w o b e c c z e g o m am y h o
n o r p o l e c i ć w i e l k i w y b ó r
Pistoletów Automatyczn., Rewolwerów i Sztucerów
w s z e l k i c h s y s t e m ó w i w e w s z y s t k ic h k a lib r a c h o r a z n a b o i d o n i c h p o c e
n a c h n a j p r z y s t ę p n i e j s z y c h .
W a r S z a w a , K r ó le w s k a AA 17.
T e l e f o n y : 1 9 -1 7 i 7 8 - 2 7 .
bankowy felicyan Sokołowski
Wsrłzawa, Krakowikle-Przedmletclt 5.
^KAZIM IERZ OSSOWSKI m±.
O b ro ń c a p a te n to w y .
P e t e r s b u r g - W o z n i e a i e n a k i j P r o s p .N i 20.
B e r lin — P o t s d a m e r s t r a s s e 5.
KRAKOWIANKA”
A . P I A S E C K I - K R A K Ó W . = =
KEKTYFIKACYA warszawska
„SIWUCHĘ”.
W sprawie wykształcenia artystów polskich.
Jak powinna być prowadzona Szkoła Sztuk Pięknych
w Warszawie?
Ankieta „Świata".
Nasza Szkoła Sztuk Pięknych, której dobrobytu nie były w stanie ustalić siły prywatnego towarzy
stwa, choć zabezpieczały proste, skromne istnienie, wchodzi w no
wy okres swego życia. Okres nie
zawodnie pomyślniejszy, aczkol
wiek i w przyszłości nie wolny od wszelkich trosk gospodarczych.
Znakomita obywatelka, o sercu go
rącem, a ręce, jak żadna inna, u nas hojnej, pani Eugenia Kierbe- dziowa, buduje dla Szkoły Sztuk Pięknych gmach specyalny, który stanie się wkrótce własnością I o- warzystwa Szkoły Sztuk Pięk
nych w Warszawie. Energicznie prowadzone roboty zmierzają do końca, a jak nas poinformował p.
Alfons Gravier, twórca tego arty stycznego dzieła, gmach „będzie gotów na Wielkanoc". Pragnąc oddać sądowi publicznemu całość w jej gotowmści, budowniczy gma
chu tego, na prośbę naszą, przy- rzekł dostarczyć nam swych ry
sunków nie prędzej, aż urzeczywi
stni je trwały materyał. I dlatego prosimy naszych czytelników' o cierpliwość, uznając zupełnie te skrupuły p. Graviera, godne arty sty.
Nowa uczelnia otrzyma stałą roczną zapomogę od hojnej i ro
zumnej fundatorki gmachu. Za
rząd miasta naszego podjął się już przyczyniać do kosztów utrzyma
nia tej uczelni roczną subwencyą w kwocie sześciu tysięcy rubli.
Obie te zapomogi nie uwolnią od starań i ofiarności członków To
warzystwa Szkoły Sztuk Pięk
nych. Ułatwią im przecież teraz zadanie. Sam fakt zdobycia wła
snej, we wszystkie techniczne u- dogodnienia wyposażonej siedzi
by i ów stały fundusz roczny u- trwalają byt instytucyi. Umacnia
ją nadzieję, że zasłuży się ona pię
knie kulturze naszej.
Czas najwyższy zastanowić się, jaki ma być ostatecznie kieru
nek nowej uczelni, która wychodzi
nareszcie z okresu prowizoryów—
i poddaszy. Specyalna ankieta pomiędzy ludźmi, upoważnionymi przez publiczną działalność do wy
powiadania sądu swego w danej kwestyi, wydała się nam rzeczą na czasie. Zwróciliśmy się do ma
łego koła osób, z opinią których li
czyć się należy. Specyalne uczy
niliśmy starania o to, aby działa
cze galicyjscy, wyrobieni przez instytucye kulturalne, takie, jak:
Akademia Sztuk Pięknych, kate
dry uniwersyteckie, koinisya Aka
demii, Muzea narodowe, uczelnie artystyczne, wydawnictwa kon
serwatorskie, wzięli w ankiecie naszej żywy udział. Udało się nam pozyskać głosy poważne.
Rozpoczynamy dziś ich druk.
P. Franciszek Hadoszewski.
prezes Komitetu Opiekuńcze
go Warszawskie) Szkoły Sztuk Pięknych, uważa ankietę za
„pomysł szczęśliwy".
- W tej przełomowej dla Szko
ły Sztuk Pięknych chwili może ona oddać jej przysługę istotną, tern większą, że dotąd — z przykrością to muszę zaznaczyć—społeczeństwo Szkołą się nie zajmowało. Dzięki an
kiecie „Świata" dowiemy się praw dopodobnie od znawców i miłośni
ków Sztuki, czego od Szkoły Sztuk Pięknych, w nowych jej warunkach, żądają.
A więc: jakim potrzebom naszej kultury odpowiedzieć winna w ar
szawska Szkoła Sztuk Pięknych?
Pytanie ogólnikowe i... przy
znam się, dość niepokojące ze wzglę
du na bardzo chaotyczne w tej kwe
styi zdania ludzi, zajmujących się u nas sztukami pięknemi, a choćby na
wet na trudność określenia istoty
„sztuki stosowanej". Właściwie, je
żeli przyjmować podział na sztukę czystą i stosowaną, to jedna i druga estetycznym potrzebom naszej kul
tury odpowiadają. Nie wyobrażam sobie uczelni sztuki stosowanej bez pracowni malarskich i rzeźbiarskich dla t. zw. sztuki czystej. W ten spo
sób pojmuje tę współrzędność usta
wa W arsz. Szkoły Sztuk Pięknych i odpowiednio został skonstruowany nowy gmach Szkoły Sztuk Pięknych, w którym większa jego część na ta
kie pracownic została przeznaczoną.
— Więc W arszawska Szkoła Sztuk Pięknych ma iść śladem Aka
demii Krakowskiej?
Czy winna kroczyć śladem Akademii krakowskiej? Na to od
powiem: Trądy cyn niewątpliwie:
tak. Stanowi wszak ona najpiękniej
szą kartę w naszych dziejach pla
stycznych. boć na niej złotemi gło
skami wyDisane są nazwiska najge
nialniejszych polskich artystów. Są
dzę wszakże, że naśladowanie bez zastrzeżeń tego, co już jest, nigdy nowym dziełom nie wychodzi na do
bre. Jakkolwiek jestem zdecydowa
nym przeciwnikiem t. zw. kierunku
„rozczochranego" w sztuce, rozu
miem, że musimy iść naprzód... A mo
że obawa rywalizacyi? Sądzę, że zgoła jest płonną. Ody bowiem wspólubieganie się o palmę pierw
szeństwa i doskonałości w każdej dziedzinie pracy jest objawem pożą
danym — tembardziej pożądanym jest taki szlachetny turniej o zdoby
cie niedościgłych tajemnic piękna.
A potem... różnorodność terenu pra
cy i zbytu u nas i w Galicyi zdaje się w zupełności usuwać te obawy mimo olbrzymiego u nas kontyngen- su młodych malarzy. W stosunku do innych gałęzi życia — jest u nas pewna hyperprodukcya artystów, pochodząca chyba z tego, że ge
niusz narodowy, krępowany w in
nych dziedzinach, tu znajduje ujście.
Z tern trzeba się pogodzić. Zresztą teren pracy w Królestwie dla ucz
niów przyszłej, - a mam nadzieję, doskonałej szkoły — przedstawia dużo dogodności praktycznych...
- A jak się pan zapatruje na na
danie W arsz. Szkole Sztuk Pięknych kierunku paryskiej Arts et metiers?...
— Należałoby się nad tern powa
żniej zastanowić. Znam np. kieru
nek Ecole des Arts decoratifs i nie zachwycąm się nim bynajmniej.
Jest zbyt jednostronny, suchy, me
todyczny. Znam więcej tego rodza
ju szkół na Zachodzie, ale tylko nie
liczne odpowiadają zadaniom. Nale
ży zapisać na plus ich organizato
rom, żę subsydyują je stale i boga
to... Szkoła Strogonowska w Mo
skwie pracuje z budżetem, wynoszą
cym pięć kroć sto tysięcy rubli rocz
nie.
— Jak pan wyobraża sobie sztu
kę stosowaną w W arsz. Szkole Sztuk Pięknych?
Nie wyobrażam sobie, aby r a c y o nalne prow adzenie sztuki stoso
wanej obejść się mogło bez współudziału, w formie sta
łej konsulta- c y i p r z y Szkole, przed- s t a w i c i eli przemysłu i rzemiosł, ze Sztuką Sto
sowaną zwią
zanych — coś w r o d z a j u stworzonej w Darmsztadzie Artisteii Colonie...
Sztuka winna się koniecznie przejawiać w rzeczach przeznaczo
nych na użytek życia. Kremer, okre
ślając w yraz „nadobny", tłómaczy go przez na dobie, jakby tv porę, ja
ko zdobienie, poczynające się w chwili, gdy jego twórca uczuł potrze
bę ornamentu. Zarówno w klasycz
nej starożytności, jak i w wiekach średnich, nie istniała ścisła, wyraźna granica, oddzielająca dzieła sztuki
od utworów w pracowni rzemieślni
ka zrobionych; ze świątyń i arcydzieł bilo owo tajemnicze światło, opro
mieniające wyroby rzemieślników To winno być wskaźnikiem w dzi
siejszych wymogach sztuki stoso
wanej do celów utylitarnych. Dzię
ki ofiarności p. Eugenii Kierbedzio- wej, dział ten w W arsz. Szkole Sztuk Pięknych zapowiada się niezwykle pomyślnie. W tym wspaniałym, na modłę europejską wzniesionym gma
chu niczego nie zbraknie, aby i dział sztuki stosowanej pchnąć na odpo
wiednie realne tory. Sądzę jednakże, że sztuka, dostosowana do przem y
słu ludowego, znajdzie dopiero schronisko w szkole przemysłu a r
tystycznego, o której projektowaniu przez wspaniałomyślną filantropkę kiedyś czytałem w waszym „Świę
cie". Jeżeli w dodatku nauczyciela
mi w tej uczelni będą wychowańcy nowej szkoły, możemy być spokoj
ni o rozwój sztuki stosowanej w na
szym kraju.
— ...Zatem przyszłość uczelni?
Zdaje się być najpomyślniej
sza, o ile, oczywiście, szkoła stanie na pewnym gruncie materyalnym i utrzymana będzie w charakterze prawdziwie polskiej uczelni. Dotych
czasowy zarząd szkoły borykał się z ciężkiemi warunkami niezabezpie
czonego niczem jej istnienia; miej- my nadzieję, że zarząd nowy przy poparciu szanownej ofiarodawczyni, zwiększonym zasiłku miejskim i ko
niecznej pomocy ogółu będzie pod tym względem szczęśliwszy.
A stanie się to wówczas, gdy w pięknym gmachu nad Wisłą zapanu
je czysta atmosfera sztuki i wielka praca, bez której dzieł istotnie pię
knych tworzyć nie można!...
Feliks Kopera, profesor hi- storyi Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrektor Mu
zeum Narodowego, uznaje „ca
la ważność poruszone) spra
wy" i tak ia oświetla:
Sztuka wyszła od rękodzieła.
Zbliżyć sztukę do rękodzieła, znaczy, podjąć próbę jej odrodzenia. Ręko
dzieło uczy artystę ścisłości, sumien
ności i eksperymentowania. Zwła
szcza w naszem społeczeństwie, gdzie wielu artystów dąży do wiel
kich efektów bez wielkiego nakładu pracy, ufając w swój geniusz jedy;
nie, kierunek ten powinien zaja- miejsce pierwszorzędne, chociażby nawet dla pedagogicznych wzglę
dów.
Otworzy się przy tern szersze pole zarobku. Polichromia ko
ścioła czy malarstwo pokojowe by
ło dawniej dla artystów zadaniem pięknem a korzystnem. Do tego trze
ba jednak mieć wykształcenie odpo
wiednie rękodzielnika. Jako długole
tni państwowy konserwator zabyt
ków sztuki, czyniłem próby wprowa
dzenia tej polichromii w Galicyi, i c.°
się pokazało? Artyści wybitni nie mieli często pojęcia o technice i P°"'
chromia, która kosztowała dziesiątki tysięcy koron, poszła lub pójdzie na marne. A czyż obrazy nowoczesne nie są skazane na zagładę? Sposób średniowieczny i renesansowy ro
bienia farb w warsztacie artysty czyż nie tryumfuje wobec dzisiej
szego malarstwa? Obrazy współcze
sne po 10 latach często tracą pier
wotne ustosunkowanie barw. Dalej, witraże, to pole tak wdzięczne, a je
dnak. mimo wszelkich u- siłowań, je
szcze zanie
dbane? W y
maga ono tak
że teclmicz- n e g o w y- kształcenia i z n a jo m o ś c i r ę k o d z ie ła . Tkactwo, ma
lowanie na je
dwabiu, dy
wany, na któ
re wydajemy setki tysięcy, hafty, zwane w średnich wiekach malarstwem igłą (acupictura), ma
lowanie na porcelanie, grafika wol
na i zależna od sztuki drukarskiej, to wszystko pola, które wydały i wydać mogą arcydzieła. Wymieni
łem niektóre tylko działy m alar
stwa... Chcąc w każdym z tych kie
runków pracować, artysta opanować musi rękodzieło. Nie można dostar
czyć rysunku dla jakiegokolwiek wyrobu, jeśli się nie wniknie w istotę lego techniki; tworzy się wówczas Pretensyonalne ni to ni owo.
Jeśli nie chcemy fabrykować nrtystów-nędzarzy — to uczmy ich rękodzieła. Iluż to znakomitych ma
larzy wyszło z warsztatów ręko
dzielniczych?!
A rzeźbiarze? Mało kto u nas zamawia dzieła z marmuru czy bron- zu. natomiast wszyscy kupujemy tu- zinkowe nieraz bronzy, dostarczane nam z zagranicy. Czy mamy dziś niistrzów do stiuku? Uszlachetnienie tak zwanej galanteryi może nas do
prowadzić do takich arcydzieł w tym kierunku, jakie wydały Chiny i Japonia.
A snycerstwo, czyż nie leży odłogiem? Czyż niejeden rzeźbiarz dzisiejszy nie obrazi się. jeśli się 'nu poleci wykonanie stal lub ambo- ny« a przecież pierwszorzędne dzie
ła Powstały w tym kierunku. Ołta- 'zc, jak Maryacki w Krakowie, jak wienienschneidera lub Pachera, czyż rnożna zestawić z temi martwemi gi- hsami, które na wystawie widzi się Przez miesiąc, a potem przez kilka
*at po składach się tłuką i wreszcie
*hną? Czy nie żal tej sztuki i talen- . • który artysta w dzieła wkłada 1 do nich często dopłaca?
Odrodzenie sztuki to zwrot do rękodzieła.
Ze szkołą związane winny być artystyczne w arsztaty z miejscami u a uczniów. W arsztaty te powinny
dostarczać towaru obrotnym kup
com a kupcy pieniędzy warsztatom, t. j. artystom i przy nich pracującym uczniom. Oto trzy ogniwa rozpędo
wego koła nowej instytucyi. Jeśli to ma być zakład dla uczniów, który ma uczyć, a nie placówka dla pro
fesorów, to niech będzie nim tylko szkoła, a nie akademia, szkoła z wy
łączeniem profesorskich prywatnych pracowni, szkoła, gdzie regulamin powinien zmuszać profesora do o- bowiązku, zarówno jak ucznia, jeśli jeden i drugi chciałby poza regula
min wystąpić.
Ale rękodzielnik musi być a rty stą, jeśli ma stworzyć dzieło znako
mite. A rtysta musi mieć inteligencyę.
nieobcem powinno mu być ogólne humanistyczne wykształcenie, powi
nien posiadać kulturę, jeśli dzieła je
go mają być zdobyczą kultury. Mu
si znać dzieje tej kultury, której ma być szermierzem. W ykłady historyi kultury i surowe wymagania znajo
mości historyi sztuki i technik arty stycznych powinny mieć miejsce ró
wnorzędne z nauką artystycznych technik i rękodzieł.
Oto mój pogląd w zakresie roz
woju sztuki w Polsce, pogląd czło
wieka. który badając dawną sztukę i spoglądając aa rozwój sztuki no
woczesnej od lat kilkunastu, miał możność wyrobienia sobie przeko
nań. Jeśli kto. to my, polacy, tak w dziedzinie popularyzowania sztuki zacofani, którzy prawie że nie m a
my muzeów i galeryi obrazów, a je
śli mamy, to tak nędznie wyposażo
ne, że kupować dzieł sztuki nie mo
gą, —- największe polskie publiczne muzeum. Muzeum Narodowe w Kra
kowie łącznie z oddziałami swemi, muzeum Czapskich i Domem Ma
tejki, rozporządza na zakup dzieł starej i nowel sztuki zaledwie kwotą 4000 kor. czyli 1600 rubli rocznie, a dawniej kwota ta wynosiła połowę,- my, którzy w budżecie naszym pry
watnym na sztukę nie odkładamy niemal nic, my, polacy, złączmy dzia
łalność artystyczną z rzeczami użyt
ku, a te miliony, które idą za grani
cę, zostaną u nas i społeczeństwo może się wykształci i od przemysłu artystycznego wzniesie się do w y
żyn niezależnej sztuki tą drogą, ja
ką kroczyła wogóle artystyczna kul
tura.
Konstanty Łuszczka, rektor Akademii Krakowskiej Sztuk Pięknych, nadesłał nam szereg uwag następujący cli:
Na zapytanie, jakiego typu win
na być nowozakładająca się insty- tucya—czy akademią, służącą ..czy
stej" sztuce, czy też szkołą sztuki stosowanej, odpowiedź nie jest ła
twa i wymaga zastanowienia się, czy istniejące akademie, nie wyłączając krakowskiej, zarówno jak dzisiejsze uczelnie innego typu, odpowiadają wogóle swojemu zadaniu.
Podział sztuki na „czystą i
„stosowaną" jest dla mnie, przyzna-
ję, pojęciem obcem. W mojem — pu- har Benwenuta nie należy do dzie
dziny mniej „czystej", niż jego Per- seusz. Rzetelna jest — czystą. Cechą jej artyzm, tak jak celem życie sa
mo, któremu ma służyć.
Niegdyś poruczano artystom wznosić świątynie i gmachy, zdobić ulice i ogrody. Artysta miał przed sobą cel określony. Wiedział, jakie będą rozmiary dzieła, w jakiem znaj
dzie się dzieło świetle i stosunku do otoczenia, i wiedział, że społeczeń
stwo, do którego należał, lub z któ- rem go złączyły losy, uważać je bę
dzie za swój dorobek. Dziś jest sztu
ka bezdomną. Wygnąno ją zewsząd.
Nie potrzebuje jej świątynia, tern mniej ulica. Społeczeństwo wzięło z nią rozbrat. A jeśli się zdarzy, że dobrze skoligacony artysta otrzy
ma pracę z wysokiej protekcyi, i wtedy nie można być pewnym, czy zamiast figury obliczonej na trzy metry nie ujrzymy półmetrowej.
Kosztorys uznano jako zbyt wysoki, a żyć trzeba... Więc kurczy się i m a
leje sztuka; kurczą się i maleją lu
dzie i talenty. W najlepszym razie siedzą odosobnieni po swoich praco
wniach, przedstawiają swe świato
poglądy na płótnach, lub wtłaczają je w glinę, filozofują. — i sztuka staje się coraz bardziej oderwaną od życia, zamiast żyć w niem sa
mem, potęgować je i wieść na szczy
ty.
Instytucyi, założonej i utrzym y
wanej funduszami prywatnemi, nie będzie trudno uniknąć formalistyki, krępującej działalność profesorska zakładów rządowych. Ale nie tego tylko się po niej spodziewamy. Miej- my nadzieję, że potrafi zerwać z szablonem nauczania, który zapano
wał wszechwładnie w szkole za ró wno naszej, jak zagranicznej. Nie chciałbym być fałszywie zrozumiany.
Jestem największym wrogiem błąka
jącego się od paru dziesiątków lat wśród naszych plastyków hasła, że talent nie wymaga nauki i kierunku.
Tego, kto li
mie patrzeć i rozróżniać, nie potrzeba przekonywać, że m is t r z e , których dzie
ła przeżyły t w ó r c ó w , rozporządzali środkami w y
rażania się, ja
kich niepodo
bna zdobyć bez p r a c y . Kto ma coś do powiedze
nia. musi umieć mówić; kto chciałby dorzucić swoje słowo w sztuce, musi się nauczyć jej mowy.
Nadto mamy dyletantyzmu, 0 wiele za wiele. Kto nie chce zostać dyletantem tylko, niechaj się uczy, uczy i jeszcze uczy. Inna kwesty a, że nauka, iaką podają w dzisiejszej 3
szkole, domaga się zreformowania,—
że szkoły, jakiemi są, wytwarzają hyperprodukcyę niedouczków, — że nakład czasu i wysiłków uczniów w znaczniejszej części nie odpowiada rezultatom.
Lecz przypuściwszy, że kiero
wnicy nowej szkoły potrafiliby wprowadzić nauczanie na bardziej pożądane tory i że wychodziłby z niej liczniejszy zastęp na lepszej drodze będących talentów, — czy nie mamy obowiązku zapytać, jakie im gotujemy losy? Zgóry wiemy, że, niestety, będą to przeważnie losy rozbitków bez uznania i Chleba.
Na podstawie długoletniej ob- serwacyi i doświadczenia nie wa
ham się powiedzieć: nic z tego, co mamy! Krakowska akademia w y
starcza na nasze potrzeby, zaś szko
ły przemysłowe w ich dziale arty stycznym, zarówno jak szkoły tak zw. sztuki stosowanej zbyt mało inają wspólnego ze sztuką. Potrzeba nam zakładu, który by uczył produ
kować dzieła jaknajwyższej arty sty cznej wartości, ale dzieła, które by znajdowały konsumentów, — zakła
du, który by szerzył rzetelną, czy
stą sztukę, lecz sztukę, która by zna
lazła miejsce w życiu, jakiem ono dziś jest, i która by pozwalała swym adeptom istnieć i rozwijać skrzydła.
Społeczeństwo jest takiem. ja
kiem je ukształtowały czas i wypad
ki. Przyczyny, że mało okazuje skłonności do podejmowania wię
kszych zadań, tkwią głęboko. Nie spodziewajmy się, aby prędko we
szło na inną drogę. Postaw m y mu piękno na tej, po której idzie. Dajmy mu je w codziennem życiu.
Spopularyzowanie sztuki nie bę
dzie jej obniżeniem. Czy dzban Pa- iissy‘ego nie jest „czystą" sztuką?
Czy zasługuje mniej na nazwę „czy
stej" od źle odczutego i zrobionego płótna lub fałszywie skomponowa
nej i wykonanej figury? Ze nie pora na świątynie i galerye, nie znaczy, abyśmy mieli dopuścić do zaniku sztuki i, co za tern idzie, do obniżenia ogólnego poziomu kultury naszej.
A, niestety, na tej drodze jesteś
my.
Skierujmy nasze usiłowania do stworzenia prawdziwie artystyczne
go rzemiosła, które by wyrugowało dzisiejszą nieartystyczność sztuki stosowanej. Rozwińmy artystyczne bronzownictwo, złotnictwo, m alar
stwo ścienne, ślusarstwo, stolarstwo, introligatorstwo i t. p. Szczególne snycerstwo, ceramika i rzeźba mia
łyby przyszłość przed sobą, dając możność wyzyskania ogromu bogac
twa materyałów krajowych. Mamy śliczny kamień krzemionkę, terrako- tę, kaolin, drzewo. W dawnych Wło
szech przeważał marmur, lecz w o- kolicach oddalonych od łomów ro
biono arcydzieła w drzewie i terra- kocie. Dlaczego Francya nta wy
tworną ceramikę, a my byśmy jej mieć nie mogli?
Na czele szkoły powinienby sta
nąć człowiek z talentem, nietylko o wielostronnej artystycznej kulturze, ale ponadto rzutki i pomysłowy. Nie- chajby nauczyciele rzucali w świat swoje pomysły, — niechajby kom
ponowali wspólnie z uczniami bez o- bawy o ich indywidualność. Ucząc, niech się nie ograniczają do „mode
lu" i „korekty" za wzorem istnieją
cych uczelni. Po wzór nauczania nie
chaj raczej sięgną wstecz. Wielcy nauczyciele wielkich uczniów Odro
dzenia pracowali razem z nimi w swoich pracowniach i komponowali wspólnie z nimi, mimo to każdy z nich pozostał sobą.
Jednem słowem, dążenia nasze niechaj pójdą w kierunku osiągnię
cia najwyższego artystycznego po
ziomu w sztuce, która by umiała wy
robić sobie miejsce wśród społeczeń
stwa. dzisiejszej doby.
Powódź produkowanych dziś płócien i rzeźb w znaczniejszej swej części zaginie bez śladu dla narodo
wej kultury, ale artystycznie wyko
nana kołatka u drzwi, zawiasa u o- kna, krzesło, wazon czy oprawa książki lub klejnotu będą świadec
twem jej wysokiego poziomu w o- czach przyszłych pokoleń.
Nasi artyści.
Jan Rembowski.
Charakterystyczne cechy twór
czości Jana Rembowskiego, który w ostatnich czasach silnie narzucił się uwadze kół artystycznie wrażliwych, wyprowadza się konwencyonalnie z
„wpływów Wyspiańskiego". Jest to powierzchowne załatwienie się z in
dywidualnością ciekawą i bardziej samodzielną, niż może się to w yda
wać pospiesznie wnioskującej obser-
Jan R em bow ski. P o r tre t w ła sn y Jan R em bow ski. W iosna.
Jan Rem bow ski. Gazda.
wacyi. Rembowski był przez kilka lat uczniem Mehoffera, przeszedł także głębokie oddziaływanie W y
spiańskiego. Tak samo, jak oni, a nawet wyłączniej jeszcze, operuje linią i iej syntetycznym, skróconym rzutem w yraża świat swoich zainte
resowań. Nic łatwiejszego, jak wy
prowadzić stąd wnioski o „wpły
wach" i ich „krzyżowaniu się".
Rembowski kształcił się w Kra
kowie (po przebyciu początkowej nauki w warszawskiej szkole rysun
kowej). Ale uczynił potem to samo, co jego krakowscy nauczyciele. P o
jechał do Włoch. Zapisany do „scuo- la libera del nudo" we Florencyi, więcej pracował w muzeach i ko
ściołach, studyując sztukę dekora
cyjną prymitywów włoskich. To sa
mo w Sienie, Asyżu. Padwie, Wene- cyi, Pizie, w Rzymie. W podróżach
Zaczarowana dziewczynka. 3) Świt (thkoracya ścienna w sanatoryuin Dłuskiego k Zakopanem).
Jan Rembowski. 1) Akt kobiecy. 2)
Jan Rembowski. Modlitwa Jan Rembowski. Przewodnik.
Jan Rembowski. Portret.
.ych sięgnął do tych samych, nie da-
^cych sie ominąć źródeł, z których Czerpali przed nim mistrzowie i nau
czyciele krakowscy. Była to praca sDrawdzania pierwszych, najbliż- J?.ycV wpływów i było to uświada
mianie własnych instynktów w pro
mieniach wielkiego i wspólnego 'szystkim dziedzictwa przeszłości, m tych drogach poważnie i mozol- ,e Poszukiwał Rembowski własnej rawdy artystycznej, którą znalazł.
()(J Początku taił sic w Reinbow-
"P rzeźbiarz. Zanim poszedł na r rs Mehoffera w Akademii Kra-
** wiedziony pierwszym in- . \nktem, zgłosił się u prof. Laszcz- kj ’ dWa lata uczył się u tego wiel- iak ° a' ty sty - Zarówno instynkt ów, Wei«"a ’vta wiedza, nie mogły nie
' e w skład tych czynników, które
późniejszą, malarską twórczość Rem
bowskiego kształtowały i we wspól
ne łożysko tej twórczości musiały spłynąć, wnosząc w nie silnie zabar
wiający pierwiastek. Jest to miano
wicie wybitnie rzeźbiarskie poczucie
Jan Rembowski. Fragment dekoracyjny.
formy, które rysunek Rembowskiego odróżnia bardzo stanowczo od ry sunku Wyspiańskiego przy calem niezaprzeczonem ich pokrewieństwie, wynikającem zarówno z podobień
stwa ustroju artystycznego, jak i z
„wpływu**. jakim talent tej miary, co Wyspiańskiego, dokoła siebie promieniował. Kto wnikliwiej nieco patrzy na typy, rysowane przez Rembowskiego mocnemi pociągnię
ciami węgla i kredki, zwłaszcza na jego górali o kształtach zdecydowa
nych i jakby w kamieniu kutych, ten z łatwością dostrzeże ów ton odręb
ny i charakterystyczny.
Doskonały rysownik, umie Rem
bowski swą poważnie traktowaną, mocną i śmiałą linią, bez rozprasza
nia uwagi na szczegóły drugorzędne, bez użycia koloru, umiejętnem tylko 5
rozłożeniem dwóch barw, czarnej i białej, wyrazić cała głąb ludzkiej i- stoty. Widzimy to w portretach, któ
re osiągają swój cel temi z pozoru cudownie prostemi środkami, zam y
kając całego człowieka w w yrazi
stym konturze. Widzimy to w prze
pysznych postaciach gazdów zako
piańskich, których surowej i jędrnej siły nikt nie potrafił dotychczas ró
wnie świetnie odtworzyć. Figuralna i ornamentalna kompozycya, w któ
rej zakresie Rembowski stworzył szereg doskonałych dzieł (witraże, ..Pochód1' w zbiorach Muzeum naro
dowego w Krakowie, malowidła de
koracyjne w sanatoryum Dłuskich w Zakopanem), czerpie też przeważnie motywy ze świata góralskiego, prze
mawiającego do artysty ze szcze
gólną siłą swą wyrazistością i pla
styką. Rembowski od szeregu lat ży
le w Zakopanem. Stał się piewcą Skalnego Podhala w rysunku, a kompozycyami swemi, przedewszy- stkiem „Pochodem", wspiął się na wyżyny poetyckich arcydzieł Ka
zimierza Tetmajera.
Młody, trzydziesto - kilkoletni artysta (ur. 1879 w W arszawie), ma za sobą zasłużony już rozgłos, który zdążył dotrzeć i poza granice Pol
ski. Prześliczna „Modlitwa", którą zamieszczamy tu w rcprodukcyi, wi
dnieje w zbiorach nadwornego mu
zeum sztuki w Wiedniu, nabyta przez austryackie ministcryum o- światy. W roku ubiegłym po raz pierwszy wystąpił Rembowski ze zbiorową wystawą swych nrac w Paryżu w Salonie niezależnych, a pi
sma artystyczne paryskie, podając je w szeregu reprodukcyi. nie poską
piły polskiemu artyście słów gorące
go uznania.
Kraków. S/osfaw.
Z literatury.
Nowy zbiór nowel Zygmunta Bartkiewicza.
Bartkiewicz ma czas pisać krót
ko i niewiele. Nie dał się uwikłać w wydawnicze kombinacye, krępują
ce autorską swobodę; nie wyciągnął się w młyn dziennikarski, ścierający najpiękniejsze tem peram enty; oka
zał wobec talentu swego pewne ma
ksimum charakteru. Produkuje m a
ło. ale ze starannością wyjątkową.
Nie daje prawie rzeczy słabszych.
Najbardziej o formę dbały poeta kla
syczny nie kładzie z pewnością ka
żdego słowa na ważkach bardziej subtelnych, jak to czyni w prozie swej Bartkiewicz. A tylko literat zawodowy i doświadczony jest w stanie ocenić całe piękno i zadziwia
jącą technikę tej prozy. Jeżeli zaś taka staranność autorska, takie do
bieranie wyrazów, takie ważenie
przymiotników i przysłówków jest w polskiej technice pisarskiej rzad
kie i dziwne, daleko dziwniejszem jeszcze staje się to, iż ta krań
cowo wyszukana metoda idzie na po
żytek a nie na zgubę dzieła, że cała ta kolosalna praca i ten bajeczny mo
zół umie się ukrywać misternie przed okiem czytelnika, że taką drogą po- wstają rzeczy, mimo swej esencyo- nalności, lekkie, powiewne, subtelne, wonne. Bartkiewicz jest bardzo dzi
wnym artystą.
Ze wszystkich bogatych tempe
ramentów ten iest najbardziej okieł
znany. Bogactwo tego temperamen
tu leży nie w sile, nie w wybuchowo- ści, nie w rozlewności. Jeżeli coś z tego w Bartkiewiczu tkwiło, do dzieł jego jednak nie przesiąknęło.
Bogactwo jego temperamentu spo
czywa w różnorodności daru autor
skiego, w którym sa malarskie zdol
ności dekoratora i kolorysty, poe
tyckie wrażliwości na piękno szla
chetnego uniesienia i heroicznego porywu, społeczne niepokoje wobec złamanych dążeń i pokonanych istot, bystrość psychologa, umiejącego wydzierać najsprzeczniejszych ele
mentów pełne tajemnice dusz, uśmie
chy humorysty, w którym beztros- kliwy wesołek odstępuje raz no razu głosu zjadliwemu satyrykowi. Amal
gamat poety z realistą, iedyny w swym rodzaju. Bez tych dwóch zdolności nie byłby autor w stanie co kart kilka książki wprowadzać czy
telnika w coraz to inny świat, wiek, nastroi. Oto pokaże ci park stary, ze szlachcianką osiwiała, która orzv czytaniu „Naśladowaniia Chrystusa"
łapią nagle przypomnienia grzesz
nych pocałunków, na jakie pozwoliła.
Jesteśmy tu jakby na pograniczu dwóch światów. Oto jednak pogrąża nas autor w świat stary, przeszły, z lubością a bez czułostkowości malo
wany — ręką kolorysty, historyka i archeologa. Oto kantor łódzki z je
go ciężkim cynizmem i brudem inte
resów. traktowany samemi uśmie
chami. Oto brutalna zabawa robo
tników fabrycznych, strzelająca ra
cami charakterystycznemi koncep
tów, a końcąca się nagle łzami.. Oto żar wiejskiego obrazka, przesycone
go żywiołowa zmysłowością pięknej dziewuchy, którą niedołęgą panicz uczy na trawie- abecadła. Oto dzie
je głęboko melancholijne i oaląco gorzkie, a ciągle, zdawałoby się, ko
miczne, m alarza Sztuczki, kończące się samobójstwem, zarysowanem ni
by scenka z Wilkońskiego. Co krok co innego. A wszystko tak ściśnię
te w soczystej prozie, jak perfumia- rze francuscy z Grasse w maleńkich flakonach koncentrują triple essence fiołków, bzu i koniczyny. A wszy
stko traktowane, niby drogie kamie
nie przez cierpliwego jubilera pra
cującego dla klienteli, nie potrzebu
jące]' komentarzy, reklamy, ani w y
staw sklepowych. Wspaniałe to a dyskretne, niby towar prima, w yro
by w najpierwszym gatunku.
Tylko metoda ciągle ta sama.
Ale co to za metoda?! Są tu zdania, z których w każdem bodaj więcej jest obserwacyi i przeżycia, niżeli w niejednej książce całkowitej. Ile tu uciechy nieraz sprawia autor inteli
gentnemu czytelnikowi, na malutkiej przestrzeni, od punktu do punktu?
Prawie niesposób czytać tego poto
cznie. Prawie niesposób nie odkła
dać książki zdanie za zdaniem, aby rozsmakować całą jego zawartość.
Są karty, pisane bez przerwy same
mi niespodziankami, rzucanemi przez malarza - poetę i psychologa - wy- śmiewcę. Gdyby ta sztuka nie chwia
ła sie w liniach, gdyby rysunek tu był zbliżony do barwy i głębi detalu, gdyby ta jubilerszczyzna miała do rozporządzenia bardziej mężna dłoń płatnerza i bronzownika, styl B art
kiewicza trzebaby było równać z pi
saniem Saint-Simona, nawet Tacyta.
Szczegóły, z jakich autor tka swe przedziwne karty, są jednak rozpro
szone. Są to wszystkie momenty do obrazu, pozbawionego perspektyw.
Można czytać tego pisarza po kart
ce dziennie, nawet pomniejszemi je
szcze ustenami. Jego obrazy lśnią, cieszą, inieyują całe szeregi myśli i wyobrażeń w głowie czytelnika. Nie rozwijają się tylko. Bartkiewicz, jak
by znał dokładnie słabość swej wspa
niałej sztuki, unjka powieści. P rze
dziwną swa m aestrva sam przecież wytwarza żale czytelnika do siebie w szerszych opowiadaniach, jak w historyi o malarzu Sztuczce. Gdyby miał on oddech epika?!
Dekorator i jubiler ten otrzy
mał przecież od losn dar twórczy życia. Umie wydmuchnąć w powie
trze postać z krwi i kości kilku sło
wami, włożonemi w jej usta. Powie ktoś pięć wyrazów. — ot. i już go znasz, już o nim wiesz całe iego ży
cie, już ci więcej nie potrzeba. Gdy
by mówił więcej, albo by tylko mełł słowa bezpożyteczne, albo by się po
wtarzał. Co to za typ naorzykład Ludka z Udziałowei, która na mimi
czne umizgi kawiarnianego poety
„z królewską dumą odwraca głowc;
na ustach drży słowo; śmieciarz!"
Albo wui Nowakowski z Furmańskiej ulicy. łvk dzielny. „Oto, panie, moja loterva“ — mówi, rozczapierzając garść żylastą, kosmata. - „czego tern nie wydrapie, tego nie wygram"- Albo inny łyk. na drodze do bogac
twa. powtarzający przy każdem nie- doważeniu towaru cnotliwa senten- cyę o człowieku, który nie wart jest szeląga, jeżeli nie szanuje grosza- Ale niebezpieczna to rzecz: chciec streścić Bartkiewicza. I rzecz nie
mniej może niebezpieczna cytować go, choć do tego zbiera ochota na ka
żdej niemal karcie. Przesycone to konceptami, dowcipami, żarcikami Ale wyjete z tła te żarciki tracą cos najistotniejszego, — mianowicie: o"
uśmiech Bartkiewicza, który towa
rzyszy stale czytelnikowi, zmienny uśmiech i zdradny. niby fala morska W słońcu, wabiący j niepokojący-1 )*T
kieś wielkie a godne gniewy masku
jący, — niedokładnie, — tak, aby się ich domyśleć można było. Czę
sto śmieje się czytelnik Bartkiewi
cza a chyba nigdy śmiechem pustym.
Najbanalniejsze. najtrywialniejsze dyalogi mają iakąś głębie. Oto na- przykład dwie panie z Furmańskiej ulicy wymieniają ze sobą kilka o so
bie opinii wzajemnych: „Ni z pierza, ni z mięsa?! Niechno kogo głowa nie boli! bo z moja M arychną i pierze dostanie, i mięso, byle..." „Owa!...
Poduszczyny oółdarte!... A o mięso tam ono trzebaby się panów czela
dników pytać", „A pani... świnią!"
„A pani... bez wychowania... druga!"
„Małpa kudłasta!" „Taka sama, — przez włosów, co ci chłopy wydarły".
Pość tego, aby zarysować dwa od
mienne temperamenty, dwie różne natury, dwa system y poczynania so
bie z bliźnim, do jednego lecące celu i jedną uskrzydlone intencyą. Ale widzę, żem sie wdał w komentarze.
Rzym, car Ferdynand i Bułgarya.
U J. E. ks. a rcybisk. M enini’ego.
Ruch katolicki szerzy się w Bul- Karyi. Przyjm uje się idea unii z Rzy
mem. Zbierają się wiece w tym du
chu i zgromadzenia, prasa wypowia
da się przychylnie, nawet sam rząd zajął stanowisko przyjazne.
Głośne były niedawnemi czasy Podobne wieści w Europie.
Sprawa jest ważna i ciekawa, a pas, polaków, szczególnie interesu
jącą.
W południowej Rumelii rezy opie arcybiskup katolicki. Msgr. Mi nini. Dyecezyą mu jest cała Bnłg;
rya ą siedzibą Filipopol.
...Wieczór nieznacznie schyl:
s’c nad miasto, gwarzyły sobie dzwc riy. pod niebem na cichy Anioł Paf i złotą twarzą patrzał na mni nściói w hmach zachodząceg
•'°ńca gdym wstąpił na dziedz llec siedziby arcybiskupiej, przi r'i ed( labirynt ganków, korytarz
*j'"che i mroczne, nasycone woni Pmkich kadzideł i przyćmione!
' 'ątłem witraży i zapukał d
^'biiietu dostojnika. (Byłem i u nierw listownie zaproszony).
Msgr. Menini ma lat przesz!
Iedemdziesiąt.
n ie t^ W’ec staruszek? — Wcal y P ° s.tać wysoka i wyniosła, nie stn iCZn-’e ty 'ko przygarbiona, pre Świn i? 'v co chwila i smukleje, ja kolr.nk' ^ s?°fZahi twarz bronzowa. c
g l - i , i . a wiei,cem siwej brodv. spr czu r?DauU (j°’1rvch- niebieskich c tetnein • ' akeent mowy wibruj skiego włoeha?hliWOŚCi£ł dalmatyń
Zygmunt Bartkiewicz.
I to z Bartkiewiczem niebezpiecznie.
Jeżeli streszczenie zdradza jego bo
gaty artyzm, komentarze mogą go tylko zdeflorować. Ograniczmy się do podziękowania mu za dostarczo
ne nam pjzesubtelne rozkosze, rę
ką tak hojną. w obfitości tak roz
rzutnej, — w tak drobnych puzder
kach.
W incenty Kosiakiewicz.
Od naszego specyalnego korespondenta
Jak całe życie eminencyi!...
poczęte w Wiedniu, przy sądownic
twie i adwokaturze, naszywane barwnemi guzikami i wypustkami munduru austryackiego, otulone szarym habitem kapucyna, rozsiane od Pragi do Rzymu, po misyach, ka
zaniach i obowiązkach organizacyj
nych i ujęte na ostatek dni w fiole
towe szaty najwyższego dostojeń
stwa.
Spominać młodość serce rade! — szepce ks. arcybiskup w zamyśleniu, opowiadając mi te szczegóły.
Oczy, wpatrzone w przestrzeń, przewlekają na taśmie pamięci o- brazy i wspomnienia, mieniące się wszystkiemi barwami przeżytych wypadków.
M « n r Menini (x) don Giovanni Romanow, bułgar, ksiądz katolicki (xx), Padre Salvatore, M80r’ M bułgar, ksiądz katolicki (xxx).
Przybył nad Marycę za czasów Stambułowa.
Świetlany okres Bułgaryi!...
zakończony największym bólem mo
jego życia: drugim chrztem B ory
sa!... *).
Stambułów miał w sobie iskrę geniuszu. Patrzał w przyszłość. I że
lazna miał rękę.
Raz jeszcze na świecie nie było Borysa — dopiero był oczeki
wany pytam Stambułowa żartem : a kto go chrzcić będzie, naszego na
stępcę tronu?
Eccelenza! powiada Stam bułów i wskazuje na mnie.
A cóż powie wasz kler?
wasz naród?
Kler będzie siedział cicho, bo ia mu cicho siedzieć każę. A naród zrozumie. Wszak na tośmy Ferdy
nandowi wyszukali księżniczkę z Burbonów**). aby dynastya nasza była katolicka.
Istotnie też. ja go ochrzciłem.
Była uroczystość ogromna. P rze
szło piećset gości. Księżna Marya była taka szczęśliwa!... Santa don
na.'... I dla mnie był to najjaśniejszy dzień!...
A w trzy lata potem...
Nie stało Stambułowa... Inni do
radcy... cattivi consigEeri... Księżna Marya była w rozpaczy! Przyszło nawet do zajść burzliwych —- do tra gicznych scen.
Arcybiskup zerwał z dworem.
Dopiero na śmierć Maryi Lu
dwiki przyjechał do Sofii. Stał orzv katafalku, zatopiony w modlitwie, gdy nadszedł cicho Ferdynand, po
łożył mu rękę na ramieniu i tonem złamanym rzekł: Fmincncyo, przy trupie tei świętej kobiety, ktjńraśmy obaj tak kochail pogódźmy się!
— Ja się nie gniewam, cara
*) Ks. Borys, najstarszy syn Ferdy
nanda i następca tronu, jest religii pra
wosławnej. Młodszy natomiast, ks. Cyryl, jest katolikiem.
**) pierwszą żoną cara Ferdynanda była ks. Marya Ludwika burbońska.
ŚWIAT
Rok IX. Nś 8 z dnia 2t lutego 1914 roku 7