• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 8 (21 lutego)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 8 (21 lutego)"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2.25. P ó łro c z n ie Rb.

•4.50 R o c z n ie Rb. 9. Z a g r a n i c ą : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o cznie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K or. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę „A lb - S z t. '' d o łą c z a s ię 50 hal. N u m e r 50 hal. A d r e s : „ Ś W IA T " K ra k ó w , u lic a D u ­ n a je w s k ie g o Na 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na 1-ej s tro n ie p rz y t e k ś c ie lu b w t e k ś c ie R b - 1. na 1«e| s tro n ie o k ła d k i ko p. 60 N a 2 -e j i 4 -e | s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m ko p. 30. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 2 5. Za te k s te m na b ia łe j s tro n ie k o p . 3 0 K ro n ik a t o ­ w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e ko p. 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tro n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .

o d ty s ią c a .

Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.

T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 73-22 i 80-76.

D ru k a rn i 7 -3 6. F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a Na 81. Za o d n o s z e n ie do

d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. Na 8 z dnia 21 lutego 1914 r.

NATURALNA WODA PRZECZYSZCZAJĄCA

i A P E N - T A

Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica Zgoda Nc 1 róg Chmielnej.

działa łagodnie i pewnie.

Ceatr Nowoczesny

RÓG JASNEJ I SIENNEJ. = = Przedstawienie o godz. 61/,, 8'/, i 10.

Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.

W Y T W O R N Y P K N S Y O N A T

2)rowej 2. Woyciechowskiej.

F o k s a l 17. T e l. 2 3 0 -9 6 . Ceny zw yk łe.

Hotel ROYAL

Windn. E lek tryam ośó K ąpiele

R e d a k t o r o d p o w ie d z ia ln y n a G a lic y ę : A n t o n i C h o ł o n i e w s k i , K r a k ó w , D u n a j e w s k i e g o Ks 1.

(J = = ---b

Przed niedawnym czasem powstała w Warszawie drukarnia, która korzystając z popularności „Ś w iata” , użyła naszej nazwy za firmę. Obecnie, idąc dalej w swych zamierzeniach, rozpoczyna wydawnictwo p. n. „Świat nowości” . Wobec tego zaznaczamy, iż z wydawnictwem tem nie mamy nic wspólnego. Celem zaś zabezpiecze­

nia naszych praw, sprawę oddaliśmy na drogę właściwą.

r )

'„Liąueur

Charmante”

W Y T W O R N Y W S M A K U .

. Ż ą d a ć w s z ę d z i e . .

8957

F rancutkii Tow. Ubezpiaczeń n i życie

„U U R B A IN E ”

U lg i n a w y p a d e k n ie z d . d o p r a c y F ilj a d la K r ó l. P o l . M arazalk. 138 O d d z ia ł m ie j a k i A lei* Jareiollm aka 81

CrWarsz. Spółka Myśliwska

z a s z c z y t z a w ia d o m ić p o s ia d a ją c y c h p o z w o le n ie n a r e w o l w e r y i brc ń k u lo w ą, ż e w s z e l k i e f o r m a l n o ś c i , p o w o d u j ą c e d o iy c h c z n s z w ło k ę p r z y n a b y w a n iu tej b r o n i i n a b o i d o n ie j , o s t a t e c z n i e z n i e ­ s io n e z o s t a ł y , w o b e c c z e g o m am y h o ­

n o r p o l e c i ć w i e l k i w y b ó r

Pistoletów Automatyczn., Rewolwerów i Sztucerów

w s z e l k i c h s y s t e m ó w i w e w s z y s t k ic h k a lib r a c h o r a z n a b o i d o n i c h p o c e ­

n a c h n a j p r z y s t ę p n i e j s z y c h .

W a r S z a w a , K r ó le w s k a AA 17.

T e l e f o n y : 1 9 -1 7 i 7 8 - 2 7 .

bankowy felicyan Sokołowski

Wsrłzawa, Krakowikle-Przedmletclt 5.

^KAZIM IERZ OSSOWSKI m±.

O b ro ń c a p a te n to w y .

P e t e r s b u r g - W o z n i e a i e n a k i j P r o s p .N i 20.

B e r lin — P o t s d a m e r s t r a s s e 5.

KRAKOWIANKA”

A . P I A S E C K I - K R A K Ó W . = =

KEKTYFIKACYA warszawska

„SIWUCHĘ”.

W sprawie wykształcenia artystów polskich.

Jak powinna być prowadzona Szkoła Sztuk Pięknych

w Warszawie?

Ankieta „Świata".

Nasza Szkoła Sztuk Pięknych, której dobrobytu nie były w stanie ustalić siły prywatnego towarzy­

stwa, choć zabezpieczały proste, skromne istnienie, wchodzi w no­

wy okres swego życia. Okres nie­

zawodnie pomyślniejszy, aczkol­

wiek i w przyszłości nie wolny od wszelkich trosk gospodarczych.

Znakomita obywatelka, o sercu go­

rącem, a ręce, jak żadna inna, u nas hojnej, pani Eugenia Kierbe- dziowa, buduje dla Szkoły Sztuk Pięknych gmach specyalny, który stanie się wkrótce własnością I o- warzystwa Szkoły Sztuk Pięk­

nych w Warszawie. Energicznie prowadzone roboty zmierzają do końca, a jak nas poinformował p.

Alfons Gravier, twórca tego arty ­ stycznego dzieła, gmach „będzie gotów na Wielkanoc". Pragnąc oddać sądowi publicznemu całość w jej gotowmści, budowniczy gma­

chu tego, na prośbę naszą, przy- rzekł dostarczyć nam swych ry ­

sunków nie prędzej, aż urzeczywi­

stni je trwały materyał. I dlatego prosimy naszych czytelników' o cierpliwość, uznając zupełnie te skrupuły p. Graviera, godne arty ­ sty.

Nowa uczelnia otrzyma stałą roczną zapomogę od hojnej i ro­

zumnej fundatorki gmachu. Za­

rząd miasta naszego podjął się już przyczyniać do kosztów utrzyma­

nia tej uczelni roczną subwencyą w kwocie sześciu tysięcy rubli.

Obie te zapomogi nie uwolnią od starań i ofiarności członków To­

warzystwa Szkoły Sztuk Pięk­

nych. Ułatwią im przecież teraz zadanie. Sam fakt zdobycia wła­

snej, we wszystkie techniczne u- dogodnienia wyposażonej siedzi­

by i ów stały fundusz roczny u- trwalają byt instytucyi. Umacnia­

ją nadzieję, że zasłuży się ona pię­

knie kulturze naszej.

Czas najwyższy zastanowić się, jaki ma być ostatecznie kieru­

nek nowej uczelni, która wychodzi

(2)

nareszcie z okresu prowizoryów—

i poddaszy. Specyalna ankieta pomiędzy ludźmi, upoważnionymi przez publiczną działalność do wy­

powiadania sądu swego w danej kwestyi, wydała się nam rzeczą na czasie. Zwróciliśmy się do ma­

łego koła osób, z opinią których li­

czyć się należy. Specyalne uczy­

niliśmy starania o to, aby działa­

cze galicyjscy, wyrobieni przez instytucye kulturalne, takie, jak:

Akademia Sztuk Pięknych, kate­

dry uniwersyteckie, koinisya Aka­

demii, Muzea narodowe, uczelnie artystyczne, wydawnictwa kon­

serwatorskie, wzięli w ankiecie naszej żywy udział. Udało się nam pozyskać głosy poważne.

Rozpoczynamy dziś ich druk.

P. Franciszek Hadoszewski.

prezes Komitetu Opiekuńcze­

go Warszawskie) Szkoły Sztuk Pięknych, uważa ankietę za

„pomysł szczęśliwy".

- W tej przełomowej dla Szko­

ły Sztuk Pięknych chwili może ona oddać jej przysługę istotną, tern większą, że dotąd — z przykrością to muszę zaznaczyć—społeczeństwo Szkołą się nie zajmowało. Dzięki an­

kiecie „Świata" dowiemy się praw ­ dopodobnie od znawców i miłośni­

ków Sztuki, czego od Szkoły Sztuk Pięknych, w nowych jej warunkach, żądają.

A więc: jakim potrzebom naszej kultury odpowiedzieć winna w ar­

szawska Szkoła Sztuk Pięknych?

Pytanie ogólnikowe i... przy­

znam się, dość niepokojące ze wzglę­

du na bardzo chaotyczne w tej kwe­

styi zdania ludzi, zajmujących się u nas sztukami pięknemi, a choćby na­

wet na trudność określenia istoty

„sztuki stosowanej". Właściwie, je­

żeli przyjmować podział na sztukę czystą i stosowaną, to jedna i druga estetycznym potrzebom naszej kul­

tury odpowiadają. Nie wyobrażam sobie uczelni sztuki stosowanej bez pracowni malarskich i rzeźbiarskich dla t. zw. sztuki czystej. W ten spo­

sób pojmuje tę współrzędność usta­

wa W arsz. Szkoły Sztuk Pięknych i odpowiednio został skonstruowany nowy gmach Szkoły Sztuk Pięknych, w którym większa jego część na ta­

kie pracownic została przeznaczoną.

— Więc W arszawska Szkoła Sztuk Pięknych ma iść śladem Aka­

demii Krakowskiej?

Czy winna kroczyć śladem Akademii krakowskiej? Na to od­

powiem: Trądy cyn niewątpliwie:

tak. Stanowi wszak ona najpiękniej­

szą kartę w naszych dziejach pla­

stycznych. boć na niej złotemi gło­

skami wyDisane są nazwiska najge­

nialniejszych polskich artystów. Są­

dzę wszakże, że naśladowanie bez zastrzeżeń tego, co już jest, nigdy nowym dziełom nie wychodzi na do­

bre. Jakkolwiek jestem zdecydowa­

nym przeciwnikiem t. zw. kierunku

„rozczochranego" w sztuce, rozu­

miem, że musimy iść naprzód... A mo­

że obawa rywalizacyi? Sądzę, że zgoła jest płonną. Ody bowiem wspólubieganie się o palmę pierw­

szeństwa i doskonałości w każdej dziedzinie pracy jest objawem pożą­

danym — tembardziej pożądanym jest taki szlachetny turniej o zdoby­

cie niedościgłych tajemnic piękna.

A potem... różnorodność terenu pra­

cy i zbytu u nas i w Galicyi zdaje się w zupełności usuwać te obawy mimo olbrzymiego u nas kontyngen- su młodych malarzy. W stosunku do innych gałęzi życia — jest u nas pewna hyperprodukcya artystów, pochodząca chyba z tego, że ge­

niusz narodowy, krępowany w in­

nych dziedzinach, tu znajduje ujście.

Z tern trzeba się pogodzić. Zresztą teren pracy w Królestwie dla ucz­

niów przyszłej, - a mam nadzieję, doskonałej szkoły — przedstawia dużo dogodności praktycznych...

- A jak się pan zapatruje na na­

danie W arsz. Szkole Sztuk Pięknych kierunku paryskiej Arts et metiers?...

— Należałoby się nad tern powa­

żniej zastanowić. Znam np. kieru­

nek Ecole des Arts decoratifs i nie zachwycąm się nim bynajmniej.

Jest zbyt jednostronny, suchy, me­

todyczny. Znam więcej tego rodza­

ju szkół na Zachodzie, ale tylko nie­

liczne odpowiadają zadaniom. Nale­

ży zapisać na plus ich organizato­

rom, żę subsydyują je stale i boga­

to... Szkoła Strogonowska w Mo­

skwie pracuje z budżetem, wynoszą­

cym pięć kroć sto tysięcy rubli rocz­

nie.

— Jak pan wyobraża sobie sztu­

kę stosowaną w W arsz. Szkole Sztuk Pięknych?

Nie wyobrażam sobie, aby r a c y o nalne prow adzenie sztuki stoso­

wanej obejść się mogło bez współudziału, w formie sta­

łej konsulta- c y i p r z y Szkole, przed- s t a w i c i eli przemysłu i rzemiosł, ze Sztuką Sto­

sowaną zwią­

zanych — coś w r o d z a j u stworzonej w Darmsztadzie Artisteii Colonie...

Sztuka winna się koniecznie przejawiać w rzeczach przeznaczo­

nych na użytek życia. Kremer, okre­

ślając w yraz „nadobny", tłómaczy go przez na dobie, jakby tv porę, ja­

ko zdobienie, poczynające się w chwili, gdy jego twórca uczuł potrze­

bę ornamentu. Zarówno w klasycz­

nej starożytności, jak i w wiekach średnich, nie istniała ścisła, wyraźna granica, oddzielająca dzieła sztuki

od utworów w pracowni rzemieślni­

ka zrobionych; ze świątyń i arcydzieł bilo owo tajemnicze światło, opro­

mieniające wyroby rzemieślników To winno być wskaźnikiem w dzi­

siejszych wymogach sztuki stoso­

wanej do celów utylitarnych. Dzię­

ki ofiarności p. Eugenii Kierbedzio- wej, dział ten w W arsz. Szkole Sztuk Pięknych zapowiada się niezwykle pomyślnie. W tym wspaniałym, na modłę europejską wzniesionym gma­

chu niczego nie zbraknie, aby i dział sztuki stosowanej pchnąć na odpo­

wiednie realne tory. Sądzę jednakże, że sztuka, dostosowana do przem y­

słu ludowego, znajdzie dopiero schronisko w szkole przemysłu a r­

tystycznego, o której projektowaniu przez wspaniałomyślną filantropkę kiedyś czytałem w waszym „Świę­

cie". Jeżeli w dodatku nauczyciela­

mi w tej uczelni będą wychowańcy nowej szkoły, możemy być spokoj­

ni o rozwój sztuki stosowanej w na­

szym kraju.

— ...Zatem przyszłość uczelni?

Zdaje się być najpomyślniej­

sza, o ile, oczywiście, szkoła stanie na pewnym gruncie materyalnym i utrzymana będzie w charakterze prawdziwie polskiej uczelni. Dotych­

czasowy zarząd szkoły borykał się z ciężkiemi warunkami niezabezpie­

czonego niczem jej istnienia; miej- my nadzieję, że zarząd nowy przy poparciu szanownej ofiarodawczyni, zwiększonym zasiłku miejskim i ko­

niecznej pomocy ogółu będzie pod tym względem szczęśliwszy.

A stanie się to wówczas, gdy w pięknym gmachu nad Wisłą zapanu­

je czysta atmosfera sztuki i wielka praca, bez której dzieł istotnie pię­

knych tworzyć nie można!...

Feliks Kopera, profesor hi- storyi Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrektor Mu­

zeum Narodowego, uznaje „ca­

la ważność poruszone) spra­

wy" i tak ia oświetla:

Sztuka wyszła od rękodzieła.

Zbliżyć sztukę do rękodzieła, znaczy, podjąć próbę jej odrodzenia. Ręko­

dzieło uczy artystę ścisłości, sumien­

ności i eksperymentowania. Zwła­

szcza w naszem społeczeństwie, gdzie wielu artystów dąży do wiel­

kich efektów bez wielkiego nakładu pracy, ufając w swój geniusz jedy;

nie, kierunek ten powinien zaja- miejsce pierwszorzędne, chociażby nawet dla pedagogicznych wzglę­

dów.

Otworzy się przy tern szersze pole zarobku. Polichromia ko­

ścioła czy malarstwo pokojowe by­

ło dawniej dla artystów zadaniem pięknem a korzystnem. Do tego trze­

ba jednak mieć wykształcenie odpo­

wiednie rękodzielnika. Jako długole­

tni państwowy konserwator zabyt­

ków sztuki, czyniłem próby wprowa­

dzenia tej polichromii w Galicyi, i c.°

się pokazało? Artyści wybitni nie mieli często pojęcia o technice i P°"'

(3)

chromia, która kosztowała dziesiątki tysięcy koron, poszła lub pójdzie na marne. A czyż obrazy nowoczesne nie są skazane na zagładę? Sposób średniowieczny i renesansowy ro­

bienia farb w warsztacie artysty czyż nie tryumfuje wobec dzisiej­

szego malarstwa? Obrazy współcze­

sne po 10 latach często tracą pier­

wotne ustosunkowanie barw. Dalej, witraże, to pole tak wdzięczne, a je­

dnak. mimo wszelkich u- siłowań, je­

szcze zanie­

dbane? W y­

maga ono tak­

że teclmicz- n e g o w y- kształcenia i z n a jo m o ś c i r ę k o d z ie ła . Tkactwo, ma­

lowanie na je­

dwabiu, dy­

wany, na któ­

re wydajemy setki tysięcy, hafty, zwane w średnich wiekach malarstwem igłą (acupictura), ma­

lowanie na porcelanie, grafika wol­

na i zależna od sztuki drukarskiej, to wszystko pola, które wydały i wydać mogą arcydzieła. Wymieni­

łem niektóre tylko działy m alar­

stwa... Chcąc w każdym z tych kie­

runków pracować, artysta opanować musi rękodzieło. Nie można dostar­

czyć rysunku dla jakiegokolwiek wyrobu, jeśli się nie wniknie w istotę lego techniki; tworzy się wówczas Pretensyonalne ni to ni owo.

Jeśli nie chcemy fabrykować nrtystów-nędzarzy — to uczmy ich rękodzieła. Iluż to znakomitych ma­

larzy wyszło z warsztatów ręko­

dzielniczych?!

A rzeźbiarze? Mało kto u nas zamawia dzieła z marmuru czy bron- zu. natomiast wszyscy kupujemy tu- zinkowe nieraz bronzy, dostarczane nam z zagranicy. Czy mamy dziś niistrzów do stiuku? Uszlachetnienie tak zwanej galanteryi może nas do­

prowadzić do takich arcydzieł w tym kierunku, jakie wydały Chiny i Japonia.

A snycerstwo, czyż nie leży odłogiem? Czyż niejeden rzeźbiarz dzisiejszy nie obrazi się. jeśli się 'nu poleci wykonanie stal lub ambo- ny« a przecież pierwszorzędne dzie­

ła Powstały w tym kierunku. Ołta- 'zc, jak Maryacki w Krakowie, jak wienienschneidera lub Pachera, czyż rnożna zestawić z temi martwemi gi- hsami, które na wystawie widzi się Przez miesiąc, a potem przez kilka

*at po składach się tłuką i wreszcie

*hną? Czy nie żal tej sztuki i talen- . • który artysta w dzieła wkłada 1 do nich często dopłaca?

Odrodzenie sztuki to zwrot do rękodzieła.

Ze szkołą związane winny być artystyczne w arsztaty z miejscami u a uczniów. W arsztaty te powinny

dostarczać towaru obrotnym kup­

com a kupcy pieniędzy warsztatom, t. j. artystom i przy nich pracującym uczniom. Oto trzy ogniwa rozpędo­

wego koła nowej instytucyi. Jeśli to ma być zakład dla uczniów, który ma uczyć, a nie placówka dla pro­

fesorów, to niech będzie nim tylko szkoła, a nie akademia, szkoła z wy­

łączeniem profesorskich prywatnych pracowni, szkoła, gdzie regulamin powinien zmuszać profesora do o- bowiązku, zarówno jak ucznia, jeśli jeden i drugi chciałby poza regula­

min wystąpić.

Ale rękodzielnik musi być a rty ­ stą, jeśli ma stworzyć dzieło znako­

mite. A rtysta musi mieć inteligencyę.

nieobcem powinno mu być ogólne humanistyczne wykształcenie, powi­

nien posiadać kulturę, jeśli dzieła je­

go mają być zdobyczą kultury. Mu­

si znać dzieje tej kultury, której ma być szermierzem. W ykłady historyi kultury i surowe wymagania znajo­

mości historyi sztuki i technik arty ­ stycznych powinny mieć miejsce ró­

wnorzędne z nauką artystycznych technik i rękodzieł.

Oto mój pogląd w zakresie roz­

woju sztuki w Polsce, pogląd czło­

wieka. który badając dawną sztukę i spoglądając aa rozwój sztuki no­

woczesnej od lat kilkunastu, miał możność wyrobienia sobie przeko­

nań. Jeśli kto. to my, polacy, tak w dziedzinie popularyzowania sztuki zacofani, którzy prawie że nie m a­

my muzeów i galeryi obrazów, a je­

śli mamy, to tak nędznie wyposażo­

ne, że kupować dzieł sztuki nie mo­

gą, —- największe polskie publiczne muzeum. Muzeum Narodowe w Kra­

kowie łącznie z oddziałami swemi, muzeum Czapskich i Domem Ma­

tejki, rozporządza na zakup dzieł starej i nowel sztuki zaledwie kwotą 4000 kor. czyli 1600 rubli rocznie, a dawniej kwota ta wynosiła połowę,- my, którzy w budżecie naszym pry­

watnym na sztukę nie odkładamy niemal nic, my, polacy, złączmy dzia­

łalność artystyczną z rzeczami użyt­

ku, a te miliony, które idą za grani­

cę, zostaną u nas i społeczeństwo może się wykształci i od przemysłu artystycznego wzniesie się do w y­

żyn niezależnej sztuki tą drogą, ja­

ką kroczyła wogóle artystyczna kul­

tura.

Konstanty Łuszczka, rektor Akademii Krakowskiej Sztuk Pięknych, nadesłał nam szereg uwag następujący cli:

Na zapytanie, jakiego typu win­

na być nowozakładająca się insty- tucya—czy akademią, służącą ..czy­

stej" sztuce, czy też szkołą sztuki stosowanej, odpowiedź nie jest ła­

twa i wymaga zastanowienia się, czy istniejące akademie, nie wyłączając krakowskiej, zarówno jak dzisiejsze uczelnie innego typu, odpowiadają wogóle swojemu zadaniu.

Podział sztuki na „czystą i

„stosowaną" jest dla mnie, przyzna-

ję, pojęciem obcem. W mojem — pu- har Benwenuta nie należy do dzie­

dziny mniej „czystej", niż jego Per- seusz. Rzetelna jest — czystą. Cechą jej artyzm, tak jak celem życie sa­

mo, któremu ma służyć.

Niegdyś poruczano artystom wznosić świątynie i gmachy, zdobić ulice i ogrody. Artysta miał przed sobą cel określony. Wiedział, jakie będą rozmiary dzieła, w jakiem znaj­

dzie się dzieło świetle i stosunku do otoczenia, i wiedział, że społeczeń­

stwo, do którego należał, lub z któ- rem go złączyły losy, uważać je bę­

dzie za swój dorobek. Dziś jest sztu­

ka bezdomną. Wygnąno ją zewsząd.

Nie potrzebuje jej świątynia, tern mniej ulica. Społeczeństwo wzięło z nią rozbrat. A jeśli się zdarzy, że dobrze skoligacony artysta otrzy­

ma pracę z wysokiej protekcyi, i wtedy nie można być pewnym, czy zamiast figury obliczonej na trzy metry nie ujrzymy półmetrowej.

Kosztorys uznano jako zbyt wysoki, a żyć trzeba... Więc kurczy się i m a­

leje sztuka; kurczą się i maleją lu­

dzie i talenty. W najlepszym razie siedzą odosobnieni po swoich praco­

wniach, przedstawiają swe świato­

poglądy na płótnach, lub wtłaczają je w glinę, filozofują. — i sztuka staje się coraz bardziej oderwaną od życia, zamiast żyć w niem sa­

mem, potęgować je i wieść na szczy­

ty.

Instytucyi, założonej i utrzym y­

wanej funduszami prywatnemi, nie będzie trudno uniknąć formalistyki, krępującej działalność profesorska zakładów rządowych. Ale nie tego tylko się po niej spodziewamy. Miej- my nadzieję, że potrafi zerwać z szablonem nauczania, który zapano­

wał wszechwładnie w szkole za ró ­ wno naszej, jak zagranicznej. Nie chciałbym być fałszywie zrozumiany.

Jestem największym wrogiem błąka­

jącego się od paru dziesiątków lat wśród naszych plastyków hasła, że talent nie wymaga nauki i kierunku.

Tego, kto li­

mie patrzeć i rozróżniać, nie potrzeba przekonywać, że m is t r z e , których dzie­

ła przeżyły t w ó r c ó w , rozporządzali środkami w y­

rażania się, ja­

kich niepodo­

bna zdobyć bez p r a c y . Kto ma coś do powiedze­

nia. musi umieć mówić; kto chciałby dorzucić swoje słowo w sztuce, musi się nauczyć jej mowy.

Nadto mamy dyletantyzmu, 0 wiele za wiele. Kto nie chce zostać dyletantem tylko, niechaj się uczy, uczy i jeszcze uczy. Inna kwesty a, że nauka, iaką podają w dzisiejszej 3

(4)

szkole, domaga się zreformowania,—

że szkoły, jakiemi są, wytwarzają hyperprodukcyę niedouczków, — że nakład czasu i wysiłków uczniów w znaczniejszej części nie odpowiada rezultatom.

Lecz przypuściwszy, że kiero­

wnicy nowej szkoły potrafiliby wprowadzić nauczanie na bardziej pożądane tory i że wychodziłby z niej liczniejszy zastęp na lepszej drodze będących talentów, — czy nie mamy obowiązku zapytać, jakie im gotujemy losy? Zgóry wiemy, że, niestety, będą to przeważnie losy rozbitków bez uznania i Chleba.

Na podstawie długoletniej ob- serwacyi i doświadczenia nie wa­

ham się powiedzieć: nic z tego, co mamy! Krakowska akademia w y­

starcza na nasze potrzeby, zaś szko­

ły przemysłowe w ich dziale arty ­ stycznym, zarówno jak szkoły tak zw. sztuki stosowanej zbyt mało inają wspólnego ze sztuką. Potrzeba nam zakładu, który by uczył produ­

kować dzieła jaknajwyższej arty sty ­ cznej wartości, ale dzieła, które by znajdowały konsumentów, — zakła­

du, który by szerzył rzetelną, czy­

stą sztukę, lecz sztukę, która by zna­

lazła miejsce w życiu, jakiem ono dziś jest, i która by pozwalała swym adeptom istnieć i rozwijać skrzydła.

Społeczeństwo jest takiem. ja­

kiem je ukształtowały czas i wypad­

ki. Przyczyny, że mało okazuje skłonności do podejmowania wię­

kszych zadań, tkwią głęboko. Nie spodziewajmy się, aby prędko we­

szło na inną drogę. Postaw m y mu piękno na tej, po której idzie. Dajmy mu je w codziennem życiu.

Spopularyzowanie sztuki nie bę­

dzie jej obniżeniem. Czy dzban Pa- iissy‘ego nie jest „czystą" sztuką?

Czy zasługuje mniej na nazwę „czy­

stej" od źle odczutego i zrobionego płótna lub fałszywie skomponowa­

nej i wykonanej figury? Ze nie pora na świątynie i galerye, nie znaczy, abyśmy mieli dopuścić do zaniku sztuki i, co za tern idzie, do obniżenia ogólnego poziomu kultury naszej.

A, niestety, na tej drodze jesteś­

my.

Skierujmy nasze usiłowania do stworzenia prawdziwie artystyczne­

go rzemiosła, które by wyrugowało dzisiejszą nieartystyczność sztuki stosowanej. Rozwińmy artystyczne bronzownictwo, złotnictwo, m alar­

stwo ścienne, ślusarstwo, stolarstwo, introligatorstwo i t. p. Szczególne snycerstwo, ceramika i rzeźba mia­

łyby przyszłość przed sobą, dając możność wyzyskania ogromu bogac­

twa materyałów krajowych. Mamy śliczny kamień krzemionkę, terrako- tę, kaolin, drzewo. W dawnych Wło­

szech przeważał marmur, lecz w o- kolicach oddalonych od łomów ro­

biono arcydzieła w drzewie i terra- kocie. Dlaczego Francya nta wy­

tworną ceramikę, a my byśmy jej mieć nie mogli?

Na czele szkoły powinienby sta­

nąć człowiek z talentem, nietylko o wielostronnej artystycznej kulturze, ale ponadto rzutki i pomysłowy. Nie- chajby nauczyciele rzucali w świat swoje pomysły, — niechajby kom­

ponowali wspólnie z uczniami bez o- bawy o ich indywidualność. Ucząc, niech się nie ograniczają do „mode­

lu" i „korekty" za wzorem istnieją­

cych uczelni. Po wzór nauczania nie­

chaj raczej sięgną wstecz. Wielcy nauczyciele wielkich uczniów Odro­

dzenia pracowali razem z nimi w swoich pracowniach i komponowali wspólnie z nimi, mimo to każdy z nich pozostał sobą.

Jednem słowem, dążenia nasze niechaj pójdą w kierunku osiągnię­

cia najwyższego artystycznego po­

ziomu w sztuce, która by umiała wy­

robić sobie miejsce wśród społeczeń­

stwa. dzisiejszej doby.

Powódź produkowanych dziś płócien i rzeźb w znaczniejszej swej części zaginie bez śladu dla narodo­

wej kultury, ale artystycznie wyko­

nana kołatka u drzwi, zawiasa u o- kna, krzesło, wazon czy oprawa książki lub klejnotu będą świadec­

twem jej wysokiego poziomu w o- czach przyszłych pokoleń.

Nasi artyści.

Jan Rembowski.

Charakterystyczne cechy twór­

czości Jana Rembowskiego, który w ostatnich czasach silnie narzucił się uwadze kół artystycznie wrażliwych, wyprowadza się konwencyonalnie z

„wpływów Wyspiańskiego". Jest to powierzchowne załatwienie się z in­

dywidualnością ciekawą i bardziej samodzielną, niż może się to w yda­

wać pospiesznie wnioskującej obser-

Jan R em bow ski. P o r tre t w ła sn y Jan R em bow ski. W iosna.

Jan Rem bow ski. Gazda.

wacyi. Rembowski był przez kilka lat uczniem Mehoffera, przeszedł także głębokie oddziaływanie W y­

spiańskiego. Tak samo, jak oni, a nawet wyłączniej jeszcze, operuje linią i iej syntetycznym, skróconym rzutem w yraża świat swoich zainte­

resowań. Nic łatwiejszego, jak wy­

prowadzić stąd wnioski o „wpły­

wach" i ich „krzyżowaniu się".

Rembowski kształcił się w Kra­

kowie (po przebyciu początkowej nauki w warszawskiej szkole rysun­

kowej). Ale uczynił potem to samo, co jego krakowscy nauczyciele. P o­

jechał do Włoch. Zapisany do „scuo- la libera del nudo" we Florencyi, więcej pracował w muzeach i ko­

ściołach, studyując sztukę dekora­

cyjną prymitywów włoskich. To sa­

mo w Sienie, Asyżu. Padwie, Wene- cyi, Pizie, w Rzymie. W podróżach

(5)

Zaczarowana dziewczynka. 3) Świt (thkoracya ścienna w sanatoryuin Dłuskiego k Zakopanem).

Jan Rembowski. 1) Akt kobiecy. 2)

Jan Rembowski. Modlitwa Jan Rembowski. Przewodnik.

Jan Rembowski. Portret.

.ych sięgnął do tych samych, nie da-

^cych sie ominąć źródeł, z których Czerpali przed nim mistrzowie i nau­

czyciele krakowscy. Była to praca sDrawdzania pierwszych, najbliż- J?.ycV wpływów i było to uświada­

mianie własnych instynktów w pro­

mieniach wielkiego i wspólnego 'szystkim dziedzictwa przeszłości, m tych drogach poważnie i mozol- ,e Poszukiwał Rembowski własnej rawdy artystycznej, którą znalazł.

()(J Początku taił sic w Reinbow-

"P rzeźbiarz. Zanim poszedł na r rs Mehoffera w Akademii Kra-

** wiedziony pierwszym in- . \nktem, zgłosił się u prof. Laszcz- kj ’ dWa lata uczył się u tego wiel- iak ° a' ty sty - Zarówno instynkt ów, Wei«"a ’vta wiedza, nie mogły nie

' e w skład tych czynników, które

późniejszą, malarską twórczość Rem­

bowskiego kształtowały i we wspól­

ne łożysko tej twórczości musiały spłynąć, wnosząc w nie silnie zabar­

wiający pierwiastek. Jest to miano­

wicie wybitnie rzeźbiarskie poczucie

Jan Rembowski. Fragment dekoracyjny.

formy, które rysunek Rembowskiego odróżnia bardzo stanowczo od ry ­ sunku Wyspiańskiego przy calem niezaprzeczonem ich pokrewieństwie, wynikającem zarówno z podobień­

stwa ustroju artystycznego, jak i z

„wpływu**. jakim talent tej miary, co Wyspiańskiego, dokoła siebie promieniował. Kto wnikliwiej nieco patrzy na typy, rysowane przez Rembowskiego mocnemi pociągnię­

ciami węgla i kredki, zwłaszcza na jego górali o kształtach zdecydowa­

nych i jakby w kamieniu kutych, ten z łatwością dostrzeże ów ton odręb­

ny i charakterystyczny.

Doskonały rysownik, umie Rem­

bowski swą poważnie traktowaną, mocną i śmiałą linią, bez rozprasza­

nia uwagi na szczegóły drugorzędne, bez użycia koloru, umiejętnem tylko 5

(6)

rozłożeniem dwóch barw, czarnej i białej, wyrazić cała głąb ludzkiej i- stoty. Widzimy to w portretach, któ­

re osiągają swój cel temi z pozoru cudownie prostemi środkami, zam y­

kając całego człowieka w w yrazi­

stym konturze. Widzimy to w prze­

pysznych postaciach gazdów zako­

piańskich, których surowej i jędrnej siły nikt nie potrafił dotychczas ró­

wnie świetnie odtworzyć. Figuralna i ornamentalna kompozycya, w któ­

rej zakresie Rembowski stworzył szereg doskonałych dzieł (witraże, ..Pochód1' w zbiorach Muzeum naro­

dowego w Krakowie, malowidła de­

koracyjne w sanatoryum Dłuskich w Zakopanem), czerpie też przeważnie motywy ze świata góralskiego, prze­

mawiającego do artysty ze szcze­

gólną siłą swą wyrazistością i pla­

styką. Rembowski od szeregu lat ży­

le w Zakopanem. Stał się piewcą Skalnego Podhala w rysunku, a kompozycyami swemi, przedewszy- stkiem „Pochodem", wspiął się na wyżyny poetyckich arcydzieł Ka­

zimierza Tetmajera.

Młody, trzydziesto - kilkoletni artysta (ur. 1879 w W arszawie), ma za sobą zasłużony już rozgłos, który zdążył dotrzeć i poza granice Pol­

ski. Prześliczna „Modlitwa", którą zamieszczamy tu w rcprodukcyi, wi­

dnieje w zbiorach nadwornego mu­

zeum sztuki w Wiedniu, nabyta przez austryackie ministcryum o- światy. W roku ubiegłym po raz pierwszy wystąpił Rembowski ze zbiorową wystawą swych nrac w Paryżu w Salonie niezależnych, a pi­

sma artystyczne paryskie, podając je w szeregu reprodukcyi. nie poską­

piły polskiemu artyście słów gorące­

go uznania.

Kraków. S/osfaw.

Z literatury.

Nowy zbiór nowel Zygmunta Bartkiewicza.

Bartkiewicz ma czas pisać krót­

ko i niewiele. Nie dał się uwikłać w wydawnicze kombinacye, krępują­

ce autorską swobodę; nie wyciągnął się w młyn dziennikarski, ścierający najpiękniejsze tem peram enty; oka­

zał wobec talentu swego pewne ma­

ksimum charakteru. Produkuje m a­

ło. ale ze starannością wyjątkową.

Nie daje prawie rzeczy słabszych.

Najbardziej o formę dbały poeta kla­

syczny nie kładzie z pewnością ka­

żdego słowa na ważkach bardziej subtelnych, jak to czyni w prozie swej Bartkiewicz. A tylko literat zawodowy i doświadczony jest w stanie ocenić całe piękno i zadziwia­

jącą technikę tej prozy. Jeżeli zaś taka staranność autorska, takie do­

bieranie wyrazów, takie ważenie

przymiotników i przysłówków jest w polskiej technice pisarskiej rzad­

kie i dziwne, daleko dziwniejszem jeszcze staje się to, iż ta krań­

cowo wyszukana metoda idzie na po­

żytek a nie na zgubę dzieła, że cała ta kolosalna praca i ten bajeczny mo­

zół umie się ukrywać misternie przed okiem czytelnika, że taką drogą po- wstają rzeczy, mimo swej esencyo- nalności, lekkie, powiewne, subtelne, wonne. Bartkiewicz jest bardzo dzi­

wnym artystą.

Ze wszystkich bogatych tempe­

ramentów ten iest najbardziej okieł­

znany. Bogactwo tego temperamen­

tu leży nie w sile, nie w wybuchowo- ści, nie w rozlewności. Jeżeli coś z tego w Bartkiewiczu tkwiło, do dzieł jego jednak nie przesiąknęło.

Bogactwo jego temperamentu spo­

czywa w różnorodności daru autor­

skiego, w którym sa malarskie zdol­

ności dekoratora i kolorysty, poe­

tyckie wrażliwości na piękno szla­

chetnego uniesienia i heroicznego porywu, społeczne niepokoje wobec złamanych dążeń i pokonanych istot, bystrość psychologa, umiejącego wydzierać najsprzeczniejszych ele­

mentów pełne tajemnice dusz, uśmie­

chy humorysty, w którym beztros- kliwy wesołek odstępuje raz no razu głosu zjadliwemu satyrykowi. Amal­

gamat poety z realistą, iedyny w swym rodzaju. Bez tych dwóch zdolności nie byłby autor w stanie co kart kilka książki wprowadzać czy­

telnika w coraz to inny świat, wiek, nastroi. Oto pokaże ci park stary, ze szlachcianką osiwiała, która orzv czytaniu „Naśladowaniia Chrystusa"

łapią nagle przypomnienia grzesz­

nych pocałunków, na jakie pozwoliła.

Jesteśmy tu jakby na pograniczu dwóch światów. Oto jednak pogrąża nas autor w świat stary, przeszły, z lubością a bez czułostkowości malo­

wany — ręką kolorysty, historyka i archeologa. Oto kantor łódzki z je­

go ciężkim cynizmem i brudem inte­

resów. traktowany samemi uśmie­

chami. Oto brutalna zabawa robo­

tników fabrycznych, strzelająca ra­

cami charakterystycznemi koncep­

tów, a końcąca się nagle łzami.. Oto żar wiejskiego obrazka, przesycone­

go żywiołowa zmysłowością pięknej dziewuchy, którą niedołęgą panicz uczy na trawie- abecadła. Oto dzie­

je głęboko melancholijne i oaląco gorzkie, a ciągle, zdawałoby się, ko­

miczne, m alarza Sztuczki, kończące się samobójstwem, zarysowanem ni­

by scenka z Wilkońskiego. Co krok co innego. A wszystko tak ściśnię­

te w soczystej prozie, jak perfumia- rze francuscy z Grasse w maleńkich flakonach koncentrują triple essence fiołków, bzu i koniczyny. A wszy­

stko traktowane, niby drogie kamie­

nie przez cierpliwego jubilera pra­

cującego dla klienteli, nie potrzebu­

jące]' komentarzy, reklamy, ani w y­

staw sklepowych. Wspaniałe to a dyskretne, niby towar prima, w yro­

by w najpierwszym gatunku.

Tylko metoda ciągle ta sama.

Ale co to za metoda?! Są tu zdania, z których w każdem bodaj więcej jest obserwacyi i przeżycia, niżeli w niejednej książce całkowitej. Ile tu uciechy nieraz sprawia autor inteli­

gentnemu czytelnikowi, na malutkiej przestrzeni, od punktu do punktu?

Prawie niesposób czytać tego poto­

cznie. Prawie niesposób nie odkła­

dać książki zdanie za zdaniem, aby rozsmakować całą jego zawartość.

Są karty, pisane bez przerwy same­

mi niespodziankami, rzucanemi przez malarza - poetę i psychologa - wy- śmiewcę. Gdyby ta sztuka nie chwia­

ła sie w liniach, gdyby rysunek tu był zbliżony do barwy i głębi detalu, gdyby ta jubilerszczyzna miała do rozporządzenia bardziej mężna dłoń płatnerza i bronzownika, styl B art­

kiewicza trzebaby było równać z pi­

saniem Saint-Simona, nawet Tacyta.

Szczegóły, z jakich autor tka swe przedziwne karty, są jednak rozpro­

szone. Są to wszystkie momenty do obrazu, pozbawionego perspektyw.

Można czytać tego pisarza po kart­

ce dziennie, nawet pomniejszemi je­

szcze ustenami. Jego obrazy lśnią, cieszą, inieyują całe szeregi myśli i wyobrażeń w głowie czytelnika. Nie rozwijają się tylko. Bartkiewicz, jak­

by znał dokładnie słabość swej wspa­

niałej sztuki, unjka powieści. P rze­

dziwną swa m aestrva sam przecież wytwarza żale czytelnika do siebie w szerszych opowiadaniach, jak w historyi o malarzu Sztuczce. Gdyby miał on oddech epika?!

Dekorator i jubiler ten otrzy­

mał przecież od losn dar twórczy życia. Umie wydmuchnąć w powie­

trze postać z krwi i kości kilku sło­

wami, włożonemi w jej usta. Powie ktoś pięć wyrazów. — ot. i już go znasz, już o nim wiesz całe iego ży­

cie, już ci więcej nie potrzeba. Gdy­

by mówił więcej, albo by tylko mełł słowa bezpożyteczne, albo by się po­

wtarzał. Co to za typ naorzykład Ludka z Udziałowei, która na mimi­

czne umizgi kawiarnianego poety

„z królewską dumą odwraca głowc;

na ustach drży słowo; śmieciarz!"

Albo wui Nowakowski z Furmańskiej ulicy. łvk dzielny. „Oto, panie, moja loterva“ — mówi, rozczapierzając garść żylastą, kosmata. - „czego tern nie wydrapie, tego nie wygram"- Albo inny łyk. na drodze do bogac­

twa. powtarzający przy każdem nie- doważeniu towaru cnotliwa senten- cyę o człowieku, który nie wart jest szeląga, jeżeli nie szanuje grosza- Ale niebezpieczna to rzecz: chciec streścić Bartkiewicza. I rzecz nie­

mniej może niebezpieczna cytować go, choć do tego zbiera ochota na ka­

żdej niemal karcie. Przesycone to konceptami, dowcipami, żarcikami Ale wyjete z tła te żarciki tracą cos najistotniejszego, — mianowicie: o"

uśmiech Bartkiewicza, który towa­

rzyszy stale czytelnikowi, zmienny uśmiech i zdradny. niby fala morska W słońcu, wabiący j niepokojący-1 )*T

(7)

kieś wielkie a godne gniewy masku­

jący, — niedokładnie, — tak, aby się ich domyśleć można było. Czę­

sto śmieje się czytelnik Bartkiewi­

cza a chyba nigdy śmiechem pustym.

Najbanalniejsze. najtrywialniejsze dyalogi mają iakąś głębie. Oto na- przykład dwie panie z Furmańskiej ulicy wymieniają ze sobą kilka o so­

bie opinii wzajemnych: „Ni z pierza, ni z mięsa?! Niechno kogo głowa nie boli! bo z moja M arychną i pierze dostanie, i mięso, byle..." „Owa!...

Poduszczyny oółdarte!... A o mięso tam ono trzebaby się panów czela­

dników pytać", „A pani... świnią!"

„A pani... bez wychowania... druga!"

„Małpa kudłasta!" „Taka sama, — przez włosów, co ci chłopy wydarły".

Pość tego, aby zarysować dwa od­

mienne temperamenty, dwie różne natury, dwa system y poczynania so­

bie z bliźnim, do jednego lecące celu i jedną uskrzydlone intencyą. Ale widzę, żem sie wdał w komentarze.

Rzym, car Ferdynand i Bułgarya.

U J. E. ks. a rcybisk. M enini’ego.

Ruch katolicki szerzy się w Bul- Karyi. Przyjm uje się idea unii z Rzy­

mem. Zbierają się wiece w tym du­

chu i zgromadzenia, prasa wypowia­

da się przychylnie, nawet sam rząd zajął stanowisko przyjazne.

Głośne były niedawnemi czasy Podobne wieści w Europie.

Sprawa jest ważna i ciekawa, a pas, polaków, szczególnie interesu­

jącą.

W południowej Rumelii rezy opie arcybiskup katolicki. Msgr. Mi nini. Dyecezyą mu jest cała Bnłg;

rya ą siedzibą Filipopol.

...Wieczór nieznacznie schyl:

s’c nad miasto, gwarzyły sobie dzwc riy. pod niebem na cichy Anioł Paf i złotą twarzą patrzał na mni nściói w hmach zachodząceg

•'°ńca gdym wstąpił na dziedz llec siedziby arcybiskupiej, przi r'i ed( labirynt ganków, korytarz

*j'"che i mroczne, nasycone woni Pmkich kadzideł i przyćmione!

' 'ątłem witraży i zapukał d

^'biiietu dostojnika. (Byłem i u nierw listownie zaproszony).

Msgr. Menini ma lat przesz!

Iedemdziesiąt.

n ie t^ W’ec staruszek? — Wcal y P ° s.tać wysoka i wyniosła, nie stn iCZn-’e ty 'ko przygarbiona, pre Świn i? 'v co chwila i smukleje, ja kolr.nk' ^ s?°fZahi twarz bronzowa. c

g l - i , i . a wiei,cem siwej brodv. spr czu r?DauU (j°’1rvch- niebieskich c tetnein ' akeent mowy wibruj skiego włoeha?hliWOŚCi£ł dalmatyń

Zygmunt Bartkiewicz.

I to z Bartkiewiczem niebezpiecznie.

Jeżeli streszczenie zdradza jego bo­

gaty artyzm, komentarze mogą go tylko zdeflorować. Ograniczmy się do podziękowania mu za dostarczo­

ne nam pjzesubtelne rozkosze, rę­

ką tak hojną. w obfitości tak roz­

rzutnej, — w tak drobnych puzder­

kach.

W incenty Kosiakiewicz.

Od naszego specyalnego korespondenta

Jak całe życie eminencyi!...

poczęte w Wiedniu, przy sądownic­

twie i adwokaturze, naszywane barwnemi guzikami i wypustkami munduru austryackiego, otulone szarym habitem kapucyna, rozsiane od Pragi do Rzymu, po misyach, ka­

zaniach i obowiązkach organizacyj­

nych i ujęte na ostatek dni w fiole­

towe szaty najwyższego dostojeń­

stwa.

Spominać młodość serce rade! — szepce ks. arcybiskup w zamyśleniu, opowiadając mi te szczegóły.

Oczy, wpatrzone w przestrzeń, przewlekają na taśmie pamięci o- brazy i wspomnienia, mieniące się wszystkiemi barwami przeżytych wypadków.

M « n r Menini (x) don Giovanni Romanow, bułgar, ksiądz katolicki (xx), Padre Salvatore, M80r’ M bułgar, ksiądz katolicki (xxx).

Przybył nad Marycę za czasów Stambułowa.

Świetlany okres Bułgaryi!...

zakończony największym bólem mo­

jego życia: drugim chrztem B ory­

sa!... *).

Stambułów miał w sobie iskrę geniuszu. Patrzał w przyszłość. I że­

lazna miał rękę.

Raz jeszcze na świecie nie było Borysa — dopiero był oczeki­

wany pytam Stambułowa żartem : a kto go chrzcić będzie, naszego na­

stępcę tronu?

Eccelenza! powiada Stam ­ bułów i wskazuje na mnie.

A cóż powie wasz kler?

wasz naród?

Kler będzie siedział cicho, bo ia mu cicho siedzieć każę. A naród zrozumie. Wszak na tośmy Ferdy­

nandowi wyszukali księżniczkę z Burbonów**). aby dynastya nasza była katolicka.

Istotnie też. ja go ochrzciłem.

Była uroczystość ogromna. P rze­

szło piećset gości. Księżna Marya była taka szczęśliwa!... Santa don­

na.'... I dla mnie był to najjaśniejszy dzień!...

A w trzy lata potem...

Nie stało Stambułowa... Inni do­

radcy... cattivi consigEeri... Księżna Marya była w rozpaczy! Przyszło nawet do zajść burzliwych —- do tra ­ gicznych scen.

Arcybiskup zerwał z dworem.

Dopiero na śmierć Maryi Lu­

dwiki przyjechał do Sofii. Stał orzv katafalku, zatopiony w modlitwie, gdy nadszedł cicho Ferdynand, po­

łożył mu rękę na ramieniu i tonem złamanym rzekł: Fmincncyo, przy trupie tei świętej kobiety, ktjńraśmy obaj tak kochail pogódźmy się!

— Ja się nie gniewam, cara

*) Ks. Borys, najstarszy syn Ferdy­

nanda i następca tronu, jest religii pra­

wosławnej. Młodszy natomiast, ks. Cyryl, jest katolikiem.

**) pierwszą żoną cara Ferdynanda była ks. Marya Ludwika burbońska.

ŚWIAT

Rok IX. Nś 8 z dnia 2t lutego 1914 roku 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

dobytą z ducha dzieła, drogą kon- templacyi estetycznej. Aktor żywy staje się tern samem zarówno szczegółem w ogólnej komnozycyi, która w ramach sceny zbliża

nej nauki jest, między innemi, i to także, że zastosowuje rozmaite zdobycze ducha ludzkiego do dziedzin, które, jakby się nieraz wydawać mogło, nie pozostają

stwo w' życiu danego aktora odbija się całkiem jaskrawo w jego grze scenicznej. to mojem lustrem były rzeźby. Wiele im zawdzięczam. Uczę się roli głośno, bo to

Było to jakgdyby hołdem, składanym przez świat finansów geniuszowi młodszego brata, ale Tom Shurman śmiał się z tego w głębi siebie z calem

Przewłóczy się taki przez całą noc i nad ranem już nie może wytrzymać. Był już zupełnie

władności, aż stała się zawadą w codziennem życiu dla społeczeństwa, które oddawna przenikła polskość, szerząc się żywiołowo nawet wśród politycznych

wno sto lat temu ukazało się dzieło niespożyte, które tej pięknej, a tak mało przez nas samych szanowanej mowie wzniosło nieśmiertelny

wi Szekspir, „chief good and market of their time is but to sleep and feed“ — „głównem dobrem i targiem życia jest tylko jedzenie i spanie". Elita