M . 1 5 . Warszawa, d. 12 kwietnia 1896 r. T o m X V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A TA „W S ZE C H S W !A TA “ . W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 P renum erow ać można w R edakcyi „W szechśw iata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranica.
K o m ite t R edakcyjny W ze c h ś w ia ta stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H , Jurkiew icz K., K w ietniewski Wł., K ram sztyk S., M arozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcm an J., Trzciński W. i W róblew ski W.
A.dres !E3ed.a-3s:c37-i: Krakowslsie-Przedmieście, 3STr ©©.
H E L I O G R A F .
G dyby w atm osferze nie było nigdy chm ur ani m gły, wtedy czas, w ciągu którego słońce znajduje się nad poziomem danego miejsca byłby zarazem czasem, przez który prom ie
nie słońca ogrzew ają powierzchnię ziemi w tem miejscu czyli czasem insolacyi. W ów
czas dostateczną byłoby rzeczą wziąć liczby, oznaczające długości dnia naturalnego (prze
ciąg czasu od wschodu do zachodu słońca) w rozm aitych m iesiącach, a liczby te wskazy
wałyby zarazem czas, przez który promienie słońce w rzeczywistości bezpośrednio działają na powierzchnię gruntu danej miejscowości.
Długość dnia naturalnego w danem miejscu zależy od zboczenia słońca i od szerokości geograficznej m iejsca. W W arszaw ie np.
(szerokość 52° 15') liczba godzin, przez które słońce znajduje się nad poziomem, wynosi:
w styczniu 256, w lutym zwycz. (28 dni) 276, przestępnym (29 dni) 287, w m arcu 366, w kwietniu 415, w maju 485, w czerwcu 499, w lipcu 501, w sierpniu 453, we wrześniu 379, w październiku 329, w listopadzie 263, w grudniu 240. Razem w ciągu roku go
dzin 4462. W m iarę posuwania się na pó ł
noc liczba godzin, podczas których słońce znajduje się nad poziomem w październiku, listopadzie, grudniu, styczniu, lutym i m arcu staje się coraz mniejszą, liczba zaś takichże godzin w pozostałych miesiącach: kwietniu, m aju, czerwcu, lipcu, sierpniu i wrześniu co
raz większą. P rzy posuwaniu się na połud
nie rzecz się m a naodwrót. D la miejsc n aj
więcej nas obchodzących, leżących pomiędzy 48° i 55° szerokości północnej,m ożem y otrzy
mać z dostatecznym stopniem przybliżenia liczby godzin, przez które słońce znajduje się nad poziomem w pojedyńczych miesiącach z tablicy przytoczonej wyżej dla W arszawy.
Należy tylko n a każdy stopień szerokości, przy przesuwaniu się na północ lub południe od W arszawy dodać lub odjąć liczby na stępne:
styczeń 4,2; luty 2,0; m arzec 0,2;
kwiecień +_ 2,2; maj _+_ 4,6; czerwiec + 5.8:
lipiec 4 ^5 ,6; sierpień + 3,6; wrzesień + 0,8;
paździer. '-fT 1,4; listop. 3,6; g r u d z .~ 5 ,0 . (Znaki górne należy brać przy posuwaniu się na północ, dolne zaś przy posuwaniu się n a południe).
Dokładniejsze liczby można otrzym ać za
pomocą wielkich tablic m eteorologicznych
226 WSZECHSWIAT. N r 15.
międzynarodowych (Tables m eteorologiąues internationales, P ary ż , 1892), gdzie znajd u jem y przygotow ane potrzebne obliczenia dla
wszelkich szerokości geograficznych.
Je d n a k liczby ta k znalezione przedstaw iać b ęd ą tylko czas, przez który słońce mogłoby ogrzewać ziemię: w istocie zaś czas ten je s t zwykle krótszy. Mniej lub więcej g ru b a warstw a chm ur i mgły, od czasu do czasu nagrom adzonych w powietrzu, pozbawia często całem i tygodniam i m ieszkańców ró ż
nych okolic ziemi nietylko widoku słońca, ale także dobroczynnego i niezm iernie ważnego wpływu prom ieni słonecznych n a rozwój ży
cia roślinnego i zwierzęcego. T a k np.
w grudniu 1894 r. w ciągu całego miesiąca słońce u nas świeciło tylko 3 godziny. P o
między k rajam i E uropy wyspy W ielkiej B ry
tanii z powodu swojego położenia najbardziej cierpią na b ra k insolacyi i ta m też poraź pierwszy zajęto się obmyśleniem sposobu oznaczenia dokładnego liczby godzin, przez k tó re słońce rzeczywiście oświeca daną miejscowość.
W szystkie przyrządy używane w tym celu dają się podzielić na dwie główne grupy:
w pierwszej grupie m ieszczą się przyrządy, których budow a opiera się na tem , że pro
mienie słoneczne wyw ierają działanie ch e
miczne; d ru g a g ru p a zaw iera przyrządy, w których główne znaczenie m a cieplikowe działanie prom ieni słońca. W p rzyrząd ach pierwszego rodzaju prom ienie słońca przeni
k a ją przez wązki otwór do ciemni fo to g ra
ficznej: tam , spotykając papier, wrażliwy na działanie św iatła, wywołują w nim odpowied
nie zmiany. Poniew aż miejsce, w którem w tym sam ym przyrządzie prom ienie słońca spotykają papier, zależy od położenia słońca w ciągu dnia, przeto w zbiorze ty ch punktów, w których p apier uległ zmianie, m ożna ozna
czyć przez ja k i przeciąg czasu słońce świe
ciło.
W p rzyrządach drugiego rod zaju prom ie
nie słoneczne, zebrane w ognisku kuli szkla
nej, zw ęglają ciała stosownie dobrane i umiesz
czone w odpowiedniej odległości za kulą.
Ponieważ położenie tego ogniska zm ienia się wraz ze zm ieniającem się położeniem słońca w różnych porach dnia, przeto różne punkty c iała kolejno u leg ają zwęgleniu i ze zwęglo
nych części można oznaczyć przeciąg czasu, przez który słońce świeciło.
Ściśle biorąc, obie te metody nie dają tych samych zupełnie wypadków, gdyż promienie słońca, zanim dosięgną przyrządu jednego lub drugiego, muszą przedtem przejść przez atm osferę ziemską, k tó ra działa pochłaniają- co nie w jednakowy sposób na promienie chemiczne i cieplikowe. Prom ienie bardziej łamliwe są pochłaniane silniej aniżeli p ro mienie mniej łamliwe; gdy więc słońce zbliża się ku poziomowi w biegu dziennym, a tem samem promienie jego przechodzą przez co
raz g ru bszą w arstw ę atm osfery, wtedy p ro mienie chemiczne, jak o mocniej absorbowane, prędzej p rz estają działać na papier fotogra
ficzny aniżeli prom ienie cieplikowe na ciało, znajdujące się w ognisku kuli. W p rzy rzą
dach więc pierwszego rodzaju ju ż papier fo
tograficzny nie ulega zmianie, gdy słońce znajduje się jeszcze w pełnym blasku. Toż samo mieć jeszcze będzie miejsce i w przy
rząd ach drugiego rodzaju, lecz później, przy mniejszej wysokości słońca. P o d tym wzglę
dem przyrządy z kulą palącą przed staw iają zatem większą korzyść w użyciu, aniżeli przyrządy fotograficzne; lecz zato przy nie
bie pokrytem cienką powłoką chm ur, przez k tó rą dobrze widzimy słońce, papier fo to g ra
ficzny je s t dostatecznie wrażliwym na zazna
czenie świecenia słońca, a tym czasem d ziała
nie cieplikowe może być ta k osłabione, że p rzy rząd z kulą szklaną wykaże b ra k słońca.
I dlatego może się naw et przytrafić, że przy
rząd pierwszego rodzaju wskazuje większą liczbę godzin insolacyi aniżeli drugiego ro dzaju. T ak np. we wrześniu 1895 r. w P ort- landzie (Oreg. Stany Z jedn. A m er. P ółn.), gdzie robią się jednocześnie obserwacye z przyrządam i obu rodzajów, a p a ra t fo to g ra
ficzny d a ł 179 godzin, a p a ra t zaś o kuli szklanej 165,5 godzin świecenia słońca.
W badaniach naukowych bardzo ścisłych należy więc na te właściwości przyrządów zwracać baczną uwagę: w p rak ty ce jedn ak różnice stąd wypływające j?ą nieznaczne i nie dają powodów do zbyt wielkich błędów.
N ajbardziej używanym obecnie p rzyrzą
dem je s t p rzy rząd o kuli szklanej, obmyślony przez C am pbella w r. 1857, udoskonalony w r. 1879 przez Stokesa i nazywany helio- grafem C am pbell - Stokesa (sunshinerecor-
N r 15. WSZECHŚWIAT. 227 der; Sonnenschein-autograph). P rzy rząd ten
(fiS1 1) sk ład a się z kuli szklanej, osadzo
nej na podstaw ie poziomej i ustawionej w miejscu ze wszystkich stron odsłoniętem, tak, że prom ienie słońca, gdy tylko słońce świeci, zawsze na nią padają. P o za tą kulą je s t umieszczony pasek z tek tu rk i na osadzie współśrodkowej, kulistej, znajdującej się w t a kiej odległości, źe ognisko, utworzone z pro
mieni słońca, które przeszły n a kulę, p ad a na tenże pasek. Tym sposobem te k tu rk a
w osadzie mosiężnej, współśrodkowej z kulą.
A by ułatw ić odczytanie, pasek je s t podzielony liniami na części, z których k ażdą obraz słońca przebiega w ciągu jednej godziny;
linijki mniejsze oznaczają półgodziny i kwa
dranse.
U staw iając ten przyrząd należy naprzód zwrócić uwagę na to, aby podstawa była zu
pełnie poziomą, zwłaszcza w kierunku wschod- nio-zachodnim; następnie należy wsunąć w je d no z wyżłobień łuku mosiężnego pasek tek-
A
Fig. 1.
zostaje lekko zwęglona w tem miejscu, w któ- rem p rzypada obraz słońca; wskutek zaś biegu dziennego zbiór śladów czarnych po sobie następujących utworzy na pasku łuk koła. Jeż eli słońce świeci nieprzerw anie, wtedy ślad czarny przedstaw ia linią ciągłą, w przeciwnym razie ślad ten sk ład a się z od
dzielnych plam , których położenie i długość wskazują kiedy i ja k długo słońce w ciągu dnia świeciło.
P aski tek tu rk i wsuwają się bez żadnego przymocowania w wyżłobienia, zrobione
tu rk i tak, aby linia oznaczonajna pasku przez X I I p rzypadła w prost znaczku, n a kreślonego na podstawie. N akoniec cały przyrząd ustaw ia się w tak i sposób, aby w południe prawdziwe obraz słońca tworzył się właśnie na tej linii, t. j. aby linia ta p rzy p a d a ła na południku miejsca.
Ł u k metalowy, którego położenie je s t za
stosowane do szerokości geograficznej miej
sca, ma trzy układy wyżłobień w różnych wysokościach (fig. 2); do przyrządu dodaje się zawsze trojakiego rod zaju paski tektu ro
228 WSZECHŚWIAT. N r 15.
we, które w s u w a ją s ię w wyżłobienia ta k , ja k to wskazano na figurze liniam i kropko- wanemi. N ajkrótsze paski um ieszczają się w wyżłobieniach górnych A A ' i służą na czas zimowy; najdłuższe u staw iają się w n aj niższych wyżłobieniach 0 0 ' i używ ają się w czasie letnim; nakoniec średnie używ ają się w ciągu czasu równonocy wiosennoj i j e siennej i um ieszczają się w wyżłobieniach BB'. C ały p rzy rząd je s t pokryty dzwonem z cienkiego szkła w cclu ochronienia go od deszczu, śniegu i kurzu; g ó rn a częśó tego dzwonu m a postać kuli współśrodkowej z ku lą wewnętrzną. N ależy go utrzym yw ać w stanie wielkiej czystości, aby ja k m ożna najm niej p och łaniał prom ieni słonecznych.
Z resztą używ ają dzwonu takiego tylko na stacyach francuskich; w A n g lii i N iem czech kula szklana znajd u je się bez żadnego przy
krycia, z tego powodu, źe jeżeli dzwon ten je st źle ustawiony, lub nie je s t utrzym yw any należycie czysto, wtedy przez pochłanianie prom ieni i ich zboczenie przynosi spostrzeże
niom wielką szkodę.
Zapisyw anie wypadków, otrzym yw anych zapomocą tego przyrządu, odbywa się n a stę pującym sposobem: każdego wieczoru tego dnia, w którym słońce świeciło, m ierzy się długość śladu czarnego pojedynczego lub sumę długości wszystkich śladów wypalonych n a pasku. Z długości tej otrzym am y liczbę godzin, przez ciąg których słońce d n ia tego świeciło. Gdyby liczba godzin w ypadła nie całkow ita, wtedy dla dalszego rachu nku do
godniej je s t w yrażać część godziny w ułam ku dziesiętnym , aniżeli w m inutach.
Tym sposobem otrzym am y dla każdego dnia w roku liczbę godzin, w ciągu których słońce świeciło. W końcu każdego m iesiąca znajdujem y sumę tych wszystkich wartości i obliczamy następnie t. zw. stopień insola
cyi. Pod tym wyrazem rozum iem y iloraz z podzielenia sumy godzin, przez k tó re słoń
ce świeciło rzeczywiście w ciągu m iesią
ca, przez liczbę godzin, podczas których znajdow ało się n a d poziomem miejsca a więc podczas których mogłoby świecić.
Stopień insolacyi m ożna oczywiście oznaczać i dla każdego dnia osobno. T ak np. jeżeli dnia 1 m arca w W arszaw ie słońce świeciło przez 3,2 godziny, a długość dnia n a tu ra ln e go czyli przeciąg czasu od wschodu do za
chodu sło ń caje st 10,8 godziny, wtedy stopień insolacyi dnia 1 m arca będzie 3 2’ ■ = 0,30.
10,0
D ługość dnia n aturalnego dla wszystkich szerokości geograficznych znajdujem y w „ T a blicach m eteorologicznych m iędzynarodo
wych” . Do obliczania stopnia insolacyi dla pojedyńczych całych miesięcy służyć m o
gą liczby, podane na początku niniejszego arty k u łu . Stopień insolacyi można także w yrażać w procentach, ta k ja k to czynimy w celu w yrażenia wilgotności względnej.
W tedy wystawiamy sobie, że dzień n a tu r a l
ny je s t podzielony na 100 części równych i w yrażam y przez ile z tych części słońce rzeczywiście świeciło. A by otrzym ać odpo
wiednie liczby, należy liczby znalezione z do
piero co wskazanych obliczeń pomnożyć przez 100. Tym sposobem stopień insolacyi w dniu 1 m arca, który uważaliśmy wyżej jak o przy kład , wypadnie równy 30.
Ponieważ obserwacye z heliografem nie oddawna są prowadzone i ogłaszanie ich r e g ularn e nie je s t jeszcze rozpowszechnione, przeto niem a właściwie jeszcze ogólnie p rzy jęteg o sposobu przedstaw iania wypadków tych obserwacyj. N iektóre obserwacye ogła
szają w prost liczbę godzin, przez k tó re słoń
ce świeciło w ciągu pojedyńczych miesięcy i roku całego; inne znowuż podają średnią liczbę godzin dziennych insolacyi w każdym miesiącu i w roku całym . T e ostatnie spo
soby przedstaw iania wypadków takich obser-
! wacyj mniej są wyraźne, aniżeli pierwszy;
liczba np. godzin, przez które słońce świeciło w ciągu całego roku, je st liczbą czterocyfro
wą, k tó rą dopiero należy porównać z liczbą 44 00 , t. j. liczbą godzin, przez k tó re słońce znajduje się nad poziomem w ciągu roku, aby nabrać w yobrażenia o tem, czy insolacya by ła silną, czy słabą. I dalej: jakkolw iek średnia liczba dziennej insolacyi z całego roku daje nam bardzo dobre i jasn e pojęcie o stopniu tejże insolacyi, gdyż wiemy, że średnia długość dnia naturalnego je s t 12 go
dzin, to średnie liczby godzin insolacyi w po
jedyńczych m iesiącach są daleko mniej wy- raźnem i, gdyż m uszą być jednocześnie z e sta wione ze średnim dniem uważanego m ie
siąca.
Ten sam powód: zbyt m ałego rozpowszech
nienia heliografu, je s t przyczyną i innych
WSZECHS WIAT. 229 jeszcze trudności przy porównywaniu wypad
ków, otrzymywanych z obserwacyj, robionych w rozm aitych k ra ja c h —w bliższy rozbiór wszakże tych trudności wchodzić tu nie bę
dziemy, pozostawiając je instrukcyom szcze
gółowym.
D -r K rem ser, kierujący jednym z wydzia
łów In sty tu tu meteorologicznego berlińskiego, zestawił w zeszycie listopadowym r. z. czaso
pism a „D as W e tte r” wszystkie dotychczaso
we spostrzeżenia, robione w E uropie nad stopniem insolacyi. Podajem y tu ta j w stresz
czeniu wypadki, do których doszedł.
Podobnie ja k w k rajach, cierpiących często z powodu suszy, bardzo starannie m ierzą ilość opadów atm osferycznych, również i oznaczanie stopnia insolacyi rozpoczęło się i ze szczególną troskliwością ciągle je st pro
wadzone w k ra ju , który najbardziej z krajów europejskich je s t pozbawiony widoku słońca, mianowicie w Anglii. T am obserwacye he- liograficzne rozpoczęły się w ósmym dziesiąt
ku la t bieżącego stulecia i dotąd n a całej powierzchni W ielkiej B rytanii znajduje się około 50 heliografów; spostrzeżenia zapomo
cą nich robione są regularnie ogłaszane, W S tanach Zjednoczonych A m eryki północ
nej we wrześniu r. z. było 37 heliografów.
W Niem czech północnych znajduje się obec
nie około 30 heliografów po największej czę
ści czynnych dopiero od p aru la t. Szwajca- ry a ma około 12 heliografów; tak ąż sam ą liczbę posiada i A u stry a. W Rossyi są ogło
szone spostrzeżenia robione w Pawłowsku i Ty flisie. W południowych k rajach E uropy b adania tego ro d zaju są praw ie zupełnie nie rozpoczęte, przynajm niej niezmiernie mało pod tym względem ogłoszono. N akoniec u nas, o ile nam wiadomo, znajduje się dotąd dopiero jed en heliograf n a stacyi meteorolo
gicznej w Oryszewie, czynny od m aja 1894 r.
Liczby średnie godzin, przez które słońce świeci dziennie w ciągu roku, są następne:
Szkocya: Ben Nevis 2; A berdeen 3,8.
Irlandya: A rm a g h 3,3; D ublin 4; Y alen- cia 4,1.
A nglia: Londyn (B unhill Row) 2,8; Green- wich 3,4; Kew 3,8; Southam pton 4,4.
Rossya: P aw łow sk4,5; Tyflis 6,3.
Niemcy: K iel 4,1; M agdeburg 4,3; B e r lin 4,8; Tczewo 4,8; K ołobrzeg 4,9; Geisen- heim 5.
A ustrya: Sonnblick 4,4; K raków i W ie
deń po 5; Bożen 5,7; T ry e st 6,1; P o la 7.
Szw ajcarya: Z urich 4,6; Siintis i Davos- P la tz 4,9; L ugano 6.
H iszpania i P ortu galia: C oim bra 6,8;
M ad ryt 8.
Średnie wypadki w A nglii, W iedniu, M ag
deburgu i Pawłowsku są wyprowadzone z 10-letnich i dłużej spostrzeżeń; inne zaled
wie z kilkoletnich.
Nie przytaczam y tu taj wszystkich zesta
wień, zaw artych w rozpraw ie d-ra K rem sera;
jak o ostateczny re z u lta t wyprowadzić się d a je wniosek, źe liczba godzin, przez które słońce w ciągu dnia średnio świeci wynosi:
w Szkocyi około 3 godzin, w Irla n d y i od 3 do 4, w A nglii od 3,5 do 4,5, w Niemczech od 4,5 do 5, we F ran cy i od 5 do 6, w Szwaj- caryi od 4,5 do 6, w A u stry i od 5 do 6, w H iszpanii od 7 do 8.
W szystkie te liczby dowodnie wykazują ja k szybkim je st wzrost stopnia insolacyi w E uropie przy posuwaniu się od północy ku południowi. Z e północ je s t m glista, chm ur
na i bez słońca, a południe jasn e i słoneczne o tem wszyscy wiedzieliśmy, ale że usłonecz- nienie ta k szybko w zrasta na stosunkowo nie
znacznej przestrzeni od 60° do 40° szer. geo
graficznej, czyli 300 mil geograficznych, to je s t dla nas zupełną niespodzianką. N a Ben Neyis słońce świeci tylko */6 część tego cza
su, przez który mogłoby świecić; w M adrycie zaś słońce świeci przez 2/ 3 części tego czasu, przez który znajduje się n ad poziomem.
Również widzimy w zrastanie w E uropie stop
nia insolacyi przy posuwaniu się od zachodu n a wschód.
N a jednej z najlepszych naszych stacyj meteorologicznych, prowadzonej w Orysze
wie przez p. Kobylińskiego z równie wielką gorliwością ja k i um iejętnością, rozpoczęto obserwacye heliograficzne od m aja 1894 r.
Z byt to je s t k ró tk i przeciąg czasu, aby moż
na było uważać wypadki tam otrzym ane za przedstaw iające choćby w przybliżeniu sta n norm alny stopnia insolacyi. W każdym razie podajem y tu liczby, otrzym ane w O ry
szewie, nie jak o wypadki średnie, ale jako liczby charakteryzujące ro k 1895.
W tym roku w Oryszewie słońce świeciło:
w styczniu godzin 30,6; w kwietniu 182,4 w maju godz, 278,2; w czerwcu 315,6; w lip-;
230 WSZECHŚWIAT. N r 15, cu 273,2; w sierpniu 250,5; we wrześniu
186,7; w październiku 99; w listopadzie 63,7.
Obserwacye z grudnia jeszcze nie są n ad e
słane; zaś w lutym i m arcu nie wszystkie dni heliograf był czynny. Z liczb tych wyprowa
dzam y n astępujące stopnie insolacyi: sty
czeń 0,12; kwiecień 0,44; m aj 0,57; czerwiec 0,63; lipiec 0,54; sierpień 0,55; wrzesień 0,49;
październik 0,30; listopad 0,24. Ś redni sto pień insolacyi z tych 9-ciu miesięcy w ypada 0,47; stopień ten je d n a k je s t wyższy od stop
nia insolacyi całego roku, gdyż nieuwzględ- nione są ta k m ało słoneczne m iesiące ja k lu ty i grudzień. O bliczając średnią liczbę godzin, przez k tó re słońce świeciło dziennie w tych m iesiącach, w ypada 6,1 godziny; lecz sam a ta liczba nie d aje nam dostatecznego pojęcia o tem , czy to je s t wiele czy'm ało;
należy dodać do tego jeszcze wiadomość, że średnia długość dnia n aturalnego tych dzie
więciu miesięcy je s t 13 godzin.
Jeż eli zwrócimy uw agę n a to, ja k ie zna
czenie m ają prom ienie słońca w życiu roślin i zw ierząt, wtedy łatw o przyjdziem y do ( przekonania, że oznaczanie stopnia insolacyi je s t niemniej ważnym elem entem d la klim a
tologii danego miejsca, ja k te m p e ra tu ra , w il
gotność lub stopień zachm urzenia. Szcze"
gólniej dla stacyj leczniczych klim atycznych, dla zakładów hodowli nasion i t. p. obserw a
cye takie m ogą daw ać wskazówki nieoce.
nione.
K S.
0 promieniach katodalnyeh
i anod.aln.ych.
( B a d a n i a !p . P e r r i n a ) .
N iejednokrotnie ju ż W szechśw iat podaw ał wiadomości o prom ieniach katodalnyeh; ze względu n a wielkie zainteresow anie się ogółu czytającego wszystkiem, co m a styczność z nowem odkryciem R ontgena, chcemy tu powiedzieć kilka słów o b adaniach p. P e rri-
na, k tóre rzu cają pewne światło na istotę tych promieni.
P o d względem zapatryw ania się n a istotę prom ieni katodalnyeh fizycy dzielą się, moź- n a powiedzieć, na dwa obozy. Je d n i (szkoła niemiecka: G oldstein, L en ard , H e rtz, Wie- dem ann) widzą w nich ruch falisty eteru bądź poprzeczny, o n ad er krótkich falach, bądź nawet, według Ja u in a n n a , którego zap a
tryw ania podlegają zresztą obecnie poważnej krytyce, podłużny. N ato m iast uczeni an gielscy, Orookes, a w czasach ostatnich J . J . Thom son, o bjaśniają wszystkie niem al w łas
ności prom ieni katodalnyeh, przyjm ując, że stanow ią je cząsteczki m ateryi, odryw ające
| się cząsteczki katodu, ru rk i oraz cząsteczki resztek gazu zaw artego w rurce, które, elek
tryzu jąc się przez zetknięcie zk ato d em u jem nie, zostają przezeń odepchnięte i od latu ją z wielką szybkością (jedn ak m niejszą od szyb
kości św iatła, ja k wykazały niezbyt dawne b a d a n ia J . J . Thom sona) i u derzając o p rze
szkody n a drodze spotykane, spraw iają znane czytelnikom działania. Jeżeli rzecz się m a ta k istotnie, w takim razie oczekiwać n ale
żało, że cząsteczki te udzielają przeszkodom, o które uderzają, części przynajm niej swego ład un ku elektrycznego, czyli, że ciała umiesz
czone na drodze prom ieni katodalnyeh elek
try zu ją się ujem nie. A więc i szkło ru rk i w m iejscach działania na nie prom ieni kato- I dalnych powinno się elektryzować ujem nie, j Ż e ścianki ru rk i Crookesa podczas przebie
gania przez nią wyładowań elektrycznych, otrzym ują ładunki statyczne, że przyciągają lekkie skraw ki papieru i t. d., je s t rzeczą od- daw na ju ż znaną. N ie mogło to jedn ak przem aw iać n a korzyść teoryi Crookesa; po
chodzenie tych ładunków może być wcale inne, np. bezpośrednie zetknięcie z bieguna
mi cewki o wysokim poteneyale. P . P e rrin n ato m iast wykazał, że przewodnik, um iesz
czony wewnątrz ru rk i i zabezpieczony zu
pełnie od wpływów elektrycznych zew nętrz
nych, pod działaniem padających n ań p ro mieni katodalnyeh elektryzuje się ujemnie.
W rurce, ja k ą się posługiw ał p. P e rrin (fig. 1), naprzeciwko elektrodu L był umieszczony przewodnik A B C D w kształcie walca w ydrą
żonego z niewielkim otworem a, zwróconym ku elektrodowi L; przew odnik ten za pośred
nictwem d ru tu , wtopionego w ściankę rurki,
N r J5. WSZECHŚWIAT. 231 był połączony z elektroskopem K . Przew od
nik A B C D był otoczony dla uchronienia od działań elektrycznych zewnętrznych, walcem blaszanym E F G H , połączonym z ziemią i zaopatrzonym we dwa otwory: jeden z nich przepuszcza d ru t, łączący przewodnik bada ny A B C D z elektroskopem, drugi ((3) na linii prostej, łączącej otwór a ze środkiem elektrodu L . Otóż skoro elektrod L był połączony z biegunem ujemnym cewki B-uhm- korffa, ochraniający zaś cylinder E F G H z ziemią, prom ienie katodalne rozchodzące się z L (w razie dostatecznego rozrzedzenia powietrza w ru rce) trafia ły przez otwór (3 i a do w nętrza przewodnika A B C D i elektro
skop K wykazywał ładunek ujemny. Ze ła dunek ten był udzielany przez promienie k a
todalne nie ulega wątpliwości, ponieważ skoro zostały one odchylone zapomocą m a
gnesu tak , że nie mogły trafiać na otwory
Fig. 1.
P i a, listki elektroskopu K pozostawały w spoczynku. P . P e rrin dostrzegł, że przy znaczniejszych rozrzedzeniach przewodnik A B C D elektryzuje się mocniej, aniżeli przy rozrzedzeniach słabszych.
Skoro więc od elektrodu ujemnego, katodu, biegną cząsteczki naelektryzow ane ujemnie, oczekiwać należało, że od elektrodu d o d at
niego, anodu, powinny odlatywać cząsteczki naelektryzowane dodatnio i że przewodnik na ich drodze umieszczony również dodatnio elektryzow any będzie. Ł ącząc elektrod L z biegunem dodatnim cewki, p. P e rrin prze
konał się istotnie, że przewodnik A B C D w tym razie otrzym uje ładunek dodatni, je d nak mniejszy aniżeli poprzedni ładunek ujem ny, gdy L było katodem . A więc je d n o cześnie cząsteczki naelektryzowane ujem nie biegną od katodu, cząsteczki zaś naładow a
ne dodatnio—od anodu; prócz promieni kato- dalnych istn ieją więc w rurce Crookesa,
przebieganej przez wyładowania elektryczne, odpowiadające im prom ienie anodalne. D o
świadczenia przeprow adzone z magnesem wykazały, że owe prom ienie anodalne rów
nież odchylają się pod jego działaniem i sko
ro odchylone nie mogą trafić na otwory [3 i a, elektroskop nie wykazuje powstawania żad
nego ładunku w przewodnikach ABCD.
W celu spraw dzenia prostolinijnego rozcho
dzenia się promieni badanych p. P errin oto
czył przewodnik A B C D walcem ochronnym E F G H (fig. 2) z dwoma otworami [3 i (3'. O ka
zało się wówczas, że skoro L było katodem elektroskop K wykazał ładunek ujemny ta k samo wielki, ja k poprzednio w doświad
czeniu, przedstawionem na fig. 1; jeżeli zaś elektrod L był połączony z biegunem dodat
nim cewki, wówczas A B C D elektryzował się również dodatnio, lecz znacznie słabiej, ani
żeli poprzednio, gdy był otoczony walcem
Fig. 2.
ochronnym z jednym tylko otworem. Sądzić przeto należy, że podczas gdy promienie k a todalne przebiegają prawidłowo po liniach prostych, prostopadłych do powierzchni ka
todu, prom ienie anodalne tw orzą wiązkę roz
proszoną, nie m ają dokładnie określonego kierunku prostolinijnego, nie są, ściśle m ó
wiąc, „prom ieniam i” we właściwem znaczeniu tego słowa.
B adania p. P e rrin a pozw alają wyciągać pewne wnioski co do wyładowań w gazach nader rozrzedzonych, a zgodnie z poglądam i J . J . Thom sona opartem i na doświadcze
niach, według których w gazie rozrzedzonym pod wpływem wyładowań elektrycznych za
chodzi pewien rodzaj elektrolizy. W pobliżu elektrodów pole elektryczne je st dość potęż
ne, by było w stanie podzielić n a iony pewną ilość cząsteczek pozostałych resztek gazu.
Iony ujem ne dążą ku miejscom o potencyale wyższym,tworząc prom ienie katodalne, iony
232 WSZECHŚWIAT. N r 15.
zaś dodatnie dążą w kierunku przeciwnym, tw orząc rozproszoną wiązkę, odchylającą się pod wpływem m agnesu, a nie prom ienie we właściwem tego słowa znaczeniu. H ypoteza ta różni się więc od hypotezy prom ieni kato- dalnych, obmyślonej przez C rookesa, pod tym tylko względem, że według niej przeno
szenie (konwekcya) elektryczności odbywa się nie za pośrednictw em cząsteczek m ateryi, lecz za pośrednictw em składających je ionów.
Pow staw anie jed n ak zwierciadeł m etalowych przez rozpylanie katodu wykazuje, źe i niepo- dzielone cząsteczki m ateryi m ogą mieć udział w tem przenoszeniu.
W iktor Biernacki.
Wpływ elektryczności i magnetyzmu
na wzrost i ruchy roślin.
(D okończenie).
Doświadczenia G ran d eau wywołały wielkie zajęcie ta k wśród agronom ów ja k i b o tan i
ków. Robiono liczne próby w celu ich po
twierdzenia. Pierw sze próby wypadły po
myślnie. Do takich należą doświadczenia Celiego, który umieszczał jednakow e kiełku
ją c e ziarn a pod jednakow o urządzonem i klo
szami z tą tylko różnicą, że w jednym z nich znajdow ała się nad rośliną szczotka o licz
nych ostrzach metalowych, z których u s ta wicznie spływ ała elektryczność. A b y otrzy
mać nieprzerw ane je j w ytw arzanie się, Celi j posługiwał się zjawiskiem t. zw. żyły p ły n nej zstępującej, opisanem przez Palm ie- rego. P rzy rząd jego sk ła d a ł się z naczynia j metalowego, stojącego dosyć wysoko na pod
stawce odosobniającej i napełnionego wodą, k tó ra w ypływ ała cienkim strum ieniem . P o d czas wypływu w ytw arza się w naczyniu n a pięcie elektryczne, k tó re zapom ocą d ru tu udzielało się wyżej wymienionej szczotce. ! Rośliny, na które d z ia ła ła elektryczność, wy- j
rosły w ciągu 10 dni na wysokość dwa razy j
większą niż te, które jej były pozba
wione ‘).
Inne wszakże doświadczenia nie potwier
dziły tych wyników. Do takich np. należą doświadczenia N audina. M accagno probo- wał łączyć krzewy winne z prostopadle sto- jącem i d ru tam i i dostrzegł głębokie zmiany chemiczne w roślinie.
W iększa część wszakże prób wykonana by ła w celach wyłącznie praktycznych, t. j.
w zam iarze przekonania się czy, dostarczając w tak i lub inny sposób elektryczności rośli
nom, nie uda się osięgnąć szybszego wzrostu lub obfitszego owocowania; nie były przytein postawione n a gruncie ściśle naukowym, t. j.
nie staran o się o oddzielenie pojedynczych części składowych zjaw iska i dokładne ich zbadanie.
T ak np. W oliny o parł swój sąd sceptycz
ny, co do korzyści z zastosow ania elektrycz
ności w uprawie roślin, n a doświadczeniach, w których przepuszczał p rą d przez ziemię.
Z nacznie później (1893) powtórzył on do
świadczenia G ran deau nieco je modyfikując:
zawieszał siatki z d ru tu mosiężnego nad roślinam i izolując je od ziemi, aby skoncen
trow ać elektryczność powietrzną i spotęgować jej działanie. Nie zmienił wszakże swego sądu co do braku znaczenia praktycznego k u ltu r elektrycznych 2).
W cześniej jeszcze wykonał doświadczenia podobne Aloi 3); umieszczał on rośliny (faso
le) w czterech w arunkach odmiennych: 1) pod siatką G ran deau , umieszczoną n a nóż
kach izolujących; 2) pod takąż siatką p o łą
czoną z ziemią; 3 ) na wolnem powietrzu j w otw artej miejscowości; 4) pod kasztanem .
N ajlepiej u dały się te, które były pod siatką I izolowaną, t. j które dostaw ały najwięcej elektryczności; najgorzej rośliny umieszczone pod drzewem.
Ten sam a u to r ogłosił w r. 1891 dalsze
') „Annales de Cbimie et de P h y sią u e ” , se
ry a 5, t. XV (1878).
2) „Einfluss der atm osph. E le k tric ita t a u f den Pfłanzew uchs” w „F orschungen a u f dem Gebie- te der A g ricu ltu rp h y sik ” , t. X V I (1893).
3) Del influenza dell’ electricita atm osferica sulla yegetazione della piante. (A tti dell’ Acad.
Giyenia. X V III, i 8 8 4 r.).
N r 15. W SZECHS WIAT. 233 swoje poszukiwania w tym przedmiocie. W y
niki ich są, następujące:
1) Elektryczność w powietrzu sprzyja wzrostowi roślin.
2) Elektryczność w gruncie przyśpiesza kiełkowanie nasienia. Wyniki ujemne, otrzy
m ane przeż W ollnego, Aloi tłum aczy użyte- mi przez niego zbyt silnemi prądam i.
Podobnież i M ac-Leod przepuszczał p rą d elektryczny przez ziemię naczyń, w których rosły groch i gorczyca; obok zaś umieszczał rośliny kontrolujące, n a które nie działała elektryczność. W pływ dodatni elektryczno
ści, ujawniony przez te doświadczenia, przy
pisuje ich a u to r elektrolitycznym sprawom odbywającym się w grancie i ułatw iającym odżywianie się rośliny *).
Odmienne wyniki otrzym ał B ruttin i, który b ad ał działanie p rą d u na nasiona kiełkujące, na rośliny i g ru n t. Rośliny elektryzowane wykazywały większą wagę w porównaniu z kontrolującem i, ale zaw ierały mniej azotu i części m ineralnych (czyli że mniej b rały z ziemi a więcej z pow ietrza). P rą d y induk
cyjne słabe nie wywierały skutku, silniejsze szkodziły roślinom. R obił on doświadczenia i nad działaniem elektryczności atm osferycz
nej, ale bez określonego rezu ltatu -).
Z rozm aitych stron podawano mniej do
kładne spostrzeżenia, poczynione przez rolni
ków. T ak np. niejaki G-w zatk n ął bieguny stosu w dwu końcach pola z rzodkiewkami i otrzym ał wynik dodatni; Iwanowski w ta- kiem sam em doświadczeniu—ujemny.
B rau n er i M arcker robili próby z b u ra k a
mi, przepuszczając p rąd przez g ru n t i otrzy
mali zwiększony procent cukru 3).
G hodat 4) w Genewie robił doświadczenia z m achiną elektryczną nawzór N olleta. N a czynie szklane z trocinam i, w którem kiełko
wały nasiona fasoli, umieszczone było na krążku ze staniolu, połączonym z jednym biegunem m aszyny Holza; drugi biegun łą
*) T ransactions and Prooeedings of the Xew Zealand In stitu te (1 8 9 2 ).
2) A gricoltura italiana. Piza, VIII, (1 892), (str. 510 — 519).
3) M agdeburger Zeitung, 1885.
4) Effets de 1’E lectricite sta tią u e sur la vege- ta*ion. A rchives des sciences phys. e t n a 'u r. de Geneve, X X V III (1892).
czył się z innym krążkiem staniolu, zawieszo
nym na wysokości 180 cm nad naczyniem.
Elektryzowano codziennie po 2— 4 godziny.
Obok naturaln ie były rośliny kontrolujące.
Kiełkowanie pod wpływem elektryczności odbywało się szybciej; rośliny elektryzowane miały łodygi cieńsze i dłuższe, korzonki cień
sze, boczne liczniejsze i dłuższe.
Ten sam autor badał także działanie elek
tryczności na rucby roślin—przedm iot już znacznie wcześniej potrącony przez Sachsa i innych.
Znakom ity fizyolog niemiecki, Sachs, wspo
mina ') o ciekawem doświadczeniu nad kwia
tem berberysu. K w iat ten, ja k wiadomo, ma 6 pręcików otaczających słupek i wrażliwych na dotknięcie: jeżeli dotkniemy ostrożnie we
wnętrznej strony nici jiręcikowej u jej nasa
dy, to pręcik szybko nachyla się ku słupko
wi, tak, że pylniki uderzają o znamię. Jeżeli przepuścimy prąd z kilku elementów przez kwiat w taki sposób, aby przebiegał odszypuł- ki kwiatowej ku znamieniu lub odwrotnie, to daje się spostrzedz, że skoro p rą d idzie od znam ienia ku nasadzie kwiatowej, wszystkie pręciki zo stają podrażnione i odbywają odpo
wiedni ruch; p rąd zaś, idący w kierunku przeciwnym nie wywiera żadnego skutku.
W cześniej ju ż wiadomo było, że prądy in
dukcyjne działają na czułki ja k podrażnienia mechaniczne. C hodat zauważył, że elektry
zowanie szczawika . (Oxalis acetosa) prze
szkadzało roślinie nadaw ać nocne położenie liściom. N a mimozę różnica potencyałów elektrycznych nie w ywierała żadnego w pły
wu; natom iast ruchy wywołane przez przy
ciąganie elektryczne wywoływały te same następstw a, co i podrażnienie mechaniczne.
N astępnie wspólnie z L e Royerem b ad ał wpływ elektryczności na podniesienie soków w roślinie. O kazał się on dodatnim , t. j.
elektryczność przyśpiesza ruch wody. Jeżeli przypomnimy sobie, że elektryczność przy-
| śpieszą wszelkie wogóle parowanie, a więc i wyziewanie roślin, które je st jednym z głów
nych czynników ruchu wody (t. zw. siła ssąca liści) wynik ten nie zadziwi nas wcale. Moż
liwe jest wszakże i inne tłum aczenie: wpływ
*) W „V or]esungen iiber Pflanzenphysiologie”
(1 8 8 2 ) str. 799.
234 WSZECHŚWIAT. N r 15.
elektryczności na siły włoskowate. A utoro - wie m ają zam iar zbadać dokładniej, którem u z tych czynników i w jak iej mierze przypisać należy zjawisko dostrzeżone.
B ardzo rozległe i na szeroką, skalę prow a
dzone są b ad an ia L em strom a '). A u to r ten usiłuje związać wyniki uzyskane przez siebie i innych na drodze dośw iadczalnej z pew nem spostrzeżeniam i ogólnemi. T ak , np., zw racaj uwagę na szybki i w spaniały rozwój ro ślin , ności podbiegunowej mimo niekorzystnych warunków term icznych. D alej dostrzega związek pomiędzy peryodycznością przyrostu drzew ig lasty ch oraz ich urodzajności, wystę.
p u jącą tem jask raw iej im bliżej biegunaj a peryodycznością plam n a słońcu, połączo
ną, ja k wiadomo, z całym szeregiem zjaw isk elektrycznych na kuli ziemskiej.
W łasne swoje dośw iadczenia przeprow a dził L em strom w dwu m iejscowościach b a r dzo odmiennych pod względem położenia geograficznego i warunków klim atycznych:
w F inlaudyi i we F ra n c y i południowej (w B ourgogne).
P ierw sza serya doświadczeń wykonana była w latach 1885—1887 w F in landyi, po części w laboratoryum , po części w polu.
D ośw iadczenia lab o ra to ry jn e dały przy ro st o 4 0 % wyższy niż p rz y ro st roślin nieelektry- zowanych.
D oświadczenia na polu odbywały się w taki sposób: nad polem zawieszano siatkę z d ru tu m osiężnego z ostrzam i na odległości 0,5 m jedno od drugiego. S ia tk a ta była po łączo . n a z biegunem dodatnim m aszyny elek try cz
nej o działaniu podwójnem; biegun ujem ny łączył się z ziemią przy pomocy blachy cyn
kowej. D ziałano w ciągu 8— 18 godzin dziennie.
R ezu ltaty okazały się niejednakow e dla rozmaitych roślin; ta k np. urodzaj b u ra ków przewyższał n a polach elektryzowanych urodzaj kontrolujących o 107,2% , kartofli o 76,2% ; mniejszą lub w iększą przewyźkę oka
zywały następ u jące rośliny: rzodkiewki, p a s tern ak , pory, salery. Zm niejszona była wy
dajność m archw i (o 5,12% ); kap u sty gło wiastej o 43,58% .
■) Om elekfricitetous inflytende p a vaxteroa.
H elsingfors, 1890.
K orzystnem okazało się działanie także na pszenicę, żyto, jęczm ień, owies, bób, poziom
ki; niekorzystnem na groch, buraki, k alare
pę, tytoń. Dojrzew anie nasion zostało przy
śpieszone.
Pow tórzone we F ran c y i południowej do
świadczenia te dały wyniki po części nie
zgodne z poprzedniem i dla roślin pojedyń
czych. Z auw ażył przytem autor, że silny upał w połączeniu z elektj-ycznością działa niekorzystnie na rośliny.
Ja k iż wniosek winniśmy uczynić z tych wszystkich doświadczeń?
Przedew szystkiem uderza tu niezgodność wyników u rozm aitych badaczy, niekiedy n a wet mimo użycia tej samej m etody (np. Aloi i W oliny) lub u tegoż badacza w odmien- I nych w arunkach klimatycznych, u różnych roślin i t. d .—tak tnp. u L em strom a jedne rośliny ko rzy stały z elektryczności, na inne wpływ jej był niekorzystny, a stosunki te zm ieniły się, gdy doświadczenia wykonano w innym klimacie. W szakże w ogólnej su
mie wpływ elektryczności dowiedziony zo
s ta ł przez wszystkich prawie badaczy.
Różnice wyników d ają się wytłumaczyć dwiema okolicznościami:
N a p rzó d tem, że je d n a część doświad
czeń wykonana była w celach naukowych, in na w celach praktycznych; pytanie więc, n a które odpow iadają rozm aite badania, nie j e s t jednakow e. Gdy jed n i usiłu ją zbadać, czy wywiera i ja k ie zmiany w spraw ie wzro
stu obecność lub b ra k napięcia elektrycznego w otaczającej roślinę atm osferze, inni s ta w iają wprost brutaln e pytanie, czy możemy osięgnąć jakiekolwiek korzyści, stosując w ja - kikolwiekbądź sposób elektryczność do roś
lin. N ie dziw, że odpowiedzi mogą się ró ż
nić w znacznym stopniu; a chociaż, ja k do
tą d , odpowiedź na drugie pytanie nie wydaje się bardzo obiecującą, wszakże nie można przesądzać tego, co dać może przyszłość.
W iadom o bowiem, że najczęściej płodnem i d la prak tyk i okazują się tak ie badania, k tó re rozpoczęte zostały w celach czysto nauko
wych. A właśnie w pomieszaniu celów p ra k tycznych z teoretycznem i tkwi d ru g a p rzy czyna sprzeczności w dotychczasowych b ad a
niach nad wpływem elektryczności n a w zrost i rozwój roślin.
Zjawisko wzrostu, a tem bardziej życia
N r 15. WSZECHSWIAT. 235 rośliny je s t bardzo skomplikowane; gdy chce
my naukowo zbadać wpływ jakiegokolwiek czynnika n a zjawisko złożone, powinniśmy starać się izolować składniki pojedyncze i b a dać je pod względem tego czynnika; bo jeżeli wpływ jego na jedne będzie dodatni, na d ru gie ujemny, to re zu ltat będzie to ujemny, to dodatni, to żaden, stosownie do tego, czy przew ażają jed n e czynniki, czy przeciwnie, czy też wszystkie się równoważą.
Gdybyśmy wyspecyalizowali sam ę kwestyą wzrostu, mielibyśmy już cały szereg zagad
nień, na które odpowiedzieć powinnyby ro z
maicie urządzone doświadczenia. Fizyologia rozróżnia mianowicie szybkość wzrostu, czyli wielkość przyrostu w danej jednostce czasu, k tó ra, ja k wiadomo, zmienia się peryodycz- nie '), dalej wielkość w zrostu—czyli całkowity przyrost od początku do końca wegetacyi;
wreszcie trw anie w zrostu—czyli czas, przez k tó ry trw a przyrost całej rośliny lub jej części.
J a k działa elektryczność, tak lub inaczej zastosow ana, n a każdy z tych objawów poje- dyńczo wziętych? N a to nikt nie próbował dać odpowiedzi ze wzrostomierzem w ręku.
P y tano się najczęściej tylko o to, czy za sto sowanie elektryczności jest korzystnem dla rolnika, ogrodnika i t. d. A le na czemźe polega korzyść roślin dla człowieka? W j e d nym wypadku idzie mu o zwiększenie ogólnej sumy substancyi roślinnej; w’ innym o jakieś części rośliny: obfitość nasienia (zboża), szcze
gólny rozwój korzenia (np. u marchwi, b u ra ków), łodygi (rzepa, kalarepa), liści (kapusta głow iasta), lub wreszcie zawartość pewnych substancyj chemicznych (mączki w ziem nia
kach, cukru w burakach). Ja k a ż tu różno
rodność żądań w takiem pozornie jednem zapytaniu.
D alej wzrost zależy od odżywiania, od przysw ajania gazów, cieczy, ruchu wody, wy
ziewania; od żywotności komórek, energii spraw oddechowych i t d.
J a k działa elektryczność na każdy z tych czynników—je stto ju ż pytanie naukowe; ale bardzo mało dotychczas zrobiono doświad
czeń w tym kierunku. O niektórych (np.
‘) P o r. W szechśw iat z r. 1893: „Peryodycz- ność w zrostu u ro ślin ” .
wpływ elektryczności n a ruchy wody, na drażliwe części i t. d.) była już wzmianka.
0 innych, ja k dotąd bardzo nielicznych, n a
leży się tu słów kilka.
Elvfing już dawno zauważył, źe jeżeli prze
puszczamy p rą d fstały przez ciecz, w której zanurzone są ^korzonki rośliny, to d ają się w nich zauważyć wygięcia, zwrócone wklęsło
ścią do anodu, t. j. w kierunku prądu. Z ja wisko to nazwano galwanotropizmem.
H eg ler usiłow ał zbadać wpływ jed n o staj
nie działających fal elektrycznych H e rza na organy rosnące. Z nalazł on tutaj pod wpły
wem tych fal wygięcia zupełnie podobne do heliotropicznych. T ak np. u grzybka Phyco- myces nitens nóżki zarodnikowe wyginają się w kierunku szerzenia się fal; je stto elektro- tropizm ujem ny. P. Zajczewskij probował działania powolnych wyładowań elektrycz
nych na oddychanie roślin i nie dostrzegł żadnej zmiany w tej sprawie pod wpływem elektryczności.
W najbliższym też związku z opisanemi wy
żej doświadczeniami zostają pierwsze w tym rodzaju próby Tolomei ') nad wpływem m a
gnetyzm u na kiełkowanie. Z a przedm iot bad ań o b rał on kiełkujące nasiona fasoli, na które działały stale rozmaicie umieszczone magnesy. O kazało się, źe prądy słabe nie wywoływały żadnego skutku; silniejsze przy
śpieszały kiełkowanie w mniej szym lub więk
szym stopniu, stosownie do położenia nasion względem pola magnetycznego. Magnesy zawieszone nad naczyniem, w którem rosły nasiona, powodowały zwolnienie wzrostu 1 wyginanie się wszystkich organów naze
w nątrz od pola działania m agnesu, przyczem działanie n a korzeń przezwyciężało naw et wpływ geotropizmu. Roślinki w yrastające pod elektrom agnesem miały mniejszą łodygę i dłuższy korzeń. M łode roślinki posiadają własności diam agnetyczne.
W zrost rośliny wszakże nie zależy od sa
mych tylko wewnętrznych, w niej samej tkwiącej przyczyn i warunków. W pływ a nań w ogromnym stopniu otoczenie zewnętrzne, a chcąc dokładnie oznaczyć oddziaływanie elektryczności na rośliny, powinniśmy oddzie-
‘) „Azione del magnetismo sulla germinazio- n e ” (1892).
236 W SZECHS WIAT. N r 15.
lić działanie je j bezpośrednie n a sam o r
ganizm roślinny od pośredniego, które mo
że byó następstw em zm ian w otoczeniu rośli
ny pod wpływem elektryczności.
W iemy dziś, że niektóre sprawy, odbywa
jące się w atm osferze pod wpływem elek
tryczności, nie są obojętne dla rośliny. Do takich należy np. pow staw anie am oniaku podczas wyładowań gwałtownych, tow arzy
szących burzom , k tóre uczyniły bardzo praw- dopodobnem spostrzeżenie Grrandeau '). W po
dobnych w arunkach też łączy się a^ot i z tle nem tw orząc związki, k tóre sp ad ając na zie
mię z wodą deszczową m ogą byó pochłaniane przez korzenie w postaci soli (azotanów i azotonów), kiedy am oniak, ja k dowiodły bardzo staran n e doświadczenia Sachsa, Sel- miego, Schloesinga i M ayera, je s t łatw o przy
sw ajany przez liście. M ożna więc w względnej obfitości tego związku w wodzie deszczowej spadającej po burzach, widzieć przyczynę przynajm niej częściową, dobroczynnego sk u t
ku podobnych deszczów n a roślinność, k tó rą spostrzeżono ju ż w zeszłem stuleciu (D u h a
mel de M onceau i inni). W reszcie obserwa- cye B erth elo ta wykazały, że wiele substancyj organicznych (w tej liczbie i błonnik) w c h ła
nia azot wolny pod wpływem wyładowań po
wolnych. N ie je s t więc wykluczonem, że sposób ten przyczynia się do w zbogacenia w azot jeżeli nie sam ej rośliny, to p rz y n aj
mniej g ru n tu , na którym ona rośnie.
W szystko to razem wzięte nasuw a szereg pytań, k tó re —-jeżeli chcemy je rozw iązać w sposób naukowy— powinny być możliwie odosobnione i zb adane oddzielnie. Poszuki
wania n a tej drodze obiecują niem ały plon, byleby były prow adzone um iejętnie i syste
matycznie; a trudności bad an ia i sprzeczno
ści wyników dotychczasowych nie powinny wstrzymywać tych, którzy się poświęcają studyom czysto naukowym. W sz ak i P riest- ley, który pierwszy dostrzegł, że rośliny p o p ra wiają pow ietrze „zepsute” przez oddychanie zw ierząt, spotkał się z szeregiem sprzeczno
ści w doświadczeniach późniejszych, których
‘) A utor ten u rządził spektroskop w ta k i spo
sób, aby obok widma błyskaw ic otrzym ywać do porów nania widma azoiu i w odoru i p rzekonał się w tak i sposób o obecności w odoru wolnego w p o w ietrzu podczas wyładowań piorunu.
przyczynę wyjaśnił dopiero Ingenhous, w yka
zując, że tylko rośliny zielone i tylko na świetle popraw iają powietrze. I ta k bywa z każdą kwestyą naukową, dopóki badanie prowadzi się, że ta k powiem, en bloc, dopóki nie są wydzielone pojedyńcze warunki i czyn
niki przechylające wynik sum aryczny to n a tę to na ową stronę.
Ażeby nie pominąć ju ż nic ważniejszego w stosunkach wzajemnych pomiędzy elek
trycznością a roślinam i, przypomnieć należy doświadczenia K u n k la *), który wykazał, że każdem u przesunięciu się cieczy w tkankach roślinnych towarzyszą słabe prądy elektrycz
ne i że naw et nieznaczne zgięcie pędów lub ogonków listkowych, powodujące zmianę miej
sca cieczy, wywołuje natychm iast prąd y , któ
re łatwo wykazać zapomocą bardzo czułego galw anom etru.
Ponieważ zaś mechanizm wszystkich r u chów drażliwych części roślin (jak np. liści czułka, muchołówki i t. d.) polega n a wchło- nieniu znacznych ilości wody przez jedne części lub jej wydaleniu z innych, nie wyda się więc nam dziwnem odkrycie wcześniejsze B urdona-Sandersa, który stosując przyrządy czułe, jak ich zwykle używ ają do wykrycia prądów w m ięśniach i nerwach, w ykazał p o wstawanie prądów elektrycznych przy zam y
kaniu się liści muchołówki (D ionaa musci- pula).
W l. M. Kozłowski.
SPRAWOZDANIE.
0 zie m i, słońcu i gw iazdach czyli o budowie Ś w ia ta , jego początku i końcu. W ykład p o p u larn y zasad kosm ografii i kosmogonii, przez M.
H eilperna. W ydanie 2-gie, dopełnione i zm ie
nione. W arszaw a, 1896. N akład M. A. W izbeka.
M ała ta książeczka (189 str.), przeznaczona j e s f, ja k a u to r mówi w przedm ow ie, „nie dla
‘) „U eber elektrom otorische W irkungen an unvorletzten lebenden P flanzentheilen” i ,,U eber einige Eigen^hum lichkeiten des elektrischen Leitungsverm dgens lebenden P flanzentheile’*
w Arb. d. bot. Inst. W iirzburg. 1878 i 1879.
N r 15. WSZECHŚWIAT. 237 dzieci, lecz dla samouków, dla ludzi dojrzałych,
k tó rzy uczyć się um ieją, chcą, i ju ż inne książki przedtem cz y ta li” , dla tych zatem , k tó rzy ele
m entarne zaledwie wiadomości posiadają. P rz y znać należy, że celu tego au to r nigdy z oka nie utracił i um iał się utrzym ać na poziomie um ysło
wym takich czytelników. W idocznie zaś książka ich znalazła, bo ukazuje się w drugiem ju ż wy
daniu, k tó re rzeczywiście starannem u bardzo uległo przerobieniu. K siążka obejm uje dziewięć rozdziałów , z których trz y pierw sze tra k tu ją o ziemi, czw arty o księżycu, p ią ty o słońcu, gdzie też je s t mowa o obiegu rocznym ziemi i wyjaśnie
nie pó r roku; w rozdziale szóstym je s t wykład o planetach, w siódmym o kom etach i gwiazdach spadających, w ósmym o gwiazdach i mgławi
cach, o statn i w reszcie poświęcony je s t rozw aża
niom o p oczą+ku i końcu wszechśw iata. Jako k o rzystną właściwość książki zaznaczyć należy kró tk ie streszczenia na końcu każdego rozdziału, oraz p y ta n ia, zm uszające do zastanow ienia się nad rzeczą przeczytaną, a któ re podnoszą wartość pedagogiczną książki.
Od innych podobnych wykładów astronom ii p opularnej książka w yróżnia się tem zwłaszcza, że je s t ona ścisłym splotem wiadomości astrono
m icznych i kosmogonicznych, gdy pospolicie te ostatnie w podręcznikach kosmografii tra k tu ją się tylko dodatkow o, lub też są pom ijane zupeł
nie. T ak np., mówiąc o księżycu, autor nie po p rze staje na w yjaśnieniu jego ruchów i opisie powierzchni, ale nadto tłum aczy, ja k księżyc p o w stał przez oderwanie się pierścienia od stopio
nej pierw otnie m asy ziemi, co zresztą wyraża się j u ż i w ty tu le samym rozdziału: „wierny tow a
rzysz i syn ziem i— księżyc” . P rzez zjednoczenie takie astronom ii i kosmogonii chciał praw dopo
dobnie au to r wykład swój ożywić i czytelnika silniej zaciekawić; je s tto wszakże w wykładzie naukowym k ro k nieco ryzykowny, upow ażnia bo
wiem zarazem czytelnika do rów noupraw nienia w swym um yśle wiadomości dowiedzionych i pew
nych z hypotetycznem i, w każdym razie, rojenia
mi. Spierać się w szakże o to z autorem nie m a
my praw a, ju ż bowiem w ty tu le książki zapowie
dziany je s t w ykład kosmografii i kosmogonii, a nadto w kilku m iejscach au to r sam zw raca uwagę, że te lub owe poglądy kosmogoniczne są dom ysłam i tylko. K siążka zre sztą je s t właściwie dla samouków p isa n ą i to je s t je j właściwą z a le tą , że czytelnik może j ą bez wszelkiej obcej po
mocy zrozum ieć. Gdzie tego trzeba, autor nie szczędzi m u w yjaśnień geom etrycznych, a rzecz o analizie sp ek traln ej poprzedzona j est ustępem o rozbiorze chemicznym i o pierw iastkach che
micznych.
Z re sz tą — je d e n tylko za rzu t zrobić możemy autorow i, że niekiedy popularność w ykładu osię- gać chce kosztem zbyt znacznego ods*ępstwa od dokładności. T akie są np. wyrażenia: „Co w kuli nazywamy osią, to w kole nazyw a się średnicą”
str. 27. „W ów czas,— t. j . gdy Jowisz je s t
| z przeciwnej strony słońca,— je s t ta k od ziemi
| odległym, że go z ziemi trudno d o strze d z” (str.
111). Jow isz przecież i w największej nawet od ziemi odległości świeci jeszcze jaśniej aniżeli najśw ietniejsze gwiazdy nieba; M ars tylko i W e
nus w ybitniejszej ulegają dla nas zmienności
j swego blasku.— nW drugim razie, t. j . gdy zie- I m ia znajduje się między słońcem a księżycem, cień ziemi przez słońce rzucony pada na księżyc
j i zasłania go nam: nazywamy to zaćmieniem
| księżyca” ; wyjaśnienie je s t przecież równie, a na
wet bardziej zrozum iałem , gdy mówimy, że księ
życ je s t w tedy nieoświetlony, a tem samem nie
widzialny. W yjaśnienie przypływów morskich j (str. 23) wzbudzi zapewne nieufność czytelnika,
| czyta on bowiem: „jak księżyc je s t nad morzem,
j to woda na m orzu podnosi się nieco k u niem u w górę” , a o kilka wierszy niżej dow iaduje się,
j że przypływ ma miejsce dwa raz y dziennie. Je- [ żeli więc przypom ni sobie, że księżyc ra z tylko dziennie je s t nad m orzem, ja k z tem dwa p rz y pływy pogodzi? W malej książeczce au to r roz
porządzał w prawdzie miejscem bardzo szczupłem, ale w takim razio należałoby może raczej pom i-
j ja ć kwestye, któ re w ym agają szerszego nieco roz
bioru. W szys'kie wszakże uwagi powyższe do
tyczą drobiazgów, ale ta dążność do popularyza-
j cyi kosztem dokładności wybija się szczególniej w ustgpie 6 rozdziału I: „ J a k działa siła ciężko • ści” . Aby wyjaśnić zasadę, że siła ciążenia ciała je s t w stosunku odwrotnym do kw adratu z jego odległości od ziemi, au to r nie waha się obliczać, że jeżeli z wieży wysokiej na 10 0 łokci kamień przez pierw szą sekundę przebiega 36 łokci (?), to z wieży dw a razy wyższej przez pierw szą s e kundę spadku przejdzie tylko 36 : 4, t. j . 9, a z wieży trz y razy wyższej 36 : 9 t. j . 4 łokcie.
Czyż przy ta k szybkim ubytku siły ciężkości czy
telnik da sobie wmówić, że z przyciągania ziemi mogło się co jeszcze ostać dla księżyca? Je stto oczywiście tylko przykład niewłaściwie dobrany i niezwrócenie uwagi czytelnika, że siedliskiem siły ciężkości je s t środek ziemi, gdy je d n a k czy
telnik ten przypom ni sobie, że na strychu bynaj
mniej się lżejszym nie czuje, aniżeli w piwnicy, j trudno zapewne zdoła z nieporozum ienia tego wybrnąć. W przykładach z przyrody czerpa-
j nych nie można, ja k w arytm etyce, dowolnie liczbam i rozporządzać, aby mieć liczbę przez 4 i przez 9 podzielną, nie m ożna nakazać kam ie
niowi , by przez pierw szą sekundę spadku prze
biegał 36 łokci. Niewątpliwie, rachunek ten wyjaśni czytelnikom , co to znaczy stosunek od
wrotny do kw adratów z odległości i pod tym względem cel swój osięga, ale lepiej byłoby tu użyć rozum owania nieco innego, co też zapewne au to r uczyni w trzeciem wydaniu, którego dobra ta zresztą i potrzebna książka niewątpliwie się doczeka.
W trzeciem tem wydaniu sprostow ać będzie trze b a też drobną k artę nieba, zam ieszczoną na str. 149, oraz na ozdobnej okładce książki, gdzie