• Nie Znaleziono Wyników

Gazetka dla Kobiet, 1924, R. 2, nr 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gazetka dla Kobiet, 1924, R. 2, nr 3"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

R O K If.

Prenumerata kwartalna wynosi 600 000 enkp.

WARSZAWA— KATOWICE, MARZEC 1924 r. Nr. 3

GAZETKA DLA KOBIET

____________z b o g i e m p l a m o z Y z m ________________

Redakcja i Administracja: Warszawa, Nowy-Swiat 34 m. 4. Tel. 244-15. Katowice, Warszawska 58. Tel. 133o

T R E Ś ó NUMERU" : B ozm y śłan ia w ielkopostne -— P. E e s t o r f f o w a . N a skarb narodowy — A. Z.

P o sag K atarzyny Słoniow skiej. Stara piastow ska dzielnica. — C. N i e w i a d o m s k a . Z niedalekiej prze­

szłości. B ogactw a P o l s k i — M r ó w k a . N asza p olicja — M r ó w k a . P a le c B oży. U ok ienk a — M.

K o n o p n i c k a . W iosna jdzie —- H . D . C iotka F elik so w a — P . R e s t o r f f o w a. Jak budzić w sercu dziecka m iłość B oga — Franciszka G e n s ó w n a . O zdrowiu kobiet — A n iela Z d a n o ws k a. M leczar­

nie w spółdzielcze. P rzep isy kuchenne.

Rozmyślania wielkopostne

Rozważ to dobrze.

Tm człow iek dłużej żyje na tym św iecie, im w ię­

cej przybywa mu grobów na cm entarzach, a ubyw a serc bliskich i kochanych n a ziemi, tern jaśniej widzi, że nie jest stworzony dla życia tu na ziemi, że cel jego dalszy je st, większy, nieśm iertelny.

I w szystkie zabiegi ludzkie o dobrobyt, o bogactw a, o sław ę u ludzi, o jak ieś dostojeństwa, tak mu się marne w ydają, takie niepotrzebne, błahe.

B o i cóż istotnie przyjdzie nam z tego, że zdobędziemy w ygod y w szelkie, zam ożność i naw et posłuch u ludzi, jeżeli na jedno B oże skinienie rzucić to w szystko bę­

dziemy m usieli i stanąć tam, gdzie nas pytać będą ty l­

ko o nasze dobre lub złe czyny. W szystko, w szystko pozostawim y tu na ziem i, staniem y przed Stwórcą tak nadzy, że n aw et tę odzież naszą, która się ciałem na- szem nazywa, rzucić będziemy zm uszeni do dołu cmen­

tarnego. I tylko w tej, wyzwolonej z w szystkiego co ziem skie, duszy naszej, czytać będzie odw ieczna Spra­

wiedliwość nasze zasługi i nasze winy.

D la czeg o my tak mało o tein m yślim y?

Życie nam upływ a prędko, prędko, w pogoni za w ygodam i dla tej naszej szaty zewnętrznej, która nam jest na chw ilę jedną udzielona, bo czy ją nosim y rok, czy la t dwadzieścia, czy n aw et sto, zawsze to tylko chwila. I żyw im y to cia ło nasze, że piękne jest i zdro­

we. i stroim y je w coraz nowe stroje, i dajem y mu przyjem ności rozliczne, a dusza nasza schnie w zapom­

nieniu, bez pożywienia, zaniedbana, opuszczona. Ta dusza, która nam B óg dal, żeby rosła w nas, rozwijała się, kw itła wszelkiem i cnotam i, ta dusza, jedyna w nas cząstka nieśm iertelna.

Rozważ to dobrze, czytelniczko.

A w nocnej ciszy, g d y w szyscy uśpieni będą, przy­

wołaj do siebie znów te m yśli i mów sobie po cichu, a m ocn o: D usza m oja w e m nie zapom niana jest, z czem i a stanę przed B ogiem , gdy m nie zawoła do sie­

bie, gdzie są moje zasługi, m oje dobre uczynki, m oje całe życie duchowe, żyję, jakbym duszy nie m iała w ca­

le. I mów d alej: Boże wskaż mi moją drogę, bo ja źle idę, w zabiegach i troskach o rzeczy drobne i krótko­

trw ałe, zapomniałam o tern, co wieczne.

I słuchaj. Jeżeli zechcesz, to z głębi tw ego serca odezw ie się głos, który ci p o w ie: Zmień drogę twoją, m asz czas, zejdź z manowców na poprawę i odmianę życia, kto zdrów, ma zawsze czas.

I patrz, co to za radość d la ciebie, ty masz jeszcze cff'3 poprawy życia, a spójrz się i pom yśl, ile to o- sób leży w nieuleczalnych chorobach, w.e w szystkich

szpitalach św iata, ile w domach w łasn ych takich, któ-i rzy już nie mają czasu do poprawy.

A le śpiesz się, nie zwlekaj, zaraz w eź się do robo­

ty bo nie wiesz, co cię jutro czeka. Czas W ielkiego P ostu , czas spowiedzi W ielkanocnej jest najlepszym czasem do rozpoczęcia pracy nad swą duszą.

Spytasz się jeszcze może, jak się wziąć do tego.

Odpowiem ci krótko, każdy człowiek ma dwucli przewodników n a drodze do zbawienia.

Jeden to jest D ziesięcioro B ożych przykazań, dru­

g i to — Obowiązek.

D ziesięć Bożych przykazań nauczy cię, czego ci czynić nie wolno.

Obowiązek nauczy cię, co czynić powinnaś. Trze­

ba tylk o tych przewodników dobrze poznać, pokochać ich, i słuchać ich wiernie.

P. Restorffowa,

Na skarb narodowy.

Zbiórka złota i srebra w W arszawie idzie bardzo dobrze. Mamy nadzieję, że n ie powstydzi się sto lica Lwowa i W ilna, które pierwsze d a ły przykład o fia r­

ności.

Przez pierwsze dwa tygod n ie za zebraną gotówkę zakupiono 0 k ilo złota. N a każdym punkcie zbiórki codziennie kilkadziesiąt cennych przedm iotów zło­

tych i srebrnych przybywa d la skarbu. R obotnicy w arszawscy ofiarow ali godzinę swej pracy przez ten m iesiąc zbiórki na rzecz skarbu. N ie m ała to ofiarą, bo z jednej fa b ry k i w ypada po parę m iljonów. Tak w ięc cały naród przykłada swe ceg iełk i do budowy skarbu polskiego. — I m am y tę radość, że skarb ten zw iększa się stale, bo ostatnie wiadom ości wyka­

zały, że mamy już 11 wagonów srebra i dwa w ago n y złota.

To największa rękojmia u stalen ia się w alu ty i otrzym ania nowego silnego polskiego złotego, z któ- , rym już nie będzie takich w ahań, jak z marką. B o w tedy tylk o pieniądz choć papierow y może m ieć p eł­

ną w artość, gdy drukuje się go ty le, na ile złoto i sre­

bro zawarte w skarbcu jest w arte.

P o skończonej zbiórce w W arszawie, p. D em e- lówna, niestrudzona delegatka skarbu, objedzie w szystkie m iasta wojewódzkie i pow iatow e K on gre­

sówki.

D a j B oże siły i zdrowie tej dzielnej pracownicze*

której gorące słow a pobudzają naród do ofiarności.

A. 7 . -— o ---—

(2)

- P osb I Murzyni I M » f %

B yło to przed w ielu w ielu laty, kiedy to król i naród polski cały prowadził bardzo długie a krwawe boje z Kozakami, Tataram i, Szwedami. S etk i lat już m inęło od tej chwili, gdy w kościele Bernardynów:

w e Lwowie rada w ojenna ówczesna w yciągała ręce do narodu o pomoc i pomoc tę otrzym ała za przyczyną i przykładem k obiety P olk i. Posłuchajm y, jak to było i bierzmy przykład z prapradziadów i praprababek naszych, i śpieszmy jak oni, hojną dłonią dając Oj­

czyźnie to, czego od nas żąda i żądać ma prawo.

•Czytajm y: W kościele O. O. Bernardynów we Lwowie zebrała się. rada wojenna. Z asiedli w ojew o­

dowie, ■ komisarze, rotmistrze, porucznicy, m ieszcza­

nie, razem z trzy tysiące osób'.

K siąże Jerem i W iśniow iecki obrady prowadził.

J ed n i zachęcali do obrony, inni z trw ogą m yśleli, czy

•oprzeć się zdołają.

K ie mamy dość pieniędzy... szepcą jedni.. - H ie * m am y broni i kul... mówią inni.

.D w ieście tysięcy samych kozaków Chm ielnicki prowadzi. T atarów przeszło czterdzieści tysiące idzie...

J Trudno obronić... zginiem y i m y i miasto...

Jeżeli zginiem y — w ola n a to W iśniow ieck i to zginiem y na murach, a będziemy bronić, aż czerń d zika ustąpi.

W tem do k o ścioła wchodzi młoda kobieta... staje na środku, rzuca ciężki wór srebra u nóg Wiśniowi©- ckiego i rzecze donośnym g ło sem :

P an n y K arm elitanki przysyłają wszystko srebro r. kościoła na obronę Lwowa, a ja — mój cały posag składam i proszę... ojcowie..; bracia, ratujcie miasto...

brońcie kościołów i domów, nic cofajcie się przed ża­

dną ofiarą — a my P o lk i do pomocy staniem y.

Słow a te młodej P olk i K atarzyny Słoniow skiej Wywarły ogrom ne wrażenie.

D o ob ron y! do o fia r y ! ' I Dajm y w szystko co m a m y !

K ie damy Lwowa Kozakom, bronić go będziem do ostatniego tc h u !

f _ W kilku dniach zebrano mil jon w gotów ce i trzykroć sto tysięcy złotych polskich w kosztowno- . ściach. Zakony, kościoły dawały klejnoty i srebra d an e na o fia r ę ; mieszczanie, kupcy, m ieszczanki i szlachcianki zn osili kosztowne perły, kolce, pierś­

cienie. -

' W końcu w rześnia otoczyli kozacy i tatarzy Lwów . — rozpoczęła się obrona pełna męstwa... a kiedy się , zdaw ało, że m ury obronne runą pod naporem dzikie­

go m row ia, nagle Chmielnicki kazał się cofać.

Opowiadano potem, że przelękli się K ozacy, bo

; nad biurami Lwowa ujrzeli w obłokach postać błogo- sław iunsgo J a n a z D u k li, a na niej napis:

j „M iasto Lwów, za przyczyną Jana z D ukli 1648.

, cudow nie uw olnione od oblężenia Bohdana Chm ielni­

ckiego i TuKaj-beja, pom nik ten postaw iło.“

.G dy Tuhaj-bej dalej m iasto gnębił i żądał oku­

pu, oddawali m ieszczanie lw ow scy w szy stk o ,,co m ieli.

T atarzy kazali z kościołów zdzierać srebrne i złote wota, lichtarze. Ludzie gin ęli z głodu i wyczerpania,

“ ale. miasta nie poddali. Zniszczone, spalone, ogło- ' dzone, obrabowane, ale zostało w o ln e !

X X X X X X X X X X X X X X X K X X X X X X X X X X X X X X

Stara piastowska dzielnica.

To Śląsk, skąd w ypływ a nasza W isła. Od pra­

dziadów kraj p olski i lud polski, polską mówi mową.

Skądże się tu wziął N iem iec i chce zostać panem ? Stara to bardzo.i sm utna histor ja ,p o czą tek jej —

niezgoda. - ■;* . / , V .'/

Bolesław K rzyw ousty, dzieląc kraj pom iędzy sy­

nów, Śląsk oddał najstarszem u. A le zaraz po śmierci ojca bracia zaczęli wojować m iędzy sobą, i książę ślą­

ski został w ypędzony. W tedy wezwał na pomoc N iem ­ ców. N iem cy pobili braci i Śląsk mu oddali. Stąd za­

częła się przyjaźń.

Z mądrzejszym wrogiem przyjaźń zawsze niebez­

pieczna, a N iem cy b y li mądrzy. D aw ali N iem ki K sią­

żętom, za żony, m atki w ychow yw ały dzieci po n ie m ie o ku, i niemczał ród Piastow ski,

Potem K azim ierz W ielk i, ów gospodarny K ról Chłopów, żeby. zapewnić pokój P olsce znękanej cvoj- nami, zrzekł się Śląska, oddał go Czechom, a N iem cy zagarnęli państwo czeskie razem ze Śląskiem .

N ic przypuszczali nigdy, że tę ziem ię stracą, w ięc rządzili tu jak u siebie, dla siebie. N ap ływ ało ich co­

raz w ięcej, bo skarbów zn ajd ow ali co niemiara!, ale w szystkie brali d la siebie. Lud polsk i cierpiał nędzę.

M yśleli N iem cy, że w końcu zapomni w iary ojców

i polskiej mowy. ' ' ■: ’ .

N ie zapomniał jednakże, i przyznać m usim y, że od N iem ców nauczył się i dobrych rzeczy: porządku, czystości, pracow itości, w ytrw an ia. To bardzo po­

żyteczne cnoty, ale płacił za. nie ciężką i długą n ie­

wolą.

przyszła wreszcie owa straszna wojna, morze krw i popłynęło — i P olska Zerwała kajdany.

A Śląsk zaw ołał g ło ś n o : „I my też P o la c y ! N ie zapom nijcie o na», kiedy wspólna M atka nasza zm art­

w ych w stała!“

. Zdumiał się N iem iec na ta k ie wołanie. P rzecie on Śląska nie da.

A jednak oddać m usiał, choć niecały. Czy reszta w róci do nas? Może wróci, jeśli na to zasłużym y.

J e śli stworzym y państwo silne, rządne i potężne, w iel­

ką pracą i w ielką m iłością ojczyzny.

oOo---

Śląsk to kraj piękny i bardzo bogaty, górzysty i niezm iernie urodzajny. W górach w ielk ie kopalnie, a najw ięcej węgla, k tóry przecież potrzebny do w szy­

stkiego. Słusznie też „złotem jabłkiem “ ten kawał

ziem i nazwano. ,

A dla nas w iele tam św iętych pam iątek.

Tam leży G łogów, którego m ieszkańcy w oleli, aby zginęły ich dzieci, niż poddać się cesarzowi niem iec­

kiemu. A b yły to dzieci pierw szych panów w m ieście, którzy sami obroną kierowali m iasta.

Tutaj leży P sie P o le pod W rocław iem , gdzie dum­

ny cesarz niem iecki, co tak pysznił się swojem złotem i odgrażał, że zmusi do posłuszeństw a B o lesła w a K rzyw oustego, sam został pokonany i poniósł klęskę tak haniebną, że szkaradna nazwa przyrosła do pola bitw y już na zawsze.

B y ła to słuszna kara za dzieci pom ordowane zdra­

dą pod Głogowem.

Tu nakoniec leży L ignića, najpiękniejsza z pamią­

tek śląskich. P od L ignicą H en ryk Pobożny, P ia st ro­

dem, zginął bohaterską śmiercią- w obronie chrześci­

jań stw a i ziem i ojczystej. Ze szczupłym . hufcem swoim stan ął mężnie naprzeciw niezliczonych hord ta­

tarskich, i oddał krew za wiarę i inne ludy E uropy.

B o zwycięzcy Tatarzy nie m ieli siły w alczyć da­

lej, za w iele ich zginęło w strasznym boju, i m u s ie li sami szukać ocalenia. Tym sposobem N iem cy uszły ich napaści, a P olska zaczęła wtedy przelewać krew własną za inne chrześcijańskie narody.

Czyż m ogą się P o la cy wyrzec tych pamiątek ? Czyż nie m ają prawa do ziem i, którą przed la t tysią­

cem zam ieszkali i przez wieki użyźniali krwią i pracą?

Ceeylja Niewiadospiłka.

ł StóźBS m m 345 * 3 ca

N

(3)

Numer 3 G A Z E T K A D L A K O B I E T . Strona 3

Z niedalekie] przeszłości.

Od la t w ielu jadą od n a s ludzie do A m eryki, za ehlebem, po dolary. W yjeżdżają nieraz na d łu gie la ­ ta, radzi, że z biedy wyjdą, ochotnie, bez uczu­

cia żalu, że opuszczają kraj rodzinny, gdzie im było ciężko. — D opiero tam, na obczyźnie, choć dostatkam i i wygodą otoczeni, odczuwają coraz goręcej tęsknotę i ukochanie tej dalekiej opuszczonej Ojczyzny.

Jakże żywo stan ęła przed oczami całego św iata ta gorąca m iłość O jczyzny naszych braci tam , za mo­

rzem, gdy A m eryka w ypow iedziała wojnę N iem com !

— W szyscy P olacy, ci co od lat w ielu tam osiedli i ci now oprzybyli, zgłaszają się liczn ie do w ojska na ochot­

ników, by walczyć przeciw odwiecznemu wrogowi na­

rodu. — Posłuchajm y co o tern m ów i pew ien oficer am ery k a ń sk i: —

„Gdy dow iedziałem się o wypowiedzeniu wojny N iem com , zadumałem się nad tym stanowczym kro­

kiem m ego narodu, pogrążony w tych myślach, stałem w oknie m ego banku w C zikago, — gdy usłyszałem dźwięki orkiestry idącej ulicą.

Otworzyłem okno, by ujrzeć m aszerujący ku m nie oddziałek ze sztan ad aiam i i chorągwiam i. N ie upły­

nęło i pięciu m inut, kiedy już maszerowała przed m emi oknami krzepka gromada młodych ludzi, znużonych trudem, dźwigających w alizki, tornistry. Za nimi ciągnęły kobiety i dzieci. N iek tóre z pośród nich p ła ­ k a ły , lecz n a twarzach młodych ludzi m alowała się ra­

dosna stanowczość. —

O rkiestra, biedna robotnicza orkiestra — grała nasz hymn i nasze powiewały fla g i — lecz b yły i inne, sztandary polskie z białym orłem.

Stałem zdziwiony — nie m ogłem zrozumieć, co to znaczy, bo choć w ypow iedzieliśm y wojnę — zdawała się ona jeszcze bardzo daleką. W y św ietlił m i całą rzecz mój chłopiec biurowy.

— Ci ludzie m aszerujący, to b y li P olacy, spie­

szący do biura werbunkowego. —

W zruszenia m ego nie zdolny jestem opisać. P od­

czas gdy ja, obyw atel am erykański, rozm yślałem , czy czyn m ego narodu jest dość rozważny, czy nie było spo­

sobu uniknąć wm ieszania się do wojny, — ci oto są- siedzi moi polscy, z pośród których w iciu nie m iało naw et praw obyw atelstw a — rozwiązali zagadnienie bez wahania — jako odpowiedź na wezwanie mojej oj­

czyzny — odbiegli swych warsztatów, fabryk i innych prac, żon i dzieci swoich i szli oto — na front! —

Liczba zapisanych do wojska Polaków była w nie­

których Stanach tak w ielk a, że z nich samych stwo^

rzono kom panje i pułki. N a polach Francji sp ełniły potem swój twardy obowiązek. Później stw ierdziły soisy, żc choć tylko trzy procent ludności w A m eryce stanowią P olacy, dali dziesięć procent żołnierza.

D zień po dniu czytałem z żalem lecz i z dumą naz­

wiska polskie na listach poległych amerykańskich.

Toż samo czytało sto miljonów Am erykanów . N iety lk o służyli Polacy, oni prowadzili. —

N ależy się, by P olacy w P olsce pam iętali, że jeden z pierwszych krzyżów zasługi, udzielonych przez Am e­

rykę, jedna z najwyższych naszych oznak wojskowych za waleczność, przyznane zostały Polakowi K arkow ­ skiemu z M ilwaukee, który choć tylko kuchta pułko­

wy, cisnął swe garnki i patelnie i wypadł na karabin m aszynow y niem iecki, w ziął jeńców i kazał im nieść karabin przed sobą. —

Polska, naród polski, stały się znane, odkąd po w szystkich miastach i miasteczkach naszych przyszła wiadomość z F rancji, że pierwszy żołnierz, który od­

dał swe życie pod sztandarem amerykańskim, był P o ­ lakiem .

G dybym b ył czarodziejem, gdybym m ógł prze­

nieść na chw ilę mieszkańców P olsk i do niezliczonych m iast Am eryki, zaprowadziłbym ich przed gm achy rządowe, pokazałbym im tablice pam iątkowe wmuro­

w an e z imionami poległych, zobaczyliby, że pierwszy w ym ieniony je st polski chłopiec...“

T e słowa gorącego uznania rodowitego A m eryk a­

nina stwierdzają, jak postawili się P olacy swoim czy-;

nem odw agi i m iłości ojczyzny wobec narodu amery­

kańskiego. P o la k , ja k ptak wyrzucony z gniazda przed wojną, bez opieki w łasnego państwa i rządu, b ył i tam, w tym kraju ogromnym, narażony nieraz na krzywdy i niesprawiedliwość. D ziś P olak w A m eryce m a równe znaczenie z inuem i narodami. —

m a a m m m p C T i P ip m rw T F i

■ Bogactwa Polski.

J a k i b y ł s ta n P o ls k i przy Jej p o w sta n iu ? W ie c ie d ob rze, s z a n o w n e i d r o g ie c z y te ln ic z ­ k i, ja k to b y ło , k ie d y s ię w o jn a z a c z ę ła w 1914 r.

W s z y s c y p a m ię ta m y te n z a m ę t, t e n p o p ło c h , to p r z e g a n ia n ie lu d z i, te p o żo g i, te g r u z y , ja k ie m ! s ię p o k r y ła n a s z a z ie m ia .

A p o te m w r. 1920, n a ja z d b o ls z e w ic k i. Cze­

m u n ie d a ły r a d y w o js k a n ie m ie c k ie , r o s y j s k ie i a u s tr ja c k ie , te m u p o d o ła ła b a r b a r z y ń sk a g r o m a ­ d a d z ik ic h lu d z i, k tó r z y g r a b ili, p a lili, a w ło ś c ia n ty s ią c e p ę d z ili z fu r m a n k a m i pod W a r s z a w ę , z k tó r e j s p o d z ie w a li s ię w y w ie ź ć łu p o b fity .

B ó g z a r z ą d z ił, że s ię n ie u d a ł z b r o d n ic z y z a ­ m ia r .

D z ie c i n a s z e p a d ły , a le P o ls k ę o c a liły . Z pod R a d z y m in a g n a ła w ś m ie r te ln y m s tr a c h u b o ls z e ­ w ic k a n a w a łn ic a do R o sji, w k tó r e j ż y d o w s k i rz ą d d o tą d z a m ie n ia jej ż y c ie w p ie k ło n a z ie m i.

A n i B o g a , a n i w ia r y , a n i r o d z in y p o s z a n o w a n ia ta m n ie m a . L u d z ie żyj a gorzej o d z w ie r z ą t.

A co n a m z o s ta ło po te j str a sz n e j w o jn ie ? Z n is z c z o n y c h b u d y n k ó w , w e d łu g o b lic z e ń lu ­ d zi u c z o n y c h , 1.546.900. M o stó w s p a lo n y c h lu b w y s a d z o n y c h d y n a m ite m n a 30 k ilo m e tr ó w ; p o ­ p s u te w a r s z ta ty p ra cy , b o ć N ie m c y w m ia sta ch ' r o z k o p y w a li u lic e i w y d o b y w a li w s z y s t k o , co b y ­ ło m ie d z ią lu b m o s ią d z e m , a có ż m ó w ić o k otłach ' miedzianych, skoro po domach jeździli, wynosząc w a n n y , r o n d le , k la m k i, ja k b a n d y c i.

W ie m y , że w w ie lu m ie js c a c h w s ie c a łe r ó w ­ nano z ziemią. W ojn a szalała. Zabierała doby­

te k lu d z k ie j p ra cy , n ie b a c z ą c n a łz y i ro z p a c z.

A le n ie z a b r a ła n a m a n i w ia r y w B o g a , a n i m iło ś c i z ie m i z s e r c n ie w y r w a ła , a n i tej u fn o ś c i, że b y le w y tr w a n ia i p r a c y , w s z y s t k o s ię o d ro b i.

W c ią g u p ie r w s z y c h tr z e c h la t o d b u d o w a n o w P o ls c e 30 p r o c e n t z n is z c z o n y c h z a b u d o w a ń . R o ln ik w z ią ł s ię ż w a w o do le c z e n ia z r a n io n y c h s z r a p n e la m i z ie m i. I n w e n ta r z z a c z ę to z g r o m a ­

d z a ć i oto, z w ła s n ą s iln ą w o lą a p o m o c ą B o żą , r o k u u b ie g łe g o z ie m ią d a ła ta k o b fity p lo n , ja ­ k ie g o d a w n o n ie m ie liś m y . W ię c n a jw ię k s z e n a ­ s z e b o g a c tw a : d u c h z d r o w y i z ie m ia r o d z a jn a zo­

s t a ły n a m i za to w ie r n ie P a n a B o g a c h w a lm y . J a k ie ż to m a m y g le b y ?

O rnej z ie m i m a m y d u żo, bo n ie w ie le g ór. — W ię c r o ln ik p o roxvnej p ła s z c z y ź n ie m o ż e r a ź n o u w ija ć s ię z p łu g ie m . W u b ie g ły m n u m e r z e „Ga­

z e t k i“ p is a ła m W a m , d r o g ie C z y te ln ic z k i, ile m a ­ m y z ie m i, je ś li n ie p a m ię ta c ie , p r z y p o m n ę : 386000 k ilo m e tr ó w . J e s t n a c z em g o s p o d a r z y ć . Z ie m ia p ię k n a . G lin y i p ia s k i. N a g lin a c h u p r a w ia m y

(4)

p s z e n ic ę i b u r a k i, n a p ia s k a c h ży to i z ie m n ia k i.

M am y je s z c z e i c z a r n o z ie m , z ie m ię n a jb a r d z ie j u - r o d z a jn ą .

T o te ż , k ie d y id z ie s z z a p łu g ie m n a P o d o lu , c z y n a K u ja w a c h , to o d w a la sk ib y , n ib y - ś w ie ż y r a z o w ie c m a s łe m s m a r o w a n y , ta k a z ie m ia tłu s ta .

Są, w n a s z e m p a ń s t w ie i n ie u ż y tk i, ja k s z c z e ­ re p ia s k i w B łę d o w s k ie j p u s t y n i p o d O ljcuszem , lu b n a g ie g r a n ito w e s k a ły w . T a tr a c h , a lb o b ło ta i b a g n is te t r z ę s a w is k a n a P o le s iu . G dzie c z a s e m , ja k z a b r n ie s z w l e s i s t e g ą s z c z e , a n a p o tk a s z b a ­ g n a , to s tr a c h c ię p r z e jm ie , bo i t u g r z ą sk o i ta m w o d a i tę d y m ię k k o . . . „ Z d ro w a ś M ar ja “ ...

z a c z y n a s z z w ia r ą p o w ta r z a ć p o b o ż n ie i . . . ju z m a s z k ę p k ę tw a r d ą , je d n ą i d r u g ą . . w y b r n ą łe ś .

A le od czeg o r o z u m lu d z k i.

W P o z n a ń s k ie m ty lk o 4 p r o c e n t je s t n ie u ż y t ­ k ó w , bo p ia s k i z a le s io n o , a b ło ta o s u s z o n o . "

W id z ia ła m taką: s o s n ę w s z k ó łc e P r z e w o r ­ s k ie j, k tó r a n a n a j lo tn ie i s z y c łr p ia s k a c h s ię p r z y j­

m u je i r o ś n ie . N a w s z y s t k o je s t ra d a , b y le c z ło ­ w i e k c h c ia ł k o r z y s ta ć z r o z u m u , k tó r y m g o P a n B ó g o b d a r zy ł. W p r a w d z ie n a s ie n ie ta k ie j s o s n y k o s z to w n e , a le ja k ż e s ię w y p ła c i s o w ic ie , k ie d y p ia s z c z y s t e n a s y p y o s ło n i d r ż e w k o r o n ą .

A la s y tr z e b a u n a s s ia ć , b o ś m y je i sa m i l e k ­ k o m y ś ln ie tr z e b ili i N ie m c y w y w ie ź li d r z e w a co n ie m ia r a , w ię c k a ż d e n o w e d r z e w k o , to sk a rb ce n n y . N a s z a z ie m ia m a z o w ie c k a m ie ś c i ty lk o 18 p r o c e n t la s ó w , p o z n a ń s k ie 20 p r o c e n t, a z ie m ia k r a k o w s k a 26 p ro ce n t, d la te g o , że n a g ó ra c h n ie ­ m a z ie m i o rn ej, n a t o m ia s t r o s n ą p ię k n e la s y .

N a d z iś k o n ie c . P r ó ż n o c z e k a m n a l i s t od k tó r e j z n a s z y c h C z y te ln ic z e k , k tó r y b y m i p o w ie ­ d z ia ł, że te w ia d o m o ś c i je z a jm u ją . N ie p r z e s ta ­ ję je d n a k go o c z e k iw a ć . M rów k a.

--- o---

starości, a potem nigdyby już w yprostow ać się nie da­

ła. Tak i z sercem ludzkiem , gdy zamłodu n ik t nient n ie kieruje, nic naprostowuje, żeby się do złego n ie gięło, n ie uczy chować przykazań Bożych, to i cóż w tern dziwnego, że w yrośnie czasem złe, n iclito śe!-we, w ystępne.

— P raw da to, ciotko, prawda — odrzekłem, —*

ale jakże na to poradzić, kiedy na św iecie wszystko naopak.

— Jakto naopak, chłopcze ? — spytała.

— A no, któż to będzie te niby młode brzózki pro­

stował, te dzieci chow ał?

— M atki.

— C h a ch a ck a ,— roześmiałem się serdecznie, — m atki, ciotuniu ? K iedyż niejedna m atka sam a jest

głupia, nic nie um ie!

— To też to źle, — w estchnęła smutno ciotka.

— I tak, —- m ówię dalej, —- dziecka niema kto wy­

chować. A jak głupio w yrośnie, to choćby taki głup i człowiek tr a fił na mądrzejszego od siebie, to go nie posłucha; choćby i czytał książki i mądre rady sły­

szał, to im nie uwierzy.

— Prawda i to, synu, że są i tacy głupi ludzie na świecie. —

— Alboż to raz słyszałem takie rozmowy ? M ówi jeden do d ru giego:

— W idzisz, bracie, ty źle robisz. N ie lataj tak , nie bałam uć się! Masz żonę p oczciw ą ; czemu jej n ie pilnujesz? Czemu ona ma za tobą oczy w yp łak iw ać)

— A tobie co do tego? — krzyknie tam ten hardo.

— P ilu m swojej baby, a do m nie ci wara!

CIOTKA FELIKSOWA.

(Ciąg dalszy.)

N a drugi dzień było brzydko n a dworze, słota od rana do nocy. To też siedzimy sobie pod wieczór z ciotka w e dwoje w izbie. Deszcz chlapie a chlapie na dworze, w iatr nim sypnie w szybki naszej chaty i zawy- je żałośnie. Ciotka odmawia półgłosem różaniec, a ja plotę ze słom y warkocze, żeby niemi drzwi .n a zimę poobijać.

1 Siedzę sobie i rozmyślam nad tern weżorajszem zdarzeniem i spojrzałam na twarz ciotki. T aka w niej dobroć, łagodność jaśnieje, taka słodycz patrzy z tycli Oczu wybladlych od starości, że aż za serce' chw yta.

M y ślę sobie, zkąd się to wzięło, czemu ciotka taka inna, p iż w szystkie k obiety w naszej wsi? I tak m nie to py­

tan ie dręczy, że w końcu podchodzę do ciotki, cału ję ją iw rękę i m ów ię;

— Pow iedzcie m i, matko, kto was dobroci takiej

nauczył? .

A ona spojrzała na m nie i m ó w i;

— Życie gnoje dziecko drogie, życie nauczyło m nie być w yro*im iałą na błędy'drugich. W ięcej jest łudzi niemądrych jak złych, więcej jest na świecie nędzy niż w ystępków , w ięcej ciem noty niz zbrodąi.

T rzeba ludzi uczyć, dobrze uczyć, oświecać więcej, niż tkarać. Ot, widzisz tę młodą brzózkę nad drogą, wiatr i ją zgiął aż do ziem i prawie, bo młoda, nie ma sity mu

•; się. oprzeć. N ie naprostuj, nie uwiąż do palika, nie j pilnuj, by prosto rosła, to i taka k rzyw a rosła by do

Nasza policja.

N afceżeńsiw o ża ło b n e za 43 p o licja n tó w . D a w n ie j z o d r a z ą p a tr z y liś m y n a p o lic ja n ta , b o b y ł o n z n a r o d u n a s z y c h w r o g ó w , a je s z c z e n a jc z ę ś c ie j ła p o w n ik i p ija k , k tó r y n ie z a s łu g iw a ł n a n ic z y je p o s z a n o w a n ie .

D z iś m a m y n a s z ą p o ls k ą p o lic ję . Z d ró w , r o ­ s ły , s iln y , p o w a ż n y i s p o k o jn y , a u p r z e jm y n a s z p o s te r u n k o w y b a c z y p iln ie n a w s z y s tk o , co s ię d o k o ła d z ie je i w y ła w ia ło tr z y k ó w , c z ę s to , z a n im c o ś u k r a d n ą , bo z n ie p o k o ju r u c łió w o d g a d n ie , ja k ie g o p ta s z k a m a p rzed so b ą.

P o lic ja n ta te ż s z a n u je m y . W d u ż y c h m ia ­ s ta c h ty lk o do n ie g o z w r a c a m y s ię o in fo r m a c je , b o n ie b e z p ie c z n ie p y ta ć b y le k o g o . N a przyjazdu n y c h i ła tw o w ie r n y c h c z y c h a n ie r a z ło tr z y k , k tó ­ r y p o d p o z o r e m d ob rej r a d y o k r a d n ie d o cn a . P o ­ lic j a n t ó w je s t je sz c z e za m a ło , i n ie r a z g o s z u k a ć tr zeb a . L ep iej je d n a k p o sz u k a ć , a n iż e li w p a ś ć w p u ła p k ę .

A le i je m u g ro z i n a k a ż d y m k r o k u n ie b e z p ie ­ c z e ń s tw o i s w ą w ie r n o ś ć d la o b o w ią z k u p r z y p ła ­ c a c z ę s to ż y c ie m , k tó r e m u z a b ie r a z b r o d n ic z a r ę ­ k a . — —

W r o k u u b ie g ły m p e łn ią c słu ż b ę , p a d ło 43 p o ­ lic ja n tó w .

T o te ż w p r z e p e łn io n e j ś w ią t y n i św% A le k s a n ­ d r a w W a r s z a w ie o d b y ło s ię u r o c z y s te za ic h d u ­ s z e n a b o ż e ń s tw o . N a k a z a ln ic ę w s z e d ł c z c ig o d n y k s . p o s e ł W y r ę b o w s k i i g o r ą c e m s ło w e m u c z c ił p a m ię ć ty c h , k tó r z y b r o n ią c M a je s ta tu R z e c z y p o ­

s p o lite j, p o le g li w o b ro n ie ła d u p u b lic z n e g o i b ez­

p ie c z e ń s t w a jej o b y w a te li.

W ie le b n y k a p ła n , p o d n o s z ą c z a s łu g i z m a r ­ ły c h , s t a w ia ł ob ra z te g o d o s k o n a łe g o p r z e d s ta w i­

c ie la słu ż b y p o lic y jn e j, k tó r y w in ie n b y ć p r a w y , b o b r o n i p r a w a , s p r a w ie d liw y , bo s p r a w ie d liw o -

(5)

Numer 3 G A Z E T K A D L A K O B I E T . Strona 5

ś c i str z e ż e , k a r n y , bo b ez w z g lę d u n a n ie b e z p ie ­ c z e ń s tw o w ła s n e g o ż y c ia , s p e łn ia k a r n ie to , co m u s u m ie n ie p e łn ić n a k a z u je .

Ci, k tó r z y o d e s z li i są p rze d B o g a o b lic z e m , b y li t a k im i. Ż y w i id ą ic h śla d e m , w ię c n ie c h ic h r ę k a B o ż a b ro n i i o s ła n ia .

M y z a ś w s z y s c y p o w in n iś m y ju ż z a p o m n ie ć o d a w n y m p o lic ja n c ie , w r o g u , a s z a c u n k ie m o ta ­ c z a ć te g o , k tó r y je s t n a s z y m o b r o ń c ą i p r z y ja c ie ­ le m , s tr z e ż e n a s z e g o ż y c ia , m ie n ia i ła d u w c a ły m

k r a ju . M r ó w k a .

P A L E C BO ŻY.

W ostatnim num erze Gazety Świątecznej czyta­

m y następującą wiadomość: „Donoszą z K rakowa co następuje: Pam iętają jeszcze ludzie w K rakow ie za-

"mięszanie, k tóre, wy wołali socjaliści w roku 1922 na pasteręe w kościele Panny Marji.

P rzyszło w tedy do kościoła dwóch kolejarzy, so­

cjalistów , i naglć podczas nabożeństwa w ydobyli z kie­

szeni harm onijki i dla sponiew ierania w iary św. za­

częli w ygryw ać 'na W ek „Czerwony sztandar“ — a gdy się ludzie, dokoła obruszyli, zagrali jeszcze jak ieś sprośne pleśni. W ypchnięto świętokradców z kościoła, a le że m ieli jeszcze pomocników, więc wszczęła się przy tern gorsząca bójka. Zapomniano już prawie o tern zdarzeniu, aż n a g le teraz przypomniało się ono w szystkim . Obaj ci ludzie bowiem nic doczekali dru­

giej pasterki i co dziwniejsza, zakończyli życie nagłą śm iercią w jednym dniu obaj, a dniem tym była w łaś­

nie ostatnia w igiłja B ożego Narodzenia, czyli rocznica w yw ołanej przez nich gorszącej burdy.

"Mówią ludzie, że to jest palec B oży.

---o--- -

— Albo ot niedawno, stary Kolba, co go ciotk a przecie zna, dobry człow iek, wszedł po coś do kuźni.

P atrzy, a to kowal kijem swego syna okłada. Chłopiec krzyczy nieludzkim głosem, w ije się z bólu! A ten nic, w ali gdzie bądź a za kołnierz ściska chłopaka, aż mu oczy na wierzch wyłażą.

— Z litujcie się, człowieku, nad rodzonem dziec­

kiem ! — mówi Kolba. — Toć kalectw a m ożecie mu narobić!

K ow al nic, w zapam iętałości ani słyszy, co do nie­

go mówią.

W tedy K olba bierze go za rękę i chce mu k ij odebrać. <A ten jak m e walnie starego przez p lecy tym samym kijem, to mu aż guz jak pięść wyskoczył.

1 cóż mu przyszło z tego, że chciał drugiego dobroci nauczyć? — pytam .

— Tak jest, — odrzekła mi ciotka; — toć i przy­

słow ie z tego powstało, że „prawda w oczy k ole“. A le zawsze, choć człowiek za powiedzianą mu w oczy praw­

dę oburzy się na razie, to jednak nie trzeba się tern zniechęcać; zawsze tam z przestrogi czy z dobrej rady coś w jego duszy zostanie. Przyjdzie ch w ila opamię­

tania, to sobie przypomni. Trzeba tylko koniecznie, żeby ten, co drugich uczy, sam był zacny i szlachetny człow iek; żeby sam robił to, do czego drugich nama­

wia, a nie popełniał tych przewinień, od których dru­

gich odwodzi. N ic mówię tu, żeby każdy, kto prze­

strzega drugich i rady im daje, był św iętym . Św iętych jest m ało na świecie, a zw yczajny człow iek nigdy nie jest w oln y od jakichś wad. I najzacniejszem u zdarzy się czasem błąd popełnić. A le chodzi o to. żeby czlo-

U O K I E N K A .

W chacie u m ego siedzę okienka, Cieniuchną nitkę wysnuw a ręka, Przedem ną kądziel siw a brodata, A oczy lecą na koniec świata.

Z m ego okienka widać niem ało, B y le się tylk o patrzeć umiało,

B y le tchem ciepłym , od wnętrza chaty, Odehuchać srebrne na szybach kwiaty™.

W lew o i w prawo widać szmat nieba, I tylko oczy podnieść potrzeba,

Żeby zob afzyć wśród gwiazd tysiąca Gości w ielk iego, eości bez końca.... •

Choć w szybce otwór taki m aleńki,

Choć m gła się nad nim wiesza, jak smutki, Choć rosa stoi w perłach jak łezki,

W idać h e t ! ca ły pałac niebieski.

A kiedy wiosną k ogut zapieje, K iedy w słoneczku wiosna odnieje, To taka jasność uderzy potem.

Jakby kto chatę potrząsnął złotem.

I widać w tedy z m ego okienka, Ja k się u brzegu chwieją czółenka, Jak ta W isełka, t a m odra nasza, Flisów do drogi z sobą zaprasza..™

W iosce tam w ielkiej wody nie trzeba, M łynek na strudze dość zm iele chleba...

A nieraz przecie m yślę: moc boża, Że n asza W isła idzie do m orza!

Id zie i szumem po św iecie gada,

u u nas spraw ia gromada....

I niesie — B óg sam wie, jak daleko T ratw y, i pleśnie, i łzy co cieką....

Z m ego okienka w idać na lew o Ogromne, stare, spróchniałe drzewo, Co powiadają, zakwitnie wtedy, Jak już na św iecie nie będzie biedy.

■—~ - -

wiek co drugich naucza, sam m iał serce szlach etne i szczerą chęć pom agania drugim do dobrego. A przy­

kład zawsze tu lep szy niż rada. Człowiek ma -gromny pociąg do naśladownictw a. N iech jedna d ziew 'zv n a ubierze się do kościoła w pelerynkę, wnet w szystkie jak owce rzucą się do pelerynek. Niech jeden 1 buz jaki zacznie tow arzysza przekpiwać i przedrzeźniać, w net w szyscy się do tego wezmą. Trzeba z tej ludzkiej skłonności korzystać, i nie radami, n ie gadaniem , ale czynem, przykładem uczyć tego, co dobre, i piękne, i szlachetne. Ä widzisz synu, jaką to m nie P an B ó g daje pociechę, jak to m nie ludziska chętnie słuchają.

Ja nie potrzebuję z radami się narzucać. Ludzie sami do m nie idą po radę w kłopotach, po pociechę w sm ut­

kach.

— A, bo ciotka to co innego, ciotka całkiem inna k obieta niż w szystkie.

— Jakto inna? taka sama jak wszyscy, a dużo, dużo jest mądrzejszych odemnie.

— A le lepszej to chyba niema na całym świecie,

— zawołałem , — C iotka to sercem ludzi kierze za serce, i dlatego tak ją wszyscy słuchają.

— A no widzisz, chłopcze drogi, zapam iętaj to so bie na całe życie, że n ie tyle rozumem z drugim zro­

bisz, co sercem ; nie ty le mądrością, co dobrocią. Z m iłością trzeba iść do ludzi, z gorącą miłością. Czło­

w iek ciem ny, nieoświecony, to jak dziecko: złością z nim nic nie zrobisz. Mądrego twego gad ania vn n ie usłucha i nie zrozumie. P . R estorffow Ł

(C iąg dalszy nastąpi).

(6)

N i ludzkiej krzywdy, ni poniew ierki, A n i wojenki, ani żołnierki...

Gdy każdy w w łasnej chacie zasiędzie I w szystkich braćmi nazywać będzie....

Jachym tam temu nie była krzywa, Chce się zwać bratem , niech się nazywa....

B yleb y tylk o Jaśka w Dąbrowie D a li inaczej wołać ojcowie!...

Ä tam na prawo gdzie B oża M ęka, W idać het!... pole z m ego okienka, P o m iedzy tatuś w zam ysłach chodzi:

Czy też zarodzi ?... czy nie zarodzi?...

O j!... głód — to straszna jest kara nieba...

O jcze nasz, daj nam czarnego chleba!

Zapal nam słonko najświętszą ręką X rzuć promyczek w każde okienko!

Mar ja K onopnicka.

X Ö C C C K X X X K X X X X X X X X X X X X X X X X X X X X

Wiosna i d z i e . . .

Jeszcze mróz niekiedy stroi w śnieżne kw iaty szy- 6 y , ale jasne słonko ciepłym oddechem uwalnia je z lo­

dowej powłoki, budząc radość i nadzieję w każdem ludzkiem sercu.

B o jakżeż nie cieszyć się i nie dziękować B ogu, ze nam pozwolił doczekać tej chw ili i oglądać cuda w stającej ze snu zim owego ukochanej ziem i naszej karm icielki.

Z ielona ruń ozimin, om yta w iosennym deszczem, podnosi listeczki, skowronki z radosnym św iergotem w zbijają się ku N iebu, a rolnik przeciąga na słonku Wypoczęte ramiona, aby wziąść się do pracy.

P iękna jest praca na roli, a jeszcze uszlachetnić ją m ożemy myślą, że pracujemy dla B oga, O jczyzny i R odziny. N ie każdemu jest dane dokonywać w ielk ich czynów , składać hojne ofiary na ołtarzu O jczyzny, ale każd y z nas przez w ypełnienie gorliw e swoich szarych codziennych obowiązków może być praw dziw ie poży­

tecznym obywatelem swego kraju.

Tak już niedługo obchodzić będziemy uroczyste Ś w ięta Zmartwychwstania, w których nietylko natura cała przyw dziewa szaty godowe, a le i domy nasze sprzątnięte, ubielone i ozdobione kwieciem , odśw iętny przybierają wygląd. N iechże nie będą opuszczone na­

sze skromne k o ścio ły , w iejskie i niech zajmą się grun- townem ich uprzątnięciem , wymyciem i przyozdobie­

niem czytelniczki G azetki dla kobiet i Siostry R ó­

żańcowe, porozumiawszy się co do tego ze swym ks.

proboszczem, który zapewne z zadow oleniem przyjmie o fia r ę z pracy kobiet dla sw ego kościoła, a spełniw szy taki czyn piękny, z większą pociechą śpiewać będziemy

radosne A llelu ja. H . D.

X X X X X X X X X X X X X )O n C 3 0 0 0 0 C X X X X X X X X X

J a k budzić w sercu dziecka m iłość Boga?

K ażda pobożna m atka stara się o to, by dziecko jej także pobożne było. Żeby w ięc to osiągnąć, uczy już w cześnie m aleństw o sw oje długiego pacierza, po­

tem katechizm u, ile sam a umie, opowiada dziecku o B o g u i bierze je często z sobą do kościoła.

N ie m ożna powiedzieć, że to matka zła. Owszem, poczciwa ona i chce dobrze. D laczego jednak, ku w ielk iej zgrozie, dziecko powiada: „Mamo, jabym chciał, żeby B ozi nie było“ ?

Oto dlatego, że m atka często — bez zastanowie­

n ia , z gniew em i uporem każe drobnej dziecinie mó- f t ić d łu gi pacierz w tedy, kiedy ta jest rozbawiona,

śpiąca, albo głodna. K aże m ówić pacierz, kiedy inne dzieci już łyżkam i dzwonią, uganiając się za skw arka­

mi, a zapach smacznego śniadania m yśl i serce dziecka trzyma mocno przy misce.

Z katechizm u uczy rzeczy trudnych, które słaby um ysł dzieciny nużą i męczą. W kościele gzarpie, po­

pycha, każe klęczeć, m ówić pacierz jeden po drugim i cierpieć cicho to, że starsi się "kręcą, depcą i gniotą.

A rozmawiając o Stw órcy W szechm ocnym , nie­

skończenie Dobrym i M iłosiernym , zamiast budzić w serduszku niewinnem m iłość B oga, straszy N im usta­

wicznie.

Grzm oty, błyskawice, pioruny. D ziecko blade, drżące tuli się do m atki, a ona p o w ia d a : W idzisz, jak się Bozia g n ie w a !

Upadł dzieciak żywy, krwią się zalał i płacze żałoś­

nie, a matka n a to: „Masz, P a n B óg cię skarał za to, że łazisz po stołkach“.

Czyż się dziwić, że dziecko tak przedstawionego B oga kochać nie może? M ówi biedactwo rano i w ie­

czór pacierz napół z płaczem, często usłucha starszych i grzeczne jest, lecz dlatego jedynie, że owej zem sty B ożej bardzo się boi. Przeraża je nawet ta Bozia w obrazie, w obrazku. Chciałoby, aby Bozię zasłon ili, bo nie może bawić się swobodnie, — albo żeby Bozi w cale nie było.

Matka więc sprawiła, że oto m aleństwu niew in­

nemu, jednemu z takich, o których Chrystus pow ie­

dział: „Pozw ólcie dziateczkom przyjść do m nie,“ tak już z Bozią ciężko. A później, gdy częstsze są okazje do grzechu, jakże to takiem u, co nie m a m iłości ku Stw órcy, jeno strach, jeno ciągłą bojażń kary, jakże takiem u źle! Jak że.m u ten B óg m iłosierny zawadza.

Choć o tern nie m ówi, choć idzie z innym i co św ięto do kościoła, choć odmawia ten pacierz, którego matka nauczyła, nie daje mu to jednak żadnej pociechy. Ro­

bi to tylko dlatego, by go P an B óg nie skarał.

N ic więc dziwnego, że gdy takiemu stanie na dro­

dze wygadany mądrala i wytłom aczy, że B o ga niema, czepia się tego z radością — i przybywa społeczeń­

stwu niedowiarek.

--- 0O0---

Dobra, roztropna matka, zam iast strachu, miłość powinna budzić do B o g a w serduszku m aleńkiego je­

szcze sw ego dzieciątka. Z m aleństwem przv piersi trudno rozprawiać o Bogu, opowiadać mu, że B óg jest duchem niewidzialnym , że cały świat stworzył, że nim rządzi, że jest naszym Ojcem M iłosiernym a Spraw ie­

dliwym . M aleńkiej dziecinie tym czasem w ystarczy ładna B ozia w obrazku.

Riech m atka z pociechą swoją na ręku staw ia przed obrazem k w iatk i, niech zapala lampkę. N ie c h m ały dzidziuś, siedzący w kolebce, widzi, że ta matka jego^ kochana klęka tam, że się modli pokornie, a w krótce i on pojmie, że Bozia, kiedy ta k się do N iej zwracają, to pewno „caca'%

Jakże chętnie zrobi Bozi „pa“, jeśli matka tego zażąda, jak chętnie pozwoli przeżegnać się niedołężną jeszcze rączyną. A z czasem, gdy już chodzić zacznie, samo pójdzie pod obraz, klęka tam, bije się w piersi i żegna. Jeśli nie śmieją się starsi, robi to ogrom nie po­

ważnie. W tedy można już zacząć z dzieciną króciutki paciorek.

Przeżegnać ją rączką i zrobić Bozi „pa“ za m am u­

się, za tatusia, za siostrzyczkę, za papa, za słoneczko, za kw iatki, za pieska i t. d.

T a k ą m o d litw ą w p a ja ć s ię b ę d z ie p o ję c ie o O p a tr z n o śc i B o żej, w y r a b ia ć te ż m iło ś ć i w d z ię c z ­ n o ś ć za o tr z y m a n e d a r y .

W m ia r ę w y r a s t a n ia i r o z w o ju d z ie c k a , m o ż ­ n a z n ie m m ó w ić co ra z d łu ż sz y p a c ie r z , ale n ig d :

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Serdecznie życzym y gospodyniom klonow- skm, żeby rychło u siebie nasze rady zastosow ały..

cał do najliczniejszego zapisyw ania się do K ółek, gdyż wtedy najlepiej zrozum ieją kobiety ważność postępu rolniczego, a nie będą go u trudniały, jak się

szczone, będą wiozły rzeżką młódź, k tó ra ze śpiewami, wesołością, zajedzie do najbliższej wsi na nabożeństwo, a potem dalej, zostawiając tylko tyle czasu,

Gdyby nie można było inaczej, to zacząć przymusem, ale jeśli dziecko tyle już rozwinięte, że można do jego rozumu i serca przemówić, to wszelkich przymusów

Po obejrzeniu tych wspaniałych budynków i wysłuchaniu objśnicń, udzielanych u- przejmie przez panów Dyrektorów, udaliśmy się do poblizkiego domu, w którym

zówki, które tutaj daję, są tylko ostrzeżeniem, jäk sie zachować, żeby choremu nie zaszkodzić, oo bardzo la#-, wo się dzieje, szczególni oj przy

Idimo to, niższy personel lekarski, ja k felczerzy akuszerki i babki ciągle posługują się pijawkami, których handel jest dość rozwinięty.. I byłoby jeszcze

Z astaliśm y szpital pusty, lekarz, zam ieszkujący stale w domu obok szpitala, opow iadał nam jak troskliwie odbyw a się w ychow anie dzieci, każde dziecko musi