• Nie Znaleziono Wyników

Działalność antykwaryczna i kontrole urzędu skarbowego - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Działalność antykwaryczna i kontrole urzędu skarbowego - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

MAREK GACKA

ur. 1952; Turek

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, działalność antykwaryczna, obserwacja przez SB, kontrole urzędu skarbowego

Działalność antykwaryczna i kontrole urzędu skarbowego

Ciągnąłem za sobą tę sferę bezdebitu czy znaczków, czy kartek, no to to był raj. To było nie do wyłapania. Oczywiście później poznawałem nazwiska. Ci, co przychodzili oficerowie przydzielani, zmieniani dla mnie specjalnie, to były jaja po prostu.

Peowiaków się zamieniła w Wall Street, bo to przecież złoto, dolary, to na Peowiaków, więc tak zwane K 17 czy K 19, czyli te gospodarcze [jednostki wysyłali].

Przychodzili, jeden udawał [pasjonata gór], był doskonale zorientowany, nie musiał udawać, kochał góry. To było coś niebywałego, szef, wydziału, Andrzej, ale nazwiska nie pamiętam już. To, co się tam działo, tam wrzało życie gospodarcze, tam przecież te wymiany, handel wiadrami złota, nie tam na pierścionki, przecież te napady, które były i tak dalej, to się naprawdę cuda działy. I oni tego pilnowali, a przy okazji [mnie].

Ja nie wiedziałem, że jestem dość dokładnie pilnowany przez czwarty wydział, bo mnie podciągnęli pod Kościół za Wojciecha, już od Wojciecha się oczywiście okazuje, że to ciągnęli.

Już nie pamiętam roku, ale taki ogromnie trudny rok, jaki przechodziłem, byłem za bardzo medialny, tak mi powiedzieli. To później się wszystko okazało. Natomiast nie wiedzieli, jak mi zabrać licencję, jak zamknąć to dziadostwo po prostu, jak to zrobić.

Więc wiadomo, że służby się posługiwały instrumentami finansowymi, od tego były urzędy skarbowe, nas wtedy było tylu, co na palcach dwóch rąk można było policzyć, prywaciarzy. Więc mi urządzili taki czerwiec, że jak ma trzydzieści dni, ja pracowałem od poniedziałku do soboty, tak miałem tylko trzy dni pracy w czerwcu. Miesiąc złoty, bo to przecież nagrody dla szkół, to się zarabiało. Z urzędu skarbowego przychodził na kontrolę do mnie zastępca naczelnika, taki politruk totalny, który najbardziej, jakby to powiedzieć, przewietrzył wszystkich swoich kolegów i koleżanki ze szkoły średniej, na niego patrzeć nie mogli, na pana Antoniego. On przychodził do mnie na kontrolę i to było tak: jego kontrola, po jego kontroli izba skarbowa przyszła, zaplombowała lokal, tak że mi klucze zostały: „No, to weźcie sobie klucze, bo mi są niepotrzebne”,

„Nie, pan otworzy nam jutro”. Były podwójne drzwi, więc plombowali od środka, żeby

(2)

nie filmować z zewnątrz. No i przychodzili, nie wiedziałem, o co im chodzi, ale byli bardzo szczęśliwi, jak spisywali remanent, po raz kolejny, to już był piąty czy któryś w tym roku remanent spisywany. Spisywali wartościowo front księgarni, na froncie to leżały zasadniczo powojenne wszystkie rzeczy. No i przeszliśmy na zaplecze i ja zaczynam podawać ceny, typu dwadzieścia pięć tysięcy za książkę, dziesięć tysięcy, na dzisiejsze. „Co pan sobie wyobraża?! Skąd takie ceny?”, ja mówię: „Proszę, katalog”, „To niemożliwe!”, „Tak, możliwe”. I wtedy się okazało, na drugi dzień się przyznali, że świat się przewrócił, bo pisali sobie daty wydania przy cenie, ponieważ chcieli przynajmniej tak mnie ciachnąć, żeby mnie zostawić na współczesnym, żeby ograniczyć licencję, że zostanę przy świeżych książkach, a przy świeżych znów był przepis – nie wolno ci zmienić ceny.

Ja odważnie zaskarżyłem sprawę do ministerstwa finansów, ale oczywiście żeby nie życzliwi ludzie, to nie ma o czym rozmawiać, to jest sprawa prosta. I to też kręgi kulowskie takie fajne. Półtora roku prowadzili sprawę w ministerstwie, bo to aż dotarło do wiceministra odpowiedzialnego za podatki bezpośrednie, bo tam chodziło o to. Nie przychodzili na remanenty, na nic, końcowy remanent ich nie interesował, zajęli mi wszystko. Samochód, mieszkanie, wszystko! Nic nie miałem, a jeszcze dostałem taką wymyśloną grzywnę, że jest to szkoda wielkiej wartości gospodarczej, coś tam, na [wysokość] kilkudziesięciu tysięcy złotych, których wiedzieli, że nie mam. Trzy dni dostałem do zapłacenia. Taka była fajna kawiarenka, Teatralna, na Peowiaków.

Jestem tam, a tam był taki bliski mi człowiek, kiedyś mu bardzo pomogłem – jak to nigdy nic nie wiadomo, jak to się pięknie odwrócić może. On był centralnym cinkciarzem Wall Street lubelskiego, Jureczek, Małpa. Nie miał specjalnego wyglądu, był na żółtych papierach, syn generała, tak że nie mogli go tknąć. Tak siedzimy przy kawie, taki mały koniaczek i mówi Jurek: „Ty, co ty tak dzisiaj wyglądasz?”. „A – mówię – Jurek, teraz już chyba przegrałem. Już nie dam rady. Nie pociągnę”, bo miałem tam właśnie trzy dni lub mam odsiadkę, areszt, nie ma dyskusji. On mówi:

„Jak przegrałeś, co ty przegrałeś?”. Mówię: „Jurek, nie mam kasy, a muszę wpłacić, bo jak nie wpłacę w trzy dni, to aresztują mnie i robią porządek po swojemu”. Nie zapomnę go, on tak siedzi, mówi: „I ty się tym martwisz? Takimi kurwami? Masz” – wyjął z kieszeni pieniądze. Mówię: „Jurek, ale kiedy ja ci oddam?”, „Jak będziesz miał – mówi – idź zanieś kurwom i wracaj, bo trzeba jakąś pięćdziesiątkę wypić”.

Zaniosłem, to zbledli, w urzędzie się zlecieli – kto mi pożyczył pieniądze? Bo część się bała pożyczyć, bo się zaczynała robić kicha, oprócz tego nie ma żadnej gwarancji, że te pieniądze wrócą, bo przecież mogę nie wyjść już, nie? Już tak wykończyli tych samochodziarzy, [że któryś] popełnił samobójstwo biedny. Tak że to są trudne historie. W każdym razie zapłaciłem, no i trwało [wszystko] półtora roku. Po półtora roku przychodzi pismo z ministerstwa, wtedy też tak mi ładnie pewne rzeczy na oczy wychodzą. No i oczywiście piękne zdanie, że przeprowadzone kontrole i rekontrole urzędu skarbowego pierwszego izby skarbowej uważa się za bezzasadne i bezpodstawne, podpis pana ministra i dwie strony wyjaśnienia. Nie zapomnę, jak

(3)

dzwoni naczelnik do mnie do antykwariatu i mówi: „Panie Gacka, może by pan na kawę przyszedł?”, ja mówię: „Dobrze”. „Wziąłby pan to pismo? Bo my jeszcze nie mamy”. Mówię: „Wezmę”. I przychodzę, pan Lis był taki, piękna postać, spokojny, przychodzę do niego, siadam, on czyta to pismo i mówi: „Panie Gacka, a mogę wezwać pana naczelnika?”, tego Tarczyńskiego. „Nie widzę problemów”. Okazało się, że złożył deklarację, że albo on, albo Gacka. I mu daje naczelnik [to pismo], przeczytał i mówi: „Mogę wyjść?”. Wyszedł i za chwilę – no, człowiek honoru totalnego – przynosi pismo – zwolnienie z pracy. Prosi o zwolnienie. A naczelnik mówi: „Nie no, ale to nie tak może gwałtownie”, „Nie – on mówi – ja jestem człowiekiem honorowym. Ja powiedziałem: albo Gacka, albo ja. Odchodzę”. No i przeszedł do izby skarbowej.

Data i miejsce nagrania 2015-10-15, Lublin

Rozmawiał/a Alicja Magiera, Marek Słomianowski

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trzech, czterech klientów się mieściło [w antykwariacie] i już było pełno, już tam nie było dyskusji, żeby ktoś jeszcze wszedł.. I tylko on wiedział, gdzie

Zamknęli całą Peowiaków, milicja go podprowadziła, jest w antykwariacie i interesowało go kilka pozycji, a szczególnie mówi: „Proszę pana, słyszałem, że pan dysponuje

Był taki mój kolega, z Anglii wrócił, z emigracji i znaki drogowe wchodziły nowe i on mówi: „Marek, ty masz znajomych w komendzie”, a był Arek Superczyński, my się

Ale miałem fajnie, bo w tydzień później miałem Stefana Kisielewskiego, bo jego „Alfabet” się ukazał.. I wiozę Stefana, i pytam: „Panie Stefanie, ale tu przy

Tam przychodziliśmy z Ludwikiem Żmigrodzkim, panem doktorem, bo później się zaprzyjaźniłem z nim, później byłem dla niego, no, najbliższy, bo Katyń nas

W „Karafce La Fontaine'a” Wańkowicza jest bardzo dużo o szybkim czytaniu, więc dla mnie powieść dwieście, trzysta stron, żeby ją przerobić w wieczór, nie była

Najgorsze było, że Leszek położył ją, a ja bez przerwy cięgi zbierałem, bo jak się z chłopakami z Warszawy spotykałem, a to wszystko siedziało, warszawka siedziała w

Ten żołnierz, bo to był posterunek wojskowy, ogląda te jego dokumenty, zagląda mu do samochodu i mówi tak: „Wąsy się zapuściło, tak?”, a szwagier do niego,