• Nie Znaleziono Wyników

Klienci antykwariatu - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Klienci antykwariatu - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

MAREK GACKA

ur. 1952; Turek

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, antykwariat, klienci antykwariatu, klienci, Waldemar Łysiak, Andrzej Molik, Jacek Federowicz, Jan Paweł II, ks. Tadeusz Styczeń, ambasador Finlandii

Klienci antykwariatu

To były piękne chwile, piękne czasy. Młody człowiek, piękni ludzie, piękni klienci.

Pisarze, poeci, świętej pamięci Cugow przecież, całe dnie przesiadywał. Świętej pamięci Walduś Dras, Waldek mi się tak podobał, bo pracował w gazecie, tam odpowiadał na przykład za dział horoskopów, przychodziły klientki, jak mu się któraś spodobała, mówi: „Spytaj, kiedy się urodziła, w którym miesiącu, to napiszemy ładny horoskop”. [Przychodził] Kaziu Grześkowiak, Leszek Siemion, Wojtek Siemion.

Leszek, rewelacja! Leszek, który w garniturku przylatywał z 3 Maja do Świętego Wojciecha, żeby dychę dostać, bo udało mu się wyrwać od żony, a tutaj telepie jak cholera. Boguś Madej, który przychodził bardzo często do antykwariatu. Oczywiście Rysiu Dunin, świętej pamięci. Piękni ludzie, piękni. Wielu, jak później leżałem czy w klinice, czy teraz nawet, [się interesowało]. Tyle lat to już nie istnieje, a te znajomości z tego okresu są. Ogromnie fajni, ogromnie pomocni [ludzie]. Tak że to dawał antykwariat, tę bliskość drugiego człowieka, obcowanie z nim. Tylko ciężko było pogadać, bo ja przecież jak ogłosiłem, że pięć procent obniżam cenę, to się kolejka ustawiała o szóstej rano, to się dziś w głowie nie mieści.

Piękni klienci. Lekarze i prawnicy. Stosy tych wizytówek. Ponieważ tak mi Bóg dał, że nieważne, jak długo będziesz czekał, ale książkę dostaniesz – nigdy klient nie odszedł bez książki, nie wchodziło w rachubę. Natomiast jeżeli na Lublin był przydział trzech „Encyklopedii Popularnych PWN”, no to księgarń Domu Książki było więcej niż tych encyklopedii, to kto miał dostać – Krakowskie, Chopina. W każdym razie ja się nie martwiłem, bo za tydzień, półtora tygodnia miałem dziesięć, piętnaście i dwadzieścia. Jak to robili, ja nie wnikałem. O dziewiątej otwierałem, a dziesięć po dziewiątej się otwierały legitymacje w antykwariacie, bo połowa tych, co weszła, to były służby i kontrola.

U pana Osiaka poznałem Jerzego Janickiego, jego najwierniejszym klientem był, później był kilka razy u mnie. Osiak gotowy był zamykać antykwariat, jak pan Jerzy

(2)

się pojawiał czy inni tacy. Wiedziałem na przykład, że Łysiak zbiera napoleoniki, a przejeżdżając przez Lublin, zawsze przychodził do Osiaka, przychodził później do mnie. U Osiaka był tylko ze dwa, trzy razy. No i miałem piękny napoleonik. Między kolekcjonerem a antykwariuszem się tworzy pewna więź, pewna zabawa.

Wiedziałem, że Łysiak szuka od lat i że nie może tego nigdzie kupić, a ja mam. I on przyjeżdżał tu gdzieś do leśniczówki, miał coś takiego, czy domek, czy coś takiego. I przychodził: „Przynajmniej pan pokaż, że to jest prawda”. Pokazałem mu. On był ogromnie nieufny dziennikarzom, żadne wywiady, nic takiego nie będzie. Ale był w tym samym dniu, w którym Andrzej Molik był, bo Andrzej był bardzo często – pomagał mi sprzedawać książki, te artykuły. I Andrzej mówi: „Ty, ty masz Łysiaka na zapleczu, tego Łysiaka?”, ja mówię: „Tak”. „Marek, ja muszę mieć z nim wywiad”, mówię – no jasny grom. A on mówi: „Nie masz nic, co by można mu było sprzedać?

No trzeba zrobić handel wiązany”. [Łysiak] wychodzi z zaplecza, mówię: „Panie Waldku, jest możliwość sprzedaży tego napoleonika”, mówi: „Tak? Już biorę, już płacę”. Ja mówię: „Nie, nie, tu jest mój przyjaciel i jest potrzebny wywiad”, mówi: „Pod żadnym pozorem! Żadnych wywiadów! Pan zna moją deklarację! Nie zgadzam się!”.

„To się rozstajemy”. „Kto to jest?!”, ja mówię: „Przyjaciel”, „Gdzie to będzie?”, „W

<Kurierze...>”, „Dawaj go pan!”. Na całą stronę pięknego wywiadu udzielił Andrzejowi.

Jak się wywiad ukazał, on przyjechał, ja mówię: „Proszę, panie Waldemarze, słowa dotrzymuję, jest pan właścicielem”. Tak że to takie chwile strasznie fajowskie.

Jak ogłosiłem, że będzie aukcja, cuda ludzi znosili. I Torę prawdziwą, rysunki Picassa i Salvadora Dali, mam kartki pisane do Józefa Becka czy gobeliny, które przynosili do zhandlowania. Najmniejszy miałem wydany Koran – dwa centymetry na centymetr, centymetr grubości, z lupką do [oglądania], to ze Lwowa mi przywieźli. Tak zdecydowani przyszli kupcy, wiedziałem, że nie są to zwykli ludzie, że jak podskoczę, to rana nie dożyję, natychmiast kupili, dowiedzieli się, ja w ogóle przecież nie ogłaszałem, że ja coś takiego mam, nie wystawiałem na wystawę.

Nie zapomnę Jana Kobuszewskiego, jak wszedł, byłem na zapleczu, i tubalnym głosem spytał o mapę Polski międzywojennej, no to ja mówię: „O Jezu, pan Janeczek!”. Wyskoczyłem. Krystynie Jandzie, jeszcze jak mąż żył, całego Gombrowicza organizowałem, jeszcze tego paryskiego, woziłem do Warszawy.

Machulski bardzo dużo czasu [spędził]. Gogolewski przychodził z tym swoim pięknym głosem, rano. Otwierałem, a wejście do teatru było naprzeciwko antykwariatu, bo oni tym bocznym wchodzili przecież, nie tamtym głównym. Tak że piękne takie chwile.

Andrzej Molik mi sprzedał, że Jacek Federowicz czyta kryminały tylko po angielsku i tylko Chandlera. I obsługuję klientów, jakaś to była późna jesień, a tu głos się odzywa – no on ma charakterystyczny, ale tak mnie jeszcze [nie tknęło] – i [o] Chandlera po angielsku [pyta], mówię: „O Jezu, pan Jacek!”, „A skąd pan to wie? To to się rozniosło?”. Tak że to były takie wspaniałe chwile, jak przychodzili. Wielka postać profesora Bartoszewskiego, wiele książek kupował ode mnie. Bardzo byłem zaszczycony tym. No i największa postać, czyli Jan Paweł II. I się szczycę, że nie do

(3)

biblioteki watykańskiej sprzedałem, tylko do sypialni. Przyjechał ksiądz Tadeusz Styczeń z Watykanu, to mój profesor. Przyszedł do mnie do antykwariatu i tak fajnie, spokojnie, jak to ksiądz Tadeusz, cichy, niewadzący, taka postać rewelacyjna: „Panie Mareczku, potrzebne są książki”, ja mówię: „A co?”, „Proszę pana, Norwid jakiś. Taki wie pan, zebrane dzieła”, „Ach – mówię – ten dziesięciotomowy w białych okładkach”, Gomulickiego. I on tak pięknie mówi: „Panie Mareczku, okładki mają być tak białe, jak szaty jego są”. I kupiłem dziewiczy komplet, o tyle to było wydanie piękne i fatalne jednocześnie, że on miał zaciągniętą szarym papierem taką okładeczkę na biało, piękną okładkę. To była bawełna przyklejona, ale nieimpregnowana, więc pierwsze dotknięcie i już zostaje palec, już jest kaplica. Był trzykrotnie. Jednej nie pamiętam wizyty, ale [podczas] drugiej było: „Panie Mareczku, czy pan coś słyszał o <Panu Tadeuszu>?”, mówię: „No tak, ale o co chodzi?”, „Z jakimiś ilustracjami Wilkonia”. A wtedy to była rewelacja, jak on się ukazał. „Bardzo jest potrzebny”. I później przyjeżdżał, mówi: „Dziękuję w imieniu [ojca świętego] i zaznaczam – nie jest w głównej bibliotece, tylko w sypialni”. Tak że to takie piękne chwile, piękne.

Miałem też piękną sytuację, bo ambasador [konsul – red.] Węgier, ten poeta, István Kovács, tłumacz wspaniały przyjeżdżał do Lublina i pierwszy wjazd był zawsze w Peowiaków, służbowym samochodem z chorągiewkami. Jak nam zrobił przyjęcie w hotelu w Warszawie, to pierwszy raz słyszałem człowieka, który wyśpiewał od początku do końca „Pierwszą brygadę”, bez zająknięcia. To był profesor. No i taką miałem też bardzo fajną sytuację i trudną, jak się okazało, bo przyjechał ambasador Finlandii z jakąś oficjalną wizytą, taką półrządową, i oczywiście zawsze się to zaczynało od komitetu wojewódzkiego. Ja spokojnie antykwariat otworzyłem, jestem w antykwariacie, dwóch panów się pojawia. Eleganckich, bystrych. „Proszę pana, my jesteśmy tu ze służb. Jest ambasador Finlandii w Lublinie i nie wiemy dlaczego, ale chce być bardzo u pana. Czy pan się posługuje językiem angielskim?”, ja mówię:

„Nie. Ale po niemiecku mogę”, „Pan ambasador nie lubi tego języka”. Mówię: „Po rosyjsku”, „Nie, nie rozumie. Czy możemy być my?”. No i tak wiedziałem, że będą, więc mówię: „Oczywiście, bardzo proszę”. A miało być [spotkanie] u wojewody, zamiast tam gdzieś w jakimś antykwariacie. Zamknęli całą Peowiaków, milicja go podprowadziła, jest w antykwariacie i interesowało go kilka pozycji, a szczególnie mówi: „Proszę pana, słyszałem, że pan dysponuje mapami”, ja mówię: „No tak, panie ambasadorze, tylko jakimi?”, „Bardzo mi zależy na mapach Finlandii sprzed drugiej wojny światowej”. Myersa takie atlasy miałem wielkie, piękne. Mówię: „Proszę, mogą być?”, „Cudownie!”. Kupił, a był około godziny. Tam się wściekali u wojewody, gdzie jest ambasador? Zawsze w obowiązku mieliśmy, tak mnie nauczono w ministerstwie, że jeżeli podejrzewasz, że dzieło ma opuścić Polskę, to musisz poinformować, że [trzeba] mieć zezwolenie, które wydaje ministerstwo na dobra kultury sprzed 9 maja [19]45 roku. No i tak spokojnie mówię do pana ambasadora tę formułkę, a on mówi:

„Tak, znam, rozumiem, ale pragnę pana poinformować, że jest jeszcze poczta dyplomatyczna”. Mówię: „Rozumiem, panie ambasadorze, dziękuję”. Przysłała mi

(4)

jego żona piękne podziękowania, pierwszy raz zobaczyła te wszystkie swoje ziemie przed zagarnięciem przez Stalina, przed tym równaniem granic i byli tak szczęśliwi.

Piękny list napisała, tak że o takie historie przesympatyczne się wydarzały.

Data i miejsce nagrania 2015-10-15, Lublin

Rozmawiał/a Alicja Magiera, Marek Słomianowski

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

I wtedy się okazało, na drugi dzień się przyznali, że świat się przewrócił, bo pisali sobie daty wydania przy cenie, ponieważ chcieli przynajmniej tak mnie ciachnąć, żeby

i co chwilę wylatują na zbity pysk bardzo ładne dziewczyny, Amerykanki, bo się okazuje, że w Heidelbergu była baza NATO i tam siedzieli Amerykanie, zresztą ja po tej

Starania, i Niemcy się starają, żeby nas na stałe przenieść, ale się to nie udaje, zostajemy tutaj, no i wtedy pertraktacje z panem Osiakiem, którego to był lokal zastępczy, bo

rabini tacy piękni i nie zapomnę, jak rabin wziął Bałabana, mówi: „Tak, tylko wie pan, ten jeden element jest taki trudny”, ja mówię: „Ale taka jest historia i ten krzyż

Był taki mój kolega, z Anglii wrócił, z emigracji i znaki drogowe wchodziły nowe i on mówi: „Marek, ty masz znajomych w komendzie”, a był Arek Superczyński, my się

Ale miałem fajnie, bo w tydzień później miałem Stefana Kisielewskiego, bo jego „Alfabet” się ukazał.. I wiozę Stefana, i pytam: „Panie Stefanie, ale tu przy

Tam przychodziliśmy z Ludwikiem Żmigrodzkim, panem doktorem, bo później się zaprzyjaźniłem z nim, później byłem dla niego, no, najbliższy, bo Katyń nas

Był taki bardzo fajny, bardzo cichy, bardzo spokojny [człowiek] w teatrze Osterwy, z tych służb technicznych, które są tam od scenografii, od tego przygotowywania spektaklu, no