• Nie Znaleziono Wyników

Kularze - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kularze - Marek Gacka - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

MAREK GACKA

ur. 1952; Turek

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, Kularze, studia, KUL, życie kulturalne, życie studenckie, kabaret Tey, cenzura, życie codzienne

Kularze

Będąc na KUL-u, organizowaliśmy imprezy, wszelkie Kularze takie kulturalne, to było na naszej głowie, czyli świętej pamięci Wojtek Łyżwa, Andrzej Pierzchała, dziennikarz Polskiego Radia Zielona Góra teraz, Tefelski, fantastyczna postać, no i Marek Gacka i nieśmiertelny ksiądz profesor Krąpiec, który mówił, że kiedyś z nami zrobi porządek.

Kularze, czyli cały ten pomysł, który był, żeby propagować ludzi kultury, szczególnie wyrosłych w korzeniach KUL-u, czyli fajni ludzie – i Szczepanik, i Wojnowska, Anka Kowalska, Joasia Szczęsna, to wszystko środowisko kulowskie, więc te spotkania były przecudowne czy zabawy, dyskoteki. No, po prostu się działo, jednocześnie wtedy był taki niesamowity prestiż dla obcych, żeby wystąpić na KUL-u. Na dyskotekę żeby przyjść, to płacili z innych uczelni, to to była wojna, żeby się dostać na dyskotekę.

To miało jakiś taki swój smaczek i dużą niezależność. Absolutną niezależność od rektora. Miał ogromne zaufanie, spotykał się, przekazywał. Sprawy na głowę brał świętej pamięci Januszek Krupski, to już mówi: „Nie wpuśćcie mnie tylko w bałagan jakiś paskudny”, a my ruszaliśmy na spotkania w Polskę, żeby zaprosić [ludzi]. Nas było tysiąc osiemset osób na KUL-u, studentów, a nie jak dziś dwadzieścia cztery tysiące, tak że my się na wszystkich wydziałach znaliśmy, już po pierwszym roku się każdy znał i wiedział, skąd jest, przecież to całe historie dzieci kwiatów, całe historie tego środowiska, które przygarnął ksiądz Krąpiec, żeby do wojska nie lądowało. Tak że to była taka, no, ogromna niezależność, wtedy człowiek sobie sprawy nie zdawał.

Kręgosłupem byli ludzie z KUL-u na tych Kularzach, natomiast do niego dopraszaliśmy [innych]. Czy to były kabarety, bardzo dobry jazz, Old Metropolitan Jazz, Wróblewski był, byli wspaniali ludzie, natomiast znów była specyfika, bo za coś trzeba było żyć, trzeba było jeść, mieć pensję. My nie mieliśmy pieniędzy, żeby im zapłacić, ale po co współpraca z przyjaciółmi z UMCS-u? Sprzedawaliśmy tam dwa koncerty, a trzeci był grany na KUL-u, tak że wszyscy byli zadowoleni. Kto by pomyślał, żeby zespół jazzowy grał na dyskotece, wtedy, no, to się w głownie nie

(2)

mieściło, no to oni u nas byli, tylko tyle żeby nas się cenzura czy w ogóle te wszystkie władze nie czepiały, to mówi: „Chłopaki, tak zróbcie, żebyśmy dzielili po czterdzieści pięć minut. Czterdzieści pięć minut gramy, małe co nieco, odpoczywamy i przerwa”.

No, to później byliśmy wzywani, że tyle koncertów na przykład się odbyło, kto za to zapłaci? Mówię: „Jak? Jakich koncertów? Oni przyszli, dla przyjemności grali”. Różne były formy zapłaty, ale zawsze się pięknie kończyło.

Najbardziej przeżyłem kabaret Tey w jego okresie absolutnej świetności, kiedy pojechałem tam, ja, mały robaczek, oni już bardzo znani, ogromnie, to taka była perełka. Przyjechałem do Laskowika, spotkałem się, nie zapomnę wejścia do teatru w welonie, pług chłopski był w tych drzwiach wejściowych i ta widownia. Taki był Wajs, jeszcze grali taki numer z dolarem na wędce, gdzie na wędce puszczali w widownię dziesięcio- czy studolarówkę i kto ją złapie, i pod to po prostu było wszystko grane.

Jak durni siedzieliśmy przy piwie, powiedziałem: „Co, nie załatwię? Załatwię” i złapał mnie za język Wojtek Łyżwa świętej pamięci, mówi: „Ty, mądry, wczoraj mówiłeś, że Tey przywieziesz”, ja mówię: „Przywiozę” i pojechałem jak Piętaszek do Poznania, w końcu niby poznaniak, Wielkopolanin. Tam mnie przyjęli, się tak zachwycili, że wystąpią. Mówię: „Tylko będziemy mieli problemy z opłatą”, „Nie, słuchaj, Marek, to my zagramy jeszcze koncert. To poinformuj, że tam będziemy. Trzeba będzie tak zrobić – no bo to długa wyprawa, dziś taki przejazd nie jest takim nieszczęściem jak wtedy, że cały dzień jazdy – zagramy jakiś koncert, słuchaj, strasznie chcemy wystąpić”. Ja przyjechałem, zadowoleni siadamy do dobrej kawy, mówię: „Mamy Tey”. Tey ląduje na plakaty. Plakaty mają aktualność tylko do rana, ponieważ rano rektor nas wzywa czy ktoś i mówi: „Co wy rozrabiacie? Jaki kabaret?”, „No, Tey będzie, panie rektorze”, „Właśnie dzwonili, że nie będą mogli”. Ja mówię: „Co za numery świata?”, dzwonię do Laskowika, rozmawiam, a Zenek tak fajnie mówi: „Oj, Marek, Marek, ty nie wiesz, że telefony są szybsze od pociągów? Jeżeli wystąpimy, musimy opuścić nasz lokal, już dostaliśmy pismo”. Tak że tak szybko zadziałały władze cenzorsko-obyczajowe. Tu byli, gdzie później był klub Masza, na Narutowicza, na piętrze cenzura była. Wspaniały Mieciu Werecki, coś pięknego.

No i tak to się działo, tak wyglądały Kularze. To oczywiście był cały tygiel, teatry pościągane, dużo z KUL-u, wtedy zaczynał Stefan Szaciłowski swoje występy, Provisorium przecież, no i oczywiście perła w koronie – Leszek Mądzik, który był grany zawsze na Kularzu i to było święto, jeden, dwa spektakle specjalnie puszczał nam.

Data i miejsce nagrania 2015-10-15, Lublin

Rozmawiał/a Alicja Magiera, Marek Słomianowski

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

i co chwilę wylatują na zbity pysk bardzo ładne dziewczyny, Amerykanki, bo się okazuje, że w Heidelbergu była baza NATO i tam siedzieli Amerykanie, zresztą ja po tej

rabini tacy piękni i nie zapomnę, jak rabin wziął Bałabana, mówi: „Tak, tylko wie pan, ten jeden element jest taki trudny”, ja mówię: „Ale taka jest historia i ten krzyż

Zamknęli całą Peowiaków, milicja go podprowadziła, jest w antykwariacie i interesowało go kilka pozycji, a szczególnie mówi: „Proszę pana, słyszałem, że pan dysponuje

Był taki mój kolega, z Anglii wrócił, z emigracji i znaki drogowe wchodziły nowe i on mówi: „Marek, ty masz znajomych w komendzie”, a był Arek Superczyński, my się

Ale miałem fajnie, bo w tydzień później miałem Stefana Kisielewskiego, bo jego „Alfabet” się ukazał.. I wiozę Stefana, i pytam: „Panie Stefanie, ale tu przy

Tam przychodziliśmy z Ludwikiem Żmigrodzkim, panem doktorem, bo później się zaprzyjaźniłem z nim, później byłem dla niego, no, najbliższy, bo Katyń nas

W „Karafce La Fontaine'a” Wańkowicza jest bardzo dużo o szybkim czytaniu, więc dla mnie powieść dwieście, trzysta stron, żeby ją przerobić w wieczór, nie była

Najgorsze było, że Leszek położył ją, a ja bez przerwy cięgi zbierałem, bo jak się z chłopakami z Warszawy spotykałem, a to wszystko siedziało, warszawka siedziała w