• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2014, R. 85, nr 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2014, R. 85, nr 10"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

Przyjaciel wykluczonych

- s. 18

ANIAW SALIK

(2)

ODMAWIAJCIE RÓŻANIEC!

P

łótno to zostało namalowane dla jednego z klasztorów domi- nikanów. Caravaggio motyw zaczerpnął z legendy o Maryi, która miała ukazać się św. Dominikowi i podarować mu ró- żaniec. Nauczyła go tej modlitwy i poleciła rozpowszechniać ją wśród wiernych.

Caravaggio, „Madonna Różańcowa”, 1607 r., olej na płótnie, Muzeum Historii Sztuki, Wiedeń WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

W PAŹDZIER NIKOW YM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Przyjaciel wykluczonych

Jean Vanier, który poświęcił życie na służbę osobom upośledzonym, pokazuje jak żyć miłością na co dzień.

4

Z B L I S K A

„Złota” Arka

Kilka słów o jubileuszu 50-lecia wspólnot Arki.

18

W C Z T E R Y O C Z Y

Przyjaciel wykluczonych

O tym, że życie we wspólnocie z chorymi daje radość i spełnienie.

40

M O D L I T W Y C Z A S

Dążyć do komunii z Chrystusem Jedność z Bogiem prowadzi do miłości bliźniego.

31

P A N O R A M A W I A R Y

Duchowość umywania nóg

O emocjach towarzyszących

pobytowi wśród niepełnosprawnych.

43

P O S T S C R I P T U M

Jak zostać członkiem Apostolstwa?

Przypominamy trzy warunki przystąpienia do wspólnoty.

14

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Perła Boga

Historia zaufania Bogu pośród wielu cierpień i upokorzeń.

Od redaktora

50 lat temu, we francuskiej wiosce Trosly narodziła się Arka – wspólnota osób niepełnosprawnych. Jean Vanier, zamieszkując z dwoma upo- śledzonymi mężczyznami, zapoczątkował ideę życia we wspólnocie zdrowych i chorych. Nie mógł wówczas przypuszczać, że pomysł ten w kolejnych latach znajdzie swoich naśladowców niemalże na całym świecie. Dzisiejsza Arka to blisko 150 wspólnot, w 40 krajach. Złoty jubileusz Arki stał się inspiracją do podjęcia w numerze tematyki osób niepełnosprawnych oraz tych, którzy towarzyszą im i służą.

Trudno znaleźć słowa, które mogłyby wyrazić wdzięczność za pomoc okazywaną najbardziej ubogim i potrzebującym.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

„Złota” Arka

DOBROMIŁA SALIK

J

uż od pięciu dekad wspólnota L’Arche (Arka), obecna w 40 krajach świa- ta, niesie przesłanie solidarności i szacunku wobec osób dotkniętych niepełnosprawnością.

Jak dobrze być razem!

Za początek Arki przyjmuje się dzień 4 sierpnia 1964 roku, kiedy to Jean Vanier, duchowo związany z dominikaninem – o. Thomasem Philippem, duszpasterzem niepeł- nosprawnych, zamieszkał w Trosly z osobami upośledzonymi: Raphaelem i Philippem. „Nie mieliśmy planów na przyszłość. Chcieliśmy tylko kochać każ- dą osobę i każdy nadchodzący dzień”

– wspomina Jean Vanier.

We Francji obchody 50-lecia Arki trwały od maja do września. Celem świętowania było przede wszystkim

uhonorowanie osób niepełnosprawnych i podkreślenie ich wkładu w budowanie społeczeństwa bardziej ludzkiego i bra- terskiego. Jubileusz to również okazja, by Arka wyraziła swoją wdzięczność wobec tych, którzy ją wspierają: Kościoła, po- lityków, samorządowców, darczyńców.

Od 1 do 3 maja odbyło się w Paray- -le-Monial wielkie „święto rodzinne”, na które przybyło 2000 członków wspólnot z całej Francji. Organizowano też spe- cjalne marsze wspólnot. Ich nazwa: „Les M’Arches” jest grą słów – połączeniem dwóch rzeczowników: Arche – arka i Marche – marsz. Każdą ze wspólnot zaproszono, by wyruszyła na spotkanie innej wspólnoty. W ten sposób pod- kreślono więzi pomiędzy wspólnotami, otwarcie każdej z nich na otaczające środowisko, wartość spotkania. Tak więc 32 francuskie wspólnoty – pieszo, au- tobusem, pociągiem, barką, na rowerze czy konno – wyruszyły jedne ku dru- gim poprzez całą Francję! Wędrówki 50 lat doświadczeń, 50 lat niezwykłych spotkań, 50 lat zmagania się z trudnościami, 50 lat nieopisanych emocji. 50 lat bycia razem. Wszystko to stanowi treść tego pięknego jubileuszu. To, i znacznie więcej.

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

trwały przez jeden tydzień majowy, jeden czerwcowy i jeden lipcowy. Po- nadto między majem a lipcem każda wspólnota miała swoje własne święto, na które zapraszała przyjaciół. W sercu tych lokalnych wydarzeń były oczywi- ście osoby z niepełnosprawnościami, które wraz z asystentami przygotowy- wały prezentacje swoich wspólnot i ich specyfiki, występy, świadectwa. Były też spotkania liturgiczne, wspólne posiłki czy nawet bale. Wspólnota Arki będą- ca kolebką międzynarodowej L’Arche, obejmująca Compiègne, Trosly, Cuise i Pierrfonds, świętowała w Compiègne.

19 lipca w parku w centrum miasta zgro- madziło się ok. 1000 osób. Uroczyste

zamknięcie obchodów jubileuszowych zaplanowano na 27 września w Paryżu.

Wspólne dziękczynienie W Polsce wspólnoty Arki jubileusz 50-lecia zorganizowały na Górze św.

Anny w dniach od 20 do 22 czerwca.

Przybyło ok. 260 osób. Były Eucharystie, prezentacja wspólnot, zabawy integra- cyjne, śpiewy, tańce i koncert zespołu

„40 Synów i 30 Wnuków Jeżdżących na 70 Oślętach”. Nie zabrakło jubile- uszowego, ogromnego tortu z logo Arki.

Najstarsi stażem przedstawiciele wspól- not zdmuchnęli świeczki przy gromkim

„Sto lat”. Na stronie internetowej polskiej Arki, w zakładce „Relacja z obchodów

Oficjalne logo obchodów złotego jubileuszu Arki składa się z dwóch części. Po lewej stronie umieszczono międzynarodowe logo wspólnoty, zaś po prawej stronie widnieje liczba 50, w którą wpisane są kolorowe kontury kontynentów. Kula ziemska wskazuje na ogólnoświatowy zasięg dzieła, zaś kolory nawiązują do barw łuku tęczy.

WWW.LARCHE.ORG

(6)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

50-lecia L’Arche” uczestnicy obcho- dów napisali: „Jubileuszowe spotkanie zakończyliśmy niezwykle uroczystą i piękną Mszą Świętą, w czasie której dziękowaliśmy Panu Bogu za powołanie L’Arche do życia, za naszych założycieli, Jeana Vaniera i o. Thomasa Philippe'a, za wszystkie wspólnoty i każdego z nas (…). To było wspaniałe spotkanie! Od czasu powstania L’Arche w Polsce, czyli od 33 lat, tak wielu nas jeszcze nie było! W ostatnich latach niektóre nasze wspólnoty bardzo się rozrosły.

Cieszyliśmy się, że mogliśmy spędzić ten czas razem, poznać się z nowymi członkami wspólnot i święto-

wać. Było nam razem bardzo dobrze. Mamy nadzieję na ko- lejne takie spotkania”.

Skarb braterstwa W kwietniu tego roku na stronie internetowej Kon- ferencji Episkopatu Francji

został zamieszczony artykuł „Nawie- dzenie pomiędzy wspólnotami Arki”, zapowiadający jubileusz. Znajdujemy w nim wypowiedź Étienne’a Hériard, od- powiedzialnego za Arkę w Cognac, który pięknie podsumowuje sens świętowania i tego, co Arka wnosi w społeczeństwo:

„Rocznice urodzin są mocno wpisane w pedagogię Arki; to jeden z owoców ży- cia razem. Świętowanie tego jubileuszu mówi o braterstwie, które przeżywamy.

Na co dzień stajemy wobec pewnego rodzaju wykluczenia i potrzeba odwagi, by przezwyciężyć mur różnic, by wyjść na zewnątrz, by przypomnieć dary osób przyjmowanych do wspólnoty i to, czego

mogą nas one nauczyć. Jako instytucje medyczno-socjalne jednocześnie mocno angażujące się duchowo, zaczynamy być uznawani za profesjonalistów, którzy żyją z czymś więcej: z braterstwem – tą niezbędną więzią w dzisiejszym świecie”.

W centrum stoją oni

Złoty jubileusz Arki stanowi główny powód podjęcia w bieżącym numerze tematyki związanej z postacią Jeana Va- niera oraz z tymi, których on najbardziej umiłował – z niepełnosprawnymi.

Nie sposób opowiedzieć o Arce, nie mówiąc jednocześnie o Jeanie. Nie da się również przedstawić sylwetki Jeana, nie wspominając boga- tej idei i historii Arki. Dlatego w numerze niejako przeplatają się teksty poświęcone zarówno sylwetce Jeana Vaniera jak i te, które przybliżają dzieło jego życia – Arkę.

Arka stawia w centrum człowieka z niepełnosprawnością in- telektualną. On jest najważniejszy. To nie liderzy i opiekunowie stoją tutaj w pierwszym szeregu. I choć oczywi- ście kadra jest niezbędna, by w ogóle możliwe było sprawowanie opieki i funk- cjonowanie wspólnoty, to jednak czło- wiek niepełnosprawny i jego potrzeby stanowią w Arce cel i zasadę wszelkich działań. 50 lat doświadczeń, 50 lat nie- zwykłych spotkań, 50 lat zmagania się z trudnościami, 50 lat nieopisanych emocji. 50 lat bycia razem. Wszystko to stanowi treść tego pięknego jubile- uszu. To, i znacznie więcej.

q Potrzeba

odwagi, by przezwyciężyć

mur różnic.

(7)

Z B L I S K A

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

U

rodził się w 1928 roku w rodzinie gubernatora Kanady. Nazywany bywa jednym z największych du- chowych nauczycieli naszych czasów.

Podróżuje po całym świecie, głosząc re- kolekcje i konferencje. Zapraszany jest przez wiele różnych ruchów i wspólnot.

Człowiek-legenda. Żywa ikona znanych na całym świecie wspólnot, takich jak Arka oraz Wiara i Światło. Jean Vanier.

Nowe światy

To nie tylko doskonały mówca i ka- znodzieja. To także autor wielu inspiru- jących książek i publikacji. Gdybyśmy nawet nie dysponowali żadnym innym źródłem informacji na jego temat, to już tylko to, co znajdujemy w jego tchną- cych autentyzmem i szczerością słowach, i to, co uda nam się odkryć „pomiędzy wierszami”, stworzy obraz człowieka niezwykłego, pełnego wiary w Boga i w wielkość każdej ludzkiej istoty. Ob- raz człowieka, który mocą osobistego świadectwa przekonuje, że miłość jest możliwa.

Przygoda ze wspólnotą Arki w ży- ciu Jeana Vaniera miała swój początek we Francji, w sierpniu 1964 roku. Bez- pośrednią inspiracją stała się dla niego

wizyta u o. Thomasa Philippe'a, który był wówczas kapelanem w „Val Fleuri”

– zakładzie dla mężczyzn upośledzo- nych umysłowo. Jean znał go od dawna, właściwie od czasu, gdy po opuszcze- niu marynarki wojennej w 1950 roku o. Thomas przyjął go – młodego wów- czas mężczyznę, który bardzo pragnął służyć Jezusowi – do wspólnoty chrze- ścijańskiej „Żywa woda”.

Dotąd Jean szukał Boga w modlitwie, a także studiując i wykładając filozofię.

Wstąpił nawet do seminarium i przez kilka lat poważnie rozważał wybór ka- płańskiej drogi. Teraz o. Thomas miał wprowadzić go na nowe terytorium tych poszukiwań; w świat, z którego istnienia aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy, a który odtąd miał stać się i jego światem – w świat człowieka ubogiego. Jean po kilku latach napisze: „Prowadzić życie prawdziwie chrześcijańskie – to znaczy wychodzić naprzeciw ubogim, przeży- wać duchowość Arki – oznacza rzeczy- wiste zmaganie. Nie możemy być wierni w tym zmaganiu, o ile nie otrzymamy daru Ducha Świętego w chwilach cichej modlitwy, gdy spoczywamy w miłości Jezusowej”. Jean szybko zrozumiał, że aby wejść w świat człowieka ubogiego,

Miłość jest możliwa

Jeanowi Vanier nie musimy wystawiać laurek. Jego laurką jest to, co od 50 lat dokonuje się w życiu tych wszystkich ubogich, których nazywa

„zranionym ciałem Jezusa”.

(8)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

trzeba najpierw zgodzić się na własne ubóstwo. „Dla ludzi, którzy tak jak ja zawsze mogli robić to, co lubią, i zawsze odnosili sukcesy, jest to trudne; jedno- cześnie odkrywanie naszego ubóstwa i bezsilności, konfrontacja z własną klęską może być rzeczywistym źródłem zbawienia. Musiałem zaakceptować moje osobiste trudności i ubóstwo oraz wołać o pomoc” – wyznaje. Wkrótce miał się przekonać, że czasem pomoc przychodzi z całkiem nieoczekiwanej strony.

Znaleźć swoje miejsce

Jean Vanier postanawia kupić nie- wielki dom w Trosly-Breuil, w pobliżu ośrodka ,,Val Fleuri”. O swoim pierwszym pobycie w tym ośrodku i o jego pensjo- nariuszach tak napisze: „Jechałem tam z pewnymi oporami, a nawet z lękiem, by spotkać ludzi słabych i kruchych, okale- czonych z powodu wypadku lub choroby, z pewnością jeszcze bardziej okaleczo- nych przez pogardę i odrzucenie. Wizyta ta głęboko mnie wzruszyła. Wszyscy oni wydawali się spragnieni przyjaźni i uczu- cia. Każdy okazywał mi swoje przywią- zanie, pytając słowem lub spojrzeniem:

«Czy kochasz mnie? Czy chcesz stać się moim przyjacielem?»”. Jean postanawia odwiedzić też inne, mniej lub bardziej ponure ośrodki, zamknięte zakłady i szpitale psychiatryczne. Pokłosiem tych wizyt stają się słowa: „To poczucie braku własnego miejsca w świecie jest straszne. Żyć można tylko wtedy, gdy czuje się na swoim miejscu w świecie.

Wystarczy, że będzie to miejsce w czyimś sercu. Zaczniemy odczuwać radość, gdy pomyślimy, że ktoś zapłacze po naszej

śmierci, że pozostawimy puste miej- sce… także w czyimś sercu”. Ludziom, których Jean spotyka w tych smutnych miejscach – nieraz agresywnym a kiedy indziej zamkniętym w sobie – na jakimś etapie życia zabrakło takiej świadomości.

Do ich zranionych umysłów dołączyły zranione z powodu odrzucenia serca.

Trudne początki

W końcu Jean Vanier podejmuje decyzję, która całkowicie zmienia jego życie. Do kupionego przez siebie domu postanawia przyjąć dwóch upośledzo- nych umysłowo mężczyzn: Raphaela Simi i Philippe’a Seux. „Raphael przeszedł zapalenie opon mózgowych. Sprawiło ono, że stał się spastyczny i jego ciało cierpiało na brak równowagi. Philippe mógł mówić, ale po przebytym zapaleniu mózgu miał sparaliżowaną nogę i jedno ramię. Obaj po śmierci rodziców zostali umieszczeni w tym schronisku. Nikt jed- nak wtedy nie zapytał ich o zdanie…” – pisze Jean, a nieco później doda: „Zanim ich spotkałem, kierowałem się w życiu głównie głową i poczuciem obowiązku.

Stworzyłem wewnętrzne bariery, aby się zabezpieczyć przed lękami i ukryć moje słabości. W Arce zacząłem się uczyć, jak żyć sercem. Krok po kroku ludzie słabi i bezsilni pomogli mi zaakceptować moje własne ubóstwo, stać się pełniejszym człowiekiem i wzrastać w wewnętrznym scaleniu”.

Początki wspólnego życia nie są jed- nak łatwe. Żyją bardzo ubogo, ciągle i na wszystko brakuje nie tylko pieniędzy, ale także najprostszych umiejętności, choćby tych kulinarnych. Nie to stanowi jednak

(9)

Z B L I S K A

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

największy problem. Jean Vanier wyznaje z całą szczerością i pokorą: „Nic dotąd nie wiedziałem o osobach upośledzo- nych. W wielu sprawach byłem zupełnym ignorantem. Musiałem dużo się nauczyć zarówno na temat osób upośledzonych

jak i życia we wspólnocie”. Wraz ze swy- mi podopiecznymi musi uczyć się nie tylko wspólnego życia, ale także wza- jemnej otwartości na siebie. „Wszystko robiliśmy wspólnie. Poznawaliśmy się nawzajem. Uświadamiałem sobie głębię

Jean Vanier znany jest z niezwykłej umiejętności nawiązywania bliskiego kontaktu z każdym człowiekiem, zwłaszcza upośledzonym i ubogim.

WWW.JEAN-VANIER.ORG

(10)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

ich cierpień, a w szczególności tego, że zawsze sądzono, iż sprawili zawód swoim rodzicom i otoczeniu i nigdy nie byli postrzegani jako wartościowi ludzie. Na każdym kroku spotykałem się z uprze- dzeniami wobec Raphaela i Philippe’a.

Traktowano ich z dystansem, czasem z litością, a najczęściej z pogardą. Gru- by mur oddzielał ich od tych, których nazywa się tym okropnym określeniem:

«ludzi normalnych». Żyjąc z nimi zdałem sobie także sprawę z własnych uprze- dzeń. Nie słuchałem ich wystarczają- co. Powoli i stopniowo zrozumiałem, że należy szanować ich wolność i ich wybory. Nasza przyjaźń pogłębiła się.

Byliśmy szczęśliwi dlatego, że byliśmy razem” – zwierza się Jean na kartach jednej ze swoich książek. W innej na- pisze: „Odkrycie Jezusa w człowieku zranionym wymaga od nas głębokie- go szacunku. Poczucie obowiązku nie wystarczy. Nie wystarczy fakt, że Bóg nam kazał nawiedzać ubogich. Musi- my naprawdę ich kochać”. Można zatem powiedzieć, że Arka powstała w istocie dopiero w tym momencie, kiedy ci dwaj niepełnosprawni mężczyźni przestali być dla Jeana osobami z upośledzeniem, a stali się przyjaciółmi.

Na drodze współpracy Kiedy w marcu 1965 roku dyrek- tor i duża część personelu „Val Fleuri”

złożyła rezygnację, zaproponowano Jeanowi objęcie stanowiska dyrektora.

Nagle przyszło mu stanąć wobec potrzeb trzydziestu upośledzonych mężczyzn – niektórych pełnych przemocy, zrezygno- wanych – a tych, którzy mogliby pomóc,

przybywało bardzo powoli. Trzeba też było bardziej otworzyć na przyjęcie i zaakceptowanie osób upośledzonych miejscowe środowisko, ciągle nieufne wobec mieszkańców „domu wariatów”.

Można było tego dokonać tylko w jeden sposób: dotąd zamknięty na klucz ośro- dek, Jean postanawia otworzyć.

Pragnąc też zacieśnić więzy i lepiej współpracować z rodzinami swych niepełnosprawnych przyjaciół, Jean Vanier musi najpierw lepiej zrozumieć ich uczucia i cierpienia. Tak o tym napi- sze: „Z początku często ich osądzałem.

Czyż nie odrzucili własnego syna? Czy to nie z winy ich systemu wartości i braku zrozumienia z ich strony ten syn po- czuł się niezrozumiany, bezwartościowy i bezużyteczny? Potrzebowałem wiele czasu, by naprawdę zrozumieć cierpie- nie rodziców… Wychowawcy i rodzi- ce muszą nawzajem odkryć swe dary i współpracować”.

W 1967 roku do Trosly przyjeżdżają znajomi Jeana – anglikanie – Steve i Ann Newroth. Przyjmują do siebie trzech upośledzonych mężczyzn i tak powołują do życia kolejną wspólnotę Arki – „Les Rameaux”. Po jakimś czasie opuszczają Trosly z nadzieją utworzenia Arki w Ka- nadzie. Udaje się to dzięki darowiźnie siostry Rosmery Donovan, która na ten cel przeznacza dom służący dotąd potrzebom nowicjuszek. I tak rodzi się wspólnota Arki – „Daybreak”. To praw- dopodobnie Stevowi i Ann Jean Vanier zawdzięcza również głębokie zrozumie- nie istoty ekumenizmu, tak skutecznie praktykowanego później we wspólnotach Arki, zwłaszcza gdy przyjmowano do

(11)

Z B L I S K A

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

nich osoby upośledzone wychowywane w różnych tradycjach chrześcijańskich, a nawet poza chrześcijaństwem.

Kontakt jak lekarstwo

Z czasem do Jeana dołączają inni – nowe osoby z upośledzeniem umysło- wym i nowi kandydaci na ich przyjaciół, nazywani asystentami. Tworzą dla siebie nowe rodziny, gdzie silni pomagają sła- bym, ale i słabi pomagają silnym. „Pierw- szym i podstawowym zadaniem Arki jest leczenie zranionych serc, leczenie owego ostrego bólu samotności, który izoluje i zamyka osobę w jej

własnym świecie. Naszą rolą jest pomóc osobie, by odna- lazła swoją wartość i zaufanie do siebie, w szczególności, by mogła dokonać przejścia od uznania swojej wartości do obdarzenia zaufaniem siebie samej. To oznacza znalezienie celu życia. Jak można dokonać

tego przejścia?” – pyta Jean na kartach swoich publikacji i zaraz udziela odpo- wiedzi: „Może ono być dokonane jedynie dzięki prawdziwie serdecznemu kon- taktowi z inną osobą. Można uciec od samotności i lęku tylko dzięki obecności kogoś, kto nas rozumie, kto się nami opiekuje, wierzy nam, ma do nas zaufa- nie i gotów jest iść z nami przez życie”.

Cud zwykłych chwil

Wobec takiego celu stanął przed laty Jean Vanier i stoją do dziś ci wszyscy, którzy podjęli to samo wyzwanie. Arka potrzebuje specjalistów – lekarzy, reha- bilitantów, psychiatrów i psychologów.

Ale przede wszystkim potrzebuje ludzi, którzy kochając tych, co są w centrum Arki – osoby upośledzone – będą poma- gali im niejako „zmartwychwstawać”. Ten cud dokonuje się poprzez małe chwile zwykłych dni, w codzienności przeżywa- nej w „rodzinach” liczących od 6 do 20 osób, z których połowę stanowią osoby z upośledzeniem umysłowym. Śniadanie, praca lub udział w warsztatach, obiad, obowiązki domowe, kolacja, moment modlitwy, odpoczynek. Czasem jakaś podróż, wizyta u przyjaciół, taniec, śpiew, i… wspólne świętowanie. Ale przede wszystkim – jak pi- sze Jean w jednej ze swoich książek – „mówienie innym, że ich obecność jest dla nas cenna”.

Nowe wspólnoty Przy tym wszystkim nie brak w Arce nieraz bolesnych rozczarowań ale też i wielkich radości. Całą tę codzienność Jean Vanier streszcza w słowach: „Nasze życie polega na obecności przy innych. Jesteśmy po- wołani do przeżywania drobnych spraw z ludźmi, do tworzenia z nimi wspólnot nadziei i pojednania. Pragniemy prze- miany struktur społecznych. Jeśli nie możemy uczynić nic wielkiego, niech nasze wspólnoty będą przynajmniej znakiem nadziei, dowodem, że miłość jest możliwa, że ludzie pochodzący z różnych środowisk mogą żyć razem w jedności, że nie jesteśmy skazani na życie wyznaczone przez nasze ograni- czenia, że Jezus przyniósł wszystkim Dobrą Nowinę”.

Naszą rolą jest

pomóc osobie,

by odnalazła

swoją wartość.

(12)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

Wkrótce po wspólnocie Arki „Day- break”, w Ameryce Północnej powstają następne wspólnoty. Jean pomaga za- kładać wspólnotę w Indiach. Kolejne powstają na Wybrzeżu Kości Słoniowej, na Haiti i w Hondurasie. Jednocześnie wspólnoty Arki rozwijają się w Europie – niedaleko Cognac i w pobliżu Bolo- nii, w Kopenhadze, a także wspólnota w Canterbury, którą zakłada siostra Je- ana – Teresa. Do Arki dołączają też inne, istniejące już wcześniej grupy o podobnej duchowości i realizowanych celach. Każ- da z tych wspólnot ma nieco odmienną specyfikę: jedne przyjmują osoby obu płci inne tylko samych mężczyzn lub same kobiety, jeszcze inne dzieci i młodzież.

W 1971 roku powstają także wspól- noty Wiary i Światła, które działają dziś w kilkudziesięciu krajach świata, także w Polsce. Każda z nich składa się z około 30 osób z upośledzeniem umysłowym, ich rodzin i przyjaciół. Ich członkowie nie mieszkają razem, lecz spotykają się regularnie, raz lub kilka razy w miesią- cu, by dzielić się smutkami i radościami, modlić się i wspólnie świętować.

Bóg nas prowadził

Dziś wspólnoty Arki oraz Wiary i Światła istnieją niemal na całym świecie.

Ofiarują ludziom upośledzonym i tym, którzy dzielą z nimi życie, miejsce, które mogą uważać za własne i w którym mogą wzrastać wewnętrznie we wzajemnej mi- łości. „Staramy się przywrócić osobom z upośledzeniem umysłowym ich wła- sne człowieczeństwo; człowieczeństwo, które zostało im jakby skradzione – pi- sze Jean Vanier. Chodzi tu o stworzenie

ciepłej i rodzinnej atmosfery, w której każda osoba będzie mogła rozwijać się zgodnie ze swoimi możliwościami, żyć jak najszczęśliwiej i stawać się sobą”.

Ta ogromna ekspansja nikogo nie dzi- wi bardziej, niż samego Jeana Vaniera. Tak o tym pisze: „Nigdy tego nie przypuszcza- łem ani nie planowałem. Zostałem jakby rzucony w świat ludzi upośledzonych.

Oczywiście chciałem stworzyć wspólno- tę chrześcijańską. Gdyby zaistniały inne okoliczności, pewnie zacząłbym od ludzi wychodzących z więzienia, od młodocia- nych przestępców czy od najuboższych.

Gdy patrzę wstecz, widzę, że w tym, co zaszło był palec Boży”. O wszystkich tych wielkich dziełach Jean Vanier zawsze mówi z jednakową skromnością: „Bar- dzo dużo się nauczyłem. Mimo moich błędów, niewiedzy i pychy wydaje się, że Bóg pobłogosławił naszą pracę i sam nas prowadził. Oczywiście każda wspólnota różni się od innych; każda ma własną hi- storię, każda składa się z ludzi ułomnych i śmiertelnych. Wydaje się, że Bóg nami kierował także we wszystkich naszych błędach i poprzez liczne niedoskonałości.

Uczymy się i wzrastamy razem”.

Słuchając człowieka

Tych błędów trudno uniknąć nawet przy jak najlepszych chęciach. Odbierając w 1997 roku nagrodę z rąk Jana Pawła II, powiedział: „Nawet w Kościele, pomimo słów Jezusa i św. Pawła, a także pomi- mo twych własnych nauk, Ojcze Święty, osoby z upośledzeniem nie są poważane ani dostrzegane jako ważna część Ciała Chrystusowego. Zbyt często uważa się je za niewarte uwagi, traktowane jedynie

(13)

Z B L I S K A

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

jako obiekty miłosiernej dobroczynno- ści. Wiele osób zajmujących się nimi nie dostrzega, jakim błogosławieństwem i za- szczytem jest dzielenie z upośledzonymi swego życia”.

Od 1980 roku Jean Vanier nie jest już bezpośrednio odpowiedzialny za wspól- notę. „Moja rola zmieniła się. Mieszkam nadal w domu z osobami upośledzony- mi, ale wiele czasu poświęcam na to- warzyszenie asystentom, to znaczy na słuchanie ich i pomoc w odnajdowaniu sensu ich doświadczenia – pisze. Nawet jeśli nie przeczytałem wielu książek psy- chologicznych, nauczyłem się słuchać innych. Moja znajomość osoby ludzkiej, jej dążenia do wzrostu, do stawania się bardziej «sobą» i pokonywania swoich lęków, ukształtowała się właśnie dzięki słuchaniu innych. Pomagam powsta- jącym i rozwijającym się wspólnotom Arki oraz Wiary i Światła w różnych krajach świata, zwłaszcza najbiedniej- szych. Dla wielu wizja tych wspólnot jest czymś zupełnie nowym. Rodzice są wstrząśnięci, kiedy odkrywają, że ży- cie ich upośledzonego umysłowo syna lub córki ma sens, że mają oni swoje miejsce w społeczeństwie i że mogą dać coś innym. Dane mi było poznać wiele kultur, wiele różnych religii oraz ujrzeć piękno każdej z nich. Wszystko to pomogło mi odkryć znaczenie naszego wspólnego człowieczeństwa i wartość każdej osoby ludzkiej”. Wyznania Jeana nabierają chwilami charakteru osobiste- go „credo”, zwłaszcza gdy pisze: „Jestem uczniem Jezusa i dlatego próbuję poddać całe moje życie światłu Ewangelii. Wy- chowany w Kościele katolickim, w nim

znajduję mój pokarm, w nim mam swoje korzenie, i ten Kościół kocham”.

Wieniec życia

Coraz częściej Jean Vanier, który jest dziś 86-letnim mężczyzną, pisze o sobie bez smutku, że wkroczył już w ostatni etap życia. Człowiek, który dla wielu jest uosobieniem miłosierdzia, kroczący od lat drogą ośmiu błogosławieństw, bun- tuje się jednak przeciw wystawianiu mu jakichkolwiek laurek. W jednej ze swo- ich książek napisze: „W moim życiu nie ma niczego, z czego można by stworzyć opowieść. Aby opowiedzieć czyjeś ży- cie, należałoby opisać nieskończoną ilość dni podobnych do siebie, różniących się jedynie nieznacznie. Trzeba by powielić na papierze twarze. I mimo to nie byłoby w tym obrazie życia. Wolę pisać bez pa- tosu o sprawach przyziemnych, o tym, czego nauczyło mnie życie, i o tym w co wierzę, by służyć tym, którzy szukają, którzy cierpią i którzy kochają”.

To prawda – Jeanowi Vanier nie musimy wystawiać laurek. Jego laurką jest to, co od 50 lat dokonuje się w życiu tych wszystkich ubogich, których nazywa

„zranionym ciałem Jezusa”.

opracowała: DANUTA DAJMUND

Cytaty pochodzą z książek Jeana Vaniera:

1).„Wspólnota (wybór pism)”, 1985

2).„Wspólnota miejscem radości i przebaczenia”, 1985

3).„Zranione ciało”, 1993

4).„Serce Arki. Duchowość na każdy dzień”, 1996

5).„Każda osoba jest historią świętą”, 1999

q

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Perła Boga

– Bł. Małgorzata z Castello

M

łodzi małżonkowie: Emilia i Parys wywodzili się z szano- wanej włoskiej arystokracji.

Parys był kasztelanem i odważnym żoł- nierzem. Po zdobyciu górskiej twierdzy w Metola stał się regionalnym bohate- rem. W nagrodę za ten czyn mieszkańcy miasta podarowali mu twierdzę, którą zdobył wraz ze znacznymi przyległościa- mi. W niedługim czasie wprowadził się do zamku ze swoją młodą żoną Emilią.

Para cieszyła się powszechnym uwiel- bieniem i wiodła szczęśliwe, dostatnie życie w zdrowiu. Byli młodzi, piękni i sza- nowani. Wszystko układało się po ich myśli. Niemalże z dnia na dzień szczęście zmieniło się w tragedię, kiedy na świat przyszło ich dziecko.

Milczący dzwon

Małżonkowie oczywiście spodzie- wali się dziecka pięknego, bez zarzutu, najlepiej chłopca – dziedzica, którym mogliby się szczycić i chwalić przed ludź- mi – ostatecznie pięknej dziewczynki, bo ją można byłoby dobrze wydać za mąż. Emilia i Parys długo przygotowy- wali się do momentu narodzin dziecka.

Planowali wyprawić w miasteczku wielkie

święto z okazji przyjścia na świat dzie- dzica rodu. Najemni robotnicy pracujący w polu i przy wycince drzew od czasu do czasu przerywali swoją pracę, nasłuchując z nadzieją głosu ogromnego zamkowe- go dzwonu, czy już nie rozbrzmiewa, wieszcząc radosną nowinę. Ale zam- kowy dzwon milczał w chwili, w której urodziło się dziecko. Ani jeden ton nie popłynął dumnie z wysokiej wieży. Nie było bankietów, nie było rozrywek. Ta noc była ciemna i cicha. Serca rodziców spowiła rozpacz, bowiem ich nowona- rodzone dziecko okazało się potwornie zniekształconą i kaleką dziewczynką.

Uwięziona

Dziewczynka urodziła się bardzo ma- leńka, z nieproporcjonalnie dużą główką i garbem. Była niewidoma i jedna jej nóż- ka – sporo krótsza od drugiej – sprawiała wrażenie jakby nieumiejętnie doklejonej do ciała. Od samego początku rodzice nie chcieli mieć nic wspólnego ze swoją córką. Wstydzili się jej i nie wiedzieli jak się nią zajmować. W swojej bezradno- ści i okrucieństwie nie nadali jej nawet imienia. Dopiero zaprzyjaźniona służąca, której Emilia i Parys oddali niechciane

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

dziecko, nadała dziewczynce imię Mał- gorzata. Ciekawe, czy wybierając to imię, zdawała sobie sprawę, że oznacza ono

„perłę” – symbol tego, co najpiękniejsze i najcenniejsze…

Służąca była uczciwą i wierzącą ko- bietą. Ona pierwsza opowiedziała Mał- gorzacie o Bogu. Dzięki niej dziewczynka dużo i często się modliła. Kiedy trochę podrosła, opiekunka pozwoliła jej prze- chadzać się po zamku samodzielnie, o ile będzie unikać miejsc często odwiedza- nych przez rodziców. Wizytowała więc rodzinną kaplicę i w ciszy, z pochyloną głową, wielbiła Boga. Podczas jednej z ta- kich wizyt ktoś ją śledził i o mały włos nie wyszedł na jaw przerażający sekret, że ten zgarbiony, ślepy karzeł to córka pana zamku. Po tym zajściu Parys posta- nowił działać: „Nie możemy pozwolić, by ktoś odkrył naszą tajemnicę. Skoro ta mała lubi się tak modlić, powinniśmy jej to ułatwić” – powiedział ze złością do swojej żony. Wybudował komórkę obok maleńkiego kościółka w lesie. Miała ona dwa okienka – jedno wychodzące do wnętrza kapliczki w taki sposób, żeby Małgorzata mogła słuchać Mszy, i dru- gie – otwierające się na zewnątrz – do podawania jedzenia. Kiedy tylko budowa dobiegła końca, sześcioletnia Małgorzata została tam przeniesiona, a drzwi wej- ściowe zamurowano. Rodzice skazali ją na dorastanie w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu. Kapelan kościółka często rozmawiał z Małgorzatą i szybko odkrył, że jest ona obdarzona błyskotliwym umy- słem spragnionym Boga. Odtąd podjął się misji kształcenia jej. W tych specy- ficznych warunkach szybko wzrastała

Z chwilą przyjęcia dominikańskiego habitu, praktyki pokutne Małgorzaty stały się bardzo radykalne. W ten sposób naśladowała założyciela zakonu, św. Dominika.

ARCHIWUM APOSTOLSTWA CHORYCH

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

N A S I O R Ę D O W N I C Y

jej wiara i mądrość. W wieku siedmiu lat zaczęła pościć cztery dni w tygodniu, a w piątki zadowalała się tylko kromką chleba i wodą.

Ból tułaczki

Małgorzata dorastała bez rodziciel- skiej miłości i bez rówieśników, z którymi mogłaby się bawić. Jej jedynymi towa- rzyszami były leśne zwierzęta i siadające na oknie ptaki. Żyła w zamknięciu blisko 13 lat. Po tym czasie jej rodzice usłyszeli o grobie pewnego franciszkańskiego za- konnika w Castello, do którego spieszyły pielgrzymki chorych, by prosić o łaskę uzdrowienia. Bez większego

entuzjazmu zdecydowali się zabrać córkę w podróż, licząc nieśmiało, że zostanie ona cudownie uleczona ze swojej ułomności. Gdy jednak przy grobie zakonnika nie wydarzył się żaden cud, Emilia i Parys postanowili definitywnie po-

zbyć się Małgorzaty i porzucili ją bez słowa wśród innych chorych i kalekich.

W końcu znaleźli usprawiedliwienie dla tego, co już dawno chcieli zrobić. Uznali, że jeśli sam Bóg odrzucił Małgorzatę, nie czyniąc cudu, mieli prawo zrobić to samo.

Ile czasu upłynęło zanim dziewczyna uzmysłowiła sobie, że jej rodzice już po nią nie wrócą? Świadomość porzucenia przez najbliższych mogła rozpętać burzę rozgoryczenia i gniewu, ale Małgorzata wprost przeciwnie – poddała się całkowi- cie woli Bożej. Ufała, że Bóg ma dla niej plan, chociaż zaistniała sytuacja wyglą- dała na beznadziejną. Dwoje żebraków przyszło jej z pomocą i zaopiekowało się

nią w czasie pierwszej, najbardziej prze- rażającej nocy. Przedstawili Małgorzatę rodzinom, które służyły pomocą bied- nym. Kiedy mieszkańcy Castello poznali historię Małgorzaty, kiedy spostrzegli, że nie mówi szorstkich słów o swoich rodzicach, ale ciągle podkreśla jak bardzo ich kocha, zaczęli patrzeć na nią z podzi- wem i życzliwością. Rodziny pozwalały jej mieszkać w swoich domach. Małgorza- ta odwdzięczała się opieką nad dziećmi i pomocą w pracach domowych. Wkrótce powszechnie uznano jej dobroczynny wpływ na dzieci i osoby, którym poma- gała. Tym sposobem Małgorzata stała

się adoptowanym dzieckiem całego miasteczka.

Tercjarka dominikańska Po siedmiu latach spędzo- nych w wielu gościnnych do- mach mieszkańców Castello, miejscowe siostry zakonne za- prosiły Małgorzatę do swojej wspólnoty. Spędziła tam wiele radosnych chwil. Pomagała w klasztornych pracach i sporo czasu spędzała na modlitwie.

Kiedy jednak zmarła fundatorka klasz- toru, siostry rozluźniły swoją zakonną regułę. Tylko Małgorzata zachowywała ją zgodnie z wolą fundatorki. Takie jej zachowanie denerwowało pozostałe siostry i w rezultacie doprowadziło do wydalenia Małgorzaty z zakonu. Z cza- sem Małgorzata znalazła swoje miejsce we wspólnocie zwanej Trzecim Zakonem Dominikańskim. Pragnęła ona czynnie włączyć się w życie zgromadzenia. Po odbyciu krótkiego kursu duchowo- ści dominikańskiej, została obłóczona

Każdy człowiek jest skarbem

w Bożych

rękach.

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

w dominikański habit. Małgorzata su- miennie wypełniała regułę zakonną. Co- dziennie z pamięci recytowała wszystkie Psalmy, a kontemplując sceny z Ewangelii, pomimo swojej ślepoty mogła „oglądać”

Zbawiciela. W praktykowaniu umartwień naśladowała św. Dominika. Często całą noc spędzała na modlitwie, a wcze- snym rankiem uczestniczyła we Mszy.

Z wielkim zaangażowaniem troszczyła się o chorych i umierających, pojawiając się wszędzie, gdzie mogła być potrzebna, przynosząc jedzenie, lekarstwa, wsparcie i modlitwę. Wielu, jak mogło się wydawać, straconych grzeszników przyprowadziła do spowiedzi. Kiedy dowiedziała się o nie- ludzkim traktowaniu więźniów, stała się ich apostołką. Każdego dnia służyła im, zaspokajając ich podstawowe potrzeby.

Dzięki niej wielu z nich powróciło do wspólnoty Kościoła.

Wzgardzona świętość W ostatnich latach życia, pewna za- można rodzina z Castello zapropono- wała Małgorzacie dach nad głową. Do tego czasu kobieta często przechodziła z domu do domu, ponieważ żaden z jej dobroczyńców nie mógł sobie pozwolić na długie utrzymywanie jej. Chętnie więc przystała na tę propozycję. Wprowadzi- ła się na skromne poddasze, rezygnując z przestronnego i bogato wyposażonego pokoju. Aż do śmierci, 13 kwietnia 1320 roku, prowadziła życie wypełnione modli- twą, pokutą i służbą. Zgodnie z ówczesną dominikańską tradycją ciało Małgorzaty zamierzano pochować bez trumny, jed- nak cudowne uleczenie kalekiego dziec- ka, które przypisano jej wstawiennictwu

skłoniło radę miejską do zapłacenia za trumnę. Małgorzata została pochowana w jednej z dominikańskich kaplic.

Pierwsze kroki w kierunku jej beaty- fikacji podjął zakon dominikański, ale sprawa ta w różnych okresach bywała zapominana. Dopiero w XVI wieku, gdy odkryto jej zachowane ciało, ponownie zainteresowano się historią jej życia.

W dniu 9 czerwca 1558 roku biskup ze- zwolił na przeniesienie ciała do nowej trumny, ponieważ stwierdzono, że stara przegniła. Po tej ceremonii miały miejsce liczne cuda i proces beatyfikacyjny, który został podjęty z nowym zaangażowaniem, zakończył się szczęśliwie 19 października 1609 roku. Jej nienaruszone ciało po dziś dzień można oglądać w kaplicy Szkoły dla Niewidomych w Citta di Castello, we Włoszech.

Błogosławiona Małgorzata mimo okrutnego odrzucenia i wzgardy ze strony najbliższych, potrafiła odnaleźć własną drogę do Boga. Przez miłość i cierpienie połączone z cierpieniem Jezusa, osiągnęła świętość. Jej historia dowodzi, że nawet najbardziej upośledzony i przegrany w ludzkich oczach człowiek jest skarbem w Bożych rękach – jest perłą, o którą Stwórca pragnie się troszczyć. Z historii życia bł. Małgorzaty z Castello zdaje się płynąć powtarzana za psalmistą modlitwa zawierzenia: „Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygar- nie (…) Albowiem On przechowa mnie w swym namiocie w dniu nieszczęścia, ukryje mnie w głębi swego przybytku, wydźwignie mnie na skałę” (Ps 27, 5.10).

opracowała: RENATA KATARZYNA COGIEL

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

W C Z T E R Y O C Z Y

Przyjaciel wykluczonych

DOBROMIŁA SALIK: „Arka” to wymowne sło- wo. Jak to się stało, że tak właśnie zostały nazwane wspólnoty?

JEAN VANIER: – Powiem bardzo prosto.

Zapytałem sekretarkę: „Jaką wybierze- my nazwę?”. Odpowiedziała: „Poszukam nazw biblijnych”. I było z 50 haseł: Beta- nia, Nazaret itd. Kiedy usłyszałem: Arka, pomyślałem: O! – to jest to! Czytała dalej nazwy i na koniec spojrzała na mnie, a ja powiedziałem: „Arka”. A ona: „Tak, ja też tak uważam!”. Oczywiście – arka Noego, arka przymierza… A więc synteza arek biblijnych. Po francusku „arche” znaczy również łuk, który łączy dwa punkty. Ale przede wszystkim od początku czułem, że o to chodzi.

W Arce ważny jest gest umywania nóg…

To piękna idea. Jak ta praktyka wpływa na relacje, jak jest odbierana we wspólnocie?

Czy znajduje gdzieś naśladowców?

– Umywanie nóg praktykujemy zwłaszcza w Wielki Czwartek, a także podczas rekolekcji. Wielu ludzi nie rozu- mie – albo nie słyszy – słów, ale rozumie gesty. Tak więc gdy czyni się ten gest, oni odkrywają o wiele więcej, niż gdyby się im o nim czytało. Jak wpływa on na poszczególne osoby – to już sekret każdej

z nich. To Jezus powiedział, byśmy tak czynili. Dziś widzimy ten gest w parafiach w Wielki Czwartek. Są też wspólnoty, które zaczynają go praktykować.

Napisał Pan, że umywanie nóg jest jak sakrament…

– To trochę trudne do określenia – sakrament jest tym, co przekazuje, co komunikuje łaskę. Wprawdzie niektórzy teologowie mówili także o innych sakra- mentach, ale Sobór Trydencki określił jasno, że jest ich siedem. Umywanie nóg należy raczej rozumieć jako gest, o który prosił Jezus.

Jezus przyniósł światu nowe przykazanie:

przykazanie wzajemnej miłości. Podczas gdy Dekalog jest normą starostestamen- talną, nowe przykazanie Jezusa staje się wymaganiem dla nas, chrześcijan Nowego Testamentu. Chyba nie mamy wystarcza- jącej tego świadomości. Często mówi się w Kościele o miłości – ale raczej pojmując ją jako dobroczynność, „dobre uczynki”…

O co tak naprawdę chodzi w miłości?

– Najważniejsze są dwa przykazania – miłować Boga z całego serca i miłować bliźniego jak siebie samego. Reszta to niejako komentarz. To, co jest w sercu O karmieniu głowy i serca, umiejętności świętowania, Maryi

współczującej i łasce „niebiegania” opowiada Jean Vanier.

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Ewangelii – to nie osądzać, nie szukać pyłu, kurzu, źdźbła w oku bliźniego. Św.

Paweł mówi, że miłość to cierpliwość, służba, wybaczanie wszystkiego, znosze- nie wszystkiego, wierzenie we wszyst- ko. Na tym polega życie wspólnotowe:

przyjmować drugiego takim, jaki jest.

Czyli chodzi nie o to, by coś robić, ale raczej o to, by kochać drugiego i widzieć w nim obraz Boga. Tak żyć w rodzinie, w mieście, w parafii – nie osądzać, nie odrzucać, przyjmować, gdyż każda osoba jest ważna. Zawsze akceptować drugiego takim, jaki jest. I, jak powiedziałem, św.

Paweł definiuje miłość jako cierpliwość.

A nie jest łatwo być cierpliwym…

W Arce tego się doświadcza…

– Tego nie wiem. Ale próbujemy…

To nasze codzienne życie.

Spędził Pan dwa lata w Fatimie. Zapewne ten czas był ważny dla przyszłej Arki. Proszę o kilka słów o Fatimie i o Maryi.

– To był czas, który przeżyłem w sa- motności, taki czas pustyni; żyłem tro- chę jak pustelnik! Było mi tam bardzo dobrze… Tajemnica Capelinhy – kaplicy objawień… Nie robiłem nic nadzwyczaj- nego, po prostu tam byłem. Trzeba mo- dlić się i być.

Maryja… Ona jedyna w pełni przyję- ła Jezusa. Ona była najbliższa Jezusowi.

Zrozumiała Go jak nikt inny. Uczy nas przyjmowania Go. Uczy nas kochać Je- zusa tak, jak On chce być kochany. I uczy nas też, jak być kochanym przez Jezu- sa. Nosiła Go w sobie, była najbliżej. Bo Słowo stało się Ciałem w Niej. Przeżyła 30 lat z Jezusem. Zna Jezusa lepiej niż ktokolwiek.

WWW.JEAN-VANIER.ORG

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

W C Z T E R Y O C Z Y

Powołanie… Czy może Pan otworzyć nieco swoje serce na ten temat? W pew- nym momencie przygotowywał się Pan do kapłaństwa…

– Tak. Ale sprawy ułożyły się inaczej.

Odkryłem świat osób z niepełnospraw- nością; zobaczyłem, że były bardzo od- rzucone, oddawane do instytucji, często trzymane pod kluczem, i stwierdziłem, że to nie jest dobre. Zacząłem przyjmo- wać te osoby, bo czułem, że Jezus tego chce. To było całkiem proste. A później Arka się powiększyła, znalazła się na- wet w Polsce – są Śledziejowice, Poznań, Wrocław, Warszawa!

Zaprzyjaźniony kapłan opowiadał, że wezwano go do ciężko chorego mężczy- zny, który nie mógł umrzeć. Po dłuższej

rozmowie okazało się, że człowiek ten w młodości chciał zostać księdzem, jednak ostatecznie ożenił się, wychował dobrze dzieci, żył w wierności Chrystusowi. Jednak nasz przyjaciel musiał mu pomóc przed śmiercią jeszcze raz zgodzić się na swoje życie, na jego kształt…

– To najważniejsze – zaakceptować własną historię, bo każdy ma swoją.

I być szczęśliwym. Będziemy sądzeni z miłości – czy jesteśmy kapłanami czy nie; to nie jest ważne. Ważne jest, by kochać. Kochać innych, być czło- wiekiem przynoszącym pokój, czło- wiekiem, który przebacza, który daje dobry przykład. Wielkim pragnieniem Jezusa jest jednoczenie ludzi. Trzeba próbować – pozostając sobą – pomagać wszystkim otaczającym nas osobom, by

WWW.JEAN-VANIER.ORG

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

były szczęśliwe i by żyły między sobą w jedności.

Mam wrażenie, że w pewnym sensie wspólnoty Arki są „miniaturą życia”. W każ- dej rodzinie są przecież osoby słabsze, bardziej chore, trudniejsze w kontakcie.

Jak postępować, na co zwracać uwagę w codzienności, by każda wspólnota była bezpiecznym miejscem, przystanią, arką?

– To dzięki większej miłości, większe- mu szacunkowi sprawy będą szły lepiej.

Żyjemy w społeczeństwie, w którym jest wiele indywidualizmu, konkurencji, te- stów kompetencyjnych i tym podobnych rzeczy. W naszych wspólnotach ważne jest przyjęcie, akceptacja. Są oczywiście osoby, które przechodzą różne trudno- ści, ale wszyscy są akceptowani. Powie- działbym, że to znak Królestwa Bożego.

Bóg pragnie miejsc, w których ludzie się kochają, akceptują, pomagają sobie na- wzajem. Każdy jest inny, ale wszyscy są szczęśliwi z bycia razem. Społeczeństwo często nie jest znakiem Królestwa Boże- go; przeciwnie – wydaje się ono nieraz znakiem różnego rodzaju konfliktów;

nawet w Kościele zdarzają się konflikty.

Arka jest zawsze zjednoczona z naj- mniejszymi. To jej misja: przyjmować najsłabszych. Jeśli ktoś nie chce pomagać najsłabszym, musi odejść. W odniesieniu do każdej grupy trzeba wiedzieć, jaka jest jej misja. Misją Arki jest właśnie przyj- mowanie najsłabszych. I wszystko ma zmierzać do tego celu.

Ta idea wpisuje się w to, co mówi dzi- siaj papież Franciszek: by wychodzić na peryferie…

– Tak. Bardzo piękny jest ten papież…

Jak wyglądało Pana spotkanie z papie- żem 21 marca tego roku?

– Było proste. Powiedziałem mu, że uważam go za bardzo pięknego! Że jest znakiem od Boga. I nie powiedziałem mu – choć chciałem – że ma się oszczędzać.

Ale i tak posłuchał, bo teraz wypoczywa więcej!

– To dobrze! Ma tylko jedno czynne płuco, nie może zbyt wiele biegać, musi chodzić powoli! Ale przede wszystkim jest bardzo piękny!

A co on powiedział Panu? Może to samo?

– To ja mu to powiedziałem! Roz- mawialiśmy trochę o Arce.

Był zadowolony?

– Myślę, że tak. Ja byłem zadowolony.

I to jak! Najpierw byliśmy tylko we dwój- kę, z tłumaczem; papież nie mówi po francusku, ale bardzo dobrze francuski rozumie. Później doszło kilka innych osób. Wszystko, co napisał papież, jest niezwykle piękne. To prymat współczu- cia i dobra. Również czułości. W życiu bardzo ważne jest współczucie. Bycie dobrym dla ludzi kruchych.

Powiedział Pan kiedyś, że Kościół chęt- nie pomaga ludziom poznawać wiarę; że

„karmi głowę”, podczas gdy „głowa nie jest aż tak bardzo potrzebna”. Stwórzmy więc może nowe „przykazanie”: nie karmić zbytnio głowy!

– A jednak trzeba karmić głowę: trze- ba kochać inteligentnie. Trzeba rozumieć

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

W C Z T E R Y O C Z Y

cierpienie drugiego, jego historię, życiowe trudności. Ale w tym wszystkim głowa ma być dostosowana do serca, a nie serce dostosowane do głowy. Trzeba się uczyć, mieć doświadczenie, które nakarmi głowę… by właściwie pomagać ludziom. Trzeba kochać ludzi i wiedzieć, jak z nimi być, jak przeżywać relacje, jak rozumieć, co mówią – by była harmonia.

Głowa i serce powinny iść razem. Sama głowa jest rzeczywiście niebezpieczna!

Niedawno wysłuchałam konferencji pew- nego księdza, który mówił o naszym byciu w Kościele: że bycie w nim jest po prostu przyjemne, czyni nas radosnymi i spokoj- nymi. Pan mówi o Arce: „Ludzie myślą, że aby tam zostać, trzeba być bohaterem albo świętym. Lecz to nieprawda: zostajemy w Arce, bo sprawia nam to przyjemność.

Arka nie jest tylko miejscem, gdzie robi się dobre rzeczy”.

– Tak, tutaj jest się szczęśliwym. Nie- bezpieczeństwem tego świata jest po- dział. A jeśli jest podział, jest też gniew, jest strach. Lęk jest wielkim problemem człowieka – lęk przed tym, że nie jeste- śmy kochani, że nie uda nam się, lęk przed cierpieniem, lęk przed porażką.

W Arce gromadzimy się nie dlatego, by coś uzyskać, ale aby stworzyć miejsce świętowania. By po prostu być razem.

I to jest nasza radość. Jezus mówi: daję wam moją radość – i chcę, by wasza radość była pełna. A zatem radość przy- chodzi, gdy nie ma tych wszystkich kon- fliktów i gdy istnieje wzajemna pomoc.

Mogę mieć trudności, ale we wspólnocie inni mi pomagają. Podtrzymujemy się wzajemnie.

Bardzo poruszył mnie wspólny obiad w jednej ze wspólnot Arki – w l’Ermitage.

To było naprawdę świętowanie: celebracja posiłku, rozmowy, Albert pokazał mi swój nowy fotel, później przyswoiłam sobie, jak trzeba się witać i żegnać z Monique, by była zadowolona; to pewien ryt…

– Tak, wspólnota jest przede wszyst- kim miejscem świętowania, miejscem radości. Sercem naszego życia jest umie- jętność świętowania: uroczystości, uro- dzin, tego, że jesteśmy razem. Jesteśmy wspólnotą, która chce świętować. To nie znaczy, że nie ma momentów trud- nych, ale każda chwila ma być znakiem świętowania, znakiem Boga, znakiem Królestwa Bożego.

Wyznał Pan kiedyś, że bycie we wspól- nocie daje Panu pokój i radość, natomiast opuszczenie wspólnoty wiąże się często z niepewnością, utratą korzeni, smutkiem.

Czy mogę prosić o wyjaśnienie mechanizmu tego odczucia?

– Tutaj, w Arce, wszyscy się akceptują.

W społeczeństwie często nie akceptuje się drugich. Gdy opowiadam ludziom o życiu wspólnotowym z osobami z nie- pełnosprawnością, nie zawsze jestem ro- zumiany. I wtedy odczuwam dyskomfort.

Albo ludzie uważają, że jestem wspaniały, bo żyję z niepełnosprawnymi – a ja po prostu jestem z nimi, bo dobrze się czuję, bo jestem z nimi szczęśliwy! To jest moje życie, moje powołanie. W naszym świecie często nie przyjmuje się drugiego. A Je- zus mówi: kiedy urządzasz przyjęcie, nie zapraszaj członków rodziny, nie zapraszaj bogatych sąsiadów, nie zapraszaj swoich przyjaciół. Kiedy wystawiasz wspaniały

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

posiłek, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. Masz stać się przyjacielem ludzi wykluczonych. To niezbyt często się praktykuje w naszym społeczeństwie.

Ideą Apostolstwa Chorych jest ofia- rowanie cierpienia. To wspólnota, która pomaga chorym przeżywać cierpienie w sposób twórczy, bardziej Chrystusowy.

Poprosiłabym o kilka słów specjalnie dla członków Apostolstwa. Jeśli byłoby moż- liwe, może także jakieś krótkie przesłanie, kilka odręcznych słów – to byłoby dla nich bardzo cenne!

– Powiedziałbym tak: trzeba ofiaro- wać nie tylko swoje cierpienia, ale także swoje radości, ponieważ istnieje nie tylko cierpienie; jest też wiele chwil radosnych.

Są wzloty i upadki; trzeba ofiarować całe nasze życie. Specyficzne jest u chorych to, że zwykle się nie ruszają. Nieraz leżą w łóżku albo są podeszli w latach. Mają też więcej czasu na modlitwę – i to jest prezent! Myślę, że ludzie wiekowi i chorzy mogą poznać smak modlitwy. A w mo- dlitwie nie chodzi przecież o wypowia- danie formułek. Modlić się – znaczy być szczęśliwym z Jezusem. Większość ludzi nieustannie biega. Robią różne rzeczy, są na przykład dziennikarzami! Trzeba być na posterunku, trzeba gdzieś pojechać itp. Cały czas jest się zajętym. Wielką sprawą w przypadku ludzi starszych, chorych jest to, że mają do dyspozycji cały swój czas. To może być cierpienie, ale to także radość i łaska. Ma się czas na modlitwę i odkrywa się modlitwę jako obecność Jezusa. Pamiętajmy również, że tajemnica krzyża – to tajemnica Maryi

blisko krzyża. A Maryja u stóp krzyża to Matka współczucia. Tak więc tajemnica krzyża jest zarazem spotkaniem z Maryją.

W moim odczuciu ważne jest korzysta- nie z choroby, korzystanie ze starości, korzystanie z różnych niepełnospraw- ności, by być więcej z Jezusem. Jak ten modlący się człowiek w kościele w Ars, który na pytanie św. Jana Vianneya, jak się modli, odpowiedział: „Ja patrzę na Niego, On patrzy na mnie”. To właśnie jest tajemnica obecności. Choroba, starość, niepełnosprawności zmuszają nas do zwolnienia tempa, do znalezienia czasu – konkretnego czasu, by być z Je- zusem. Są też inne osoby, które znalazły Jean Vanier przyjął nas w swoim domu w Trosly, 4 lipca tego roku. Poproszony o przesłanie dla wspólnoty Apostolstwa Chorych napisał, że trzeba Bogu ofiarować nie tylko cierpienia, ale całe swoje życie.

STANIAW SALIK

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

W C Z T E R Y O C Z Y

się nagle w poważnych trudnościach – np. ofiary wypadków przy pracy itp.

Bardzo cierpią, ponieważ nie mogą nic zrobić. Im również trzeba pomóc odkryć łaskę zatrzymania się, łaskę „niebiegania”, gdyż naszą najważniejszą tożsamością jest stanie się przyjacielem Jezusa. To właśnie jest nasza tożsamość: nie tyle

„robienie” różnych rzeczy, ale „bycie”

z Jezusem. Myślę, że bardzo ważne jest, by chorzy to odkryli. Jak im w tym po- móc? Kapłani czy zgromadzenia zakonne mogą pomagać w odkrywaniu radości przeżywania obecności Jezusa. Wie- lu osobom będzie potrzebna

rozmowa, sakramenty, zwłasz- cza Eucharystia. Osoby chore, osoby z niepełnosprawnością mają być w sercu Kościoła – zawsze najubożsi są w sercu Kościoła, z Jezusem, z Maryją, nieraz w tej tajemnicy krzyża, która jest tajemnicą uniżenia i cierpienia. Potrzebują ludzi,

którzy z nimi żyją, przyjaciół kochają- cych ich. Dlatego ofiarujemy całe nasze życie z naszymi cierpieniami, ale także z naszymi radościami.

Bardzo podoba mi się ta optymistycz- na wizja życia, nawet tego naznaczonego boleścią….

– Tak. Trzeba żyć tak, by wszystko stawało się dziękczynieniem. Trzeba dzię- kować: za świat, za życie... Jezus, gdy się modli, mówi często: dziękuję Ci, Ojcze!

Dziękuję Ci, Ojcze, że Mnie wysłuchałeś;

nie modlę się, by coś uzyskać, ale modlę się, by oni mogli uwierzyć – jak czytamy w rozdziale Ewangelii o wskrzeszeniu

Łazarza. A więc modlitwa to dziękczy- nienie i muszę powiedzieć, że wśród osób chorych najbardziej wzruszają mnie te, które mają ów charakterystycz- ny uśmiech. Cierpią – i uśmiechają się.

To uśmiech przyjęcia, akceptacji. Bo podstawowym naszym problemem jest akceptacja własnego życia. A w końcu przecież… wszyscy umrzemy. Urodzi- liśmy się, by żyć, i urodziliśmy się, by umrzeć. Urodziliśmy się, by wzrastać i podejmować różne odpowiedzialności, ale równocześnie urodziliśmy się, by się umniejszać, chorować itp. Zawsze jednak

mamy mówić: „dziękuję”.

Jest w Polsce młody kapłan, który stracił władzę w nogach, i ewangelizuje przez internet, sms-y; ma tysiące kontaktów, zwłaszcza z młodymi. Znalazł sposób, by służyć w swojej – trud- nej przecież – sytuacji…

– Bardzo pięknie! O to wła- śnie chodzi: umieć znaleźć takie drobne rzeczy, które mogą pomóc innym, a jed- nocześnie samemu nie dać się zdomino- wać negatywnymi aspektami życia i wła- snym cierpieniem. Na przykład pewna osoba chora na raka założyła klub osób chorych na nowotwory – telefonują do siebie, spotykają się...

Dziękuję bardzo za rozmowę. Pan, dzięki Arce, dzięki wierności swojemu wyjątko- wemu powołaniu czyni świat lepszym!

Dziękuję przede wszystkim za to.

q Wzruszają

mnie osoby,

które cierpią,

a mimo to się

uśmiechają.

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

W korowodzie serc

Moją uwagę zwraca dojrzały mężczyzna w kraciastej koszuli. Zbliża się do ołtarza ze złożonymi starannie rękami. Jego słabo umięśniony język zwisa bezwładnie z kącika ust. Opiekunka niczym dyskretny anioł, chusteczką usuwa z jego policzka nadmiar śliny.

RENATA KATARZYNA COGIEL

C

zy można za pomocą zaledwie kilku tysięcy znaków kompute- rowego pisma przekazać prze- życia, które wymykają się słowom? Czy można precyzyjnie opisać coś, co dotyka serca i pozostawia w nim trwały ślad?

Czy można poczuć zaklęty w słowach przypływ uczuć? Czy można na odległość doświadczyć niedotykalnej głębi piękna?

Ufam, że choć trochę można.

Wspomnienia z francuskich wiosek, które są kolebką Arki – w mojej pamię- ci wciąż pozostają bardzo realne i żywe.

Pamiętam twarze, rozpoznaję uśmiechy, odtwarzam zapachy, widzę sceny z ży- cia, słyszę słowa, czuję dotyk. Dzięki sile wspomnień znów tam jestem.

Alfreda wita wszystkich Do jednej z czterech wspólnot Arki w tej okolicy docieramy 3 lipca około go- dziny 17.30. Wioska Cuise. Malownicza, skąpana w popołudniowym blasku słońca, które na bezchmurnym niebie wygląda

jak szafran na łące. Jesteśmy umówieni z panem Karolem – Polakiem, który od ponad 30 lat związany jest z Arką. Jego zadaniem będzie pokazanie nam tego miejsca i udzielenie odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań. Na najbliższe kil- kanaście godzin to on weźmie na siebie rolę naszego anioła stróża.

Choć jeszcze na razie jesteśmy tutaj obcy, wszyscy napotkani ludzie witają nas radosnym „bonjour”. Ponieważ francuskie

„dzień dobry” jest jedynym słowem, które w miarę poprawnie potrafię wymówić w tym języku, z ochotą i dumą odpowia- dam na każde pozdrowienie. Pan Karol prowadzi nas do wielkiego stołu, przy któ- rym siedzą osoby niepełnosprawne wraz z opiekunami. Podana szklanka schłodzo- nej wody, przynosi natychmiastową ulgę w spiekocie dnia. Siadam naprzeciwko starszej kobiety – Alfredy – której twarz wykrzywiona nieco przez chorobę, nie przestaje szukać ze mną kontaktu. Alfreda żywiołowo gestykuluje i bardzo głośno mówi. Widać, że chce być w centrum uwagi. Jej opiekunka cały czas jest blisko i trzyma ją za rękę. Alfreda uśmiecha się

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

W C Z T E R Y O C Z Y

delikatnie i dopomina, by wszyscy słu- chali tego, co ma do powiedzenia. To niesamowite, że nie rozumiem ani jed- nego jej słowa, a jednak czuję się przez nią powitana i przyjęta. Wiem, że mówi także do mnie i o mnie. To jakiś rodzaj niezwykłego kontaktu, który nawiązuje się ponad słowami, jakaś niecodzienna bliskość. Zaledwie kilka minut razem, zaledwie kilka spojrzeń, kilka gestów, a do teraz dokładnie pamiętam rysy jej twarzy z zaznaczoną mapą zmarszczek.

Pamiętam też jej niebieskie oczy i swete- rek w morelowym kolorze. Odtwarzam każdy gest i dźwięczny głos. Wiem już, że nie zapomnę jej przez długi czas.

Na leżaku przed ołtarzem Zgromadzeni w dużej sali, czekamy na Mszę Świętą. W centralnym miejscu stoi ołtarz nakryty białym obrusem. Wo- kół niego powoli zaczynają gromadzić się osoby niepełnosprawne, ich rodziny i asystenci. W kształt półkola, w sporych odstępach od siebie, ustawiono rzędy krzeseł, by w razie potrzeby zmieściły się pomiędzy nimi wózki inwalidzkie. Sia- dam w ostatnim rzędzie, aby wszystko dobrze widzieć. Nie chcę jednak nikogo ukradkiem podglądać. Chcę patrzeć i być.

Kobieta o srebrnych włosach siada kil- ka krzeseł przede mną. Przez moment sie- dzi spokojnie, ale potem co chwilę wstaje i nerwowo przebiera nogami w miejscu, dając znak, że chce gdzieś pójść. Z cza- sem okazuje się, że zwyczajnie nie może doczekać się Mszy i Pana Jezusa w Bia- łym Chlebie. Spontanicznie wyrywa się do Kogoś, kogo kocha. Kiedy wreszcie rozpoczyna się Msza Święta, kobieta

całkowicie się uspokaja. Ogarnia mnie zachwyt. Pierwszy raz bowiem od wie- lu lat widzę kogoś, kto tak autentycznie tęskni za spotkaniem z Żywym Bogiem.

Serce tej upośledzonej kobiety jest pełne pięknej miłości. To serce, które kocha i pragnie spotkania. Serce proste i dobre.

Osoby niepełnosprawne szczelnie wypełniają salę. Większość siedzi, nie- którzy spacerują – również podczas Mszy. Są też tacy, którzy mają zarezer- wowane najlepsze miejsca, przed samym ołtarzem. Tutejsze VIP-y. Leżą na spe- cjalnych materacach w objęciach swoich asystentów, którzy choć trochę próbują ulżyć spastycznym ruchom ich mięśni.

Większość z nich nieustannie wydaje od- głosy. Śpiewają tylko sobie znane melodie, głośno wzdychają, sylabizują. Czują się swobodnie, są u siebie. Tutaj nikt ich nie ucisza. Tutaj naprawdę mogą być sobą.

Bóg wśród swoich

Jestem tu świadkiem wielu nieco- dziennych wydarzeń i każde z nich chwyta mnie za serce, jednak to, co widzę podczas Komunii Świętej, totalnie rozkłada mnie na łopatki. Najpierw kapłan podchodzi z Komunią do tych osób, które same nie potrafią przyjść do ołtarza. Pochyla się nad każdą z nich powoli i ze skupieniem.

Potem do ołtarza zaczyna płynąć procesja

„bardziej sprawnych”. Niektórzy podcho- dzą do kapłana dwójkami lub trójkami, trzymając się za ręce. Inni żywo gestyku- lują i na długo przed swoją kolejką wysta- wiają na zewnątrz długie, czerwone języki.

Moją uwagę zwraca dojrzały mężczyzna w kraciastej koszuli. Zbliża się do ołtarza ze złożonymi starannie rękami. Jego słabo

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

umięśniony język zwisa bezwładnie z ką- cika ust. Opiekunka niczym dyskretny anioł, chusteczką usuwa z jego policzka nadmiar śliny. Kapłan z wielką czcią i uwa- gą kładzie na jego języku Pana Jezusa.

Chwilę to trwa, zanim mężczyźnie udaje się bezpiecznie schować język z Hostią w tabernakulum ust. Gdy Panu Jezusowi nic już „nie grozi”, chory wyciąga przed siebie ręce i kładzie je na głowie kapłana w geście błogosławieństwa. Ten pochyla się z pokorą przed głęboko upośledzo- nym człowiekiem. Błogosławieństwo trwa dłuższą chwilę. Wstrzymuję oddech. Prze- łykam wzruszenie. Oto jestem świadkiem absolutnie świętej chwili!

Czyż to nie dowód, że upośledzenie nie jest w stanie dosięgnąć głębi ludz- kiego serca? Czyż to nie dowód, że nie istnieje lepsza i gorsza miłość? Czyż to nie dowód, że ona „wszystkiemu wierzy, we

wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma?” (1 kor 13, 7).

Bóg po raz kolejny pokazuje mi, że nikogo nie wyklucza spośród grona swo- ich wybranych. On wybiera wszystkich tak samo. Jest pokorny i wierny do końca.

Przychodzi do każdego, kto pragnie stać się dla Niego mieszkaniem. Przychodzi także do tego, co kruche, słabe i chore.

Właśnie w tym, co wątłe, Bóg szczególnie pragnie zamieszkać.

Dopiero po zakończonej liturgii do- cierają do mnie z mocą słowa pierwszego czytania: „Nie jesteście już obcymi i przy- chodniami, ale jesteście współobywate- lami świętych i domownikami Boga (...) W Nim i wy wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha” (Ef 2, 19. 22). Słowo Boże za- wsze najlepiej komentuje życie. Podobnie jest i tym razem. Bo czymże innym, jak nie

WWW.LARCHE.ORG

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bóg zawsze był obecny w moim życiu i dlatego świadomość, że ktoś modli się za mnie, że oddaje mnie Bogu, daje mi taką siłę.. – Pismo Święte uczy, że mieć obok siebie

Jezus pragnie, aby przez wpatrywanie się w Jego Serce i przylgnięcie do Niego nasze serca stały się miejscem przebywania Boga, miej- scem spotkania z Nim..

Jako że nasz miesięcznik jest Listem do osób chorych i niepełnosprawnych, chcemy w trwającym Roku Życia Kon- sekrowanego przywołać właśnie te zgro- madzenia zakonne, które

Starał się jednak utrzymywać kontakt z kolegami i dzięki temu wiedział, że już na początku 1940 roku Niemcy wywieźli z Niepokalano- wa maszyny drukarskie, profesorowie wraz z

Wieloletni duszpasterz Apostolstwa Chorych, ks. Czesław Podleski był postacią barwną i charakterystyczną. Ci, którzy poznali go osobiście, zapamiętali go jako człowieka

kiedy tylko udało jej się znaleźć chwilę w ciągu dnia, ale głównie nocą, biegła do kaplicy, gdyż rozumiała, że ofiarności i męstwa tak po- trzebnych w działaniu można

apostołów naśladujących samego Chry- stusa. Podczas kolejnej przerwy na po- siłek czy wypoczynek kapłani mieli czas na indywidualne rozmowy z chorymi oraz odwiedzali tych, którzy

To od niego usłyszałam, że cierpienie jest powołaniem i że gdy ono nas dotyka nie mamy pytać Boga „dlaczego?”, lecz raczej o to, co Bóg chce osiągnąć przez nasze