• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 8

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 8"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

CANSTOCKPHOTO.PL

Ręce zniszczone

miłosierdziem

- s. 24

(2)

PANI CZĘSTOCHOWSKA

U

roczystość NMP Częstochowskiej przypada 26 sierpnia.

W tym dniu o godzinie 14.00 zapraszamy wszystkich do udziału we Mszy świętej w Kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze, która zostanie odprawiona we wszystkich intencjach nadsyłanych do Sekretariatu Apostolstwa Chorych.

Czarna Madonna”, tempera, Sanktuarium na Jasnej Górze, Częstochowa WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

Od redaktora

Od 30 listopada 2014 roku (I niedziela adwentu) trwa w Kościele Rok Życia Konsekrowanego. Okazja ta zainspirowała nas do poświęcenia jedne- go z numerów „Apostolstwa Chorych” osobom konsekrowanym, które w szczególny sposób oddają się posłudze cierpiącym. Wiele zgromadzeń zakonnych męskich i żeńskich zawarło w swoim charyzmacie troskę o chorych i potrzebujących, dając w ten sposób odpowiedź na wołanie świata o miłość i cierpliwą obecność. Proszę wszystkich chorych, zwłaszcza zaś tych, którzy bezpośrednio doświadczają pomocy osób konsekro- wanych, by wsparli swych opiekunów wdzięcznym darem modlitwy.

W SIERPNIOW YM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Ręce zniszczone miłosierdziem

Wiele osób konsekrowanych poświęca się służbie chorym.

Ich oddanie i miłość często pozostają w ukryciu.

4

Z B L I S K A

Kochają Sercem Boga

Wiele zgromadzeń zakonnych ofiarnie służy cierpiącym.

8

B I B L I J N E C O N I E C O

Bóg – sprawiedliwy sędzia

O tym, że Bóg zawsze daje czło-

wiekowi szansę na zmianę.

11

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Aby „dotknąć” Boga

O dziełach miłosierdzia dwojga

francuskich Świętych.

18

W C Z T E R Y O C Z Y

Zatańczyć z Oblubieńcem

Siostra Wojciecha, boromeuszka,

mówi o pracy wśród chorych.

35

S K A R B H I S T O R I I

Domin Blues

Przedstawiamy ciekawą sylwetkę

ks. bp. Czesława Domina.

32

M O D L I T W Y C Z A S

Bóg patrzy na serce

Czy Pan Bóg wysłuchuje czy tylko słucha?

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

Kochają Sercem Boga

Misję niesienia pomocy cierpiącym zakony chyba od zawsze uznawały za jedno ze swoich głównych zadań. I chociaż istnieje wiele organizacji i instytucji świeckich działających na rzecz chorych, to zaangażowanie osób konsekrowanych w posługę miłosierdzia jest nie do przecenienia.

RENATA KATARZYNA COGIEL

W

e wspólnocie Kościoła prze- żywamy obecnie Rok Życia Konsekrowanego. Decyzją Ojca świętego Franciszka rozpoczął się on 30 listopada 2014 roku i potrwa do 2 lutego 2016 roku. Czas obchodów Roku Życia Konsekrowanego nie jest przypadkowy, bo jak podkreślił sam papież – przypada w tych samych mie- siącach, w których świętujemy także 50-tą rocznicę wydania dwóch ważnych dokumentów Soboru Watykańskiego II:

Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium (18.11.1964), która w rozdziale VI mówi o zakonnikach oraz Dekretu o odnowie życia zakon- nego Perfectae caritatis (28.10.1965).

Wyjść poza siebie

Papież Franciszek w specjalnym liście na Rok Życia Konsekrowanego

zwrócił się do wszystkich zakonnych wspólnot i stowarzyszeń życia apostol- skiego, dowartościowując ich różnorod- ną działalność i podkreślając bogactwo charyzmatów.

Zaapelował, by każda rodzina za- konna, niezależnie od rodzaju swej posługi i zakresu zadań, z otwartością i zapałem na nowo podjęła trud służe- nia bliźnim: „Oczekuję od was wyjścia z siebie, aby pójść na peryferie egzy- stencjalne. «Idźcie na cały świat» (Mk

16, 15) – to były ostatnie słowa, które Jezus skierował do swoich uczniów i które nadal dziś kieruje do każdego z nas. Cała ludzkość oczekuje na was:

ludzie, którzy stracili wszelką nadzieję, rodziny przeżywające trudności, po- rzucone dzieci, ludzie młodzi, którym zamknięto wszelką przyszłość, opusz- czeni chorzy i osoby starsze, bogaci, nasyceni dobrami i z pustką w sercu, mężczyźni i kobiety poszukujący sen- su życia, spragnieni tego, co boskie.

(5)

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

(...) Nie zamykajcie się w sobie, nie bądźcie więźniami swoich problemów.

Rozwiążą się one, jeśli wyjdziecie na zewnątrz i pomożecie innym w roz- wiązywaniu ich problemów i głosze- niu Dobrej Nowiny. Znajdziecie życie

– dając życie, nadzieję – dając nadzieję, a miłość – miłując”.

Wśród najsłabszych

Pośród wielości podejmowanych przez osoby konsekrowane zadań,

FLICKR.COM/TREY RATCLIFF

(6)

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

szczególne miejsce zajmuje z pewnością powołanie do służby wobec chorych, cierpiących i ubogich. Liczne zgroma- dzenia zakonne – męskie i żeńskie – idąc za wskazaniami swych założycieli, realizują wezwanie do miłowania Chry- stusa w najbardziej potrzebujących.

Jako że nasz miesięcznik jest Listem do osób chorych i niepełnosprawnych, chcemy w trwającym Roku Życia Kon- sekrowanego przywołać właśnie te zgro- madzenia zakonne, które za główny cel postawiły sobie posługę osobom cierpią- cym. Oczywiście nie sposób wspomnieć o wszystkich tych rodzinach

zakonnych z osobna, ale warto wyróżnić przynajmniej nie- które z nich. Z pewnością uruchomi to jeszcze potęż- niejszą rzekę modlitewnej wdzięczności wobec osób konsekrowanych, która – jak wierzę – już od dawna obfi- cie wypływa z serc wszystkich chorych.

Fachowcy od duszy i ciała W Polsce działa blisko 300 męskich i żeńskich zgromadzeń zakonnych oraz stowarzyszeń życia apostolskiego. Wiele z nich w swoich zakonnych konstytu- cjach zawarło postulat szczególnej troski o osoby chore i cierpiące. I tak, wśród zakonów męskich najbardziej znany- mi opiekunami chorych są albertyni, bonifratrzy i kamilianie. Bonifratrzy oprócz trzech podstawowych ślubów – czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – składają dodatkowy ślub szpitalnictwa zaś kamilianie ślub służenia chorym

nawet z narażeniem życia. Osobom cier- piącym posługują także guanellianie, pocieszyciele czy trynitarze. Miejscami ich pracy są przede wszystkim szpita- le, domy opieki, hospicja, ambulatoria i centra rehabilitacyjne.

Zarówno ojcowie jak i bracia zakon- ni oprócz formacji duchowej, przygo- towują się do pracy wśród chorych po- przez studia na kierunkach medycznych.

Wielu zakonników jest wykwalifikowa- nymi pielęgniarzami, rehabilitantami i sanitariuszami. Godnym uwagi jest również fakt, że zgromadzenia niosące pomoc najbardziej potrzebu- jącym, skupiają wokół siebie liczny i prężnie działający wolontariat świeckich, który wspierając posługę zakonni- ków, dociera przede wszyst- kim do chorych w ich domach.

Trzeba w tym miejscu oddać wdzięczność także wszystkim ojcom zakonnym, którzy pełnią posługę kapelanów szpi- talnych. Przemierzają oni sale chorych, by nie tylko udzielać sakramentów, ale również nieść wsparcie personelowi medycznemu i rodzinom chorych.

Przyjaciółki chorych

Również liczne zakony żeńskie od- dają się służbie chorym. Jest ich tak wiele, że nie sposób wspomnieć tutaj o wszystkich, ale z całą pewnością o każdym z nich można powiedzieć, że realizuje samarytańską miłość wobec bliźnich na rozmaitych polach. I podob- nie jak ojcowie i bracia zakonni, sio- stry posługują cierpiącym w szpitalach,

Osoby

konsekrowane

z miłością służą

chorym.

(7)

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

hospicjach, domach opieki czy przy- chodniach. Służą chorym nie tylko jako lekarze czy pielęgniarki, ale także wykonując pracę kucharek i salowych.

Do najbardziej znanych przyjació- łek chorych należą siostry albertynki, boromeuszki, elżbietanki, kamilianki, felicjanki czy franciszkanki od cierpią- cych. Wszystkie one ofiarnie odpowia- dają na ewangeliczne wezwanie Jezusa:

„Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” k 6, 36).

Wśród zgromadzeń zakonnych ist- nieją takie, które na przestrzeni lat wy- pracowały drogę profesjonalnej opieki wobec konkretnej grupy chorych. Przy- kładem może być tutaj zgromadzenie sióstr franciszkanek służebnic krzyża, które szczególną troską otaczają osoby niewidome i niedowidzące, prowadząc i rozwijając dzieło Lasek.

Coś więcej niż praca

Misję niesienia pomocy cierpiącym zakony chyba od zawsze uznawały za jedno ze swoich głównych zadań. I cho- ciaż istnieje wiele organizacji i insty- tucji świeckich działających na rzecz chorych, to zaangażowanie osób kon- sekrowanych w posługę miłosierdzia jest nie do przecenienia. Nie bez zna- czenia pozostaje z pewnością fakt, że właśnie osoby konsekrowane potrafią służyć potrzebującym całkowicie bezin- teresownie i w oderwaniu od wszelkich form zysku czy komercji. Traktują swoją posługę nie tylko jako codzienną pra- cę ale przede wszystkim widzą w niej życiową misję otrzymaną od Jezusa.

Ich obecność przy łóżku chorego jest

przedłużeniem czułych dłoni Boga i uobecnieniem Jego miłującej troski wobec każdego człowieka, zwłaszcza tego najsłabszego i najbiedniejszego.

W cytowanym już liście papież Fran- ciszek mówi do osób konsekrowanych o praktykowaniu wobec bliźnich takiej właśnie miłości, jakiej doświadczamy najpierw ze strony Jezusa: „Musimy za- pytać, czy Jezus jest naprawdę pierwszą i jedyną miłością, jak to postanowiliśmy kiedy złożyliśmy nasze śluby? Tylko je- śli nią jest, możemy i musimy kochać w prawdzie i miłosierdziu każdą osobę, którą spotykamy na naszej drodze, po- nieważ od Niego poznaliśmy, co to jest miłość i jak kochać: będziemy umieli kochać, bo będziemy mieli Jego serce”.

Przystań modlitwy

Trwający Rok Życia Konsekrowa- nego jest okazją nie tylko do tego, aby zauważyć obecność i działalność osób poświęconych Bogu, ale skłania także do objęcia ich szczególną opieką mo- dlitewną. A kto, jeśli nie osoby chore i cierpiące, może najskuteczniej uprosić u Boga wszelkie potrzebne łaski dla Ko- ścioła i świata? Proszę zatem wszystkich chorych, aby jeśli to możliwe, każda osoba konsekrowana znalazła bezpiecz- ną przystań pamięci w ich codziennej modlitwie i ofierze cierpienia.

q

(8)

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

Z Księgi Psalmów. Bóg jest sprawiedliwym sędzią pełnym miłosierdzia. Nie musimy się Go obawiać, ale przychodzić do Niego.

Proszę o otwarcie Pisma Świętego na Psalmie 9.

KS. JANUSZ WILK

P

salm 9 otwiera grupę psalmów, których cechą charakterystyczną jest alfabetyczna budowa (zob. Ps 9; 10; 25; 34; 111; 112; 119; 145). Polega ona na tym, że początkowe słowa wier- sza (pierwszego, drugiego lub trzecie- go) albo nawet kolejne części utworu (jak w Ps 119), rozpoczynają się od po- szczególnych liter alfabetu hebrajskiego.

Prawdopodobnie struktura ta ułatwiała objaśnianie tych psalmów lub uczenie się ich na pamięć. We współczesnych przekładach Psałterza zjawisko to ekspo- nuje się przez podanie po lewej stronie utworu nazwy litery hebrajskiej inicju- jącej dany wers.

Analizowany utwór jest poematem dziękczynno-błagalnym, w którym wyróżniamy trzy sekcje tematyczne:

nagłówek (wers 1); sekcja I (wersy 2-3):

uwielbienie; sekcja II (wersy 4-13):

wdzięczność; sekcja III (wersy 14-21):

apel skierowany do Boga, który jest sprawiedliwym sędzią.

Zwróćmy również uwagę na nagłó- wek. Dyrygent chóru otrzymał infor- mację, że utwór ten należy wykonywać na melodię „Mut labben”. Dzisiaj zapis ten jest dla nas niezrozumiały. Nie po- trafimy go nawet dokładnie przetłuma- czyć. Najczęściej przykłada się go jako

„o śmierci syna” lub „o tajemnicach syna”.

Sformułowanie to ukazuje starożytną praktykę, śpiewania kilku utworów we- dług tej samej melodii (zob. np.: Ps 8, 1;

22, 1; 45, 1; 46, 1).

Wśród technicznych wskazówek dotyczących wykonania tej pieśni, po jej prawej stronie spotykamy ponadto dwa niejasne pojęcia: wielokrotnie sto- sowany w Psałterzu termin sela, który

O Bogu, który jest

sprawiedliwym sędzią

(9)

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

prawdopodobnie oznacza pauzę lub zmianę tonacji oraz higgajon, występu- jący jeszcze w Ps 19, 15; 92, 4 i w Księ- dze Lamentacji 3, 62. Może on ozna- czać zarówno medytację, rozważanie, jak i dodatkowy dźwięk w tym miejscu

(np. cytry). Wszystkie te wskazówki, choć współcześnie nam obce w swym prze- kazie, mogą nas uwrażliwiać na troskę o piękno recytacji lub śpiewu poszczegól- nych psalmów. Każdy z nich jest przecież modlitwą, spotkaniem z Bogiem. Orant

BACKGROUNDS.HD

(10)

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

w Psalmie 9 rozpoczyna to spotkanie od wychwalania Boga i wyrażenia Jemu wdzięczności. Jest pełen entuzjazmu, wielokrotnie doświadczył Bożej inter- wencji. Śpiewem chce uzewnętrznić swoją radość (wersy 2-3).

Czyni to w sekcji II (wersy 4-13). Naj- pierw opowiada o osobistym doświad- czeniu Bożej pomocy (wersy 4-5), by następnie wskazać na bardziej uniwer- salny aspekt Bożej działalności (wersy 6-7). Ukazuje Boga jako sprawiedliwego sędziego, zasiadającego na swym tronie w Wieczności, do którego zwrócić się może każdy uciśniony. Pomimo maje- statu i tajemnicy, Bóg jest bli-

sko tych, którzy Go szukają; jest schronieniem dla tych, którzy źle się mają (wersy 8-11).

Psalmista zachęca współ- wyznawców, aby wraz z nim wychwalali Boga, który jest gwarantem sprawiedliwości (wersy 12-13). W wersie 13 użył

wymownego sformułowania „mściciel krwi” (dosłownie „szukający krwi”), który na kartach Starego Testamentu odnosił się do obowiązku pomszczenia przelanej krwi (zob. Lb 35, 9-34; Rdz 4, 10-15; 9, 5-6; Iz 26, 21).

W trzeciej części naszego utworu (wersy 14-21), orant zwraca się do Jahwe z prośbą o pomoc. Odsłania swoje osobi- ste udręczenie, przeciwstawia „bramom śmierci” (symbol Szeolu, smutnej krainy umarłych), „bramy córy Syjonu” (symbol świątyni Jerozolimskiej) /wersy 14-15/.

Błaga o uwolnienie od tych, którzy go poniżają i odbierają pokój życia. Ufa, że ponownie będzie mógł radować się

z Bożej pomocy. Wersy 16-19 zawierają przeświadczenie, że ten, kto na drugich zastawia zasadzki, z czasem sam w nie wpada, a kto krzywdzi, z czasem sam dozna krzywdy (zob. Ps 7, 16; Mt 26, 52). Nawiązują one także do sądu po- wszechnego (wersy 18-19), który będzie obejmował zarówno tych, którzy żyją w codzienności z Bogiem, jak i tych, którzy już o Nim zapomnieli.

Psalm kończy powtórne zwrócenie się do Jahwe – sprawiedliwego sędziego (wersy 20-21). Psalmista prosi, aby ludzie odczuwali respekt i bojaźń wobec Jahwe.

Wie, że tam gdzie jest prawdziwy szacu- nek wobec Boga, tam będzie również autentyczne poszano- wanie każdego człowieka. Sta- wianie siebie w miejsce Boga prowadzi do lekceważenia praw innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy sami obronić się nie mogą.

Psalm 9 przypomina praw- dę, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło ka- rze. Jego władza sędziowska obejmuje wszystkich ludzi, niezależnie od faktu, czy Jego istnienie jest przyjmowane przez poszczególne osoby, czy też nie.

Jest jednak sędzią miłosiernym, który daje człowiekowi czas na poprawę. Moż- liwość ta istnieje tak długo, jak długo trwa ziemskie życie człowieka. Potem będzie już tylko zatwierdzenie tego, czego człowiek sam pragnął.

q

Bóg jest

blisko tych,

którzy Go

szukają.

(11)

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

Aby „dotknąć” Boga

– Święci: Wincenty à Paulo

i Ludwika de Marillac

Rzadko współpraca i przyjaźń dwóch osób przynosi tak wspaniałe owoce, jak w przypadku św. Wincentego i jego duchowej córki św. Ludwiki de Marillac.

B

ardzo rzadko jakiemuś świętemu przysługuje „prawo” patronowa- nia tak wielu dziełom, jak ma to miejsce w przypadku św. Wincentego à Paulo. W 1885 roku Papież Leon XIII uznał go bowiem za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Równie rzadko współpraca i przyjaźń dwóch osób przynosi tak wspaniałe owoce, jak u św. Wincentego i jego duchowej córki św. Ludwiki de Marillac.

Wybrał go Bóg

Wincenty przyszedł na świat 24 kwietnia 1581 roku w miejscowości Pouy – dziś od jego imienia nazwanej:

St-Vincent-de-Paul – w wielodzietnej

rodzinie gaskońskich rolników, jako trzecie z sześciorga dzieci. Miał dość szczęśliwe – co nie oznacza, że łatwe – dzieciństwo. Ale choć, jak w wielu rodzinach o podobnym statusie, musiał pomagać w pracach gospodarczych oraz opiekować się młodszym rodzeństwem, jego rodzice, świadomi niezwykłej inte- ligencji syna, marzyli dla niego o lepszej przyszłości. Był na to wówczas tylko jeden sposób. Gdy Wincenty skończył 14 lat wysłali go do Dax, gdzie w szkole franciszkańskiej kontynuował naukę, zarabiając na nią korepetycjami udziela- nymi mniej zdolnym, za to zamożnym, kolegom oraz korzystając ze wsparcia proboszcza. Po ukończeniu nauki nie

(12)

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

czuł się powołany do życia duchowne- go, jednak ulegając sugestiom swoich bliskich, podjął studia teologiczne. Do- strzegł w tym pewną szansę na zrobienie kariery, co w konsekwencji pomogłoby mu wspierać rodziców i rodzeństwo.

Czyżby tylko chłodna kalkulacja i nadzieja na dobrobyt uczyniły z za- ledwie 19-letnego młodzieńca kapłana?

Chyba nie. Najwyraźniej Bóg, który zna serce człowieka lepiej niż on sam, pra- gnął uformować osobę, jaką Wincenty miał się wkrótce stać, wybierając nieco

„okrężną” drogę, by przygotować go do przyszłych zadań. Początkowo skon- centrowany głównie na tym, co – jak sądził – może osiągnąć tylko własnymi siłami, Wincenty stopniowo zmieniał

sposób postrzegania siebie i swojego życia. Z całą pewnością nie mógł jednak przypuszczać, że odmieni się ono tak szybko i radykalnie.

Do Boga przez człowieka Przeprawiając się Morzem Śród- ziemnym z Marsylii do Narbonne sta- tek wiozący Wincentego został wraz z załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów, a młody, gorliwy ka- płan, przewieziony do Tunisu, dostał się do niewoli, w której miał spędzić dwa lata, kolejno u czterech panów.

Dopiero pobyt w Nicei Sabaudzkiej przyniósł Wincentemu odmianę losu i zwrócił mu wolność. Udało mu się bowiem nawrócić swojego „właściciela”

i w konsekwencji obaj uciekli do Europy.

Lata 1608-1620 okazały się przeło- mowymi dla duszy młodego kapłana.

To wówczas poznał wielu wybitnych i pełnych Bożego Ducha ludzi, między innymi ks. Piotra de Bérulle’a, który wskazywał kapłanom na wielkość ich kapłańskiej służby i św. Franciszka Sale- zego. Zaczął też inaczej patrzeć na ludz- ką nędzę, zarówno materialną, jak i du- chową. Być może pomogły mu w tym kolejne okoliczności życia, zwłaszcza czas, gdy głosił Chrystusową Ewangelię galernikom. Także rok 1612, kiedy ob- jął parafię w Clichy i szczególną troską otoczył ubogich i cierpiących, przygo- towywał go do przyszłych zadań. Nie inaczej było w Chatillon les Dombes, gdzie pokorną i cierpliwą służbą szybko zjednał sobie zaufanie parafian. Klu- czowym dla rozwoju jego duchowego życia stało się jednak wydarzenie, które

SOMOS.VINCENCIANOS.ORG

(13)

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

miało miejsce 25 stycznia 1617 roku. Gdy głosił rekolekcje w Folleville wezwano go do pewnego chorego – porządnego i szanowanego – człowieka. Ten w ob- liczu śmierci wyznał, że jego życie było jednym wielkim kłamstwem i w rzeczy- wistości nie zasługuje na opinię, jaką się cieszy. Przy łożu tego człowieka ks.

Wincenty przeżył prawdziwy wstrząs.

Zrozumiał więcej niż przez całe lata studiów. Pojął, że Bóg poprzez ludzi potwierdza swą obecność. Zrozumiał, że aby „dotknąć” Boga, musi pochylić się nad człowiekiem – także tym naj- uboższym; zarówno w sensie material- nym jak i duchowym. Swoje odkrycie przypieczętował, składając Bogu ślub poświęcenia się ludziom ubogim i po- krzywdzonym. Tak radykalna zmiana w duszy przyszłego Świętego nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że na- stąpiła ona w dniu, w którym Kościół wspominał nawrócenie św. Pawła. Bo Bóg zawsze znajdzie jakiś sposób, by dotrzeć do duszy człowieka.

Spotkanie z Ludwiką W międzyczasie, skończone w Tu- luzie studia Wincenty pogłębiał na uniwersytetach w Rzymie i w Paryżu, uzyskując w 1623 roku licencjat z prawa kanonicznego. W tym samym roku od- wiedził swych bliskich w Pouy i zaczął rozmyślać nad tym, jak poprawić los swojej rodziny. Pokusa ta miała pew- nie ścisły związek z dręczącym go od szkolnych czasów wyrzutem sumienia.

Pewnego dnia, do kolegium, gdzie się uczył, przybył jego ojciec stęskniony za synem. Wincenty nie chciał jednak

zejść do rozmównicy, wstydząc się przed kolegami ojca-biedaka.

Prawdopodobnie już w 1624 roku ks. Wincenty à Paulo po raz pierwszy spotkał poślubioną Antoniemu Le Gras Ludwikę de Marillac, niegdyś penitent- kę ks. Piotra Camusa – przyjaciela św.

Franciszka Salezego. Pełnej lęków i skru- pułów kobiecie, borykającej się z choro- bą męża, wskazano tego „ubranego zbyt biednie” kapłana, jako człowieka, który mógłby udzielić jej duchowych porad.

Spotkanie to nie należało do udanych.

Uprzedzenia były obopólne. Nie tylko Ludwika – mówiąc oględnie – nie za- chwyciła się poleconym jej kapłanem, ale i ks. Wincenty nie miał ochoty zostać duchowym doradcą tej skomplikowanej kobiety. Wkrótce spostrzegł jednak, że ta surowa i niespokojna dama w kon- takcie z biednymi staje się zupełnie inną – czułą i delikatną – osobą, postanowił więc nauczyć ją, jak „rozszerzać serce przez przyjmowanie na siebie ciężarów innych”.

Pamięć o ubogich

Tymczasem papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji z misją do króla.

Skromny, a przy tym niezwykły kapłan szybko zdobył zaufanie królowej, która uczyniła go swoim kapelanem i jałmuż- nikiem. Powierzyła też ks. Wincente- mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia, któremu sama patronowała.

Mimo pozorów pewnej życiowej stabilizacji, Wincenty à Paulo pozostał wierny złożonemu przez siebie ślubo- wi. Ani na dworze, ani w wygodnym zamku Montmirail, gdzie był doradcą

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

duchowym znamienitej rodziny Gondi, nie zapomniał o ubogich, ucząc katechi- zmu także wieśniaków. Zgromadziwszy wokół siebie kapłanów, którzy głosili ubogim Słowo Boże, w 1625 roku dał początek Zgromadzeniu Księży Misjo- narzy – lazarystom.

Już w 1627 roku Kongregacja Roz- krzewiania Wiary zatwierdziła „Misję Wincentego à Paulo”, której oddał on wszystko, co posiadał. Chciał, aby jego duchowi synowie przemierzali z Dobrą Nowiną religijnie zaniedbane (także z powodu duchowego lenistwa dusz- pasterzy) regiony. Równocześnie, być może pamiętając o własnej niedojrzało- ści w tej kwestii, ks. Wincenty zabiegał o dobre przygotowanie do kapłaństwa młodych mężczyzn, organizując specjal- ne rekolekcje przed święceniami i po- wołując do życia seminaria duchowne.

Organizował tzw. „Wtorkowe Konfe- rencje”, które prowadził prawie przez całe życie. Z tej jego „szkoły” wywodzili się najlepsi kapłani Francji. Powtarzał nieraz: „Nie zadowalajcie się mówie- niem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć:

widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania”. Pamiętając o trudnych początkach swego kapłańskiego życia, zakładał niższe seminaria duchowne, przeznaczone zwłaszcza dla chłopców z ubogich rodzin.

Święty Wincenty założył także sto- warzyszenie Pań Miłosierdzia; kobiet które miały nieść pomoc ubogim i nie- pełnosprawnym, żebrakom oraz porzu- conym dzieciom, których w tym czasie

we Francji nie brakowało. Założyciel pragnął, aby czyniły to osobiście, mą- drze i w sposób dobrze zorganizowany, który zapewniłby potrzebującym stałą, a nie tylko doraźną, przeplataną okresa- mi zaniedbań, pomoc. I tak w krótkim czasie powstały w całej Francji grupy „la carita” – poprzedniczki dzisiejszej Ca- ritas. Owdowiała w 1925 roku Ludwika de Marillac cieszyła się już wówczas tak wielkim zaufaniem ks. Wincentego, że 6 maja 1629 roku, uroczyście przekazał jej odpowiedzialność za stowarzyszenie Pań Miłosierdzia.

Córki miłosierdzia

Choć wiele lat swojego życia przy- szło mu mieszkać w domach bogaczy, nie tracił czasu. To tam uczył się odpo- wiedzialności za ludzi biednych. Owo- cem spotkania św. Wincentego i św.

Ludwiki de Marillac było także powsta- nie w 1633 roku Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia zwanych – od francuskiego słowa „charité”, czyli „miłosierdzie” – szarytkami. Boża Opatrzność postano- wiła na dobre skrzyżować ścieżki życia tych dwojga. Bóg wiedział najlepiej, jak wielkim dobrem może zaowocować ta przyjaźń. W tamtych czasach kobiety, które chciały poświęcić się Bogu nie mo- gły marzyć o aktywności apostolskiej, którą uważano za nieodpowiednią dla nich i zbyt niebezpieczną. Mogły tylko wieść życie mniszek konsekrowanych za klauzurą klasztoru. A jednak tej dwójce – Wincentemu i Ludwice – udało się to, co wydawało się niemożliwym: 29 listopada 1633 roku, w porozumieniu z ks. Wincentym, Ludwika zgromadziła

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

pod swoim dachem dziewczęta, które chciały poświęcić się Jezusowi, prowa- dząc życie konsekrowane, a zarazem – pozostając w świecie – całkowicie po- święcić się służbie biednym i opuszczo- nym. 25 marca 1642 roku, ona i cztery pierwsze siostry złożyły śluby, oddając się na służbę Chrystusowi w ubogich.

Wkrótce córki miłosierdzia, zaczęto nazywać „szarymi siostrami”, a św.

Wincenty tak widział ich szczególne posłannictwo: „Będą miały za klasz- tor domy chorych i ten, w którym za- mieszka przełożona; za celę, wynajęty pokój; za kaplicę, kościół parafialny;

za krużganki, ulice miast; za klauzurę, posłuszeństwo; za kratę, bojaźń Bożą;

za welon, świętą skromność; za profe- sję, stałe zaufanie Boskiej Opatrzności i ofiarę całego swego jestestwa”. I choć Wincenty i Ludwika musieli później nieco „zinstytucjonalizować” charakter zgromadzenia, to niepodważalny jest fakt, iż dali oni początek wielu współ- czesnym kongregacjom aktywnego życia apostolskiego i instytutom świeckim, które do dziś rodzą się z rozmaitych ruchów religijnych.

Potrzebne wszędzie W czasach współczesnych Wincen- temu i Ludwice szarytki szły wszędzie tam, gdzie można było spodziewać się największych trudów i cierpienia. Tak było też w „Hōtel-Dieu” – ponurym szpitalu, gdzie każda z 20-tu pięćdzie- sięcioosobowych sal musiała pomieścić 250 osób. O godnych warunkach dla cierpiących czy umierających ludzi nie mogło być oczywiście mowy. Sytuacja

jeszcze bardziej pogorszyła się podczas epidemii dżumy w 1636 roku. Gdy Wincenty i Ludwika umieścili w szpi- talu swoje córki miłosierdzia, które nieustannie służyły tam cierpiącym, wszystko zmieniło się na lepsze.

Szarytkom powierzono także opie- kę nad porzucanymi, umierającymi z głodu i zimna, lub sprzedawanymi dziećmi, pogardzanymi tylko za to, że były „owocem grzechu”. Siostry mające wątpliwości czy przystoi im opiekować się nieszczęśliwymi maleństwami, św.

Wincenty zachęcał, mówiąc: „Staniecie się podobne do Madonny, ponieważ będziecie jednocześnie dziewicami i matkami. Widzicie, moje córki, co dla

SOMOS.VINCENCIANOS.ORG

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

was i dla nich uczynił Bóg? Od wieków przygotował ten czas, aby zainspirować w niektórych paniach pragnienie zaopie- kowania się tymi maleństwami, które On uznaje za swoje: od wieków was wybrał, córki moje, aby posłużyć się wami”.

Udało mu się również wzbudzić zapał sióstr do posługi dużo bardziej niebezpiecznej, wśród skazanych galer- ników. Dowodził: „Kto mówi «córki mi- łosierdzia», mówi «córki Boga» – i Bóg chce, żeby najbiedniejszym usługiwały właśnie Jego córki”. Wincenty i Ludwi- ka uczyli też swoje siostry, jak w tych trudnych warunkach „być jak promienie słoneczne, które stale padają na

śmieci i nie ulegają zabrudze- niu”. A przecież, by „naprawić to, co ludzie chcieli zniszczyć, chronić życie tam, gdzie ludzie chcą je zlikwidować”, musiały służyć nie tylko galernikom, ale i żołnierzom na polach bitew.

Minister od ubogich

Trudno na kilku stronach wymienić wszystkie dzieła św. Wincentego i św.

Ludwiki. Zakładali ośrodki pomocy, pro- wadzili zbiórkę i segregację żywności, otaczali opieką rozmaitych „wyrzutków”, sprzeciwiając się ich odrzuceniu poza margines społeczeństwa, zaś zdolnych do pracy uczyli wzajemnej pomocy i zara- biania na własne potrzeby. Wincenty, aby pomóc potrzebującym, bez skrupułów wykorzystywał swe wpływy na królew- skim dworze; był jakby „ministrem” do spraw opieki socjalnej.

W czasie zamieszek „Frondy”, w la- tach 1648-1653 ks. Wincenty i Ludwika

nieśli pomoc wielu głodującym i dotknię- tym nieszczęściami i zniszczeniami wo- jennymi mieszkańcom Paryża. Jak bardzo pomoc ta była niezbędna, świadczy list św. Wincentego do papieża: „Dwór kró- lewski jest podzielony przez niezgodę;

lud rozbity na przeciwstawne partie;

miasta i prowincje zdewastowane przez wojny domowe; miasteczka, wsie i zamki powywracane, zdewastowane i spalone;

chłopi nie są w stanie zebrać tego, co zasiali i zasiać na przyszłe lata. Żołnierze pozwalają sobie bezkarnie na zadawanie wszelkich udręk. Lud narażony jest nie tylko na kradzieże i rozboje, ale także na mordy i wszelkiego rodzaju udręki z ich strony: chłopi są torturowani albo przyprawiani o śmierć; dziewice pozbawiane honoru; zakonnice narażone na działania rozpustne i gwałty;

kościoły sprofanowane, ogra- bione, zniszczone; te, które po- zostały, w większości opuszczo- ne przez swoich pasterzy, a zatem – lud jest prawie pozbawiony sakramentów...”.

Dzieło, które trwa

Wydawało się, że Kościół w swej ówczesnej kondycji nie będzie w sta- nie zaradzić całemu temu złu. A jednak tę samą, zepsutą Francję fascynowała osobowość św. Franciszka Salezego, kardynała Piotra de Bérulle’a, czy wielu innych świętych, którzy zapoczątkowali odnowę życia chrześcijańskiego w tym królestwie. Należał do nich także św.

Wincenty à Paulo, którego słusznie uważa się za prekursora licznych dzieł o charakterze charytatywnym. I choć

Dotykali Boga

obecnego

w cierpiących

i chorych.

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

piastował wysokie stanowisko w Radzie Królewskiej – tak zwanej Radzie Sumie- nia, znał go także każdy paryski biedak.

Do tego świętego grona należała rów- nież Ludwika de Marillac, jego przyja- ciółka i duchowa córka. Zmarła 15 marca 1660 roku, na kilka miesięcy przed nim.

W chwili jej śmierci siostry szarytki pra- cowały już w 30 miastach Francji. Dotarły także do Polski. Ludwikę de Marillac 9 maja 1920 roku beatyfikował Benedykt XV, zaś 11 marca 1934 roku kanonizo- wał Pius XI. W 1960 roku bł. Jan XXIII ogłosił ją patronką dzieł miłosierdzia. Jej ciało spoczywa dziś w szklanej trumnie w kaplicy obecnego Domu Macierzy- stego Sióstr Miłosierdzia przy Rue du Bac 140 w Paryżu, w pobliżu kościoła, w którym złożono ciało jej duchowego ojca – św. Wincentego à Paulo.

Ksiądz Wincenty zmarł w 1660 roku, gdy jego misjonarze pracowali już w większości krajów europejskich, także w Polsce, a nawet dotarli do północnej Afryki. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały bło- gosławionych, a Klemens XII kanonizo- wał go w roku 1737. Patronuje nie tylko wszystkim dziełom miłosierdzia w Ko- ściele, ale także kilku zgromadzeniom zakonnym, klerowi, organizacjom cha- rytatywnym, szpitalom oraz więźniom.

Trudno się dziwić, że ten niezwykły duet Świętych do dziś inspiruje serca wielu kobiet i mężczyzn na całym świecie, czyniąc go bardziej ludzkim i świętym.

Na koniec warto przywołać jeszcze jeden fakt z życia św. Wincentego, który stworzył dzieło misji ludowych. Razem z księżmi misjonarzami podejmował

głoszenie rekolekcji w parafiach, pro- wadząc uczestników do odnowy życia duchowego. Papież Franciszek nawiązu- jąc do tych czasów również pragnie od- nowy duchowej parafii na całym świecie, wysyłając do nich w rozpoczynającym się Roku Jubileuszowym Miłosierdzia misjonarzy.

opracowała: DANUTA DAJMUND

Modlitwa wincentyńska

Panie, pozwól mi być dobrym przyjacielem wszystkich ludzi.

Pozwól mi ofiarować ufność temu, kto cierpi i żali się, temu, kto z dala od

Ciebie szuka oświecenia, temu, kto nie wie, jak zacząć, temu, kto chce się

zwierzyć i nie ma do tego sił.

Panie, pomóż mi, abym nie minął nikogo z obojętną twarzą,

z zamkniętym sercem, pospiesznym krokiem.

Panie, daj, bym natychmiast dostrzegł, kto stoi u mego boku, kto smuci się

bezradny, kto cierpi i to ukrywa, kto jest samotny.

Panie, podaruj mi delikatność, która otwiera serca, uwolnij mnie od egoizmu, abym Ci służył, abym Cię

miłował, abym Cię słuchał, w każdym człowieku, którego pozwolisz mi spotkać.

q

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

Zatańczyć z Oblubieńcem

Mikołów – górnośląskie miasteczko z „charakterem” i wielowiekową historią, o tej porze dnia nieco ospałe, wita mnie słoneczną aurą i cudownym brzmieniem świętowojciechowego dzwonu Bazyliki Mniejszej, której patronuje św. Wojciech – Biskup i Męczennik. Właśnie skończyła się Msza święta pogrzebowa i żałobnicy powoli opuszczają świątynię, by odprowadzić na cmentarz doczesne szczątki swego bliskiego. Stąd nietrudno już trafić do pobliskiego szpitala i domu zakonnego sióstr boromeuszek. Jestem tu umówiona z jedną z nich – siostrą Wojciechą. Akurat pełni dyżur w Zakładzie Opieki Leczniczej, który od klasztoru dzieli zaledwie dziedzi- niec, więc chwilę później docieram do nowoczesnego gmachu niedawno otwartego Ośrodka. W filigranowej, odzianej w schludny, biały fartuszek zakonnicy, bez trudu rozpoznaję moją dzisiejszą rozmówczynię. Miałam okazję poznać ją podczas wizyty ks. arcybiskupa Zygmunta Zimowskiego, który odwiedził to miejsce z okazji Świa- towego Dnia Chorego w 2014 roku. Trudno byłoby nie zapamiętać takiej twarzy:

piękny uśmiech i duże, pogodne oczy za szkłami okularów zdające się potwierdzać jego szczerość sprawiają, że ich właścicielka wydaje się bardzo młoda – tą szcze- gólną, nieprzemijającą młodością duszy.

DANUTA DAJMUND: Trafiłam do Siostry z kil- ku powodów. Przede wszystkim jednak dlatego, że trwa Rok Życia Konsekrowa- nego i z tej okazji pragniemy czytelnikom

„Apostolstwa Chorych” pokazać, jak wiele łączy osoby konsekrowane ze światem ludzi chorych i cierpiących.

S. WOJCIECHA: – Tak, to prawda. Jestem siostrą ze Zgromadzenia Sióstr Miło- sierdzia św. Karola Boromeusza, którego dom generalny znajduje się właśnie tu,

w Mikołowie. Pełniąc różnorodne po- sługi charytatywno-apostolskie moje Zgromadzenie szczególną opieką otacza właśnie ludzi cierpiących, chorych, nie- pełnosprawnych, opuszczonych i ubo- gich. Hasłem zgromadzenia są wszakże słowa: „Bóg i ubodzy”.

– Pozwolę sobie zadać zwyczajowe w takiej sytuacji pytanie. Jak doszło do tego, że znalazła się Siostra w tym miejscu?

Rozmowa z siostrą Wojciechą, boromeuszką posługującą od wielu lat osobom chorym.

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

DANUTA DAJMUND

– Życie zakonne było spełnieniem mojego młodzieńczego marzenia. Jako osiemnastoletnia dziewczyna nie potra- fiłam jednak rozeznać, w jakim zgro- madzeniu chcę je realizować. Podobały mi się cieszyńskie elżbietanki dla ich dostojnego stroju, jadwiżanki zachwyca- ły swym niebieskim welonem, zaś serce pukało do wrót Karmelu…

– Skąd zatem decyzja by wstąpić do boromeuszek?

– Miałam w tym zakonie ciocię, któ- rą często, razem z moją siostrą, odwie- dzałyśmy. Choć nigdy nie namawiała nas do wstąpienia do swego zgromadzenia, to myślę, że po cichu bardzo o to prosiła Pana Boga. Dopiero ksiądz proboszcz, dziś już nieżyjący ks. Szyndzielorz, który również miał ciocię boromeuszkę, gdy dowiedział się, że chcę zostać zakon- nicą, przywiózł mnie właśnie tu – do Mikołowa. Było to 16 marca 1983 roku.

Przedstawiono mnie Matce Generalnej Cecylianie, a ona – po rozmowie ze mną – wręczyła mi różaniec i książeczkę do nabożeństwa, zwykły Skarbczyk, z za- znaczoną w niej Drogą Krzyżową – naj- cenniejszą instrukcją mojego „tańca”.

– Czy już wówczas przeczuwała siostra, że przyjdzie jej pełnić posługę pielęgniarki?

– Kiedy wstąpiłam do klasztoru, nie byłam pielęgniarką, ale bardzo chciałam nią zostać. Z otwartą buzią słuchałam ludzi, którzy najpiękniej jak potrafili, opowiadali o pracy cudownych,

„świętych” sióstr pielęgniarek: Salezyny, Amancji, Andriety, Marii i tylu innych.

Kiedy już je poznałam, stały się dla mnie

pierwszymi instruktorkami upragnione- go „tańca”. Coraz bardziej rosło też we mnie pragnienie, by być jedną z nich.

– Niedawno, podczas jednego ze swych spotkań z osobami konsekrowanymi, na skargę o brak powołań do życia zakonnego tak charakterystyczną dla współczesnego świata, Ojciec święty Franciszek odpowie- dział, że „jeśli będzie świadectwo, będą i powołania”. To, o czym Siostra mówi, zdaje się potwierdzać jego spostrzeżenie.

Siostra Wojciecha bardzo umiłowała osoby chore. Poświęca im dużo więcej czasu, niż przewiduje grafik jej zajęć.

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

– Tak. Nie wolno oczywiście zanie- chać czy lekceważyć rozmaitych akcji powołaniowych, także tych prowadzo- nych przy użyciu współczesnych środ- ków, takich jak chociażby internet, ale to dopiero początek. Trzeba pamiętać, że prawdziwym Dawcą powołań jest Bóg, zaś dla ilości i jakości powołań najwięk- sze znaczenie ma zwłaszcza osobiste świadectwo życia osób konsekrowanych, i to świadectwo radosne. Świadomość, że po nocy nastaje dzień pozwala mi wierzyć, że i „noc” powołań do życia konsekrowanego doczeka się świtu.

– Wróćmy więc do Siostry powołania, a ści- ślej mówiąc – „powołania w powołaniu”, bo o ile wiem, ostatecznie do pozostania w tym, a nie innym zgromadzeniu, prze- konali Siostrę ludzie chorzy.

– Muszę wyznać, że jestem bardzo wdzięczna mojemu Zgromadzeniu, że pozwoliło mi zdobyć odpowiednie wy- kształcenie i posłało do służby chorym – najpierw w Domu Pomocy Społecz- nej dla osób przewlekle i psychicznie chorych. To tam nauczyłam się słuchać cierpiących. To nie było łatwe zadanie, bo człowiek chory psychicznie inaczej słucha, inaczej mówi, inaczej myśli.

Obecnie uczę się towarzyszenia cho- rym w chwilach ich cierpienia, a także umierania, pracując w Zakładzie Opieki Leczniczej w Mikołowie.

– Jak dziś wypada konfrontacja Siostry marzeń z ich codzienną realizacją?

– Gdybym miała szczerze ocenić, czym jest dla mnie ta praca i jaką część mojego życia zajmuje, musiałabym

wyznać, że jest… ogromnym krzyżem.

Ale jest również nieprzerwaną „szkołą tańca”. Choć zawodowo zajmuje mi nie- spełna 8 godzin dziennie, w „środku”, w sercu, absorbuje mnie nieustannie.

Bo, jak mówi nasze zakonne Dyrekto- rium, „Siostra Miłosierdzia od św. Karola Boromeusza spełnia w Kościele swoje specyficzne powołanie, ustawicznie za- jęta zagadnieniem cierpienia, choroby, kalectwa i śmierci, tym samym bierze na siebie wszystkie udręki duchowe i cierpienia moralne, całe doświadcze- nie przeżywane przez chorego i potrze- bującego”. Ta tajemnica cierpienia jest dla mnie nieustannym wezwaniem do dawania świadectwa o Ukrzyżowanym Mistrzu i Miłosiernym Zbawicielu, który jest dawcą Wiary, Nadziei oraz źródłem miłosiernej Miłości. To On jest Oblu- bieńcem, który powiedział, że bez krzyża nie możemy nazywać się Jego uczniami.

Dzięki Bogu i pamięci o słowach mo- jego taty, który mi kiedyś powiedział:

„Dziołcha, jakżeś chwyciła ten Boży pług, to oraj tak, jak On chce”, udaje mi się przetrwać chwile próby. Więc kocham ten Krzyż i wierzę w spełnienie moich marzeń, które – jak mi zawsze mówiono –warto mieć. Ja po prostu chcę „zatańczyć z Oblubieńcem!”.

– To prawda – warto mieć marzenia, ale by kiedyś mogły się ziścić, trzeba je też odpowiednio pielęgnować, „karmić”.

– W urzeczywistnianiu mojego marzenia umacniają mnie nieustan- nie słowa mojej siostry-bliźniaczki.

Choć wypowiedziała je dawno temu, w dniu moich obłóczyn, nie utraciły swej

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

aktualności, a ja nadal przechowuję je głęboko w sercu. Powiedziała wówczas:

„Niech twój Mistrz i Oblubieniec sprawi, byś miała wśród świata tego postawę i twarz człowieka, zaś serce ludzkie, życzliwe. Byś się stała dla wszystkich zapachem chleba i tym, czego ludziom najbardziej potrzeba. A gdy się tak zwy- czajnie, jak chleb, zestarzejesz – bądź dla nich laską, by się mogli na tobie wesprzeć”.

– Dziś zapewne lepiej niż przed laty rozu- mie Siostra potrzeby chorych i wie, czego im „najbardziej potrzeba”…

– Tak, choć ciągle się uczę.

– Papież Franciszek, zapowiadając Rok Życia Konsekrowanego, do przedstawi- cieli zakonów, a za ich pośrednictwem do wszystkich osób konsekrowanych, zwrócił się z gorącym apelem. Wołał „Obudźcie świat, obudźcie świat”! Jestem ciekawa, czy żyjąc tu, nieco na uboczu „wielkiego”

świata, czuje się Siostra adresatką tych jego słów? Czy w tym swoistym mikroświecie cierpienia i choroby, w którym żyje Siostra na co dzień, potrafi kogoś „obudzić”?

– Pamiętam chwilę, kiedy usłyszałam te słowa papieża Franciszka. Pomyślałam wtedy: „Ale jak obudzić ten świat, który śpi aż tak głęboko? Ja – słaba siostra za- konna, a naprzeciw mnie ten śpiący «ko- los»; jak mam to zrobić”? Przypomniała mi się wtedy taka śpiewana przez dzie- ci bajka o „starym niedźwiedziu, który mocno śpi”, a także to, że te małe dzieci, chodzące cichutko wokół, w końcu tego niedźwiedzia budzą. Bo przecież nawet maleńka kropla wody potrafi wydrążyć

skałę... Więc pomyślałam, że jeżeli będę wierna temu, co robię: wierna modlitwie, wierna posłudze, wierna pracy – tu gdzie jestem – to ten śpiący „kolos” nie ma szans i kiedyś się zbudzi.

– Myślę, że każdy człowiek, także osoba świecka, mogłaby Siostry przemyślenia zastosować w swoim życiu. Ale podej- rzewam również, że mimo wszystko to właśnie Siostra ma więcej okazji, by kogoś

„przebudzić”. Trafiają tu przecież nie tylko ludzie głęboko wierzący. Niektórzy czasem dopiero tu nawiązują pierwsze kontakty z Bogiem, a czasem – przeciwnie – na sku- tek wielkiego cierpienia ich wiara zaczyna chwiać się w posadach…

– Mam wrażenie, że chyba wszyscy w jakimś stopniu zbliżają się tu do Pana Boga, choć jest to bardziej Bożą zasługą – niż naszą: sióstr i pielęgniarek. Może to, co teraz powiem dziwnie zabrzmi, ale muszę się przyznać, że bardzo lubię towarzyszyć człowiekowi umierające- mu. Mam wrażenie, że moment na- rodzin dla tego innego świata jest dla człowieka tak ważny, że pragnie on, by ktoś mu w tym towarzyszył. Opowiem o pewnym młodym człowieku, chyba najmłodszym naszym pacjencie. Kiedy trafił do nas po jakimś tragicznym wy- padku, być może próbie samobójczej, nie miał jeszcze trzydziestu lat. Częściowo sparaliżowany przesiadywał na swoim inwalidzkim wózku. Zwykle, kiedy prze- chodziłam korytarzem w towarzystwie kapłana, Mariusz natychmiast uciekał.

Nigdy też nie pojawił się w kaplicy na niedzielnej Mszy świętej. Można by go określić mianem typowego „młodego

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

cwaniaczka”, co to z Panem Bogiem nie chce mieć nic wspólnego. Wolał słuchaw- ki na uszach i laptop na kolanach od wizyty w kaplicy. Mieliśmy jednak pew- ną wspólną cechę: oboje uwielbialiśmy gadać. Nie chciałam na niego zbytnio naciskać w tak delikatnej sprawie, jak wiara, więc gadaliśmy o wszystkim, tylko nie o tym, co najważniejsze. Pewnego dnia stan Mariusza bardzo się pogor- szył. Miał krwotok lecz bagatelizował sprawę, nie chcąc, abym powiedziała o tym lekarzowi. Wiedziałam jednak, że nie mogę tak postąpić, więc chłopak trafił na oddział chirurgiczny.

Przez jakiś czas rozliczne obo- wiązki nie pozwalały mi od- wiedzić Mariusza. Pewnego dnia wyraźnie poczułam, że muszę znaleźć czas, żeby go odwiedzić. Poprosiłam więc Przełożoną, by pozwoliła mi zrezygnować z podwieczorku i pobiegłam na oddział. Okaza-

ło się, że Mariusz jest w bardzo ciężkim stanie. Kiedy weszłam na salę jego widok mnie sparaliżował. Młody, półprzytom- ny chłopak z maską tlenową zupełnie nie przypominał Mariusza, którego znałam.

Umierał. Ujęłam jego rękę i powiedzia- łam: „Mariusz, bliżej ci już Tam, niż tu.

Pomódlmy się”. Mama Mariusza była sparaliżowana, więc zadzwoniłam do jego ojczyma, a kiedy przybył wspólnie odmówiliśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Mariusz nie miał już sił, by się modlić. Zauważyłam tylko, że płakał.

Kapłan, którego wezwaliśmy do Mariu- sza udzielił mu absolucji. Okazało się, że Mariusz był tylko ochrzczony, nigdy

nie przyjął Komunii świętej. Zrozumia- łam teraz, dlaczego „uciekał” z kaplicy.

Teraz, kiedy tak rozpaczliwie trzymał moją rękę, rozumiałam, czego pragnie i cieszę się, że doświadczył tej wielkiej łaski, której nieraz nie doświadcza bar- dziej wierzący i praktykujący człowiek.

Takich przypadków jest tu jednak więcej.

Często trafiają do nas ludzie z dystansem traktujący Pana Boga i dopiero tu proszą księdza o rozmowę, czy o spowiedź, całkowicie zmieniając swój stosunek do wiary. Nieraz, kiedy towarzyszę umie- rającym, którzy spokojnie czekają na

śmierć i zapewniają mnie, że już się nie boją, myślę sobie:

„Mój Boże, jak ja bym chcia- ła tak umierać!”. Może nie tak cierpieć jak oni, bo nie wiem, czy potrafiłabym, ale tak umierać… Myślę, że właśnie w takich momentach jestem świadkiem „przebudzenia”.

– Wydaje mi się, że w tym „budzeniu świata” mogliby Siostrze pomóc także sami chorzy, ci „konsekrowani” krzyżem cierpienia.

– Oczywiście. Tak właśnie dzieje się w naszym Zakładzie. Kiedy obserwu- ję niektórych ludzi – moim zdaniem świętych – z jaką cierpliwością potrafią znosić swoje cierpienie, proszę ich, aby podzielili się swoim świadectwem z in- nymi, mniej wytrwałymi, aby pomogli im w dźwiganiu ich krzyża. Wdzięczna też jestem wielu moim współpracowni- kom. Potrafimy się wzajemnie wspierać, zwłaszcza w trudniejszych chwilach.

Kiedy ktoś czuje się zdołowany – to inny

Czuję się

bardzo

kochana przez

pacjentów.

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

natychmiast pomaga, podnosi na duchu.

A kiedy jest jeszcze gorzej? No cóż, Pan Bóg jak zwykle wie, co robi. W naszym Zakładzie są dwa piętra. Ja trafiłam na piętro z kaplicą. I nie ma możliwości, aby obok niej nie przejść. Więc sobie tam rankiem wstępuję, a kiedy mam naprawdę „serdecznie dość” idę znowu i proszę Anioła z pięknego witrażu, aby mnie tak porządnie trzepnął tym swoim skrzydłem. I za chwilę znów wszyst- ko jest w porządku. Czasem zabieram tam również chorych, którym trudno udźwignąć cierpienie. Dziś, po 28 latach w klasztorze i 25 latach służby ludziom chorym i cierpiącym nadal nie wiem, czy jestem wystarczająco dobrą pielę- gniarką – z pewnością są inne; lepsze, bardziej gorliwe i cierpliwsze ode mnie.

Ale nie chcę i nie potrafiłabym robić już niczego innego. Choć w ogóle nie potrafię tańczyć, nadal pragnę „zatań- czyć z Oblubieńcem”.

– Kiedy słyszę co Siostra mówi, konfrontuję to ze skargami niektórych pracowników służby zdrowia, skargami często uzasad- nionymi brakiem zrozumienia przełożo- nych lub brakiem wdzięczności ze strony pacjentów i ich rodzin i zastanawiam się, jak Siostra radzi sobie z tym problemem?

– Ten problem właściwie w ogóle mnie nie dotyczy. Nawet się tym tro- chę martwię. No bo doświadczam tyle wdzięczności ze strony ludzi, że boję się, iż ominie mnie zapłata w Niebie. Czuję się bardzo kochana – i przez pacjentów i przez wszystkich wokół. Muszę tylko uważać, abym to ja sama nie zamykała się na miłość.

– Głośno, zwłaszcza ostatnio, jest o tak zwanej „duchowej adopcji” osób konsekro- wanych przez osoby obarczone krzyżem cierpienia. Czy siostra również potrzebuje tej modlitwy i ofiary cierpienia?

– Oczywiście, że tak i głęboko wie- rzę, że są osoby, które zgodzą się mnie

„zaadoptować”. Już teraz czuję, że jestem otoczona modlitwą i ofiarą cierpienia wielu anonimowych chorych.

– Serdecznie dziękuję, że zechciała Siostra podzielić się z czytelnikami „Apostolstwa Chorych” radością przeżywania własne- go powołania. Co powiedziałaby Siostra zwłaszcza tym spośród nich, którym choro- ba czy niepełnoprawność niespodziewanie przerwały aktywne życie lub tym, którzy dotknięci krzyżem od niedawna, ciągle jeszcze nie potrafią unieść jego ciężaru i przemienić go w dobro?

– Nam, zdrowym, niezwykle łatwo jest wymądrzać się na temat cierpienia, przychodzą mi jednak na myśl słowa, które Pan Jezus skierował do św. Piotra:

„Przyjdzie czas, gdy ktoś inny cię opasze i poprowadzi tam, dokąd nie chcesz”.

Znaleźliście się właśnie w takim mo- mencie swojego życia, ale wierzę, że tak jak ja, która nie potrafię tańczyć, kiedyś

„zatańczę z Oblubieńcem, tak i Wam nie będą już potrzebne żadne laski, kule czy wózki inwalidzkie, a Jezus – Król Życia – otrze z waszych oczu wszel- ka łzę. I bólu już odtąd nie będzie, ani cierpienia, ani śmierci.

q

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

Ręce zniszczone

miłosierdziem

O małych cudach codzienności, kromkach z powidłami i potędze ludzkich więzi opowiada Emilia Wilde.

REDAKCJA: – Od naszego ostatniego spotkania minęło ładnych parę lat. Wiele się w Pani życiu zmieniło przez ten czas.

EMILIA WILDE: – Owszem. Ja jednak po- szłabym krok dalej i powiedziała, że wła- ściwie zmieniło się wszystko. Najwięcej owych zmian zaszło z chwilą śmierci mojego męża Stefana. Było to w 2012 roku. Pamiętasz go choć trochę?

– Tak, ale muszę przyznać, że pamiętam go tylko z tych czasów, gdy chorował.

– Mąż cierpiał 20 długich lat i pew- nie dlatego wielu naszych przyjaciół pamięta go tylko leżącego w łóżku lub siedzącego na wózku inwalidzkim.

– Pewnie tak, ale ja oprócz widoku kropló- wek, pieluchomajtek i materaca przeciw- odleżynowego przechowuję w sercu także odbicie zawsze rozpromienionej twarzy

pana Stefana. To moje najbardziej wyraźne wspomnienie z nim związane. Twarz. Oczy.

Usta. Uśmiech. W jego obliczu można było odnaleźć niegasnący płomień – płomień nadziei, płomień życia.

– To prawda. Ale to, że mój mąż był właśnie taki jak mówisz – radosny i pełen życia – działo się za sprawą ludzi, których wciąż było mnóstwo w naszym domu. Przychodzili krewni, znajomi, sąsiedzi, a czasem także zupełnie obcy i przypadkowi ludzie, których ktoś ze sobą przyprowadził. Mój mąż wszystkich ich bardzo szanował i niezwykle cenił sobie każdą więź.

– Skoro mówimy o więziach, to chcę w tym miejscu przywołać tę jedną, wyjątkową więź, która dla Pani męża była szczegól- nym rodzajem bliskości i zażyłości – przy- jaźń z siostrą Bogumiłą, szarytką.

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

– Siostra Bogusia i Stefan przyjaźnili się kilkanaście lat. To była naprawdę niezwykła więź. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy na pewnym etapie choroby mój mąż musiał przyjmować zastrzy- ki przeciwbólowe. Sama nie potrafiłam w tym względzie usłużyć mężowi. Nie chciałam zrobić mu krzywdy swoją nie- zdarnością w posługiwaniu się strzy- kawką. Została nam więc przydzielona pielęgniarka środowiskowa, która mia- ła przez miesiąc przychodzić do męża.

Owa pielęgniarka rozchorowała się jed- nak i w jej zastępstwie trafiła do nas siostra Bogusława. Miało to być krótkie zastępstwo tylko na czas kilkudniowej

nieobecności pielęgniarki. Życie pisze zaskakujące scenariusze, bo z tych pla- nowanych kilku dni robienia zastrzyków, zrodziła się wieloletnia przyjaźń.

– Aby nazwać kogoś przyjacielem, potrze- ba zwykle długiego czasu. Zaufanie, okazywanie wsparcia w trudnych chwi- lach, chęć wspólnego spędzania czasu, wyznawanie tych samych wartości – to tylko niektóre składowe prawdziwej przy- jaźni. Więź między Pani mężem a siostrą Bogusławą nie zrodziła się chyba po tych zaledwie kilku zrobionych zastrzykach?

– Nie, ale od tego się zaczęła. Wła- śnie te – mogłoby się wydawać – banalne

CANSTOCKPHOTO.PL

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

zastrzyki są dla mnie kwintesencją tego, czym jest głęboka przyjaźń. Przyjaciel to ktoś, kto pojawia się wtedy, gdy inni odchodzą. To jest ktoś taki, kto gotowy jest poświęcić dla ciebie ostatni ułamek swojego wolnego czasu, ktoś, kto nie wypomina ci ilości wyświadczonych przysług, ktoś do kogo możesz zadzwo- nić o każdej porze, bo wiesz, że on ci na pewno pomoże albo przynajmniej wy- słucha. Te zastrzyki są dla mnie obrazem przyjaźni, która wyraża się w drobnost- kach codzienności. W przyjaźni wcale nie chodzi o wzniosłe uczucia i wiel- kie deklaracje. One oczywiście także mają wartość i są potrzebne od czasu do czasu, ale przyjaźń to według mnie przede wszystkim głębokie przekona- nie, że istnieje ktoś, kto nie zostawi cię w potrzebie i sam nie będzie się wahał poprosić cię o pomoc.

– Kim zatem była owa szarytka, że zapra- cowała sobie na zaszczytne miano przy- jaciela Pani męża, przyjaciela rodziny?

– Siostra Bogusława była osobą absolutnie wyjątkową. Posiadała nie- zwykłą zdolność docierania do drugiego człowieka przez gesty. Pamiętam pewną sytuację, która pokazała mi, że siostra Bogusława nie jest kimś kto przychodzi do chorego tylko z jakąś usługą medycz- ną, ale przychodzi przede wszystkim, by spotkać człowieka. Mój mąż miał tak pokłute ręce, że nie można było zna- leźć miejsca, by zrobić kolejny zastrzyk.

Z bólu nie pozwalał się nikomu dotknąć.

Gdy któregoś razu siostra zorientowa- ła się o co chodzi, zdecydowanie odło- żyła na bok strzykawkę i wychodząc

oświadczyła, że niebawem wróci. Po dwóch godzinach pojawiła się ponow- nie z małym pudełeczkiem. Miała tam maść, którą sama przygotowała z kroch- malu, rumianku i siemienia lnianego według receptury swojej mamy. Była to maść łagodząca podrażnienia i przy- spieszająca gojenie ran. Siostra przez kilka dni nie robiła więc zastrzyków tylko przychodziła i wcierała bardzo delikatnie tę maść w ręce Stefana. Sama podjęła taką decyzję, nie konsultując tego z lekarzem prowadzącym. Ktoś powie: bezmyślna i nieodpowiedzialna kobieta. A ja takich sytuacji przeżyłam bardzo wiele i za każdym razem one ratowały mojego męża. Siostra Bogu- sława miała ten rodzaj medycznego wy- czucia, który pozwalał jej podejmować odważne decyzje – oczywiście zawsze dla dobra chorego. Przez te wszystkie lata nigdy się nie zdarzyło, aby w jaki- kolwiek sposób zaszkodziła Stefanowi.

Po jej interwencjach – często niekon- wencjonalnych – zawsze przychodziła poprawa.

– Pani mąż czuł się przy niej bezpiecznie.

– Nie tylko on. Ja również czułam się pewniej, wiedząc, że siostra jest obok.

Jej obecność często ratowała mojego męża przed najgorszym, także w sen- sie dosłownym. Zdarzyło się kiedyś, że podczas popołudniowej drzemki Stefan przestał oddychać. Siostra Bogusława siedziała wtedy przy jego łóżku, odma- wiając modlitwę brewiarzową. Kiedy zorientowała się, że mąż nie oddycha, natychmiast przystąpiła do reanima- cji, a mnie kazała dzwonić po lekarza.

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

Ratowała Stefana bardzo profesjonalnie, bez najmniejszych oznak paniki.

– To niezwykłe zrządzenie Opatrzności, że siostra była przy Pani mężu akurat wtedy, gdy przestał oddychać. Przecież miała także innych podopiecznych, którym poświęcała wiele czasu i uwagi...

– To prawda. Siostra Bogusława biegała od chorego do chorego. Nie wiem dokładnie iloma osobami wów- czas się opiekowała, ale myślę, że było ich przynajmniej kilkanaście. Pamiętam jej dłonie. One były niemym świadec- twem ogromu pracy, którą

codziennie wykonywała, słu- żąc chorym. To nie były dłonie delikatne, gładkie i subtelne.

Przypominały raczej dło- nie mężczyzny pracującego w polu. Popękany naskórek, liczne zadrapania i zasinienia, krótko obcięte paznokcie. Ale jej dotyk był za to niezwykle

delikatny i kojący. Potrafiła tymi wiel- kimi i szorstkimi rękami przynieść choremu upragnioną ulgę – wiedziała jak złapać, gdzie przytrzymać, kiedy przytulić i pogłaskać.

– Miała ręce zniszczone służbą i niełatwą codziennością wśród chorych. Ręce znisz- czone miłosierdziem...

– O tak! To określenie bardzo pasuje do siostry Bogusławy. Ona była rozmi- łowana w pomaganiu chorym. Kiedy obserwowałam jak troskliwie opieku- je się Stefanem, miałam pewność, że Pan Bóg powierzył jej wielkie zadanie i dał liczne talenty do jego wypełniania.

– Wiem, że siostra Bogusława potrafiła nie tylko pielęgnować chorych i delikatnie wkłuwać im zastrzyki, ale miała również niezwykłą zdolność rozmawiania z nimi.

– W przedziwny sposób łączyła pie- lęgniarską fachowość z ludzką wrażli- wością. Myślę, że źródło tego wszystkie- go było w jej duchowości. Ona trwała w wielkiej zażyłości nie tylko z chorymi ale przede wszystkim z Panem Bogiem.

I jestem przekonana, że to On dawał jej siłę, że działał przez nią.

Kiedyś mój mąż miał objawy de- presji. Zamknął się w sobie, nie chciał

jeść, częściej mówił o śmier- ci. Z dnia na dzień był coraz smutniejszy. Siostra siedzia- ła wówczas przy jego łóżku i wiele się modliła. Potrafiła też cierpliwie słuchać. Nigdy z niczym się nie narzucała, po prostu była. Do dzisiaj ze wzruszeniem wspominam jej niezawodny sposób na wszystkie smutki chorych. Otóż, kiedy bywało już naprawdę źle, siostra Bo- gusława przynosiła różaniec i powidła truskawkowe własnej roboty. Mówiła chorym, także Stefanowi, że dostaną kromkę z powidłami jeśli odmówią z nią dziesiątkę różańca. A ponieważ wszyscy uwielbiali te powidła, modlitwy było co- raz więcej i więcej... Czasem, aby wyjść z wielkich tarapatów, wystarczy dobry pomysł i trochę życzliwości.

– Tyle tylko, że siostra Bogusława miała tej życzliwości więcej niż „trochę”.

– Muszę się przyznać, że czasem byłam nawet trochę zazdrosna o te

Siostra trwała

w zażyłości

z chorymi

i z Panem

Bogiem.

(28)

APOSTOLSTWO CHORYCH

28

jej kontakty z chorymi, o kontakty ze Stefanem. Ona naprawdę wiedziała, co to znaczy zjednywać sobie ludzi. Miała w sobie to „coś”. Ale zawsze jest cena takiej bliskości z drugim człowiekiem.

Ona nigdy nikomu nie odmawiała po- mocy. Po prostu nie potrafiła odmawiać.

Dlatego nieraz widziałam zmęczenie na twarzy siostry albo wyczerpanie trudną pracą. Tak to już jest, że ci, którzy wciąż dają coś z siebie, zwykle zapominają o własnych potrzebach.

– Siostra Bogusława zmarła 3 lata temu.

I choć pod koniec życia sama zmagała się z ciężką chorobą, właściwie do ostatnich dni służyła swoim podopiecznym.

– To prawda. Dla niej nie istniało tłumaczenie się chorobą, trwała przy chorych do końca. Bardzo dobrze pa- miętam jej pogrzeb. Oprócz sióstr ze zgromadzenia i najbliższych krewnych, przyszły tłumy chorych i ich rodzin.

To był naprawdę niesamowity widok.

Skromna trumna bez zdobień, skromny katafalk i całe mnóstwo kwiatów, któ- re zajmowały każdą wolną przestrzeń w kościele...

Ciepło wspominam także ostatnią wizytę siostry Bogusławy w moim domu.

Mimo śmierci mojego męża, pozosta- wałyśmy w serdecznym kontakcie i sio- stra czasem mnie odwiedzała. To było 10 dni przed jej śmiercią. Wpadła jak zwykle, trzymając kartę zleceń i torbę z opatrunkami pod pachą. Znalazła dla mnie czas między jedną a drugą wizytą u chorego. Jej twarz była pogodna, pełna uważnego skupienia. Trochę rozmawia- łyśmy, wspólnie odmówiłyśmy modlitwę.

Tego dnia jednak siostra była jakaś inna.

Jakby wiedziała o czymś, o czym jeszcze nikt inny nie wiedział. Wychodząc bez słowa, uścisnęła mnie ciepło i uśmiech- nęła się. Wtedy nie przypuszczałam nawet, że uczestniczę w pożegnaniu, w pożegnaniu na zawsze. Kto wie, może siostra Bogusława czuła, że jest to jej ostatni ostry dyżur? Może wiedziała, że nie będzie więcej obchodów i wizyt?

Kto wie... Zapamiętam ją właśnie taką – uśmiechniętą, obładowaną siatkami, trochę w pośpiechu, jakby w pół zdania.

Ucieleśniona dobroć.

– Wiem, że Pani również służy chorym.

– Staram się jedynie spłacać zacią- gnięty niegdyś dług dobroci. Moje siły są jeszcze na tyle duże, że mogę się nimi podzielić. Ale nie śmiałabym nazywać mojej działalności służbą. Naprawdę daleko mi do tego. Pomagam kilku cho- rym z sąsiedztwa. Nie mam dla nich tyle czasu i cierpliwości ile powinnam.

Robię, co mogę, by trochę umilić im czas. To wszystko.

– Zawsze była Pani osobą bardzo skromną.

Myślę jednak, że już sama obecność przy chorych jest dla nich wielkim darem serca, który doceniają i na który z utęsknieniem czekają. Będąc z nimi, daje im Pani to, co najcenniejsze czas i obecność. Nie ma nic ważniejszego.

– Oby tylko starczyło mi sił, bym mogła swój dług spłacić w całości.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Cytaty

Powiązane dokumenty

Po- wiedział wtedy tak: „bo wiesz, gdybyś Ty sam się modlił o zdrowie, Pan Bóg mógłby Cię nie wysłuchać, ale jeśli tyle osób będzie prosiło – to jednego może

umierający – taki który nieraz przez całe życie czy sporą jego część dźwigał krzyż cierpienia – może być także „przekaźnikiem” Bożego Miłosierdzia, czasem nawet

Może być myśleniem o sobie – zaspokojeniem własnych żądz, albo może być aktem oddania, zawierze- nia, i w tym przypadku jeśli przychodzi cierpienie – jest to

Ale mo- dlitwa wstawiennicza za misje – zawsze obecna w Eucharystii – wyraża się także w wielu innych formach: w nabożeń- stwach, w modlitewnym czuwaniu, w

On jest Zbawicielem, Leka- rzem, który przyszedł, żeby nas uleczyć i który towarzyszy każdemu człowie- kowi w jego cierpieniu” – zwróciła się do chorych..

Bóg zawsze był obecny w moim życiu i dlatego świadomość, że ktoś modli się za mnie, że oddaje mnie Bogu, daje mi taką siłę.. – Pismo Święte uczy, że mieć obok siebie

Jezus pragnie, aby przez wpatrywanie się w Jego Serce i przylgnięcie do Niego nasze serca stały się miejscem przebywania Boga, miej- scem spotkania z Nim..

Starał się jednak utrzymywać kontakt z kolegami i dzięki temu wiedział, że już na początku 1940 roku Niemcy wywieźli z Niepokalano- wa maszyny drukarskie, profesorowie wraz z