• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 10"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

NR 10 • PAŹDZIERNIK 2015 • ROK 86 ISSN 1232-1311

Ratuj się kto może! - s. 17

CANSTOCKPHOTO.PL

(2)

ŚWIĘCI MAŁŻONKOWIE

K

anonizacja małżonków: Zelii i Ludwika Martin, Rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus, odbędzie się 18 paździer- nika br. podczas trwającego Synodu Biskupów o rodzinie.

Jakże prorocze okazały się słowa ich świętej Córki Teresy, która napisała kiedyś o nich, że byli „godni bardziej Nieba niż ziemi”.

Zelia i Ludwik Martin, Rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

Od redaktora

13 października obchodzony jest Dzień Ratownictwa Medycznego. Jest to święto tych wszystkich, którzy ratują ludzkie życie, pracując często w bardzo trudnych warunkach. W Polsce Państwowe Ratownictwo Medyczne opiera się przede wszystkim na wykwalifikowanych ratow- nikach medycznych, ale cały system niesienia pomocy potrzebującym jest wspierany również przez lekarzy i pielęgniarki. Nie do przecenienia jest tutaj rola Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych, które coraz liczniej uruchamiane są w placówkach medycznych. W miesiącu modlitwy różań- cowej oddaję w szczególną opiekę Matki Najświętszej wszystkie osoby chore, a także ich najbliższych i opiekunów.

W PAŹDZIERNIKOWYM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Ratuj się kto może!

Ratownictwo medyczne stanowi ważne ogniwo

w funkcjonowaniu publicznej opieki zdrowotnej.

4

Z B L I S K A

Medyczna pierwsza linia

Kim są i czym się zajmują

ratownicy medyczni?

7

B I B L I J N E C O N I E C O

O sile i wartości słów

Słowa potrafią zarówno podnosić na duchu jak i głęboko ranić.

9

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Amunicja z chleba

Historia fundatora Zakonu

Maltańskiego.

13

W C Z T E R Y O C Z Y

Nie zgubić człowieka

O tym, że pomaganie musi być

dobrej jakości.

34

M O D L I T W Y C Z A S

Różańce w dłoń!

Rozważania różańcowe

autorstwa Jacka Glanca.

21

P A N O R A M A W I A R Y

Życie „na maxa”

Pan Maksymilian mimo wieku

nie zwalnia tempa życia.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

Medyczna

pierwsza linia

Można śmiało powiedzieć, że ratownicy medyczni to najlepsi z najlepszych – to ci, którzy pierwsi są przy osobie potrzebującej pomocy, pierwsi oceniają sytuację i pierwsi niosą ratunek.

W

Polsce pracuje około 11 tysię- cy ratowników medycznych, a liczba interwencji, w któ- rych biorą udział w ciągu roku sięga 2 milionów. Ratownicy medyczni to grupa zawodowa, o której zazwyczaj robi się głośno w przypadku klęsk ży- wiołowych lub masowych zdarzeń z dużą liczbą ofiar. Przypadający 13 października Dzień Ratownictwa Medycznego może być więc dobrą okazją, by docenić także ich codzienną pracę, zwłaszcza tę spoza obiektywu telewizyjnych kamer.

Wspólne święto

Dzień Ratownictwa Medycznego jest świętem bardzo młodym – w tym roku będzie obchodzone dopiero po raz dzie- siąty. Jego pierwsza edycja odbyła się 13

października 2006 roku w Wyszkowie, w województwie mazowieckim i miała charakter lokalny. Dopiero w kolejnych latach obchody tego dnia rozszerzono na terytorium niemal całego kraju.

13 października świętuje wiele jed- nostek, które działają w ramach Pań- stwowego Ratownictwa Medycznego, a które ratowników medycznych mają w swoich szeregach. Są to m.in.: Centrum Powiadamiania Ratunkowego, Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, Maltańska Służ- ba Medyczna, a także Wodne, Górskie i Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ra- tunkowe oraz Szpitalne Oddziały Ratun- kowe. Wszystkie te jednostki tworzą lub wspierają System Ratownictwa Medycz- nego, którego głównym zadaniem jest dotarcie do pacjenta w miejscu zdarzenia

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

i zabezpieczenie go do czasu przetrans- portowania do szpitala. Istnieje także wiele podmiotów wspierających System Ratownictwa Medycznego, bez których pomoc udzielana poszkodowanym była- by zapewne mniej skuteczna i wydajna.

Do największych grup wspierających Sys- tem Ratownictwa Medycznego należą wolontariusze, żołnierze oraz harcerze.

Kim jest ratownik?

Ratownik to osoba wykonują- ca zawód medyczny, uprawniona do udzielania świadczeń zdrowotnych w zakładach opieki zdrowotnej, w szczególności do udziela- nia świadczeń zdrowotnych w sytuacji bezpośrednie- go, nagłego stanu zagro- żenia życia lub zdrowia.

Warto pamiętać, że ratownik medyczny podczas udzielania po- mocy korzysta z ochro- ny prawnej przysługu- jącej funkcjonariuszowi publicznemu.

Do zadań ratowników należy zabezpieczanie osób znajdujących się w miejscu wypadku, ocena stanu ich zdrowia oraz podejmowanie niezbęd- nych czynności ratunkowych. W razie potrzeby służą poszkodowanym także wsparciem psychologicznym. Zadaniem ratowników medycznych jest ponadto organizowanie i prowadzenie zajęć z za- kresu udzielania pierwszej pomocy.

Chociaż ratownik medyczny nie jest lekarzem, jego wiedza medyczna jest rozległa i fachowa. Podczas trzyletnich

studiów licencjackich na wydziale me- dycznym, przyszły ratownik oprócz wie- dzy z anatomii, fizjologii czy psychologii nabywa również umiejętności z zakre- su szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych, ucząc się podejmowania trudnych decyzji. W przypadku działa- nia ratownika medycznego najczęściej nie ma czasu na obserwację złożonych objawów chorobowych u pacjenta i sta- wianie skomplikowanej diagnozy. Zwy- kle trzeba działać błyskawicznie i po- dejmować niekonwencjonalne decyzje,

od których zależy ludzkie życie.

Można więc śmiało po- wiedzieć, że ratownicy

medyczni to najlepsi z najlepszych – to ci, którzy pierwsi są przy osobie potrzebującej pomocy, pierwsi oceniają sytuację i pierwsi niosą ratunek.

Zakres obowiązków Jak już wspomniano, ratownik me- dyczny posiada fachową wiedzę medycz- ną oraz związane z nią umiejętności.

Istnieje szereg czynności, które ratownik może wykonać u pacjenta samodzielnie, tzn. bez nadzoru lekarza. Do najbar- dziej powszechnych i najczęściej wyko- nywanych należą: ocena stanu zdrowia pacjenta w celu ustalenia postępowa- nia ratowniczego, układanie pacjenta w pozycji bezpiecznej, podjęcie i pro- wadzenie podstawowej i zaawansowanej

WWW.WIKIMEDIA.ORG

(6)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

resuscytacji krążeniowo-oddechowej, wykonanie badania elektrokardiogra- ficznego, pobieranie krwi, defibrylacja automatyczna lub ręczna na podstawie zapisu EKG, opatrywanie ran, tamowanie krwotoków, unieruchamianie kończyn i kręgosłupa, odebranie nagłego porodu poza szpitalem, intubacja dotchawicza w nagłym zatrzymaniu krążenia, bez uży- cia środków zwiotczających, segregacja medyczna, podawanie leków, oznaczanie poziomu glukozy i elektrolitów we krwi oraz przygotowanie pacjenta i opieka nad nim w czasie transportu do szpitala.

Istnieją także czynności ratownicze, które ratownik może wykonać

jedynie pod nadzorem lekarza lub na jego polecenie. Należą do nich: intubacja dotchawi- cza w innych przypadkach niż nagłe zatrzymanie krążenia, z użyciem środków zwiotczają- cych, cewnikowanie pęcherza moczowego, zakładanie son-

dy żołądkowej i płukanie żołądka oraz asystowanie przy drobnych zabiegach.

Okazja do wdzięczności Zwykle przypominamy sobie o ist- nieniu ratowników medycznych gdy słyszymy syrenę i widzimy migające światła ambulansu. Z niecierpliwością odliczamy sekundy do ich przybycia gdy jesteśmy świadkami wypadku drogowe- go, gdy kogoś dopada nagły ból w klatce piersiowej, gdy sąsiad zasłabnie na scho- dach lub gdy dziecko dostanie wysokiej gorączki. Dzieje się tak być może dlatego, że praca ratownika medycznego doko- nuje się z dala od szpitalnych oddziałów

i osiedlowych przychodni. Ratownik działa w terenie, szybko się przemiesz- cza, a jego praca często – paradoksalnie – ukryta jest przed ludźmi. Chyba, że wydarzy się duża katastrofa – wówczas cały świat patrzy im na ręce, podziwia, docenia, wyraża uznanie i wdzięczność.

Znajdując się w sytuacji, w której za- grożone może być czyjeś życie, często nie potrafimy stanąć na wysokości zadania.

Paraliżuje nas strach i niemoc, spowo- dowana brakiem umiejętności udziele- nia pierwszej pomocy. Zdajemy sobie wtedy sprawę z tego, że moglibyśmy pomóc drugiej osobie, ale nie wiemy,

jak to zrobić.

Obchody Dnia Ratownic- twa Medycznego mogą więc stać się dobrą okazją do tego, by wyrazić wdzięczność tym, którzy profesjonalnie zajmują się ratowaniem ludzkiego życia.

Jest to z pewnością także czas, w którym warto zwrócić uwagę na stałą potrzebę edukacji w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Gdy bo- wiem dochodzi do sytuacji zagrażającej życiu, świadkowie zdarzenia z obawy przed wyrządzeniem poszkodowanemu większej krzywdy, nie podejmują żad- nych czynności poza wezwaniem służb ratowniczych. I choć w Polsce z roku na rok sytuacja w tym zakresie jest co- raz lepsza, to wciąż pozostaje wiele do zrobienia.

opracowała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Wiedza

ratownika

musi być

rozległa

i fachowa.

(7)

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

B I B L I J N E C O N I E C O

Z Księgi Psalmów. Ludzkie słowa potrafią ranić.

Słowo Boga nie rani, lecz uzdrawia.

Proszę o otwarcie Pisma Świętego na Psalmie 12.

KS. JANUSZ WILK

P

salm 12 jest lamentacją, w której psalmista szuka oparcia w Bogu.

Prawdopodobnie doświadczył on krzywdzącej siły przewrotnych słów, kłamstw, zniewagi, fałszywych oskarżeń. W modlitwie szuka otuchy i sprawiedliwości.

Konstrukcja tego utworu jest przej- rzysta. Orant najpierw prosi Boga o po- moc i pokrótce przedstawia sytuację religijno-społeczną jego czasów (wersy 2-3). Następnie wzywa Jahwe do podję- cia działania wobec tych, którzy mową niszczą innych (wersy 4-5). Wers 6 za- wiera zapewnienie o Bożej pomocy, a wersy 7-9 charakteryzują słowa i tro- skę Jahwe oraz opisują stan faktyczny pokolenia pośród którego przyszło żyć psalmiście.

Nieco przejaskrawiając, psalmista ukazuje religijny stan swojego pokolenia

(wersy 2-3). Brakuje w nim ludzi poboż- nych. W czasach Starego Testamentu pobożność wiązała się z bojaźnią Bożą, która kształtowała praktyki religijne oraz postawę moralną człowieka. Zanik prak- tykowania wiary w Jahwe negatywnie przekładał się na stan moralny społe- czeństwa. Orant z niepokojem woła o ludzi wiernych Bogu, o ludzi godnych zaufania (wers 2). Jednym z przejawów pogarszającej się obyczajowości była ludzka mowa, w której zaczęły domi- nować fałsz i obłuda (wers 3).

W dalszej części (wersy 4-5) psal- mista rozwinął zagadnienie fałszywej i oszczerczej mowy. Prosi Boga o inter- wencję. Czuje się bezradny (bezbronny) wobec ataku słów, jakiego doznał. Spo- tkał ludzi, dla których język był narzę- dziem niszczącym niewygodnych lub pozwalającym zapanować nad innymi.

Wers 6 stanowi centralne miej- sce Psalmu. Orant otrzymał odpo- wiedź od Boga, który nie jest Bogiem

O sile i wartości słów

(8)

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

B I B L I J N E C O N I E C O

„słabosłyszącym” – Jahwe słyszy zarów- no słowa modlitwy i jęku, jak i przekleń- stwa oraz fałszu. W sposób dynamiczny („teraz powstanę”, zob. Iz 33, 10) autor natchniony wyraził działanie Boga.

To obraz wrażliwości Boga na ludzkie krzywdy. W wersie tym wyekspono- wana jest ponadto myśl, że Bóg chce pomóc człowiekowi, ale człowiek musi chcieć przyjąć pomoc. Nic na siłę, także w kwestii wspierania kogoś.

W ostatniej części Psalmu spotyka- my opis słów Jahwe (wers 7), wyznanie zaufania wobec Boga (wers 8), w którym psalmista znajduje swoje schronienie oraz informację o narastającej niegodzi- wości pośród ludzi (wers 9). Zwróćmy uwagę na wers 7, będący kontrastem wobec kłamliwych i zwodniczych słów człowieka (wersy 3-5). Słowa Boga są najwyższej jakości, bez jakiejkolwiek domieszki brudu nieuczciwości lub złośliwości. Psalmista uwydatnił tę rzeczywistość przez obraz z dziedziny metalurgii – wytapiania (oczyszczania) srebra (zob. także: Ps 18, 31; 119, 140; Prz 30, 5). Bóg nie rani słowem, nawet jeśli przekazuje nam trudne dla nas sprawy.

W kontekście tego Psalmu war- to wsłuchać się w nasze słowa. Mogą one przybrać formę modlitwy do Boga, komunikacji wobec ludzi, umocnienia dla innych, wyrażania siebie. Mogą rów- nież stać się formą agresji czynnej (np.

przeklinanie i wyzywanie kogoś, krzy- woprzysięstwo, itd.) lub biernej (np.

plotkowanie). Aby temu zapobiegać, św. Franciszek Salezy radził: „Niech mowa nasza będzie słodka, otwarta, szczera, jasna, prosta i wierna. Strzeż

się dwuznaczności, wykrętów i zmyślań, bo chociaż nie zawsze dobrze jest mówić wszelki rodzaj prawdy, to jednak nigdy nie wolno prawdy fałszować. Przyzwy- czajaj się do tego, aby nigdy nie kłamać, ani w obronie własnej, ani z żadnego innego powodu, pamiętając o tym, że Bóg jest Bogiem prawdy”.

Sztuką jest mówić tyle, ile mamy powiedzieć, ani za dużo, ani za mało.

A gdy czasem trzeba upomnieć lub skrytykować konkretną osobę, to pa- miętajmy, że ganimy grzech lub wadę, ale oszczędzamy człowieka.

q

CANSTOCKPHOTO.PL

(9)

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Amunicja z chleba

– błogosławiony

Gerard Tonque

Uchodził on za błyskotliwego przywódcę. Posiadał charyzmat służenia najbardziej ubogim i odrzuconym. Wybierał zawsze najtrudniejsze zadania i nie uchylał się od najcięższej pracy przy obłożnie chorych.

C

i, którzy służą innym w ramach szeroko pojętego ratownic- twa medycznego, a więc także Maltańska Służba Medyczna, mają dwóch patronów – św. Jana Chrzciciela oraz bł. Gerarda Tonque. O ile Jan Chrzciciel należy do Świętych dość popularnych, o tyle bł. Gerarda znają nieliczni. Warto więc poznać bliżej tego przyjaciela chorych, który ze służby bliź- niemu uczynił sposób na życie.

Francuz czy Włoch?

Niestety informacje dotyczące bł.

Gerarda są raczej skąpe i często w róż- nych źródłach, sprzeczne. Urodził się około 1040 roku. Według jednej z wersji,

przyjmowanej obecnie za bardziej praw- dopodobną, pochodził z Martigues we Francji. Przemawia za tym fakt, że jego relikwie od 1283 roku aż do czasów re- wolucji francuskiej były przechowywane w miejscowym kościele. Inna wersja jako kraj jego pochodzenia podaje Włochy – Gerard miałby się urodzić w Sasso di Scalo koło Amalfi i zajmować się po- czątkowo handlem.

Niezależnie jednak od faktycznego kraju jego pochodzenia wiadomo, że wywodził się on z zamożnej rodziny, która szczyciła się tym, że utrzymy- wała szczególnie bliskie związki z Zie- mią Świętą – w Jerozolimie fundowała klasztory i małe domy dla przyjmowania

(10)

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

N A S I O R Ę D O W N I C Y

pielgrzymów. To tłumaczyłoby fakt, że on sam także przybył jako pielgrzym do Ziemi Świętej w latach 80-tych XI wieku.

Pacjent

Podczas pobytu w Ziemi Świętej Gerard niestety zachorował z powodu niesprzyjającego klimatu i surowych wa- runków bytowych. Trafił do szpitala św.

Jana w Jerozolimie, założonego w 1070 roku dla pielgrzymów przybywających do Grobu Pańskiego, prawdopodobnie za przyzwoleniem, a może nawet na po- lecenie kalifa egipskiego Al-Hakima, który w tym czasie zarządzał Ziemią Świętą.

Po odzyskaniu zdrowia, Gerard wstą- pił do bractwa istniejącego przy tym szpitalu, ofiarnie angażując się w po- sługę chorym i pielgrzymom. Dzięki swojej aktywności i licznym talentom organizacyjnym, w krótkim czasie zy- skał opinię zaradnego i jednocześnie pokornego brata.

Sojusznik krzyżowców W 1097 roku, gdy krzyżowcy zbliżali się do Jerozolimy, dowódca fatymidz- ki Iftichar-ad Daul nakazał wydalenie z miasta wszystkich chrześcijan. Z nie- wiadomych przyczyn nakaz ten nie objął jednak Gerarda i jego bractwa.

Tradycja głosi, że podczas oblężenia Gerard wielokrotnie wspinał się na mury miasta i rzucał w krzyżowców chlebem, tłumacząc otaczającym go muzułmanom, że chce w ten sposób pokazać oblegającym, że miasta nie zdobędą z powodu panującego w nim głodu. Historycy przypuszczają jednak,

że w ten sposób przekazywał ważne in- formacje krzyżowcom albo po prostu ich dożywiał. Pośrednio potwierdza to fakt, że zaraz po zdobyciu miasta brac- two i szpital otrzymały liczne przywileje i nadania. Niemniej jednak Gerard zo- stał uwięziony przez muzułmanów, był przesłuchiwany i torturowany. Dopiero upadek miasta przyniósł mu uwolnienie.

Przełożony i fundator

Wolny już Gerard potrafił wyko- rzystać nadarzającą się okazję pod- niesienia rangi szpitala i bractwa. Pod jego przywództwem bractwo szpitalne zaczęło przekształcać się w zakon, cał- kowicie uniezależniając się tym samym od benedyktynów, pod których opieką początkowo się znajdowało. Gerard utworzył Zakon Rycerzy Szpitala św.

Jana Chrzciciela (pierwotnie św. Jana Jerozolimskiego) i został jego pierwszym mistrzem. Jako główną misję i zawołanie Zakonu wyznaczył on słowa: „Tuitio fidei et obsequium pauperum” czyli „Obrona wiary i służba ubogim”.

Dzięki jego staraniom nowy Zakon został zatwierdzony bullą przez papieża Paschalisa II w 1113 roku.

Ponadto w roku 1116 z nowej wspól- noty zakonnej wydzielono bractwo trę- dowatych opiekujące się jerozolimskim leprozorium św. Łazarza, ukształtowane z czasem w Szpitalniczy Zakon pod we- zwaniem św. Łazarza (dzisiejsi lazaryści), którego przełożonym został także bł.

Gerard.

Rozszerzył on działalność powsta- jącego Zakonu na tereny poza Ziemią Świętą – domy zakonne i szpitale zaczęły

(11)

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Błogosławiony Gerard jest przedstawiany w ikonografii z bochenkiem chleba w dłoni.

Na jego czarnej szacie widnieje krzyż maltański, znak założonego przez niego Zakonu.

Osiem wierzchołków krzyża nawiązuje do ewangelicznych błogosławieństw, według których bł. Gerard pragnął służyć najbardziej potrzebującym.

WWW.ZAKONMALTANSKI.PL

(12)

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

N A S I O R Ę D O W N I C Y

powstawać w miastach portowych i waż- nych ośrodkach pielgrzymkowych, szczególnie we Francji i Włoszech. Także siedem słynnych starożytnych hospi- cjów-szpitali zostało oddanych pieczy Zakonu: Bari, Otranto, Tarente, Messy- na, Piza, Asti i Saint-Gilles. Wszystkie one znajdowały się wzdłuż głównych dróg używanych przez pielgrzymów, zdążających do Ziemi Świętej.

Mistrz chorych

Nowa wspólnota zakonna z czasem poddana została pod zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej wraz z zapewnie- niem jej prawa do wyboru następców Gerarda, niezależnie od wszelkich in- gerencji władz kościelnych czy cywil- nych. Był to znak wielkiego wyróżnienia, ale zarazem i zaufania. Papież Kalikst II (1119-1124) bullą z 13 czerwca 1120 roku potwierdził i rozszerzył te przywi- leje. Podobnie postąpili jego następcy.

W ten sposób uczynili Zakon Szpital- ny św. Jana w Jerozolimie faktycznie autonomicznym.

Śmiało można powiedzieć, że

„Gerardem Zakon stał”. Uchodził on za błyskotliwego przywódcę. Posiadał charyzmat służenia najbardziej ubogim i odrzuconym. Wybierał zawsze najtrud- niejsze zadania i nie uchylał się od naj- cięższej pracy przy obłożnie chorych.

Zbudował przytułek dla pielgrzymów oraz kościół ku czci św. Jana, zarządzał i obsługiwał administrację, przyjmował pielgrzymów, duszpasterzował niezli- czonym wędrowcom. Zyskał przydomek

„Mistrza chorych”. Jako datę jego śmierci źródła najczęściej podają 13 października

1120 roku. Na ścianie jednego z wybudo- wanych przez niego budynków klasztor- nych umieszczono wymowne epitafium:

„Tu spoczywa Gerard, najpokorniejszy spośród mieszkańców Wschodu, sługa ubogich, chorych i troskliwy opiekun przybyszów. Postaci był niepozornej, lecz serce jego promieniało szlachetno- ścią. O jego zasługach niechaj świadczą te mury. Zawsze przewidujący, starannie wypełniał swe obowiązki. Podejmował się licznych zadań rozmaitej natury.

Wziął wiele krajów w swe troskliwe ramiona i zbierał zewsząd środki, by nakarmić swych braci”.

opracowała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Modlitwa

O Boże, który wyniosłeś błogosławione- go Gerarda do chwały Nieba, z uwagi na jego opiekę nad ubogimi i chorymi,

i przez niego stworzyłeś w Jerozolimie Zakon św. Jana Chrzciciela, daj nam łaskę ujrzenia, tak jak on, wizerunku Twojego Syna w naszych cierpiących, a przez to najuboższych

braciach i siostrach.

Prosimy Cię o to przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który wspólnie z Tobą i Duchem Świętym, żyje

i króluje na wieki wieków. Amen.

q

(13)

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Nie zgubić człowieka

O służbie potrzebującym oraz o potędze ludzkiej życzliwości opowiada dr Marcin Świerad, delegat Związku Polskich Kawalerów Maltańskich na teren Śląska.

REDAKCJA: Jest Pan członkiem Związku Polskich Kawalerów Maltańskich. Proszę wyjaśnić, czym jest ta organizacja?

DR MARCIN ŚWIERAD : – Związek Polskich Kawalerów Maltańskich jest częścią Zakonu Maltańskiego. Istnieją maltań- skie związki narodowe, które skupiają w swych szeregach członków Zakonu z terytorium danego kraju. Związki na- rodowe podzielone są także na konfra- ternie, czyli przedstawicielstwa w po- szczególnych regionach kraju.

Początki Zakonu Maltańskiego sięgają XI wieku, a w Polsce jest on obecny od XII wieku.

– W XII wieku książę sandomierski Henryk oddał Zakonowi w posiadanie Zagość koło Wiślicy. Kawalerowie ob- sługiwali odtąd szpitale i hospicja dla ubogich. Tradycje Zakonu są w Polsce bardzo bogate i – co ważne – wciąż wierne pierwotnemu charyzmatowi.

Ten charyzmat wyrażają słowa: „Tuitio fidei et obsequium pauperum” czyli „Obro- na wiary i służba ubogim”.

– Tak. Służba najuboższym i szpi- talnictwo od zawsze były główną misją Zakonu Maltańskiego. Mamy również bronić wiary i strzec Kościoła, co oczy- wiście na przestrzeni wieków rozumia- no i realizowano w rozmaity sposób, nie wyłączając walki zbrojnej. Ponadto jesteśmy chyba jedynym zakonem na świecie, któremu misję obrony wiary nadano papieską bullą.

Jaką działalność Zakon prowadzi w Polsce obecnie?

– Dzieł prowadzonych przez Zakon Maltański jest mnóstwo i wciąż rodzą się nowe inicjatywy. Jak już powiedzia- łem, naszym podstawowym zadaniem jest troska o chorych i potrzebujących.

To wokół nich skupia się cała nasza aktywność. Wspomnę jedynie o kilku najważniejszych dziełach Zakonu.

W Barczewie, na północy Polski, prowadzimy Zakład Opiekuńczo- -Leczniczy, w którym przebywa wielu pacjentów w stanie apalicznym czyli wegetatywnym lub zbliżonym do nie- go. Są to zwykle pacjenci podłączeni do

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

W C Z T E R Y O C Z Y

respiratora oraz innej aparatury podtrzy- mującej życie oraz ci, których rokowania medyczne są wielką niewiadomą. Zdarza się niestety, że takich chorych nie chce przyjąć i objąć długoterminową opieką żaden szpital, bo jak się wydaje, wyczer- pano wszelkie możliwości ich diagno- zowania i leczenia. W naszej placówce znajdują pomoc i profesjonalną opiekę.

Na Woli Justowskiej w Krakowie działa Maltańskie Centrum Pomocy Niepeł- nosprawnym Dzieciom i ich Rodzinom oraz przedszkole integracyjne. W Po- znaniu z kolei prowadzimy Centrum Pomocy w ramach którego działa Ośro- dek Geriatryczno-Gerontologiczny „Pro Seniores”, Warsztaty Terapii Zajęciowej, i Maltańskie Gabinety Specjalistyczne.

W Katowicach prężnie działa Maltański Punkt Pomocy Środowiskowej, w Pusz- czykowie Środowiskowy Dom Samo- pomocy, a w Szydlaku Dom Pomocy Społecznej... Mógłbym jeszcze długo tak wymieniać.

Oprócz placówek stacjonarnych, o któ- rych Pan wspomniał, Zakon Maltański pro- wadzi także wszechstronną działalność wśród osób niepełnosprawnych, organizu- jąc dla nich wyjazdy integracyjne i obozy rehabilitacyjne.

– Praca z osobami niepełnosprawny- mi to ważna część naszej posługi. Od 12 lat organizujemy letni obóz integracyjny dla niepełnosprawnych w Szczyrzycu koło Limanowej. Jest to inicjatywa cał- kowicie oparta na wolontariacie. Służy- my osobom niepełnosprawnym również w środowiskach ich codziennego życia, spędzamy z nimi czas.

Jednak najbardziej rozpoznawalną czę- ścią Zakonu jest chyba Maltańska Służba Medyczna.

– Dzieje się tak pewnie dlatego, że Maltańska Służba Medyczna zabezpie- cza liczne pielgrzymki, zgromadzenia religijne oraz imprezy masowe i przez to jest po prostu bardziej widoczna. W jej szeregach służy wielu zwłaszcza mło- dych ludzi, którzy pomoc potrzebującym niosą na różnych poziomach. Są wśród nich lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni. Ale jest także bardzo wielu wolontariuszy, którzy nie przeszli spe- cjalistycznego przeszkolenia medycz- nego, jednak świetnie sprawdzają się w pierwszym kontakcie z potencjalnymi pacjentami, zapobiegając ewentualnym urazom lub wypadkom. Wyszukują w tłumie osoby starsze, roznoszą wodę, znajdują dla nich miejsca zacienione, rozmawiają, dodają otuchy i pewności siebie. Taka prewencja jest bezcenna, bo sprawia, że zmniejsza się liczba po- ważnych interwencji medycznych, które wymagałyby działania lekarza czy ra- townika medycznego.

Czyli oprócz profesjonalnej pomocy praktykujecie zwykłą, tak potrzebną dzisiaj, ludzką życzliwość.

– Proszę pamiętać, że zwykła życzli- wość także jest składową profesjonalnej opieki. Jeśli nie ma empatii i współczują- cej troski o drugiego człowieka, nie może być mowy o profesjonalizmie w leczeniu.

Dobra opieka nad osobą chorą to nie tylko świetny sprzęt, fachowość i wie- dza personelu medycznego, ale również czas poświęcony na rozmowę z chorym,

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

WWW.ZAKONMALTANSKI.PL/FOTO:PIOTR IDEM

budowanie z nim indywidualnej relacji opartej na zaufaniu i okazywanie życz- liwego zainteresowania jego sytuacją.

Jeśli te wszystkie elementy zaistnieją równocześnie, dopiero wówczas mo- żemy mówić, że świadczymy wobec oso- by chorej profesjonalną opiekę. Tylko wtedy mamy szansę osiągnąć sukces w leczeniu. Niestety istnieje wiele za- grożeń w tej kwestii chociażby ze strony rozbudowanych procedur, przepisów i biurokracji. Kiedy w związku z lecze- niem trzeba prowadzić dokumentację i pilnować narzuconych standardów, łatwo pominąć samego chorego, łatwo w tej całej machinie „zgubić” człowieka.

Trzeba się więc tutaj mocno pilnować.

Co zatem można zrobić, by jednak owe- go chorego człowieka „nie zgubić”?

– Działalność Zakonu Maltańskiego opiera się na wartościach chrześcijań- skich. Nasza pomoc niesiona potrzebu- jącym, zarówno na przestrzeni wieków jak i dzisiaj, była i jest zawsze moty- wowana wskazaniami Ewangelii. Myślę, że to jest niezawodna recepta na to, by człowiek chory pozostał w procesie le- czenia kimś najważniejszym. Jeśli widzi się w osobie chorej Chrystusa, to chce się dla niej wszystkiego, co najlepsze.

A jeśli choremu służy ktoś, kto wyznaje inny światopogląd niż chrześcijański, to przynajmniej powinien pamiętać, że istnieją wartości uniwersalne i że jego obowiązkiem jest zachowywać się przy- zwoicie w każdej sytuacji. To, jak sądzę, powinno wystarczyć, by nie wyrządzić komuś krzywdy. Przyzwoitość jest wyj- ściem z największej nawet opresji.

Na fotografii bohater wywiadu w stroju zakonnym podczas tegorocznej pielgrzymki Zakonu Maltańskiego do Lourdes.

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

W C Z T E R Y O C Z Y

Jednak człowiek, nawet ten najbardziej wykształcony i wrażliwy, jest omylny.

– Tak. Dlatego członkowie Zakonu Maltańskiego starają się opierać swoją posługę na Bogu. Mówię „starają się”, bo nie jest to łatwe zadanie. Jeśli jed- nak nie będziemy polegać jedynie na sobie i własnych zdolnościach, jedno- cześnie czerpiąc siłę z mocy Jezusa, to zawsze znajdziemy drogę do drugiego człowieka.

Do tego potrzebna jest stała formacja.

W Zakonie dbacie o nią...

– Ważnym wydarzeniem jest dla nas coroczna piel- grzymka do Lourdes, zawsze w pierwszą sobotę maja. To jest najważniejsze, ogólnoświa- towe spotkanie całego Zako- nu. Przybywamy wówczas do Matki Bożej wraz z naszymi podopiecznymi, by wzajemnie się za siebie modlić. Wypełnia-

my szczelnie wszystkie hotele i szpitale w Lourdes, bo jest nas bardzo wielu – od 6 do 8, 5 tysiąca. W tym roku taka pielgrzymka odbyła się już po raz pięć- dziesiąty siódmy.

Wracając jeszcze do struktur Zakonu – każdy może zostać jego członkiem?

– Każdy, kto spełnia określone wa- runki: jest wierzącym i praktykującym katolikiem, realizuje swoje powołanie do niesienia pomocy bliźniemu i znajdzie czterech członków Zakonu, którzy jako poręczyciele wprowadzą go do wspólno- ty. W Zakonie Maltańskim jest miejsce dla osób różnych stanów. W Zakonie

istnieją trzy kategorie: trzecia kategoria to świeccy (damy i kawalerowie), któ- rzy nie składają żadnych przyrzeczeń, druga kategoria to damy i kawalerowie składający ślub posłuszeństwa wobec Zakonu i trzecia kategoria to profesi, którzy składają wszystkie śluby zakonne.

A jak to się stało, że Pan związał się z Zakonem Maltańskim?

– Myślę, że było to w dużym stopniu dzieło przypadku. Mój pierwszy kontakt z maltańczykami to rok 1991. Zaczęło się od zwykłych kontaktów i wyjazdów z osobami niepełnosprawny- mi, od opieki, prostych gestów.

Z perspektywy czasu widzę, że przez lata dojrzewałem do tej decyzji, odkrywałem swoje powołanie, szukałem własnego miejsca. Zakon Maltański po- zwala mi niejako łączyć kilka powołań. Po pierwsze jestem mężem i ojcem rodziny, a po drugie realizuję swoją misję w zawodzie lekarza. Chcę żyć i pracować, przyznając się do Pana Boga. Dodatkową radością jest dla mnie fakt, że również od kilku lat na drodze w Zakonie towarzyszy mi moja małżonka.

Dziękuję za rozmowę i świadectwo wiary.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Życzliwość

jest składową

profesjonalnej

opieki.

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Ratuj się kto może!

Ratownik medyczny Karol Kurek opowiada o tym, co jest najtrudniejsze w jego pracy oraz o wielkim pragnieniu pomagania innym.

REDAKCJA: Jesteś młodym człowiekiem, a udało Ci się już zrobić w życiu wiele dobra.

KAROL KUREK: – Po prostu staram się wykorzystywać każdą okazję, by móc się komuś na coś przydać, w czymś pomóc.

Jesteś ratownikiem medycznym. Od jak dawna?

– Cztery lata temu skończyłem 3-letnie studia z zakresu ratownictwa medycznego, a od dwóch lat pracuję jako ratownik.

Czyli można powiedzieć, że świadcze- niem dobra zajmujesz się zawodowo.

– Chyba tak. Oczywiście poza pracą zawodową także angażuję się w pomaga- nie innym. Często udaje mi się włączyć w jakąś dobroczynną akcję lub usłużyć komuś potrzebującemu. Jako wolonta- riusz odwiedzam w wolnym czasie kilka osób starszych w ich domach, przynoszę zakupy, odprowadzam do lekarza. Już od czasów szkoły podstawowej byłem

zachęcany przez rodziców, by nie sie- dzieć przed komputerem, ale zająć się czymś pożytecznym. Tak mi zostało.

Rozumiem więc, że wybór studiów był naturalną konsekwencją atmosfery panującej w domu i rodzących się w sercu pragnień.

– Jestem wdzięczny rodzicom i dziadkom, że własnym przykładem pokazali mi, jak można być dla dru- giego człowieka prawdziwym bliźnim.

Duży wpływ na wybór zawodu miała również moja formacja w grupie mini- strantów, a później w ruchu oazowym.

Tam zobaczyłem, że ludzie potrzebują się wzajemnie ponieważ posiadają różne umiejętności, którymi mogą dzielić się ze sobą. Nie ukrywam też, że motywacje moich życiowych wyborów wypływają po prostu z wiary.

Wiem o pewnym wydarzeniu, które osta- tecznie zdecydowało o tym, że wybrałeś zawód ratownika medycznego...

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

W C Z T E R Y O C Z Y

– To było w klasie maturalnej. Któ- regoś dnia szedłem ulicą i w pewnym momencie poczułem, że tracę równo- wagę. Upadłem na chodnik i rozbiłem głowę. Do dzisiaj nie wiem, co było tego przyczyną. Kiedy tak leżałem na ulicy, przez ponad dziesięć minut nikt się mną nie zainteresował, nikt do mnie nie podszedł, aby zapytać, co się stało.

Ostatkiem sił sam poprosiłem, żeby ktoś zadzwonił na pogotowie. Wtedy przyrzekłem sobie, że nigdy nie będę obojętny na czyjąś krzywdę oraz że zdobędę fachową wiedzę potrzebną, by nieść innym pomoc. Wielokrotnie analizowałem tę sytuację i doszedłem do wniosku, że być może dlatego nikt

wówczas do mnie nie podszedł, po- nieważ nie wiedział jak się zachować albo był sparaliżowany strachem, że mi zaszkodzi. Nie chciałem, by w podob- nych momentach strach miał nade mną władzę i uznałem, że jedynym wyjściem jest nauczyć się nieść fachową pomoc.

Wiele słyszy się o tym, że praca w ratow- nictwie medycznym jest skrajnie trudna.

Na czym polega ta trudność?

– Na tym, że jest się na pierwszej linii frontu. W karetce ratowniczej pa- nuje zwykle atmosfera napięcia i trzeba w takich warunkach podejmować waż- ne decyzje dotyczące ludzkiego życia.

Pogotowie przecież wzywa się zwykle

CANSTOCKPHOTO.PL

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

w nagłych przypadkach, które bezpo- średnio temu życiu zagrażają. Nie ma wówczas czasu na długie konsultacje, wątpliwości czy pytania. Trzeba działać!

Często jeździmy do wypadków dro- gowych i to tam można się najwięcej

„naoglądać”. Kiedy przyjeżdżamy na miejsce zdarzenia nieraz okazuje się, że nie mamy już nic do zrobienia. Lekarz może jedynie stwierdzić zgon i wezwać karawan. Brzmi to dość drastycznie, ale to jest nasza codzienność. Zdarza się również, że przyjeżdżamy do pacjenta, który jest agresywny i niebezpieczny, bo zażył na przykład środki odurzające.

Wtedy musimy jakoś nad nim zapano- wać, często siłą. Wielokrotnie pacjent okładał mnie pięściami, broniąc się przed podaniem leku uspokajającego.

Musimy być więc nie tylko medykami, ale także trochę negocjatorami czy wor- kami do bicia. Zdarzają się również sy- tuacje z pogranicza absurdu.

Jakiś przykład?

– Mamy wezwanie od dyspozyto- ra do ostrego przypadku. Z jego relacji wynika, że pacjent leży w domu, ma torsje, zbliża się do granicy niewy- dolności oddechowej i trudno z nim nawiązać kontakt. Jedziemy więc jak na złamanie karku przez pół miasta, oczywiście na sygnale. Przyjeżdżamy na miejsce, a tam starsza pani prowa- dzi nas do pokoju, gdzie na tapczanie leży... kotka. Okazało się, że właścicielka zwierzaka popisała się niemałą fantazją, rozmawiając z dyspozytorem, który był święcie przekonany, że wysyła karetkę do chorego człowieka. Prędko wyszło

na jaw, że starsza pani ma problemy psychiczne i podobne sytuacje zdarzały się już wcześniej.

Jakie cechy powinien posiadać według Ciebie dobry ratownik medyczny?

– To trudne pytanie, bo określenie

„dobry” dla każdego pewnie oznacza coś innego. Według mnie dobry ratownik medyczny po pierwsze powinien być fachowcem, czyli posiadać umiejętno- ści na wysokim poziomie, a po drugie powinien mieć zdolność współodczu- wania z drugim człowiekiem. Bez tych dwóch elementów trudno mi wyobrazić sobie skuteczne wykonywanie zawodu ratownika.

Na studiach miałem cudownego wykładowcę, emerytowanego profeso- ra medycyny, który prowadził zajęcia między innymi z etyki ratownictwa. Po- wtarzał nam bardzo często, że medyk, który posiada jedynie duże umiejętności, jest zaledwie rzemieślnikiem, ale medyk, który oprócz fachowej wiedzy potrafi także współczuć choremu, jest artystą.

Rozumiem, że Ty chcesz być owym arty- stą, nie rzemieślnikiem.

– To jest pewien ideał, do którego dążę. Chciałbym umieć każdego chorego traktować nie jak kolejny nagły przy- padek ze zgłoszenia, ale jak człowieka, który właśnie teraz znajduje się w bar- dzo trudnej chwili życia i potrzebuje pomocy. Jak już wspomniałem, to nie jest łatwe, ponieważ nasza praca wiąże się z dużym stresem i szybko można stracić panowanie nad sobą lub okazać zniecierpliwienie. Niemniej staram się

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

W C Z T E R Y O C Z Y

dbać o to, by moje pomaganie naprawdę było dobrej jakości – zarówno od strony fachowości, jak i od strony ludzkiego podejścia do pacjenta.

Pomaga Ci w tym Twoja wiara i formacja duchowa.

– Tak. Mówiłem już, że moje życio- we decyzje mają źródło w wyznawanej wierze. Nie wstydzę się tego. Wiedzą o tym moi najbliżsi i osoby, z którymi pracuję. Kilka lat temu, jeszcze na stu- diach, ze znajomymi założyliśmy nie- formalną grupę wsparcia o osobliwej nazwie „Ratuj się kto może!”. Jesteśmy grupą przyjaciół z pracy i nie

tylko, którzy spotykają się raz w miesiącu u kogoś w domu, aby wspólnie się pomodlić, podzielić Słowem Bożym, porozmawiać o swoich pro- blemach i znaleźć wsparcie.

Nazwa grupy nie jest przy- padkowa. Jej inspiracją było

oczywiście ratownictwo medyczne, ale w grupie są także przedstawiciele innych zawodów. Sens nazwy jest taki, że każdy człowiek potrzebuje czasem pomocy i obecności drugiego. I nie ważne czy sam zawodowo zajmuje się pomaganiem, czy wykonuje inną pracę.

„Ratuj się kto może!” to miejsce, gdzie przychodzimy do siebie nawzajem po wsparcie, ale przede wszystkim przy- chodzimy po nie do Boga, który – jak głęboko wierzymy – prowadzi nas przez życie.

Podoba mi się ta nazwa. Jest w niej ukryta misterna gra słów...

– No tak. Bo nawet ratownik po- trzebuje czasem ratunku. Wszyscy go potrzebujemy!

Rozmawiając z Tobą, wyczuwam, że praca ratownika medycznego, choć jest bardzo trudna, daje Ci wiele radości.

– Ta praca to całe moje życie. Na obecną chwilę nie wyobrażam sobie, abym mógł robić coś innego. Ona jest spełnieniem moich marzeń o pracy z ludźmi chorymi. Na początku liceum myślałem o tym, aby zostać lekarzem.

Marzyłem o chirurgii. Niestety dwu- krotnie nie dostałem się na medycy- nę, zabrakło trochę zdolności.

Ale teraz jestem szczęśliwy, że mogę pracować właśnie w ra- townictwie medycznym. Tutaj też mam bezpośredni kontakt z chorymi, służę im swoimi umiejętnościami, a przy okazji realizuję własne pasje. Czego chcieć więcej?

Czujesz się na swoim miejscu...

– Jak najbardziej na swoim. I choć w tej pracy nie brakuje dramatycznych momentów, nie chciałbym zamienić jej na żadną inną. Traktuję ją jak pewien rodzaj powołania i misji.

Życzę Ci w takim razie, abyś nadal z zapałem i oddaniem potrafił służyć cho- rym. No i może jeszcze tego, żeby w tej posłudze omijały Cię stresy.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Chcę, by moje

pomaganie

było dobrej

jakości.

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

Życie „na maxa”

DANUTA DAJMUND

K

toś kiedyś dowcipnie powiedział, że „śląskie autobusy słyną z tego, że jadą długo i wolno”. Nie jestem arbitrem w sprawach komunikacji miej- skiej, więc trudno mi stwierdzić, czy miał rację. W każdym razie tego dnia zupełnie mi nie przeszkadzało, że stosunkowo nie- wielki odcinek trasy, jaki miałam do po- konania między Katowicami a Pawłowem zajął mi ponad dwie godziny. Ten czas (zwłaszcza w drodze powrotnej) był mi potrzebny, by poukładać sobie wszystko to, co usłyszałam i na własne oczy zo- baczyłam, a na co zupełnie nie byłam przygotowana.

Chropaczów – początek Pana Maksymiliana Krakowskiego poznałam podczas pielgrzymki chorych i niepełnosprawnych do Lourdes zorga- nizowanej z okazji 90-lecia Diecezji Ka- towickiej i 90-lecia istnienia Apostolstwa

Chorych w świecie. Choć właściwie

„poznałam” – to za wiele powiedziane.

W tak dużej, ponad 400-osobowej gru- pie trudno bowiem o bliższą znajomość z kimkolwiek poza paroma osobami z własnego przedziału czy wagonu ko- lejowego, którym podróżowaliśmy. Coś jednak sprawiało, że tego starszego pana, poruszającego się – bardziej dla wygody opiekunów, niż z rzeczywistej potrzeby – na wózku inwalidzkim, nie sposób było nie zauważyć. Ale dopiero w ostatnim dniu pielgrzymki, za sprawą organiza- torów usiłujących dokonać pewnego jej podsumowania, dowiedziałam się, że był on najstarszym jej uczestnikiem. Bo Bóg podarował panu Maksymilianowi już 92 lata życia w zdrowiu, które on sam, mimo przebytego zawału i choroby Parkinsona, uważa za całkiem niezłe.

Moje spotkanie z panem Maksymi- lianem postanowiłam poprzedzić chwi- lą modlitwy w parafialnym kościele św.

Pawła. Wychodząc, zastanawiałam się właśnie nad pierwszym pytaniem, jakie Pan Maksymilian doskonale pamięta dzień wybuchu wojny. 1 września 1939 roku, o trzeciej nad ranem, obudziły go odgłosy strzałów z niedalekiej granicy polsko-niemieckiej. To był I piątek miesiąca.

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

P A N O R A M A W I A R Y

zadam mojemu rozmówcy, kiedy nagle z drugiego końca kościelnego placu do- biegł głos mężczyzny, usiłującego zwró- cić moją uwagę. Tak bardzo przywykłam do widoku pana Maksymiliana na wózku inwalidzkim, że prawie nie rozpoznałam go w lekko pochylonym mężczyźnie, podpierającym się laseczką. „To tutaj” – powiedział Gospodarz uchylając bramkę do ogrodu i prowadząc mnie w kierunku probostwa. Już miałam pytać, dlaczego mieszka w tak nietypowym dla świeckiej osoby miejscu, gdy w drzwiach pojawił się ksiądz – jak się okazało proboszcz parafii, a prywatnie syn Pana Maksymi- liana. Wszystko stało się jasne, a moje pierwsze pytanie zbędne.

Pan Maksymilian dobrze przygo- tował się do naszej rozmowy. Na stole w pokoju gościnnym stylowej plebanii piętrzyły się piękne albumy z fotografia- mi z pielgrzymki do Lourdes, którą nie- dawno wspólnie przeżywaliśmy i liczne pamiątki z tego niezwykłego miejsca – wszystko pieczołowicie uporządkowane i opisane. Udało mi się jednak nieco go zaskoczyć. „Chciałabym poznać Pana wrażenia nie tylko z pielgrzymki, ale z… całego życia” – oznajmiłam. I po- płynęła opowieść przerywana od czasu do czasu wizytami pana Maksymiliana w sąsiednim pokoju, z którego przyno- sił kolejne fotografie, kolejne pamiątki, kolejne dokumenty, które jak puzzle powoli zaczynały układać się w obraz ludzkiego życia – życia „na pełnych obrotach”, życia „na maxa”, jak powie- dzieliby przedstawiciele nieco młodsze- go pokolenia. Większa część długiego życia pana Maksymiliana związana jest

z położoną na Górnym Śląsku dzielnicą Świętochłowic – Chropaczowem. To tam 17 czerwca 1923 roku przyszedł na świat jako pierwsze dziecko Augusta Krakow- skiego i Józefy z d. Hübszer i tam też, w kościele Matki Boskiej Różańcowej, przyjął chrzest. W rodzinie zawsze żywe były tradycje patriotyczne, czemu trudno się dziwić, zważywszy na fakt, że ojciec pana Maksymiliana jako młodzieniec był uczestnikiem wszystkich trzech powstań śląskich. Jego rodzice kładli też duży na- cisk na życie religijne wszystkich swoich dzieci. Najważniejszą osobą w domu była mama. Dzieci wiedziały, że jej polecenia trzeba wykonać bez żadnych dyskusji.

Była przy tym osobą bardzo pobożną i pracowitą. Nie tolerowała lenistwa i to samo starała się wpajać dzieciom. Nie była jednak kobietą zamkniętą „między kuchnią a kościołem”. Jako osoba oczy- tana, interesowała się również polityką i sprawami społecznymi.

Dobry uczeń i kolega

Dzieciństwo małego Maksa przy- padło na czasy kryzysu gospodarczego, wysokiej inflacji i bezrobocia. Zwłaszcza rodzinom wielodzietnym nie było łatwo.

Ojciec pracował w kopalni „Śląsk”, lecz podobnie jak inni górnicy tylko przez kilka dni w tygodniu, stąd jego zarobki były bardzo skromne. Aby jakoś wyży- wić rodzinę musiał odsprzedawać swój węglowy deputat okolicznym piekarzom.

Kiedy zbliżał się czas Pierwszej Komu- nii Świętej syna, rodzice bezskutecznie próbowali go przekonać, aby przystąpił do niej rok później. Mieli nadzieję, że ich sytuacja do tego czasu poprawi się

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

DANUTA DAJMUND

na tyle, by sprawić Maksowi odpowied- nie ubranko komunijne. Ostatecznie chłopcu udało się tym razem postawić na swoim i do Komunii przystąpił ra- zem ze swoją klasą, 23 kwietnia 1933 roku. Pan Maksymilian pamięta, że po ubranko komunijne do Chorzowa udał się wraz z mamą pieszo, bo nie było ich stać nawet na bilety tramwajowe. Także sama uroczystość komunijna była bar- dzo skromna. Nie zaproszono żadnych gości, a jedynie pachnąca babka upie- czona przez mamę wyróżniała ten dzień spośród wielu innych.

Pan Maksymilian uważa, że zawsze był przeciętnym uczniem. Jego opinii zdaje się jednak nie potwierdzać fakt, że gdy w 1937 roku ukończył szkołę

podstawową, jego katecheta – ks. Kuś radził, aby chłopiec kontynuował edu- kację w gimnazjum. Niestety rodziców nie było stać na taki wydatek. Ksiądz Kuś zaproponował wówczas, aby wy- słali go na naukę do Małego Semina- rium Misyjnego Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie. I tak, jeszcze tego samego roku, młodziutki Maksymilian udał się w swoją pierwszą, daleką podróż w nieznane. W Niepokalanowie uczyli się chłopcy z całej Polski, ale ze Śląska, poza nim, nie było nikogo. Mimo to chłopiec nie miał żadnych problemów z nawiązaniem świetnych relacji z ko- legami, którym imponował zwłaszcza na zajęciach sportowych, przodując w wielu dyscyplinach. Maks nie miał

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

P A N O R A M A W I A R Y

też problemów z nauką łaciny, historii, geografii i matematyki. Mimo że w domu rodzice nie posługiwali się językiem niemieckim, także z tego przedmiotu otrzymywał bardzo dobre oceny. Nie- stety najwięcej kłopotów przysparzała mu nauka języka polskiego, być może dlatego, że dotąd posługiwał się głównie śląską gwarą.

Pan Maksymilian przywołuje wspo- mnienia z tamtych lat. Pamięta, jak pew- nego razu Małe Seminarium Misyjne gościło kleryka z Japonii, który przyjechał tam wraz z ojcem gwardianem Maksy- milianem Kolbe – późniejszym świętym męczennikiem. Jako pamiątkę tamtego wydarzenia pokazuje mi pieczołowicie przechowywaną od lat kartkę, na której zapisane alfabetem japońskim widnieje jego imię i nazwisko. Do dziś pamięta też japońskie słowa wypowiadane podczas czynienia znaku krzyża.

Z szychty do kościoła Wrzesień 1939 roku niespodziewa- nie odmienił życie Maksa i wielu in- nych młodych ludzi. Nie powrócił już do Niepokalanowa, ponieważ władze niemieckie nie zezwoliły mu na wyjazd do Generalnej Guberni. Starał się jednak utrzymywać kontakt z kolegami i dzięki temu wiedział, że już na początku 1940 roku Niemcy wywieźli z Niepokalano- wa maszyny drukarskie, profesorowie wraz z o. Maksymilianem Kolbe zostali aresztowani, zaś uczniów rozpędzono.

Pan Maksymilian doskonale pamięta dzień wybuchu wojny. 1 września 1939 roku, o trzeciej nad ranem, obudziły go odgłosy strzałów z niedalekiej granicy

polsko-niemieckiej. To był I piątek mie- siąca. Maks był wówczas ministrantem, więc o 6.00 rano pobiegł do kościoła prosić Boga, by zechciał uchronić jego bliskich od nieszczęść. Wraz z wybu- chem wojny, zwłaszcza w rodzinach powstańców śląskich, uważanych przez hitlerowskie Niemcy za „wrogi element”, z każdym dniem bardziej wzrastał nie- pokój. Poza 1/3 ludności Chropaczowa sympatyzującą z Niemcami, cała reszta musiała z konieczności podzielić losy wielu innych Ślązaków. Niemcy zaczę- li od zburzenia pomnika Powstańca Śląskiego w Chropaczowie, wszczęto również konsekwentną walkę z języ- kiem polskim. Maksymilian przekonał się o tym na własnej skórze, gdy jakiś starszy mężczyzna, słysząc, że chłopiec mówi coś po polsku, uderzył go w twarz.

Mieszkańców Chropaczowa podzielono na tzw. volkslisty. Każdy musiał mieć zaświadczenie tożsamości z deklaracją narodowościową polską lub niemiecką oraz przydział do określonej grupy. Na przykład grupę I stanowiły osoby cał- kowicie lojalne wobec Trzeciej Rzeszy, zaś do III i IV przymusowo wpisywa- no na listę volksdeutschów pozostałych mieszkańców. Oczywiście rodzina Kra- kowskich przyznała się do narodowo- ści polskiej, co wiązało się z nieustanną inwigilacją. Kiedy ojciec Maksymiliana powrócił z wrześniowej tułaczki, któ- rą podjął w obawie przed aresztowa- niem, musiał codziennie meldować się na posterunku gestapo. Do 1940 roku na utrzymanie rodziny pracowała tylko mama. Później ojca skierowano do pracy w kopalni, ale jako Polakowi potrącano

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

mu 25% dochodów. Także Kościół chropaczowski poniósł spore straty.

3 maja 1940 roku, wraz z wieloma inny- mi patriotami, wywieziono do obozu, gdzie potem zginął, księdza wikarego Stanisława Krzystolika i zabroniono wizyt kolędowych. Po tym, jak powo- łano do armii ówczesnego kościelnego, jego funkcja przypadła najstarszemu z ministrantów. Był nim Maks, który miał wówczas 17 lat. Od tej pory jego kontakt z Kościołem jeszcze się zacie- śnił. Wkrótce skierowano go także do pracy w Hucie „Zygmunt”. Musiał więc po dwunastogodzinnej nocnej szychcie biec, aby zdążyć na ranną służbę

w kościele.

Front i niewola Pewnego dnia, kiedy do- szło do uszkodzenia suportu tokarskiego, oskarżono go nie- słusznie o sabotaż. Tylko cudem uniknął wówczas wywiezienia

do obozu pracy. W czerwcu 1941 roku, kiedy ukończył 18 rok życia, otrzymał wezwanie na komisję poborową, ale do- piero 30 marca 1944 roku wezwano go do katowickich koszar, a stamtąd, po prze- szkoleniu, wraz z całą kompanią piechoty wysłano na front we Francji. No cóż, klęski na froncie wschodnim i lądowanie aliantów we Francji zmusiły Niemców do powołania pod broń nawet „elementu wrogiego ideologicznie”, za jaki uważano synów powstańców śląskich.

I tak, początkowo w mundurze Wermachtu, rozpoczęła się wojenna tułaczka Maksymiliana. Pamięta on do dziś niechętne spojrzenia ludności

francuskiej kierowane na żołnierzy w niemieckich mundurach przemierza- jących ich kraj. Trudny i niebezpieczny przystanek w Clermond-Ferrand, długie marsze bez możliwości snu w kierunku Lyonu, nocne naloty, pobyt w Sète koło Avinionu, front pod Aubagde, otoczony winnicami bunkier, wchodzący w skład niemieckich umocnień na południowym wybrzeżu Francji i ostatni list do rodzi- ców wysłany jeszcze spod rozkazów nie- mieckich… Trudna droga wielu polskich Ślązaków. 21 sierpnia 1944 roku oddział Maksa dostał się do niewoli amerykań- skiej i kiedy wreszcie wydawało się, że

nic już im nie grozi, w wyniku ostrzału wycofujących się wojsk niemieckich zginął najbliższy kolega Maksymiliana, tak jak on pochodzący z Chropaczo- wa. To było straszne przeżycie.

Pan Maksymilian pamięta też dobrze wrogie okrzyki, jakie rzucali miejscowi w kierunku

„niemieckich” jeńców. Ustały dopiero wówczas, kiedy na swoich czapkach umieścili biało-czerwone wstążki.

Po 44 dniach niewoli w różnych obo- zach, nękany głodem i wszawicą, Maksy- milian wraz z kilkoma kolegami wstąpił do armii generała Andersa i z 4 kompa- nią 3 Dywizji Strzelców Karpackich udał się z Marsylii w kierunku Włoch. Nowi ochotnicy ciągle jeszcze mieli na sobie niemieckie mundury, stąd trudno dziwić się rozmaitym zniewagom, jakich dozna- wali ze strony włoskiej ludności. Dopiero otrzymane 10 listopada mundury z pa- gonami z napisem „Poland” uchroniły ich przed tego rodzaju przykrościami.

Najważniejsze,

to być

wdzięcznym

i nie narzekać.

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

P A N O R A M A W I A R Y

Od grudnia 1944 roku wraz ze swoją kompanią Maks przez 3 miesiące stacjo- nował w miastach na wybrzeżu Morza Adriatyckiego, w końcu dotarł nad rzekę Senio. Na jej drugim brzegu znajdowały się jeszcze siły niemieckie. W marcu, kiedy ruszyła ofensywa wojsk alianckich, uderzyli na Bolonię. Stoczyli ciężkie boje, po których wreszcie przetransportowano ich na tyły, aby mogli nieco odpocząć.

Do domu wrócimy...

Pan Maksymilian niewiele mówi o swoich sukcesach i zasługach, dlatego cieszę się, że udało mi się pożyczyć od niego krótkie wspomnienia z tego okresu

i garść dokumentów. Dzięki nim wiem, że jeszcze przed Bolonią oddelegowano go do szkoły podoficerskiej, którą ukończył 22 maja 1945 roku. Zdobył też kilka me- dali i odznaczeń, m.in.: „Gwiazdę Italii”, Medal za wojnę 1939-1945 i „Odznakę Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”.

Pan Maksymilian pokazuje mi mapę, a na niej zakreślony swój wojenny szlak.

Pod tą linią biegnącą niemal przez całą Europę kryje się spora część jego skom- plikowanej, niełatwej młodości. Tęsk- nota, rozterki i… cierpienie.

Zakończenie działań wojennych strudzeni żołnierze przyjęli z rado- ścią, wdzięczni Bogu, że udało im się

Pan Maksymilian z niezwykłą starannością dokumentuje ważne wydarzenia swojego życia.

Z pielgrzymki chorych do Lourdes pozostały więc nie tylko wzruszające wspomnienia, ale także dziesiątki szczegółowo opisanych zdjęć.

DANUTA DAJMUND

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

przeżyć. Ale koniec wojny nie oznaczał demobilizacji i upragnionego powrotu do domu. Musieli jeszcze ochraniać magazyny wojskowe i pełnić rozmaite zadania wartownicze. Maksymilian starał się nie tracić nic z wolnego czasu, jaki mu pozostawał. Dzięki zaoszczędzonym z żołdu pieniądzom postanowił odwie- dzić Rzym. Taka możliwość mogła się już nie powtórzyć! Niestety, podczas pobytu w Watykanie nie było mu dane zobaczyć Ojca Świętego, ale i tak zarówno Wiecz- ne Miasto jak i później Wenecja zrobiły na nim ogromne wrażenie. Zapisał się również do szkoły gimnazjalnej, pragnąc ukończyć przerwaną edukację, uczył się włoskiego, zawiązywał nowe przyjaźnie.

Długo zwlekał jedynie z wysłaniem pierwszego od dwóch lat listu do rodzi- ców, bojąc się, że narazi ich na represje ze strony nowych, komunistycznych władz. W końcu 16 sierpnia 1946 roku napisał, pragnąc ich uspokoić i rozwiać niepewność co do swego losu. Ale tułacz- ka jeszcze się nie skończyła. 1 września 1946 roku żołnierze wypłynęli z Neapolu i pokonując Morze Śródziemne, Cie- śninę Gibraltarską, Ocean Spokojny i…

chorobę morską – wreszcie dotarli do Anglii, skąd po jakimś czasie skierowano ich do obozu dla repatriantów w Szkocji.

Mimo lęku, że po powrocie do Polski zostanie aresztowany i wysłany na Sybir, tęsknota za domem zwyciężyła. 19 wrze- śnia 1946 roku Maksymilian poprosił o zwolnienie z wojska. Dwa miesiące później, w cywilnym ubraniu, na po- kładzie „Stefana Batorego” opuszczał Wielką Brytanię, by po niemal 3 latach powrócić do rodzinnego Chropaczowa.

Głowa rodziny

Początki, jak mógł się spodziewać, nie były łatwe. Choć z Komisji Społecz- no-Politycznej otrzymał orzeczenie, że podczas okupacji zachował odrębność narodową i nie uczynił niczego, co byłoby niezgodne z honorem Polaka, nie ozna- czało to jednak upragnionego spokoju.

Początkowo pracował w księgowości Urzędu Gminnego w Chropaczowie, później w Urzędzie Stanu Cywilnego.

Wkrótce też zastąpił swego brata Fran- ka w obowiązkach kościelnego. I wtedy zaczęły się jego kłopoty. Być może bli- skie relacje ze środowiskiem Kościoła, albo jego walka na froncie zachodnim, a może jedno i drugie sprawiły, że Urząd Bezpieczeństwa rozpoczął jego syste- matyczną inwigilację. Zachowały się nawet złośliwe i nieprawdziwe donosy na jego temat. Bez względu na wszyst- ko pan Maksymilian nie miał zamiaru rezygnować z funkcji kościelnego, choć pewnie wówczas nie przypuszczał, że przyjdzie mu ją pełnić aż tak wiele lat.

Swoją przyszłą żonę Emmę, poznał na probostwie, gdzie pracowała jako po- moc domowa. Pobrali się 14 lutego 1954 roku. Po roku cieszyli się już narodzina- mi pierwszej córki Teresy, w 1957 roku urodził się ich jedyny syn Józef, zaś po 9 latach małżeństwa przyszła na świat młodsza córka Basia. W tym samym, 1963 roku, pan Maksymilian zgodził się podjąć również pracę parafialnego kancelisty. Do dziś nie wierzy, że udało mu się godzić obie te funkcje z obo- wiązkami rodzinnymi, zwłaszcza, iż jego żona niemal przez całe dnie pracowała w delikatesach.

(28)

APOSTOLSTWO CHORYCH

28

P A N O R A M A W I A R Y

Wiem już, że pan Maksymilian nie lubi się nad sobą użalać, mimo to roz- poznaję wzruszenie w jego głosie, gdy zbliża się do tych najsmutniejszych dla siebie wspomnień. Rok 1966 był jednym z najtrudniejszych w jego życiu. Najpierw w marcu zmarł mu ojciec, a kiedy jego syn Józek przystępował do I Komunii, żona przebywała już w szpitalu z dia- gnozą raka żołądka. Wiedział, że pozo- stało jej najwyżej 7 miesięcy życia i ta świadomość była nie lada ciężarem. Pan Maksymilian przypomina sobie, że żonę z okazji Komunii syna wypuszczono tyl- ko na „kawę”, po której musiała wrócić na dalsze leczenie. Kiedy w listopadzie pani Emma zmarła, malutką Basią musiała zająć się jej ciocia z Piekar Śląskich, zaś obowiązki nad starszą dwójką – 11-letnią Teresą i 9-letnim Józkiem pan Maksymi- lian dzielił ze swoją matką, starając się godzić je z pracą kancelisty i kościelnego.

Ktoś przecież musiał zarobić na utrzyma- nie rodziny. Do obowiązków kościelnego i kancelisty należało również odgarnianie śniegu zimą i codzienne uruchamianie o godz. 5.00 rano kościelnego dzwonu oraz nakręcanie zegara.

Wciąż czymś zajęty

I tak niepostrzeżenie mijały lata.

Dzieci dorastały. Córki założyły wła- sne rodziny, a syn w 1977 roku wstąpił do seminarium. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk ks. biskupa Herberta Bed- norza, a swoją prymicyjną Mszę odprawił w kościele Chrystusa Dobrego Paste- rza w Chropaczowie 28 kwietnia 1984 roku. Pan Maksymilian przebywał już na emeryturze, faktycznie jednak nadal

sprawował swoje funkcje. Dla chropa- czowskiego kościelnego wydarzenie to musiało być niezapomnianym przeży- ciem. Kiedy dyskretnie, choć z dumą, której nie potrafi ukryć, wskazuje mi fotografię syna wykonaną w tym wielkim dniu, jestem pewna, że do dziś głęboko w sercu pielęgnuje to wspomnienie.

W 1989 roku pan Maksymilian swoje obowiązki przekazał nowemu kościelne- mu zaś dwa lata później zatrudniono też nową kancelistkę. Mogłoby się zdawać, że wreszcie zacznie korzystać z zasłużonego wypoczynku. Ale próżnowanie nigdy nie leżało w jego naturze. Zmieniło się tylko to, że miał teraz trochę więcej czasu na swoje ulubione zajęcie: porządkowanie parafialnego archiwum i prowadzenie bogato udokumentowanej fotografiami kroniki parafialnej. Współdziałał tak- że przy tworzeniu statystyki dotyczącej mieszkańców Chropaczowa począwszy od roku 1852, korzystając z dokumentów zgromadzonych w sąsiednich parafiach.

Statystyka ta została zaprezentowana podczas wystawy z okazji 700-lecia Chropaczowa w 1995 roku. Z tej okazji pan Maksymilian wydał też pracę pt.

„Chropaczów – miejscowość – parafia”.

25 listopada 1990 roku, w 65 rocznicę erygowania Diecezji Katowickiej, chro- paczowskiemu kościelnemu w uznaniu jego zasług uroczyście wręczono me- dal papieski „Pro Ecclesia et Pontifice”.

(„Dla Kościoła i Papieża”). W 2000 roku dzięki inicjatywie, ale i benedyktyńskiej, cierpliwej i systematycznej pracy pana Maksymiliana została wydana pozycja ks. Norberta Osmańczyka „Dzieje Pa- rafii Chropaczów 1913-2000”, której jest

(29)

29

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

współautorem. W 2002 roku, kończąc ostatecznie pracę w chropaczowskiej pa- rafii, jej wieloletni kościelny, kancelista i archiwista pozostawił w 12 albumach 2275 zdjęć i doskonale prowadzone księgi parafialne.

Ale życie pana Maksymiliana nie składało się z samej tylko pracy. Co roku wraz z parafianami pielgrzymo- wał na Jasną Górę i do innych miejsc kultu, brał też udział w wycieczkach organizowanych przez Klub Emerytów z Pawłowa. Do dziś wspomina chwile z pielgrzymki dekanatu knurowskiego do Włoch w 1985 roku. Wiele miejsc, które wówczas odwiedzili, pan Maksymilian doskonale pamiętał z bolesnych lat wo- jennych. Ciągle żyje też wspomnieniami z tegorocznej pielgrzymki chorych i nie- pełnosprawnych do Lourdes. Twierdzi, że nie jechał tam o nic prosić, ale po to, by dziękować Bogu za swoje życie, które tam, we Francji niejako zatoczyło krąg.

Artystyczna dusza

Pan Maksymilian po objęciu przez syna funkcji proboszcza, zgodził się za- mieszkać wraz nim w cichej i zielonej dzielnicy Zabrza – Pawłowie. Nie byłby jednak sobą, gdyby i tu – nie bacząc na swój wiek i dolegliwości zdrowotne – nie zabrał się ostro do pracy. Sporo wysiłku włożył zwłaszcza w uporządko- wanie kancelarii parafialnej, wykorzy- stując swe wieloletnie doświadczenie.

Dużo satysfakcji dawało mu również pielęgnowanie pięknego, dość rozle- głego ogrodu, dopóki lekarze stanow- czo mu tego nie odradzili. Ale i tak nie poddaje się bezczynności, starając się

być pożytecznym. To jego recepta na życie. Kiedy trzeba odbiera telefony i wydaje klucze z kościoła tym, którzy ich potrzebują, a jesienią grabi liście.

Po ostatnim swoim pobycie w szpitalu geriatrycznym pan Maksymilian nabył komputer i zapoznawszy się z jego obsłu- gą, zabrał się do pracy nad kalendarium gminy Pawłów, by – jak to ma w zwy- czaju mówić – „nie kraść Panu Bogu czasu”. Jednak chyba i dla niego same- go wielkim zaskoczeniem były kolejne talenty, jakie po latach w sobie odkrył.

Przyznaje, że trochę zainspirowała go wnuczka – studentka Akademii Sztuk Pięknych.

Kiedy patrzę na drżące w wyniku choroby Parkinsona dłonie mojego

Pan Maksymilian z dumą prezentuje Medal Pro Ecclesia et Pontifice, który otrzymał za wieloletnią i wierną służbę Kościołowi.

DANUTA DAJMUND

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta jego współpraca z medykami może służyć zbliżeniu się nie tylko do samych osób chorych ale także do tych, którzy im zawodowo pomagają. Ufam, że z czasem uda się

Coraz częściej Jean Vanier, który jest dziś 86-letnim mężczyzną, pisze o sobie bez smutku, że wkroczył już w ostatni etap życia. Człowiek, który dla wielu jest

apostołów naśladujących samego Chry- stusa. Podczas kolejnej przerwy na po- siłek czy wypoczynek kapłani mieli czas na indywidualne rozmowy z chorymi oraz odwiedzali tych, którzy

On jest Zbawicielem, Leka- rzem, który przyszedł, żeby nas uleczyć i który towarzyszy każdemu człowie- kowi w jego cierpieniu” – zwróciła się do chorych..

Bóg zawsze był obecny w moim życiu i dlatego świadomość, że ktoś modli się za mnie, że oddaje mnie Bogu, daje mi taką siłę.. – Pismo Święte uczy, że mieć obok siebie

Jezus pragnie, aby przez wpatrywanie się w Jego Serce i przylgnięcie do Niego nasze serca stały się miejscem przebywania Boga, miej- scem spotkania z Nim..

Jako że nasz miesięcznik jest Listem do osób chorych i niepełnosprawnych, chcemy w trwającym Roku Życia Kon- sekrowanego przywołać właśnie te zgro- madzenia zakonne, które

credo czyli wierzę pragnieniu temu daje wy- raz także Benedykt XVi wie- rząc, że inauguracja roku wiary w związku z pięćdzie- siątą rocznicą otwarcia soboru watykańskiego