P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2.25. P ó łro c z n ie Rb.
4 .5 0 R o c z n ie Rb. 9 . Z a g r a n i c ą : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o czn ie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K or. Na p rz e s y łk ę ,,Alb- S z t . ''d o łą c z a Śię 5 0 hal. N u m e r 50 h al A d r e s : ,,Ś W IA T " K ra k ó w , u lic a D u n a je w s k ie g o Ne 1- C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub je g o m ie is c e na 1-eJ s tro n ie p rz y te k ś c ie lub w t e k ś c ie Rb. 1, na 1-ej s tro n ie o k ła d k i ko p. 60.
N a 2 -e j i 4 -e | s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m ko p. 30. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i
« o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 2 5. Za te k s te m na b ia łe j s tro m e k o p . 3 0 K ro n ik a t o w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e ko p. 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tr o n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb.
o d ty s ią c a .
A d r e s R e da kcyJ i A d m in is tr a c y i: W A R S Z A W A , Z g o d a N° 1.
T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 7 3-22 i 80-75.
D ru k a rn i 7 -3 6 . F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a N2 81. Z a o d n o s z e n ie d o d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie .
&
Rok IX. N2 12 z dnia 21 marca 1914 r.
Ceatr Nowoczesny
RÓG JASNEJ I S IE N N E J, ===■
Przedstaw ienie o godz. 6 1/,, 8 1/, i 10.
Ceny m iejsc od 40 kop. do 1.50 kop.
W Y T W O R N Y P B N S Y O N A T
3)rovei Z. Woyciechowskiej.
F o k s a l JSe 17. T e l. 230-96. Ceny zwykłe.
W yaawcy: Akc. Tow. W ydaw nicze „Ś W IA T ” . R edaktor: S tefan K rzyw oszew ski W arszaw a, ulica Zgoda Ne 1 róg Chmielnej.
R e d a k to r © d p o w ie d z ia ln y n a G a lic y ę : A n to n i C h o ło n ie w s k i, K ra k ó w , D u n a je w s k ie g o Ne 1.
Kobiety w uniwersytecie.
8857
Francuskie Tow. UbezpisczBń ni Zycie
„UURBAINE”
U lg i n a w y p a d e k n ie z d . d o p ra c y F il ja d la K ró l. P o l. M arszalk 138 O d d z ia ł m ie js k i Aleja Jerozolim ska 21
N O W O Ś Ć ! N O W O Ś Ć !
STEFAN KRZYWOSZEWSKI
ROZSTAJE”
| | KOMEDYA W 3-ch AKTACH. rj Do nabycia we w szystkich k sięg a rn ia ch .
M f l l l l ł l Ć f * V Z n a k o m ita c z e k o la d a g o rz k a , I H I U l U a L e = b ia ło - ż ó łte o p a k o w a n ie . -
F A B R Y K A A . P I A S E C K I — K R A K Ó W ’ .
BANKOWY
felicyan Sokołowski
Warszawa, Krakowskle-Przedmleście 5.
^ K A Z IM IE R Z O SSOW SKIm t
O b ro ń c a p a te n to w y .
P e t e r s b u r g —W o z n i e a ie n s k ij P r o s p .N s 20.
B e r l i n —P o ts d a m e r s t r a s a e Ne 5.
Hotel R O Y A L
Wlndn. Elektryocnośó
w WARSZAWIE.
Telefon: 8-01, 8-29.
Kąpiel*
Krótki rys ratownictwa
" o p r a c o w a ł Dr. Jó zef Z aw adzki.::
C ena 65 ko p. On nabycia w s z ę d z ie .
©
są n sze
zalecaJ4 Żądać wszędzie
wystrzegać się podrahiań
R ektyfikacya warszawska
wyborową ..SIWUCHĘ".
W końcu zeszłego stulecia wa
żny tryumf odniosła sprawa kobiety, walczącej o swoje równouprawnie
nie w najwyższych dziedzinach cy- wilizacyi. Dawniejsza gospodyni, pa
ni domu, królowa salonów, czasami pieszczocha i bawidelko wybrańców losu—zyskała wstęp w progi wszech
nicy, nabyła narowili z mężczyzną prawa do nauki i do samodzielnego badania. Wszechnice polskie w Kra
kowie i Lwowie, pomimo opozyeyi pewnej grupy konserwatystów i/uand menie, nie odgraniczyły się murem chińskim od tych nowych prądów, przygarniając całe rzesze kobiet, ła
knących wiedzy.
Od lat kilkunastu młode polki zapełniają uczelnie uniwersyteckie, kształcą się, prowadzą prace semi
naryjne i studya fachowe w Iahora- toryach. Wobec tego powstaje na
turalne pytanie, jakie rezultaty przy
niosła dla nauki i dla społeczeństwa ta kilkunastoletnia praktyka? Czy kobieta, przez długie wieki wydzie
dziczona z praw do wyższej nauki, mogąca z niej tylko wyjątkowo ko
rzystać, staje się teraz nową twór
czą siłą, czy wnosi ze sobą do życia nowe pierwiastki, czy. jednem sło
wem, ta reforma spełniła nadzieje, jakie pokładali w niej zwolennicy duchowej emancypacyi całej połowy rodu ludzkiego?...
Dla rozjaśnienia tej spraw y do
niosłej nietylko dla kobiet, ale i dla cywilizacyi wogóle, redakcya „Na
szego Domu“ zorganizowała ankietę czyli „pytajnik", zwracając się do wybitnych profesorów wszechnicy krakowskiej i lwowskiej, którzy, kształcąc młode pokolenia, samo- dzielnemi badaniami bogacą zdoby
cze nauki polskiej.
Na to wezwanie z całą uprzej
mością odpowiedziało jedenastu pro
fesorów. opierając się na własnem doświadczeniu. Z głosów tych, po
mieszczonych świeżo na lamach
„Naszego Domu", widać przede-
wszystkiem, że wszyscy niemal pro
fesorowie doszli do zgodnych wyni
ków. Żadne doktrynerskie uprze
dzenia, ani za, ani przeciw, nie za
barwiają tych opinii bezstronnych, humanitarnych — godnych przedsta
wicieli wysokiej naszej kultury. Ka
żdy z profesorów powitał przyjaźnie kobietę, która pracą i szlachetnemi aspiracyami wzbija się na wyższe szczeble człowieczeństwa — ale ża
den nie dał się unieść bezkrytycznej doktrynie: każdy rozważył grunto
wnie sprawę tak, jak ją określiła lo
gika pracy i życia.
Rzecz naturalna, . że kobiety, przez długie wieki ograniczone w cia- śniejszym obrębie życia, przejść mu
szą na wszechnicach powolny proces przystosowania się do nowych wa
runków. Zdolności ich umysłowe, do
tąd krępowane w powijakach, nie mogą odrazu przynieść nauce nie
spodziewanych rezultatów i błyska
wicznego postępu. W szyscy profe
sorowie, którzy dali odpowiedzi na ankietę, zaznaczając drobne różnice i odcienie, przyznają zgodnie, że u- mysł kobiety zdolnym jest w zasa
dzie do przyjęcia wiedzy wyższej, do korzystania z pracowni nauko
wych, że wreszcie obecność kobiet w salach uniwersyteckich nie przy
niosła żadnej szkody powadze insty- tucyi — nie obniżyła w żadnym w y
padku poziomu wykładów.
Profesor dr. Napoleon Cybulski ubolewa, że wogóle młodzież nasza mało ma zamiłowania do samodziel
nych badań i prac naukowych. Nieli
czne jednostki, które pod jego kie
runkiem prowadziły studya, „żadnych wybitnych różnic ze względu na płeć nie wykazywały". W porównaniu z mężczyznami odpowiedzi kobiet na egzaminach wykazują mniej samo
dzielności. Opinie tę potwierdza tak
że profesor wszechnicy jagielloń
skiej, dr. Stanisław Ciechanowski,
kładąc nacisk na to, że jakkolwiek w zakresie praktyki lekarskiej wię
ksza część „absolwentek medycyny zdobywa sobie z trudem zaledwie skromny byt i ograniczony zakres działania — to jednak udział kobiet w pewnych gałęziach praktyki i hy- gieny lekarskiej wydaje się korzyst
nym dla ogółu".
Profesor biologii i embryologii w uniwersytecie krakowskim, dr.
Emil Godlewski, stwierdza, że wśród uczenie swoich spotkał niektóre „o wybitnych zdolnościach do pracy naukowej" — że wogóle jednak słu
chaczki są mniej dobrze przygotowa
ne w szkołach średnich. Chociaż o- trzym ały świadectwo dojrzałości —•
(które, nawiasem mówiąc, przeczy bardzo często swej nazwie) — nie- zawsze mogą się uporać z trudniej- szemi zagadnieniami wiedzy. Nie pomaga im w pracy także wrodzona drobiazgowość przy uczeniu się i nie
umiejętność rozłożenia czasu. Uspo
sobienia kobiet bywają bardziej chwiejne, zbyt wielostronne, dlatego też „dyletantyzm grozi im silniej, niż mężczyznom, a jest tern gorszą rze
czą. im większą kobieta ma umysło
wa wartość". Oprócz tego, studya uniwersyteckie rozbudzają w kobie
cie aspiracye często nieziszczalne, nie dają spodziewanych praktycz
nych korzyści. W Galicyi np. z wie
lu kobiet, które „skończyły m edycy
nę, tylko niektóre mają dostateczną praktykę". Społeczeństwo niema zau
fania do kobiet-lekarzy, a najmniej podobno — o dziwna ironio losu! — same kobiety udają się do nich o po
moc i poradę.
Studyami kobiet w zakresie me
dycyny zajmuje się specyalnie pro
fesor uniwersytetu jagiellońskiego, dr. Adam Wrzosek, który w tej spra
wie zabierał niejednokrotnie głos w pismach specyalnych, a w artykule
„Dzieło niewieście", pomieszczonym w „Nowem Słowie", podał szczegóło
wą wiadomość o wzorowym szpita
lu, założonym w Zurichu przez sto
warzyszenie niewieście, a prowadzo
nym przez lekarki. Według opinii prof. Wrzoska, kobiety przysw ajają sobie wiedzę lekarską i składają e- gzamina niegorzej, niż studenci. Te nawet słuchaczki, które, studyując medycynę dla różnych powodów, potem nie praktykują, odnoszą ko
rzyść, zdobywszy podstawy do umie
jętnego fizycznego wychowania młodych pokoleń.
Według krakowskiego profesora zoologii, d-ra Michała Siedleckiego, kobiety okazują większą, niż męż
czyźni, wytrwałość w pracy, ale są nadto nerwowe, mają mniej inwen- cyi, mniej samodzielności.
W zakresie matematyki, wedle opinii profesora wszechnicy jagiel
lońskiej, d-ra Morawskiego, „rezultat studyów kobiecych jest bardzo zni
komy". Porównanie z mężczyzna
mi wychodzi na niekorzyść kobiet, które zresztą, jak dotąd, nie kończy
ły wcale studyów, a wyjątkowo tyl
ko prowadziły prace seminaryjne.
Profesor lwowski, dr. Józef Nuss- baum-Hilarewicz, zaznacza, że praca kobiet nadaje się w laboratoryach do tematów, wymagających niezwy
kłej cierpliwości, wielkiej pracowito
ści i drobiazgowości technicznej.
„W odpowiedziach słuchaczek przy egzaminach wyczuć się daje więcej pracy i pilności, a mniej samodziel
ności i krytycyzmu".
Ciekawe bardzo są opinie i ob- serwacye profesora krakowskiego uniwersytetu, d-ra Otona Bujwida, który umie łączyć pracę naukową z wrażliwością na spraw y i zagadnie
nia społeczne. W słowach tego pro
fesora tętni serdeczna sym patya dla młodzieży i głębsze zrozumienie jej natury. Według niego, egzamin w o- becnej formie „jest parodyą sposo
bów dowiedzenia się, czy ktoś jest przygotowanym we właściwym za
kresie". Zarówno między słuchacza
mi. jak i słuchaczkami, są specyali
ści, którzy wytrzym ują sprytnie pró
bę egzaminów, „którzy tak mało ce
nią siebie wobec olimpijskiego trój
nogu wszechwiedzy, że żal nieraz tej ludzkiej indywidualności, że tak sobą poniewierać pozwala". Na pod
stawie długoletniego doświadczenia prof. Bujwid stwierdza, „że mało jest dojrzałych profesorów do słuchania", iż „są egzaminatorowie, czujący cho
robliwe zadowolenie z tego, że ktoś czegoś nie umie" (sic!).
Godzien uwagi ten humanitarny głos profesora i lekarza, dający się zastosować i u nas, zwłaszcza do pedagogów, kojarzących niepodziel
nie naukę szkolną z kontrolą policyj- no-prawomyślną. Starsze pokolenia, pamiętające szkoły znakomicie zre
formowane przez Wielopolskiego, zachowują w sercach głęboką wdzię
czność dla przewodników swoich z lat młodzieńczych. Umieli oni godzić powagę i spełnianie obowiązków z oj
cowską wyrozumiałością i duchem obywatelskim. Późniejsze pokolenia miały sposobność przejść niejedno doświadczenie w szkole, zupełnie od
mienne od poprzednich.
Przepraszając za tę dygresyę, która może nie będzie obojętną dla czytelników, wracam do uwag pro
fesora Bujwida, uznającego ważność praktyczną studyów dla kobiety, ja
ko „uświadomionej kierowniczki zdrowia we wszystkich niedolach życia dziecięcego i kobiecego. Szcze
gólnie na wsi praktyka lekarska przedstawia dla kobiety olbrzymie, leżące odłogiem pole".
* *
*
W zakresie nauk i studyów hu
manistyczno - literackich profesor lwowskiej wszechnicy, dr. Józef Kal
lenbach, „nie zauważył odrębnych pierwiastków w intelekcie kobiet".
Mogą one doskonale odbywać stu
dya i zdawać egzaminy nauczyciel
skie i doktoraty.
Według prof. uniwersytetu lwow
skiego, d-ra Ludwika Finkla, do
tychczasowe doświadczenie mało daje danych do sformułowania zu
pełnie ścisłej odpowiedzi na ankietę
„Naszego Domu". Mała ilość słucha
czek „dociera aż do egzaminów ści
słych, a jeszcze mniejsza pozostaje w szeregach, pracujących na polu naukowem". Przyczyną tego nie jest brak uzdolnienia, ale raczej brak
„uprawnień", któreby kobietom zape
wniało ukończenie studyum uniwer
syteckiego". Podkreśla także prof.
Finkiel jedną znamienną cechę umy
słów kobiecych, to jest brak „histo
rycznego myślenia i silniejszego za
interesowania dla współczesnych zagadnień społeczno - politycznych".
Dzieje się to pod wpływem środowi
ska, wśród którego w yrastają słu
chaczki — tymczasem wśród mło
dzieży męskiej kwestye te budzą ży
wy oddźwięk już w ostatnich latach nauki gimnazyalnej.
Najbardziej krytycznym jest glos profesora uniwersytetu lwow
skiego, d-ra Edwarda Porębowicza, wyrażającego żal, że ogromne zaso
by szlachetnej energii kobiet, wstę
pujących na wydział filozoficzny,
„idą na marne z winy czy to ustroju społecznego, czy naszych tradycyi towarzyskich, czy wreszcie fatal
nej nieproduktywności słowiańskiej.
Mnóstwo kobiet zapisuje się na stu
dya humanistyczno - filologiczne po- prostu dlatego, „że nie wiedzą, co z sobą począć". Nie chcą próżnować, gna ich naprzód żądza zdobycia wie
dzy, moda samodzielności, więc z za
pałem rzucają się do studyów, „któ
re dają im złudę kilku lat beztroskli- wych". Zdają potem gorliwie collo- quia, egzaminy nauczycielskie i do
ktorskie. I cóż z tego? Zaledwie 10% wykwalifikowanych słuchaczek znajduje ujście w zawodzie pedago
gicznym. Wiele z nich idzie za mąż, zarzuca studya, albo też, poddając się wpływowi męskiemu, obiera zu
pełnie inny fach, tak. że dawna pra
ca ginie bezpłodnie.
Słusznie cieszy się prof. Porębo- wicz z zamążpójścia swoich uczenie, które tym sposobem spełniają na
czelne powołanie kobiety dla przy
szłości narodu. Jako matki
jw y
chowawczynie, wnoszą one do bytu rodzinnego zasób wyższych sił, szla
chetnych aspiracyi i tej wiedzy, któ
ra .stawia słupy wytyczne wśród ma
nowców i rozbieżnych dążeń życia praktycznego,
Ale studya uniwersyteckie nie są wskazane dla kobiet, które chcą zdobyć wyższe wykształcenie i zostać dźwignią rodziny. Zgodne w tej mierze opinie wyrażają profesorowie: dr. Michał Siedlecki, dr. Józef Nussbaum - Hilarewicz. a zwłaszcza dr. Edward Porębowicz, który twierdzi z naciskiem, że „uni
w ersytety są szkołami wiedzy wy- specyalizowanej. wymagającej od
dania się na całą przyszłość".
Doświadczenie lat kilkunastu
wskazuje, że dla kobiet należałoby
stworzyć wszechnice odrębne — al
bo wyższe szkoły ogólne, w rodzaju krakowskich kursów im. Baraniec
kiego, któremi tak umiejętnie kieruje prof. dr. Józef Rostafiński.
Przy tej sposobności warto za
znaczyć, że w pierwszym numerze
„Naszego Domu“ prof. Rostafiński, wiążąc dążenia współczesne z da
wną naszą tradycyą, przypomina
„Pierwszy głos polski w sprawie ró
wnouprawnienia kobiet" z XVI wie
ku. W swoim „Dworzaninie", prze
robionym, jak wiadomo, z dyalogów Castiglione‘a—Łukasz Górnicki, przy
znając. że mężczyzna jest „w istności swej doskonalszy, niż białogłowa" • w usta obrońcy kobiet, pana Kostki, kładzie te znamienne słowa: „Biało
głowa wszystko umieć może, co męż
czyzna, ani jest jej dowcip kęs je
den naszego podlejszy; i owszem, tak nas uczy filozofia, iż kto ciała subtelniejszego, ten i rozumu by- strszego być musi". Z włoskiego dzieła — jak słuszne twierdzi prof.
Rostafiński — przystosowywał i brał autor „Dworzanina" „to, co u nas znajdowało oddźwięk i zrozumienie".
Kiełkowały więc od trzech wieków w Polsce te pojęcia, które dzisiaj otwarły kobiecie polskiej naoścież podwoje uniwersytetów.
* *
♦
Mierzone skalą pożytku społecz
nego wyniki dotychczasowych stu- dyów wskazują, że dają one prakty
czne owoce głównie w zawodzie me
dycznym i nauczycielskim. Pożyte
czności współdziałania kobiet wy
kształconych w obu tych dziedzinach nie kwestyonuje żaden z wymienio
nych wyżej profesorów. W szyscy widza w nich siły dodatnie, pomna
żające energię rodzimej pracy i kul
tury.
Dla pierwszego zastępu praco
wnic droga trudna i kamienista. Trze
ba walczyć z zawiścią konkurencyjna, usuwać głazy uprzedzeń, wyrąbywać sobie przejście w gąszczach przesą
Tańce polskie z początku XIX wieku.
dów i konwenansów towarzyskich.
Bez różowych złudzeń można twier
dzić, że w miarę rozwoju naszego we
wnętrznego życia, zakres działalności kobiet, posiadających wyższe w y
kształcenie, nie będzie się zacieśniać, ale rozszerzać, że wiele przeszkód i gruzów usunie z drogi wytrwałość, energia dzielnych pionierek.
W yższa wiedza, można być pe
wnym, nie spaczy charakteru kobie
ty polskiej. Owszem, godzi się z jej naturą bujną, żywotną i samodzielną.
Znamy takie fachowo wykształcone niewiasty, które doskonale .godzą pracę naukową z powołaniem rodzin- nem, które mają powagę mędrca na czole, a w uśmiechu słodycz dzie
cięcą.
I u nas, i na całym świecie wyż
sza nauka powołana jest do spełnie
nia innego jeszcze zadania, o którem milczą czcigodni profesorowie. Łącz
nie z kulturą estetyczną wyższy roz
wój umysłowy może i powinien wy
plenić resztkę dawnych nałogów ko- biety-lalki, kobiety-niewolnicy, aby uwieńczyć godną dzisiejszej cywili- zacyi dostojność kobiety-człowieka.
Józef Kotarbiński.
Nowe wywłaszczenie.
A l.O rło w s k i ja k o karykaturzysta
„ro s y js k i”
Leży przed nami duża książka, dobrze wydana, tak pod drukarskim względem, jak i graficznym, a sta
nowi dopiero część na dużą skalę za
mierzonego wydawnictwa rosyjskie
go p. t. „Russkaja karikatura iii. A.
(). Orlowskii. Peterburg. 1913".
Autor tego dzieła, W ereszcza- gin, podaje spis olbrzymiej spuścizny
Chorąży W yzdrzygała.
Orłowskiego, powstałej w czasie je
go 30-letniego pobytu w Rosyi. Ca
łość zdumiewa rozmaitością przed
miotów: krajobraz i m artwa natura,
Al. Orłowski. A utoportret.^,
człowiek i koń, cały niemal świat nas otaczający widzimy w dziele a rty sty. Prace te. z fantazyą rzucane na papier, i nigdy prawie nie poprawia
ne, posiadają wdzięk łatwej, świeżej faktury i lekkiej, niefrasobliwej fan- tazyi.
Zresztą, jak wszystkim wiado
mo, Orłowski, choć długo mieszkał w Petersburgu, urodził się w W ar
szawie i był rdzennym polakiem.
W ereszczagin nazywa go malarzem rosyjskim polskiego pochodzenia.
Kłamstwo to już nieraz słyszeliśmy.
Nowością jest dla nas spis prac arty sty, dzieł przechowanych w pryw at
nych i rządowych zbiorach rosyj
skich
Te nieprzeliczone teki, zapełnio
ne po brzegi — zdumiewają.
Orłowski posiadał mnóstwo stron niesympatycznych. Trudno się zgo
dzić na jego indyferentyzm narodo-
W olew oda na Pyzdrach.
wy. Najtrudniej usprawiedliwić trzy
dziestoletni pobyt w obcej stronie, zgolą bez troski o kraj własny, a by
ło chyba nad czern się zastanawiać w owej chwili. Były to przecież cza
sy bardzo gorące i smutne zarazem, zgoła nie usposabiające do nadmier
nych wesołości i stałego humoru, z jakiego słynął w petersburskich sa
lonach on, według Wereszczagina, najlepszy „rosyjski** karykaturzysta.
Autor, korzystając z przeboga
tego materyalu artysty, zgoła bez potrzeby wdaje się w krytykę na
szych społecznych urządzeń i „na
szych uprzedzeń**. Bardzo łapczy
wie i po swojemu tłómaczy każdy świstek humorystyczny malarza, zwłaszcza jeśli ten ośmiesza nasze zwyczaje lub tradycye.
Książkę zestawiono w ten spo
sób, że kto nie znałby całokształtu twórczości Orłowskiego, wynieśćby musiał przeświadczenie, iż nie mie
liśmy większego wroga nad Orłow
skiego. Tymczasem karty nam nie
przychylne znalazły się wybrane z pomiędzy tysiąca innych prac mala
rza, który karykaturował wszystko naokół — ponieważ miał specyalną zdolność ku temu i zmysł satyryczny chwytania śmieszności.
Autor naciąga sztucznie fakty, dorabia do rysunków teksty złośliwe i drażliwe, a nawet obrażające nas.
Mógł Orłowski narysować taki „herb**
nawet Poniatowskiego, ale pomie
szczenie właśnie tego rysunku w zbiorze prac polaka jest krzywdą, jest nietaktem, trudnym do przeba
czenia i artyście j wydawcy. Żeby wydawnictwo artystyczne zabarwiać umyślnie tendencyjnością — na to trzeba specyalnego usposobienia i charakteru.
W ładysław Wankie.
Al. Orłowski. Herb Poniatowskiego.
Dzieje języka,polskiego.
Kogóż nie zainteresują dzieje języka ojczystego? Kto nie ciekaw, skąd i jak płyną źródła naszych skarbów językowych? Kto nie pytał siebie, czemu królewski wiersz Ko
chanowskiego, Mickiewicza czy Sło
wackiego pieści naszą wyobraźnię?
Kto nie podziwiał jasności Sienkiewi
czowskiej prozy? Kto nie myślął, cze
mu tak zwarcie i konkretnie wypo
wiadał się Trentowski, Mochnacki?
Bo przecież nie odrazu proza polska śpiewała uczuciową tężyzną Żeromskiego, nic odrazu Przyby
szewskiego „Nad morzem" mogłoby
Prof. Aleks. Bruckner.
w prozodyi swojej rytmicznie wyko- łysać czar-bajkę o Tęsknocie dalekiej.
Zresztą, i wiersz polski, choć, jak me
teor, niespodziewanie wybłysnął pod sprawną ręką Kochanowskiego, do
piero znów w Mickiewiczu, Słowac
kim znalazł władców i prawodaw
c ó w . D l a wiersza pol
skiego nową tablicę przy
kazań stwo
rzył też Sta
nisław W ys
piański. Feli- cyan i Mi- riam skrzę
tnie też szli
fowali tryo- lety, mean
dry i ronda.
P raca poko
leń z ło ż y ła się na gięt
kie, śpiewne i obrazkowe słowo na
sze. Ciekawe więc, jak język odby
wał swój rozwój, jak rozrastał się w swoje bogactwa?
Prof. Aleksander Briikner w dziele swojem: „Dzieje języka pol
skiego" szczegółowo a przystępnie spraw y te omawia. W stosunkowo krótkim czasie praca ta zjawia się w drugiem wydaniu o 70 rycinach i dwóch osobnych tablicach w za
szczytnie znanej książnicy „Nauka i Sztuka", która wychodzi pod redak- cyą Mieczysława Tretera. Tak temat wysoce zajmujący, jak i osoba au
tora, uczyniły, że książka znajduje i znajdować będzie szeroki popyt, bo każdy, kto ją przeczyta, napewno poleci ją wszystkim. Nie jest to bo
wiem praca specyalna i sucho dla fachowców pisana, lecz właśnie dzie
ło przeznaczone „dla miłośników ję
zyka ojczystego", jak mówi we wstę
pie proi. Bruckner. Nie ogranicza się więc tylko do lingwistycznych do
ciekań, sięga w dzieje naszej oby
czajowości i kultury i daje ogólny obraz rozwoju przez oznaczenie wspólnoty pnia, przez krzyżowanie się wpływów wszelkiego rodzaju, przez oznaczenie odrębności języko
wej i jej cech, przez głosownię, i- miennictwo, nazwy osobowe, miej
scowe, przez specyficzne formy.
Doba historyczna naszego języ
ka rozpoczyna się, według prof.
Brucknera, od 1100 r. Polszczyznę XII wieku poznajemy z buli papies
kiej z r. 1136. Bula ta jest złotą dla nas pamiątkę, choć zawiera tylko spis kilkudziesięciu miejscowości i kilkuset ludzi.
Początki piśmiennictwa polskiego, do którego to rozwoju przyczyniły się niewiasty, odsłaniają przed nami w Kazaniach, pieśniach, psałterzach, wreszcie biblii język nasz przed sze
ścioma wiekami.
W drugiej dobie historycznej od 1500 do 1763 polszczyzna buduje swoje podwaliny literackie. Na o- kres ten duży wpływ wywarła re- form acya i humanizm i dopiero za
Sasów znów następuje deprawacya i zubożenie. W dalszych formacyach na polszczyznę oddziaływała kultura włoska i łacińska. Klasycy, według prof. Brucknera, zubożyli też słowni
ctwo. Romantyzm zaś i modernizm przez zwrot do ludowej literatury od
kopały i zasymilowały nowe i nie
znane skarby.
Prof Bruckner ze specyalnym zachwytem i wyróżnieniem mówi o prozie Żeromskiego. Szczególnie pierwsze stronice „Popiołów" wyda
ją mu się czarodziejską symfonią ję
zykowych emocyi. Pochwala prof.
Briickner „pstrą** prozę Nowaczyń- skiego. Z czcią wspomina Matlakow
skiego i Reymonta, bo wszyscy oni pracują dla urozmaicenia, dla wzbo
gacenia, dla rozszerzenia zasobów i możliwości dla słowa naszego.
Z szacunkiem też wspomina prof.
Bruckner o pierwszym gramatyku, ks. Onufrym Kopczyńskim, wskazuje też na zasługi Lindego i nawet, gdy mówi o gramatyce, tej nudnej dla wielu ludzi gramatyce, czyta się książkę jego z niesłabnącem za
interesowaniem. Dowiadujemy się o odmianach, o konjugacyach, o for
mach dziś nieużywanych. Najcieka
wsze jednak są wywody o imionach własnych. Ktoby przypuścił, że W an
da została wymyślona przez Win
centego Kadłubka? Przecież -« z y - scy imię to biorą za prapolskie.
W szyscy też uważają, że Mieczy
sław jest lechickiem imieniem. Prof.
Bruckner mówi: „to pewna, że oj
ciec Chrobrego tak się nie nazywał;
był on Mieszką-niedźwiedziem". Spe- cyalnie zaś dla pań będzie interesu
jące, gdy się dowiedzą, że w starej Polsce „kobieta" było imieniem obra- źliwem. Nazywano bowiem w ten sposób dziewkę od świń. A naodwrót, dziewka — było określenie przy
zwoite i uchu miłe.
Z racyi pierwszej edycyi pracy prof. Brucknera powstała dyskusya.
Rezultaty jej zużytkował w nowern wydaniu autor. Kto więc ma pierw
sze wydanie, powinien je porównać z drugiem i odpowiednio uzupełnić.
Książkę prof. Brucknera, jako dzieło erudyty i świetnego pisarza, czyta się z zapartym oddechem. Bo to nie pedant rozprawia, lecz czło
wiek, który najsuchszą rzecz umie ożywić czarem swego entuzyazmu i talentu. Szczęśliwa ręka Brucknera znana jest przytem szeroko w Pol
sce. On to przecież odkrył kazania
„świętokrzyskie", on wyczuł w ró- żnowiercach pracowników mowy na
szej, on kapitalnie opracował Reya, W. Potockiego, on dał gromady roz
praw, przyczynków i studyów. A że przytem wierzy niezłomnie w przy
szłość naszą i pracuje dla niej, prze
to nas wzywa:
„Czem dla nas ten język ojczy
sty, byłoby zbytecznie wywodzić; ze spuścizny przodków jego nam nie wydarto. Czcijmyż go i udoskona
lajmy, wdzięczni i dumni".
E lis łachy C. zekalski.
Bohdan N owakow ski. Studyum.
Pomnik Tadeusza Kościuszki w parku Hum
boldta w Chicago
Rzut oka na stosunki polskie w Chicago.
Ze wszystkich miast polsko-ame
rykańskich w Stanach Zjednoczo
nych stanowczo najwięcej cech pol
skości ma Chicago. Zasadniczo nie byłoby może i w tein nic dziwnego, zważywszy na przeszło 300.000 pola
ków, zamieszkujących to miasto, ale, z drugiej znów strony, uderza odrazu w oczy ta bezustanna walka, jaką to
czą polacy tutejsi, czy to pod prze
wodnictwem stowarzyszeń swoich — czy też jednostek, z prądem, starają
cym się zamerykanizować wychodź
cę każdego, czy to niemca, czy to włocha, czy szweda, czy też wresz
cie polaka.
Że orąd ten jest silny i bardzo niebezpieczny, to kwestyi nie ulega.
Dowodem jego siły może być licz
ba amerykanizowanych corocznie tak polaków, jak i mieszkańców Chi
cago innych narodowości.
Statystyki twierdzą, że najpoda- tniejszym materyałem w ameryka- nizowaniu jest niemiec.
Polak, wedle orzeczeń znawców ruchu emigracyjnego, przedstawia bardzo tw ardy element w zakresie wynarodowienia.
Oczywiście, najbardziej n a s : in
teresuje wychodźtwo polskie, a że kolonia polska w Chicago najliczniej
sza jest ze wszystkich w Ameryce, jej przeto specyalnie poświęcić pra
gnę słów parę.
Jak już wyżej powiedziałem, polacy, przybywając i osiedlając się w Chicago, starali się trzym ać gro
madnie — nie rozpraszać się, two
rząc osobne polskie dzielnice, któ
rych obecnie, można powiedzieć, jest 15: Annowo, Avondale, Bridgeport.
Jadwigowo, Józefatowo, Kantowo, Kraków, Kazimierzowo, Maryanowo, Młodziankowo. Stanisławowo, Trój- cowo, Town oi Lakę, South Chicago i Wojciechowo.
Ogól emigracyi polskiej, zamie
szkującej Chicago, różni się bardzo od emigracyi polskiej, zamieszkują
cej inne miasta Stanów Zjednoczo
nych.
N
d.
wNowym Yorku widzimy emigracyę polską, złożoną z inteli- gencyi i klasy robotniczej; w Buffa
lo naogół przeważa inteligencya; w Detroit znów żywioł robotniczy. W Chicago przeważa klasa drobnomie- szczańska, kupcy i przemysłowcy.
Nie mówię tu w tej chwili o inteli- gencyi polskiej, zamieszkującej Chi
cago, której poświęcę na innem miej
scu słów kilka także — nie brak nam także klasy robotnieczcj, któar li
czebnie przedstawia się pokaźnie, zważywszy rzezalnie chicagoskie firm Swifta i Armoursa, zatrudnia
jące 75% Dolaków i rusinów.
Ale Chicago, dzięki tej właśnie średniej klasie, tym drobnym kup
com, nosi wszelkie cechy polskiego miasta w swych dzielnicach.
Przejdźm y np. do takiej Milwau
kee, Ave, od North do Chicago Aven- nue. Nie słychać tu prawie innej mowy, jak polską. Szyldy sklepo
we przeważnie polskie, choć gdzie
niegdzie trafi się „przerobiony" Sta
nisław na Stanley‘a, Franciszek na Frank‘a, lub Michał na Mike‘a.
Że zaś żydzi już ze starego kraju czują specyalna predylekcyę do po
laków, przywożąc ze sobą tę mi
łość z Galicyi i Królestwa — więc i tu także mamy dużo wypadków
„wśróbowania się" żydowskiego sklepu pomiędzy nasze polskie, pod szumną jakąś, czysto amerykańską nazwa.
Najważniejszem centrum pol
skiego handlu w Chicago jest róg Milwaukee Avenue i ul. Division, gdzie też mieści sie pierwszy w A- meryce bank polski akcyjny, pod nazwą „North W estern Trust & Sa- vings Bank".
Jest to najważniejsza placówka polska w Chicago.
Bank polski, założony przez zna
nego i powszechnie szanowanego bankiera,
d. Jana Smulskiego, z ka
pitałem 200.000, w roku 1906, w roku 1911 nodniósł kapitał zakładowy do 250.000, przenosząc się jednocześnie do własnego, okazałego gmachu.
Ale North W estern Trust & Sa- vings Bang zadawalał tylko północną część Chicago.
Więc przed niespełna miesiącem otwarto podwoje drugiego banku polskiego, opartego na tvch samych zasadach, co i pierwszy bank polski.
Głównym organizatorem był i tym razem p. Smulski. powoławszy na prezesa tej ważnej placówki znane
go przemysłowca, p. Bolesława Za
leskiego.
Nowy, drugi bank polski, nod nazwą „Depositors State and Sa- vings Bank" stanął w dzielnicy pol
skiej Tawn of Lakę, na Ashland Avenue.
Przypatrzm y się teraz drobne
mu handlowi i przemysłowi polskie
mu w Chicago.
Tutaj na pierwszem miejscu wi
dzimy pokaźną liczbę, bo sięgającą
470, szynków, czyli t. zw. popularnie tutaj „salonów".
Są stany w Ameryce Północnej, w których, jak wiadomo, picie alko
holu surowo jest wzbronione; w ta
kich stanach salonów, czyli szynków, niema; ale gdzie niema drogi na...
obejście prawa?
Sprzedają w takich stanach wódkę, a raczej whisky, lub piwo, w aptekach, jak lekarstwo. Nie można zabronić ludziom chorować!
Drugą gałęzią w handlu polskim w Chicago jest rzeźnictwo i z niem związana sprzedaż jarzyn, owoców i konserw.
Polskich takich zakładów posia
da Chicago przeszło 30(1. a wszyst
kie robią doskonałe interesy.
W roku 1909 założona została
„Spółka polskich rzeźników". która w obecnej chwili posiada trzv kolo
salne składy i lodownie w Chicago przy Fulton Market.
Liczbowo następną gałęzią pol
skiego handlu w Chicago jest szew- ctwo. Posiadaliśmy przeszło 100 pol
skich magazynów i zakładów repa- racyi obuwia w roku 1912, a choć konkurencya z tego rodzaju maga
zynami amerykańskiemi jest znacz
na. to jednak kupcy nasi dobrze so
bie radzą, skoro z nią do walki sta
wać mogą, wychodząc z niej notabe
ne obronną ręką.
Życie umysłowe wśród polonii chicagoskiej jest dopiero na drodze do rozwoju.
Mamy wilęc przedewszystkiem uniwersytet ludowy, dalej bezpłatne szkoły wieczorowe, w których można uczyć się
doangielsku, co konieczne jest dla zdobycia jakiej-takiej mo
żliwie płatnej pracy.
Prócz tych bezpłatnych uczelni, mamy dwie Płatne szkoły języka an
gielskiego. Z uczelni czysto polskich w Chicago zaznaczyć tu należy Ko
legium św. Stanisława i szkołę św.
Trójcy, pozatem szkółki elementar
ne i parafialne przy każdej parafii- Nauczycielami w tych parafialnych szkółkach są przeważnie księża, któ
rzy odgrywaia w tej chwili poważną rolę w kwestyi wprowadzenia języ
ka polskiego do programu szkół miej
skich. Są oni bowiem temu przeciw
ni. twierdząc, że zmniejszyłoby to frekwencyę do szkółek parafialnych.
Naturalnie, nie można tego tak rozumieć, jak starają sie rozumieć sfery antyklerykalne w Chicago, że księża sa wrogami polskości.
W alka kleru z partyą narodową wre oddawna w polonii chicago
skiej, rozjątrza się coraz bardziej ta rana wychodźtwa polskiego — nie
zgoda — wciąga w swoje szranki co
raz to nowych szermierzy, nowe par- tye i towarzystwa.
Dwa największe stowarzyszenia polskie na wychodźtwie. mająca główne swe siedziby w Chicago — to Związek Narodowy Polski i Zje
dnoczenie Polskie Rzymsko-Katolic
kie.
Jan F. Sm ulski, l-szy p re - W e jś c ie do s k a rb c a w banku polskim „ N o rth i zes banku p o la k. ,N ortU W e ste rn T ru s t & Savings Bank” w C n ica g o .
W e ste rn T ru s t & Savings B ank” w C n ica g o .
B udynek banku „D e p o s ito r s S ta te & Savings B oi. Z a le ski, ll-g i p re ze s Bank” w C h ica g o . banku p o ls k ie g o „D e p o s .
S ta te & Sayings B ank”
w C h ica g o .
Związek Polski, liczący obecnie przeszło 100.000 członków, jest o wiele potężniejszy i liczbowo i finan
sowo od Zjednoczenia, ale taka tam panuje niezgoda, taki chaos, że tru
dno to opisać.
Zjednoczenie polskie rzymsko
katolickie liczy obecnie przeszło 60 tysięcy członków, jest w rękach głó
wnie kleru i oartyi klerykalnej — walczy wciąż o lepsze ze Związkiem i traci siły na te walki niepotrzebnie, zamiast użytkować ie stokroć lepiej i z większym pożytkiem dla swej or- ganizacyi.
Do wzajemnego wojowania po
siada Związek polski organ swój co
dzienny „Dziennik Związkowy" i ty godniowa „Zgodę", zaś partya klery- kalna „Dziennik Chicagoski", ofi- cyalny organ OO. Zmartwychwstań
ców. wydawany przez ks. Gordona.
Powiedziałem wyżej „do wza
jemnego wojowania" — bo tak jest w istocie. Każdy numer tak jednego, jak i drugiego pisma zawiera co
dziennie artykuły pod adresem od
powiednich związkowców, resoecti- we, zjednoczeńców, oraz jednej i dru
giej organizacyi. choć bezwarunko
wo przyznać trzeba „Dziennikowi Chicagoskiemu" pierwszeństwo tak w treści, jak i w obfitości ogólnych wiadomości. Można w nim zawsze znaleźć coś ciekawego — znać w nim dobrą rękę dziennikarską, ży
wotność i postęp.
Poza temi dwoma dziennikami Dosiada Chicago „Dziennik Ludo
wy" — organ socyalistów polskich, oraz „Dziennik Narodowy", służyć Mający oartyi narodowej, jak to sam tytuł pisma mówi, ale nieza- wsze trzym ający się tych zasad.
Poza temi gazetami, w Chicago wydawana jest najstarsza tygodnio
wa „Gazeta Polska" i „Gazeta Ka
tolicka", której wydawcami są pp.
^niulski i Dyniewicz.
Ponieważ z dziennikarstwem ściśle związane jest drukarstwo i księ
garstwo, nie od rzeczy będzie, jeśli tu wspomnę, że posiadamy 16 dru- karn polskich i 10 księgarń, z któ
rych największa jest firma „The Po- American Co", położona przy Milwaukee Avenue.
Zycie literackie, jak zresztą we Wszystkich miastach polsko-amery-
kańskich i osadach — śpi. Założono coprawda w Chicago niedawno to
warzystwo literackie „Promień", ale rozwija się ono słabo i powoli.
Ze stowarzyszeń poważnych wymienić trzeba naturalnie na pier- wszem miejscu Związek Sokołów Polskich w Ameryce, Związek Śpie
waków Polskich, Związek Młodzieży Polskiej i Stowarzyszenie Polskich kupców' i przemysłowców. Ze stowa
rzyszeń kobiecych wymienić należy
„Związek Polek", m ający przy Ash
land Avenue swój własny dom.
Istnieje wprawdzie też tow arzy
stwa Literatów i Dziennikarzy, ale...
na papierze tylko. Kiedyś powołano je do życia — kiedyś żyło — i kie
dyś... zasnęło — bodaj że snem wiecznym.
Wogóle z polakami liczą się władze tutaj poważnie, a major m.
Chicago. Harrison, jest ich przyja
cielem. B m on na większych ze
braniach i balach polskich, choć no.
ostatnie ukazanie się jego w domu Zjednoczenia na jednym z balów polskich wywołało niezadowolenie, zresztą absolutnie słuszne, gdyż p.
major uważał za stosowne przyjść na ba! w m arynarce!
Takie zignorowanie Polonii nie zdołało jednak osłabić sympatyi do majora i pozostał on nadal wielkim sympatykiem polaków-’.
O stosunkach towarzyskich w Polonii chicagowskiej można śmiało powiedzieć, że nie istnieią one wca
le. Pod tym względem Polonia Chi- cagoska naśladuje amerykański świat i nie ma czasu na „bywanie".
Oto w krótkich słowach rzut o- ka na życie polskie w Chicago i jego rozwój. Jak widać z powyższych danych, kolonia polska żyje. pracu
je, a dorobek jej pod każdym wzglę
dem jest coraz pokaźniejszy.
Tylko wytrwałości i zgody!
Mnglik
o teatrach warszawskich.
W styczniowym zeszycie an
gielskiego czasopisma „TheMask", poświęconego sprawom teatral
nym, a którego założycielem i głó- wnym kierownikiem jest znany reformator sztuki scenicznej. Gor
don Craig, znalazł się zajmujący artykuł o teatrach warszawskich.
Autor tej korespondencyi, p. Er
nest Mariott, bawił w Warszawie na jesieni zeszłego roku, biorąc u- dział w-urządzeniu wystawy tea
tralnej, którą zorganizowało Tow.
Zach. Sztuk Pięknych. Wieczory spędzał w teatrach. Teraz wraże
nia swoje spisał i wydrukował.
Polskie społeczeństwo nadto przy
wiązane jest do swoich przybyt
ków sztuki dramatycznej, by nie zainteresował go sąd kulturalnego i kompetentnego cudzoziemca.
Dlatego pozwolimy sobie zacyto
wać ważniejsze i bardziej zna
mienne ustępy z tego artykułu.
„...Zdawałoby się, że Warszawa, niegdyś stolica Polski, obecnie pod pa
nowaniem Rosyi, nie jest miejscem od- powiedniem dla rozwoju sztuki. A je
dnak niedawna podróż, którą odbyłem z powodu bardzo interesującej wysta
wy teatralnej w tern mieście, sprawiła, że innym wzrokiem patrzę na sprawy polskie. Przekonałem się, że teatr od
grywa dużą rolę w życiu warszawian.
Jak w czystych jeziorach polskich od
bijają się wiekowe drzewa, tak w tea
trach odzwierciadla się umysłowość, temperament i dusza mieszkańców War
szawy.
Z teatrów, które widziałem, można powiedzieć tylko o jednym, że jest w ścisłem znaczeniu tego słowa nowocze
snym: to teatr Polski. Jest on wzoro
wym pod względem budowy. Niema w Anglii gmachu teatralnego, równie po
mysłowo i pięknie urządzonego. Nato
miast niewiele mogę powiedzieć o wy
stawieniu „Burzy" Szekspira, którą w tym teatrze widziałem. Przedstawienie było interesujące, lecz pod każdym wzglę
dem nie udałe. Być może, że Szekspir traci w przekładzie polskim, choć nie
którzy polacy, z którymi rozmawiałem, a którzy znają dokładnie język angiel
ski, utrzymywali, iż tłomaczenia dokonał
jeden z ich wybitnych poetów i że jest bardzo piękne. Nie było to również wi
ną aktorów, którzy naogół grali dobrze, a kreacye Stefana i Trincula zbliżały sie bardzo do szlachetnego stylu angiel
skiego. Nie była to wreszcie wina arty- sty-malarza, Karola Frycza, który ry
sował dekoracye i kostyumy.
Frycz jest młodym, utalentowanym artystą, — sądząc po modelu sceny, ja ki widziałem na Wystawie Teatralnej.
Przypuszczam, że przy wystawieniu ..Burzy" nie dano mu samodzielności.
Doznawało się wrażenia, że dyrektor musiał mu powiedzieć:
— Oto kilka zeszytów „Jugend", zrób pan dekoracye w stylu jaknajbar- dziej monachijskim! Tu zaś są ilustracye Gustawa Dore‘go do „Contes Drolati- c/ues" Balzac‘a. Zaczerpnij pan z nich rysunki kostyumów.
Jest to moje przekonanie, gdyż ta
lent Frycza wiele obiecuje i nie skrępo
wany życzeniem, lub instrukcyami dy
rektora, czy reżysera, dałby dzieło czy
ste i oryginalne. W każdym razie, re
żyser zasługuje na naganę, iż pozwolił grać Ariela baletnicy i że w zjawisko
wym bankiecie wprowadził tłum fanta
stycznych ptaków i gadów, które mogły
by figurować w pantominach, dawanych na Boże Narodzenie. Najbardziej wszak
że nieszczęśliwą i nieudolną kreacyą był Kaliban. Żaden aktor, nawet najle
pszy, — choć ten, który grał te rolę, był doskonały, — nie mógł by odtwo
rzyć Kalibana w tak fantastycznym, śmiesznym stroju.
Ciężki wpływ niemiecki przygniótł całe dzieło. Monachium zabiło Szekspi
ra.
Realizm wyrządził wielka krzywdę tej sztuce, choć był w niej jeden epizod bardzo zabawny, gdy w scenie pijań
stwa drzewa, skały, morze. — wszystko zaczęło powoli wirować. To już nie bU realizm, ale najlepsza sugestya... Było to kapitalne zastosowanie sceny rota
cyjnej.
Personel aktorski teatru Letniego (w ogrodzie Saskim) jest, naogół biorąc znacznie lepszy od zespołu teatru Pol
skiego.
Mógłbym tu robić szereg długich i ciekawych porównań miedzy aktorami
kształconymi w dawnych tradycyach a tymi, którzy hołdują nowoczesnym prądom. Krótko mówiąc, zdaje mi się, że jedni od. drugich mogliby się dużo nauczyć.
Już w teatrach angielskich zauwa
żyłem, iż sztuki ze starego romantycz
nego renertuaru sa grywane przez arty
stów najnowszej szkoły zimno i twardo.
Aktorzy ci nie, mała tego rozkosznego, wewnętrznego ciepła, które porywa i każę wierzyć w złudę teatralna. Są zanadto cerebralni. zanadto wyszkoleni, aby módz być prostymi: ciepło nie pro
mieniuje z ich wnętrza, ale raczei sa oni oświetlani jakiemś zimnem światłem zewnętrznemu Gdy przeciwnie, aktorzy starego stylu, którzy uważaia Ibsena za dyabła. a Shaw‘a — za niezrozumiałe
go. umieia grać swe role z zadziwiają
ca brawura i nawet w lichej sztuce po
trafią wywołać dreszcz dramatyczny.
Nie sprawia im żadnej trudności prze
noszenie wrażeń przez rampę na wido
wnie. Jeśli natomiast grają sztukę filo
zoficzna lub intelektualna, braki ich czy
nią się wydatne, jak centki na lampar
cie. Przeważna ilość artystów warszaw
skich zaliczyłbym do tei właśnie kat.:- goryi, a zwłaszcza zespół teatru Letnie
go.
Teatr ten. jest to duży drewniany budynek pośród wielkiego ogrodu, peł
nego starych i pięknych drzew z wiją- cemi się pośród zieleni ścieżkami. Sztu
ka Rostand‘a „Romantyczni" znalazła się w bardzo odpowiednich ramach. Le
pszej trupy aktorskiej starego stylu ni
gdy nie widziałem. Wielki artysta Fren
kiel, w roli Straforela był nadzwyczajny i z łatwością wierzę w to, co mi mówio
no, że gdy gra Cyrano de Bergerac‘a, to dorównywa Cóęuelinowi.
W teatrze „Nowości11 widział p. Mariott „Sumurum“. Przedsta
wienie nie podobało mu się wcale.
Nazywa je dobitnie głupiem i chaotycznem.
Inaczej mówi o „Orlęciu11 Ro- standa, które grano w tym czasie w Teatrze Wielkim.
Rozkoszą było widzieć Frenkla, ja
ko Flambeau, w jego indywidualnej, ra
sowej interpretacyi.. W przedstawieniu brało udział kilku wybitnych aktorów, miedzy nimi odznaczał się Juliusz Oster
wa, bardzo miłei powierzchowności i ob
darzony niezwykłym instynktem do po
zy i gestu.
Ale najbardziej wziął mnie ten moment w sztuce, gdy ujrzałem Bolesła
wa Leszczyńskiego (największego a- ktora polskiego) w roli generała Hart- manna. Ma w niej zaledwie kilka słów do powiedzenia. Podczas całej jednej sceny pozostawał w tyle i prawie nie ruszył się z miejsca. Mimo to stworzył wielki dra
mat. nasuwając myśl, że z kilkoma akto
rami jego miary możnaby wystawiać sztuki bez potrzeby mówionego słowa.
W dalszym ciągu swego a r
tykułu p. Mariott krytykuje rea
lizm, z jakim wystawiono „Orlę“, twierdząc, że wspaniałość w ysta
wy i wykończenie szczegółów by
ły potopem, który zatopił sztukę i aktorów.
Urządzeniom technicznym Tea
tru Polskiego poświęca autor wie
le miejsca, nie szczędząc entuzya- stycznycli słów uznania. Budynek ten, -— dzieło p. Przybylskiego, — nazywa wprost wzorowym przy
bytkiem dla prawdziwej i szlache
tnej sztuki.
....Można wróżyć, iż Warszawa niezadługo ocknie się zupełnie dla spraw teatralnych. Jest w niej grupa młodych entuzyastów. którzy pracu.ia dla nowe
go teatru. Maja przed sobą dużo trudów, ale posiadaja już idealnv budynek, posia
dają talent. Jeden z członków tei grupy, p, Franciszek Siedlecki, nie miał jeszcze sposobności urzeczywistnienia swych za
miarów. w których tkwi wiele duchowei piękności i wyobraźni. Wraz ze swym nrz.yiacielem z Krakowa,
d.Schillerem, był on praktycznym organizatorem ślicz
nej wystawy teatralnej warszawskiej..."
Ula naszych nrzyjacmł teatru te uwagi cudzoziemca będą nie
wątpliwie miały znaczenie.
s.
Najnowszy obraz Tad. Styki.
M arysieńka.
D obroczyńca Z akopanego.
Ks. prałat Kaszelewski, proboszcz Zakopanego, po 23 letniej, usilnej, a za
cnej działalności, ustąpił ze stanowiska.
Stało się to z wielkim żalem parafian, i gości zakopiańskich, i wszystkich, któ
rzy mieli sposobność poznać szanownego kapłana a zarazem ocenić bogaty plon jego trudów. Jako młody wikaryusz, dodany do pomocy sędziwego już wów
czas proboszcza zakopiańskiego, ś. p. ks.
Stolarczyka, za
czął swą dzia
łalność od bu
dow y now ego kościoła. Nietyl- ko przeprowadził dzieło, pomimo braku środków i mnóstwa tru
d n o ści, jakie miał z tego po
wodu, ale po
stawił nową ple
banię, domy dla służby kościel
nej, a nadto o- chronkę dla sióstr
Ks. p ra ła t K a sze le w ski.
Felicyanek.Z bie giem czasu, za staraniem jego i usilnym trudem, dokonane zostały dalsze dobre dzieła: odnowienie starego kościoła, mieszkanie dla sióstr W starej plebanii, ochrona i szkoła dla dziewcząt góralskich, a zarazem Dom Lu
dowy (przerobiony ze starej plebanii, gdzie się górale schodzą chętnie na czytanie pism i herbatę), cmentarz ze stacyami Męki Pańskiej, mądre inicyatywy różnych stowarzyszeń, jak tercyarskie, różańcowe, młodzieży, dla dzieci i t. d- wywierające doniosły i umoralniający wpływ na lud góralski. Pomimo próśb para
fian, którzy, choć nieraz przeszkody mu stawiali w jego zamiarach, oceniali je' dnak wielkie zasługi, aby pozostał jeszcze na stanowisku, ksiądz nie dał się przeko
nać i czując nadwątlone zdrowie, prze
niósł się w stan spoczynku. Władza ko- ścielna, pragnąc choć w drobnej części nagrodzić dzielnego krzewiciela oświaty, wstrzęmiężliwości, zgody i pracy, miano
wała go prałatem i szambelanem papies
kim.
Zakopane. __________
Od Administracyi.
Upraszamy o wczesne nadsyłanie przedpłaty na kwartał ll-gi r. b., celem uniknięcia zwłoki w wysyłaniu pisma.
Nadmieniamy jednocześnie, że dodatki książkowe za l-szy kwar
tał otrzymają ci tylko prenumeratorowie, którzy przysłali na oprawą 3 książek 45 kop. z przesyłką pocztową 60 kop.
Dodatki książkowe za l-szy kwart, stanowią 2 tomy G, Zapolskiej
„Rajski Ptak” i 1 tom nowel Dygasińskiego (z przedm. E. Czekalskiego.)
---= --- ' P
Liri e Skiperisa!...
Specyalna korespondencja „Świata".
W hotelu „Splendid", w pokoju, w którym mieszkał Szukri-basza... Przy tern biurku pisał list pożegnalny do buł
garów, przez to okno rzucał „rupcie"’ ) chłopakom na ulicę.
Dzisiaj mieszkają tu albańczycy.
Przyjechali z nad brzegów Adrya- tyku, by kolonii sofijskiej przywieźć a- dres hołdu dla przyszłego króla i wła- snemi ustami opowiedzieć, że: Albania wolna!...
Odwiedziłem ich.
Ludzie są wykształceni, mówiący po francusku, albo po włosku, pełni zapału i radości, które biją z twarzy, jak łuna.
Jeden, Christo Luarasi, redagował dziennik albański w Salonikach, skąd musiał uciekać, w obawie gwałtów grec
kich: drugi, Haralambi Prossi, miał dru
karnię w Bukareszcie i wydawał ele
mentarze „skipetarskie"**); trzeci parę lat ostatnich spędził w więzieniu turec
kiemu Jak wszyscy niemal inteligentni albańczycy, tułali się po obczyźnie. Kar
miła ich bieda, tułaczka dawała dach nad głową.
Dzisiaj radość promienna bije z roz
jaśnionych twarzy.
Rzecz jest bardzo prosta: Albania jest wolna! Liri e Skiperisa!...
W rozmowie, pełnej planów przy
szłości, w atmosferze wiary i uniesienia, milknie mój sceptycyzm. Patrzę inaczej na sprawy doniosłe, dla których aż dotąd miałem uśmiech ironii i ciekawość wido
wiska z operetki.
Przyłącza mi się nawet jakiś ton szczególny, jasny i bolesny zarazem...
Bo oto początki ruchów wolnościo
wych w Albanii.
Sięgają wstecz zaledwie lat trzydzie
ści. Lat temu jest ledwie trzy dzie
siątki, gdy w Konstantynopolu mieszka
jący albańczycy ułożyli pierwszy... al
fabet albański.
Było to dzieło kompromisu, — o- Woc wzajemnych układów i ustępstw
J P o p u l a r n a n a z w a n ik ł >wej m o n e ty b u ł g a r s k i e j , w a rto ś c i 5 s to tin e k (c e n tim ó w ).
A lb a ń c z y c y n a z y w a ją s i e b i e „ s k i p r t a r a - rri’“ ( S h q ip ć t a r ) — A lb a u ie „ S k i p e r i s a 1*, a lb o „ S k i- p e r i a “ ( S h q 'p ć r i s e , a lb o S h g ip ftria ).
_ V i t' 11-6____________2 0 P A R A ________K o s ia n c c 3 0 V |e s h tc iii to 1913 ____________________________________3 2
T y tu ł d zie n n ika a lb a ń skie g o , w y c h o d z ą c e g o w Rumunii i d ru ko w a n e g o czcio n ka m i a lfa b e tu ,,8 k ip e ta rs k ie g o ” .
pomiędzy katolikami, muzułmanami i prawosławnymi.
Albańska gwardya przyboczna przedłożyła go sułtanowi do aprobaty i sułtan go zatwierdził (z gwardyą przy
boczną sułtanowie lubili żyć w zgodzie) Założono szkoły i wydruKowano książki.
Lecz łaska padyszacha na pstrym koniu jeździ. W propagandzie albańskiej dopatrzono się niebezpieczeństwa. „Bę
dzie z nimi to samo, co z bułgarami", tłomaczono Abdul-Mamidowi. „Dzisiaj cncą szkół, jutro zażądają więcej".
1 Abdul-riamid wydał „iman" tajny ale niezawodny: „Poczty tureckie mają palie książki skipetarskie".
Iman był wyrokiem śmierci. Drukar
nia albańska w Konstantynopolu upadła bezpowrotnie.
Powstały nowe — w Sofii, w Kairze, w Bukareszcie.
Ruch skrył się pod ziemię, ale zara
zem i pogłębił. Tak zawsze bywa. Prócz zadań wyłącznie kulturalnych, nauki czytania i pisania po albańsku, wziął na się obowiązki narodowe, budząc świado
mość odrębności „skipetarskiej".
Pierwszym wyrazem tej pracy była rewolucya Albanii północnej z powodu wydania portu Dulcigno Czarnogórze.
Po raz pierwszy gór rozbójnicy wystą
pili przeciw sile zbrojnej tureckiej, nie mszcząc się za podatki, ni za porachun
ki osobiste, lecz za uszczuplenie ziemi albańskiej — z pobudek narodowych!
— Kto był twórcą współczesnych luchów niepodległościowych w Alba
nii? — pytałem delegatów.
— Młodoturcy, •— brzmiała odpo
wiedź. .— Polityka cofniętych przyrze
czeń, niespełnionych obietnic, ucisk je
szcze silniejszy po mirażach wolności (odebranie broni, wygnanie urzędników albańskich do Azyi, narzucenie alfabetu tureckiego, wyraźna tendeneya sturcze- nia kraju).
Impuls bezpośredni jednak dała re
wolucya serbów i bułgarów w Macedo
nii. Płomienie nad Wardarem rozpaliły sic łuną po białych szczytach Albanii.
Rozpoczęło się to wszystko na po
łudniu, lecz objęło cały kraj. Wybuchło w r. 1906, lecz trwało do wczoraj. Nie
mal bez przerwy.
Aż dotąd, pierwotność naszych mas nie była materyałem dla budowania sa
modzielności państwowej. Zamierzenia
podobne miały wartość szlachetnej fan- tazyi.
Dziś rzeczy zmieniły się. Widok le
cącego w gruzy imperyum tureckiego, świt swobody wstającej na Bałkanach, wysiłki powstańczych walk, zabiegi e- migrantów, tłumnie powracających do kraju z hasłami wolności na ustach — wszystko to, tempem gorączki, przyspie
szyło proces budzenia się świadomości narodowej.
Dzisiaj też za podstawę obliczeń na przyszłość nie można brać więcej sto
sunków i warunków z przed lat minio
nych, choćby nawet najbliższych. Al- bańczyk dzisiejszy, zwłaszcza po mia
stach (Durazzo, Valona, Skutari, Elbas- san) nie podobny jest do albańczyka z wczoraj nawet. Myśli już inaczej i czuje inaczej, pracuje inaczej.
Mylne jest również mniemanie Eu
ropy, iż o rozbieżność wyznań rozbije się idea jedności albańskiej.
Skipetar z natury nie był nigdy fa
natyczny. Sporadyczne wybuchy religij
nych walk miały zawsze swe źródło w propagandzie, idącej z zewnątrz, Tur- cya fanatyzowała mahometan, rozrzuco
nych gęsto po całej Albanii, Grecya pra
wosławnych na południu, Austrya i Wło
chy katolików na północy.
Obecnie, katolik, muzułmanin czy prawosławny, wie już, że jest przede- wszystkiem — albańczykiem!
Niebezpieczeństwo jutra nie leży w Albanii samej. Nie leży ani w materya- le ludzkim naszego kraju, ani w różni
cach wyznaniowych, ani w nieprzyja- znem pożyciu pojedyńczych plemion.
Niebezpieczeństwo płynie od strony na
szych najserdeczniejszych przyjaciół;
naszych opiekunów i oswobodzicieli.
Płynie od strony Austryi i Włoch.
Groza tych zaborczych apetytów zmniejszać się jednak będzie z każdym dniem pozostawionej nam wolności.
Albańczyk kochał zawsze i kocha dzisiaj nadewszystko swoja wolność o- sobista. Jutro będzie kochał wolność oj
czyzny.
My w tę przemianę wierzymy, I dlatego na ustach naszych miesz
ka tylko jedno słowo — wonne, rado
sne i upajające: Albania jest wolna!
Liri e Skiperisa!...
“So/ia. M ieczysław Jełowicki.