• Nie Znaleziono Wyników

Rozrywki dla Dzieci. R. 2, T. 3, nr 17 (1825)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozrywki dla Dzieci. R. 2, T. 3, nr 17 (1825)"

Copied!
59
0
0

Pełen tekst

(1)

ROZRYWKI

d l a

DZIECI

N « XVII. 1 Ma i a 1825.

I .

W S P O M N I E N I A N A R O D O W E .

O P I S

MAŁEY W K RA IU NASZYM P R Z E IaŹdŻk.1 ANIELCE Ł. PRZYPISANY.

ybieraiac się na małą, w k r a y nasz przejażdż­

kę, obiecałam Ci, kochana Anielko, wierny iey o- pis. Obiecałam, i dotrzymuię słowa. Ach ! iakźe i iedno i drugie wielu osobom płci naszey dziwnem się wyda! „Obiecać opis podróży mil kilkunastu w Polsce? co większa, przyiechawszy dotrzymać słowa? to rzecz niepoięta. Cóż ona w tym opisie umieści? sj>ytaKj się niektóre; cóż też iest cieka­

wego w kraiu naszym ? iakieź w nim zaymuiące mogą się zdri’zyć wypadki? iakieź się nasuwaiypo-

Tom III. N er X V I I . 14

(2)

2 0 G

postrzeżenia i uwagi? Kto do Francy i lub do An­

glii iedzie, ten obszerny dziennik pisać powinien;

ale w Polsce, można bezpiecznie wyiecliawszy z W arszawy usnąć sobie w pow ozie, obudzić się dopiero w godzinę popasu; wtedy stanąwszy w brudnćy karczmie, czytać iaki francuzki lub an­

gielski romans , a wsiadłszy na pow rót do po­

wozu , spać znowu , ieśli zła droga pozwoli.”

Niech tak m ówią t e , które obce i dalekie kra- ie zwiedziły, ia do takowey mowy żadnego nie mam prawa, nie byłam za granicą, Polski chleb dotąd iadłam,nie oddychałam innem powietrzem;

nie mogę więc bydź ani w y b re d n ą , ani niewdzię­

czną, nie mogę pogardzać kraiem, gdziem się u- rodziła, wzrosła; k r a i e m , na który oczy moie ciągle w dzieciństwie patrzyły, a teraz bez u- stanku młodość spogląda , w któryrm zbieram

■wszystkie moie wspomnienia , gdziem zasiała wszystkie nadzieie!... Nie mogę, i tak się iuz serce moie do tych uczuć w p r a w i ło , iz ieśli pogarda Oyczystey ziemi , niechęć lub oboię- tność ku niey, maią bydź niemal koniecznym dla niewiast dalekich podróż owocem , ia nie chcę nigdy dalszych nad tę odprawiać przeiażdźek.

Niech męzczyzni, ludzie rozsądni i nie uprzedze­

(3)

ni, ieżdżą do obcych kraiów, niech się tnrn ich u- inysł zbogaca nierównie wyżey niśli u nas posu- niętein światłem, niech zrywaią owoce pracy ty­

lu ucz o 11 y c h , ko r z y s ta i ą z wynalazków i odkryć tylu wieków, niech przywożąc do Oyczyzny ten skarb wiadomości, stosować go umieiądo naszych zwyczaiów, położenia, charakteru; niech zamiast odstręczać nas od udoskonalenia przesadzonym o- pisem obcey oświaty i pomyślności, wskażą nam sposoby zbliżenia się do nich; z uw ielbieniem , wdzięcznością i uszanowaniem patrzyć na ich chlubne usiłowania będę ; ale ci wszyscy k tó rz y same tylko uprzedzenia, dziwactwa, pogardę kra- iu i ięzyka z za granicy w y w o ż ą , i my k obiety (które prócz kilku w yiątków ) same mody, stroie i rom anse do Polski zw'oziemj', siedźmy w domu, kiedy nas żadna konieczność do wyiecbania nie nagli; to zrobiemy, że nie znaiąc pięknićyszych krain, nasza nadobną nam się wyda, i przeto wię- cey kochać ią będziemy. A czyż nie cąłein szczę­

ściem kobiety, kochać przedm ioty wpośi’ód któ­

rych życie trawi? O luba Anielko! i w y m łodeiey rówiennice! niech was nie zaymuie żądza zwie­

dzania obcych kraiów ! niech między życzeniami, które lata spełnić dla was naaią, nie będzie konię-

1-4*

(4)

203 — czney chęci widzenia Paryża! nie wzrastaycie vr przekonaniu: ze w Polsce nic dobrego nic pię­

knego bydź nie m oże; źe hie żyła t a , która umar­

ła dalekich nie poznawszy k r a i ó w ; niech wam za- dosyć będą Oyców i braci waszych, Niemiec, Anglii, F rancyi, W ło c h opisy; a kiedy wam o nich opowiadać zaczną, pytaycie się skwapliwie o tamtych stron niewiasty? odpowiedzą wa m, źe każda z nich rodzinną ziemię swoię, ięzyk ojczy­

sty nad wszystkie przekłada, i chlubi się z imienia, iakie iey Nieba nadały; źe każda w tym kraiu, któ­

ry ią dziecięciem widział, całe życie mieszkać ra­

da; źe ledwie iednę na stu próżna ciekawość do o- puszczenia domu przynagli. Bo czyż to za granicą kobieta się nauczy iak ma bydź dobrą Polką,żoną, Matką, gospodynią a wszakże niewieście innych nad le umieiętności nie trzeba? Po światło i nauki można, trzeba nawet do obcych się u d a w a ć , ale biada temu, który po cnoty ieźdźi za granicę.

W ie m , kochana Anielko, źe dobroczynne rę­

ce pielęgnuią i Ciebie i rodzeństwo twoie ; wiem ze wzrastasz w podobnych moim uczuciach i zda­

niach, nie zgorszysz się przeto ani obrazisz słowa­

mi tem i; wym ówki tym tylko przykre b y w a ią , którzy się czuią do winy, bo iak to m ówią po

(5)

prostu: P raw da w oczy kole; nie zdziwisz się tak­

że gdy tak małey przeiaźdźki kilko arkuszowy o- pis zobaczysz! Nie zabawiłby on pewnie te, które pięknieysze kraie i rzeczy widziały, ale dla ciebie i dla podobnych tobie, będzie rnoźe miał wdzięk iaki. Może t.eź i starsze od ciebie niewiasty, te nawet które obce krainy znaią, ieśli bez uprze­

dzeń do swoiey wróciły, może mówię, z pobła-, źaniem pismo to przeczytają; co swoie lub pro^

ste milszem bywa od cudzych bogactw, a iak m ó­

wi ulubiony móy K a rp iń sk i:

M ile w id /ia lem przyim ow ane zeuce Choć z Pań sk iey r o li n ieśli Pann wieńce.

Nie będę więc tłomaczyć się dłuźey , i co­

kolwiek pamięć moia z tey przeiaźdźki zatrzy­

mała, to wszystko pióro śmiało kreśleć będzie.

W re s z c ie , słowem iednem przekonaćbym mo­

gła, że podróż moia choć maleńka przecież w spo­

mnienia i opisu godna, gdy powiem : B y ła m i w Puław ach. To m ieysce, którem u i zą gra­

nicą trudno znaleść r ó w n e g o , było głównym celem moiey przeiaźdźki, i całą będzie tego o- pisu ozdobą; ale naśladuiąc owe przezorne dzie­

ci, co iedząc cukierki albo owoce, naylepszy na ostatni kąsek chowaią, obraz P u ła w na sam ko*

(6)

fticc zostawię, a teraz opiszę ci na prędce dro­

gę moie, i inne znaczniejsze mieysca które mi się widzieć zdarzyło.

W yiechałam z W arsz aw y 19 Sierpnia l S 2 i r.

zupełnie sama; miałam zatem czas do uwagi" i roz­

myślania, a nie maiąc k om u myśli moich powie­

rzać, kryśliłam ie ołówkiem w książeczce. I do­

brze się stało; powiedziane, byłyby uleciały z wia­

trem , napisane, zostały. M ówię dobrze się stało;

a tym czasem nie raz bardzo źle się stanie, kiedy myśl iaka z wiatrem nie uleci; bo często nie war­

ta, ażeby ia pismo zatrzymać miało. Ieśli tu wiele z tego rodzaiu znaydziesz, oskarżaynie pisarza, ale okoliczności, które mnie zmusiły do odprawie­

nia tey przeiażdźki, samey, bez towarzystwa.—

W yiechałam w porę naywięcey ożywiona wna- szym kraiu , w porę żniwa. — K to ciągle mie­

szka w mieście, a w ychow ał się na wsi, ten ie- dynie wystawić sobie potrafi to mimowolne u- czucie , którego się doznaie wyiechawszy w o- tw arte pole; łatwiey oddychać, głowa Iżeysza , oczy więcey a przynamniey dalej' widza , ia- kieś zdrowie chwyta się tchnieniem, krew prę- dzćy i miley w żyłach p ł y n ie .— Lubo w Sier­

pn iu dzień był chłodny, deszcz przepadł nad ran­

— 210 —

(7)

kiem, ożywił przyrodzenie i uchronił jadących od nieprzyiemnego w drodze kurzu. W otwartym iadąc powozie, mogłam na wszystkie oglądać się strony, całe widzieć niebieskie sklepienie, i wszy­

stkie mieysca które miiałam. Kie wiemiakie są o- kolice Paryża i innych miast stołecznych, ale zda- ie mi się, źe W arszuwskie przynaymniey od M o­

kotowskich rogatek bardzo przyiemne, osobliwie od lat kilku. TNie masz praw ie piędzi nieuźyte- czney ziemi, wszędzie domostwa, ogrody, pola u- p ra w n e lub sztuczne ł ą k i , ulice sadzone, żywe płoty; Mokotów łączy się z W a rs z a w ą , K rólikar­

nia z M okotow em , ciągle iak gdyby ogrodem się iedzie. W y z n a m ci szczerze, kochana Anielko, źe będąc w zamiarze opisania tey przeiaźdzki moiey, byłabym chciała w każdóm ładnieyszem zatrzy­

mać się mieyscu, wysiadać i przypatryw ać mu się; ale mnie wstyd było służącego i woźnicy;

wreszcie mimo naywiększey ciekawości, iest po­

dobno zawsze w każdym iadącym iedna chęć , która wszystkie inne przewyższa; t a , żeby iak uayprędzey u celu podróży stanąć. Ta go nay- więcey zaymuie , i nic go inocnićy nie cieszy, iak kiedy od przychodzącego chłopa albo ży­

da, lub zc słupów stawianych przy drodze do-

(8)

wić się, źe iuź kilka mil m u ubyło. T ak to czło­

wieka przeznaczeniem iest zawsze gdzieś dążyć; a lubo m u życie drogie i gdyby w mocy iego było , skąpo czasby mierzył, przecież zawsze do iakieyś ocldaloney pory wzdycha, nie myśląc na w e t, źe wtenczas starszym iuż będzie.— la iednak w tey moiey przeiaźdżce nie często miałam pociechę do­

wiedzenia się, o ile bliźey iestem mego celu ? bo jadąc prędko, przechodzących pytać się nie mo­

głam; co zaś do słupów drogowych, stoią prawda wszędzie, ale z przeproszeniem tych do których to należy, prawie wszystkie bez napisu. Podobne te sfupy do niektórych ludzi, pomyślałam so­

bie, zayrnuią mieysce w towarzystwie , a uży­

tk u z nich nie ma.— Minąwszy Mokotow i Kró­

likarnią, cel tak częstych W arszawianów odwie­

dzin, zbliżyłam się do mieysca dawoiey Rosko- sza dziś Ursynowem, zwanego; tak go przezwał od przydom ku swego , ieden z pierwszych na­

szych Pisarzy; tam, często opuszczając mieyskie zabaw y, słodyczy ziemiańskiego życia kosztu­

je. Za lat kilkadziesiąt, mówiłam do siebie pa­

trząc na tę miłą zagrodę , będzie ieszcze Polak ka/.dy z rozrzewnieniem ten lasek, ten domek odwiedzał; będzie tu Matka prowadziła swe

— 212

(9)

dzieci, i powie im z uczuciem: „Patrzcie! tu prże*

„ b y w a ł ten, którego Śpiew y z takąprzyiemnością

„ s re b rn y wasz głos powtarza!” a chcąc pamięć ie­

go uczcić,m oże sama usiadłszy pod którem drze­

wem, D um ę o Żółkiewskim zanuci. — W tych my- ślach dojechałam do Natolina, gdzie piękny ogród i pałac, noszą piętno dobrego smaku. Do Natolina zdawało mi się źe ciągnie się ieszcze przedmieście W arszaw skie, gdyż tyle razy spacerem zwiedza­

łam te wszystkie micysca; ale daley, iuź zupełna wieś przedstawiła się oczom. Tam dopiero uyrza*

łam źyiące i pełne wdzięku pracy i nagrody rolni­

ków obrazy. K oło samey W arszaw y, na polach lepiey upraw nych i od wiatrów osłonionych,wszy­

stko prędzey doyrzewa, dotąd też, aniiednego iuź kłoska na pniu widać nie było; lecz daley zoba­

czyłam święto doroczne żniwa w całey sw ey oka­

załości. Tu kilkadziesiąt nachylonych dziew­

cząt. i chłopaków , łańcuchem ukośnym zayrnu- iąc pole, ścinało sierpem złotą pszenicę, każde na swoim zagonie; tam leżały gęste garście buy- nego żyta, poległe iak tru p y na p oboiow isku;

tu znow u stał rychły jęczmień w gęstych ko­

pach, a dziarskie p a r o b k i ; biorąc czasem i po dwa snopy, ochoczo niemi wysokie nakładali

(10)

214 — wozy. S ło w e m , gdzie było spoyrzeć, wsz‘ędzie ruch, praca, wszędzie ludzie na wzór m rówek krzątali się, żeby na zimę zabezpieczyć sobie byt i pożywienie; widziałam naw et starego rolnika o- rzącego ugór iuz na rok przyszły, i.ta pamięć na dalekie siewy obok obfitego żniwa, z pierwszego weyrzenia dziwną mi się zdała; była ona iednako- czywistym obrazem owey rozsądnev późnego wie­

k u na dalsze lata troskliwości, która tak długo mło­

dym szczególną i zbyteczna się wydaie.— Patrząc na tg powszechna i ciężka tylu ludzi pracę, korcić inniezaczgło,ze wygodnie, nic nie robiąc, iecha- łam sobie: „Oceniam przynaym niey zachody wa­

jsze, pomyślałam, proszę Boga, ażebyście dobrze

„ to ziarno przedali, a odtąd nayprostszym kawał-

„kiem chleba nie wzgardzę, pamiętając iak was wieie trudów kosztował.”— Już nie daleko Góry tkłiwy żniwa ułomek, a oraz zebrany w krótko­

ści obraz, społeczeństwa postrzegłam przy drodze.

Na małem polu pięknym igczmieniem okrytem, źgli gorliwie męzczyzna z kobietą; trzechletni chłopczyk zbierał skwapliwie wypadłe z rąk ich kłosy, i do leżących iuz garści przykładał; a na miedzy, w płachcie na dwóch palach zawie­

szonej’, buiało drugie dziecię. Długom si§ o­

(11)

glądała na nici), i to małe pole, może cała tey ro­

dziny posiadłość, ta wspólna męża i zony praca , to dziecie iuź im pomagające, to drugie obraz pro­

sty lecz w ym ow ny nadziei , bardzo długo myśl moię zaymowały. P rzerw ał te marzenia wjazd do G ó ry , tam kopie w ytchnęły, a ia czas miałam spisać za świeźey pamięci uczynione uwagi. P rzy­

pomniałam sobie podobno za późno, żem nic nie zważała na wsie będące przy drodze, źe żadney nie wiein nazwiska; ale to wina słupów bez na­

pisu, nie moia; pamiętam tylko, że wioski dosyć porządne, kray zaś wcale piękny, w esoły, drzew wiele, a wspaniała W isła [iakby igraiąc i drożąc się, to się chowa, to się pokazuie. Miałam z sobą lirasickiego i Świeckiego, i prawdziwą stało się dla mnie przyiemnością, czytać o mieyscach kto­

rem bądź zdaieka, bądź z bliska widziała. Już teraz Góra nie na coś, ale na miasteczko wygląda;

aż nadto się spełniły dowcipnego Poety życzenia, ma kapliczek bardzo m ało, a karczem nie równie więcey; iuż śladu nie zostało owych pobożnych stacyi, domów .Heroda i Piłata! Zawsze iednak Gó­

ra na Jerozolimę patrzy, bo żydów w niey m nó­

stwo. Ach! ci żydzi! przekonałam się w tey przc- iażdżce, iak ich wiele w kraiu naszym bydź musi!

(12)

216

na całym gościńcn nikogom prawie nie spotykała tylko synów Izraela,wozam i, brykam i, piechotą;

porządnych, obdartych, starych, młodych; a kiedy cały lud wieśniaczy, zaięty b y ł ciężką pracą, oni się wlekli ze wsi do wsi, myśląc zawczasu iak wy­

drwić od chłopa ten kawałek chleba, który on k rw a w y m potem oblewał... W ielkiem dobrogo- stem ten bydź musiał, co w rzędzie wróżb po­

myślnych spotkanie żyda umieścił; albolite a za szczęśliwych czasów iego, tyle co dziś żydów w Polsce nie było.— Nie daleko od Góry uiecha wszy, zdziwiłam się mocno czuiąc i słysząc, że znowu iestem na braku; patrzę na iednę stronę, widzę nędzne lepianki, patrzę na drugą i spostrzegam wieże starożytnego zam ku; poznałam dopiero, że woźnica zbłądził, i do Czerska mnie zawiózł;

nie gniewałam się wcale o to; Czersk był kie­

dyś znacznem m iastem, Xiąźąt Mazowieckich stolicą; w tym zamku Królowa Bona mieszkała, na tych pagórkach rozciągały się winnice przez nią założone, z któryah wina było nie mało; rze­

mieślników, kupców , piw ow arów , liczono bar­

dzo wielu w mieście. Dziś, z tey całey ludności, zostało nędznych chłopków kilkunastu, z zamku trzy wieże i kilka m u ru u ł o m k ó w , a z całego

(13)

pfzemysłu kuźnia; poczciwy kowal kuinc przed domem zobaczywszy n a s , zaprzestał r o b o ty , a z tą dobrocią ludowi naszemu w rodzoną przy*

biegł do powozu, mówiąc: żeśmy zapewne zbłą­

dzili; i wskazał nam naykrótszą do gościńca d ro ­ gę. Dziwno mi było iechać ieszcze kawał spo­

ry, wąziucbną drożyną, wśrzód zboża, po b r u ­ ku. Po tych kamieniach o które dziś tylko wozy chłopskie się obiiaią, wystawiłam sobie suwaiącą, się dumney Bony złocistą kolebkę; takie to od- miany , i większe ieszcze czas zmiennik przy­

nosi... Doiechaliśmy w k ró tce do gościń'ca; okoli­

ca wesoła, gdzie nie -gdzie lasy. Pod iednym z nich obaczyłam śliczną wioskę; zabudowania p o ­ rządne, dom ładny, ogród spory, dziedziniec ob­

sadzony, a w p ro s t dw oru z drzew ulica. W iesz A nielko, iż przekonana iestem , źe wszędzie szczęście znaleść można, ale mam czy przesąd, czy uroienie , że go iednak naysnadniey w p ię - kney wiosce zdybać; skoro m i sigteż sposobność zdarzyła, dowiadywałam się pilnie iak się ta wieś zowie ? kto w niey mieszka P chcąc przy- naymniey wiedzieć nazwisko tych szczęśliwych ludzi; dowiedziałam się, źe wieś zowią Potycz, ale posiadacz daleki od szczęścia, bo słabe zdro­

(14)

wie pojechał aź do Berlina ratować’; iakże po­

zory są mylne! z duszy życzyłam m u pręd­

kiego ozdrowienia i pow rotu , bo p o y m u ię , iak przykro bydź musi tak ładną wioskę opu­

ścić ! Za Potyczem piękny iest l a s e k , łubie bardzo iecliać przez l a s , i nie śmiey się ze mpie A n ie lk o , lubię rw ać wszystkie kwiatki które w nim widzę; ale tą razą nie mogłam tey chęci moiey dogodzić, i ludziom i koniom trze­

ba iuź było siły pokrzepić, ile ze lubo w dzień chłodny słońce dogrzewać poczynało. Patrzyłam więc tylko z daleka na owe k w i a t k i , które nigdy tak piękne się nie wydaią iak kiedy ich rw a ć me można ; las b y ł po części sosnowy, zważałam iak cienkie i proste iglaste drzewa opuszczały od dołu gałęzie; widać * y ł o ź e z każdym rokiem kilka schnie i opada, a drzewa wieniec tylko zachowując bogaty , za słońcem gonią. Obraz to był oczywisty owoców iakie m łodem u wiek p r z y n o s i; uroienia młodociane iak każdy niw eczy, a umysł coraz doj rzalszy-za prawdziwszem światłem goni.— O samem połu­

dniu stanęłam w K onarach, gdzieśmy popasać mieli; właśnie w nędznym kościołku, dziad miey- scowy na A n io ł 1’ańsld dzw onił; miłym ini był

— 218 —

(15)

ten odgłos ; co dzień w W arszawie o tey godzi­

nie dzwon missyonarski i Reformatów sły sz ę , przyiemnie mi było pomyśleć sobie, że i w W a r ­ szawie, i w wielu innych mieyscach, w te y ie sa- mey chwili podobny tem u odgłos się rozlega, i pow ołuie w iernych do pozdrowienia świętey dziewicy. Niewiem iak ciebie, kochana Aniel­

ko , ale mnie niezmiernie zaymuie p r z e d m io t, któ ry wiem , że tysiące ludzi wraz ze mną, sły­

szy lub widzi. Buyna wyobraźnia inaluie mi natychmiast, iak każdego przy odmiennych za­

trudnieniach zastaie. D zw on głoszący dwuna­

sty, elegantkę w miekkietn łożu b udzi, a w y­

robnikow i od kilku.godzin pracuiąceniu, chwi­

lę spoczynku zwiastuie; t a , myśli czem zdoła zapełnić dnia resztę ? ten , czy m u godzin w y ­ starczy do ukończenia zamierzoney roboty ? — W Konarach bardzo miałam wygodny p o p a s ; s!| w austeryi dwie izdebki gościnne wcale po­

r z ą d n e , tam powzięłam stały z am ysł, ze w iaknkolwiek podróż się w y b io r ę , zawsze trzy rzeczy mieć z sobą b ę d ę , xiąźkę, poduszkę i k a w ę ; w te opatrzona , naydalszą bez przy­

krości odbyć się podeyrnuie. W yicżdżając z Konar, uyrzałain w net wesoły M niszety, nie

(16)

źal bynaymniey zapłacić dwa razy, bo i po mo­

ście na Pilicy , i po grobli Mniszewskiey dzi­

wnie miło iechać. Mówiono mi , źe w tern m ie jsc u gdzie teraz powóz aż nadto prędko się toczy, przed kilkoma laty było prawdziwe bez­

droże; za staraniem Panów Hóringów i troskli­

wością R ządu, utworzyła sig nay przy iemniey- sza droga. Niedaleko ztamtad Pilica wpada w Wisłę; widać różnicę koloru wód ich, i dłu­

g o , lubo iuż iednem płyną, k o r y te m , ieszcze się połączyć nie chcą. Tak kiedy odmienne charakterem zeydą się osoby, długo żyią razem, nim się ich zdania ziednoczą; szczęśliwe ieśli w dalszym biegu w takiey zgodzie iak Pilica z W isłą doydą do wszystko chłonącego morza...

Po obiedzie równie iak rano przedstawiał się wszędzie oczom moim obraz żniw a, zawsze i zawsze spotykałam ż y d ó w , ciągle widziałam przyiem ne okolice, ale W isłę coraz rzadziey:

Jadąc przez lasek osiczynowy, uważaiąc drze­

wka niezmiernie gęsto rosnące , a przeto cien­

kie, żałowałam źe tak m arnieią, ile źe każde iak trzcina proste ; i pytałam się woźnicy, cze­

m u im tak rość pozwolą? „Nie bez przy­

c z y n y to c z y n ią , odpowiedział m i , bo z ta-

— 220 —

(17)

„kich osiczyn naylepsze drzewce do dzid Hułaó-

„skich. Ten lasek dostarczył ich iuź nie mało.” — Skrom ne drzewka! pomyślałam sobie,iuź was ni©

źałuig! ale któż byłby się domyślił, źe tak chlubne przeznaczenie wasze ? W a s Brodziński tkliw ym pośw ięcił rym em , z wam i igrai;} zręczni Hułani nasi; widziały was dalekie kraie, uczuły moc wa«

sza dalekie ludy; nie iedno z was pruchnieie może dotijd nad brzegiem T y b r u albo T a g u , nie iedno w S w kjtyni Sybilli złożone!... Przeieźdźaliśmy po­

tem przez ByczywóŁ, o którym iuź teraz milczeć nie masz potrzeby, bo wcale na porządne -wyglą­

da miasteczko. Doieżdżai.nc do Kozienic, trochę mi się przykrzyła droga, ale bo też piaski nie*

znośne; na próżno woźnica zacinał k o n i, i w o ­ łał na nich A lons 1 A lo n s ! konie szły noga za nogą. Zawsze mi śmiesznie słyszeć to obce słowo z ust nie tylko stangretów’ ale chłopów naszych; może za kilkanaście w ieków iaki ba­

dacz starożytnych ięzyków będzie sobie łamał głowę nad źrzodłosłowem tego w y r a z u , i na ty m fundamencie zechce z polskiey i z fran- cuzkiey m o w y pobratym cze porobić j ę z y k i; a to niecierpliwość francuzka w czasie pamiętnych odwiedzin, iakich k ray nasz przed kilkunasto laty

T om III. N e r X V I L 15

(18)

doznał, ten wyraz upowszechniła. Kto wie czy wielu podobieństw językowych w odległych od siebie kraiach nie taka iest przyczyna ? — Iuź siś zmierzchało kiedym w Kozienicach stanęła, i do­

syć byłam rada temu, źe iuz tam nocować wypa­

dało; naprzód podróż całodzienna cokolwiek innie strudziła, a pow tóre tyle słysząc i czytaiąc o pu­

szczach okolicznych, byłabym się może bała w wieczór wilka albo dzika napotkać. Nazajutrz ra*

no zapomniałam naw et o tey obawie; iuź wielkim tchórzem bydź musi, ten któ ry się czcgo bądź w dzień b o i ; światło dzienne rozprasza i nocy i umysłu c iem ności; ileż razy doznałam, że wszelka niespokoyność , sam n aw et smutek u- staie , a przynaymniey się zmnieysza za przyj­

ściem dnia pożądanego. Zdaie s i c , że ta co­

dzienny nauka, tą tęsehnotą za słońcem każde­

m u wrodzoną, Stwórca chciał nas przekonać, że ze wszystkich darów Jego, naypierwszym i naydroźszym iest św iatło, ze wszystkich niedo­

li, naygorsza ciemnota. — W schód słońca dosyć dawno przezemnie o tey porze niewidziany, uyrzałam w całym blasku wyieźdżaiąc z Ko­

zienic; tyle mamy pięknych i poetycznych tego zjawiska opisów, źe ani sig poważę prostą ino-

_ 222 __

(19)

ią prozą go wystawić, powiem ci tylko, kochana Anielko, źe ile razy wschód słońca widzę, tyle ra­

zy dusza moia gdzieś daleko się unosi, a sercu się wydaie,iź postrzega obraz p ow rotu ukochaney o- soby. W iey oddaleniu wszystko smutnem i p o n u ­ rem było; przybyw a, iey obecność na wszystkie przedmioty blask szczęścia rzuca , wszystkiemu inną daie postać.— Droga z Kozienic do Gniewo- szow a, nie bardzo przyiemna i nic nie znacząca;

wiem źe z całego iey ciągu żadna myśl w xiaże- czce moiey nie pozostała; m o ie teź być, iz maiąc od Kozienic towarzyszkę podroży, nie trzeba b y ­ ło milczyć, i wszystkie myśli m oie powiedziane, uleciały z wiatrem.— Do Gniewoszowa czyli do Gi anicy, bo razem są te dwa miasteczka, m u­

sieliśmy przyiechać bardzo rano ; gdyż dopiero co sie ocknęła gospodyni iednego z domów za- iezdnych tego mieysca; ta skazówka czasu mo­

gła iednak bydź mylną , bo gospodyni warsza­

wianka, i % wielkiego tonu; przekonałam się o tein z iey narzekania na s łu ż ą c y ch , którzy n i­

gdy o niczem nie pomyślą , z serwantki w ro­

gu izby będącey , którey zakm^zone słoiki po musztardzie całą były ozdobą, i z dwóch p o r ­ tretów na b ru d n e y wiszących ścianie, Ieden wy-

15* .

(20)

stawia? ią samą w niedzielnym zapewne ubiorze , z maleńkim synalkiem; drugi godnego iey małżon­

ka w granatowym płaszczu amarantowym axami- tem podbitym. W parg godzin po przeiechaniu owey G ranicy (iedyney za którą byłam) niesły­

chanie długich, bo tak zawsze pomału idą konie kiedy sig do celu podróży doieżdza, zboczywszy z gościńca, stanęłam na mieyscu, skąd do Puław i do innych okolic doieżdzać zamyślałam. Tam mnie czekały serca kóchaiące, życzliwe mi osoby; roz­

m owy, zabawy nasze mało kogo zaiąćby mogły; a lubo dnie w t e m mieyscu spędzone niezatartą pa- migć mi z o s ta w iły , lubo niewiem czy iuż kie­

dy w życiu tak wesoło bawić sig bgdg P prze­

cież ci u których gościłam , tak blisko są ser­

ca moiego, źe o nich mówić nie śmiem. Ten o p is , tobie Anielko przypisany, nie iest prze­

cież dla ciebie samey; iest i dla innych rówien- nic twoich, z których wigksza czgść wcale mnie nie zna. Oboigtnych rzeczy można oboigtnym udzielać, ale co sig serca t y c z e , zasłoną okry­

te bydź p o w in n o , i nie radziśmy uchylać iey dla każdego. Nie weźmiesz mi wigc za z ł e ,

£e nie opisuiąc ci dokładnie wszystkich zabaw i czynności m o i c h , opowiem tylko com cieką-

224

(21)

wego w tamtych stronach widziała, a raczey co m nie iako nieświadomey ciekaw em się zdawało P Iedne m z mieysc które naylepiey w pamięci moiey u t k w i ł y , iest Janowiec prawda , że bli­

sko przez dziesięć dni gdziekolwiek się ruszy­

łam, zainek ten pokazywał mi się, a postać ie­

go tak piękna i wspaniała , los tak smutny , iż żadnym sposobem obojętnym bydź nie m o ż e ; każda niesprawiedliwość serce człowieka p o ru ­ sza, a nawet zimne i nieczułe g ła z y , politowa­

nie obudzić potrafią,, kiedy srogiego i niezasłu­

żonego obeyścia doznaią.— Janowiec iest to Za­

mek bardzo starożytny , po lewey stronie W i ­ sły , na przeciw K a zim ie rza , na wysokiey gó­

rze położony; b y ł on dziełem dawnych i p rze­

możnych w Polsce rodzin , Firleiów , T arłów , Lubomirskich; pierwiastkowo , za Zygmunta I.

przez Piotra Firleia Ruskiego W ole w odę w mnieyszym zbudowany kształcie, powiększonym i ozdabianym przez następnych posiadaczy zo­

stał. Był on iak wszystkie owych wieków zam­

ki' w a row ny, i iakby stolicą obszernego klucza czyli hrabstw a, które rozciągało się o kilka mil yv około , i do iednego należało pana. Przez trzy wieki stał iaśnieiąc coraz nowym blaskiem;

(22)

przed kilku dziesiąt laty sprzedany w raz z ca­

łe ra hrabstwem przez Xięcia Marcina Lubo­

mirskiego, Piaskowskiemu Podkom orzem u Krze­

mienieckiemu, od niego raz ostatni ozdobionym i odnowionym został. Gmach ten okazały i ogro­

m n y dwa maiąc dziedzińce, sal wielkich siecim , pokoiów dziewięćdziesiąt ośm, piękne malowania na ścianach, m arm urow e posadzki, kominki, koT lum ny, przedstawił oku miły i wspaniały obraz zamożności mieszkań dawnych panów Polskich;

takim go ieszcze przed trzynastą laty widziano ; dziś za ś, bez dachu , bez o k ie n , bez podłóg, zdaie się bydź budowlą przynaymniey od wie­

ku opuszczoną ; kawałka żelaza niemasz iuź w całym tym gmachu, m arm urow e posadzki i scho­

d y , kamienne odrzw i, furta z okien, podstawy i wierzchołki k olum n, wszystko to znikło!...

Ani ci wyrazić potrafię, kochana Anielko, bo­

lesnego uczucia iaki ten widok na mnie spra­

w ił; kiedy czas wszystko niszczący budowę ia- z w o l n a obali, kiedy okryić te rozwaliny piętnem swoiem, i widzieć można iak rok za rokiem , kamień za kamieniem spadał, święte uszanowanie serce przeym uie, a widok ten lubo jtasmucaiący, przykrych nie obudzą uczuć; ale

— 226 —

(23)

patrzeć na skutki dobrowolnego i świeżego zbu­

rzenia, widzieć ludzi wyścigaiących czas w sztu­

ce niszczenia, obraz taki oburza , gniewa, i ża­

lem przeymuie. Przechodząc iuź z nieiakiem nie­

bezpieczeństwem przez most z butw iały, w cho­

dząc z trudnością po zniszczonych schodach, własnym oczom wierzyć nie chciałam; nie mo­

głam poiąć iakim sposobem w tak krótkim cza­

sie spełznąć miała kilku wieków praca? a tym czasem to zniszczenie tak złe każde olbrzymim postepuie k ro k ie m , każdy dzień ogromną przy­

nosi szkodę; i pew no w wielu mieyscach na gó­

r z e , ia i towarzysze moi byliśmy ostatni.—

Rysunek tego zamku Świecki na czele Dzieła swego o S ta ro ży tn e j Polsce umieścił; dziś b y ł­

by odm ienny i rom a n ty cz n iejsz y , b o n i e tylko w ew nątrz ale i po wierzchu roz.walin ma po­

stać. Zgadywać trzeba w wielu mieyscach da­

w n y kształt iego, pókoiów iuźby się nikt nie dorachow ał, zelcdwie rozpoznać niektóre m o­

żna. Rozpoznaliśmy iednak salę b alow ą, ]5o ganku dla orkiestry w środku główney ściany b ę dącym ; tam gdzie przed kilkunastą laty cała okolica głośno i ochoczo się b a w iła , dziś spo- koynie dzikie róże i poziomki rosną; iak gdyby

(24)

Przyrodzenie zawsze bogate, i zawsze wszystko oadobić gotowe, zastąpić chciało choć w ten spo­

sób owe źyiące róże i iagody , k tóre tam niegdyś oczy świeżością wabiły. N aw et i ich wielbicieli w ie rn y obraz pozostał, bo niedaleko stamtąd zła­

paliśmy dwóch motylów. Zamknięte starannie w pudełeczku wraz z listkiem różanym, kto wie mo­

że i zamek Janowiecki przetrwaiąp... Są ieszcze malowania na niektórych ścianach w r . 1756 wy­

konane, nie źle się utrzym uiące, pomimo powie­

trza i słoty; w kaplicy niegdyś na pierw sztm pię­

trze będącey, są głowy dwunastu Apostołów wca- }e piękne; 29 Sierpnia zeszłego roku dziewięć z nich ieszcze całych widziałam; w pokoiachi salach także gdzie niegdzie utrzym uią się iako tako ma­

lowania; iest np. w ie d n e y z wieź. gabinet z okna­

mi na trzy strony, w którym wszystkich Bożków Olimpu rozpoznać można ; ten gabinet musiał bydź śliczny; niezmiernie iasny i wesoły , widok z niego ezaruiący; ziednego okna spostrzega się długą perspektywę przez las w yciętą, a na iey końcu ładny pałacyk, rów nie iak i las Z w ierzyń­

cem zwany. Pałacyk ten wystąwił Xiąźe Marcin Lubomirski, ostatni tego nazwiska dziedzic Ja­

nowca w przeciągu kilku tygodni. Pow odem

228

(25)

do tego b y ły piękne oczy młodćy dziewicy. J e ­ den z synów Agusta III. Króle wic, Karol, Xiaże Kurlandzlu, pokochał si§ w słynącey wdzięka­

mi i cnota Franciszce Krasińskiey; ona przea iedno lato bawiła w bliskim bardzo Janowca O- polu, u ciotki 'swoiey Xieźney Lubomirskiey, W o ­

jewodziny Lubelskiey. Xi;jźe Marcin iey pow i­

nowaty a przyiaciel Królewica, chc.-jc go zbliżyć pozornie do przedmiotu cnotliwego lecz 'długo kryć się muszącego kochania, zaprosił' go i z braćmi do siebie na wielkie polowanie; a dogadzaiąc roz­

rzutności swoiey nie tylko sute w y p ra w ił uczty, ale i ten pałacyk umyślnie dla Królewiców w y ­ stawił. Mieszkali w nim przez cały czas łow ów , a Xiąze Karol iak mógł ie przedłużał.— I ten pa­

łacyk dziś zupełnie opuszczony ; w lasku niegdyś na około ogrodzonym, chowano wiele rozmaitego zwierza; dziś i śladu ogrodzenia niema ; kilka ulic z grabiny sadzonych wśród niego, drzewa owocowe kolo domu, świadczą ze to mieysce było przed laty zamieszkałe i ulubione. Tak wszędzie smutne tylko tego co było wspomnie­

nia!.. Będąc po kilka razy w tym lasku żało­

wałam, źe drzewa mówić nie umiei,-]; byłyby mi co powiedziały o piękney Krasińskiego i tkli-

(26)

— ^30 —

wyra K rólew icu... tak pytałam się ich nadare­

mnie, nawet śladu cyfry lub napisu na źadnem znaleść nie mogłam.— W ie d n e y z sal zamku Ja- nowieckiego, miały bydź na ścianach znakomitsze czyny Xiaząt Lubomirskich pięknym pędzlem wyrażone; ale i te nie do rozpoznania5 wiecey tam teraz napisów niśli malowań; niektóre pozo­

stały po dawnych dziedzicach, drugie po zwie- dzaiacych te rozwaliny; czytałam miedzy niemi i cudzoziemców nazwiska. Dawniey pod kaplicą, a teraz w kaplicy iest studnia w kamieniu kowa­

na; niesłychanie miała bydź głęboka; iak świad­

czy napisna ścianie, mierzona w 1S21.roku, trzy­

mała ieszczc 77. łokci głębokości, lubo iuź wte­

dy od 33ch lat zawaloną była. Codzień niemal płytsza się staie, bo nie tylko czas ale każdy przy­

chodzień nowem i gruzami ia zarzuca. Dziwnym iest odgłos rzuconego w nia kamienia, obija się bow iem o twarde boki z niezmiernym łoskotem;

nieświadomemu wydavvaćby się mogło, źe się iakaś część zamku wali, i odgłos ten w zupeł- ney iest harmonii z całościa, gdyż iest prawdzi­

w ie odgłosem zniszczenia... Niedaleko tey stu­

dni była dawniey kuchnia; zaym uią; mieysce trzeciego dziedzińca świadczy o gościnnności da-

(27)

wnych tego zamku Panów. Ognisko w środku b ę ­ dące ogromne; a iak podanie mieyscowe niesie, przy niem przed wiekami dokuczliwego kucha­

rza, kuchciki z wszelką wygodą w całości na roż­

nie upiekli. W ie rz t e m u , albo nie, kochana A- nielko, ale przyznay, źe z tey treści przedziwną moźnaby ułożyć Baladę.—-Cały zamek Janowiec- ki stoi na kamienno wapienney górze; sam z te­

goż kamienia iest zbudowany , a przeto ma do­

tąd iakąś schludną p o s ta ć , i tem mniey znać na nim rdzy czasu. Pod nim kowane są nie­

zmierne lochy; gdzie w najw iększy upał zim­

no dcch zaymuie ; tam mieszczanie z Janowca (bo pod górą na którey zamek stoi, iest mia­

steczko') składy maią mięsiwa i rzeczy. Ogród na powierzchni góry będący, zdaie się źe był clo- dosyć p i ę k n y , chociaż nie zbyt wielki; są ie­

szcze owocowe i dzikie drzewa ; bardzo naw et starą widziałam A k a c ją , może iednę z pierwszych, które sprowadzono do naszego kraiu. Na koń­

cu ogrodu są zabudowania dawniey na staynie przeznaczone; dziś iest to folwarczek którego zowią Mancs zapewne z francuskiego nazwiska Manche. Z Zamku i z całey góry, osobliwie też z owego M anesu widok rozległy i zachwy-

(28)

caiący; na przód W isła w całym swoim maiesta*

cie ; po prawey iey stronie w odległości Puła­

wy, wprost Kazim ierz z rozwalinarni zamku i spi­

chlerzy swoich, drzew i ogrodów bagactwem , kryiący dzisieysze spustoszenie i ubóstw o ; daley pasmo gór różnego kształtu i k oloru, to drzewa ini obrosłych, to białych i nagich, wesołe Pod­

górze, kępy Zastowia i inne, a w odległości Ta­

try , Swięto-krzyski klasztor i góra ; po pra­

w ym zaś brzegu rozległe niw y, łąki, la s k i, ol­

szy ny, sady, ogrody, wiosek niezliczone mnó­

stw o; u samych stóp Janowiec z starożytnym Kościołem i kilku staremi budow lam i, i rzecz­

ka mała Nicciecz dzysta i kreta; w bok drugie pasmo gór, kępami iałowcu i barberysu okry­

tych; iuż czerwieniały wtedy iego iagody, i te góry zdawały się iakby kwiatami wieńczo­

ne.— Piervvszy raz w życiu na takiey będąc w y so k o śc i, nieznanych dotąd doznałam uczuć.

:Nie dziwię sic odwadze i wesołości górali;czło­

w iek dostawszy się na szczyt iaki, pewney du­

m y nabiera; i źe się wspiął tak wysoko, i źe tyle przedmiotów niźey od siebie widzi; we­

sołym zaś bydź m usi, bo wszystko z góry pię­

knem się wydaie; żydzi n aw et Janowieccy zda-

(29)

\

wali mi się porządnićy ubrani. Zszedłszy z góry o- beyrzeliśmy Kościół tameczny, i on ma ciekawo*

ści swoie bogate ubiory i ozdoby; bardzo dawny, Są w n iin groby i figury kamienne T a r łó w , i in­

nych mieysca^tego posiadaczy; iest w nim także prawdziwie drogi i rzadki pomnik. Jest to nagro­

bek położony iednemu z tych ludzi,których pow o­

łanie lubo ciche, iest wielkie; których cnoty źrzó- dłem sąt cnot rodzin całych, iednem słowem Ma- ka.7vtvi.cza, Kanonika Lubelskiego. Przyiazna rq- ka wyryła na tym kamieniu, że b y ł czcicielem chwały Boga, oy czysty m m aiatkiem kościół ten u- bogacił, plebani;j z gruzów podźwignał, b y ł do­

broczyńcy ubogich, oycem poddanych, nauczycie­

lem praw dy, cnoty i ludzkości wzorem, i przez lat trzydzieści cztery iak naytroskliwszyrn Janowiec- kiey owczarni pasterzem; on zaś ieszcze lepieyku trwałey sławie swoiey uczynił, bo pamięć tych wszystkich zalet w yrył w sercach Parafian swoich;

nie każdy wierzy nagrobkom , bo na wielu tyle iest k łam stw a , wreszcie zniszczyć go może świ§- tokradzka ręka, a z n iin i napis uleci; ale takowe ślady wiarę wzbudzaiy i nie tak prędko przem i­

ną. Już blisko dwadzieścia lat iak umarł, a ie­

szcze go prostactw o z uwielbieniem wspomina:

(30)

„O dobrze to się działo za Xiędza Makarowicza;

(powiedział niedawno ieden stary gospodarz;)

„było z umarłym przed smctarz zaiechać, nie tar­

g o w a ł się nigdy broń Boże! o p o g rze b ; zrobił

„wszystko uczciwie iak Bóg przykazał, świece

„zapalił, zaśpiew ał; od bogatszych wziął co mu

„dali, od ubóstwa nic brać nie chciał, owszem

„w sunął ieszcze w rękę pare złotych m ó w iąc :

„Masz moie dziecko, day to dziadowi i babom

„Kościelnym ; boć to ich chleb, niech ci nie

„klną. Ja Bogu dzięka obeydę się bez twoiego

„datku.” Ten szczegół drobny na, pozór, może

■wyraźniey tego Kapłana chwali, od nayszumniey- s z e y m o w y ; nie mniey także zalety iego maluie ów sposób mówienia tamecznych włościan, kie­

dy o cokolwiek dawnieyszem wspominaią zda­

rzeniu: „O to się ieszcze stało za dobrych cza-

„sów, za życia Xiędza Makarowicza!” Możnasz chlubnieyszą pamięć po sobie zostawić? Praw­

dziwy to b ył zwolennik Chrystusa; iak święty Mistrz iego, p rze szed ł dobrze czyniąc; zapewne tez teraz błogo duszy iego się dzieie!...

"W kilka dni po zwiedzeniu Ja n o w c a , byłam w Czarnolesie o dwie mile z tamtąd będącym;

z prawdziwą przyjemnością przebiegłam to miey-

234

(31)

sce, gdzie blisko trzy wieki tem u, mieszkał pier­

wszy z naszych poetów , dobry Polak i człowiek cnotliwy. Niepoiętą iakąś skłonność do^ Jana Kochanowskiego czuię; z pomiędzy wszystkich z wieku Zygmunta Pisarzy, iego naychetniey w y ­ stawiać sobie lubię. On długo b y ł iednym znay- szczęśliwszych ludzi, tak świetną widział Oyczy- znę, tak dbał o' rey sławę, i to w sposób tyle do zdania mego trafiaiący. W czasie kiedy wszy­

stkie oświeceńsze narody pod przew odnictw em Erazma z Roterdam u, m ów iły i pisały ięzykiem Wirgilego, kiedy uczeni Polacy nie daiąc się ni­

komu i w tey sławie wyprzedzić , wydali światu tylu sławnych Pisarzy, lecz własney Oyczyznie tyle wydarli światła, ieden tylko Kochanowski ścierpieć tego nie mógł. Z tegoż samego Czarno- lasa wołał na rodakósv: ź epierw ey powinni bydź' Polakami niśli Łacinnikami, a co cz uł, czego żą­

dał, dowodził tego przykładem; pisał w oyczy- stym ięzyku tak wierszem iak prozą, pisownią Polską poprawił, psalmy śpiewaka Syonu na Pol­

ską lutnię przestroił, swoię nadobną Orszulę u- wie.cznił i na przydom ek Poety serca zasłużył.

Przy tem dobry mąż, nay tkliwszy z oyców, umiar­

kowany w życzeniach, życie iego, pisma śmierć

(32)

sama, dowodzą iak pięknie myślał i iak kochać u*

miał. Przypatruiąc się owey skromney zaciszy, którą on nad zgiełk d w o ra przełożył, sluchaiąc szmeru liści drzew owego lasu, który milszymmu b y w a ł od poszeptów intrygi i pochlebstwa, po­

wzięłam zamiar poznania bliżey tego sławnego Mę­

ża, zebrania iakich tylko będę mogła o nim szczegó­

łów'; zaięta iestem właśnie teraz tą miłą p ra c ą , i kto wic, może nie długo, kochana Anielko czytać będziesz prosty iey owoc. Dzisieysza Pani Czar­

nolasu widać, że także wielce pamięć Kochanow­

skiego szanuie i ceni. Już od dawna dom z mo­

drzewia w którym mieszkał zniszczony, zostały się tylko gruzy fundamentów, i iak podanie niesie, narożney i m urow aneykom naty gdzie naywięcey przesiadywał; z tych szczątków i na tetnże samem mieyscu, ręka tey dobrey Polki udatnąw gotyckim guście wzniosła kaplicę; w mieyscu zaś gdzie stała owa rozłożysta i ulubiona Lipa ieg o , bę­

dzie stał pom nik kam ienny; piękny napis na dom , który on niegdyś nad drzwiami swemi w yrył, i dziś dom Czarnoleski w bok dawne­

go postawiony zdobi; a iakby hołd oddaiąc o- w ey chęci którą miał Kochanowski rozkrze- wienia światła, czgść domu tego obrócona iest

236

(33)

na szkołę, gdzie dzieci w iejskie pod okiem do- b ro cz y n n e y właścicielki, naypotrzebnieyszych nabieraia wiadomości.

Chciałoby mi się ieszcze dodać kilka drobnych szczegółów do tey pierwszey części tego opisu , ale i tak się lękam, czy ich iuż nie za nadto? do­

syć więc będzie na ten raz. W szak praw d a ? ' (Dokończenie w p r z y s z ły m N u m erze nastąpi).

i i .

P O W I E Ś C I .

T r z t L i p y.

W pierwszych dniach poczynahjcey się w io­

sny, w tey porz:jdney wiosce, na tey łączce, nie daleko schludnego d w orku, obok dwóch Lip po­

sadzonych rz ę d e m , z k tórych starsza Augustów pamięta, nad dołem świeżo wykopanym , cóż zna­

czy to grono stoi^cych osób ? Starzec sędziwy młode drzew ko trzymaiąc w r ę k u , raz w Nie­

bo. , drugi raz koło siebie z roskoszą spogląda ; maź w doyrzałym wieku przy nim stoiący, wzro-

T om III. N er X V I I . 16

(34)

ku z niogo nie spuszcza , a dalćy stoią niewia­

sty, młodzieńcy, dziewice, dziatki płci oboiey , siedzi nawet troie niemowląt na ziemi. W yraz saspokoienia i radości na twarzach wszystkich, łzy w niektórych oczach , staranność ubiorów , tkliwą iakąś uroczystość zwiastuni. — Wszyscy milczą,, ale nareszcie Starzec stawia drzewko w dół świeżo wykopany, i tak się odzywa:

„Stoisz obok mnie, kochany Synu! stoisz droga

„żono, i wy lube córki! wieńczy czoło moie nay-

„pięknićysza starców korona, otaczaią mnie dzie- ,,ci mych dzieci! przyszliście wszyscy święcić wraz

„ze mną dzień do którego wzdychałem od młodo-

„ści moiey; dzień, który mnie stawia w iednyrn

„rzędzie z cnotliwym Oycem i Dziadem. Kiedy

„sześćdziesiąt siedm lat temu, Dziad móy równie

„iak ia dzisiay siedmdziesiąty rok skończył, zasa-

„dził pierwszą w tem mieyscu L ipę, bo chciał

„w raz z nią cnotę w dziedzinie swoiey w korzenić.

„On cnocie całe swe życie poświęcił; złączony od

„dzieciństwa z Stanisławem Leszczyńskim, dzielił

„z nim odmienne iego losu koleie, i nie odstąpił go,

„póki go spokoynym i szczęśliwym lubo na ob-

„cym tronie nie uyręał. W te d y wróciwszy do

„skrom ney po Oycach puścizny, osiadł w tey

238

(35)

„wiosce* sy n e m , iedyną pamiątką po zmarłćy od

„lat kilku zonie! T u trudniąc się wychowaniem ie-

„ d y n a k a, polepszeniem by tu włościan, wypłacał

„resztę długu Oyczyzniei Bogu. W te m s c h r o n ie ­ n i u , daleki od intryg i stronnictw ,nie będąc ucze-

„stnikiem szafowanych vv ów czas tak boy nie łask ,'.dworu, nie przyczyniaiąc się w niczem do nie-

„szczęść grożących Oyczyźnie, doszedł spokoynie

„do sędziwego wieku. W dniu kiedy siedmdzie-

„siąt lat skończył, widząc z boleścią gasnące coraz

„bardziey w k r a iu staropolskie cnoty, szerzącą się

„podłość i chciwość, kiedy nie mógł wszystkich

„współziom ków , chciał przynaymniey plemię

„swoie od tey zarazy uchronić. Użył ku tem u

„prostego lecz oraz skutecznego sposobu. Z po­

b l is k i e g o lasu wziął młodą lipę, własną ręką w

„w tem mieyscu dół wykopał, i zawołał iedynego

„Syna; przybiegła wraz z nim hoża synow a, trze­

c h l e t n i e dziecie t.rzymaiąc na ręku; tem dziecię­

c i e m ia byłem; i pomimo tylu lat przeciągu, zda­

cie mi się ieszcze, źe widzę Dziada moiego iak w

„dole w ykopanym trzyma młodą lipę, a z niepo­

j ę t y m wyrazem patrząc na syna i wnuka, tak

„przemawia: „Synu móy, dzień śmierci moiey iuź bliski; iak ia dziś to drzewko, tak ty wkrót-

16*

(36)

,.ce zwłoki moie garść ia ziemi przykryię^z; daleką

„wiec odemnie wszelka chełpliwość i^luma. Ale

„Bóg w dobroci Swoiey chcąc cnocie przedwcze- ,,sney użyczyć nagrody, pozwolił nieskażonemu

„sumieniu b e / samochwalstwa i pychy radować

„sic nad samym sobą. Tego słodkiego uczucia ia

„dziś doznałem, długie pasmo dni moich pamięc ią

„ścigaiąc; to uczucie, tobie synu, w nukom i pra­

w n u k o m moim w nieprzerwanern dziedzictwie

„przekazać pragnę. Kie było zapewne życie mo- ,,ie wolne od błędów ;gdybym drugi raz żyć roz­

p o c z y n a ł , byłbym lepszym bez wątpienia, alem

„nigdy ani się zaparł, ani zbluźnił Boga, nieodstą- .piłem od wiary i przepisów Jego, nie skrzywdzi­

ł e m nikogo; nie złamałem danego słowa , nie

„zdradziłem zaufania, nie opuściłemprzyiaciela w

„nieszczęściu, publiczne dobro zawszeni przekła-

„dał nad własne; nie zmieniałem się za odmien-

„nym wiatru powiewem , nic uwiódł mnie nigdy

„blask wielkości i złota, i dusza moia żadną nie

„splamiła się podłością. Czekam też bez trw sgi

„nadchodzącey śmierci, a na znikaiące życie oglą- ,.Jam się z rozkoszą. Na pamiątkę zaś tego słod-

„ kiego uczucia, sadzę w t e m mieyscu to drze-

„wo, i takie wyrzekam słowa: „Gdy ty, Synu

\

— 240 —

(37)

„ m o y , u p o tobie ten Syn twóy, i synowienay-

„starsi w n u k ó w i praw n u k ó w twoich , doychj

„do wieku mego, obeyrzą się na dni spłynio-

„ne, i sumienie ich będzie pełne takowey iak

„moia radości , wtedy niech w prost lipy mo-

„iey swoię posądzą.— O T y ! W ielki Boże! (za-

„ wołał zginając kolano') p o z w ó l , niech szereg

„cały takich Lip powstanie, i niech w nim źa-

„dney p rze rw y nie będzie!” 'Uczyniły wrażenie

„te słowa na umyśle trzydziestoletniego iuź Sy­

t a ; utkw iły w pamięci trzechletniego wnuka ;

„w czterdzieści lat potem, Oyciec móy idąc cią-

„gle śladem szanownego Rodzica , rów nie iak

„on c n o tliw y , z przyczyny okoliczności kraio-

„w ych trzykroć nieszczęśliwszy , te drugą L ipę

„zasadził, a ia dziś z iednakiem sumienia świa-

„dectwem , w tein tylko' od Dziada i Oyca szczę-

„śliwszy, źe nie ieden Syn, ale liczna otacza mnie

„rodzina, tę trzecią L ipc tu sadzę.” To pow ie­

dziawszy Starzec zgiął kolano, i modlitwę Dzia­

da z skruszonem sercem powtórzył.

(38)

2 4 2

III.

AN EK D O TY P R A W D Z I W E O DZIECIACH.

P R O S T T A G Ł Ę B O K I PO M Y SŁ. t

Czteroletnia Kostunia C. siedziała sobie raz w kąciku, a zatykaiąc uszy obiema raczkami pow tarzała: „Ach! móy Boże! żebym ia też te-

„go nie słyszała! A ch! móy B oże! żebym ia

„też tego nie słyszała!” „Czegóż takiego?” spy­

tała ićy się Matka. „A tego, co ia sobie myślę” ; odpowiedziała dziecina. Luba Kostuniu ! w nie-

■winney twoiey prostocie iakiż głęboki wyiawiłaś pomysł. Iakźe to często własne myśli są natrę- tneini i słyszećby ich się niechciało. W nicspo- koyności, w smutku, mimowolnie ściga nas mysi nieustanna. O! iakby dobrze było, gdyby zatka­

wszy uszy przystępu zabronić iey można!

W Y K R Ę T D Z I E W C Z Y N K I .

Kilkanaście Xiążek w różnych obcych ięzv- Jjach leżało na stole, siedział nad nim poważnie

(39)

dwunastoletni chłopczyk, obchodziła go w koło mała dziewczynka, i zaglądała na Xiązki cieka­

wie. „P różno patrzysz, powiedział iey chłopczyk, nie zrozumiałabyś ich bo nie umiesz obcych ię- zyków.— Widzisz, iak to dobrze posiadać ich kil- ka!” — „M óy Bracie ! odpowiedziała natychmiast dziewczynka, ia mam ieden swóy własny ięzy- czek , i bardzom z niego kontenta.” — T o ^ n ó - wiąc, spoyrzała figlarnie na brata, i z ust koralo­

wych wyścibiła sam koniu szczek swoiego igzyczka

IV.

W Y I Ą T K I DO U K SZTA ŁC E N IA SERCA i STYLU SŁUŻYĆ M OGĄCE.c

W I Ą Z A N I E P O L K I .

Żt w o t c z ł o w i e k a p o c z c i w e g o.

W Y I Ą T K I Z X I Ę G I DRUGIEY.

O śrzedrdm wieka żywota człowieka poczciwego, zw łaszcza o pierw szym postanowieniu iego.

Gdyżeśmy iuż odprawili pierwszy w iek czło­

wieka m łodego,póydziem y do tego, iako gdy czło­

Cytaty

Powiązane dokumenty

W pracy iedyny iest sposób wypłacenia się Bogu, Rodzicom, Oy- czyźnie; do pracy zawczasu wprawiać się

gę swoię obrócił, i dopiero zNowomieyskiey wyieżdżał bram y, kiedy iuż dziatki Rymarza przybiegły dać znać źę się zbliża; pokazał się wnet tłum ludzi

wie brzydka, ani mniey kocham, ani mniey pieszczę; mówię iey wręcz o iey szpetności, ale ię przyzwyczaiam do m yśli, że to nie iest żadnę przeszkodę do

trzeba , a tych szczęściem bardzo mało; rzadko więc kiedy popisać się ze swemi cnotami mogą, i zawsze ich czułość daleko mniey ma wartości od tey, którą

Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi się ieszcze swego pierścionka, kryie go iak może, a każdy go widzi, bo dyamenty iak gwiazdy iaśnieią.. Dziś rano wszyscy

Kiedy przychodzi obierać Króla, urzędnika, przełożonego, szukamy dobrego, poczciwego, sprawiedliwego, a czegóż też w sobie tego nie szukasz, coć się w innych

Ale inaczey się stało, Xiąźe Biskup ze swoią skromnością wiel­.. kim iest Panem, a ia z moim pańskim

czycieli twoich iaho zastępców twey Matki, dla każdego miey Synowską miłość; tych zwłaszcza którzy niezmęczeni, gorliwi, którzyby radzi u- mieigtność swoię