ROZRYWKI dla DZIECI.
NerII. i. L
utego1824.
I.
WSPOMNIENIA NARODOWE.
RYMARZ WARSZAWSKI
POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
W " Warszawie, przy l/licy Freta, właśnie trzy
dzieści lat temu, mieszkał poczciwy Rymarz;
liczny obarczony rodzinę., pomimo nayszczer- szych chęci nie mógł iey wyżywić; mało ma- ięc znaiomych, nie wiele miał roboty, aw o- wym czasie« W krain woynami i ofiarami wy
cieńczonym, drożyzna była wielka. Naysroż- sza więc nędza panowała wdomku iego, kil
koro dziatek wołaięcych nieustannie o kawa
łek chleba, żona z pracy i z niedostatku w przy
kry pogrężona chorobę, stary Oyciec wzywa-
Tom I. N er II. 4
iycy śmierci, aby przestał bydź dzieciom cię
żarem , taki w nim okropny przedstawiał się widok. Nieszczęśliwy Rymarz nie maiyc ża- dney nadziei polepszenia bytu tylu ukocha
nych osób, zaciygnywszy u sąsiadów dłużków nie mało, naglony od wierzycieli, przywie
dziony do rozpaczy został; odszedł prawie zu
pełnie od zmysłów, i powziył myśl wystę
pny zakończenia dni swoich. Uciekaiyc z do
m u, nie chcyc patrzyć ani na Oyca, ani na żonę, ani na dzieci, błykał się po Ulicach Warszawskich, kiedy nagle koło Kościoła S.
Krzyża, obiły się o iego uszy wesołe okrzy
ki. Boles'ne sy dla rozpaczy radości oznaki.
Rymarz wskroś przeięty, zdziwiony, że mo
gli się iesz'cze ludzie na tey ziemi cieszyć, za
pytał się z gniewem przechodzycych, o przyczy
nę tey uciechy? pj--„ Czyż niewiesz? odpo
wiedziało mu głosów kilka, że Naczelnik dziś
„do Warszawy wjeżdża, oto iedzie! ” — Na
c z e ln ik ! Naczelnik! powtórzyło ust tysiące, i wołali: „Niech żyie! Niech źy ie!” — Tłu
mem ludu ściśniony Rymarz stanył. „Dobrze,
„pomyślał sobie, obaczę go raz ieszcze!” i
wkrótce wpośrzód mnóstwa żołnierzy i ludu
pospolitego, uyrzał nadzieię Narodu, Dowód-
53
cg owczasowego powstania. ^Siedział na pię
knym koniu, ubiór iego był wieśniaczy, pro
sta na głowie czapka, ale szlachetna postawa wielkiego Męża zdradzała, broń i śmiałe spoy.
rżenie znamionowały Rycerza, a uśmiech ła
godny o dobroci serca przemawiał. Podniósł oczy biedny Rymarz, i zdarzyło się: iż spo
tkały się z oczyma Bohatera. Przeigty tem weyrzeniem, uczuł w sobie iakby cudownę zmianę; ciężar gnębięcy duszę iego uniósł się , a usta wyrzekły mimowolnie: Kościuszko!,
Tak! minęły iuż te czasy kiedy Bóg sam przemawiać raczył do stworzeń swoich, i sam bez niczyiego pośrzednictwa ulubionych sobie w trudnych przygodach ratował; teraz dobroć swoię i miłosierdzie przejs ludzi dobroczyn
nych objawia; i zdaie się: że sę tacy, któ
rych przeznacza umyślnie, ażeby obrazem Je
go byli na ziemi. Jeśli iednym z tych wybra
nych był bez wętpienia Księże Czartoryski, ieżeli on zaczęł w tem piśmie świetny sze
reg sławnych i cnotliwych Polaków', może mieścić się w tey liczbie, może śmiało iśćza nim, prawy Uczeń i przyiaciel Tadeusz Ko
ściuszko. Jmie iego godne stanęć. obok nay- pigknieyszych Starożytności i Dzieiów naszych
, 4 *
imion, od żadnego prawdziwego Polaka bez roz
rzewnienia i dumy wymówionem bydź nie mo
że. Wzór Obywateli i żołnierzy, przedmiot sza
cunku Monarchów i Narodów, godło tkliwey przyiaźni, skromności, i uczuć nayszlachet- nieyszych, imię to miało ieszczedla pbóstwai nędzy urok swóy szczególny, było lakby za
datkiem ulgi i pociechy; bo Kościuszko lubo nigdy maiętnym nie był, przecież niemal je
dnakowo z bogatemi świadczył; serce czułe i ludzkości pełne, dowcipu mu dodawało; i nie raz tkliwy przebieg, mieysce możności za
stąpił. Ta Zadziwiająca i przemyślna szczo
drobliwość Jego, prawie zarówno z dobroczyn
nością Czartoryskiego sławna, głośna i u ob
cych, gdzież lepiey iak w Oyczyźnie znan<j bydź miała? wiedział też o niey lud prosty, i zaledwie nieszczęśliwy Rymarz wyrzekł imię tego przyiaciela ludzkości, zaledwie spotkał iego weyrzenie, natychmiast rozpacz znikła mu z serca, i obudziła się w niem nadzieia.
Zamiast szukania daley sposobów odięcia so
bie życia, wrócił śpiesznie do domu. „Oy-
„cże! żono! dzieci! zawołał wchodzęc, zakoń-
„czy Bóg cierpienia nasze, Kościuszko iest
„w Warszawie. ” — Kościuszko! powtórzyły
55
klaszczęc w ręce dzieci iuż obeznane z tera, pięknem imieniem, Kościuszko! powtórzyła z słodkim uśmiechem schorzała żona, Kości li
szko! powtórzył Starzec wznosząc oczy ku Nie.
bu; i wszystkich napełniła radość. „Tak, Ko.
„ściu szk o ! mówił z żywościę Rymarz, widzia
dłem go, spoyrzał na mnie! wjechał od Kra-
„kow skiey drogi, na czele woiaków naszych,
„ a lud cały witał ich wesoło. Nie śmiem go
„d ziś trudzić, iuż późno, dopiero co przy
je c h a ł; a ma on ważne na głowie sprawy;
„a le iutro skoro dzień zaświta, pobiegnę do
„n iego , on pewno da nam wsparcie, on ró-
„w nie dobroczynny iak waleczny.” — O za-
„ pewne! zawołał stary Oyciec, idź do niego,
„S y n u ; ieszcze niebyło przykładu, żeby Ko-
„ściuszko, wsparcia komu odmówił; Niewia-
„dom o skęd sposobów bierze? bo poczciwy ,,a nie bogaty... Bóg dobry dla szczęścia
„biednych, dostarcza Mu tey możności. Dzię-
„kuym y Niebu że tu przybył, i cieszmy się
„n ad zieię!” — Tak uczynili, a sen miły zam
knę! im powieki.
Nazaiutrz Rymarz wstał pierwey od słoń
ca, lecz nie pierwey od Kościuszki. Prawe
mu temu Synowi konaięca Oyczyzna swe lo-
sy i dzieci powierzyła; takę M atkę, tylu bra- ci maięc na swey pieczy, znaięc wielkość ta
kowych obowiązków, Kościuszko czuwał. Już go Jiąwet Rymarz otoczortym zastał członka
mi Rady Naywyższey; lecz każdy prosty i u- bogi człowiek tak wolny miał do niego przy
stęp, że i on z łatwościę posłuchanie znalazł.,,
„Czego źędasz? przyiacielu! rzekł do niego ła
godnie”—Wsparcia ! odpowiedział Rymarz kła- niaięc mu się do nóg. „ N ie sęhylay się, móy
„kochany, śmiało opowiedz mi twoię nędzę;
„iam taki człowiek iak i ty .”—„Jestem Rymarz
„ubogi,odpowiedział proszęcy.mam przy sobie
„starego óyca, żonę chorę, i drobnych dziatek
„k ilk o ro , a żadney roboty; zadłużyłem się u
„ sęsiadów, i przy tey drożyznie pewno w krót-
„ce pomrzemy z g ło d u .” „B iedni ludzie!
zawołał Bohater z rozrzewnieniem , aoh! cze-
„m u ź nie iestem bogaty!... W eźprzynaymniey
„ to co mam przy sobie; iest tu czterdzieści
„zło ty ch ; kup tym czasem chleba Oycu, źo-
„ n ie i dzieciom... Więcey ci dać nie mo- , , g ę ! . . ” Wymówiwszy te słowa zamyślił się i zasmucił Męż dobroczynny; ale po krótkiem dumaniu rozweseliła się nagle twarz iego.
„W iesz co? przyiacielu, wyrzekł zradościę,
57
„kiedy nie pieniędzmi , może choć innym spo-
„sobem dopomodz ci potrafię... Gdzie mie-
„szkasz?” — Na rogu Freta ulicy, po leweystro-
„nie.”—Przedziwnie! Narob ię iak nayprędzey
„kilkadziesiąt batoików, takich iak iadący kon-
„n o używać zwykli, niech będą gotowe na
„iutro rano, ia tam przyiadę. Tylko pamię-
„tay! Byway zdrów, niech ci Bóg dopomaga.
„N ie dziękuy, bo niemasz za co, ’’ — Od
szedł Rymarz uszczęśliwiony darem i łagodną tóową Naczelnika, ale zdziwiony zaleceniem iego. Kupiwszy żywności dla rodziny, opo
wiedziawszy iey całą przygodę, wziął się skwa
pliwie do zadaney roboty. Przynaiął kilku czeladników, i na dzień następuiący wygoto
wał kilkadziesiąt batóżków. Stał od rana wraz z Oycem we drzwiach sklepiku; dzieci uwiadomione o obietnicy Kościuszki, biegały tu i owdzie; żona nawet cokolwiek poży
wieniem i radością pokrzepiona, zwlekła się z łóżka, i siadła w oknie by wyglądać zba
wcy swoiego. Nie czekali długo. Pomimo li
cznych spraw i zatrudnień nie dozwoliło ni
gdy Kościuszce serce iego, by zapomnieć miał o nieszczęśliwym którego wesprzeć obiecał.
Jadąc do Okopów, umyślnie Freta Ulicą dro-
gę swoię obrócił, i dopiero zNowomieyskiey wyieżdżał bram y, kiedy iuż dziatki Rymarza przybiegły dać znać źę się zbliża; pokazał się wnet tłum ludzi iezdnych i pieszych, widzieć się dał i Naczelnik. Otaczał go poczet niema*
ły pierwszey Szlachty w k raiu ; kwiat Polskiey młodzieży garnęł się pod clioręgwie iego z ta
kim zapałem, z takę. miłościę, iak gdyby pod skrzydła Oyca. Kościuszko poznał zdaleka Ry
marza, a gdy doiechał do iego sklepiku sta
nął; zatrzymali się wszyscy, pytaięc się cze- goby ŻĘidał?— „ T u mieszka Rymarz, odpo
wiedział, i robi batożki, chciałbym iedenku- ,,p ić !” — I kazał pokazać sobię kilka do wy
boru. Przyniósł pęk cały posłuszny Rzemie
ślnik, i podał m u go z uszanowaniem. „ Na-
„kryy głowę, rzekł Naczelnik, a potem wey-
„ dzietny w ugodę. Cóż chcesż za taki bato-
„żek? dodał bioręę iedeu i probuięc go,—■„
„Co łaska, Jaśnie Wielmożny Panie’’ odpowie
dział pomieszany, — „ Niómąm czasu się tar-
„gow ać, mówił daley Kościuszko, przyim to,
„przyiacielu! ” I dał m u ośmiozłotowego ta
lara.— Rymarz chciał zdawać resztę, Naczel
nik nie pozwolił, a obracaięc się do towa
rzyszących mu, rzekł: „Wierzaycie mi,M ości
59
.Panowie» że walny batożek. ” To powdedzia- wszy zaciął nim konia, i mszył." Wszyscy, którzy z nim byli, zaczęli także kupować so
bie batożkii Byli to sami Polacy, żaden nie dał mniey iak talara, a było wielu takich, co i więcey dali, W kilku minutach brakło ba
tożków; ci dla których nie stało, zamówili sobie takież same na dzień następuiący; poie- chali potem wszyscy za Naczelnikiem, a Ry
marz został odurzony. W pierwszych chwi
lach nie mógł poięć iakim cudem, w tak kró
tkim czasie kieszenie iego, kapelusz i ręce na
pełniły się srebrem i złotem; zebrane pospól
stwo, dzieci, żona, Oyciec, sęsiedzi stali ró*
wnieź odurzeni. „To prawdziwie Kościuszki
„sprawa! zawołał nareszcie głos ieden,tak to
„on przemyślnemi sposobami dobrze czynić
„u m ie, tak władzy swoiey nad umysłami u-
„żyw a! Niech żyie!” krzyknął, Niech żyie!” i ppwtórzyło mnóstwo całe.
Sława, która naydrobnieysze czyny wiel
kich Mężów rozgłasza, rozniosła wkrótce po Warszawie przygodę Rymarza, mnóstwo ta
kich batożków rozprzedał, wiele osób i inną
zaczęło mu dawać robotę, i wkrótce m a j
teczek zebrał, Żona mu wyzdrowiała, Oycu
kilkanaście lat życia przybyło, długi popła
c ił, dziatki •wychował, a Kościuszko w pó- źnieyszych kraiu i własnych niedolach, kie
dy tułaięc się po obcey zie m i, w p r z y ia ź n i, w sum ieniu i w nadziei szukał iedyney pocie
ch y , wspom inai§c na liczbę szczęśliw ych, któ
rych w dw óch częściach świata u czy n ił, nie raz zapewne m iłego doznał wzruszenia, ra- chui^c m iędzy niem i Warszawskiego Ryma
rza.
— 6 i —
II.
P O W IE Ś C I .
LISTY MONISI ***
DO
- FKZTIACIOŁKI SWOlEY KAROLINY a 0 *
z W arszaw y ao. Lutego.
Wyiechałaś, droga Karolino, i to na same Ostatki! wielka szkoda! tak nam dobrze było razem! tak mi się długim tydzień od twego wyiazdn wydawał! Już teraz, nie będę się tak wybornie iak przy tobie bawić! Nie do
bra twoia Mama, że zawsze w tey Litwie ma interesa. A właśnie iakby na złość niezmier
nie częste dziecinne bale; iuż były dwa w tym tygodniu; W ostatni wtorek będzie bal u nas, także dziecinny, ale cała Warszawa na niego zaproszona. Stróy mi robi§ prześli
czny, bo to będzie bal Kostumowyz będę ubra
na za dawnę Polkę, Włodzio za Polaka, Fra
nia i Emilka iak Krakowianki. Mama ieździ codzień do Kupców, i różne zwozi towary.
Jaka szkoda że ciebie tu niema, miałybyśmy
pewno iednakowe stroie... Tak mam temi
"balami głowę zaiętę, że lekcye ieszcźe go- rzey iak za zwyczay idę, a Tacie znowu dzi- siay bardzo wiele Księżek przynieśli^ i mnie się niektóre dostały. Wiesz, że Tata chciał- by koniecznie, żebym ia tyle umiała iak on.
Ziednych Dzieł kazał mi treść wycięgnęć, z drugich wypisać niektóre wyiętki; niewiem czy to potrafię, i kiedy do tego czas znaydę?
chyba koło Wielkiey Nocy, Mam także no
wych nót mnóstwo, których nie gram i dzie- siątey części. Jednak zaczynam nabierać tro
chę więcey gustu do Muzyki, od czasu iak Panna D ,... lekcye mi daie; ona tak pię
knie gra sama że zachęca; ale cóż kiedy to nic nie przychodzi bez wielkiey pracy? a ia do pracy nie stworzona. Panna D ... mó
w i, że clicęc dobrze grać, trzeba się kilka go
dzin na dzień wprawiać; dziękuię za tę ła
skę! Wreszcie cóż nam Panom po Muzyce?
gramy iedynie żeby też grać; i ia iak póydę za męż, będę zapraszać do siebie naysławniey- szych Artystów, będę ich słuchać, ale żebym miała sama się męczyć, tego potrzeby nie wi
dzę. 1 z rysunkiem podobnież uczynię; bo i ten nie łatwo mi przychodzi; prawie zawsze
Metrowi? wszystko za mnie robią; ianiemam
6Ś
talentu, i nic dziwnego! Bóg sprawiedliwy, u- hogimdał talenta, bogatym pieniędze- Jednak Mama życzy sobie koniecznie żebym rysowa
ła; mówi że to z czasem przyidzie; i dla te
go prócz tych dwóch Metrów, których mia
łam do miniatur i do drzew, ieszcze mi trze
ciego do kwiatów przyięła; to iuż ich będzie ogółem ośmiu, ieden do tańca, drugi do mu
zyki, trzeci do polskiego, czwarty do fran- ęuzkiego, pięty do angielskiego ięzyka, i trzech do rysunku. Wielkie szczęście że nie wszyscy codzień przychodzę, bo niewiem iakbym so
bie dała radę; często się też zdarza, osobli
wie w zapusty, że bilet wzięwszy odcho
dzą; nie sposób wszystkiemu wystarczyć.
Jednak to moia Karolino, wygodnie bydź bardzo bogatym, pamiętam że iak u was był ten balik dziecinny, to i ty i siostry twoie i Mama byłyście niezmiernie zaięte; my zaś wcale nie. Już za trzy dni ma bydź ten wiel
ki bal, tylu rzeczy, tyle stroiów potrzeba, my o niczem nie wiemy. Tata się trochę kręci, sześć naszych kobiet szyie w gardero
bie; trudnieysze szczegóły robię u Modniarek;
Marszałek i Kamefdynery rozmaite rzeczy od
Kupców znoszę, Mama gości przyimuie któ-
rych zawsze mnóstwo bywa, a ia cały dzień z Metrami albo w Salonie. ■ Lecz niepoymuię dla czego przy tem wszystkiem M amai Tata niezmiernie są smutni ieszcze bardziey iak przy was. Póki są goście, to weseli, ale kie
dy sami, to niech Bóg zachowa; dziś właśnie rano zastałam Mamę płaczącą, Tata chodził zamyślony po pokoiu; chcąc ich rozerwać, poka
załam im śliczny#szal tyfty kowy, który iedna ko.
bieta na przedaż przyniosła. Mama i patrzyć na niego nie chciała; Tata wyszedł i zam
knął drzwi z trzaskiem; iednak po obiedzie.
przywołali kobietę, i Mama szal kupiła. Da
li iey iakieś stare srebra brzydkie, i pierścień bryliantowy, okropny antyk. Mama powiada że ten szal iak znaleziony taki tani; sześć
dziesiąt dukatów rachowała go sobie ta ko?
bieta, a ogromny, i prawie nowy. Często także, bardzo często, .ia.cyś Ichmoście i ia
kieś Jmoście się schodzę; Tata kiedy tylko może zmyka co tchu przed niem i; a choć czasem iest w dom u, każę mówić: że go niema.
Jedna kobieta osobliwie, codzień przychodzi,
iak ią Tata zobaczy, zawsze zblednie, tak
się zm iesza!... — Ach! żebyś wiedziała iak
Frani ładnie w Krakowskim ubiorze? Emilce
65
nie tak to śniada, i mnie dosyć do [twarzy w moim kołpaczku; a co Włodzio, to do ziedze- nia w swoim polskim stroiu; taki poważny, taki wspaniały! prawdziwie na wielkiego Pa
na iuż wygląda. Nie zawstydzi naszego rodu.
Nie kaźdyby dzieci swoie tak ubrać potrafił!
Mama wzięła za 30 dukatów samych korali u Jubilera, a co inne rzeczy kosztuig? Ręczę że nikt nie będzie tak suto iak my ubrany;
nic dziwnego, bo też i bardzo mało będzie nam równych!... O szkoda! leszcze raz szko
da ! że ciebie tu niema! z tobę chętnie była
bym w parze; prawda,* że nasz maiętek nie iednaki, ale urodzenie, prawie takież same; a wreszcie przyiaźń naszych Matek i nasza....
Byway zdrowa! przyszedł iak na złość ów Metr od kwiatów; wielkębym miała ochotę go od
prawić i dać mu bilet, lecz pierwsza lekcya!
wstydzę się. Byway więc zdrowa, kochana Karolino, pisuy do twoiey Monisi.
LIST DRUGI.
Z W a rsza w y L u tego w Sobotę,
Już tedy i po naszym balu. Sławny był.
Cała Warszawa ma dotęd cuda o nim pra
wić. Że było suto i wspaniale to nie sekret;
do białego dnia tańcowali; ale nasze stroie wcale nie były naybogatsze; znaydowały się na nim dzieci daleko kosztowniey ubrane, i jeszcze iakie dzieci! A przed balem co się działo to strach! Wystaw sobie, że nasz ku
charz Francuz upił się, i niewiem co poro
bił, ale całą kolacyą popsuł, naykosztowniey- sze rzeczy, wszystko zmarnował. Tata mu- siał co tchu drugą kolacyą u Szowota obsta- lować, ledwie się podiął, i to za niezmier
ne pieniądze. Pożyczyli kilka źwierciadeł od Kupców, dla większey salonów ozdoby, i chło
piec kredensowy zawieszając stłukł naywię- ksze. Kamerdyner Taty powiadał, że to na siedmdziesiąt dukatów szkoda.— Bardzo rzecz piękna dawać bale, nawet koniecznie wypa
da takim Panom iak m y, ale ci się przyznam, moia Karolino, że to kłopot wielki. Biedna Mama tak się tym Kucharzem, tern źwiercia- dłem zgryzła, a potem przystrajaniem stołów tak się umęczyła, że aż zasłabła; leżała całe poobiedzie, i dopiero wstała na dwie godzi
ny przed balem. I co szczególnego! iesz- ćze nigdy tylu tych Jęhmościów nie było co W ten dzień! Tata, który zawsze taki dobry, lednego z nich ze schodów zepchnąć kazał;
mu-
■ \1 t 67
ttiusiał też to bydź w aryat, bo historye w y
gadywał na nas, że bale wydaiemy. A iemu co do tego?.. Jak sig goście zaczęli zjeżdżać, wszystko sig uspokoiło i iuż było dobrze.
Po Mamie nie znać było ani słabości, ani kłopotów , taka była ładna i upFzteyma. Sły
szałam mówięcych, iż nikt ieszcze tey zimy takiego nie dał Balu. Dzieci naracbowałam do d w u d ziestu , starszych osób nierównie wigcey; ia też tylko i W łodżio cośmy tro chę tańcowali. Erpilka i Frania szczególnie raz Mazurka poszły; bo się niemożna było dzieciom przed słusznemi Pannami, a oso
bliwie przed Mężatkami do koła docisnąć.
Przynaym niey żeśmy mieli Wyborny pod
wieczorek i ananasy, winogrona, wszelkie o- woce, cukry, ciastka, lody; Frania sig tak naiadła, że ieszcze na żołgdek słaba. Co ko- lacyi to żadne z nas nie doczekało, a miał Szowot pysznie w ystępie; iak się tylko inne dzieci rożiechały, natychmiast Frania i Emil
ka spać poszły; ia iako naysłarsza cliciałam zostać z Włodziem do końca, ale niemogęc tańcować, usnęliśmy szczęśliwie na stołkach....
Lecz o czem zapominam. Ach! żebyś wie
działa iakę ia miałam parę! Wystaw sobie
Tom I. N er, II, 5
że na tym Balu, obok naypierwszych w kra
ju osób, obok całey elegancyi, były cztery figury, których nikt nie znał. Oyciec, Matka, i dwoić dzieci, dziewczyna i chłopiec. One to były z nami w parze, i nierównie kosztow- niey od nas ubrane. Pomimo tych wszyst
kich świecideł i kleynotów, wszystko czwo
ro okropnie wyglądali, bez żadnego tonu, bez źadney edukacyi: każdy sig o nich py
tał? i dziwił sig bardzo dowiedziawszy sig o ich nazwisku. Tata zaś i Mama niesłychanie byli dla nich grzeczni; mnie i Włodziowi
*kazali sig zaprzyjaźnić z ich dziećmi ; a nie
znośne dzieci, o samych pieniądzach gadały.
Przyznam ci sig że mi bardzo było przykro w takiey bydź parze. Już to prawdg mówigc, iakiś nieszczgśliwy był ten Bal; nie tylko Frania ale i Mama od niego słaba, a Tata o- kropnie zmizerniał. Mnie samey nadzwyczay- nie smutno; może dla tego że Post; a nay- pewniey dla tego że ciebie tu niema. A kie
dy wrócicie? moia Karolino, donieś mi. Tg- schno mi bardzo bez ciebie; niemam nawet z kim otwarcie pomówić; Mama zawsze za
trudniona albo słaba; Włodzio rad nie rad siedzi nad naukami, Frania i Emilka jeszcze
9
— —
małe; wracayże prędko, Karolino, do szcze
rze kochaigcey cig Monisi.
LIST TRZECI.
z Warszawy 13 Kwietnia we Wtorek.
Już sześćitygodni nie pisałam do ciebie, droga Karo bom była bardzo chora. Wszy- scySmy mieli odrę; ia zaczęłam, naymocniey i naydłużey chorowałam; dotęd nawet biorg lekarstwa, kaszlę ieszcze, oczy mnie bolę, i niezmierniem osłabiona. Kochana Mama! Co też z nami miała biedy ! ale Panom to i o zdrowie łatwiey iak innym ludziom; dwóch Doktorów codzień u nas po dwa razy by
wało, trzymali nas iak w piecu; a cośmy le
karstw wyżyli — to nie do- poigcia; musieliś- my koniecznie ozdrowieć. Bardzo mi smutno Post zszedł. Dopiero onegday w pierwsze Święto Wielkanocne wyszłam do Salonu; pa
radne było u nas Święcone; mnóstwo ludzi!
lecz cóż ? kiedy były i owe nieszczęsne fi
gury; a tak duszno, żem mocnieyszego ka
szlu dostała;, i teraz Bóg wie kiedy wyiadg na powietrze i w Kościele będę. Dopiero to
w słabości prawdziwie uczułam iak źle, że
ciebie tu niema! okropniem sig nudziła; a żebyś wiedziała iakie dziwne i smutne sły
szałam rzeczy ? Kobiety nasze pilnuięc mnie, historye między sobę gadały. Myślały pe
wno źe ia śpię, a ia dobrze wszystko sły
szałam. Mówiły źe my iesteśmy prawie ubo
dzy;' że nic nie mamy prócz długów po u- szy; że iak Tata z Mamę dłużey tak wspa
niale żyć będę, to wyidziemy na gałgany.
Poczciwa nasza Bona aż płakała przy tey roz
mowie. Niezmierniem się tóm zmartwiła, ale nicem się ich nie wypytywała, bo wóesz że Mama zabrania wdawać się ze sługam i; uło
żyłam sobie, iż skoro wyzdrowieię, zaraz Ma
my się zapytam? ale nie przyszło do tego;
i wreszcie muszę to bydź bayki. Wszystko tak iest u nas iak było dawniey; tyle, słu- żęcych, tyle koni, takie obiady, takie wie
czory; Metrowóe iuź rozpoczęli'lekcye; Ma
ma się zawsze tak pięknie ubiera, Tata księ- żki i obrazy skupuie. Bayki więc kobiety kleciły; ale to pewna, że Mama i Tata co
raz smutnieysi; zapewne z iakiey inney przy-
czyny^ bo gdzieżby to bydź mogło, żeby my
kiedy bogatemi bydź przestali? Żegnam cię,
luba Karolino, kończyć muszę; ćmi mi sig
— 7l —
w oczach; hyway zdrowa. Dzigkuię ci za twoie listy. Były moig. pociechy w słabości.
LIST CZWARTY.
Z * * 15 Maja> w Sobotą.
Znowu miesigc upłyngł, a iam do ciebie nie pisała. Nic niewiesz, że od dwóch tygo
dni iesteśmy u siebie na wsi. Tak my dzie
ci osłabione byłyśmy po tey odrze, ia szcze- gólniey, że się Doktorowie suchot obawiać zaczęli, i kazali wyjechać ze mng na świeże powietrze. Mama natychmiast przywiozła nas tutay; z samych .Doktorów namowy, zaprze
stałam wszelkich lekarstw, chodzę tylko w iele, rano wstai^, piie mleko, i znacznie do sił przy
chodzę, iuź nawet tyć zaczynam. Bardzo nam
tu wesoło, chociaż na w si, bo czas śliczny,
i gości mnóstwo. Wiesz że nasza wieś nie
bardzo od Warszawy daleko, zjeźdźaig się
więc codziennie; i nawet ci Jchmoście przed
klórem i Tata radby uciec, i tu do niego tra-
fiaig; ale on mało co w domu siedzi. Nie
wiem iak się to stało, żem do ciebie przez
te dwa tygodnie nie pisała, bo na okazyach
do Warszawy nie zbywa; codzień Marszałek
wysyła furę po kuchenne potrzeby, po pie-
I*
traszki, szparagi, ęałaty, i t. p. rzeczy, bo tu nic niema. Ogrodnik Francuz nie dba o te drobiazgi. Ale za to bardzo ładnie; ogród An
gielski niezmiernie się rozkrzewił; nie pozna
łabyś klombów takie gęste; teraz prawdzi
wy gaik w tem mieyscu, gdzie nasza kana
pka; prawie ieszcze cała, i litery na drzewach znać dobrze. Szkoda tylko że kanały które Tata kopać kazał, zarosły, a wiatr Altankę Chińską wywrócił, i ten most napowietrzny zerwał. T u iakieś okropne muszą bywać wia
try , bo i stodoły, i obory i chałupy się wa
lą. Oranźerya śliczna, tysiące iest nayrzad- szych roślin i kwiatów, Do końca Czerwca tu zabawiemy. Cieszę się niezmiernie. Czas piękny, tak zielono; iuź bzy kwitną, Żadnych niemam lekcyi, bo ipi Poktorowie odpocząć kazali; czytam tylko te książki, które mi T a
ta dał ieszcze \y Zapusty, i trochę więcey ro boty robię; iednak ten kobierczyk ieszcze nie skończony; przyznam ci się że nie lubię ba
wić się igłą; zdaie m i się zaraz żem słu
ga- W łodzio także mniey się uczy i bardzo z tego kontent; wiesz że on nie cbce przykła
dać się do niczego; mówi zawsze i słusznie:
„Bgdę Panem, będę bogatym, obeydę się bez
n au k i.” Będź zdrowa, kochana Karolino. Kie
dy też i tutay te nieznośne figury tra fiły ; przyiecliały; Mama innie wołać każę, żebym sig z ich dziećmi bawić przyszła. Muszg iść i ciebie porzucić.
LIST PIĄTY.
2 0 . Czerwca w Niedzielę,
Już też teraz nie własnę. ale twoią w inę nie pisałam tak długo do ciebie; może m n ieiu ż nic nie kochasz; ieszcze pp odrze żadnego listu od ciebie nie odebrałam, a iuż trzeci piszg.
To wcale nie pigknie. Za pokutg słów tyl
ko kilka odemnie odbierzesz. My za trzy dni wracamy do Warszawy z całym taborem; zbli
ża sig ten nieszczęśliwy S. Jan, który co rok wszystkich tylu kłopotów nabawia. Jakem dziś Mamie wspomniała, że iuż ten dzień bli
sk i, tak zbladła, żem sig aż przelękła. Tata od czterech dni w W arszawie, przez cały czas pobytu naszego na wsi mało w domu gościł;
ieździł cięgle, iak słyszałam po pieniędze. O- biecałam że móy list krótki będzie; dotrzy- muig obietnicy, bo doprawdy że sig gnie
wam. —
LIST SZÓSTY.
z Warszawy
25.
Czerwca w Piątek.Acli! moia Karolino! co się też wczora u nas działo! niewiem doprawdy iak ci to opisać potrafię? Przyjechaliśmy tu. koło południa; o- kropny był nasę przyiazd. Stanęliśmy przed naszym pięknym pałacem* Tata blady i po
mieszany wyszedł naprzeciwko nas: ,,Toś
„się zminęła zmoim posłańcem ? biedna żono ! powiedział do Mamy, wysadzając ię z karety,
„próżne sg. wszystkie moie zabiegi!’’ Dopie
ro wszedłszy dQ domu zrozumiałam co te słowa Taty znaczyły? Ach! cóżeśmy tam zo
baczyli!.. W ystaw sobie te ogromne salony i pokoie tak pięknie umeblowane, zupełnie ęaołoęone i puste, łóżka, dwa stołki drewnia
n e, i stół kuchenny, to w sypialnym pokoiu.
stało. Owe kanapy, bióra, szafy machonio- w e, te bronzy, kolumny, alabastry, m arm u
ry , wszystko znikło; zwierciadła, obrazy, dra- perye pozdeymowane, same ćwieki i dziury w murze pozostawały, Moie nawet rzeczy; ów ła
dny stoliczek, owa szafeczką od twoiey Mamy, nic tego niem a!.., Mama zobaczywszy te stra*
szne pustki, oprzeć się aż o ścianę m usiała,
bo byłaby padła; my dzieci pytałyśmy się
75
w szystkie:„ Cóż się to znaczy?”— „N ieby-
„ ły te rzeczy nasze, odpowiedział nam T ata z okropnym uśmiechem, ci do których nale
c i a ł y , odebrali iako swoie!” Jak t o ? ” za
wołałam zdziwiona. „ T a k ! tak! odebrali ia-
„ k o swoie! nic naturalnieyszego!” I to mó- więc rozśmiał się jeszcze okropniey, i spoy- rzał na nas takiemi obłękanemi oczyma, że- śmy się wszyscy zlękli. I Włodzio i Frania i Emilka przytulili się do łóżek, poszłam i ia z niem i, a widzęc ie Mama płacze, i my płakali. Tata chodził szybkim krokiem po pokoiu, i sam do siebie iakieś niewyraźne m ówił słowa; to było okropnie; ale wnet in
na scena następiła. Zaczęli się schodzić, Bóg wie nie iacy Jchmoście; kupcy, mpd.niarki, m etrow ie, rzemieślnicy, przekupki i in n i; Je
dni prosili, drudzy wołali, żeby im Tata od
dał ich pieniędze; byli tacy, którzy nawet o- krutnie klęli, aż dreszcz przechodził słucha- ięc. Jedna kobieta mnie niezmiernie rozczu-.
liła ; (ta sama o którey ci raz pisałam) przy
szła do tego mieysca gdziem stała, zaczęła mnie całować w nogi, i mówić: „N iech się
„Panienka za mnę wstawi. Rok temu, poży.
,, czy łam Wielmożnym Państwu krwawo ze»
„Brane sześć tysięcy złotych; Pan dał mi sio-
„wo i zapewnienie na piśmie, źe na zawoła-
„nie moie odda mi tę summę. Już od pół
„roku prawie codzień tu chodzę, i błagam
„ g o ; ieżeli mi w trzech dniach nie odda, zgi-
„ nę! bo dworek z ogrodem trzymam na Gę-
„siey Ulicy w arędzie, iak się nie wypłacę,
„wypędzi mnie Właściciel, i z ośmiorgiem
„dzieci, osigdę na bruku.” Płakała niezmier
nie to mówigc; i mnie tak serce ścisnęło, żem wyiść z pokoiu musiała. We drzwiach spo
tkałam się z naszg szafarkg; iuż wytrzymać nie moggc, spytałam iey się: „C o się to zna-
„czy ? Kto tak wszystko pozabierał? Co to
„ z a ludzie?” — „W ierzyciele, odpowiedzia
ła mi spokoynie, zwyczaynie iak na Swię-
„ t y Jan, to prawie tak co rok bywa; cży
„Panna nie pamięta? tg razg trochę gorzey,
„a le to nic nie szkodzi. Pan dostanie zkgd
„pieniędzy, odda im ; nakupi mebli, obrazów,
„ i będzie wszystko dobrze!’’ Pocieszyły mnie te iey słowa, i zeszłam na dół do ogródka.
„Prawdę mówi Szafarka, pomyślałam sobie,
„ia k zapamiętam, zawsze ten Święty Jan o-
„kropny! ludzie różni się schodzę, clicg pie
n ię d z y ; Tata się gniewa, Mama płacze; przez
77
„czas iakiś nie tyle sobie i nam sprawiaię,
„ n ie tyle rzeczy skupui§, mniey bywa gości,
„ale potem wszystko wraca do dawniego po-
„ r z ę d k u ,i do samego Czerwca ani wzmianki
„ o Świętym Janie. Pewno to samo i w tyra
„ro k u będzie.’’ Kiedym się tak pocieszała, W łodzio, Frania i Emilka przyszli do ogród
ka; z początku byliśmy sm utni, ale ogródek taki ład n y , tyle róż i innych kwiatów że- śmy się rozweselili. Nabiegawszy się, wró
ciliśmy do pokoiu. Już nie-było nikogo z ob
cych. Tata niemiał obłąkanych oczów, Ma
ma nie płakała, owszem iak^ś wyraz szcze- gólney radości iaśniał na iey twarzy.,, O !iuź pewno maię pieniądze!” szepnęłam do Wło- dzia, Tata nam dał znak, żebyśmy wyszli, i długo ieszcze z M am j rozmawiał. Przyszedł potem Pan T * * ten Praw nik, którego Tata tak szacuie, naznosili mnóstwo papierów, pi
sali, radzili. Mama wyszła do nas i powie
działa: że poiutrze raniuteńko poiedziemy do Krakowa, Niewiem wcale po co tam poie
dziemy? ale wiem że się cieszę, bo wszelkie podróże bardzo lubię; a wreszcie ani sposo
bu tu mieszkać, póki Tata nie wymebluie
dom u na now o; teraz niema na czym siedzieć,
i ia ten list piszę do ciebie na kuchennym stole. Tak cebulg śm ierdzi, źe’ledwie wytrzy
mać mogę.:. Ale, ale, przepraszam żem się gniewała na ciebie, kochana K arolino; zaległy wasze listy na poczcie, dwa razem oddała mi Mama. Już cię nigdy posędzać nie będę, i skoro staniemy w Krakowie donieść ci o tern nie omieszkam.
f Dokończenie w naslępniącym N um erzeJ
LEKARSTWO NA PRÓŻNOŚĆ.
Trzynasty rok skończyła młoda Felisia, i bardzo była ładna. Twarz miała drobuę i okręgłę, płeć pięknę, oczy duże czarne, w ło
sy iasne, kibić kształtnę. Od dzieciństwa wi
dać było że tak ładnę będzie, od dzieciństwa też nasłuchała' się pochwał, i bardzo wysoko swoię piękność ceniła. Modne suknie i ka
pelusze, więcćy od księżek ię zaymowały, i była gotowa pół godziny stać przed zwiercia
dłem , i przypatrywać się sobie. Nie podo
bało się to wcale iey Matce; pragnęła, żeby
córka wyżey kładła piękność duszy nad pię.
79
"A *
kność ciała, i nierównie więćey nad iey na
byciem pracowała. Ile razy obaczyła Felisię nadto długo ubiorem zaięty lub spotkała iy przy zwierciadle, tyle razy strofowała iy mo
cno; lecz te przestrogi nic nie pomagały ; dziewczynka nie była ani robotny, ani w na
ukach pilną; kiedy tylko na chwilę została sama w pokoiu, na tychmiaśt się radziła wiernego .wdzięków swoich malarza; a cho
ciaż naywięcey było osób, znalazła przecież porę spoglądania choć bokiem w zwierciadło.
Już nieraz kiedy iy Matka łaiała, że się nie przykłada do roboty, do gospodarstwa, do nauki, odpowiadała z dumy: „N iechsię Ma
ma o mnie nie troszczę!,, Już słuchała z u- podobaniem pochwał, które męzczyzni dawać iey zaczynali; iuż iey było przykro kiedy pięknieyszy od siebie osobę postrzegła; iuż nareszcie próżność wielkie w iey sercu postę
py czyniła, gdy Oyciec wynalazł lekarstwo na tę nayniebezpiecznieyszy dla młodey pa
nienki chorobę. — Felisia zaproszony została na wieczór tańcuiycy; ubrali iy bardzo ła
dnie, wiedziała że iey dobrze w tym ubio
rze, i byłaby chciała z duszy przeyrzeć się
od stóp do głowy, i przypatrzyć się sobie. Ale
w całym domu w iednym tylko gabinecie tak duże było zwierciadło. Zgadł Oyciec ie- Szcze rano, źe ubrawszy się, Felisia zaźęda w niem się przeyrzeć, zgotował więc pota
jemnie stosowne). dla niey naukę. Dziewczyn*
ka nie wiedzęc o niczem, upatrzywszy chwi
lę w którey sędziła, że nikt na nię nie pa
trzy, bierze świecę, idzie do gabinetu, i za
wczasu się cieszy na miły widok, który się iey oczom przedstawi. *Zatrzymuie się przed zwierciadłem, spoględa, lecz cóż widzi? za- e miast kształtney swoiey postaci, okropnę tru-
pię głow ę, a pod nię ten napis:
Jaką iesteś — taką byłam;
Jaką iestem —? taką będziesz.
Felisia się zlękła, i krzyknęła; Oyciec cza- tuięcy za drzwiami gabinetu, wszedł na iey krzyk i roztrppnemi uwagami wzmocnił u- czynione w rz e n ie .— Felisia na wieczorze na który wkrótce poiechała, słuchała z oboię- tnościę dawanych iey pochwał; gdyż tkwiły w iey pamięci te słowa: Jaką iestem — taką będziesz; nie śmiała spoyrzeć w żadne zwier
ciadło, bo zdawało iey się, że wkażdem tru-
pię głowę obaczy; i od tey chwili zaczęwszy
się zastanawiać, uznała: iż byłoby szaleństwem
naywiększę przywięzywać cenę do wdzięków które późniey czy prędzey zniknę. Nie po- gardzaięc więc urodę ciała, wzięła się szcze
rze do ukształcenia duszy, do ozdobienia u-
mysłu, do roboty, do gospodarstwa; i dziś
iest z liczby tych rzadkich Niewiast, które
przykładem serca uym uię, oczy wdziękiem
pieszczę.
Z l i t
ANEKDOTY PRAW DZIW E o DZIE
CIACH.
KAROLEK.
Trzech letni Karolek poszedł z rodzicami na daleką przechadzkę. Rodzice rozmawiali z sobę, a on iak mógł tak przyśpieszał kro
ku żeby im nadużyć. Zmęczył się bardzo, i miał wielkę ochotę, żeby go kto wzięł na ręce. Tomasz lokay za Państwem idęcy by- naymniey się tego nie domyślał; widzęc to cbłopczyna, ruszył po koncept do głow'y, wszedł w rozmowę z Tomaszem, i nareszcie mu powiedział:. „Móy Tomaszu, spytay mi
„się teź czy mnie rlogi bolę?,, Tomasz usłu
chał i spytał się w dobrey wierze: „Czy bo-
„lę Pana Karola nogi?” — „Oy bolę! b o lę !’’
odpowiedział niemal z płaczem. Wtenczas do
piero ulitował się Tomasz nad Paniczem: i wzięł go na ręce.
Ten sam Karolek parę lat późniąy tak się przyzwyczaił, iż zawsze mowę każdę od A
zaczy-
83
Zaczynał: »A dobry dzień Mamie! A chcęmi się ieśćlA proszę !^/dziękuię” Sprzykrzył sięOycu ten sposób mówienia. „ Czemuż tak do każde-
»go słowa A dodaiesz? spytał go się, to nie
„pięknie.”— „^/móy Tato! odpowiedział Karo-
„lek, wszak litera A pierwsza iest w Abeca-
„d le? A czyi nie wypada wszystkiego od
„niey zaczynać?”
SZCZEROŚĆ ZOSI.
W iedney rodzinie przypadło święto Ba
buni. Ponieważ nie była obecnę, dzieciom wszystkim pisać do niey kazano; Matka chcąc się poszczycić z umieiętności Synów i Córek swoich, prosiła ich Nauczyciela, żeby piękne od nich wymyślił listy. Bronił się długo rozsądny Nauczyciel; przedstawiał że byłoby nierównie lepiey, gdyby dzieci same w krótkich i prostych słowach, z własney gło
wy życzenia swoie napisały; że te ich wyra
zy milsze będę Babuni od iego nudnych i iednostaynych konceptów. Niechciała przy
stać Matka, ulegaięc prawie powszechnemu zwyczaiowi; musiał iey dogodzić choć nie
Tom 1. N er II, 6
chętnie. Znudził się niezmiernie nad cztere- ma powinszowaniami; ieszcze mu piętę zo
stawało od sześcioletniey Zosi. Długo dumał}
nareszcie zniecierpliwiony napisał następuię- c e :
»Nadchodzące Imieniny Babuni Dobrodzi-
„ k i , podaię mi sposobność wynurzenia Jey
„ szczerych życzeń, które codziennie składam
„o Jey pomyślność i zdrowie. Niech kocha-
»na Babunia przy imię łaskawie te wyrazy, nktóre mi serce dyktuie i niech raczy wie
trzyć przywiązaniu z którem iestem, Jey nayniższę podnóźkę.
i wnuczkę.
Ukończywszy nudnę powinność, Nauczy
ciel- wzięł pięć pół arkuszków złoconego pa
pieru, porobił na każdym po kilka linii, za- temperował pięć piór, i wołaięc po starsze
mu Dzieci, dyktował każdemu z osobna na
pisane powinszowanie. Gdy na Zosię koley przyszła, stawiała pięknie i prosto litera po literze, i wszystko szło dobrze, póki iey Nau
czyciel tych słów nie podał: „które mi serce dyktuie."-— „Ja tego nie mogę napisać?” za
wołała. „A to dla czego?” zapytał iey się,—
„Bo to mi nie serce dyktuie tylko Nauczy-
8,5
„ciel.” Na tg uwagę tak słusznę rozśmiał się szanowny M istrz, a bioręc list poszedł z Zo
się do iey Matki. Opowiedziawszy iey całe zdarzónie: „W idzisz Pani, dodał, źe zwyczay
„pisania konceptów dzieciom, fałszu i kłam-
„stwa nauczyć ich moźe.M Przyznała m u słu
szność M atka; i odtęd wszystkie iey dzieci iak umiały i iak mogły powinszowania swoie i listy pisały. Mniey były wysadzone, przy- iemnieysze osobom, które ie odbierały, i za
miast w kłamstwo, wprawiały zawczasu Dzie
ci w sztukę pisania.
IV.
WYJĄTKI SŁUŻĄCE DO UKSZTAŁCENIA SllRCA I STYLU.
O DOBREY SŁAWIĘ.
D obra sława iest to ten odgłos powszech
ny, który cnotom i zasłudze publicznę spra
wiedliwość oddaie. Nieomylna wzdaniu, le
niwa w w zroście, wartość człowieka wyraża.
6*
Po zaspokoionem sum ieniu, nic nad niy nie*
ma droższego; ona iest woniy cnoty, godłem zaufania, zadatkiem szacunku, owocem nie- skażoney uczciwości, roskoszy piękney du
szy. Wielkiem to było dobrodzieystwem stwa- rzaiyęego nas Boga, że w niey część szczęścia naszego założył. Dodał przeto zachęty cno
cie, wynalazł dla zbrodni hamulec, spoił mo- cnym węzłem lu d źi; gdyż chcyc zasłużyć na dobrą sławę i ceniyc iy wysoko, każdy szla
chetnie myślycy pracuie nad nabyciem przy
miotów, występków się strzeże, pozyskać po
wszechny przychylność się stara. Nie powin
na bydź ona zapewne głównym i iedynym celem chlubnych ofiar, czynów i postępków naszych; zadosyć uczynienie Bogu, własney duszy zaspokoienie, nierównie wyżey kłaść należy; lecz godzi nam się i o niy bydź tro- skliwemi; sam Król Mędrzec wyrzekł: „£)o-
„bra sława duszy siły dodaie, a piękne linie
„lepsze od bogactw największych'' Jakoż iak- że nie czuć w sercu naysłodszey zachęty i pociechy, kiedy wiemy, że o nas wszyscy do.
brze wspominaiy, i że skutkiem dobrey sławy
naszey, możemy i przyiaciołom bydź użyte,
cznemi. Nie sposób zapew ne, ażeby głos iaki
87
przeciwny sig nie odezwał; każdy człowiek, niestety! choćby naymnieyszy i naylepszy ma przecież nieprzyjaciół; lecz nigdy to szemra
nie nie zagłuszy powszechnego ogłosu, i żadne potwarze dobrey sławy zupełnie zaćmić nie zdołaig. Przebiie sig ona wśrzód zawistnych sobie, iak słońce z za chmur sig przehiia!,.
Dzieci drogie! nawykaycie do cenienia te
go sk arb u ! W łaśnie w waszym wieku goto
wać sig trzeba do pozyskania go na zawsze, i iuż zaczgć nad tem nabyciem pracować.
Nie ieden z nas Starszych wrócić by chciał do lat dziecinnych, stangć na waszem miey- scu, i życiem nieskażonem zasłużyć sobie na dobrej, słaioę. Lecz iuż za późno!.. O wy!
którym pora sprzyia, wy! dzieci niewinne i szczęśliwe! korzystaycież z n ie y ; raz upłynio- na iuż nie powróci! Nie mówcie o przeszko
dach — niema ich. Kto tylko żyie, skoro zechce, może żyć cnotliw ie, może w swoim sposobie bydź użytecznym, a te sg dwa do
brey sławy i pięknego imienia warunki. — Jeśli lube dziecie, ród twóy iest niski, szla
chectwo niedawne, lub nieraasz go wcale, to
nie iest przeszkodę; większa ieszcze zasługa
i chluba uzacnić samemu nieznany poczgtek;
cnota iest naydawnieyszem, nayrzetelnieyszem szlachectwem.— Jeśli maiytek Rodziców twoich szczupły, sposób ich życia w oczach świata nie przynoszący zaszczytu? i to nie iest prze
szkody. Iluż to wielkich ludzi ubogiemi by
ło? żadne rzemiosło, byle uczciwe, żadna praca ieszcze nikogo nie zhańbiła, — Jeżeli nawet (co w oczach moich iedynym rodu może bydź zakałem) ieżeli mówig, tak nie- szczgśliwem iesteś, że imię które nosisz zhań
bione zostało zbrodniy, płacz lube dzieęie, ale nie rozpaczay; możesz cnoty zmazać tg ochy- dg, a dla siebie dobrą sławę i pigkne pozyskaę imię. •— A iezli też sławni Naddziadowie, ród w ysoki, bogactwa, zaszczyty podziałem sy tw oim , iakaź łatwość do zyskania tego skarbu; iaki \Vstyd dla ciebie, gdybyś tg dra*
gy puścizng z rodziny swoiey wypuścił. Na
wykła od pieluch do chlubnych przykładów i wzorów, dusza twoia sposobnieyszy do cno
ty bydź powinna; twe iinie oddawna z imie
niem Oyczyzny złyczone, iuź ma dla każde
go Polaka urok swóy szczególny, iuż iest pig
kne; ty, sta.ray sig iedynie utrzymać go w tey
pigkności, idź Oyców torem , a dobra sławą
ich wieńczyca, i twoie skronie ozdobi.—
89
PISEMKA NA ZADANE WYRAZY.
I.
Koń.— Ostroga.— Samolub.— W iatr.— Morze.
C i, którzy czytać tę drobnostkę będ ę, u- znaię wraz ze mnę, iż żaden z naysławniey- szych Pisarzy z naylepszego Dzieła swego, tyle nie odniósł korzyści, ile ia z pięciu wy
razów, które mi zadano, żebym ie razem skleił. Właśnie wczora wyszedłem sobie w po
le, i dumałem nad niemi, kiedy nagle sta
nę! przedemnę człowiek olbrzymiey postaci, od stóp do głowy uzbroiouy, a porwawszy mnie iednę rękę za ramie, drugę .podniósł miecz ogromny, i zawołał głosem przeraźli
wym ;
„§mierć temu, który od razu na te pięć
„zapytań nie odpowie;
„Które zwierze w woynie naydzielniey
„człowiekowi pomaga?
„Co to zwierze pobudzać zdoła?
„Jaki naywiększy szczęścia towarzystwa
„ludzkiego przeciwnik?
„Co iest przedmiotem życzeń i obawy że
g la rz a ?
„Co naylepiey obraz nieżmierności Stwór-
„cy przedstawia? ”
Z wielkiey boiaz'ni straciłem całę przyto- ność. Juzem miał ginęć od zabóyczego że
laza, kiedym spoyrzał przypadkowo na kar
tkę, którę trzymałem w ręku, a drźęc ęały przeczytałem te wyrazy:
„ K o .... Koń.
„O ... Ostro... Ostroga, ,,Sa... Sam o... Samolub.
„W ia.... Wiatr.
„ Mo • • • • Morze."
„Masz szczęście! odpowiedział człowiek o-
„kropny, odpowiedzi twoie sę stosowne. Źyy.’’
Rzeki i zniknęł. — Przychodząc zwolna do siebie, postrzegłem, że zadane wyrazy roz
broiły napastnika. Dzięki więc składam tey, która ie nakreśliła, bez niey iużby mnie nie było, —
przez J. T.
II.
Żołnierz, Pismo. Puklerz, I Wdzięki.
I ia będę żołnierzem ! ” m ówiła Mensia do
Połcia; wzięła kiiek w rękę, włożyła koszy-
— 9 i —
czek na g ło w ę nakształt szyszaka, a trzyma
jąc Pismo iakieś w m ieyscu Puklerza, w y zy wała Połcia w szranki. Lecz cóż się stało?
M ensia w zapale- m ęztw a , sw óy pałasz zgubi
ła , szyszak spadł ie y z g ło w y , i sama z pła
czem na ziem ię upadła,
Tak kazdey niew ieście bywa Gdy ią chęć sławy poryw a, Traci wdzięki przyrodzenia I wawrzyny w płacz zamienia.
•przez B. Ł ,
V.
W IA D O M O Ś C I
mogące bybź matkom przydatne ,
LISTY MATKI O WYCHOWANIU CÓREK SWOICH. .
LIST 3?RUGI,
O d p isu je na pierwszy list m óy, z taką dobrocią, z takieipi szczegółami, uięłaś serce m oie, kochana Siostro, a oraz rozumowi no
wego udzieliłaś światła. Uwagi twoie nad różnicą dawnego i tera,źnieyszego wychowa
nia są nader prawdziwe i przekonywaiące.
Tak, słusznie utrzymuiesz, Wychowanie, ta przedmowa życia, uledz musiało powszechney odmianie, i .równie iak dawny tryb stosowny był do upłynionych wieków, tak dzisieyszy teraźnieyszemu przystoi. Jak dobrze wykry
wasz postęp światła rozumu ludzkiego, to u- doskonalenie moralnó, które pomimo tylu za- wichrzeń i tak krótkiego przeciągu czasu, prze
cież iuź oczywiście iaśnieie. Zapewne dawne
93
dzieci można było samą boiaźnią prowadzić, bo dłużey ciemne były i proste; dziś, prócz boiaźni, miłości i przekonania potrzeba, bo Wychowanie teraźnieysze trzyma'iąc dzieci cią
gle pod okiem Rodziców, o kilka latry ch ley władze ich umysłowe obudzą, Dawniey, tru dności i nudota do nauki przywiązane, oschłą ią czyniąc odstręczały od niey, i zwlekały rozwinięcie rozum u; dziś, iakźe te śrzodki są ułatwione? iakieź troskliwe ku temu par
tykularnych i Rządu zabiegi? w iak wielu domach nauka przyiemną się stała? iak wie
lu Nauczycieli z wdziękiem naysuchszych u- dzielać um ieią! A dla małych dzieci iakaź po
myślna nastąpiła zmiana? W mieyscu zrzę- dnych D yrektorów , którzy dawniey zniem i- łosiernem udręczeniem czytać i pisać ich
l i czyli, Matki wszystkich początkowych wia
domości udzielaią; a to sobie przyznać śmia
ło możemy: źe nam Mistrz żaden w słodyczy i gorliwości wyrównać nie potrafi. I nic w tein dziwnego, bo któryżby ucznia swego tak kochać u m iał?., Twóy list, i uwagi ia- kie mi nastręczył, dowiodły mi zatem z pe
wnością : że dzisieyszy sposób chowania dzie
ci iest nierównie od dawnego lepszy, nieró-
wnie do teraźnieyszego wieku stosownieyszy, nierównie więcey przymioty duszy i zdolności umysłu rozwiiaięcy; ale daruy, że zostanę przy tem zdaniu: iż nierównie więcey Matkom tru
dów zadaie, nierównie większego światła wymaga. Zgadzam się na to, że dawny spo
sób teraz zupełnie byłby niedorzeczny, a na
wet niepodobny; że dzisieyszy dobrze zrozu
miany i wykonany, podwaia wszystko dobre w*dziecięciu, i wprowadza go na doskonało
ści drogę, ale nie łatwo nam Matkom natra
fić na sprawiedliwy śrzodek, który w każdey rzeczy tak iest pożędany a tak trudny; nie łatwo dopełnić rozlicznych warunków iakie podaie... Pozwól niech te myśli nawiasowe dowodem iakim stwierdzę.— Czegóż n. p. da- wniey od płci naszey wymagano? Oto sie
dzieć w domu, trudnić się gospodarstwem i ręcznemi robotami, mieć ogólny dozór nad dziećmi, umieć iako tako czytać, pisać, i ra
chować, bydź przytem potulny i skromnę, (co samo z siebie przychodziło) to były wa
runki doskonałości kobiecey.— Dziś, clicę.
żeby niewiasta była umieiętna, przyjemna,
wysokie światło z nadobnemi talentami łęczy-
ła, a przytem równie zdawnemi domowe za-
95
trudnienia lubiła, równie skromny i potulny była.— Któreyźe z tych kobiet łatwiey było łjydź doskonały? Dawney czy dzisieyszey ?—
Niezawodnie że daw ney.— Ale która z nich, iest powabnieyszy ? która prawdziwie dosko
nalszy? która lepiey odpowiada woli Stwór
cy? która godnieysza bydź towarzyszką, ina- tk y , pomocy światłego męzczyzny? która sto- sownieysza do obecnego stanu rzeczy i oświaty?
to także zapytania bardzo łatwe do odgadnię
cia?— Niewietn czym się iasno wytłomaczy- ła? ale chciałam pokazać ci przez ten przy
kład, że podobny różnicę między dawniey- szem i dzisieyszem wychowaniem w idzę; po
chlebiam sobie : iż na to zgodzisz się ze mny.
D a ls z y ciąg nastąpi.
NIEPOGODA.
PRZYPOWIEŚĆ,
„Poco to zimno przenikliwe? ten wiatr
„ostry? te pola i drzewa ogołocone? dla cze-
„go ta niepogoda? czemu nie zawsze zielono
„ i ciepło?” pytał się Kostuś Oyca wracaiyc
zziębnięty ze szkoły.” — „Czemu? odpowie-
dział mu Oyciec, ho trzeba, żeby złe zielska marzły, powietrze się przeczyściło, ziemia spo.
częła, a wiosna milszę nam się wydała. Cię.
kawość twoia, móy Synu, iuź widzę daleko sięga; może niedługo zapytasz mi się: poco sę ludzie strapieni, chorzy, ubodzy? czemu człowiek nie zawsze zdrów i szczęśliwy ? po.
dobnież wtedy iak dziś ci odpowiem; bo trze
ba żeby dusza iego nowey mocy nabrała, że
by się nad błędami swemi upamiętał, mniey miał sposobności do złego, lepiey szczęście cenić umiał. Wierzay m i, móy S.ynu, na nic narzekać, niczemu się dziwić nie przystoi;
wszystko w przyrodzeniu i w życiu ludzkiem
ma słuszne przyczyny, wszystko mądrze u-
rz^dziła Twórcy Ręka, a ieźli tego dostrzedz
nie umiemy, naszey słabości to wina.”
SPIS RZECZY
W TYM NUMERZE ZAWARTYCH.
t