• Nie Znaleziono Wyników

Rozrywki dla Dzieci. R. 1, T.1, nr 3 (1824)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozrywki dla Dzieci. R. 1, T.1, nr 3 (1824)"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

ROZRYWKI dla DZIECI.

N erIII. i. M arca 1824.

I.

W SPOM NIENIA n a r o d o w a .

WYCHOWANIE WACŁAWA RZEW USKIEGO , W IE L K IE -

l

GO H E T M A N A , KASZTELANA KRAKOWSKIEGO.

N i e w ą tp ię , lube dzieci, ie naymilsze wam sg

w te m Piśmie W spomnienia o cnotliwych Mg-

żach N arodu naszego; cnota iest zawsze na­

dobna i przyiem na, ale dla duszy Polskiey dwoistego nabiera w dzięku, kiedy pod iey obrazem imię Polskie nakreślić można. T li w każdem sercu szlachetnem miłość własna narodow a, któraby wszystko co dobre i pię­

kne w redąkach widzieć pragnęła. Tg mi­

łość chcg w was rozwiiać, tey miłości doda-

Toizi Z. N er I I I 7

(2)

98

wać żywiołów, a tym sposobem stać się choć w małey czystce podnietę do roskrzewienia chluby narodowcy. O! iakże mi błogo bę­

dzie, gdy kiedy dostrzegę, iż słabe pióro mo- ie zachęciło które z was do cnoty; iakyż chwa­

lebny nagrodę za drobny pracę otrzymam, ieśli przykłady w tern Piśmie umieszczane, wzmocnię w was miłość Oyczyzny i narodo­

wości.

Ku sprawieniu tak pożydanych skutków, dobrze iest podobno przedstawiać niekiedy, szczegóły dzieciństwa i wychowania sławniey- szych Mężów. W doyrzałym i zupełnym wie­

ku wielcy ludzie takim częstokroć blaskiem iaśnieiy, że mało komu wydać się może, iż ich doścignyć potrafi; iest to słońce południo­

w e, które zbytniem światłem razi; ale nay- sławnieyszy Bohater w dziecinnych latach nie ćmi wzroku blaskiem chwały sWoiey, owszem śmiało nań patrzemy, iak n i słońce wscho- dzyce, którego światło oko znieść zdoła. Przy­

kład Jego wtedy każdemu łatwym do naślado­

wania się zdaie; widzyc zbliska iaky drogy szedł

d o chwały i iak iey dopiył, iest ochota i od­

waga puszczenia się wiego ślady. Oby takie

na umyśle waszym uczynił wrażenie obraz

(3)

99

wychowania .Męża, który w doyrzałym i sę­

dziwym wieku wzorem był cnot wysokich, nieskażoney poczciwości, i okazał sig gorli­

wym wiary i swobód Oyczystych obrońcę.

Obrazu tego udzilelić mi raczył ieden z Uczo­

nych dziś żyiących, który głgbokę naukę i niepospolity rzeczy oyczystych znaiomość po­

siada.—

Wacław Rzewuski urodził sig 1705 roku, właśnie w tym dniu, kiedy rady i waleczność Oyca iego, Stanisława Rzewuskiego, po wię- kszey^czgści to sprawiły, że Polacy pod Ka- liszern chlubnó nad Szwedami odnieśli zwy­

cięstwo. Pomyślna wigc gwiazda zdawała się przyświecać pierwszym chwilom życia Jego;

bo iakiż dzień pomyślnieyszym bydz może dla Syna od tego, który nowey świetności sła­

wie Oyca i chwale Oyczyzny dodaie? Nie spełniła sig iednak zupełnie ta wróżba; na­

patrzył sig Wacław smutnych kraiu swego losów, ale przynaymniey Oycem mógł sig za­

wsze chlubić. Znakomite bowiem Męża tego

przymioty, oświecenie i zasługi naypierwszemi

dostoynościami nagrodzone zostały; widziano

go stopniami, Pułkownikiem iazdy, Posłem

do Porty Ottomańskiey, Referendarzem ko-

(4)

IOO

ronnym , W oiewodę Bełzkim i Wielkim He­

tm anem , a na wszystkich tych urzędach u- m iał się pokazać godnie, i nowym okryć swe imię zaszczytem. Nie splamił go także Syn cnotliwemu Oycu podobny, owszem u- zacnił go ieszcze; a. do tak chlubnego prze­

znaczenia naywięcey się przyczyniło dobre wychowanie iakie odebrał. T o wychowanie szczególniey się zaczęło. Wacław bowiem u- rodził się w iatach powszechnego w Polsce za- tnięszanią. N aród zakłócony woynę domowy skutkiem zatargów dwóch obcych Monarchów, Karola XII. i Piotra W ielkiego, podzielił się na dwie strony; iedna (iak .wam to wiadome bydź musi z Dżieiów Oyczystych) popierała w ybór Stanisława Leszczyńskiego, druga Au­

gusta U. na tronie utrzymać chciała; a o- bie wralczęc z s o b ę , przez rozmaite klęsk ro- dzaie wzaiemnie się niszczyły, Dzikość i nie­

nawiść do tego stopnia doszły, że porywano gwałtem z domów znakomitszych Obywateli ich dzieci, ażeby tym sposobem oyców na swoię stronę przecięgnęć. Stanisław Rzewuski obawiąięc się podobnego gwałtu, odesłał sy­

na potaiemnie do dóbr swoich na Ukrainę,

-i zalecił Rzgdcy, ażeby w y ch o w u je go iako

(5)

1 0 1

pospolite (włościańskió dziećie, ukrywał ściśle urodzenie iego. Pięty rok maiący w ówczas Wacław, chował sig wigc z wieyskiemi chło- piętkami; nie była lepsza odzież iego, ani wytwornieysze .iadło, nie miał sług, ani po»

clilebców, ni żadney oznaki Panicza; ale har­

tował młode ciało, od zbytków, od pańsko­

ści odwykał. Ośmnaście miesięcy tak prze­

pędził, i miał właśnie lat sześć, kiedy oy- ciec iego przybył do tych dóbr, gdzie on sig chował. Zobaczywszy Oyca, którego byłby może i nie poznał, gdyby go był Rzędca nie przestrzegł, zawołał mało źędaięcy Wacław:

Butów niemam. W rzeczy samey boso cho­

dził... Miłość rodzicielska, radość że zoba­

czył Syna, a razem stan dziecięcia w tak pro- stem odzieniu będęcego, łzy Stanisławowi wy­

cisnął. Ale pamiętny jak dobrę iest przeci­

wność dla człowieka szkołę, wziąwszy dziećie na ręce rzekł: „D ziękuy Bogu, ż e c id a łiu ż

„doznać niewygód i biedy. Przyidzie czas,

„ w którym przykrych teraz doświadczeń ża-

„ łować nie będziesz. Hartuy wiek twóy mło-

„ dy, móy Synu, oswaiay się z niewygoda-

„ m i życia, przyWykay do cierpienia. Zahar­

to w a n ie wzmocni twoie zdrowie, utwierdzi

(6)

1 0 2

„ s iły , usposobi cię do łatwego znoszenia prac,

„nieszczęść i niedostatku 'potrzeb w rozma-

„ ity c h zdarzeniach dalszego życia, i w pu-

„blicznych kraiu posługach.”

Takim był początek wychowania Wacła­

w a, taka podstawa zahartowania iego zdro­

wia i prostoty obyczaiów, któremi do późney starości celował; ale nie na podobnych ćw i­

czeniach skończyć się mogło. Chciał go Oy- ciec widzieć dobrym Obywatelem, godnym Synem Oyczyzny, oddał go więc wkrótce na nauki do Jezuitów , do Szkół Bełzkicli.

Szkoły publiczne były poczytane zawsze za mieysca nayprzyzwoitszć do ukształcenia dobrych obyw ateli, i ludzi z ludźm i żyć ma- ięcych. Tey potrzebney nauki trudno nabyć w rodzicielskim dom u, i zdaie się, że w spo­

łeczności kształcić się do społeczności należy.

W publicznych to szkołach ucz^ się młodzi choćby nay bogatsi, zachować równość z spół- ziomkami, niewynosić się nad innych, cenić nay więcey zdatność i dobre przymioty, i wszy­

stkich sobie uczynnością, grzecznością zniewa­

lać. Tam młodzieniec obraz świata widzi, wcho­

dzi w poznanie ludzi, zabiera znaiomości, koia-

rzy zwigzki przyiaźni ztem i, z któremi późniey

(7)

103

starania publiczne lub prywatne ma dzielić, którzy kiedyś towarzyszami i pomocnikami rzędu, maiętków i losów iego będę. Tam Panicz otrząsa się z pieszczot domu rodziciel­

skiego; niemaięc na kim polegać, radzić same­

mu sobie w każdym razie się uczy, i widzi zawczasu, że wyniosłość, zuchwałość, pogar­

da niższych, na nic się w pożyciu towarzy- skiem nie zdadzę.— Taki sposób wychowa­

nia, Stanisław Rzewuski naylepszym dla Sy­

na osędził; tak w ówczas Synowie nayzna- cznieyszych Obywateli chowani byli. Prócz sztuki pożycia z ludźmi nabywaney w publi­

cznych szkołach, młodzi Polacy ćwiczyli się w nich ieszcze w wymowie i w dzielności męzkiey, a naród wtedy mówców i woiówni- ków potrzebował.

Młody Wacław prócz ięzyka łacińskiego, wiadomości praw idzieiów Oyczystych, prócz innych potrzebnych nauk do ukształcenia ser­

ca i oświecenia rozumu potrzebnych, nabył w szkołach Bełzkich zręczności rycerskiey, i wprawy w sztuce krasomowskiey.—

Dzieci wizerunkiem sę ludzi, szkoły pu­

bliczne obrazem obecnego życia; uczniowie

w ówczas patrzęc na to co się pospolicie w

(8)

104-

kraiii działo, tw orzyli także partye, dzielili się na dwie strony, wypowiadali sobie po­

tyczki ; a te zabaw y, których przełożeni nie pozwalali posuwać zbyt daleko, były dla nich Wprawę do waleczności i zdatności do boi u.

Drugiemu zaś zwyczaiowi Szkół polskich przy-, pisać można, że Oyczyźnie naszey na dobrych mówcach nie zbywało. Uczniowie składali seym y, seymiki, nakształt prawdziwych, pi­

sali m ow y, i wkładali się tym sposobem w wymowę i w sztukę mówienia publicznie i bez przygotowania, którey tak często pózniey w obradach narodowych potrzebowali. Wa­

cław iuż w roku czternastym życia swego dał poznać, że wielkim kiedyś miał bydź mów­

cę. Na owych udawanych Seymach zawsze głos iego był naywymownieyszy, i zasługiwał nawet na pochwały Nauczycielów.— W każ­

dym względzie postępowanie iego w szkołach za wzór młodym służyć może. Celuięcy wy­

m ow ę, zdatnościę do nauk W acław, znalazł między spół-uczniami swemi, godnego siebie zapastnika; znalazł go w młodym Józefie Scy- pionie (który był potym Marszałkiem Na­

dwornym Litew skim ). Oba pełni szlachetney

wyniosłości, chęcię wyścigu zagrzani, ubiega-

(9)

105

li się z zapałem o pierwszeństwo szkolne, a dalecy od. podłey zazdrości, kochali się na wzaiem. Często rów ny, często zwyciężony Scypio, był zawsze nayszczerszym Wacława przyiacielem. Powzięta w młodości przyiaźń i chęć zapaśnictwa, trwała między niemi i w doyrzałym wieku, z tę iedynie różnicę, że iakę okazywali usilność w szkole, o lep­

szy postęp w naukach, takęź potetn w życiu obywatelskiem chęcię pałali, wyścigania się w gorliwości o dobro Oyczyęny, o chwałę dobrego Urzędnika i Polaka. Takie zapaśni’

ctwo nie tylko iest pozwolone ale i chlubne,..

Skończył Wacław szkoły, i wrócił do ro­

dzicielskiego dom u, aby tam czas iakiś prze­

b y ł, nim mu Oyciec stan obierze. Niemasz podobno dla młodego, ważnieyszey Epoki nad tę , kiedy na pozór skończywszy eduka- c y ę , wyszedłszy z pod nieustannego dozoru, prawdziwie dopiero ćwiczyć się i człowie­

kiem bydź zaczyna, bo dobrowolnie się tru ­ d n i, i więcey sam sobę rzędzi. Znał Stani­

sław Rzewuski ważność tey epoki; wiedział, że na nic się nie zdadzę szkoły chlubnie za­

kończone, ieżeli syn iego teraz nieczynności

się odda; tak więc umiał zatrudniać go zrg*

(10)

io6

cznie i przyiemnie, źe młody Wacław nie miał żadney wolney do próżnowania chwili;

i pod okiem bacznego Oyca, drugy szkołg sposobiycy go do czynnego życia odbył nie­

znacznie. Przeznaczaiyc go zaś do służby woyskowey, starał sig umocnić do reszty si­

ły i zdrowie iego, żadnych wygód miękkiego życia mu nie pozwalał. Usługę który panicz młody sam sobie mógł uczynić, nie wolno było pełnić nikomu. Pokarm iego był pro­

sty, bez żadnych przypraw zagranicznych, naywigcey kraiowy; ubiór przystoyny ale skromny, od wszelkiey wykwintności i zbyt­

ków daleki; codzień w naygorszą. chwilę mło­

dzieniec z przydanym mu dozorcy Wggliń- skim wyieżdżał, a to na koniu tatarskim, i po tatarsku siodłanym; „Takowa iazda ma­

wiał Oyciec, w gonitwach z Tatarami przyda­

tny ci będzie.”

Tak w domu blisko do lat dwudziestu ćwiczył się Wacław Rzewuski; wszedł potem w służbę woyskowy; postanowił naprzód doświadczaniem częstem wprawiać się do wszystkich niewczasów i trudów żołnierskich.

W poczytkach nie było między nim i pro­

stym żołnierzem żadney różnicy, a przecież

w końcu piastował wielky Buławę,

(11)

107

Zahartowanie dzieciństwa i młodości Jego, wielce m a przydatnem było, bo wiele m iał do zniesienia. Sposób zaś życia zawczasu przyięty, do późney starości zachował. N i­

gdy w naytęźsze zimy futra nie używał, pie­

rza w swojerń łożu niecierpiał, ubiór iego zawsze był nieozdobny i skromny. W po­

trawach a tym bardziey w napoiach żadnego nigdy zbytku nieczynił. • Z danych na stół potraw iednę sobie pospolicie wybierał, któ- rey iadł tyle ile do zaspokoienia głodu by­

ło potrzeba. Do usługi osobistey iednego tyl­

ko człowieka używał, lubo miał dwór Jiczny dla przyzwoitości; o tym zaś tak mawiał: ,,Gdy-

„ b y nie Pan Kasztelan, nie Pan Hetman, Pan

„Rzew uski mógłby się dobrze obeyść usłu-

„g ą iednego pacholika. „ Nie znał prawie cho­

ro b y , używaięc czerstwości zdrowia do zgo­

nu. Mimo zgryzot, któremi go nękał los nie

szczęśliwey Oyczyzny, mimo wycierpianey za

n ię przez lat sześć niewoli, krzepki nawet w

starości, bieg życia swego do lat 80. docię-

g n |ł. Jedne tylko troski umysłu strapionego

nieszczęściami kraiu, zwętlić siły ciała iego

zdołały; um arł, gdy niechcęc przeżyć swey

Oyczyzny, um rzeć słodyczy mu się zdawało.

(12)

— io8 — ROSPACZ i UFNOŚĆ.

POWIEŚĆ PRAWDZIWA.

Kogo Bóg dziatkami obdarzy, tego nieo- puści, bo go pobudza do przykładu i pracy, a przy tych tylko ufamy Bogi;.

O ... ski szczupłe miał dziedzictwo, któ­

re z kwitnęcę obsiewał żonę. Co rok przy­

bywała mu nowa w dziatkach pociecha, ale i nowe troski. Ogień i nieurodźaie, a nay- więcey źli przyiaciele, daremnym czynili pot iego czoła. Pod ciężarem trudów widział że w smutny zapuszczał się przyszłość. Goryczę była dla niego kwitnęca żona, co go chciała pocieszać, goryczy dziatki co nieświadome trosk oyca, wesoło przy nim igrały; co raz wię- cey szukał samotności, która iest przyiaciołkę mędrych, ale wrogiem rozpaczaięcych. Ta włudziła w niego okropnę chęć samobóystwa.

Z tę myślę chodził i sypiał, z tę całował dzie­

ci gdy przymileniem iego boleść iętrzyły; po­

stanowił iuź umrzeć, ale nie obrał ieszcze rodza­

ju śmierci.

Gdy w myślach zatopiony chodził wieczór po głuchem iuż polu, zawadził nogę o po­

wróz zostawiony po żniwie. „O to (m ów i)

(13)

tog

„narzędzie śmierci, które się samo nastręcza.”

Spieszy do bliskiego iesiona. Łzawem okiem rzucił ieszcze na dom swey wdowy i sierot, i na słońce, co się iuż kryło za daleką ró­

wniny. Upatruie mocney gałęzi, aż nad nią yridzi w gniaździe drobne ptaszęta, podno­

szące bezpióre skrzydła i dziobki łakome, i widzi iak ie koleyno matka robaczkiem obdziela. Pa­

trzył długo, i nie mógł się dosyć napatrzyć. O- czy dopiero osłupiałe rozpaczą, rzewną łzą się zrosiły. I rzekł: „Toź Ty, opatrzny Boże!

„nędzney ptaszynie chleb obmyśliwasz, którym

„sw e dziatki wyżywia, a ia człowiek miał-

„ b y m Tobie nie ufać? a ia człowiek tmiał­

ab y m na wóekf dzieci moie opuścić? O Boże

„m ó y ! iak ci się wydziękowaćza tę przestrogę? ” I upadł na ziemię, i tak gorąco się modlił, że westchnienia przeszły do Boga, i z ufno­

ścią wrócił do kwitnącey żony i dziatek.

Tam zastał matkę dzielącą chlebern we­

sołe dzieci, wspomniał na gniazdo widziane, i ściskał wszystkie z taką radością, iakby skar­

by do domu przynosił.

Odtąd oszczędność i praca podwoiły się W dom ku iego, a pokóy i ufność w nim za­

mieszkały. Z niem doszedł do tego, że stał

(14)

11 O

się Panem, syny i córki bogato posaźył, i co ranek wychodził podiesion dziękować Bogu.

W sędziwym wieku, tak maiętkiem iak cno­

tę znamienity, zasiadał w kole Senatu, i tak był dobrym oycem N arodu, iak swoich dzieci.

A na mieyscu, gdzie był pamiętny iesion, wybudował Opatrzności świętynię. Tam do dziś dnia, nie darmo każdy prosi Boga o ufność i miłość pracy.

przez K . B.

■ —

i

(15)

1 1 1

II.

P O W IE Ś C I.

LISTY MONISI ***

DO

3PHZYIACIOŁKI SWOIEY KAROLINY

Dokończenie.

LIST SIÓDMY.

z Krakowa i. Sierphia w e Czwartek.

Miesiąc mingł, a iam do ciebie nie pisa­

ła; bo niewiem doprawdy iak i pisać, nie mam tyle śmiałości; niewiem wreszcie czy ze- cbcesz ieszcze żyć ze m n j w przyiażni?.. Ach!

moia Karolino! iakźem nieszczęśliwa! cały nasz dom zhańbiony, spodlony! Oy! nie bay- ki, ale szczery prawdę kobiety nasze mówi­

ły, kiedym ia chorowała na odrę; tak w sa- m ey rzeczy... o Boże! iakźe ia te słowa napi­

sać potrafię?... tak! wyszliśmy na gałgany.

Wystaw sobie, że iuż nic niemamy, to iest tylko tyle, że nie żebrzemy po ulicach. Te­

go iedynie b rak u ie... Tata ż M a m j zrzekli

się wszystkiego dla Panów wierzycieli; wsie,

pałace, srebra, kleynoty przedali, wszystkich

(16)

1 1 2

ludzi odprawili. Stoiemy tu w Krakowie na przedmieściu, w maleńkim dworku iak Sze­

wcy; mamy iednę służęcę, iednego lokaia, i kucharkę; aż mi się źle ro b i... Ekwipażu ża­

dnego! i iuż tak zawsze będzie, iużeśmy bez / nadziei zgubieni!.. Czy uwierzysz? Mama sa­

ma spiżarnią trzym a, sama się z kucharkę, rachuie, mnie każę się czasem wyręczać, do piwnicy chodzić, i rów nie podle czynić u- sługi; oddała mi bieliznę Frani i E m ilki...

mnie? i ia muszę ię rachować, naprawiać, pończochy cerować! Doprawdy żebym sto ra­

zy umrzeć wołała. M y, których rachowali między pierwszych Panów Polski, ia, którey zawsze słudzy i Metrowie m ów ili, że będę mia­

ła przynayn<iiey milion posagu, i póydę za jakiego Księcia, ia, mam chodzić do piwni­

cy, pończochy cerować? To zniewaga, to hań­

ba, to nieszczęście! Żebym przynaymniey wie­

działa dla czego się to stało? kiedy przez ty­

le lat byliśmy bogaci, iakźeź się tak od ra­

zu wszystko urwać mogło? wszak nas nikt nie okradł? pogorzeli nie było. A co mnie więcey ieszcze zastańawią? Mama nierównie teraz zdrowsza i weselsza, tak rano wstaie, tak praciiie i nic lćy nieszkodzi. Czasem su­

mienie

(17)

— 113 —

mienie mnie trochę gryzie, że ióy niechętnie pomagam; ale gdy ią widzę swobofdnę, krzę- tai^cę. się około gospodarstwa, iak gdyby do niego śtworzonę była, żałuię tylko że i ia tak oboiętney nie mam duszy!.. Frania i E- milka także nic tey okropney zmiany nie czuię, prawda że iedna ma sześć, druga siedm lat, a ia prawie tyle co one obiedwie razem. Je­

den Włodzio, który zupełnie moie uczucia dzieli i rozumie; skoro się ;zeydziemy i iesteśmy sami, plączemy gorzko. Włodziowi naywięcey o to idzie, że ród od tak dawna w Polsce świetny plamiemy zupełnie, oh powiada, i słusznie mówi: że gdyby powstali nasi Dzia­

dowie zgrobu, a obaczyli naszę zniewagę, umarliby drugi raz ze wstydu. Ciekawam bardzo iak Tata tę hańbę znosi, on, który nam zawsze tyle o sławie naszych poprzedników mówił! ieszcze go tu niema! ieszcze w War­

szawie te śliczne interessa układa. Dopiero za parę tygodni się obiecuie. Niema do cze­

go się śpieszyć. Żebym sto lat żyła, nigdy nie poymę iak można było dobrowolnie zbo- gactyva przeyść do ubóstwa, z takich hono­

rów do takiey zniewagi? W co my się teraz obróciemy? ia w głowę zachodzę; iak tu pa-

'Tom I. Ner- III. 8

(18)

ii4-

trże'ć na ludzi, na Panów? Czy był kto kie­

dy odemnje nieszczęśliwszy? Ach Boże! do­

bry Boże! zlituy się! a ty, Karolino , nie po- gardzay mnę, tak iak ia sobę pogardzam.

Niewiem czy bym twoię pogardę zniosła, choć widzę ie zniosę wszystko, kiedy żyć mogę W takiem upodleniu.

LIST ÓSMY.

z Krakowa 4* Sierpnia w Niedzielę.

Żebyś wiedziała co się zjmoim ostatnim listem stało? żebyś wiedziała co się z twoię.

Monisię zrobiło ?, ale nie będę o niczem mó­

wić przed czasem; wolę wszystko porzędkiem opisać; powiem ci tylko: „Ciesz się! iuż nie iestem nieszczęśliwę, iuż nie żyię w upodleniu!”

Ach! moia iedyna! iakich ia mam. Rodziców!

iaka ta Mama dobra! a iak ia i Włodzio by­

liśmy nierozsądni! ale zapominam o obieca­

nym porzędku, przystępuię do niego.

Trzeba ci naprzód wiedzieć, że Mama da- wniey w Warszawie i na w si, tak była za­

wsze zaięta, że niemiała czasu czytywać li­

stów, które ia do ciebie pisywałam. Kiedy

pieczętowała swóy list do twoiey Mamy, ia

móy przynosiłam, i kładła go w kopertę nie

(19)

i i 3

czytaięc. Ale w Krakowie wszystko inaczey sig dzieie. Mama na wszystko ma czas, sa­

ma zatrudnień moich dogląda, sama lekcye mi daie,‘ a kiedym iey trzy dni temu list móy do ciebie przyniosła, otworzyła go, i do czytania sig zabrała. Poymiesz łatwo co sig ze mng działo, gdym to zobaczyła. Ucie- kłam do drugiego pokoiu, a zasłoniwszy so­

bie oczy, siadłam w kgciku, drż^c cała iak listek. Wkrótce Mama mnie zawołała; ledwiem znalazła siłg do wstania, poszłam iak na śmierć; Mama kazała przyiść i W łodziowi, zamknęła drzwi na klucz, i mówiła do nas te słowa, które nigdy z pamigci moiey nie Wyid^:

'„Dzieci moie! od dawna widzę zboleścig

„ia k nierozsądnie stan nasz obecny znosicie:

„w asze skargi i narzekania iuż nie raz obiły

„sig o moie uszy, i serce ciężko zraniły; ie-

„d n ak nie sadziłam nigdy, aby wasz nieroz-

„s^dek, do tego posuwał się stopnia, iak sig

„ z listta Monisi dowiaduig. Pochlebiam sobie,

„że młodość i niewiadómość wasza, iedyng

„iest tego zaślepienia przyczyny, i dla tego

„serce moie przed wami otworzę, postępek

„Oyca waszego usprawiedliwię. Chcieliby-

8*

(20)

•— n 6

„ście wiedzióć dla czegośmy z bogactwa do

„ubóstwa dobrowolnie przyszli? powiem wam.

„Dawne nasze bogactwo było mniemane i

„niesłuszne, dzisieysze ubóstwo iest szlaphe-

„tne.”— „Jakże tobydź może?” krzyknęliśmy oboie zWłodziem. „T ak iest! odpowiedziała

„poważnie Mama, przekonacie się o tey pra-

„wdzie, posłuchaycie tylko całey naszey hi-

„storyi. Jam się urodziła z bardzo maiętnycłi

„n a pozór Rodziców; iedynaczkę będęc, ode- ,, brałam wychowanie księżęce, i wzrosłam

„ w mniemaniu że wielkći będę Panię. O Ła­

b o w e zdarzenie w Polsce nietrudno; znala-

„złam więc męża będęcego zupełnie w podo­

b n y c h okolicznościach, i skorośmy się po­

b r a l i zaczęliśmy szumieć. Przepychowi e-

„kw ipażów , liberyi, pokoiów, stołu naszego

„wszyscy się dziwili, a my mniemali, że tak

„ży ć koniecznie nam wypada. Lecz gdy po

„śmierci Rodziców odziedziczyliśmy cały ma-

„iętek, okazał się obciężony długami, a prze-

„to nasz sposób życia przenoszący dochody.

„W ypadało wtenczas spuścić z pańskiego to-

„nu, stosować wydatki do przychodów; ale

„tę sztukę rzadko kto zna w Polsce, im y ie y

(21)

1 1 ?

„ nie znali... Ulegaięc narodowcy słabości 7

„wiedliśmy daley równie szumne życie, nie ,, przew iduje skutków iego. Nie ubył ani ie-

„d en służący z przedpokoiu, ani ieden koń

„ z e stayni, nie odprawiliśmy Francuza ku«

„ charza, ciągłe były u nas bale, uczty; utrzy- , , mywał się zbytek niesłychany w ubiorze,

„m oim , w edukacyi waszey, w całym obcho- , , dzie domowym. Patrzyłyście na niego,

„ dzieci moie, lecz żadne z was go nie widzia-

„ło , nie domyślałyście się iie ten zbytek pie-

„niędzy, ile łez kosztował. Nie poymuię do-

„tęd iakeśmy mogli żyć tak długo w tako-

„ wem położeniu? iakeśmy mogli spoczynkiem,

„sw obodę, a nawet honorem mniemane boga-

„ctwo opłacać; bo wkrótce przyszło do tego:

„ iż z pożyczanych^ pieniędzy, albo na kredyt

„ większę część roku żyliśmy; a przy naywię-

„kszych zbytkach czasem w domu na obiad,

„n ie było. Trwało to lat kilka, długów co-

„raz przybywało; każdy Święty Jan nabawiał

„n a s niepoiętey trwogi, każdy co rok był o-

„kropnieyszy, a skoro minęł, szczególnę śle*

„pótę, zapominaliśmy o następuięcym. Lecz-

„nareszcie tego roczny przeszedł wszystkie;

„iu ż nas bowiem ogłoszono za bankrutów,

(22)

— 1X8 —

i , ktokolwiek miał co u nas, gwałtem chciał n odebrać. W ten dzień pamiętny, w którym

„weszłam do ogołoconego przez Wierzycieli

„d om u , nasłuchawszy się ich skarg, prze-

„klęctw i obelg, kiedym sama z Oycem wa- ,, szym została, kiedy nie odpowiadał na py-

„ tania moie, a z wielkiey rozpaczy od rozu-

„m u odchodzić się zdawał, rzuciłam mu się

„d o nóg, i zawołałam: „Jest-że ieszcze ia-

„ k a ofiara, któraby nas mogła wyrwać z tey

„to n i? mów! wszystko uczynić iestem goto-

„ w a !”— „Czy doprawdy? rzekł zdziwiony pod- poszyć mnie.”— „W idzę cię w rozpaczy, widzę

„ cię bliskim szaleństwa, odpowiedziałam z bo-

„leściy, iakżewytpić możesz?” Na te słowa obły-

„kane oczy Oyca waszego błysnęły radościy i

„powiedział: ,,T ak ! iest ofiara, któraby nas

„wyprowadziła z tey niedoli; iam dotyd

„naywięcey dla ciebie niemiał odwagi iey

„uczynienia, lecz ieźli ty mi dopomożesz,

„znaydę dostateczny siłę. Jeszcze teraz iest

„czas na nią, za rok iuż byłoby za pó-

„ ż n o !” — „M ów cóż mara czynić? wołałam

„ n a niego, iakaż ta ofiara?” — „Większa nie-

„rów nie od ofiary życia powiedział; ieśteśmy

(23)

l i g —

„zniszczeni,' długi nasze zrównały się pra

„ wie z ogromnym niegdyś maiętkiem., trze

„ b a więc w,oczach całego krain przyznać si<

„ do naszego ubóstwa, trzeba się pozbyć tyci i, pałaców, tych wsi, które od kilkuset latd<

„r o d u naszego należę.!” — „A będziesz ż<

„w tedy wesół i swobodny?” spytałam się. — ,

„B ę d ę ! odpowiedział, gdyż ten iest sposól

„iedyn y ocalenia mego honoru; a wiesz c<

„droższego prawdziwemu Polakowi, hono:

„c zy maiętek? Jeżli teraz tego sposobu nń 4, uźyiemy, wkrótce imię moie okryię hań

„ b ę , stracę na zawsze dobrę sławę i spo

„koyność sumienia, i zapewne nie przeźyii

„tego cio su ...— „C zy ń więc co tylko ze

„chcesz, mówiłam, ia na wszystko z rado 4,śęię przystanę. Ja naywinnieysza, moin 4,zbytkiem, moiemi stroiami, a'nadewszystk<

^niedbalstwem, niewględaniem w domowe , , sprawy, zginęł nasz maiętek; godnam kary

„źęd am iey, nawet-!” — „ Oboieśmy winni

„rżek ł wasz Oyciec z dobrocię, a nięztwc 4,które dziś okazuiesz, gładzi twoię winę...,

„A le biedne dzieci nasze!” dodał kryięc łzy

„dobywaięce mu się z oczów. Zapłakałam

„gorzko na to wspomnienie* i słowa odpo-

(24)

1 2 0

,,’wiedzi wyrzec nie mogłam!,’. , , Byłby spo.

,,'sób mówił daley, ocalenia dla nich części

„iedney maiętku, możnaby okazać w Sędzię

„ iakie szczególne dla nich Rodziców naszych

„zap isy; lecz wstręt czuię do takowego po,

„stęp k u ; byłby on z krzywdę wierzycieli,, ,, z krzywdy naszego honoru i sumienia."— ,, ,yĄch! to nie dopuszczay się go! krzyknęłam

„odzyskuięc, mowę; niech nasze dzieci nic

„n ie m aię, ale niechay na nich zemsty Nie-:

„ b a nikt nie wzywa; nic im nie zostawmy—•

„lecz niech się pamięci Rodziców nie wsty-

„ d z ę ! ” — Uściskał mnie wasz Oyciec gdym

„ t e słowa wyrzekła, i odtęd niezmienne u-

„ czyniliśmy postanowienie. Zacny i biegły

„jPrawnik, przyiaciel nasz prawdziwy, przy-

„ wołany został; on wskazał 'ńaylepsze spo-

„so b y do spełnienia iego. Mogę śmiało po-

„ wiedzieć, że pierwsza na wszelkie nastawa^

„ łam ofiary, bo żadney w tem nie upatruię za-

„ sługi. Możeż bydź trudnę iaka ofiara dla źo-

„n y , kiedy idzie o ocalenie honoru iey M ęża?...

„P o ścisłem przeyrzeniu długów naszych, oka­

dzało się: że wypłaciwszy ie rzetelnie i u-

„ czciwie, zaledwie nam kilka tysięcy Złotych

„roczney intraty pozostanie*. Żadne z nas teru

*

(25)

1 2 1

„ się nie ulękło; mało ludzi i tyle ma swe«

„go ! Obraliśmy Kraków na siedlisko, iakp

„mieysce gdzie swobodnie, przyiemuie i ma?

„ły m kosztem żyć można. Zamieniliśmy do-

„browolnie bogactwo nasze wubóstwo, i wy?

„m agała tego sprawiedliwość sama. Bo ia?

„k ież mieliśmy prawo cudze trwonić dobro ?

„ten maiętek iuź nie był naszym, był bn

„wierzycieli, którzy dobytek swóy w nasze i

„w Rodziców ręce, w dobrey wierze złożyli,

„W y tę zamianę, ten postępek równie słuszfny

„iak konieczny, zniewagą, hańbą., nieszczę?

„ścierń zowiecie! a wiecież w y, dzieci mo>e,

„c o to iest prawdziwie zniewagę, hańbę, nie-

„ szczęściem? Oto kiedy wasz Oyciec bogatym

„będęc w oczach waszych, i w oczach świata,

„pożyczył od kogo pieniędzy, dał słowo ho-

„n o ru , że odda na dzień naznaczony,' i za-

„w ód uczynił, to było zniewagą. Kiedy ną ,, zaspokoienie potrzeb domowych, i tego zby-

„ tk u , do któregośmy nawykli, na ogromne

„procenta brał pieniędze, oszustów zachęcał,

„k iedy pierwszego Lichwiarza w dom swóy

„przyim ow ał, pochlebiał m u, w am sięziego

„dziećm i zaprzyiaźniać kazał; to trzeba by-

„ ło zwać hańbą. A kiedy schodzili sig wie-

(26)

f S 2

„rzy ciele, kiedy który z nich iak wtenczas ta

„wdowa ze łzami się domagali własnych pie-

„ niędzy, kiedy nasz nierząd poczciwych ludzi

„ w nędzę pogrężał, kiedy rzemieślnik klęł, że

■„mu zatrzymuiemy nagrodę krwawey iego pra- cy, na nas i na dzieci nasze gniewu wzywał

„Boga, to było nieszczęściem, Lecz dziś kie»

„ d y sumienie, honor waszego Oyca zupełnie

„ są czyste, kiedy zachował dobrę sławę u ludzi,

„kiedy niczyiey łaski nie potrzebuiemy, kie- i, dy nikt nam nie niezłorzeczy, w prawdzi- ,iWey chwale, wszczęs'cidźyiemy! Gdyby naw et

„pow stali pradziadowie nasi, nie bóy się, W ło- V,dziu, nie pomarliby drugi raz ze wstydu; wie-

„ d z ę oni źenie ubóstwo, ale niecnota rodziny u-

„ p o d ia i hańbi. M iliony liczył ten Lichwiarz,

„ a czemuż Monisiu, wstręt miałaś z córkę iego

„bydźrw parze? Honor nieskażony, to zaszczyt V, praw dziw y!” — Z takim zapałem wyrzekła Mama te słowa, iż ten zapał do serc oboyga Mas przeszedł. Zdawało mi się żem dotęd śle- pę. była, tak mi się nagle otworzyły oczy! po­

jęłam w iedńey chwili i potrzebę i wielkość ofiary Rodziców naszych, i tak byłam upo­

korzona, żem zaledwie nogi Mamy całować

śmiała. „ O M am o! wołałam wjaz z W łodziem

(27)

1 2 5 “ “

„d aru y ! przebacz! niegardź dziećmi,'które się

„tak niegodne Rodziców Swoich okazały....”

Więcey nie mogliśmy mówić, bo nam łzy mo­

wę przerwały. Podniosła nas Mama, uści­

skała serdecznie i powiedziała:— ,,N ie po?

„gardzam wami, moie dzieci, wszak i ia zbłę-

„d ziłam !.. a wreszcie wiem, że przyidzie

„czas w którym więcey się chlubić będziecie

„ z tego czynu Oyca waszego, iak żeby wam

„milionyzostawił.”— „O Mamo! zawołała m,iuż

„ten czas przyszedł, iuietn się przekonała, żę

„nierównie więcey znaczy cnota od boga?

„ c t w a — „W iem także, mówiła ieszczeMa-

„m a, że będziecie nam słodzić zubożenie nasze,

„że;cn oty wasze i zalety ieszcze uzacnię pię-

„k n e imię, które nosicie. Nie iest tę żadnę

„sztukę po rodzicach odziedziczyć maiętek i

„godności, ale doyść do nich uczciwę pracę

„ i cnotliwęm życiem, to iest chlubę, to pra-

„ wdziwem do dobrey sławy prawem. Tego

„ s i ę po tobie móy Włodziu, spodziewam.

„D o tę d przeszkodę ci było w Naukach prze-

„ konanie że bogatym będziesz, i przeięłeś

„się tem fałszywem zdaniem, że wielki Pan

„niczego nie potrzebuie; pamiętayże, iż teraz

, wszy stko samemu sobie winien bydź musisz,

(28)

124

„pam iętay i pracuy; ćwicz się w cnotach i w i, nauce. Ty zaś, córko moia, dodała obraca*

iąc się ku mnie, wkładay się w zatrudnie- nia właściwe płci twoiey, staray się bydź przędną, pracowitą, pielęgnuy irozwiiay te dro- j, bne zawiązki nauk i talentów, które z takim

„kosztem nabyłaś, a nie wątpię ie iakiekol-

„w iek Bóg ci przeznaczenie gotuie, będziesz

„zawsze Rodziców pociechą.„ To powiedzia­

wszy uściskała nas Mama raz ieszcze, i dłu­

go z nami rozmawiała o tem iak sobie teraz postępować mamy. Od tey chwili, droga Ka­

rolino, zupełnie inną iestem; miałabym ci le­

szcze z godzinę co pisać o tey moiey odmianie; ale iuż i tak list ogromny, koń­

czę go. Chciałabym żebyś się dowiedzia­

ła iak nayprędzey o szczęściu męióm, chcia­

łabym żeby ten list uprzedził odpowiedź twoię na móy ostatni, który Mama na pocztę posłała, bo mnie pewno za niego łaiać będziesz^

Ale łay, to nic nie szkodzi; czuię iakem win­

ną tbyła.

LIST DZIEWIĄTY.

14. Sierpnia w Sobotę z K ra k o w a

Odebrałam w ten moment, list twóy, ko­

chana Karolino, przyieżdżacie tu, przyi.eżdźa-

(29)

1 2 5 —

cie umyślnie dla nas. Ach! iakie to szczęście!

iaka dobroć! a iak ię cenić umiemy. Będziesz więc naocznym świadkiem swobody naszey*

zupełnego przeistoczenia się twoiey Monisi;

w sercu iey nawet znaydziesz odmianę, bo teraz nierównie lepsze i czulsze, nierównie więcey i ciebie i wszystkich kocha. Żebyś wiedziała z iakę pilnością ia się teraz uczę, iak źałuię chwil straconych. Ach! iakźem ciemnę była! Ale kiedy masz przyiechać, nie będę ci na próżno opisywać tego co się u nas dzieie, powiem tylko, że Tata od trzech, dni iest z nami, że wierzyciele w rozmaite korzystne wchodzę układy, i że Pan T .** ma nadzieię, że daleko znacznieyszę część maię- tku naszego ocali, niżeli się z razu spodzie­

wał. Tata tak zdrów i wesół iak nigdy nie był. Mama opowiedziała mu wszystko; iuż ze mnę nie iak z dzieckim się obchodzi; o- biecał że ile mu czasu od domowych zatru­

dnień zostanie, tyle będzie ze mnę czytywał

różne piękne Dzieła, bo Bibliotekę prawie

całę zachował. Byway zdrowa! iak to miło

napisać te słowa: D o rychłego zobaczenia.

(30)

126

Z A K O Ń C Z E N I E .

W tydzień po odebraniu tego listu przy­

jechała Karolina z Matky do Krakowa; ledwie poznała Monisię. Zaięta roboty, gospodar­

stwem, małemi siostrami, parę tylko godzin naukom i talentom poświęcić może; przez to samo więcey smaku w nich znayduie, a za­

tem znaczpe postępy czyni; pracuie sama, pracuie szczerze, i więcey korzysta iak kiedy ośmiu Metrów miała. Uleczona zupełnie z da­

wnych uprzedzeń, okazuie zalety i cnoty, których nikt w niey nie zgadywał, póki się bogaty mieniła. Włodzio po odbytym nie źle Examinie, iuż zaczył chodzić do 6zkół, i z takim zapałem się uczy, że zapewne na przyszły rok wielu bogatych Paniczów prze­

ścignie. Frania i Emilka zupełnie szczęśli­

w e, bo maiy ogródek, krowę, gołębie, kur­

częta; pozbawione cukrów, korzennych po­

traw ,! pieszczot babskich, nierównie sy zdrow­

sze i grzecznieysze. Rodzice ich z łatwością

nadspodziewany do mierności przywykli, i

ta zmiana tak znaczna ich bytu, w połowie

nie iest im tak przykry, iak się obawiali. O-

biad przez prosty kucharkę sporzydzony, nie

(31)

ifl7

iest wprawdzie wykwintny, ale swoboda u- inysł« dodaie im apetytu; a wiemy zdawna że to kucharz naylepszy. Sprzęty w pokoi­

kach stoięce, nie sę paradne ale miłe: bo wie­

dzę, że komornik nie przyidzie ich zabierać;

z iednę służęcę i z iednym lokaiem, nie iest tak paradnie iak w tenczas kiedy sześć kobiet uwiiało się w garderobie, Marszałek stał zi stołem, dwóch kamerdynerów roznosiło pół­

miski, i czterech lokaiów drzymało w przed- pokoiu; ale daleko w domu spokoyniey i ci- szey , i ów ieden lokay regularni# płacony i nie spuszczaięcy się na drugich, lepiey pra­

wie usługuie, od tamtych szes'ciu niepłatnych próżniaków.— Bolały ich z początku nogi chodzęc po Krakowskim bruku; alej iuź Uznali, że przechadzka daleko musi bydź od przeiażdźki zdrowsza, bo nigdy oboygu za- czasów naywiększey ich świetności, tak zdro­

wie nie służyło iak teraz. Nie daięc uczt i balów, nie miewaię wielu gości; ale za to sami życzliwi, sami zacni ludzie ich odwie- dzaię, i dla każdego sę w domu, przed ni­

kim uciekać nie widzę potrzeby. Szacunek

zaś zyskali sobie powszechny, wszyscy cenię

ich ofiarę; i przy kilku tysiącach dochodu

(32)

128

daleko więoey sę poważani, lepszę maię u lu­

dzi sławg, iak kiedy krocie corocznie trwonili.

SZCZYG1EŁEK.

Nie sęd^cie lube dzieci moie, że tylko ludzie wyższego stanu, ludzie starannie wy- chowani wytworne uczucia maię; niech ża­

dne z was nie obchodzi się nigdy po grubi- iańsiku z służęcym, z kmiotkiem, z rzemie­

ślnikiem, pod mylnym pozorem: że oni sig takowem postępowaniem obrazić nie potra­

fię; bez wętpienia ród wysoki, staranne wy­

chowanie, wlewa i rozwiia pigkny sposób myślenia, lecz i w prostym stanie znaydę sig delikatne uczucia; często ten, co za karetę stoi, szlachetniey myśli od tego który w niey siedzi; a w domostwach pochyłych i zbutwia­

ły eh, przyiaciel ludzkości nie razby więcey znalazł dla serca żywiołu, niżeli w gmachach Wysokich. Tu w Warszawie w iednym dwor­

ku nad Wisłę, przekonaćby sig o tey praw­

dzie można. Tam mieszka żona dawnego lokaia, który wiek cały na służbie strawi­

wszy, iak to zwyezaynie bywa, nic na Sta­

rost

(33)

iag

rość nie zebrał. Inna na iey mieyscu puści­

łaby sig na żebraning, a tułaięc sig po uli­

cach, naprzykrzaigc się przechodniom, od jednych połaianie od drugich parg groszy do­

stawszy, wiodłaby próżniackie życie. Lecz wrodzona szlachetność i delikatność uczuciów nie dozwala poczciwey Pawłowey chwycić sig tak nikczemnego rzemiosła; woli dzień i noc pracować, iak wyciggać rgkg. Nie zwa- żaięc na słabe zdrowie* utrzymuie pranie, nieustannie nad balią stoi, lub ssuwa cigżkiem żelazem , żeby męża iuż niezdatnego do pra­

cy, i dwoić dzieci wyżywić. Nie wielki ma zarobek, ale przecież żyię! a Bóg w zaspo- koiopem sumieniu i w dobrych przymiotach, dzieci, słodkiey nagrody iey użycza. Postę­

pek iey syna w przeszłym roku zdarzony, opi- szg wam; delikatność iego nie iedno dziecie naywytworniey chowane zawstydzić by mo­

gła.

Oleś wzrósł patrząc na ubóstwo Rodziców' i na ciężką pracę Matki. Stopniami ile mu tylko wiek pozwalał, dopomagał iey chętnie, a co czasu zbyło’, bawił sig ; bo dziś, nawet dopiero lat ma iedynaście. Naymilszsj iego zabawy były zawsze ptaszki, łapał ie sobie

Tom 1. N er II I. 9

(34)

“ 13®

iak mógł i iak um iał, a zręcznieyszy od o- wego Tomka z Jabłonny, nie dał im uciekać.

W zeszłym roku w lecie złapał sobie sześciu młodych szczygiełków; miał klatkę, miał i kilka groszy, nakupił za nie iedzenia ptasz­

kom , odchował, ułaskawił, i przedał pięciu.

Szóstego zostawił sobie. Prześliczny był ten szczygiełek, miał czerwone gdyby koral gar- dziołko, żółte i czarne piórka iakby malo­

wane; a co większa tak był łaskawy, żeiadł z ręki i znał Olesia po głosie; skoro on wszedł do izby, natychmiast ptaszek latał po pręci­

kach, trzepotał skrzydłami i dziobek przez szczeble wystawiał. Oleś kochał go niezmier­

nie , pieścił i karmił iak mógł naylepiey. Pie­

niądze które zyskał na spfzedaźy tamtych szczy­

giełków, posłużyły mu do 'wyżywienia tego przeż-całe pół roku; ale nareszcie skarb się przebrał. Za ostatnie trzy grosze kupił chłop- czyna ze smutkiem siemienia. Sypał po tro­

chu ptaszynife ; pfaszyna łakomy ziadał od ra­

zu; nareszcie wsypał do klatki ostatek. Pró­

żno wytrzęsał szufladkę, wymiatał kęciki,

iuź ani ziarka na iutro nie zostało; łzy się

zakręciły w oczach Olesia, i wzdychał myślęc

o iutrze. Nadeszło. Szczygiełek odzywał się

(35)

— i3 i —

ile razy postrzegł chłopczynę, ale iuż nie trzepotał skrzydłami tak żwawo, a każda ie- go zm iana, przeszywała boleścią, serce Olesia.

M atka iego zaięta pracę nie widziała ani sm u­

tk u syna, ani ptaszka osępienia. Miała wła­

śnie wielką zgryzotę i wydatek; przesadziła farbką niebieską w ostatniem praniu, i wszy- stkijp chusty drugi raz płukać, suszyć i ma­

glować musiała. Nie śmiał więc Oleś nic iey m ów ić, trzy grosze byłyby i iego i szczygieł- ka w ybaw iły, ale iakże się było Matce i tak zmartwionćy naprzykrzać? Drugiego dnia O- leś wstał bardzo rano, bo i spać dobrze nie m ógł; zayrzał natychmiast do klatki. Ptaszek zgłodniały osowiał zupełnie; nadęł się iak kłębuszek, piórka z gardziołka powstały mu do góry, szyiki znać nie b y ło ,' iednak po-

■znał Olesia.\ Na głos iego otworzył czarne oczka, lecz zam knęł ie wkrótce. Rozrzewnio?

ny chłopczyna, chciał iuż biedź do M atki, chciał się odważyć i prosić ię o trzy grosze;

ale w tey chwili płakała gorzko nieboga! ze wszystkich kieszonek i kryiowek dobywrała pieniędzy, i ledwie zebrała dwa złote, któ­

re zanieść do Magla musiała. Oleś nie w y­

mówił i słowa. — Po południu poszła Ma-

9*

(36)

132

tka z bieliznę; szczygiełek iuż i na głos O- lesia oczek nie otwierał! strapionemu chłop- czynie przyszło na myśl: czyby nie mógł po­

życzyć skęd trzech groszy? Wybiega z domu, idzie do dzieci sąsiedzkich, do towarzyszów Zabaw; wszyscy równie ubodzy iak i on, ka­

żdy dałby chętnie, ale niema! nakoniec nie­

spodzianie dostaie dwa grosze. Uszczęśliwio­

ny kupuie siem ienia, i bieży co sił ma do domu. W chodzi we drzw i, lecz cóż spo­

strzega zdaleka? Szczygiełek spadł z pręcika, leży w znak, nóżki ma skulone, główkg zwieszony, oczka zawarte! otwiera klatkg, porywa go; ieszcze ciepły, ale iuż nieżyie!

zalewa sig łzami biedny Oleś, woła: „Szczy- giełku móy! kochany Szczygiełku!” ale te łzy i te słowa nie wskrzesiły ptaszka!

Przez kilka dni chłopczyna był niepocie­

szony, Matka widzęc żal iego wymawiała m u że iey o trzy grosze nie prosił, ale urado­

wana tym postępkiem syna, opowiedziała go iedney Pani, którey bieliznę pierała; ta tchnię­

ta tę delikatnością chłopczyny, zobowiązała się płacić za niego ażeby chodził do szkoły;

potem kupiła m u ślicznego szczygiełka, dała

parę złotych, i kazała przyiść do siebie, sko-

(37)

133

ro się ten skarb przebierze. Chowa dotęd i pieści Oleś nowego ptaszka, i ten iest ładny, i ten łaskaw y, iednak często żal m u serde- cznie tamtego.

*

III.

ANEKDOTY PRAWDZIWE o DZIE­

CIACH.

KARMELKI.

Klemensia Ł . trzy lata w ów czas m aięc, bawiła się iednegb razu ze swoim braciszkiem.

Jedli oboie karm elki^ i Klemensia całe kła­

dła do buzi. „ N ie rób tego! mówił iey bra-

„ ciszek, możesz się uda wić i um rzeć.” —

„ C o to u m rzeć?” spytała się dziewczynka.” —

„U m rzeć! odpowiedział poważnie starszy ro­

kiem braciszek, iest to bydź nie żywym; iuż-

„b y ś wtenczas ani ieść, ani pić, ani bawić

„się nie mogła” . . . — „ Ja niechcę u m rzeć!”

zawołała Klemensia, wyjęła karmelek z buzi,

i na płacz iey się zbierać zaczęło.— Siedząca

(38)

134

o podał starsza oboyga dzieci siotra, miesza*

igc sig wtedy do tey rozmowy, rzekła: „D la

„grzecznych dzieci nie iest nic tak złego u-

„m rzeć; ty możesz,i dziś umrzeć, Klemensiu,

„ale ieźli będziesz dobra, to póydziesz prosto do

„takiego dobrego B o g a !..” — O szkodaby!

„ przerwała Klemenśia, ieszczem wszystkich

„karmelków nie ziadła, ieszcze mam nawet

„czerwony.” >

Szczęśliwy wieku! wr którym tak drobne tł rzeczy ściśle przywięzuig do życia, lecz wierzcie m i, lube dzieci m oie, i trzy następuigce ró­

wnie znikomy słodyczg uwodzone byw’aig.

Człowiek cały iuź sig ukrywa w dziecięciu;

każde z was wzrośnie lecz się nieodmieni;

, . , 'W , . ,

przedmioty zas przywiązania naszego, inne

tylko przybiorg. nazwisko. Sława, miłość,

honory, bogactwa, to będę późnieyszych lat

waszych karm elki.

(39)

J35

IV.

WYJĄTKI SŁUŻĄCE DO UKSZTAŁCENIA SERCA I STYLU.

O

fcRACY.

Praca iest iednę z pierwszych powinności naszych; praca iest koniecznę dla człowieka potrzebę, praca iest przeznaczeniem naszem.

Pracowita pszczółka, skrzętna m rów ka, całe przyrodzenie, układ tow arzystw a, tey pra­

w dy nas uczę. N ikt od pracy nie iest woU n y ; Król na tronie, oracz przy pługu praco­

wać m usi, i często niewiadomo którego wię­

ksze sę tru d y !... W pracy iedyny iest sposób wypłacenia się Bogu, Rodzicom, Oy- czyźnie; do pracy zawczasu wprawiać się na­

leży. O wy! dzieci i drogie! które dopiero

wstępuiecie w zawód życia, wielka iest przed

wami przestrzeń, ale też i wielkie czekaię

was obowięzki. Krótkość dni waszych, sił

słabość, ieszcze wam niedozwoliły prawdzi-

Wey oddać się pracy* a iuż wpisane do niey

iesteście, samem powołaniem człowieka, i

(40)

136

sarnę wdzięcznościę. Tak! iu£ tyle osób dla was pracowało i pracuie! Od chwili urodze­

nia sig waszego, Matka was karmi, strzeże i hoduie, Oyciec wszystkich potrzeb dostar­

cza; źebyście miały co ieść, gdzie mieszkać, w czem chodzić; rolnik ziemię potem zlewa , rzemieślnicy ręk i zabiegów nie szczędzę; lu­

dzie dnie i noce trawię, chcęc wam potrze­

bnych nauk udzielić; iesteście więc celem pilney p racy , tysięcznych starań; a wy có- źeście dotęd dla kogo uczyniły?... Lecz nie troszczcie się; stoi dla was całe' życie otwo­

rem ; możecie dopełnić tey szlachetney powin­

ności; możecie się wypłacić choynie z zacię- gnionego długu. A wy miłe dziatki, które czy- taięc te słów kilka, uczuiecie wrozwiiaięcey sig duszy, szlachetny ku dobremu zapał, których delikatne serce iuż zna iakę iest przykrościę bydź dłużnym, a niemodz się wypłacić, któ­

re iuż sobie wystawiacie rozkosz oddania so­

wicie tego cośmy dostali, wy dopełnicie sna­

dnie wszystkiego czego po was powołanie czło­

wieka wymaga. Wprawiaycie się tylko do pracy, miłuycie ię ; dopełniaycie z upodoba­

niem obowięzków iaki-e na was Rodzice, N a­

uczyciele wkładaię, przezwyciężaycie lenistwo,

(41)

— - i-37 —

unikaycie próżniactwa. Niech każde z was wstaie rano* niech sig stara, ażeby żadna chwi­

la w dniu całym marnie mu nie zeszła; od­

bywszy zatrudnienia swoie, niech szuka wy­

tchnienia i spoczynku w pi;zyzwoitey zaba­

w ie, nie zaś wgnuśney bezczynności. Załuy- cie dziecka, które z przymusem do nauki i- dzie, a odbywszy iakokolwiek zadany sobie pracg, siedzi w kycie z załoźonemi rgkoma, lub wśród dnia drzymie; marnuie życie, nu­

dzi sig, nigdy prawdziwie człowiekiem nie hgdzie, nigdy sig nie wypłaci Bogu, Rodzi­

com* Oyczyźnie, nigdy na pigkne nie zasłu­

ży imię. Wy Zaś sposobiyc sig iuż teraz do pracy, pokóchacie iy zawczasu, a skoro was lata wiekiem i siły zbogacy, oddacie z pocie­

chy serca odebrane od Rodziców łaski i da­

r y , podacie im rgkg pomocny w starości, przyczynicie sig do szczęścia ogółu, do chwa­

ły narodu, a wypłaciwszy dług wasz, stanie­

cie zasobne w zasługi przed Stwórcy.

•ccocos

(42)

SYNONIMY.

Chęć wyścigu, zazdrość.

— 138 —

Powodzenie lub zasługi drugich rodzy w na9 chęć wyścigu i zazdrość', ale te dwa uczucia z iednych wypływaiące przyczyn, w skutkach bardzo sy odmienne.

Chęć wyścigu iest dobrowolny, szlachetny, serce niy napoione korzysta z przykładów któ­

re uw ielbia, i często przewyższyć ie potrafi;

zazdrość, iest ponura, gwałtowna, zaprzecza cnotę i zasługę bliźniego, ą gdy zmuszona do ich uznania, odmawia mu pochwał, radaby w y­

drzeć nagrodę. Namiętność podła, która czło­

wieka nim samym napełnia, do wszelkich po­

stępów zagradza m u drogę, czyni go oboię- tńym na prace i czyny drugich, sprawia że się dziwi i smuci gdy w kimkolwiek co do­

brego uyrzy, która hańbi duszę w którey mie­

szka, truie życie. Chęć wyścigu żyda współ- ubiegaiycych się z soby, przebacza tem u, któ­

ry iy wyprzedzi; zazdrość lęka się zapaśni.

ków, znienawidzić zwycięzcę swoiego gotowa.

Chęć wyścigu znakomitych, zazdrość po.

dłych ludzi utwarza.

(43)

139

Młodzieniec, który w swey duszy chęci wy­

ścigu nie czuie, któremu iest oboiętne, kiedy go wyminą współ - ucznie, szkolni towarzysze’, godzien pożałowania; iuż on nigdy w niczem celować nie będzie;-ale ten który nikczemny miotany zazdrością pragnie, aby wszyscy zb- stali w tyle a on sam iedea przodkowa!, go­

dzien pogardy.

Trudny, ciężki.

Rzadko które wyrazy w potoczney mo­

wie tak mieszane bywaię, a przecież rzadko między któremi taka iest różnica. Ciężki stó*

suie się właściwie' do ciał, trudny do umy­

słowych rzeczy. Trzeba siły ciała, do unie­

sienia rzeczy cięikiey, trzeba mocy umysło- wey do pokonania trudney.

Człowiek słabowity ciężkiem znaydzie to co byłoby dla zdrowego lekkiem; zdatnemu snadno przyidzie praca, którgby nieuk za trudną osędził.

Podnieść kamień wielki iest ciężko, wy­

robić z niego piękny posęg iest trudno.

Niższych stanów cięższa iest praca, wyż­

szych trudnieysza.

(44)

140

V.

W I A D O M O Ś C I

mogące bydź matkom przydatne .

LISTY MATKI O WYCHOWANIU CÓREK SWOICH.

LIST TRZECI.

Nie pochlebiłam sobie zbytecznie, przysta- iesz na zdanie moie, kochana siostro, a na­

wet i na użyty przykład. Ciesży mnie to mocno, bom pewhieysza moiego sposobu m y­

ślenia kiedy u ciebie sęd pochlebny zyska.

Teraz prosisz m nie, żebym zastanowiszy się dobrze, napisała ci, iaka iest w moich oczach podstawa prawdziwie dobrego wychowania, i iaki naypomysłnieyszy owoc iego? Przyznam ci się, że z pierwszego razu, to zapytanie bar­

dzo łatwern do odgadnienia uważałam, ale potem długom myślała, i różne mi się snu­

ły wyobrażenia nim stałe obrałam zdanie, nim się zdobyłam na następuięcę odpowiedź.

Całę podstawę prawdziwie dobrego wy-

(45)

i 4 i —

chowania w oczach moich jest dobry p rzy - kład, naypomyślnieyszym owocem iego miłość cnoty i pracy. W innam ci wyłożyć powody moie do tego zdania.— Dziecie każde iest to próżne naczynie, w które wlać można co sig podoba; iest to szkło czyste lecz łatwe do skażenia; wlewaymy w nie same zbawienne napoie, chrońmy go od wszelkiey zmazy, a będzie nieskażone i czyste. Do duszy ka­

żdego dziecięcia długo przez oczy trafić nay- snadnióy, dziecie każde skłonne do naślado­

wania, a zatem z tego co w idzi, wzrastaię pierwsze iego zwyczaie i nałogi; te ieśli złe, zamienię się z wiekiem w występki; ieśli do­

bre, łatwo przeistoczę się w cnoty. D obry przykład iest więc naywiększę, nayskute- cznieyszę naukę, przetrwa on i przeydzie wszystkie ustne i pisane prawidła, napoi ser­

ce dziecięcia, które czeka, wyględa, potrze- buie wzoru. Czyż we wszystkiem nie naśla- duiem y Mistrzów naszych? Jak łatwo p o g ra­

niu, rysunku, piśmie uczennicy, poznać spo­

sób iey Nauczyciela; toż samo się dzieie i z moralnościę; cnoty Rodziców sę podstawę i poczętkiem cnoty dzieci. Niech Matka za­

pędza iak naybardziey córkę do pracy, ieźeli

(46)

14-2

sama próżnuie, bgdzie może iey córka pra­

cować, ale pomyśli sobie: „ Niech tylko uro­

snę, nie bgdg nic robiła, tak iak Mamą”; i niezawodnie dotrzyma słowa.— Jakimże spo­

sobem nasza Matka bez wielkich zabiegów, bez czytania ksigżek o Edukacyi wychowała sześć córek dobrze i cnotliwie? Oto nam do­

bry przykład dawała. Jeśli pamiętasz, nie nżęsto ona mówiła o Religii, nie rozumowała z nami o wdziękach cnoty^ dobroczynności, pracy, ale każda z nas od pieluch. widziała ig chodzgcg do kościoła, mówigcg nabożnie rano i wieczór pacierz, Wspominaigcg z u- wielbienietn Boga; każda z nas widziała iak ig Mgż, domownicy, goście kochali; nie usły­

szała iey nigdy żadna złorzeczgcg ubóstwu, owszem w oczach naszych wspierała nędzę iak mogła, a zawsze czynna, zaięta,i wesoła, była razem wZorein pracowitości i zachętę do niey.

Maiąc od kolebki taki przykład, miłość Boga, cnoty i pracy wzrosła nieznacznie wraz z nami. Dom Rodziców naszych, otoczony b y ł cnotliwem p o w ietrzem ; niem myi się na­

poiły, a późniey same sobie zostawione, iu-

innem oddychać nie chGiały.— Na

(47)

i45

próżno więc siliłaby sig która Matka nad wy­

chowaniem dzieci swoich, na próżnoby im od rana do wieczora morały prawiła, ieźli do­

brego przykładu do przepisów nie dołgczy, na nic sig nie zda iey praca; ho cóż po wia­

domości bez ćwicżenia?

Teraz zostaie mi powiedzieć dla czego nay- pomyślnieyszym owocem dobrego wychowa­

nia miłość cnoty i pracy mianuig. Tak, ko­

chana siostro; lubo wiele pracuig nad córka­

mi memi, przecież tego skromnego owocrjl jedynie pragng, i zdaie mi sig że naystaran- nieysze, naylepsze wychowanie ńic wigcey dać nie może. Wychowanie, iak sama pisa­

łaś, przedmowg iest tylko życia; wtedy do­

piero kiedy ' sig końńzy, dziecie prawdziwie żyć zaczynś, w człowieka sig Zamienia i na­

biera osobistey czyli rzetelney w’artości i za­

sługi. Póki piastunka prowadzi małe dzió- cigtko za rgkg, nic dziwnego że nie uf>ada, ale też dopiero gdy samo sig puści i"bez pod-

~pory postgpuie, mówiemy, że chodzić umie.

Niech wigc kto zachwala jak chce cnoty i u-

•mieigtności dziecigcia iakiego, niech wysła­

wia doskonałość iego, ia utrzymuig, że dzie­

cie nic wigcey rzetelnie mieć nie może prócz

(48)

144

miłości cnoty i pracy, dopiero gdy same so­

bie zostawione będzie, gdy człowiekiem bydź zacznie, ieśli tę miłość zamieni w skutek, przyznam m u wartość i zasługę. Człowiek tern tylko iest w istocie i na zawsze, czem się sam uczyni, to prawdziwie umie, czego się sam nauczy. Wychowanie oparte na pod­

stawie swoiey, na dobrym przykładzie, stawia go tylko na drodze prostey i prawdziwey, ale postępować sam iuż musi, i te kroki ie- go pokazuiy dopiero czem iest, co um ie? Bo cnot i nauk zupełnych żadne starania wlać nie potrafiy; te które zdaie nam się, że dzie­

ci nasze maiy, wyślizną im się iakby poży­

czane, ieśli gdy do pewnego w ieku, do w ol­

ności doydy, własnem staraniem nie przyw ła­

szczy ich, nie utwierdzy w sohie. Dla tego też bardzo często się zdarza, że z dzieci sła­

wnych pospolite robią się istoty, a przeciwnie mniey obiecuiyce, wychodzy na ludzi, gdy przyszedłszy do lat same pracuiy.

Wyznać ci szczerze muszę, kochana Sio­

stro, że im więcey prawdy w tych myślach postrzegam, tera mnie mocniey zasmucaiy.

Jabym rada żeby córki moie doskonałemi z ryk naszych wyszły, ale w idzę, że to bydź

nie

(49)

145

nie może. Rodzice zaczynaig tylko dzieło, dzieci same kończyć go muszg.

" W*' »

PRACA ODKŁADANA.

P R Z Y P O W llŚ Ć .

Przy iednym wieyskim ogrodzie był spo­

ry kawał ziemi zupełnie zaniedbany; pośrzód mnóstwa kamieni, wyrastały gdzie niegdzie Ttgpy ostu i innego zielska. „Oycze! my ten ,, kawał ziemi oczyściemy! powiedzieli dnia

„iednego trzey bracia do właściciela, day go

„n a m na rok ieden!”— „Chętnie1.” odpowie­

dział Oyciec, i kawał ziemi na trzy równe części podzielił. Było to na końcu Marca, iuź do gruntu puściło; dnie bywały piękne i nayzdatnieysze do podobney roboty; * trzey bracia wzięli się do swoiey, i dway starsi w przeciggu tygodnia oczyścili dział swóy pra­

wie zupełnie. Młodszy więcey się bawił, niż rob ił, i tamtych skończona była praca, kiedy on swóię zaledwie zaczgł. Gdy mu

Tom I. N er U L 10

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie poymuię iakby się chełpić tą drobiną dobrego które się czyni, wspomnia­. wszy na to coby czynić

Naytrudnieyjsza więc dla w ielu Osób cnota, W iara, dzieciom iest nayłatw ieyśza; ale M atka, która chce żeby Wiara zbawienne w iey dziecięciu owoce sprawiła,

tkiego odpoczynku się zabierał, daię mu znać, że woysko Saskie się zbliża. Bez nadziei o- parcia się przewyższaięcey sile, Leszczyński Wydaie rozkaz prędkiego

gę swoię obrócił, i dopiero zNowomieyskiey wyieżdżał bram y, kiedy iuż dziatki Rymarza przybiegły dać znać źę się zbliża; pokazał się wnet tłum ludzi

kunów swoich, gdyż,pomimo powtarzanych ich napomnień, nie chciał Wierszomanii zaniechać. Miał maiątek na wierszach zrobić, a wydawcy Pism peryodycznych niechcą

wie brzydka, ani mniey kocham, ani mniey pieszczę; mówię iey wręcz o iey szpetności, ale ię przyzwyczaiam do m yśli, że to nie iest żadnę przeszkodę do

trzeba , a tych szczęściem bardzo mało; rzadko więc kiedy popisać się ze swemi cnotami mogą, i zawsze ich czułość daleko mniey ma wartości od tey, którą

Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi się ieszcze swego pierścionka, kryie go iak może, a każdy go widzi, bo dyamenty iak gwiazdy iaśnieią.. Dziś rano wszyscy