• Nie Znaleziono Wyników

Rozrywki dla Dzieci. R. 3, T. 5, nr 25 (1826)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozrywki dla Dzieci. R. 3, T. 5, nr 25 (1826)"

Copied!
62
0
0

Pełen tekst

(1)

R O Z R Y W K I

DLA

D Z I E C I .

&

Jak słodkie zatrudnienie, giętki um ysł wspięraĆ, W zbudzać ż y w ą do, czy n ó w szlachetnych ochotę, I gruntować w umyśle nieskażonym cnotę.

ik l j n ś k i.

TOM V. N “ 25.

Z a pozwoleniem Cenzury Rządoioey.

W WARSZAWIE

vr DRUKARNI LUTKIEWICZA YRZY ULICY SENATORSKIZY B® 467.

182Ó.

3S Bg3O(£WIJOgJtJUAŁt3OOUOffJTOQg3GO(3Og3OTTmYnTnnrTiiTTfinf 5OTW

(2)
(3)

R O Z R Y W K I

DLA D Z IE C I

WYDAWANE

PRZEZ

AUTORKĘ PAMIĄTKI PO DOBREY MATCE.

R O K T R Z E C I .

T O M P I Ą T Y .

Jak s ło d k ie z a tr u d n ie n ie , g ię tk i u m y sł w s p ie r a ć „ W z b u d z a ć ż y w ą do c z y n ó w s z la c h e tn y c h ochotę*

•I g r u n to w a ć w u m y śle n ie sk a żo n y m cnotę.

Fe l i ń s k i,

W W A R S Z A W IE

w Dr u k a r n i Łą t k ie w ic z ap r z y u l i c ySe n a t o r sk ie y N a 467.

1 8 2 6 ,

I

(4)
(5)

i A A AAA A AA A A A A AAA A A AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

ROZRYWKI dla DZIECI

N er XXV. i. S tycznia 1826.

I.

W SPOM NIENIA N A RODOW E.

o JÓZEFIE SZYMANOWSKIM.

L ubo Opatrzność .w niedościgłych wyrokach swo­

ich Wielu darów odmówiła Oyczyznie naszey, przecież iednego z nay większych dobrodzieystw, zawsze dla nas szczodrą była, i Polsce zawsze lu­

dzi znakomitych stało.— Przekonywam się coraz mocniey o tey lubćy prawdzie od czasu , w któ­

rym dławaSj-JDzieci moie, te drobne zbiegać za­

częłam Rozrywki. Ile razy się wezmę, do zapeł­

nienia mieysca JVspomnieniom Narodowym przeznaczonego , tyle razy cisną ,się do, pamięci moiey cnotliwych i -sławnych współrodaków >

miona, i ,w tym naychluhjiićyszyęh , bogactw przyiemnym kłopocie, waham się, nie wiedząc

Tom V. Ner X X r. i

(6)

« *

I

'.O - '

A

(7)

A A A A A AA A A AA AA A A'AA AA A AA AA A A A A AA A A A A A A A A A

ROZRYWKI dba DZIECI.

N er XXV. i. S t y c z n ia 1826.

I.

W SPOM NIENIA N A RODOW E.

--- ■ —n*Cni-— ——

o JÓZEFIE SZYMANOWSKIM.

L

ubo

O p a trz n o ść w n ie d o ś c ig ły c h w y r o k ą c h sw o ­ i c h , , to ie lu d a r ó w o d m ó w iła O y c z y z n ie n a s z e y , p rz e c ie ż ie d n e g o z n a y w ię k s z y c h d o b ro d z ie y s tw , zaw sze d la nas sz czo d rą b y ł a , i P olsce zaw szę l u ­ dzi- z n a k o m ity c h stało . — P rz e k o n y w a m się co raz m o ć n ić y o te y lu b e y p r a w d z ie o d czasu , w k tó ­ r y m d l a w a s ^ J z i e c i m o ie , te d r o b n e zbiegać za­

c z ę ła m R o z r y w k i . Ile ra z y się w ezm ę, d o z a p e ł­

n ie n ia m ie y sc a W s p o m n i e n i o m N a r o d o w y m p rz e z n a c z o n e g o , ty le ra z y cisną ,się d o p a m ię c i m o ie y c n o tliw y c h i s ła w n y c h w s p ó łro d a k ó w i- m io n a , i ,w ty m n a y c h liib o ić y s z y c h , b o .gactw p r z y je m n y m k ło p o c ie , w a h a m s ię , n ie w ie d z ą c

T o m N . N e r X X V .

1

(8)

Ir

samą które w y b ra ć , o którćm mówić wam pier- Wćy. Nayczęściey glos serca mego się odezwie,:

da w y ro k , i skończy w ahanie; — iego to i dziś usłucham , a od poranku dni moich, przeięta w dzię­

cznością i przew iązaniem do S zy m a n o w sk ich ro­

dziny, o M ężu tego imienia wam wspomnę.

Jó zef S zy m a n o w sk i urodził się roku ię 4 8 ., z Macieią Szymanowskiego Kasztelana Raw skie­

go^, i A nny z Łuszczew skich; ztrztech Względów na chlubną zasłużył pam ięć: iako P isa rz, iako K r y t y k , i iako człow iek cnotliw y. — Pisma iego w małey są liczbie / przekład wierszem Ś w ią ty n i W e n e r y w K nidos, trzy d zie śc i sied m sztu k w ier­

s z y ro zm a ity c h , tłóm aczenię ie d n c y z pow ieści W o lte r a , d w a ^ lis ty o guście, czyli o sm aku, W yp ra w a W p d d r ó i y z a s a d y do P ra w a k r y m i­

na ln eg o , tłó m a czen ię p a m ię tn ik ó w o dawriórn ryeersfrw e, taki spis ich cały. Ta wstrzemięźli­

wość p ió r a le g ó / wielką iednak’ może bydź nau- kay bo nieW-lemstwa pisał on mgło ; ale z chęci

‘Wypracowania"’'tego co pisał ;• nłfe" przyznaiąc śo- bić ićriińszu, ‘nie ęhciał stwdrzad", wołał drugich naśladow ać,''ttórnabzyć, wołał zostawić literatu­

rze oyczyśfćy mato Pism , lecz wzorowych.' ; Na­

pisawszy' Ś w ią ty n ią W e n e r y 1 w K nidos i' która

niezliczone zyskała mu p o c h w a ły ,'i naypdchle-

(9)

5

bnieysze od uczących, od płci piękney oklaski, (*•) gdy go kto do przekładu lub tworzenia in­

nych pism podobnych zachęcał, zwykł był po­

wtarzać: „Świątynia Wenery zrobiła mi u spół-

„częsnych sławę, nie śmiem iuź więcey słabych

„ąiłmoyeh doświadczać, bo chcę tęsław ę w po-

„tomności zachować.” Jakoż nie pisał iuź wię­

cey, resztę życia przepędził na czytaniu dzieł

•wzorowych, , i w towarzystwie uczonych. Ulu- bionemi mu byli dawni Autorowie klasśyczni;

tegoczesne pisma znał z opowiadania, starożytne odczyty wał ustawicznie.—Nie stracił bynąymniey.

Szym anowski na tey skromności, na tern rozsą- dnem umiarkowaniu; umieścili go Rodacy w w y ­ borze P isarzów sw oich, i iego tłómaćzeńia wię­

kszą mu chwałę przyniosły, iak ,nie.iedne,mu ob­

szerne własney głowy płody; bo ieśli Konarskie­

go wielbić należy, iż ięzyk Polski ż gruzów ła­

ciny wydobył; ieśli Kopczyńskiemu wieczną przyznano. chwałę., iż oczyścił i ustalił Polsczy- znę, wszyscy, a zwłaszcza niewiasty i dzieci S z y ­ manowskiego cenić powinni^ gdyż' on pierwszy

(*) Iz a b ela z F le m in g ó w X. C z a rto ry sk a , te n w z ó r g o rliw y c h P o le k u c z c iła Józefa S zym anow skiego p ięk n y m ry su n k ie m w y o b raża ią- ey m Ś w ią ty n ią S ław y , k tó re y K apłanka ry ie nakótlum nach t'e .iłowa.1

„ Ś w ią ty n ia , W e n e ry w K n id o s Józefa, S z y m a n o w s k ie z o."

T en ry s u n e k c h o w a n y ie st d o tą d tro s k liw ie w pozo stałey Szym ano­

w sk ieg o ro d z in ie .

(10)

6

)

z mowy pycźyśtey, mowę miłości i czucia, mo­

wę pieszczona uczynił. Słodycz, wytrą wnośc, dobór wyrazów, wykończenie, delikatność, przy­

mioty niemal do niego, śmiałey Poezyi naśzey nie znane, on w wierszach śwoich zamknął; niechciał nowych dzieł tworzyć, a riow yrodzay pisania utworzył; — i tak talent pomimo wrodzóney Pi­

sarzowi temu śkrómności, Twórcą go uczynił.

Dla potwierdzenia słów moich, przytoczę tu dzie­

ci lube, kilka wierszy-iego, wiekowi waszemu dostępnych; a gdy doyrzalszelata więcey ich czy'-’

taó wam dozwolą, złączycie niezawodnie w po­

chwale sposobu pisania Szymanowskiego, głos wasz z powszechnym głosem.

Nagrobek Xiężniczki Teresy Czartoryskie'y *)

Stańj! i nad tyra, Przechodniu, zastanów się głazem, Smutna nader i luba ta pamiątka razem.

Teresa, wszystkich wdzięków miłym będąc zbiorem, Nadzielą niezawodną i czułcści wzorem,

Czułości, która w sobie często mniey szczęśliwa Liczbę nieszczęsnych zmnieysza i z smutku w yryw a, W samym kwiecie młodości ziemię, porzuciła;

- Róży przyiemność miała ; ile róża żyła !

* ) ' C ó rk a A d am a C z a rto ry s k ie g o i I z a b e li z F le m in g ó w , p ię k n a , n a d o ­ b n a , m iła , k o c h a n a , u m arła m a lą c d o p ie r o l a t p ię tn a ś c i e , s k u tk ie m o k r o p n e g o p r z y p a d k u . — W r a n n y m u b io r z e s ta ła p r z y k o m i n k u Z r o z p u s z c z o n e m i w ło s a m i , z a p a lił y s ie i p ło m ie ń w ied-ney c h w i l i i le k k ie ie y s z a ty o g a r n ą ł l u g a s z o n o o g ie ń — le c z i ż y c ie zg a sło .

(11)

Przechodniu! czyliż Jeszcze suche masz irzenice?

Zwilżysz ie nieomylnie; spoyrzyy ha rodzice.

Do N a d z ie i.

Czy widział kto listek z drzewa , Kiedy go woda porw ała, Albo lekki w iatr powiewa ?

Jak dróżka za nim nie trwała ! Ledwo ią oko doyrzało

Niknie, nic z niey nie zostało.

Nagle dla mnie tak zniknęła Nadzieio! twoia pociecha ; Ledwo uśmiechem błysnęła,

I iużci się nie uśmiecha.

Z blaskiem iednego promyka, Całe moie szczęście znika.

Ułamek z wspomnienia o Cesi.

•Obrazem (w iosny) myśl, tkliwie przeięta, Często się puszcza w przyiemne marzenia, Ni o przytomnych troskach nie pamięta ; Słodkie w przyszłości wybiera wspomnienia.

Nawet na szczęście które uchybiło, Spogląda iakby ieszcze się wdzięczyło.

Temi myślami czule rozrzewniony Które westchnieniem zakończyć się miały!

Rzuciłem okiem w te ogrodu strony,

Gdzie krzak różami stał okryty cały;

(12)

8

Każda z nich wdziękiem patrzących wabiła, Lecz iedna wszystkie pięknością zwalczyła-.

Wczora stanęła w tey przyiemney porze Znaczącey młodość, przez liść rozwinięty, Przez świeżą wonność, przez żywość w kolorze.

Przy niey się pączek rumieni zamknięty, Co tylko wróżyć wdzięk kwiatka zaczyna;

Cesię mi obok Matki przypomina.

Szczęśliwa Cesia ledwie czuie życie, I ledwie główkę o swey mocy trzyina, Jeszcze ią miękkie obciska powicie, Jużci do matki wdzięczy się oczyma.

Gdy rączki ku niey szczebiocąc wystawia, Zda się, że słodką pieszczotą przemawia.

Wszak z niey nie spuści oczu Matka tkliwa, Czyli ią nosi, czy w kolebce złoży,

Coraz to nowe w niey w'dzięki odkrywa, Inne wyśledza, inne ieszcze wróży.

Słowem, ilekroć koszykiem zachwieie, Kołysze miłość, szczęście i nadzieie.

Skoro snem słodkim zmruży się powieka., Patrzy iak lice rumieni uśpienie,

Jak uśmiech w ustach pogotowiu, czeka By milił pierwsze oczu otworzenie.

Tak się żądam ocuca pociecha,

Tak się nadzieia, tak szczęście uśmiecha.

O! Matko czuła! niech cię przyszłość cieszy, Bądź w Opatrzności szczerze zaufana,

Twa Cesia 'wzrastać w przymioty pośpieszy,

Będzie nadobna i pewno kochana.

(13)

9

O! gdyby tylko szczodra Niebios siła, ToAyaby M atki w Córce pow tórzyła. (*)

S Na obraz Rodziców.

P a trz , iak Rodzice o tw oy los troskliwi Na ten cel wszystko obrócą staranie, Z ęb y twem czuciem iedynie szczęśliwi, Każde tw e mogli uprzedzić żądanie.

Jak dary tobie od nich w yświadczone, Szczere im samym słodycze przynoszą.

Jak życie twoie

z

niem i p rz e p ę d z o n e , Będąc twem szczęściem > będzie ich roskoszą.

Lecz nie tylko przysłużyć się można Litera­

turze, tworząc lub tłomaeząc Dzieła; iest ieszcze sposób inny, na pozór łatwy, w istocie bardzo trudny i mało dla kogo przystępny; nim iest K ry­

tyku. Nikt tego sposobu sprawiedliwiey nie objął nad Józefa Szymanowskiego; przekonać się otćm można czytaiąc listy iego o smaku-, oto iest pićr- wszego początek.' ,,Zdarzyło mi.się czytać obwie-

„ szczenię Wmć Pana, obiecuiące sprawiedliwą

„wyszłych pism w teraźnieyszym roku krytykę...

„Jeżeli ten trybunał bezstronnym upoważniony

„sądem, wkaźdem dziele rozstrzygać będzie, co

(*) S p ełn iły się te ż y c z e n ia , ale n ie o ie;zy ł» się długo ic h spełnieniem c z u ta M a t k a , bo Cecylia z D em bow skich G ra b o w sk a , uma»ła p rze­

ży w szy z aled w ie la t trzy d zieści.

(14)

DO

„iest'uźytecznćm, co płonnym, co iść powinno za

„wzór do naśladowania, co za przestrogę do chro-

„nieniia się, słowem: co warto pochwały, co na-

„ganyi, sprawiedliwie Wmć Pana i Kollegów ie-

„ go, ^yyroki, niezawodną przyniosą korzyść i dla

„piszących i dla czytelników. W takowym Areo-

„pagu, dowcip z rozumem podawać powinien

„pisma wspartemu umieiętnością rozsądkowi, a

„gust simakownempiórem, niechybne ogłaszać de-

„cyzye!, Przedsięwzięcie to tym więcćy przynie-

„ sie chwały, im trudnieysze iest w naleźytem iak

„bydź przystało, wykonaniu. Krytyka sama po-

„ winna bydź doskonałego pisania wzorem, ina-

„czćy nie tylko zamierzonego chybi celu, ale

„gorszącym przykładem umacnia te złego gustu

„wady, lj.tóre wykorzenić m iała.... i t. d.” Jak opisać umiał przymioty k rytyki Szym anowski, tak i piastować nią potrafił; cichym lecz zgodnym wyborem Sędzią dobrego smaku mianowany, dom iego stał się nieznacznie domem uczonćy porady;

należał czynnie do utworzenia szanownego To­

warzystwa Przyiaciół Nauk w Warszawie, któ­

remu Literatura Oyczysta tyle iuź iest winna; za-

kładaiący ie uczęszczali do niegb, zasięgali iego

zdania, i z nim wspólnie u k ład a\ Zgromadzenia

zasady, w ostatnich czasach życia Szymanowskie-

(15)

- 1 1

go nie było Dzieła, któreby przed wyiściem swo-.

iem na świat, pod sąd iegó oddane nie zostało. Zno- sili w dom iego uczone swe prace, Krasicki, Stani' sław Potocki, Niemcewicz, Woronicz, Dmochow­

ski, Molski, Albertrandi, Czacki, i wielu innych, którzy zbogacili Literaturę Polską; przyiemnie, trafnie i życzliwie udzielał im swoich pośtrzeźeń y ieżeli iaką podawał odmianę, nie narzucał iey,' do woli Autora oddaiąc iey przyięcie lub odrzu­

cenie, każdy iednak cenił iego uwagi', korzystać chciał z rady. Tłómacz Eneidy mozolił się przy nim nad przekładem wiersza i. w Pieśni drugiey:

Conticuere omnes intentique ora tenebant....

Szymanowski chodząc po pokoiu wyrzekł nawia­

sem: „A czyby tak obrócić tego nie można:

Umilkli w szyscy, całych zaięło słuchanie!

i tak został wiersz ten całkowicie przez tłóma- cza przyięty. — Cisnęła się także do Szymanów*

skiego i Młodzież z pierwiastkami pióra swego.

Wytwornym obdarzony smakiem, rzadką trafno?

ścią w sądzeniu, oceniał od razu, wartość dzie?

ł a , zdatność piszącego; ale równie delikatny i dobry, iak światły i sprawiedliwy, niezrażał za- czynaiących surowością, nie używał uszczypli­

wych wydrw{wań, (tak łatwych tym, którzy

iskrę dowcipu maią)-, lecz umiał bez obrażenia

(16)

1 2

draźliwóy u każdego miłości własńey wskazać wady, pisma, sprostować zdania,. właściwy kie­

runek nadać zdolnościom Pisarza, a nawet przy­

prowadzić go zręcznie do zupełnego płodu swe­

go zniszczenia. O! iakźe tćm godnĆnr piastowa­

niem krytyki wiele się przysłużył Literaturze Oyczystey! to udoskonalaiąc iuż wzorowe Pisma, to eachęcaiąc adatnićyszych z młodzieży, to na- p?owadzaiąc ich na właściwą im drogę, to uwal- niaiąc świat uczony od złych lub nikczemnych' płodów, to nareszcie ukrócaiąc zarozumienie, wspólne wszystkim niemal probuiącym się Pisa­

rzom. Jeden z nich Ignacy Tański, skończywszy szkoły, i czuiąc w sobie }atwość;:da wiersza, u- myślił zaraz bydź Autorem; napisał więc So- medyą, a chlubny .z swego dzićła, poddał go pod krytykę Szymanowskiego, w przekonaniu, iż naywyźsze od niego otrzyma pochwały. — Szy-- manowski przyiął wdzięcznie złożone sobie dzie­

ło. W kilka dni zapytuie się go młody" Autor, iak sądzi o iego Komedyi? Nikogo zarumienić nie zwykły, krytyk odpowiada: „ Nie miałem ie-.

„szcze czasu ićy odczytać! ” W kilka tygodni Tański, niecierpliwie oczekuiący spodzie waney pochwały, przypomina znowu Szymanowskie­

m u swoię. Komedyę: „Jeszcze niedokończyłem

(17)

13

„czytania!” mówi tamten półgębkiem. — Urażo­

ny ; tą zwłoka młodzieniec o d c h ó d z iz n ie u k o n - tentow aniem ; 'ale przyszedłszy do dom u rozwa­

ża, ze iego Kom edya w iednym Akcie napisana, długiego czasu do odczytania nie wymaga-; i przy­

puszcza dom ysł, iż się zapewne podobać nie u- miała. ■ Lękaiac się obrazy miłośći jwłasney swO- ićy, i zniszczenia słodkich marzeń, lubo uczęszcza do domu Szjyttianow skiego, nie śmie- iuź iednak przypom inać mu Swoiey K o m e d y i,(ile że ten cią­

gle o niey milczy)-, i nareszcie1 sam o n ie y zapo­

mina. W lat dopiero k ilka, k ied y 'iu ź , Tański mógł bydź Sędzią prac Literafckich, przychodzi mti to iegó'dzieło ria pamięć-; szuka między swe- mi papierami kópii, znayduie,. czyta, i dostrze­

ga p rzy c z y n y ' dla którćy o nićm S zy m a n o w sk i zamilczał. Bieży dziękować, mu iż gO- ochronił ó'd< tiieochybnegó zawstydzenia, a k ry ty k czule gó przepraszał, że się ośmielił to pierwsze iego dzieło w iećzney poświęćić niepamięci. —

U nas, w każdym czasie kto znakomitego Po­

laka c n o tliw y m nazw ie, inż tem' samem,, iakby powiedział że i dobrym 'był.'O byw atelem . K a­

ż d y 'z nich tak głęboko w sercu Oyczyznę nosi, ze iey miłość w duszy iego ze wszystkiemi uczu­

ciami się' spaia, z samą cnotą iednoczy. Tak by-

(18)

— i4 —

ło z Szym anowskim ; miłość rodzinney ziemi na czele uczuć iego i zalet iaśniała; nie tylko ią ko­

chał gorąco, ale użytecznym ićy bydź umiał często z uymą własnćy spokoyności i zdrowia, i -zawczasu się poświecił obywatelskiey usłudze.

W młodym wieku wezwany-był od Stanisława Augusta, do Kamery Króle wskiey. Pracował w niey szczególnie nad urządzeniem dochodów Królewskich,, nad uporządkowaniem intrat sto­

łowych i ich wydatkiem; Król umieiąc cenić zdatność iego, zaszczycił go stopniem Szambela- na swego Dworu. Z wyboru Obywateli był, po­

słem na Seymie 1778 r. Na czteroletnim, nie li­

czyli go Prawodawcy między sob.ą^ dzielił on ie­

dnak z niemi wszystkie prace, udzielając im swych uwag, i wspieraiąc radą ich usiłowania, bo da­

leki od wszelkiey próżności, w usługach swoich dla Oyczyzny, raćzey szukał użytku niźli wyda­

jności; wybrany iednak został na tym Seymie do DcputacyiiPrawodawezey, i, zaiął. się szczególnie ułożeniem Kodexu Kryminalnego; którego nie- dostawało Prawom Polskim. Zarysy do niego u- mieszezone w zbiorze, pisni^Szymanowskiego, są .oraż zarysami duszy iegp i sposobu ■ myślenia.

-W roku 1794. był Członkiem Pady Naywyższey;;

•rozsądkiem hamował zbytnie uniesienia:; uiniar-

(19)

t

»5

kowany, wstrzymywał okrucieństwa, a surową cnotą gromił ty ch , którzy z powszechnego: zabu-t rżenia korzystaiąc, wywyższenia swego, mieli wi­

doki. — Równie iak na publiczne cnoty Szym d*

nowśkiego tak i na domowe śmiało zapatrywań się można; nie było rządnieyszego i lepszego Pa­

n a, czulszego krewnego i brata, stalszego przy­

jaciela, przykładnieyszego syna. — Zadany, po naywykwintnie'yszych towarzystwach dla niepo- iętey przyiemności w obcowaniu, i dziwnie mi­

łego rozumu, wyrywany sobie przez naypier- wsze w kraiu osoby, on był nayszczęśliwśzy kie­

dy w wieyskiem ustroniu, sędziwey Matce dłu­

gie iesienne wieczory rozmową swoią umilał i skracał. Zyiąęy przyiaciele Szym anowskiego wspominaią dotąd z uczuciem, otćm iego doM a- tki przywiązaniu, o tey uległości, z iaką był dla niey, iuż sam będąc wdoyrzałym wieku. T ak ią kochały iż .po zgaśnieniu Oy cayzny, ona, mu. nay- więćdy tęskne i zwątlonc źyćie słodzi-łap gdy. i ią zabrały mu Nieba, iuż żyć nie miał ani isiły ani ochoty;; i tak iedney Matki strata zdrowia-*

drugićy życia go pozbaw iła!.. Przyiaciela,'gdzież­

by szukać czulszego, . bezinteresownieyszęgo?

Młode lata w domu Xcia Augusta Czartoryskiego,

W oiewody Ruskiego spędziwszy, czułą związał

(20)

— 16 —

się przyjaźnią z synem iego .znanym i -wielbio­

nym powszechnie Adamem Czartoryskim ; do- c h o w a ł ią d o z g o n u . Towarzyszył mu .w p o ­ dróżach do obcych kraiów , i 'takd pozyskał iego i zaęney -Siostry . ufność,, iż po śmierci S ie ­ cią "Woiewody, gdy się otw orzył Spadek ogro­

mnego m aiątku, Sto. milionów przenoszący, do- stoyne rodzeństwo zgodziło się na to , aby ich Jó­

z e f S zy m a n o w sk i tym maiątkiem podzielił. On m iędzy niemi miał bydź pośrzednikiem , iego zdanie było dla nich ostatecznym w y ro k iem ; do­

pełnił S zy m a n o w sk i tey .przyiacielskićy ącz tru- dney i pracow itey posługi, ukończył ią z zupeł- nem zadowoleniem • stron oboyga, i nie przyiął żadney ofiarowąney nagrody, przyiaźń ich tylko i życzliwość do śmierci zamawiając sobiei — Z tak tk liw ć m ,d e lik a tn em sercem , S zy m a n o w sk i nie żaw atł przećież-związków m ałżeńskich, 'w m łod­

szym -w ieku losy O yczyznyizaym ow ały go w y­

łącznie, pÓźnieyŁćiągle cierpiący, nie chciał wi- dokiem nieustauney boleści, rozdzierać serea tkli- w ćy towarzyszki-, i w ołał dokonać : życia samo­

tnie;. Ale lepićy od słów moich poznać go da­

dzą, te w y ią tk i z listów iego pisanych w przecią­

gu, lat'dziew ięciu, do osoby którą.kochał czule, i- cenił w ysoko, przed-którą- nić nie: m iał,tayne^

go;

(21)

— i7 —

go; kreślone od ręki, będą oraz dowodem słody­

czy i delikatności pióra jego-

d. 22 Lipca 1792 r. z Krakowa.

• . . . 0 Daruy mi proszę, żem niewspomniał o mo­

iem zdrowiu; łatwo o niem zapomnićć pisząc do Ciebie; żywsze uczucie nie pozwala nawet po­

strzegać m nieyszego... W reszcie przyzwyczai­

łem się iuż do moich cierpień, będąc codzienne- mi, oswoiły mnie z sobą.

Winnym szczęścia bydź Tobie, podwoiłoby dla mnie samo szczęście!.,.

Lubo wielu znaiomych w Krakow ie spoty­

kam , wewnętrzne uczucie odeymuie chęć od większych społeczności, i tam naymiley przytrzy- muie, gdzie można i wynurzyć co człowiek my­

śli i swobodnie się smucić.

d. 24 Lipca.

Z utęschnieniemnayży wszem wyglądałem dzi- sieyszey poczty, dwa razy posyłałem po listy , i dwa razy smutną dla siebie usłyszałem odpo­

wiedź: że ich niemasz. Żebyś Pani moia wie­

działa, iak długo czekać od W torku do Soboty.

. . . Odbierać listy od Ciebie i pisać do ciebie, radbym żeby było całkowitem moiem życiem w teraźnieyszem oddaleniu.

d. 31 L ip ca z W ie lic z k i.

Wyiechałem z Krakowa źęby bydź spokoy-

Tom y . N e r X X V . . a.

(22)

18

nićyszym; przykro ieąt nader słyszeć' o tem ca się dzieie, a kiedy od tęgo wszystkiego- oddalić się duszą niemożna, przynaymniey nie należy u- cancia pomnażać nowym coraz żywiołem żahi i zgryzoty...

.. Naymiłćy mi iest każdą nowinę wiedzićć od Ciebie, Pani móia, bo wtenczas czuię zaraz tę pociechę, Że ią mam od' Ciebie, że Twoie wyra­

zy czytam, że z Tobą rozmawiam.... Całuię rą­

czki' Twoie i zawsze iedne wynurzam zapewnie­

nia', o tem szczerćm i naytchliwszćm przywiąza­

niu, które czuię mnićy dbaiąc, że go wyrażać w miarę czucia niepotrafiam.

d . 15- S ierp n ia.

Twoie listy,.Pani, stąią się dla mnie iedyną, tdgą w teraźnićyszym smutku ... radbym. tylko, żebyś’, się starała, odurzyć na wszystko co się dzieie, że­

byś'zbyt do serca: niebrała, tego czemu pomódz nię podobna; żebyś nieszkodziła zdrowiu Twemu.

Azaliż Opatrzność’przewinie to pasmo nieszczęść;

oebraniaymy czułość naszą na przyiemnieysze momenta.. . .

Mogąż bydź Twoie Bisty długiemi dla mnie?' przedłużaiąc ie, wierz proszę, że przedłużasz ino- ie naysłodsze uczucie.

d. i W rz e śn ia z, S ięn iąw y .

. . Gnićwam się prawdziwie na stan móy tak o-

(23)

*9

braźłiwy zdrowia, Se każdą okoliczność śirrsrtitą wypłacać musi stratą SWoia; iak gdyby po wię- ksaey części całe życie z takiego flłetttkane- było pasma.

Czas iakiś to zabawiwszy puszczę się W dro­

gę prosto do siebie; i lepićy iak d'o siebie, bo do Matki i do Ciebie-, Pani moia.

d. 7 W rześnia:

. . Mieliśmy to Karpińskiego, który iuz edukaeyi Dominika Radziwiłła poprzestał. Powiedał mi wiele pieśni swoich na pamięć’, które w celu śpie­

wania w kościele dla pospólstwa napisaL Nie­

które bardzo ładne;

.« Kończę, zaręczając stałość inaytkliwszą czwłość tego sentymentu, któremu znajomość’ serca, sza­

cunek , przyjaźń, dały początek, wzrost i całą żywość.

d. 17 W rześnia. z Dembaia.

Wyglądam zawsze Twoich listów z naywięk- szem utęschnieniem, bo cóż może teraz bydź dla mnie słodszem iak Twoie listy, co poźądańszeui iak wiadomość o Tobie, co iedynie koiącem przy­

krość oddalenia, iak Twoie łaskawe wyrazy?

d. 19 P aźd ziern ik a z S i e n i a w y *

.. Sama Sieniawa iest w smutnem położeniu, o- gcód dosyć piękny, drzewa donośnej ale to nic w porównaniu, do Wysocka, gdzie tak iest. ogród

4*

(24)

2 0

wspaniały, że tą wspaniałością; każdy wchodzą­

cy musi bydź uderzonym. Szpalery lipowe wy­

sokości niewidzianey, Piramidy świerkowe, gust rysunkja dawny, ale bardzo poważny. Osobli­

wie szpaler sadzony od Jana Sobieskiego w cza­

cie kiedy z Wiedeńskiey wyprawy powrócił.

d, 2 | P a ź d z ie rn ik a 1792.

. .. Miłożmi iest widzićć K1...z którym od młodości związała mnie czuła przyiaźń. Usługi iego oddane z sławą kraiowi, do dawnego uczu- eia przydały ieszcze winne od Obywatela obo­

wiązki. Szczęśliwy, że takie pełnił usługi, szczę­

śliwy, że ż wysłużoną iuź sławą łączyć umie tak naturalną skromność, która do:poszanowania win­

nego przydawać każę tkliwą, przyiaźń. Zawsty­

dzić nawet potrafił fortunę, wracaiąc się chętnie do szczupłey bardzo mierności, nie chcąc w ni- czem urazić delikatnego sposobu myślenia. Pier­

wsze iego moinenta widzenia się Z Xięciem rozrze­

wniły mnie prawdziwie; zdawało mi się, żem wi­

dział syna, który z wdzięcznością odnosi Oycu sławę za iego d\a siebie starania. Obadwa się aż do łez uściskali. Każdy go potem sobie wydzie­

rał. ..

d. 9 Maili 1793-r. z W a rsz a w y .

Już tedy Pani moia na wsi u siebie naymil-

Szego używa powietrza; iuź każdemu pączkowi,

(25)

i

—■ e i —

każdemu przybyłemu^ listkowi przypatruie się i daie staranie; a my tu tęschnietny i połykamy kurz i brudy Warszawy. Ja przecie z rozkazu Doktora umywam się z nich regularnie, ale ie- szcze znaczńey folgi nie czuię.

d- 8 G ru d n ia 1791 z W arszaw y -

Daruy mi że do tych czćłś nie pisałem do Cie­

bie; wiadome Ci iuż zapewne okoliczności niech będą wymówka nroią. Naylekcey złożyć swoie smutki w przyiaźnćm sobie sercu; ale kiedy są wspólne, wtenczas wzaiemnie tylko pogłębiaią iuż niemogąca się zagoić ranę. Kiedy nieszczęście przyidzie do pewnego kresu, naylepićy o niem t nie mówić, żeby mówienie nie zdawało się na­

rzekaniem na to przeznaczenie, które z uszano­

waniem znosić należy.-.^

d- 14 G ru d n ia- ,

.. Siedzieć będę w Warszawie do wiosny, czeka­

jąc wszystkich wyroków losu iźtkie dla nas wy­

mierzone. Wielbiłem zawszę Opatrzność, nie bę­

dę nigdy mruczćć na nią. Poiadę do Grądów (*),' iuż mnie żadne nie uyrzy piasto, poświęcę mnie milczeniu i zaciszy. Familia będzie moim świa­

tem i społeczeństwem...

( * ) G rą d y w ieś d z ie d zic z n a Józefa Szym anow skiego o trz y m ile od W a rsz a w y , nięd/tleJ^o B ło n ia ; smakow-nym ią -p rz y o z d o b ił domem i ogrodem . M iłą m u b y ła bo b liska L e s z n a g dzie u k o ch an a M at­

k a ciągle m ieszk ała.-*

(26)

— 2$, —•

d. 2j Lutego 1795.

.. Cózkolwiek bądź, trzeba umieć znosić i to cier­

pliwie; ta iest korzyść która umieiący myśleć, ęzerpa w okolicznościach teraźnieyszych...

Niewiadome są wyroki Opatrzności, ale ona iest zawsze.

Miłoz mi było czytać to co piszesz o moićy Matce... Móy Bozeliakaź to powinna bydź mi­

łość dzieci dja takiej Matki, kiedy do uczucia tak naturalnego łączyć ieszcze nalepy tak winne dla osoby i przymiotów uwielbienie! Ile mi u- czyniła dobrodziejstw! i iakiem to sercem! ...

r. i80o z Warszawy*

,. Juz teraz część moia polityczna w letargu. — P o choroby przywiązany smutek nie każę się drugim komunikować, bo on iak ziewanie iest Zaraźliwy, Lepiey się dzielić dobrym humorem i wesołością,

Czasem Opatrzność podoba sobie wybićrać małe środki do uczynienia wielkich dobro-

dzieystw,»»

Z ostatniego listu >8®t roku, w krotce przed śmiercią pisanego.

,, Odday Opatrzności, to co ia ićy poruczyłem...

radzić się będę kilku Doktorów, ale niech się dzieje co Bóg przeznaczył...”

Jakiem uczuciem tchną te ostatnie wyrazy,

lakiem tchnęła od ocknienia się swego, tkliwa

(27)

Szymanowskiego dusza-. Bo powiedziawszy ze był dobrym Synem, Obywatelem, Krewnym, panem, przyiacielcm, czyż ieszćZC mówić potrze­

ba, ze światła i hiczein niezachwiana pobożność i wiara, przewodnikiem była iego drogi? każdy czyn iego przekonywał wszystkich O tćy praw­

dzie, łecz Utwierdziła ją śmierć, to prawdziwe rozwiązanie ziemskiego życia; w mićy prawym okazał się Chrześeianiwem. Dolegliwe cierpie­

nia zwiastowały mu iey przyiścić na długi czas nim zawitała} ale od młodości -nosząc ZaWśze W pamięci tę ważną i nieomylna godzinę, goto­

wał się do niey bez trwogi i smutku. Chćiał' naprzód rozporządzić wcześnie sWoim maiątfciem, lecz boiąc się tym czynem zasmucać krewnych i przyiaciół, iednego tylko zaufanego wezwał do siebie (*), iemu swóy zamiar powierzył, zady- ktował Sam ostateczną wolę, i na sześć miesię­

cy przed śmiercią podpisany Testament- złożył w ręce przyiaźni, obowiazuiac aby w Sądzie był oddany, gdy tego będzie potrzeba. Oto z tego Aktu Wyiatek.

„Niemaiąc inney fortuny stałćy had spadkO- ,,Wą, przekonany iestem, że mi się inaczey nią

( * ) Od teg o to p rzy ik ciela S tytn a h ó w sk ieg o , R adcy Stan u Józefa Ne- tre b sk ie g ó , W y d a w ca R o z r y w e k m a sobie u d z ie lo n e triększ^ część u m ieszczo n y th tu szczegółów .

(28)

24-

„rozrządzać nie godzi, tylko iak praWo mieć chce.

„Wszystkich moich sukcessorów równie kocham,

„więcćy iednego iak drugiego obdarzać byłoby

„ukrzywdzić innych. Niemam powodów ani

„wyymować kogóźkolwiek od sukcessyi, ani ią

^dla kogóźkolwiek źwiększać.

„Oddąię co wziąłem , i czego siebie mam ra-

„czey za dzierżawcę iak za właściciela.— Z tego

„co sądzę bydź moiem, to' iest, pieniądze gotowe,

„mobilia, i intraty, tem mi: wolno dysponować,

„ile źe idzie mniey o darowiznę iak o dług win-

„ny” .. ( T u następnie szczodre sług wiernych wynagrodzenie).

Odtąd osłabiony na siłach, resztę życia po­

święcił przygotowaniu się w drogę wieczności;

otoczony małą liczbą ośób prawdziwie mu mi­

łych, ich tylko chciał mieć swych cierpień świad­

kami; delikatność, ten przymiot rzadki, która pię­

tnem była, pism i czynów iego, okazała się na­

wet W tych ostatnich chwilaeh. Gzuiąc się iuź bardzo słabym, niemówiąc nikomu z przytom­

nych, wyprawił taiemnie gońca pó ’ Kapłana, z którym od młodych lat przyiaźń go, łączyła;

był to Xiądz Żubr, Pleban wdobrach iego Mat­

ki, i iey i iego doczesny i duchowny poradnik i

spowiednik, wzór dobrych Pasterzy. Uweselo-

(29)

ny iego: przybyciem, oświadczywszy inu chęć bydź przez niego przygotowanym, uprosiwszy, aby go nie odstępował do ostatniey chwili, spo­

koynie oczekiwał zgonu. Odbywszy Spowiedź, przyiąwszy Sakramenta, niechcąc rozrzewniać przytomnych, w ich tylko niebytności pobożnym oddawał się obrzędom. W tedy iedynie gdy sam był z Xiędzem Żubrem, gorące z nim czy­

nił modły, i czytać sobie kazał ulubionego mu Tomasza a Kempis. Przerywał te zatrudnienia za weyściem do siebie otaczaiacych go krewnych i przyiaciół; prowadził z niemi, miłe i potoczne rozmowy, starał się uspokaiać ich troskliwość, iak naymnićy narZekaiąć na swoie cierpienia.

Prosił; aby się przy nim bawiono i rozmawiano wesoło, i zawsze wdzięcznie dziękował otaczaią- cym siebie, za ich dobroć w’ pilnowaniu go. Je­

żeli niekiedy zwrócił rozmowę do stanu swego, zawsze ta oznaczała iego spokoyność duszy. Dzię­

kował Opatrzności, iż go uchroniła od niedowiar­

stwa zarazy:- „Gdyby niewierzący w nieśmier­

telność duszy byli tu przytomni, mówił z uczu­

ciem , przekonaliby się o niey; niemóglbym tak

„spokoynie i wesoło umierać, gdybym nie miał

„nadziei swobodnićyszego życia i przyszłey na-

„grody; wszystko przedemną uśmiechać się zda-

— 15 —

(30)

26

„ic, żadney niemam obawy Śmierci.” — Kiedy cbciano zasłaniać okna, aby blask nieraził Oczu

•iego: „Nie czyńcie tegb, mówił, pozwólcie mi

„ieszcze chwilę cieszyć się tym darem Opatrzno-

„śc-il ” Jednego razu, otaczający go poszli do obiadu, zostawuiąc przy nim wiernego sługę;

wnet uyrzełi go wychodzącego nagłe ż pokoiu Pana , zalanego łzami; pbwstali iak nayśpieSzniey okropne przeczuwaiąc nieszczęście; wbiegaią, zastaią Szymanowskiego który się uśmiecha i mówi do nich: „Przestraszyliście się, a innie nic

„złego nie spotkało. Poczciwy móy Michał, wi-

„dząc mnie tak mocno słabym, ulitowany nad

„nędzną moią istotą, rozpłakał się; kazałem mu

„odeyść żeby fal swóy ukoił, i przeląkłem Was.”

Ta dusza delikatna i tkliwa do końca, d. 15 Lu­

tego 1801 roku, wróciła db Tego, który ią tak nadobną uczynił; miał Józef Szymanowski lat 53, do óstatniey chwili, przytomność umysłu zacho­

wał; iuż przyćmiła śmierć oczy iego czarnym mrokiem swoim, ręka ieszcze brata i przyiaciół szukała, usta tkliwćmi żegnały ich słowy* Cia­

ło iego spoczywa ńa Powązkowskim Smętarzu bez kamienia i napisu; ale nadobne pióro Wyry­

ło Imię Jego w xięgach, cnoty W sercu Rodaków.

(31)

— *) —

II.

Juz raz w mieyscu zwykłóy Powieści czyta*

łyście w tem Piśmie, Dzieci drogie, małą Korne- dyikę; mile od was przyięta, graną nawet wkil- ku domach była; zachęcona tem spełnieniem ży­

czeń moich, dziś dragą wam niosę, milszą ód pierwszey bydź dla was powinna, bo prawdziwy czyn iest iey treścią. — Czytałyście opis iego W*

wspomnieniu o Tadeuszu Czackim.

SZ K Ó Ł K A ,

KOMEDYIKA W JEDNYM AKCIE.

O s o b y . M atk a.

T a d z io iey syn, i2sto letni.

Ba k a ła r z .

T o m a s z o w a , siostra Bakałarza.

A n te k , .

J ó z io , > celnieysi uczniowie Szkółki., M a ry n k a ,)

M ic h a ł, stary lokay.

Kilkunastu uczniów płci oboiey.

Scena-w Porycku, miasteczku, na W ołyniu,

d, 28. Sijeepnia 1777- r°ku.

(32)

28

SCENA PIERWSZA.

B a k a ła rz , T o m a sz o w a , wszyscy Uczniowie.

(T ea tr wyobraża izbę Szkolną-, z obudwóch stron są stoły, za nićmi ławki na których sie­

dzą uczniowie; każdy z nich zaiety nauką.—

Bakałarz na przodzie sceny wraz z Siostrą, tak do nie'y mówi):

A ! iakićmźe to dla mnie szczęściem dzień dzi- sićyszy znaczony! albo calculo dies notata. Dziś obchodziemy Urodziny kochanego Panicza nasze­

go, i Bóg sprowadził mi siostrę, którą iuż od tak dawna widzieć pragnę, którey od roku okp mo- ie nie oglądało. Prawdziwie, nie poymuie się z ukontentowania.

T om aszow a.

I ia, Bóg widzi, przyiść do siebie niemogę z podziwienia i z radości; rok temu, zostawiłam cię w nędzy, kochany Bracie, z całą twoią łaci­

na i mądrością. Właśnie odprawiwszy się od Pań­

stwa u których służyłam, miałam ci tu przywieść kilkanaście złotych z zasług uciułanych, żebyś przynaymniey nie umarł z głodu, kiedy odbie­

ram list twóy. Przeczytawszy go z trudnością dla drobnego pisma i łaciny, dowiaduię się żeś w do­

brym bycie, że dla mnie nawet masz kawałek

(33)

29

chleba, nie chcę wierzyć oczom moim, przyje­

żdżam, i zastaię więcey niżem sobie wystawiała.

Kontusz porządny, pas bogaty, czapka z baran­

kiem, boty żółte, mieszkanie chędogie, a nade- wszystko twarz wesoła i rumiana; doprawdy, nie poymuię.. . .

B a k a ła rz .

Wszystko to Boskićy Opatrzności cuda; i o- woce owćy Łaciny i mądrości z którey tylko nie­

wiadomi szydzą. Ona to, Mościa Pani, postawiła mnie na tych nogach na których mnie widzisz, bo kto w Boga wierzy i po łacinie umić, temu bieda nigdy długo dokuczać nie śmie.

Tom aszow a.-

Dokuczałać ci ona, Panie Bracie, czas nie ma­

ły, Bogu dziękować, że iey się naprzykrzyło; ale powiedzźe mi iak się to stało, iaką służbę masz dla mnie, bo ia dalipan, iak w rogu iestem i schnę z ciekawości.

B a k a ła rz .

Opowiem ci Wszystko porządkiem, od począt­

k u , ab ovo. Wiesz dobrze, do kogo Poryck na­

leży; wićsz,. że to Państwo bogate, zacne, wspa­

niałe, wysokiego urodzenia, wiesz że maią po­

tomstwo , ale wiedzićć nigdy nie możesz co to za

dziecie, naymłodszy ich syn... .

(34)

go T o m a sz ó w a.

0-} słyszałam ia iuź wiele o nim j mówią,, źe to Panicz rozumny iakich m ało.,.

B a k a ł a r z .

MÓw lepiey iakich niema- w całeyLitw ie i K o­

ronie; to nec p lu s u ltr a , Paniątko dobre iak A.- nioł, a mądre iak Salomon j co on iuź xiąźek po­

czytał, Co nauk posiadł, co dobrego zrobił, a iak gładko po łacinie umie ! wszak ci to xiąźki których ia stary nie rozumiem, on esc abrupto tłumaczy, iuź prawo zna lepiey od Palestrantów naszych, Historyą Polską od Kronikarzy, a< iakie serce! On to, nie kto inny mnie staremu, niegdyś w dobrym bycie, późniey bez sposobu będące­

mu podał szlachetny i uczciwy kawałek chleba, boó- niema powołania nad powołanie nauczyciel­

skie: Nec est m unus, nisi m unus praeecptorum . T o m a s z ó w: a-

Panie Bracie, nie mieszay łaciny, a opowiedz rzecz iak się przytrafiła.

B a k a ł a r z .

Oto właśnie na ten. Nowy Rok byłem sobie

iak zwykle- w tuteyszym Kościele,, klęcząc obok

ławek (bo-dla nędznóy odteieźy w,eyśe do.źadney

nie- śmiałem-) modliłem, się- gorąco na- moiey ła-

cińskiey xiąźce. Wiele było w ten dzień gości,

(35)

31

zasiedli' zwykłe Kollatorów mieysce, i zdarzyło się , źe młodszy Panicz, weyść musiał do tey przy- którey ia klęczałem. Zastanowiła go wnet moiai łacińska i staroświecka xiążka, a może wreszcie i moia osoba; swóy łatwo pozna swego; sim ilis sim ili gaudet. Prawie nie spuścił z niey i ze mnie żywych oczu swoich, a nim wyszedł z Kościoła, prosił mnie, żebym tego samego dnia przyszedł do niego, do Pałacu. Przyszedłem, wybiegł do mnie na dziedziniec; pomimo tego, źe czamara moia równie ia k i xiąźka, którą trzymałem w rę­

k u , w szmatki podartą b y ła , zaprowadził mnie do swego pokoiu, i tam tak mówił przerywańe- mi słowy: „Oddawna pragnę gorąco żeby dzieci

„domowników naszych, ubogich mieszkańców

„Porycka, mogły iakiegoś nabywać światła, że-

„ by nie rosły w grubey ciemnocie... mnie tyle

„szczęścia nauki przynoszą... mnie tylu rzeczy u-

„e zą , a ich niczego... oni tacy nieszczęśliw i!...

„ale chciałbym, żeby nikt o tóm nie wiedżiał;'

„mam dużo pieniędzy, kochani Rodżice tyle mi'

„ich daią; na pomocniku tylko dotąd mi zbywa-

„ ło ... T y umićsz po łacinie, masz twarz poczcit

„ w ą , takeś się modlił gorliw ie... T y widzę po-

„ trzebnyin iesteś, będziesz więc pomocnikiem mo-

„iin; wszak praw da; upatrzysz w mieście doili

(36)

32

»iaki z dużą izbą; ty niby założysz Szkółkę, a

„ia prawdziwym ićy Założycielem będę.” I to powiedziawszy, nie zwazaiąc na nędzne szaty mo­

le, rzucił mi się na szyię, całował mnie iakby Oyca, a czarne oczy.iego iak dwie gwiazdy ia- śniały.,. W net ułożyliśmy wszystko; m ndrćy głowie dość na słowie; przyrzekłem mu sekret, i chowam go wiernie; ty pierwsza z ust moich go słyszysz, bo mam wtem pewne widoki; wre­

szcie wiem, że choć kobićta, gadułą nie,jesteś, kocham cię z,serca, a kothaiącym się wszystko wspólne: .Amicis omnia communia.. . Nie wy­

szło i miesiąca, iuż była izba naięta ,, xiąźki sku­

pione, kilkunastu Uczniów płci oboyga; mnie wszyscy mieli i maią za założyciela Szkółki ; po­

wiedziałem żem znalazł pićniądze w ziemi,4 po­

spólstwo łatwowierne uwierzyło; bo mądremu wierzyć należy; Sapienti credere fa s est. Nie źle też na tem wychodzą, złamanego szeląga dzia­

tek nauka ich nie kosztuie; kochany Panicz na wszystko łoży; iakich tylko pieniędzy udzielą mu Rodzice, on ie nie strwoni na łakotki, choć ie bardzo lubi, ale wszystkie używa na wynagrodze­

nie pracy moiey, i broń Boże! nic od nikogo innego wziąść mi nie pozwala... sam zaś mówił iliż parę razy do mnie żebym się o iaką kobietę

dorze-

(37)

33

dorzeczną wystarał, któraby o śniadaniach i pod­

wieczorkach tych dzieci myślała i przytem dziew­

częta robot uczyła, to wszystko za przyzwoita nagrodę. Oczywiście, źe mi zaraz Pani Siostra na myśl przyszła...

T o m aszo w a .

O! iąkieź to dobre i,zacne dziecię! Jakżebym go iak nayprędzey widzieć rada!

B a k a ła rz .

Będziesz miała wnet to szczęście, on dnia nie ominie, ażeby się nieznacznie nie wymknął do na- szey Szkółki. Chwil rozrywce i zabawom poświę­

conych, on lepiey używa. Po zabawach iego po­

znać dziecię: Eoc. studiis sais intellegitar puer.

Przybiega tu, wypytuie się o wszystko,, więcey o- choczych pochwalą, obdarza ich własnym pod­

wieczorkiem; mniey pilnych napomina, zachęca, a słów iego iak wyroków ta dziatwa jsłucha; wię­

cey może, kto więcćy znaczy; plus potest, qui plus valet. — Dziś zwłaszcza przyidzie nieochy- bnie, dziś dzień iego Urodzin, dwanaście lat skoń­

czył; a cóźby to było za Święto? gdyby on nas, a my iego nie widzieli! Juźby tu nawet bydź powi­

n ien ... ale wiem dla czego nie przychodzi? huk gości zieehało się do naszego Państwa; obiad był suty, musiał trwać długo; chodziły tćż zapewne

Tom r . N e r X X K o

(38)

34-

i kielichy w koło za zdrowie Solenizanta... O ! maią wprawdzie czego zacnym Rodzicom win­

szować! Mądry syn rozwesela Oyca: F iliu s s a ­ pien s laetificat p atrem . Maią komu szczęścia i

zdrowia życzyć. O! niechby żył sto lat! Cnotli­

wy i mądry nigdy dość długo nie źyie: F ir p r o - bus et sapiens n un ąuam satis vivit.

T o m a s z o w a .

A ch! niechże tu przyidzie iak nayprędzćy!

chciałabym ucałować nogi i ręce takiego Paniątka.

B a k a ł a r z .

Co z tego to nic nie będzie, moia Pani Siostro;

broń B oże! żeby cię z nienacka obaczył; muszę go pierwey przygotować zręcznie, a potćm chwi­

lę uchwycić pomyślną. Skoro tylko usłyszemy że nadchodzi, musisz się schować do Alkierza.'

T o m a s z o w a.

A to go dziś nie zobaczę.

B a k a ł a r z .

Jak się ze mną rozgada, uczniami zaymie, weyść możesz do izby, i stanąć gdzie w kąciku;

ón cię nie spostrzeże, wzrok ma krótki, ale ro­

zum iego daleko widzi; przytem bardzo często roztargniony by w a, bo młody, bo żywy, i to ie- dynie przed sobą widzi, o czem m yśli... Ale do­

prawdy, korcić mnie zaczyna, iż nie przycho-

(39)

55

dzi. Uczniowie moi i ia sam , mamy go oracyami przywitać, miesiąc cały smażyłem się nad nićmi;

z iedney szczególnie myśli, nad wyraz kontent iestem ... Antku! powiedz no te cztery wiersze, którćmi Panicza przyw itasz; ale zupełnie takim tonem, ztakiemi iestami, iak cię nauczyłem.

(A ntek wychodzi z za stołu, stawa iak zw y­

kle żaki przed Nauczycielami, i podnosząc i spuszczaiąc po kolei ręce, mówi i

Niech nasz kochany Panicz poty źyie, Póki Mucha z Komarem Morza nie wypiie.

A ty, M ucho, piy powoli,

Niech, się nasz Dobroczyńca naźyie do woli.

B a k a ła rz .

Dobrze chłopcze; Pani Siostro, czyś wiedzia- ła iakim twóy Brat W ierszopisem! a ty Józiu, pa­

miętasz twoię oracyą:

(Józio podobnież czyni iak A ntek).

Fortunnych pociech, szczęścia wszelakiego, Zyczęć winszując Roku dwunastego.

Zyy ośmkroć lat tyle, czerstwey sędziwości Doczekay, moiey podporo młodości.

Niech cię Fortuna na ręku piastuie, Niechay przed Tobą zawsze kredensuie!

Zażyway długo szczęścia pomyślnego, Póki nie doydziesz kresu śmiertelnego!

Potem zasiaday w kryształowem Niebie Kiedyć Król wieków kaźe przyiść do Siebie.

a

(40)

- 3«

B a k a ła rz .

Dobrze, wyśmienicie; i to powinszowanie nie źle mi się udało; tylko wtćm bieda, że pewny nie iestem, czym go sam z głowy napisał, czyli tĆź spamiętał. (Do M arynki, która wstaie i chce takie odmówić swoie). Poczekay, dziewczę, po- zwólcie niech ia sobie moię oracyą powtórzę...

Pani Siostro, nie gnieway się na mnie,, i schroń się iuź do Alkierza; zostaw' drzwi otwarte; a ia tu iuź wszystko na przyięcie iego urządzę. (To­

maszowa odchodzi, widać ią iednak często we drzwiach ).

B a k a ła r z po krótkim namyśle.

No! raz ieszcze moię oracyą przepowiem so­

bie ; dla odmiany, mową nie wiązaną ią ułożyłem.

(N apusza m inę, czapkę zdeym uie i mówipom- patycznie). „yV nieodmienny prawie progno­

s t y k , poszło to u ludzi, iż iaki poranek wscho-

„dząca pokaże iutrzenka, taki sobie całego dnia

„ czas przyobiecuią, i pomyślna to wróżba kiedy

„rzec można: Już wschód iaśnieie. Jam Oriens

„splendet! Poranek dni Twoich, o Tadeuszu!

„tak wesoło i świetnie iaśnieiacy, iakież złotem

„płynące czasy życia Twoiego przyobiecuie? ia-

„kiegoż starania, iakieyże życzliwości niema się

„spodziewać po Tobie w wieku doyrzałym Mło-

(41)

Z ł

„dzieży kiedy w pierwszych Twych latach iuż

„nieugaszone są płomienie Twoiey ku niey milo-

„śęi; krzewina iuż pod cień swóy dobroczynny

„przyimuie, cóż drzewo uczyni? cóż dąb, kie-

„dy fiiołek taki! Quid de ąuercu, dum viola

„tantal a przeto.. Ale iuż iako widzę, pamię­

tam ia co do słowa, lepićy ustawić tę Młodzież, boć pewno niedługo nadeydzie. (Obracaiąc się do Uczniów). Chłopcy i dziewczęta! wiecież iak się sprawić macie?

W s z y s c y p owstaiąc^

Wiemy..

B a k a ł a r z.

Jednak dla pewności, powtórzę wam raz le­

szcze. Skoro nasz kochany Panicz weydzie, sta­

niecie wszyscy w;szeregu iak w ryci... Oto nay- lepiey iuż teraz wyidźcie z za stołów*. ( W ych o ­ dzą i staią, po iedney strome chłopcy, po dru- gićy dziewczęta). Tak dobrze ,\ani się ruszyć...

Skoro weydzie, ia naprzód wystąpię zmoiąora-- cyą; gdy skończę, każde z was z kolei wycho­

dzić będzie z szeregu, i mówić swoie wyraźnie

i pomału; potem ... ale otóż nadchodzi. Dziatki,

ani mru, mru.

(42)

— 38 — SC EN A DRUGA.

Ciź sa m i,x T a d z io .

(T a£ zio wbiega zadyszany, dzieci zaledwie go postrzegły, biegną wszystkie kn niemu, woła­

jąc: Kochany nasz P a n ic z ! w inszuiem y! win- szu iem y ! Z y y d łu g o ! otaczaią go, cisną się do nóg iego, suknię ęałuią. Bakałarz na próżno do dyscyplyny się biepże,nią grozi, krząta się, wo­

ła: A d ordincm, adordinem ', do porząd ku , do p o rzą d k u ! m alejru g i, im probi, scelesta capi- ta. Lichoto, niecnoto, sm a rk a c z e p o c ze k a y c ie , d am ia tu wam! nic nie pomaga; Tadzio znay- większóm rozczuleniem te oznaki przywiązania przyim uie; słychąó powtarzane z ust tego te sło­

w a: Dzieci m oie, kochane dzieci!

B a k a ł a r z .

N o! psotnikj uspokóyęieź się raz przecie;

niechże powiem moie opacyą.,,

T a d z i o w yciągaiąc do niego rękę.

Co mi po oracyi, kochany Przyjacielu, wiem bez oracyi; że mi dobrze życzysz.

B a k a ł a r z ,

Ale bo i tę lichotę z taka pracą wyuczyłem;

każde z nich miało coś powiedzióe, a tak nasz

Panicz nie będzie nic w iedział...

(43)

— 39 — T a d z io .

Wiera wszystko, widziałem źe mnie kochaiat, łzy wdzięczności skropiły ręce, suknie moie.. zu- pełniem kontent.. nigdy tak szczęśliwy nie by-, łem iak w tćy chwili , bo widzę w tych dzieciach, w ich przywiązaniu do mnie, początki zapału do nauk i cnoty...

B a k a ła rz .

Ale mozeby Panicz tak był łaskaw, i teraz wysłuchać nas raczył. (Stawa i zaczyna). Nie­

odmienny. ..

T a d z io przeryw aiąc m u.

Gdybym miał kilka minut wolnego czasu, wy­

słuchałbym cię chętnie, ale zaledwie wymknąć się zpałacu potrafiłem; wracać mtiśzę prawie na­

tychmiast, iuż więcćy iak godzina iak tu biedź chciałem, a nie mogłem upatrzyć chwili... Nie- spokoyność moię Matka dostrzegła, i pytała się kilka razy co mi iest? Boię się na wet ba rdzo, że­

by cała nasza taiemnica się nie odkryła, gdyż niedaleko stad widziałem starego Michała, który iakby mnie w ypatryw ał... Ja bym chętnie z wami resztę dnia strawił, tu mi tak miło; nicnie- wiem iak wczoraysze nauki p o szły ?...

B ak ałarz.

Bardzo dobrze. W wigilią Święta Dobroczyń-

(44)

4o

cy swego, iakźe się przykładać nie mieli? a prócz zwyczaynych nauk, oracyi i powinszować nau­

czyli się iak pacierza. Nieodżałowana szkoda, że...

T a d z i o.

Nie żałuy tego, proszę; zupełnie iakbym ie słyszał. 'Wreszcie na przyszły rok zdać ci się mo-

&ą ....

B a k a ła r z , na stronie.

Wyborna myśl! lepiey późno iak nigdy:

Melius sero quam nunquam.

T ad zio .

A ia rozdam między was, com z sutego obia­

d u , ciast, cukierków, łakotek i owocow mógł zebrać. (Idzie za drzwi i koszyk napełniony p r z y ­ nosi).. Sam doprawdy nic tego nie iadłem, źe- byście wy więcey mieli; może i tem obudziłem niespokoyność koohaney matki. (Dzieli Uczniów, a naprzód butelkę wina z kosza dobywa, i kil­

ka m ałych iabłuszek). Zacząć trzeba od naystar- szego i od naymłodszego, i dać każdemu co lu­

b i, co mu przystoi. (N aym nieysźóy dziewczyn­

c e daie butelke, Bakałarzowi iabłuszka, ci p a ­ trzą'sie zdziwieni, i on om yłkę swoię postrzega.) A to nieszczęśliwe roztargnienie moie, wcale przeciwnie zrobić chciałem ,fodmienia dary).-—

Niech kto iuż rozda resztę; bo co tego to nie u-

(45)

4i

miem. (M arynka bierze koszyk i dzieli. Dzieci ze smakiem zaiadaią). Kiedyż, Przyiacielu, wy­

starasz się o tę kobietę, o którzy ci iuź kilka ra­

zy mówiłem; bardzoby nam się przydała.

B a k a ła r z , uradowany.

Ach! iabym mógł tey minuty stawić tu taką iakićy Panicz żąda.

T a d z io . Co mówisz?

B a k a ła r z , wyprowadzaiąc Tomaszowę z alkierza.

Oto iest.

( Tomaszowa ściska kolana Tadzia).

T a d z io .

Zupełnie taka iakiey nam było potrzeba. Któż ona iest?

B a k a ła rz . To Siostra moia.

T a d z io .

Tćm ci lepiey. Jutro przybiegnę tu rano i rozmówiemy się; teraz odeyść muszę. (Chce

■wychodzić, w tćm iedna z Uczennic, która przed chwilą była w yszła, wraca z pośpie­

chem i woła'.

Dla Boga! Dla Boga! Sama Pani idzie.

(D zieci, Tomaszowa, Bakałarz chcą uciekać,

ale Tadzio ich w strzym uie i mówi) :

(46)

— | a —

Kiedy się iuź rzecz odkryła, lepićy czekać śmiało, niśli uciekać; wreszcie nic tu złego nie robiemy, bać się więc niemamy przyczyny.

SCENA OSTATNIA.

Ciź sami, M a tk a , M ic h a ł.

M ic h a ł, otwieraiąc drzwi.

T u, tu , Jaśnie Wielmożna Pani, oto iest zbieg nasz.

M a tk a , patrząc wkoło.

Cóź tu dzieci, xiążek! a to widzę Szkółka.

O Boże! zgaduie serce moie tę całą taiemnicę;

Synu móy! kochany Synu!

(wyciąga ręce do Tadzia, on się rzuca w iey dbiecia ).

T a d z io .

Co kochana Matko, nie gnićwasz się? Ten sekret przed wszystkiemi?...

M atka.

Ja gnićwać się na ciebie? ach! owszem słod­

ką napełniasz mnie pociechą, a iakąź będzie Oy- ca twego radość! Kryć dobre uczynki swoie za­

wsze wolno; bodąyby takie tylko taiemnice b y ły !... Tu wię,c tonęły owe pieniądze, po­

darki, któreś od nas dostawał; a iam się martwi­

ła, że ie trwonisz... Żal tylko mam do sie­

bie , żem dawniey twego serca nie odgadła...

(47)

— .43 — T a d z io .

A ia źałuię teraz, żem się dotąd przed Rodzi- cami taił, bom ieszcze nigdy w życiu podobnie nie b y ł szczęśliw y.. . , Ukochaną Matkę widzieć przeiętą r a d o ś c ią k tó r e y się iest spraw cą, to szczęście nayw yższe... ( całuie ią w ręce),

M a t k a , ściskaiąc go. •

Synu! kochany S y n u !1 Oby kiedyś gdy lata przyniosą ci. szczęście bydź Oycem, oby kiedyś, m ówię, Syn tobie podobny taką ci spraw ił'po­

ciechę, iaką ty w tćy chwili napełniasz serce mo- i e ! . . . O! iakieź to dziecie dałeś mi Boże! w do­

broci T w oićy! iakźe ten piękny czyn dwunasto­

letniego młodzieńca, pomyślną przyszłych prze­

znaczeń iest wróżbą. Dopomóż mu tylko Panie!

a uczyni dla Oyczyzny, co dziś dla rodzinnego mieysca uczynił. z f Obracaiąc się do B a k a ła rz a , do Tom aszow ćy i do Uczniów). W y, poczciwi ludzie, którzy synowi memu dopomagacie do tak dobrego uczynku, zechcecie przyiąć iakąś nagro­

dę ; a wy, dzieci, idźcie do Pałacu, tam smaczną

każę wam sporządzić wieczerzę. Chodź, Synu

móy, zaprowadzę cię do Oyca z tym chlubnym

orszakiem; o ! iakźe będzie szczęśliwy! Cnota

dzieci naydroższym iest skarbem Rodziców.

(48)

44

III.

ANEKDOTY PRAWDZIWE o DZIE­

CIACH.

R

oztropna uwaga

.

M aleńka Felunia B. wyiezdżaiąc w podróż z Rodzicami zabrała z sobą naydroższe dziecinnego w ieku skarby, lalk i, gałganki, zabawki. Jedne­

go poranku gdy iuź- kaw ał spory ód mieysca no­

clegu odjechano, postrzegła, że w karczmie lal­

k i swoie zostawiła. Strapiła się m ocno, ale po chw ili tak się odezw ała: „Jak tćż to dobrze,

„ że ia leszcze dzieci niem am , mogłabym ich tak

„gdzie zapomnieć.”

D

ziecinne w yobrażenie

.

Dzieci często zupełnie inaczey rzeczy rozumie­

j ą , iak m y tłomaczyć im chcemy, bo ich umysł

słaby wszystko do swego poięcia stosuie. Tak

sześcioletniey Anusi G. Ciotka u którey się cho-

(49)

- 45 -

wa tłomaczyła przy nauce: „żeBogdo wszystkie­

go dobrego człowiekowi dopomaga, i że z iego łaską naytrudnieyszey pracy łatwo dopełnić mo­

żna, byle gorąco o tę pomoc Go prosić.” Anusia słuchała tych słów uważnie, a po nauce wzięła się do pończoszki, chcąc dopełnić zadaneynaten dzićń roboty; po krótkićy chwili iednak odbie­

gła od nićy, poszła do służących pokoiu i tam chodzić sobie zaczęła. „Czem uA nusia nie robi?

spytano ićy się, Ciocia gnićwać się będzie iak za- danćy nie dopełnisz.”— ,, O! zupełniem o to spo-

„koyna, odpowie misternie dziewczynka, Ciocia

„mnie dziś nauczyła, że Bóg do wszystkiego do-

„brego pomaga, byle prosić Go szczerze; ia tćż

„tak pięknie się modliłam— i umyślnie wyszłam

„z pokoiu; On mi tam pewnie kilka drutów zrobi!

(50)

— 46 -

IV.

WYIĄTKI DO UKSZTAŁCENIA SERCA i STYLU SŁUŻYĆ MOGĄCE.

W I Ą Z A N I E P O L K I .

PISMA STANISŁAW A 'LUBOMIRSKIEGO.

P r z y s ł o w i a M o r a l n e

czyli

O CNOCIE I O FORTUNIE.

T reść Przysłow ia iedynastego.

H o

y

tr o ś c.

Hoyność szlachetną iest cnotą, towarzyszka wspaniałego umysłu, zwierciadłem dobroczynno­

ści Bóstwa. Ktokolwiek darami Fortuny obsy­

pany został, niech wie że podskarbim iest Nieba, i że w tych któremi się cieszy dobrach, insi tak­

że część maią. Insi, ale nie wszyscy; gdyż bo­

gactwa twoie z cnoty, i dla cnoty, rozdawać po­

trzeba; dobrodzieystw przed niewdzięcznych sy­

pać nie należy. Daway tym, których tłoczy nie-

przyiaźne cnocie ubóstwo, i którzy z niem się

pasuią; daway tym, których zazdrość złupiła;

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeźli żadnym sposobem (co nayczęściey się zdarza) Oyciec mistrzem syna bydź nie może, niech wspólnie z Matką dobiorą godnego człowieka;.. niech zleiij na hiego

stwo rohatyńskie i kanonią lw o w sk ą b rzm ia ­ ła stolica Rusi czerwoney pochwałami cnót i wymowy młodego, kaznodziei, rozlegał się ich odgłos po całey

Przechodząc lasów tayniki, Może litościwszy, dziki Zwierz mi życia nie uszkodzi-, Na które srogi Mąż godzi.. W iersz tw óy niech szanuie wiarę Obyczaie przodków

ścią dla Czackiego, ciągle i wszędzie znim zo- staiąc, miłe przez niego .miał sobie poruczone zatrudnienie, Czacki zaiął się wychowaniem siostrzeńca sw ego ,

Ponieważ wiek' młodzieńczy bardzo łacno i wiele kroć upaść może, przeto niech młodzi u Dworu będący, z ludźmi tnądrenii towarzy­. stwo maią, i przykłady

pow szechn ie na nagrobkach w idzir.ne, zna- jyionumentum Dccakum, Pom nik pośw ięcon y.... filis et filiabus

[r]

W szytko się tedy- z opatrzenia boskie- go po utściwemu rozgarnęło, i miasto w ielkiey biedy , nadarzył nam się ieszcze fortuuuy za- robeezek, bomy tu przez