• Nie Znaleziono Wyników

Polska Zachodnia : tygodnik : organ P.Z.Z., 1948.06.13 nr 24

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Polska Zachodnia : tygodnik : organ P.Z.Z., 1948.06.13 nr 24"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

I I R O N 8 C E N A 1 5 , - I ł

0 POISKA

ZACHOD1MIÁ

TYGODNIK ILUSTROWANY

ROK IV NR 24 149 P O Z N A Ń . 13 CZERWCA 1948 R.

D Z I Ś W N U M E R Z E : S. Zapolski: „Opłacałem H itlera" — A. Łączyńska: Eryk i M orze — Dr F. Jankowski: Znaczenie publicy­

styki na Śląsku — A. Zolewski: Stra­

ty Polski wskutek emigracji — B. Pi­

skorski: Now y gigant u ujścia Odry

— M . Gorlicka: M oje Opole — SŁ Pieńkowski: Proces niemieckiego MSZ

Spoieczne znaczenie akcji nwiaszczenia

Wiceminister Ziem Odzyskanych Józef Dubiel komentuje rozpoczęcie uwłaszczenia nierolniczego

W dniu 1 czerwca br. zostały podpisane we Wrocławiu z kilkudziesięcioma nabywcami pierw­

sze umowy o sprzedaż jedno- i dwurodzinnych domów mieszkalnych. Wśród tych pierwszych na­

bywców znajdują się robotnicy Pafawagu, profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego oraz urzędni­

cy państwowi. Jeszcze w ciągu czerwca br. wielka akcja uwłaszczeniowa w miastach Ziem Odzy­

skanych rozszerzy się na cały obszar tych Ziem, wchodząc tym samym w ostatni etap realizacji.

Jest to druga, obok znajdującej się w pełnym toku akcji uwłaszczeniowej rolniczej, akcja, która ma wielkie znaczenie dla pełnego zagospodarowania Ziem Odzyskanych. Została ona zapowiedziana Przez wicepremiera i ministra Ziem Odzyskanych Gomułkę podczas zjazdu Ziem Odzyskanych w Szczecinie w roku ub. i obejmować będzie nie tylko obiekty mieszkalne, ale i warsztaty rze­

mieślnicze oraz drobne zakłady przemysłowe.

Wiceminister Ziem Odzyskanych Józef Dubiel udzielił kilku wyjaśnień na temat rozpoczętej z dniem 1. VI. br. sprzedaży mienia nierolniczego.

Zapytany o warunki nabywania

°biektów mieszkalnych na Zie-

^'ach Odzyskanych, wicemini- s!er Dubiel podkreślił, iż są one

^ z w y k le dogodne. Stosownie do

£aPoWiedzi wicepremiera Gomuł-

8, Ś w id n ic a

^ ‘dynek. T e a tru M ie js k ie g o , nad

°Ty m g ó ru je w ie ż a ra tu szo w a . k

test

myślą przewodnią całej akcji umożliwienie robotnikom, racownikom państwowym i sa-

° rządowym oraz wszystkim racownikom najemnym, nabycia

? własność domu lub mieszka- '? na warunkach ulgowych, jc^eszczących się w granicach ki zarobków i możliwości. Przy- Sn - Y 0 m°żna stwierdzić, że ka l^^d 8 tys. obiektów miesz-

^ Pych, które w pierwszym rzę- s le zostały przeznaczone do Cj,l2edaży, przeciętna cena naby­

ci* dla świata pracy waha się ro i Z-y —150 tys. zł. Cena ta jj z ożona jest na 60 rat mlesięcz-

'ch. Wicemin. Dubiel wyjaśnia zy tej sposobności pewne nie- , r°zumienie: w wojewódzkich Zlennikach urzędowych obiekty tQ,ogłaszane z podaniem ich war- Sii'Sci szacunkowej. Są to często

„ ,ny sięgające kilku milionów zł,

^ O r7t m i~ _i „ i _____•_

Co Oczywiście działa odstrasząją- c nabywców. Jest rzeczą o-

^^w istą, że musi być ogłaszana rtość szacunkowa obiektu nie- PahZn'e oc* tego, ^to będzie jego Pij yw.cą‘ Cena nabycia nato- t,i a!|t jest zróżniczkowana w od- Sle.nin do poszczególnych ka- Sorn nabywców, a więc dla

świata pracy stosuje się współ­

czynnik 5 względnie 6 setnych.

I tak np. cena nabycia domku o- szacowanego na 3 miliony zł w y ­ nosić będzie dla pracownika na­

jemnego zaledwie 150 tys. Ulgi dodatkowe przewidują jeszcze odliczenie od ceny nabycia l 0/«

za każdy miesiąc przepracowany na Ziemiach Odzyskanych od dnia 9 maja 1947 r., dzięki Czemu zostają wynagrodzeni pierwsi o- sadnicy na tych terenach. Po­

ważne ulgi przyznano również repatriantom i osadnikom woj­

skowym.

Nabywcy spośród inicjatywy prywatnej — mówi wiceminister Dubiel — proporcjonalnie do większych dochodów tej katego­

rii płacić będą ceny nieco w yż­

sze, ale również na dogodnych warunkach. Współczynniki ceny dla domków wielomieszkanio- wych, zakładów rzemieślniczych i drobnych zakładów przemysło­

wych wahają się w granicach od 20—30 setnych, zaś dla domków jednorodzinnych od 20—50 set­

nych. Przy tych cenach nabycia zastosowano zarazem szereg ulg.

I tak np. sumy wydatkowane na nabycie mienia nierolniczego zo-

Z ą b k o w ic e D o ln o Ś lą s k ie W g łą b i K r z y w a W ieża

stały wyłączone z podstawy do opodatkowania dochodów nabyw­

cy. Wszelkie sumy wydatkowa­

ne na inwestycje w tym mieniu, nie będą również zaliczane . do dochodu nabywcy. Obiekty, któ­

rych stopień zniszczenia prze­

kraczał 33°/», odbudowane przez nabywców nie podlegają przepi­

som o publicznej gospodarce lo­

kalami i o wysokości komornego.

Obiekty odbudowane wolne są od podatku od nieruchomości i od podatku lokalowego na okres 5 lat, a dochody płynące z takich obiektów wolne są w tym samym okresie od podatków. Cena naby­

cia może być spłacana przez 2—5 lat, a w razie wpłaty należ­

ności gotówką, odliczać się bę­

dzie nabywcom 25°/» skonta.

Ostatnio wprowadzona została jeszcze jedna poważna ulga dla inicjatywy prywatnej. Rozporzą­

dzeniem Rady Ministrów w p flty na poczet nabycia nieruchomości na Ziemiach Odzyskanych odli­

cza się od podstawy obliczenio­

wej rocznego wkładu oszczędno­

ściowego w Społecznym Fundu­

szu Oszczędnościowym. Również i stawka oszczędnościowa zosta­

nie odpowiednio zmniejszona.

Komentując samo przygotowa­

nie akcji uwłaszczeniowej, wice­

minister Dubiel powiedział, że wymagała ona długich i skompli­

kowanych przygotowań. Należy sobie zdać sprawę z tego, że akcją tą objętych będzie ponad pół mi­

liona obiektów, a więc jest to sprzedaż masowa, która w takich rozmiarach nie była nigdy jeszcze dotąd przeprowadzona. Obiekty przeznaczone do sprzedaży mu­

siały być wciągnięte do ewiden­

cji, następnie zostały oszacowa­

ne, a dla każdego obiektu sporzą­

dzono plan do wpisu hipoteczne­

go.

Niezwykle jednak w tej akcji

— oświadczył wiceminister Du­

biel — są nie tylko jej niespoty­

kane rozmiary, ale przede wszy­

stkim jej treść społeczna. Polega ona na tym, że setkom tys. robot­

ników i pracowników umysłowych umożliwiono nabycie na własność na bardzo dogodnych warunkach mieszkań i domków jedno- lub dwurodzinnych, co przed wojną, w dawnym ustroju, było nie do pomyślenia. Jeśli chodzi o inicja­

tywę prywatną, to obecna akcja uwłaszczeniowa — jak to stwier­

dzi} wicepremier Gomułka na Zjeździe Przemysłowym w Szczecinie — otworzyła dla niej szerokie pole działalności gospo­

darczej na odcinku pożytecznym

dla państwa i dla całego narodu, rantuje posiadaczowi sprawiedli- Lokata kapitału na Ziemiach Od- wy dochód, przyczyniając się za- zyskanych — kończy swe wywo- razem do pełnego zagospodaro*

dy wiceminister Dubiel — gwa- wania tych terenów.

K ło d z k o skąpane w p ro m ie n ia c h słońca.

Bardo koło Ząbkowic Dolno Śląskich słynie jako śląskie Lourdes

(2)

„Opłacałem Hitlera”

łr - ‘ ______________P O L S K A Z A C H O D N I A '

Da I d o l i t a l S lm a is iip ;

Czechosłowacja i Polska wymieniają doświadczenia po­

czynione w zagospodarowaniu swych terenów zachodnich

___________________________________________________Nr

Jeszcze dzieją się w świecie cuda! Świadkami takiego „cudu“

byliśmy^ w tych dniach, kiedy świat dowiedział się z zdziwie­

niem, że arcypłatnerz hitleryzmu, w którego zbrojowni kuto broń morderczą na miliony ludzi „nie- rasystycznych“ , Krupp von Boh­

len und Halbach, uniewinniony został przez sądy amerykańskie, czyli że w ilk drapieżny stął się niewinnym barankiem. Jest to ten sam Krupp von Bohlen und Hal­

bach, którego Hitler po dojściu do władzy mianował prezyden­

tem sławetnej „Adolf Hitier-Spen- de“ , funduszu przeznaczonego na specjalne cele hitleryzmu.

Do kliki, popierającej tajemnie dążenia narodowo-socjalistycznej partii „robotniczej“ , należał także Fritz Thyssen, który w oczekiwa­

niu grubych zysków wojennych po dojściu do władzy Hitlera, wpłacał na konto hitleryzmu nad­

zwyczajne kwoty. Plutokraci z Zagłębia Ruhry om ylili się w swoich rachubach, gdyż Hitler zysjsi piutokracji, osiągnięte przez zlecenia zbrojeniowe, ściągał z niej na swoje własne cele.

To było jednym z powodów, że Fritz Thyssen, zawiedziony w nadziejach robienia zysków p ry­

watnych, wypowiedzią! Hitlero­

w i posłuszeństwo i „z w ia ł“ do miejscowości kuracyjnej Gastein w Austrii, z której nie w r ic tł w chwili napadu Niemiec na Poiskę.

W czasie pobytu za granicą Fritz Thyssen napisał książkę pt.

„Opłacałem Hitlera“ , w której u- siłuje oczyścić się z zarzutu po­

pierania hitleryzmu. O książce tej

„Deutsche Nachrichten“ , tygodnik niemiecki, drukowany dla uchodź­

ców niemieckich w Danii, zamie­

szcza krytykę następującą:

„WIARA iWAGNATA“

Dane dotyczące stosunku Thys­

sena do Hitlera zawarte są w książce noszącej tytu ł „Opłaca­

łem Hitlera“ pochodzącej z cza­

sów banicji Thyssena, który w chwili wybuchu wojny przebywał w miejscowości kuracyjnej Ga­

stein i który wolał nie wrócić i nie brać udziału w historycznym posiedzeniu „Reichstagu“ , kiedy Hitler z pianą na ustach rzucił Europie rękawicę (jakkolwiek na razie tylko Polsce).

Co spowodowało Fritza Thys­

sena, który przez 15 lat był — być może — największym dawcą krw i „p a rtii“ , że Adolfowi Hitle­

rowi w ypow iedział' przyjaźń?

Wyjaśnia to list, pisany do Hitle­

ra przez Thyssena po konfiskacie lego mąjątku. Z tego listu, pisane­

go dnia 28 grudnia 1939 r. w Lu­

cernie, dajemy wyjątek następu­

jący:

„Sumienie moje jest czyste, wiem, że nie popełniłem żadnej zbrodni, jedyną moją omyłką jest, że w Pana wierzyłem, w Pana, wodza naszego Adolfa Hitlera i w partię Pana — że wierzyłem w Pana z entuzjazmem fanatycz­

nego miłośnika mojej niemieckiej ojczyzny. Od roku 1923 ponosi­

łem największe ofiary dla ruchu narodowo-socjal ¡stycznego...“

POTĘPIENIE BOHATERA Fritz Thyssen był monarchistą, a najciekawsze ustępy książki są te, które nawiasem wyjaśniają nie uwzględnioną dotychczas dosta­

tecznie sprawę aspiracji Hohen- zo|lernowskich przy popieraniu awanturnika z Braunau. Piuto- krata przemysłowy w obu w y ­ padkach om ylił się co do Hitlera

— który co prawda — według o- pinii Thyssena — nie miał pojęcia 0 gospodarce, lecz miał dużo po­

jęcia o stwarzaniu oszukanych oszustów z swoich wspólników.

Także dawna dynastia z Wilhel­

mem II (i ostatnim) i jego syna­

mi, z których za zgodą ojca August Wilhelm wstąpił do partii, nie doceniała sił ekspansji Hitlera 1 jego coraz bardziej rozwijającej się megalomanii, nie ustępującej megalomanii Wilhelma II.

Fritz Thyssen przypomina „fiih- rerowi“ w liście swoim także uro­

czystą przysięgę, którą H itler w kościele garnizonowym w Pocz­

damie złożył na konstytucję, i ten sam Thyssen, który uczynił tak wiele, by podważyć konstytucję weimarską przez popieranie nisz­

czyciela tejże konstytucji, ukuł zdanie: „Nie zapominaj Pan, że nominację swoją zawdzięcza Pan nie wielkiej rewolucji, lecz ustro­

jowi liberalnemu, który obalić Pan przysiągł“ .

Na końcu Thyssen pisze:

„Potępiam politykę lat ostat­

nich, potępiam wojnę, w którą

Pan wpędził zbrodniczo naród niemiecki, i za którą Pan i Pań­

scy doradcy poniosą odpowie­

dzialność.“

REPUBLIKA SANOWAŁA Powróćmy do roku 1923. B ył to rok „oporu biernego“ w za­

głębiu Ruhry i punktu kulminacyj­

nego inflacji, podczas której nie­

mal cały naród niemiecki walczy!

0 nagie życie. W tymże roku, w którym przemysłowcy nad Ruhrą z kasy republiki weimarskiej po­

bierali olbrzymie . subwencje dla poparcia oporu biernego, w Ba­

warii działy się „w ielkie“ rzeczy.

Tam organizacje „narodowe“ , z Róhmem jako inspiratorem na czeie, cieszyły się poparciem ba­

warskiej „Reichswehry“ , bawar­

skiego związku, przemysłowców i także już wówczas przemysłu z Zagłębia Ruhry, reprezentowane­

go przez p. Minoux z Tow. Ak­

cyjnego Kruppa i Fritza Thysse­

na. W związku z tym poznajemy znaczenie sił zjednoczonej reakcji feudalnej i kapitalistycznej, nie- zfamanej mimo porażki, poniesio­

nej podczas pierwszej wojny światowej.

„Deutsche Nachrichten“ koń­

czą: ■ ,

„Pan Thyssen w swojej książ­

ce zdeklarował się jako pobożny chrześcijanin tak samo, jak to u- czynił von Papen w Norymber­

dze. Dzisiaj ci, .którzy byli nor­

malni, chcą udawać, że zostali wszyscy oszukiwani przez wiel­

kiego megalomana, którego me-- galomanię należy „zawdzięczać“

ich pomocy.“

M y zaś dodajmy, na podstawie ostatniego wyroku amerykań­

skiego, uniewinniającego Kruppa, że i Thyssen popierający jednego z najkrwawszych zbrodniarzy świata, w oczach amerykańskich z pewnością uchodzi za niewinne­

go baranka.

Business is business...!

Obok artykułu umieszczona była ilustracja charakteryzująca dzia­

łalność typów rodzaju Kruppa 1 Thyssena.

Szczęsny Zapolski

Dyrektor Departamentu Osied­

leńczego Ministerstwa Ziem Odr zyskanych Pietkiewicz wraz z dyrektorem czechosłowackiego Urzędu Osiedleńczego, p. M iro­

sławem Kreysą, odbył objazd pogranicza zachodniego Czecho­

słowacji. Jak wiadomo, Czecho­

słowacja stanęła w obliczu ko­

nieczności zasiedlenia i zagospo­

darowania swego pogranicza, o- puszczonego przez Niemców su­

deckich. Element niemiecki w przedwojennej Czechosłowacji b ył nastawiony zawsze wrogo w stosunku do państwa i silnie po­

wiązany z ośrodkami dyspozy­

cyjnymi w Niemczech. Nielojal­

ność żywiołu niemieckiego w y ­ pływała też z jego struktury spo- łecżnej, gdyż obszarnicy i boga­

te mieszczaństwo w tej części Czechosłowacji rekrutowało się niemal że wyłącznie z Niemców sudeckich, podczas kiedy robot­

nikami rolnymi i przemysłowymi byli z reguły Czesi. Kiedy Niem­

cy sudeccy opuścili Czechosło­

wację, robotnicy czescy urucho­

mili i poprowadzili warsztaty pracy, w których niegdyś praco­

wali dla niemieckich właścicieli.

Wszelkie przypuszczenia, że na­

ród czechosłowacki nie będzie umiał zagospodarować tych tere­

nów z chwila opuszczenia iclj przez Niemców, które to przypu­

szczenia szerzono chętnie w pewnych kołach zagranicznych, okazały się zupełnie bezpodstaw­

ne. Dyrektor Pietkiewicz cytuje tu przykład zwiedzonego przez siebie miasta Liberca, które było dawniej siedzibą Konrada Hen- leina —- przywódcy Niemców su­

deckich i jako takie stanowiło bastion wojującej niemczyzny.

Liberec liczy obecnie ca 60.000 mieszkańców, a więc prawie ty ­ le, co przed wojną, przy czym ludność jego jest obecnie w stu procentach czeska, chociaż daw­

niej element czeski był tu bardzo nieliczny. Szeroko rozbudowany przemysł lokalny jest całkowicie uruchomiony, a produkcja prze­

wyższa jakością i ilością wyniki, osiągane przez Niemców.

Współpraca władz osiedleń­

czych czechosłowackich i pol­

skich została zapoczątkowaną

jeszcze na Radzie Naukowej * Krakowie, a pogłębiona na kon­

ferencji w Pradze, na która z8"

proszono dyr. Pietkiewicza P°

jego powrocie z objazdu pogra*

nicza. W Czechosłowackim Urzę- dzie Osiedleńczym obie strony zestawiły metody, stosowane ^ rozwiązywaniu podobnych z»"

gadnleń w obu krajach. Dokona­

no gruntownej wymiany do­

świadczeń, poczynionych w stu­

diach i praktyce osiedleńczej. W' trybie nawiązanej współpracy nastąpiła obopólna wymian8 wszystkich zarządzeń i instruk­

cji, dotyczących akcji osiedleń­

czej. Dowodzi to, że zadzierzgnię­

ta została bardzo szczegółów8 współpraca.

Przez zacieśnienie tej współ­

pracy władz osiedleńczych otofl krajów, umożliwi się obu stro­

nom korzystanie ze

w s p ó ln e g o

doświadczenia. „Uważam — po­

wiedział dyrektor Pietkiewicz iż taka współpraca ułatw i nam bardzo rozwiązanie niektórych problemów, a z drugiej strony upodobni do siebie strukturę pol­

skiego i czechosłowackiego za­

chodniego pogranicza. Trudno jest nie doceniać społecznej ; po­

litycznej doniosłości tego faktu*

Mówiąc o dalszych perspekty­

wach współpracy czechosłowac- ko-polskiej na odcinku osiedleń­

czym, dyrektor Pietkiewicz po­

dał, że na Wystawę Ziem Odzy­

skanych we W rocławiu ma przy­

być prezes Czechosłowackiej Urzędu Osiedleńczego, którf pragnie zwiedzić Ziemie Odzy­

skane w celu dokładnego zapo­

znania się na miejscu z aktualny- | mi zagadnieniami tych terenów.

Spostrzeżenia te będą następnie przedyskutowane z przedstawi­

cielami Ministerstwa Ziem Odzy­

skanych. „Jestem głęboko prze­

konany — oświadczył dyrektor Pietkiewicz — że tak pomyślnie rozpoczęta współpraca zbliży je­

szcze bardziej oba narody sło­

wiańskie, zmierzające do stwo­

rzenia na swych kresach zachód"

nich warunków do dobrobyt8 swych obywateli i zarazem pod"

staw do zapewnienia pokoju ^ Europie“ .

A M E L IA Ł Ą C Z Y Ń S K A

2

:

E R Y K I M O R Z E

— K ap it ulow a ć nie trzeba Opuści­

cie zamek potajemnie na naszych okrętach zostawiając go wzgardzo­

nym na pastwę waszych wro gów, k t ó ­ rz y się oń po tym bić będą.

— A czy podobna w y c o fa ć się bez zwrócenia uw agi t lo ty duńskiej?

E r y k ju ż c h w y ta ł się tego pomysłu.

L u b ii wyjś c ia połowiczne. K ręty m i ścieżkami zawsze w y ś liz g iw a ł się z matni.

—■ Jeśli nie przeszkodził nam n ik t we jść do małej przystani zamkowe/

i za przylą dkiem się uk ryć, nie prze­

szkodzi nam i odjechać. A gdyby nas na wet i spostrzeżono, nie do m yśli się n ik t, że w ie zie m y króla. M y w w o jn ie z Dunami nie jesteśmy.

— Dobrze radzisz, starosto. Wolę, aby zamek wziął K rys tian, niżby miał nim w końcu zawładnąć Karol. Pokłó­

cą się o niego ja k psy a kość.

Rozpogodził czoło E ry k i zatarł rę­

ce z c h y tr y m uśmiechem. M ogło się w nim ja du uzbierać przez tyle lal niepowodzeń.

Ó xen po wstał z ła w y i w y p r o s to ­ w a ł swą barczystą, og romną postać.

Zza pasa, do b y ł nóż z rękoje ścią o- zdobną, dar E r y k o w y i cisnął mu go po d nogi.

W y m aż mnie z regestru swoich sług. Takiemu panu i ja służyć nie bę­

dę. Bierz sw oje dary i ła s k i który c h m i od tychczas ju ż nie potrzeba.

Cisza zaległa komnatę. Oxen szedł tw ardym , mocnym k ro k ie m ku drzwiom. E ry k zaczerwieniał i zro- bził ruch g w a łto w n y , ja k b y się chciał rzucić na odchodzącego, ale po c h w ili opadł na karło, skórą obite i machnął

ręką: nie pierwszą obelgę przy gryza ł W życiu.

Po tym om ó wio no do kładnie plan wyjazdu.

Długo stał E r y k w oknie i , wo dził okiem po mieniącym, p o ły s k li w y m morzu. Najprzód, r u c h liw y i czynny, ja k zawsze, w a żył szanse tajemnego wyja zdu, badał odłeglpść dwóch p r z y ­ stani, li c z y ł maszty duńskie, w id ne w dale kim porcie, roztrząsai okoliczności i szczegóły. K orc iła go znowu nieod­

miennie podróż, ruch, nowość. Opa­

dała z niego gnuśna le niwość ostat­

nich tygodni, strząsał się z ty ra n ii władczego Oxena. Na urą gał mu dziś stary korsarz, lecz już złość s pły wała po Eryku. To przecie nieważne! W a ­ ne jest nowe, w od da li ju ż majaczące mu życie. Jeszcze jedną pode jm ie p r ó ­ bę, może ostatnią wśród ty łu nie­

udanych, uczepienia k o t w i c y o stałe i twarde dno. W y r y w a ł się całym u- tęsknieniem serca do cie pły ch rodzin ­ nych kątów — tak mało znanych jego dzieciństwu i młodości. Może w nich znajdzie w końcu to COS, to W IE L ­ KIE N I E W IA D O M E , czego szukał daremnie przez tyle lat! Oxen pyszny i twardy nie rozumie i wiedzieć nie może, że od w ro ty w życiu nie są tak gorzkie, ja k b y się zdawało, a są czasem konieczne. Zdarza się, trzeba uchodzić, bodaj tajn y m i, k r ę ty m i ścieżkami, gdy droga, na którą się weszło jest błędna, lub za dużo prze­

szkód na niej.

Ile k ro ć k u rc z y ł się z bólu pod ude­

rzeniem, ja k b y pręta przez plecy, w y ­

p r o s to w y w a ł się z powrote m szybko i raźno k ro c z y ł dalej przed siebie, zawsze czynny, c ie k aw y , niezmordo­

w a ny tropicie l ścieżek ż y c io w y c h — r u c h liw y i p ły n n y , ja k B a łty k u je go stóp-

I oto niespodziewanie k r z y w d y od­

legle i owe bliższe nawet, zdają mu się le kkie . O de brali mu trzy króle st­

wa!. p h y ! odda im jeszcze i Gotland i zamek V isby, ostatni zamek skan­

d y n a w s k i! Niechże się nim sycą, je ś li im tak ną nim bardzo zależy.

— A le skarbu nie odda m y!

Przed E rykie m stała Cecylia. Na ciemnym tle m akat i wschod nich tka­

nin bielała j a k medalion z kości sło­

niowe j, ja k cenna kamea, j e j twarz, dziś jeszcze urodziwa. Na m ię tn ie ko­

chał kie dyś j e j bujne rude wło sy, je j oczy ciemne, matowe, j e j cerę ja k m le ko i le k k o piegami osypany, kształtny nos. Od k ilk u ty g o d n io w e g o postu zapadły i zw io tc z a ły polic z k i Cesylii, ale w z r o k nabrał wyra zistości, usta s tra c ił y soczystą barwę, ale za­

c in a ły się bardziej stanowczo i du m ­ nie.

— Aha, skarb, b y ł b y o nim prze- pomniał, oczywiście, nie oddadzą go, zabiorą z sobą.

— Przyszłam ci rzec: rada jestem, ześ posta nowiI wyje chać. Nie ma celu siedzieć dłuże j w twierdzy, znosić głód, pragnienie, n ie w y g o d y i zam­

knięcie. T y lk o be zrozumny i pyszny Oxen mógł do dalszej obron y nama­

wiać. Bez skarbu zostawim y Dunom zamek, ja k próżną skorupę orzecha, któreg o ją d ro w y b r a liś m y sami. N ie c i>

się po tym o tę lu pę gryzą ze Szwe­

dami.

Od zie lonych iai, b iją c y c h w ob­

rosłe mchem, skały Gotlandu — szły zielone refle ksy -— przez wąskie okno

— na białą twarz. Ciemna, diuga sza­

ta zlewała się z tiem i t y lk o splecione ręce wraz z białą k o r o n k o w ą chustką, s ta n o w iły drugą jasną plamę ja k b y zawieszoną w miedziano -czatne j głębi po koju .

E r y k u ją ł j e j dioń.

— Będziesz w D e rla w ie ubierała się zpowrotem w swe pię kne szaty, w ło s y u tre iis z, ja k ci do tw arzy , sprosimy gości, w y d a m y uczty. Będą cię po­

dziw ia ć!

W y d ę ła w z g a rd liw ie usta.

— N ie pociąga mnie zb yt nio tw ó j Derlów, ale ostatecznie le p ie j w nim będzie ja k na tej w y s p ie i w oblężo­

ny m zamku. W y d a l od powie dnie za­

rządzenia. Trzeba skr zyn ie pozbijać, upakować, znieść, kobierce, makaty złożyć. Nie odda my Dunom bodaj j e ­ dnej perły , boda j k aw ałk a dro giej materii. I złotą gęś każ zdjąć z w ięzy.

— 1 złotą gęś chcesz zabrać?

— A ja k ż eb y nie? Bez godła im za­

mek zostawim y ja k pu sty wrak.

W śród gwaru, n a w o ły w a ń i prze­

k le ń s tw p a c h o łk ó w ładowano w nocy skarbiec k róla Ery ka. Na ba rki chy- boczące się po czarnej wodzie przed żelaznymi o d rz w ia m i u stóp k am ien nej baszty, składano w mozole i naprę­

żeniu wszystkic h m u s k u ló w skrzynie 0 ciężarze n ie z w y k ły m . N ie b y ło tam Dziecięcia Jezus w ie lk o ś c i 12 letniego chłopca — całego ze zioła? Nie by- loż 3-metrowego rogu narwala, cen io­

nego na r ó w n i z kością słoniową?

Nie było ż 12 f ig u r apostołów, m on­

strancji, k ie lic h ów , koron szczerozło­

tych i k le jn o t ó w na garście? Skarb s ły n n y na Europę caią. Pozazdrościć go m og li w ła d c y w i e lk ic h mocarstw — k r ó l o w i bez k o r o n y i ziemi.

Znała dobrze je go warto ść Cecy lią 1 p ó k i go m ia ła w rękach, nie dbała

o

in ną władzę dla siebie i kochanka.

Stała teraz u stóp schodów, s z ty w n i j a k posąg, w czerw onym blasku łu ­ czyw a i doglądała uważnie prac)'- Ch iupota la woda w ciasnym kanale k la s k a ły z nią mon oton nie p r z e d # żonę lodzie, niosiy się w górę i dd w ie ż y świa tła pochodni, s le n to r o d 0 i władczo grzm iał majordomus, szb' r a iy skr zyn ie po chropawych, kamie11' ąych stopniach, zg rz y ta ły żelazne b f ki, ło m otało głucho po deskach wstrząsała się barka potężnie ile k r ° rzucano w nią ciężar, a po tym odpW w a ly naladowaą e łodzie w ą s k im p r i e^

sm ykie m w ś ró d s trom ych m u ró w ° ' krążając basztę do przystani. Tod przekładano raz jeszcze ciężar n statki: sznurami, łańcuchami, Pr .r pomocy, sklecon yc h za dnia, dź'*'1’

gó w — wciągano za b u r ty skarb’, k ręla Eryka. Pomorcy nie żaloWd w y s iłk u , ochotnie p r z y k ła d a li się ^ pracy, m ie li skarb wieść na swoł

ziemię, do swego zamku. u

Była jeszcze noc, gdy k r ó l ł*rV j

z

C y c y l ią i Bogusławem podplY. g ostatnią łodzią i po l i n o w e j drabie w s p ię li się na przodują cy statek.

W it a li ich kap itan i starosta SaP'^

Załoga po w ie w a ła czapkami, k r z y k u nie wzniosła, ab y nie bud czujności Dunów.

W k r ó tc e po ty m rozluźniono zazgrzytały łańcuchy, marynarze ■ m a n ew ro w a li przy linach, P °dn,0p0.

się żagle, w o ln o na bie rały w iatr gada była przych yln a, mglista, w (Ii k o rzystny. Spieszono się, aby z i’ (y V<sby nie spostrzegł man ew ru ' . 0 strażnik duński. Płynąć m ie li “ a uy na półn oc i zatoczyć w i e lk i e k o lo , ujść niespostrzeżenie. . g.

Sześć galeonów p o m o rs k ic h w L L zy*

ttęlo się sznurem i jafc białe, ol „ j m ię p ta k i w t o p i ł y się cicho w gm mrok.

(Ciąg dalszy nastąpi)*

(3)

P O L S K A Z A C H O D N I A Str. 3 Nr 24

E>K F R A N C IS Z E K J A N K O W S K I

Znaczenie publicystyki

w okresie walki o program polityczny na Śląsku

Było zjawiskiem zupełnie natu­

ralnym, że w pierwszym okresie tz'v- „Kuiturkampfu“ , który po zwycięskiej wojnie niemiecko-

|rancuskiej w roku 1870/71 szaleje, 0 roku 1887 partia centrowa w Niemczech zajęła się obroną inte­

resów polskiej ludności na Śląsku.

Partia centrowa bowiem opie­

k a się, o ile chodziło o Śląsk, na ludności polskiej. Sytuacja zmieniła się w latach dziewięć­

dziesiątych, kiedy partia centro­

wa w skutek ustania walki rządu Pruskiego z Kościołem, nie tylko zaczęła zaniedbywać potrzeby ludności polskiej, ale wprost lek- Ceważyła i sprzeciwiała się ochro- nie naszych interesów narodo­

wych.

Wybuch „Kuiturkampfu“ , które- So jednym z celów, jak inicjator tej walki Bismarck w swych pa­

miętnikach przyznaje, jest znisz- c2enie żywiołu polskiego, zastaje

^a Śląsku Karola Miarkę z gło- anym i w pływ ow ym nazwiskiem.

'Jkoło M iarki i jego „Katolika“ , gazety wychodzącej- od 1 lipca 18(59 r. w Chorzowie, koncentruje obrona polskości na Śląsku.

P° wycofaniu się Karola Miarki z życia politycznego, a później i leSo następcy odwołanego przez Władzę kościelną ks. Radziejew-

?kiego, w roku 1889 przybył do Bytomia Adam Napieralski dla Cięcia „Katolika“ . Pod jego kie­

rownictwem „K atolik“ nie zdołał Wyzwolić się spod w pływ u par­

li centrowej. Wprawdzie „Kato- .’k“ bronił praw języka polskiego, ecz nie zdobył się na samodziel­

ni' czyn polityczny.

w okresie po Miarce do P.Wtyszej wojny światowej lud

^ski był już całkowicie narodo­

wy uświadomiony, świadczy cho- C|ażby fakt namiętnej polemiki Pomiędzy Napieralskim, przysto­

sowującym się często nazbyt do dążności centrowych, a dr. Józe­

fem Rosikiem „konsekwentnym Promotorem idei polskiej“ na te­

mat zasadniczego kierunku poli­

tycznego. Rostek zrozumiał, że

„ciągnienie za posterunek centro­

w y “ jest szkodliwym dla polsko­

ści Śląska, gdyż antypolskie w y ­ stąpienia duchowieństwa niemiec­

kiego, oraz posłów centrowych w parlamencie aż nadto zdradzały zakusy germanizacyjne partii cen­

trowych. Wobec nowych, zama­

skowanych obliczy „Centrum“

Rostek, syn zubożałej staropol­

skiej rodziny szlacheckiej ze Śląska, założył w roku 1889 „No­

w iny Raciborskie“ , pismo polity­

czne o kierunku radykalno-naro- dowym.

Podczas, gdy „Katolik“ stał na gruncie centrowym, „Nowiny Ra­

ciborskie“ zajęły wyraźnie naro­

dowy kierunek. Kierunek zajęty przez Rosika, jego patriotyczny ton i śmiałe uderzenie w partię centrową, ruszyły ludność Śląska w momencie dla zagrożonej pol­

skości niebezpiecznym, wskutek nowego zamaskowanego oblicza niemieckiej partii centrowej. Roz­

gorzała walka w obozie polskim, z jednej strony przyczyniła się do pogłębienia świadomości naro­

dowej wśród Ślązaków, z drugiej zaś wprowadziły „Nowiny Raci­

borskie“ Rostka, propagujące sa­

modzielna myśl polityczną, świa­

domość narodową na tory uświa­

domienia politycznego, którego dotychczas Ślązacy nie mieli. Słu­

szne założenie polityczne dr.

Rostka, potwierdziły późniejsze w yniki wyborcze.

Wskutek zbyt wielkich prze­

ciwności dr Rostek musiał się u- sunąć, a „Nowiny Raciborskie“

przeszły później na własność kon­

cernu „Katolika“ . Jednak dr Jó­

zef Rostek, na przełomie lat dzie­

więćdziesiątych „swoje zrobił“ . Po przyjęciu „Nowin Racibor­

skich“ uspokojony „K atolik“ nie spostrzegł, że radykalno-narodo- w y ruch wśród ludności istnieje, że ludność, której pisma śląskie nie wystarczały, zaczęła prenu­

merować gazety z innych dziel­

nic polskich, które odpowiadały ludności śląskiej. Wydawca po­

znańskiej „P racy“ , Biedermann, mając na Śląsku poważny zastęp czytelników „P racy“ , zorientował się w potrzebach Śląska i założył również radykalny dziennik „G ór­

noślązak“ .

W roku 1902 nastaje dla Śląska nowy okres, nie tylko w dzie­

jach publicystyki, lecz także całe­

go życia polskiego na Śląsku. Co­

raz wyraźniej zarysowała się nie­

przekraczalna granica między pol­

skością a niemczyzną. Sprawę polską ujmuje zdecydowanie, tak w stosunku do rządu pruskiego, jak i w stosunku do partii nie­

mieckich oraz „Katolika“ Napie- ralskiego, który nadal wypowia­

dał się za partią centrową, mło­

dy prawnik Jan Jakób Kowal­

czyk, którego po odbyciu 6-tygo- dniowego więzienia pruskiego za udział w tajnych związkach stu­

denckich, porwała prasa.

A rtykuły swe umieszcza Ko­

walczyk w „Dzienniku Poznań­

skim“ , „Gońcu“ i w „Słowie“ , a ze śląskich pism, w „Gazecie Opolskiej“ Koraszewskiego, który w ybrał drogę pośrednią pomię­

dzy radykalnymi „Nowinami Ra­

ciborskimi“ Rostka, a „K atoli­

kiem“ Napieralskiego. Przy po­

mocy chłopów śląskich, młody Kowalczyk organizuje spółkę w y ­ dawniczą, która w 1902 roku na własność nabyła „Górnoślązaka“

i przeniosła go do Katowic.

Patriotyzm bez jakiejkolwiek obsłony i uznanie bez zastrzeżeń łączności z całą Polską, przyspa­

rza „Górnoślązakowi“ w społe­

czeństwie licznych zwolenników.

„Górnoślązak“ jest naczelnym or­

ganem polskich kandydatów przy wyborach w 1903 roku. Rok in­

tensywnej pracy, nie wystarczał jednak na stworzenie wielkiej or­

ganizacji politycznej. Mimo tego,

„O pera polskich rzek"

W dążeniu do upow szechnienia sztuki o p ero w ej wśród szerokich mas ludności m ia st i osied li p o ło ­ żonych nad naszym i szlakam i w o d n y m i T ow a rzystw o P rz y ja c ió ł O pery w K ra k o w ie na zlecenie M in . K u ltu ry i S ztuki organizuje w ro k u bież. objazdow ą im prezę operową p. n. „O pera po lskich rz e k 1’.

Zespół lic z ą c y ok. 100 osób, z ło ­ żony z so lis tó w O p e ry K ra k o w ­ s kie j, chóru, ba le tu i o rk ie s try P aństw ow ej F ilh a rm o n ii K ra k o w ­ s k ie j dawać będzie przedstaw ienia na scenie urządzonej na specjal­

nej barce. Będzie to im preza na w zór zeszłorocznej —■ „W is łą do B a łty k u ", z tą je d n a k różnicą, iż w ty m ro k u te a tr na barce p o p ły n ie rzekam i naszych Ziem Zachodnich.

Trasa wodna w y tk n ię ta została na lin ii: G liw ic e — Koźle — Szcze­

cin. P rzew idziane je s t urządzenie 26 przedstaw ień w m iastach, m ia­

steczkach i osiedlach na te j trasie.

Program prze dstaw ień obejm uje, podobnie ja k w ro k u ub., operę M o n iu s z k i „ F lis " oraz w id o w is k o m uzyczno-taneczne „W esele w K ra ­ k o w ie " z m uzyką Stefaniego i ta ń ­ cam i w układ zie ba le tm istrza E.

P aplińskiego.

Pierwsze przedstaw ienie „O p e ry p o ls k ic h rz e k " odbędzie się w G li­

w icach w dniu 15 lipca.

K ie ro w n ik ie m m uzycznym O pery je s t prof. A da m K o p y c iń s k i, k ie ­ ro w n ic tw o ogólne spoczywa w rę­

kach Bolesława Janow skiego,

*

IN S T Y T U T M A Z U R S K I W O L ­ S Z T Y N IE O T R Z Y M A Ł SPUŚ­

C IZ N Ę L IT E R A C K Ą PO P O ­ E C IE M A Z U R S K IM

M IC H A LE KAJCE In s ty tu t M a zu rski w O lsztynie re w in d y k o w a ł z rą k n ie p o w o ła ­ n y c h całą spuściznę lite ra c k ą , po­

zostałą po poecie m azurskim M i­

chale Kajce. Spuścizna zaw iera 5 lis tó w do K a jk i (w ty m jeden pisan y przez M a rc in a Giersza), 141 ręko pisów p o e ty c k ic h różnej tre ­ ści oraz cenne i rzad kie w y d a w n ic ­ tw a polskie, ja k k s ią ż k i i ro c z n ik i czasopism w y d a w a n y c h na M azu­

rach w X IX i X X w ieku.

R ękopisy i d ru k i, m ające w a r­

tość b ib lio g ra fic z n ą , pozostaną w B ib lio tece In s ty tu tu M azurskiego, reszta zaś książek — treści og ól­

ne j — będzie zwrócona s y n o w i p o­

e ty — A . Kajce, zam ieszkałem u w M rąg ow ie.

przy wyborach „Górnoślązak“

zdobył jeden okręg przy pomocy Polskiej Partii Socjalistycznej.

W ybory przyniosły pierwszy mandat Wojciechowi Korfantemu.

Kowalczyk natomiast przepada w okręgu Rybnik-Pszczyna.

Przeciwko „Górnoślązakowi“

toczyła się formalna krucjata ze strony sądów pruskich i kleru.

Kardynał Kopp wydaje przeciw­

ko „Górnoślązakowi“ coś w ro­

dzaju listu pasterskiego. Takiego szału antynarodowego i politycz­

nego w kościele dotąd na Śląsku nie było. Ostra kampania prze­

ciwko centrum i duchowieństwu naraziła Jana Jakóba Kowalczyka na groźny proces karny w Byto­

miu, rozpoczęty na skutek wnio­

sku kardynała Koppa. Proces ten kończy się ugodą i równocześnie, dużym moralnym zwycięstwem

„Górnoślązaka“ . Zdobycie poza tym mandatu do Koła Polskiego Wojciecha Korfantego sprawiło, że lawirowanie stało się nawet dla takiego mistrza kompromisów jak Napieralski na dłuższy czas niemożliwe i że musiał on zrewi­

dować dotychczasowe stanowisko i wypowiedzieć się za Kołem Pol­

skim.

Grzywny i koszta sądowe ’do­

prowadziły, jak ongiś Rostka z

„Nowinami“ Jarta Jakóba Kowal­

czyka do ruiny. W roku 1906 Napieralski przyjął do siebie Ko­

walczyka z „Górnoślązakiem“ . Choć upadły „N owiny Racibor­

skie“ a później i „Górnoślązak“ , nie upadła idea niepodległościowa, którą Rostek i Kowalczyk, syno­

wie Ziemi Śląskiej potrafili z po­

żytkiem dla przyszłych wydarzeń Śląska, zaszczepić na jego staro­

polskim gruncie. Nie mniejszą ro­

lę dla przyszłości Śląska odegrali Wielkopolanie Napieralski i Kora- szewski. Podczas, gdy rezultatem pracy prowadzonej przez „N ow i­

ny Raciborskie* i .Górnoślązaka"

b y ły trzy powstania śląskie, w których ludność Śląska chwyciła się samoobrony, dzięki której Śląsk przypadł ostatecznie Pań­

stwu Polskiemu, „Katolik“ i „Ga­

zeta Opolska“ swą umiarkowaną prasą, podtrzym yw ały w sposób ciągły zagrożoną polskość Śląska do chwili wyzwolenia go spod ja­

rzma pruskiego.

M O J E O P O L E

Taić cię na zy wam w m y ś li Na d inne miasta w olę Że pozostałoś polskie Kocham Ciebie, O p o l e ...

Gdy przyje chała m tu, b y ł chm u rny Jeczór lipca

Niebo pła k a ło deszczem, ja k b y ktoś na skrzypcach...

p a t r z y ł a m dumna chwałą — ja k Jjlie Odra święta...

s ^ u g o myśla łam o was — w y Opol- J'K s ią ż ę ta...

./M is te riu m l i p k w itn ą c y c h — prze- zapach mio du

s. p°lk rz y ż a i pó ł orła — herb pia-

° j^ skiego grodu...

^ Prześliczny ratusz w ło s k i (jestem ni>n rozkochana)

„ Wieża P i a s t o w i kościółek świętego e°a stiana....

Opole m oje miasto — obojeśmy

^ i ł o w a n i

y stare gniazdo Słowian i ja — a£ ° /n a pani...

Od wojennego ciosu — m am y stra- SZIl y n ranę

s — do m y masz zniszczone — ja fire mam strzaskane...

P°Ie, drogie miasto — nie oddam

? nikomu

ty Lzu/ę się tu tak s wojsko — ja k Ptym rodzin nym domu!

On ' f ^ ncł oleją lip o w ą wjeżdża się do d r ° a 0<ź s trony Ka towic. Wspaniale Zjpf w o rozrosły się tak, że tworzą

p ° ny, c ie nisty dach.

gdy je chałam tu pierw- jaz, b y ł koniec czerwca 1945 t.

¡¡ty!1'? lata! L i p y st ały w te d y w roz- s i J c.'e' ale dzień b y ł zimny, dżdży- j e/ ' w i e t r z n y . G d y b y nie świeża zie- Zwi ,Ści ' wonn e li p o w e k w iatus z k i k at^ a iące slę nad g łow ą ja k deli- Z d * ° złocista koronka, m og ło by się ptat^a<A i e to Późna, głucha jesień, s t , , . nie śpiew a ły wcale, a chłodne jj 9i ostrego deszczu uderzały w szy-

^amochodu ja k w listopadzie.

f0ty , a r ni deszcz wzmagał się w gwał- ulewę, to znów cichł ja k w

^óiutn Chopina..,

Przedziwna była taka jesienna sza­

rug a w czerwcu... N agle —- w i a t r roz­

sunął ciemne chmury, zakryw ają ce szczelnie niebo i deszcz przeszedł od razu w najsubtelniejsze pianissimo...

W ła ś c iw ie b y ł to ju ż nie deszcz, ale p y ł wo dn y, przesycon y sło dkim zapachem miodu, d e lik a tn y i srebrzy­

sty j a k mgła...

N a złocistych pączkach lipoweg o k w ie c ia w i s ia ł y duże, srebrne łz y czerwcowego deszczu. M ia sto było pra w ie zupełnie puste; żałosne i sa­

motne stały r u i n y w y palo nego m ia ­ sta. A le na w i e lu ocalałych domach w i d n i a ł y biało-czerwone chorąg iewki, a z p ia s to w s k ie j baszty zwisał naro­

d o w y sztandar. Patrzyłam na ten sztandar oczyma p e łn y m i łez, z gar­

dłem ściśniętym uczuciem, nie da ją ­ cym się opisać. A potem poszłam nad Odrę. Lip o w ą aleją prosto od Książęcej Baszty szłam w o ln o w stro­

nę rzeki. Zasępione niebo rozjaśniło się zupełnie i nagle tuż nad głow ą ukazał się czys ty b łę k it o od cieniu leśnego ba rw n ik u , a na nim przepy­

szne czerwcowe słońce, prześwie tla­

jące przez zieloność drzew... Od sło­

necznej pieszczoty zadrżały nadod- rzańskie li p y , stare sło wia ńskie drze­

wa ; złociste k w ia tu s z k i strząsały chłodne łz y deszczu i r o z k w it a ły j e ­ szcze bardzie j w y d a ją c przecudny, je d y n y w świecie aromat. Oddychają c p ije się słodycze wonnego miodu, k t ó ­ r y m przesycone je st powietrze.

L i p o w y puch spada na głowę... Od­

p ra w ia się le tnie misterium, o d w ie ­ czne i niezmienne...

Odra płynę ła powa żnie i dostojnie.

Zatonęłam w z ro k ie m w j e j biegu, a hamowane dotąd łz y p o p ły n ę ły nie- wstrzymane. Płakałam ze szczęścia...

W s pom in ałam w sercu wszystkie lata w o jn y , lata n ie w y s ło w io n y c h cie r­

pień i męczarni, nasze upokorzenia i tułaczkę, uliczne egzekucje i past­

w ie n ie się, k t ó r y c h była m świadkiem.

W szystk o to przeżywałam po raz d ru ­ g i i patrząc na spo kojne w o d y O dry, doznałam przedziwnego uczucia szczę­

ścia połączonego z uczuciem żałoby.

Żało by, boć żal b y ło tych, k tó r z y stra­

c il i życie — szczęścia, że oto c ie rpie­

nia i śmierć t y lu braci nie b y ł y da­

remne, nie poszły na marne straszli­

we lata w o jn y .

W pa trzona w piękne, łagodnie szu- miące w o d y O dry, uczułam, że po ko­

chałam ją j a k żadną z rzek polskich.

W szystk ie są m i mile, ale ta n a jm il­

sza, najdroższa. Odra — początek w ie lk ie g o państwa polskiego, Odra, wymarzona, w y tęs k n io na rzeka! Za­

p ła c il iś m y za nią na przestrzeni w i e ­ k ó w najwyższą cenę. O fiarę k r w i i ż y ­ cia. M im o t y lo w ie k o w e j rozłąki, Odra nie przestała być naszą polską rzeką, tą samą, którą była w zaraniu naszych dziejów. Odra! Odwie czny szlak Ch ro­

brego, k t ó r y kazał w nią w b ija ć słupy

graniczne. *

Czekała na nas tyle w i e k ó w i do­

czekała się. Tęskniła za nami, ja k m y za nią. 1 spe łn iły się nasze wspólne marzenia. Posiadamy się wzajemnie na w i e k i! Szczęście nasze trwać bę­

dzie tak długo, ja k długo będzie is t­

nieć świat...

K ie d y w tę le tn ią godzinę o zmierz­

chu, w wie czór pachnący k w ia te m l i ­ py, w p arła m po raz pierw s z y ro z k o ­ chane oczy w la le O d r y i w sercu o d w ró c iła m k a r t k i hi sto rii, doznałam przedziwnego uczucia. U przyto m nił am sobie jasno, że są rzeczy tak w ie lk ie i wspaniale, tak piękne i po ryw ające , że wobec nich dopiero nabiera sens u i warto ści — życie człowieka.

Tak to w t e d y w O polu zawarłam najściślejszą, najgorętszą przyjaźń z Odrą. I przyja źń ta r o z k w ita ja k cu­

dn y kw ia t. Z każdym dniem coraz pięk niejsza i głębsza. Jestem tek za­

kochana w Odrze, żę codzień bodaj raz muszę na nią spojrzeć. W różnych wię c porach dnia idę nad Odrę. Chcę widzieć ją w coraz to in n y czas i p o ­ godę. Chcę w id zie ć ja k ,s m a g a ją j e ­ sienna ulewa i ja k zachodzi w nią słońce, j a k podnosi się tuman rannej m gły i przegląda się m i l io n y gw iazd ...

Najczęście j chodzę na nadodrzański brzeg wte dy, k ie d y umiera dzień 1 nadchodzi godzina lilio w e g o zmierz­

chu... A b y powiedzieć Odrze dobra­

noc.

W oda p o ły s k u je srebrzyście i szu­

mi cicho ja k logodna muzyka. Jestem w te d y n a jz u pełniej szczęśliwa. Jak wódz, k t ó r y po d łu g ie j walce odniósł wspaniałe zwycięstwo.

Posiadam Odrę.

Znad brzegu rzeki wracam do m ia ­ sta. Przez m a ły czarujący mostek nad kanałem przechodzę wąską ulic zką na nied uży plac. N a ś ro d k o w y m przęśle mostu u samej g ó ry w id n ie je p ię k n y herb Opola, odwie czny znak piastow­

skich książąt; pó ł orła i pó ł krzyża.

Ten sam p o d w ó jn y emblemat jest umieszczony na ratuszu opolskim, k t ó r y zbu do wan y jest we w ło s k im s ty lu ; g d y je st il u m in o w a n y , roz k w it a w ciemność nocy smukłą wieżą ja k sreb rny kwiat.

N a placu mocno w c iś n ię ty między starym i domami stoi nied uży kośció­

łe k ; fronto n nad g łó w n y m wejściem zdobi kamienna rzeźba. K ie d y s p o j­

rzałam na nią po raz pierwszy , sta­

nęłam zdumiona. Poznałam od razu kogo rzeźba przedstawia.

Kamienne ęiało o ślicznych m ło ­ dzieńczych kształtach... Piękna głow a le k k o po chylona; na tw arz y mimo cierpienia przedziwny uśmiech... W ciele pięknego eteba tk w ią pierzaste strzały. Jest ic h cztery; p ią t e j brak.

Może została w y r w a n a lub w y padła sama w s k u te k działań wo je n nych .

Siad j e j zna jd uje się nad kolanem.

Kończąc szk oły w K ra k o w ie , cho­

dziłam często do ko śc io ła m a ria c k ie ­ go. Lu biła m wejść, gd y nik ogo nie b y ło i patrzeć na g ł ó w n y ołtarz, prze­

śliczne witraże obok t r y p t y k u i an io ły M a t e j k i, Patrzyłam i n ig d y nie mo­

głam się napatrzeć; N ie zdarzyło się nigd y, abym odchodząc nie o d w ie ­ dziła jeszcze jedn ego z bocznych o ł­

tarzy po le w e j stronie. B y ł tam stary, p ię k n y obraz o cie m nym m a low idle prz e dstaw ia jący cudnego młodzieńca, umierającego w zachodzącym słońcu z u p ły w u k r w i. W nagim ciele t k w iło pięć strzał. W iedziałe m dobrze, że to męczennik w i e lk i ; j a k o mała dzie w­

czynka czytałam je go ż y w o t i historię bo hate rskiej śmierci. N a jw i ę c e j podo­

bała m i się odwaga je go przekonań;

jako świetny oficer, ulubieniec cesa­

rza, m óg ł z ła tw ością un iknąć strasz­

ne j ś m ie r c i. . . A le on nie u lą k ł się;

wła śni jego żołnierze dokon ują w y ­ m y ś ln ej egzekucji.

M ia ła m w te d y na jw y ż s z y podziw i uw ie lbienie dla świętego młodzieńca.

1 trzeba trału, że po latach spo tykam go w dale kim Opolu... Napatrzyw szy się do sy.ta kam ien nej rzeźbie, bocz­

ny m wejściem weszłam do niespodzie­

w anie zamkniętego kościoła.

Jest w nim t y lk o jeden ołtarz, a w ołtarzu obraz nieznanego pędzla.

1 znów ten sam temat.

Prześliczny, nagi młodzieniec, p r z y ­ wią zany do słupa; smagłe ciało tchnie w przepysznym świetle zachodzącego słońca dziwnym ciepłem. M ło dzie nie c umiera od strzał, które w nim u t k w i ły . Jest ¡eh pięć — widać, że sp rawia ją mu n ie w y p o w ie d z ia n y ból...

A le przecudna twarz o p rz y m k n ię ­ tych oczach wyrażę nie tyle cierpie­

nie, ile nieziemski z achwyt i szczę­

ście...

1 patrząc na p ię k n y obraz doznałem znów przedziwnego uczucia, że są rz e­

czy, są id ea ły tak piękne i wieczne, że po pro stu wa rto żyć...

7,awierucha wojenna w l w i e j części zniszczyła Opole. A le oszczędziła k o ­ ściółek i na nim kam ienną rzeźbę świętego Sebastiana.

K ie d y razu jednego poszłam trochę dale j za miasto, spotkałam znów św.

Sebast:ana.

N a m a ły m wzgórzu, obok as la ko- w e j d io g i prowa dzącej do Gostuwić stoi k am ienny posąg męczennika.

Deszcze i śniegi zniekształciły m ło ­ dzieńczą postać świętego chłopca.

Strzał t y lk o trzy. A le w y ra z tw arzy jest ten sam... Jeszcze w je d n y m miejscu z n a jd uje się w izerunek ś w ię ­ tego Sebastiana.

M a ł y ry b a c k i domek, tuż nad Odrą, obrośn ięty d z ik im w inem i bluszczem.

Przed domkiem śliczny ogródek.

A nad je d n y m okien k ie m m a ły obrazek za szkłem. Smagłe cia ło o zło ty m p o łu d n io w y m od cieniu 1 pięć strzał. 1 dlatego nazwałam O po le — miastem św. Sebastiana.

W ejią Magdalena Garlicka

Cytaty

Powiązane dokumenty

zaopatruje swych członków w e wszelkie artykuły pierwszej potrzeby przy niskiej marży kalkulacyjnej Sklepy mieszczą się: spożywczy ul. Raciborska nr 20 rzeźniczy

czącej się walki o gospodarcze podstawy polskiego systemu ustrojowego, która jest wzmaga­.. jącą się od roku 1945 ostrą walką

jennymi o pokój w świecie, że budować będzie głęboką przyjaźń z Narodami Związku Radzieckiego i innymi narodami demokracji ludowej, że opierać się będzie

Wojciecha pod Zarządem Państwowym w

Do Polskiego Związku Zachodniego w Poznaniu zgłosiła się delegacja Polskiego Kom itetu w Niemczech z siedzibą w Ber­. linie w osobach dra Brunona

Rada Naukowa zwraca się do wszystkich warstw Narodu o uczestnictwo w realizacji tego dzieła. Rada widzi wielkie, stojące jeszcze przed Narodem trudności, ale tym

Organizacyjnego 10-23

mień układa sią na polskości miasta. Każdy nowy człowiek jak zbójca wydziera ci polskość. Każdy nowy przepis i każde prawo jest przeciw polskości. Sypią