• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JN? 14 (1149). W arszawa, dnia 3 kw ietnia 1904 r. Tom XXIII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E B A T A „W S Z E C H Ś W IA T A“ . Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 . | 1 we ws*ystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjneini codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

NOW SZE BA DA NIA DO ŚW IA DCZALNE NAD BUDOW Ą i ORGANIZACYĄ JA JK A .

Bliższe badania, dokonane zapomocą mi­

kroskopu i nowszych metod, dokładniejsze obserwacye pozwoliły w niknąć w budowę i organizacyę jajek. A rzecz ta m a ważne | znaczenie, przekonano się bowiem, że do roz-

j

woju organizmów wyższych konieczne są j

dwa utw ory komórkowe: jajk o i plem nik, że dopiero przez zlanie się ty ch dw u utworów organizm może się rozwinąć. Ale i te w ia­

domości niezupełnie w yjaśniły całą tę skom- j

plikowaną spraw ę rozwoju. Nie w yjaśniły w jakim stosunku pozostaje ów utw ór (jajko) do przyszłych narządów' organizm u. Tę sprawę mogły rozstrzygnąć tylko dokładne badania nad budową i organizacyą jajka.

J

Badania te były prowadzone przeważnie na drodze doświadczalnej. Przegląd ty ch w ła­

śnie badań, dążących do w yjaśnienia budo- | wy i organizacyi wewnętrznej jajka, m a być przedm iotem naszych rozpatryw ań.

J u ż dawno zastanaw iano się nad tą kwe- styą i wszyscy badacze pytali, ja k z takich dwu, zda się, prostych utworów złączonych w jednę całość morfologiczną, ta k złożone mogą się rozwinąć organizm y. Jed n i przy­

puszczali, że w jajk u ju ż znajdują się w nie­

widzialnych zawiązkach wszystkie narządy,

j

ukryte przed naszym wzrokiem i tylko wśród roz woj a się ujawniające. Nie należy rozu­

mieć, jakoby te narządy były w m in iatu ro ­ wej postaci w ja jk u zwinięte, lecz, że znaj­

duje się tam tylko m ateryał przeznaczony na wytworzenie późniejszych organów za­

rodka. In n i zaś sądzili, że wszystkie narzą­

dy pow stają dopiero w czasie rozwoju, źe w jajk u ani śladu ich jeszcze niema. Te dw a przypuszczenia stanow ią zasadniczą podstaw ę dwu hypotez rozwoju: preformacyi i epigenezy.

W edług teoryi preform acyjnej jajko posia­

da niesłychanie złożoną budowę protoplaz- my, (po zapłodnienia) istnieją w niem pew ­ ne cząstki protoplazm y już z góry przezna­

czone do spełniania pewnycli funkcyj.

Jeżeli przyjm iem y zgodnie z preform aty- stami, że pewne predeterm inow ane cząstki protoplazm y z góry są przeznaczone na w y­

tworzenie pewnych organów, innem i słowy, że w jajk u spoczywają zawiązki przyszłych narządów, to przypisujem y tem samem tym cząstkom wiele samodzielności. Rozw ijają się one bowiem na mocy sił, które wewnątrz nich istnieją, a czynniki zewnętrzne nie m o­

gą tu mieć typowego znaczenia. Rozwój odbywałby się tym sposobem do pewnego stopnia na „drodze różnicowania się samo­

dzielnego

Epigenetycy tw ierdzą natom iast przeciw­

nie. Ja jk o w edług nich posiada budowę

(2)

2 1 0

W SZ E C H ŚW IA T

JS6 1 4

wcale prostą, niem a w niem żadnych z góry przeznaczonych okolic protoplazm y na w y­

tworzenie pew nych narządów. Te bowiem w ytw arzają się dopiero później w skutek bądź to wzajem nego wpływu cząstek proto­

plazm y, bądź w arunków zew nętrznych. Je- żeli zaś, idąc za teoryą epigenezy, przyjm ie­

my, że budowa jajk a wcale nie jest złożoną i że różnicowanie powoduje w zajem ne oddzia­

ływ anie i wzajem ny stosunek cząstek proto­

plazm y i wpływ całości na pojedyncze czą­

stk i—wówczas nazwiemy tak i rozwój „róż­

nicowaniem się zależnem 11.

Przez cały wiek X V III i X IX badacze zajmowali się tą kw estyą. I tak najznako­

m itsi fizyologowie i biologowie X V II i X V III wieku (Swammerdam, M alpighi, Leeuven- hoeck, Haller, Bonnet, Spallanzani)-byli zwo­

lennikam i teoryi preform acyjnej. P orów ny­

wali oni rozwój organizmów z jajk a, do roz­

woju m otyla z poczwarki, róży z pączka i powiadali, że tak, jak w poczwarce, w pącz­

ku zaw arte są przyszłe części ostatecznie ukształtow anego m otyla, róży, podobnie i w ja jk u m uszą istnieć zawiązki przyszłych organów . Niema tu tw orzenia czegoś no­

wego, w szystkie cząstki spoczyw ają już w ja jk u , a podczas w zrostu rozw ijają się ty l­

ko. Stąd też poszła nazwa „rozw oju“ jako zaznaczenie, że się nic nowego nie tw orzy, ale że się rozw ija tylko to, co ju ż istnieje.

W ro k u 1759 przeciw teoryi preform acyj­

nej w ystąpił K asper P r. W olff, tw órca teo­

ryi epigenezy. Opierając się n a dokładnych badaniach nad rozwojem kurczęcia, pow iada, że zarodek jest wpoczątkow ych stadyach m a­

są nieuorganizow aną i dopiero później o rga­

ny się w ytwarzają. N ajdaw niejsi zwolennicy teoryi preform acyjnej mówili, że w począt­

kow ych stadyach zarodka organów dojrzeć nie możemy, gdyż nasze środki są po tem u nie dostateczne. G dybyśm y jed n ak rozpo­

rządzali odpowiedniemi środkam i optyczne- mi, z pewnościąbyśmy dostrzedz m ogli te zawiązki przyszłych narządów. W o lff zaś sądzi, że tych zawiązków dlatego nie dostrze­

gam y, że ich tam wcale niema.

O dtąd z postępem badań embryologicz­

nych zaczęło się podnosić znaczenie teoryi epigenetycznej. I ta k już w r. 1853 Leu- ck art w swym artykule p. t. „Z eugung“ pisze, że nasze dotychczasowe pojęcia o rozwoju

pozw alają n a przypuszczenia tylko w kierun­

ku teoryi epigenetycznej. A H aeckel (An- tropogenie 1872) nazywa zarodek człowieka w początkow ych stadyach „jednorodną m a­

są nie posiadającą zgoła żadnej budowy"

i „zwykłą kulką p raślu zu“. Podobnie sądzi i G oette (1875) o ja ju żaby i mówi, że m usi­

m y je uważać za nieuorganizow aną nieżyją­

cą masę.

Z pojaw ieniem się dokładniejszych pojęć 0 komórce i z zastosowaniem tychże pojęć do rozw oju poczęły się te zapatryw ania nie­

co zmieniać. Zauważono mianowicie, że za­

chodzi pewien związek tery to ry alny pom ię­

dzy oryentacyą cząstek wzdłuż osi jajk a a to pografią pow staw ania pewnych organów późniejszego zarodka. Rzecz tę, która bądź co bądź zbliżała nas nieco do teoryi preform acyjnej, najjaśniej w yraził His, pod­

nosząc związek między obwodami m aterya- łu, z którego zbudowane je s t jajko, a lokali- zacyą pow staw ania organów zarodka.

W edług tej zasady każdy organ ostatecz­

nie ukształtow anego organizm u posiada w tarczy zarodkowej odpowiedni obwód, od­

pow iadający m u kompleks komórkowy.

Z takiego obwodu z biegiem czasu w ytw arza się pewien organ oznaczony. Obwód taki m ożna oznaczyć przez śledzenie coraz to wcześniejszych stadyów naw et w początku rozw oju zarodka. A jeżeli chcem y być k on ­ sekw entnym i, pow iada His, to powinniśm y przypuszczać istnienie takich obwodów 1 w dopiero co zapłodnionem , a naw et w nie- ząpłodnionem jajku.

W szystkie te dotychczasowe wnioski i za­

patryw ania, wszystkie przypuszczenia i teo- rye w ysnuto z obserwacyi i z rozum owań spekulacyjnych. Doświadczeń, na których- by m ożna było oprzeć przypuszczenia, dotąd brakow ało. Dopiero Pfliiger (1883) pierw ­ szy rozpoczął na drodze doświadczalnej szu­

kać sposobu rozstrzygnięcia tych kwestyj.

Jego to doświadczenia zachw iały wkrótce zasadą „obwodów organotw órcznych“ Hisa.

Przytoczę je w krótkości. J a je żaby posia­

da, ja k wiadomo, jednę połowę swej p o­

w ierzchni ciemniej zabarwioną, drugą jasno- żółtą. T a ciemna, czarna część stanow i bie­

gun anim alny, podczas gdy jasn a obejmuje w egetatyw ny. Biegunem anim alnym nazy­

w am y część jaja , w której znajduje się plaz­

(3)

JM# 14

ma, biorąca czynny udział w rozw oju zarod­

ka, w przeciw staw ieniu do bieguna przeciw­

ległego, na którym grom adzi się plazm a peł­

niąca funkcyę odzywczą. R ola tej plazmy nagromadzonej na biegunie drugim , który nazywamy w egetatyw nym , je s t w rozwoju zarodka bierną. Zazwyczaj jaje ustaw ia się biegunem anim alnym do góry, w egetatyw ny jest wówczas zwrócony ku dołowi. Pierw ­

sza płaszczyzna podziału padając w osi pro­

stopadle do powierzchni równikowej jaja, dzieli je na dwie połowy, z których każda posiada jednakow ą ilość ciem no-pigmento- wanej i jasnej substancyi. W skład ja ja żaby wchodzą dwie substancye. Substancye te są różne pod względem ciężaru właściwego i to tłum aczy nam, w edług Pflugera, fak t zwraca­

nia się w skutek siły ciężkości biegunem ani­

malnym do góry, a w egetatyw nym ku doło­

wi. Do wypowiedzenia tego sądu doszedł na podstaw ie doświadczeń nad jajam i, prze­

bywaj ącemi w t. zw. „przym usowem poło­

żeniu Jeżeli jaje żaby włożym y na dłuż­

szy przeciąg czasu do wody, wówczas jaje to w napęczniałej otoczce może się obracać.

Jeżeli natom iast nie pozwolim y tej osłonce bardzo napęcznieć, w tedy, zdaniem Pfliige- ra, jaje w swej otoczce galaretow atej zostaje unieruchomione. Możemy je przeto zmusić do położenia dowolnego. To je s t t. zw.

„ułożenie przym usow e1'.

Pfliiger układał zapłodnione ja ja żaby w ten sposób, że oś, która przedtem łączyła biegun anim alny z w egetatyw nym i tem sa­

mem do płaszczyzny równikowej ja jk a stała prostopadle, teraz, zachowując daw ne wzglę­

dem ja jk a położenie, przechodziła nieco skośnie.

Dawniej padała ona równolegle do działa­

nia siły ciężkości, teraz tw orzyła z nią k ąt (fig. 1, A i B). Pomimo takiego ułożenia pierwsza płaszczyzna podziału padała stale prostopadle, w kierunku działania siły cięż­

kości. Działo się to bez względu na wiel­

kość k ą ta a, i czasem zdarzało się, że jeden blastomeron składał się przeważnie z części czarno pigmeritowanej, drugi z jaśniejszej.

Zawsze jednak ku górze zwrócone kom órki szybciej się dzieliły, chociaż składały się z substancyi jasno-żółtej, należącej do biegu­

na wegetatywnego, które zatem wolniej dzie­

lić się powinny.

Uznając za pewnik, że jaje w skutek „uło­

żenia przym usow ego

41

zostaje unieruchom io­

ne, że cząstki w skład jego wchodzące w ża­

den sposób nie mogą zmieniać wzajemnego względem siebie ułożenia, sztucznie im da­

nego—Pfliiger uw aża siłę ciężkości za głów­

ny czynnik kierujący rozwojem. W zdaniu jego utw ierdził go jeszcze bardziej fak t n a­

stępujący: W skutek przymusowego położe­

nia pozycya jajka je s t inna, aniżeli w zwy­

kłych warunkach. Ponieważ jed n a k kieru­

nek pierwszej płaszczyzny podziału jest ten, co zwykle, to znaczy, że ona pada prosto­

padle do horyzontu, a więc oddziela od sie­

bie w tem odmiennem ustaw ieniu ja jk a inne cząstki, niż w położeniu zwykłem. W ynika stąd, że skład jakościowy obu kom órek—

A B

Fig. 1. J a je żaby (rana esculenta).

A — w normalnem; B — w t. zw. przymusowem ułożeniu, a — b oś stru k tu raln a ja ja ; c —biegun a n i­

m alny (czarny); d - biegun w eg etaty w n y (jasno- żółty); | strzałka oznaczająca działanie siły ciężkości;

a —kąt, ja k i tw orzy oś ja jk a z kierunkiem siły cięż­

kości w t. zw. ułożeniu przym usowem (w edług H eidera i Korschelta).

blastom eronów—w położeniu przymusowem będzie inny, niż w -w arunkach zwyczajnych.

Jeżeli pomimo odmiennego cząstkowego skła­

du blastomeronów rozwój szedł zwykłym trybem , to w ynikałoby stąd, że każda cząst­

ka ja jk a jest zdolna do wytworzenia każde­

go organu. W szystkie cząstki byłyby rów­

nowartościowe. Zapatryw anie to Pfliiger pod nazwą „izotropii ja ja

44

przeciw staw ił hy- potezie Hisa „obwodów organo twórczy cli44.

Doświadczenia Pflugera pow tórzył w krót­

ce potem B orn i przez dokładną kontrolę zauważył błąd, jaki Pfliiger popełnił pod­

czas swych badań. Spostrzegł on mianowi­

cie, że z t. zw. „przymusowemi ułożeniam i

44

Pflugera, nie całe jaje, lecz tylko zewnętrzna

(4)

2 1 2

W S Z E C H Ś W IA T

JM® 14 jego skorupa jest unieruchom iona. W ew nątrz

tej skorupy znajdujące się substancye m ogą krążyć i u k ładają się stosownie do swego cię­

żaru właściwego. Zawsze zatem z ty ch sa ­ m ych części składowych te same pow stają organy. W norm alnem ułożeniu całe ja je krąży w otoczce, w przym usow em obracają się tjdko substancye w ew nątrz kory zaw arte.

Zdawało się, że spostrzeżenia B orna znio- j są teoryę budowy izotropowej jajk a . Nie obaliły jej jed n ak zupełnie. W k rótce potem | poczęły się ukazyw ać badania eksperym en­

talne, wnikające w szczegółową budow ę i or- ganizacyę jajka, które ograniczały coraz bardziej pojęcie „izotropii“. Je d n ą z tak ich prac jest praca Driescha.

W edług Driescha należy przyjąć organi- j zacj'ę jajka, do tego bowiem prow adzą w y­

niki doświadczeń nad brózdkow aniem . Od tej organizacyi zależą pierwsze procesy roz­

woju jajk a . „Organizacya, powiada Driesch, i od niej zależne zróżnicow anie ja jk a istnieć musi, gdyż całkiem jed n o lity system nie może sam z siebie stać się typow o różnym (nb. jeżeli doświadczalnie usuw am y czynniki

j

zew nętrzne)0.

Ale organizacya ta nie może być zbyt skomplikowana, przeciw nie m usi być bardzo prosta; bo jakże m oglibyśm y ^wytłumaczyć norm alny rozwój zarodka z ja jk a , którem u część m ateryału usunięto lub przemieszczono?

Organizacya ta m usi dalej ulegać regula- cyi, albowiem cząstki jaj, ja k się później przekonam y, odtw arzają często całego za­

rodka. W zasadzie wszystkie ja ja podobną m ają m ieć organizacyę, różnice m ają być tylko n a tu ry ilościowej, a nie jakościowej.

Do w ytłum aczenia w szystkich dotychcza­

sowych doświadczeń w edług Driescha w y­

starcza zupełnie przyjęcie takiego u g ru p o ­ wania cząsteczek w jajk u obok ich syme- try i i jakościowo różnego składu pod wzglę­

dem własności fizycznych. Z pow odu ty ch własności fizycznych substancye te nie m o­

gą się mieszać z sobą. Od tej organizacyi zależy nadto ty p brózdkow ania. Jeżeli zna- m y organizacyę jajk a, możemy jego typ brózdkow ania przewidzieć i naodw rót, zn a­

ją c typ brózdkow ania jakiegoś ja jk a możemy w ysnuw ać wnioski co do jego organizacyi.

Driesch w ten w łaśnie sposób postępow ał.

Oto jego doświadczenia:

Zapłodniw szy ja ja jeżowców, obnażał je z ich osłonki, a wreszcie po pewnym czasie w strząsał je w probówce przez

1/ 2

m inuty.

W skutek tego ja jk a te łam ały się, tw orzyły się fragm enty. Nie wszystkie jedn ak fra g ­ m enty były do badania użyte. Driesch ob­

serw ow ał te odłam ki przez chwilę, tak d łu ­ go, aż podzieliły się na dwie części. Otóż do doświadczeń tylko te wybierał, zaś te, które się na trzy lub cztery cząstki rów no­

cześnie rozpadły—usuwał. Odłamki te po ­ chodziły bowiem z jaje k zapłodnionych przez kilka plemników, i jako takie mogły wyw ołać tylko błędy w rezultatach l) N a­

stępnie przystępow ał do obserwacyi rozwo­

ju owych fragm entów , które się podzieliły na dwie tylko części. Podział na dwie i czte­

ry części' nie przedstaw iał zazwyczaj nic nadzw yczajnego. Ale czasem ju ż w chwili podziału na cztery cząstki można było zau-

! w ażyć podział niejednostajny. Dwie ko­

m órki były większe, a dwie mniejsze. Ja k sobie ten fak t wytłum aczyć?

D riesch tłum aczy to zależnością procesu brózdkow ania od budowy jajka. Ja jk o po­

siada organizacyę, a więc i każdy fragm ent ją posiadać musi i w skutek tego brózdkuje się tak, jak gdyby był w łączności z całem jajkiem . P rzy kład może lepiej sprawę tę wyjaśni: Ja jk o np. dzieli się na 2 potem 4 blastom erony; cztery te blastom erony są rów ­ ne. N astępna brózda oddziela 4 mniejsze kom órki od 4 większych (mikro- i makrome- rony). Jeżeli teraz odosobnimy blastom ero­

ny na stadyum

2

kul, to taki blastomeron izolowany może się brózdkować w dwojaki sposób, albo zaokrągli się i będzie się brózd- kował, ja k całe jajko, albo też w tak i sposób, jak b y się znajdow ał w łączności z całem ja j­

kiem. Ten ostatni typ Driesch nazywa „brózd­

kowaniem cząstkowem “, pierwszy zaś brózd­

kowaniem całkowitem . Obserwując podziały fragm entów , otrzym anych z zapłodnionych jaj m etodą w strząsania, można było spostrze­

gać kilka typów brózdkow ania. Różne od-

J) S p ra w a rozw oju ja je k lu b fragm entów dwu- m a plem nikam i zapłodnionych b y ła przedm iotem obszernej d y s k u s y i— na p o d sta w ie obserw acyj, k tó re w r. 1901 w ykonał B overi (porówn. B overi:

U e b e r m eh rp o lig e Mitosen ais M ittel zu r Ana-

ly se d es Z ellk ern s. Y erh. P h y s. M ed. Ges. W iirz-

b u rg . T . 35. 1902).

(5)

.Ne 14

w s z e c h ś w i a t

213 łam ki brózdkow ały się w odm ienny sposób,

a tak charakterystycznie, że ze sposobu ich brózdkowania można było oznaczyć okolicę jajka, z której pochodził dany odcinek.

Driesch zestawia *7 typów tego cząstkowego brózdkowania. W ynik podobny przew idyw ał naw et ten badacz, przypuszczając istnienie pewnej organizacyi jajka. A owe przypadki j brózdkowania cząstkowego przem aw iają sta­

nowczo za istnieniem zależności brózdkowa­

nia od organizacyi jajka.

Należy jednakże dodać, że mimo brózdko- | wania cząstkowego, fragm enty te w rezulta­

cie daw ały zarodki całkowite. Te w yniki sprzeciwiają się przyjęciu preform acyjnej budowy jaja, a zarazem przem aw iają za ist- nienieniem „własności regu lacy jn y ch1*, wła­

sności, skutkiem których zarodek może pew­

ne braki uzupełnić i powrócić do normy.

Jednakowoż, jak ju ż m iałem sposobność wspomnieć, fragm enty nie zawsze brózdko­

wały cząstkowo, w 30$ przypadków brózd­

kowały się, ja k całe jajk a w m iniaturowej postaci. Ten fak t Driesch tłum aczy w taki sposób: Zaburzenia wyw ołane w skutek w strząsania i rozryw ania jajek na cząstki, jaje może znieść i uregulować. Porządkuje ono swe cząstki i doprowadza do stanu, k tó ­ ry istniał w ułożeniu cząstek przed uszkodze­

niem jajka. Od czasu, kiedy te stosunki ostatecznie będą uregulowane, zależy, czy fragm ent brózdkuje się całkowicie, czy cząst­

kowo.

Jeżeli regulacya następuje natychm iast po rozerwaniu ja jk a —fragm ent taki brózdkuje się, ja k całe jajko tylko w zmniejszonej po­

staci. Jeżeli natom iast spraw y regulacyjne później w ystępują—fragm ent brózdkuje się cząstkowo i dopiero po pewnym czasie (wte­

dy, kiedy nastąpiło całkow ite uporządkow a­

nie cząsteczek)—odtw arza zarodek całkowity.

Skoro zatem przyjm ujem y organizacyę ja j­

k a —a przyjąć ją m usim y—zachodzi pytanie, skąd się ta organizacya wzięła? Czy istnie­

je ona już w jajk u niezapłodnionem? Czy też zapłodnienie należy uważać za m om ent stw arzający ową organizacyę jajka? Aby te kwestyę rozstrzygnąć, Driesch przedsię­

wziął szereg innych doświadczeń. Podob­

nie jak w poprzednich doświadczeniach, tak też i tu używ ał fragm entów jaj, różnica po­

legała jed n ak na tem, że gdy dawniej wstrzą- j

sał ja ja zapłodnione, teraz użył do w strzą­

sania jaj niezapłodnionych. Dopiero frag- m etny z tych niezapłodnionych jaj otrzym ane zapładniał i rozwój ich obserwował. Jeżeli­

by te zapłodnione fragm enty (fragm enty otrzym ane z niezapłodnionych jaj i potem dopiero zapłodnione) brózkowały się całko­

wicie zawsze, w tedy musielibyśmy przyjąć, że organizacya powstaje dopiero po zapłod­

nieniu. (Albowiem fragm enty otrzym ane z za­

płodnionych jaj brózdkow ały się cząstkowo).

leżelibyśm y natom iast zauważyli, że od­

łamki te brózdkują się cząstkowo, byłoby to dowodem, że owa organizacya, od której typ

| brózdkow ania zależy, jest już w niezapłod-

j

nionem ja jk u preformowana.

Otóż w yniki doświadczeń Driescha prze-

! m aw iają za tem drugiem przypuszczeniem, za preform acyą organizacyi w niezapłodnio­

nem jajku. Badacz ten bowiem podczas brózdkowania zapłodnionych fragm entów, i obserwował wszystkie 7 typów, jakie widział podczas rozwoju fragm entów jaj zapłodnio­

nych. I z tych również fragm entów po­

wstały larw y całkowite.

(CDN)

Edm und Roscnhauch.

CO CH EM II DA ŁA CHEM IA FIZYCZNA.

(W edług odczytu H. C. JONESA).

Chemia fizyczna dostarczyła nam kilku uogólnień, które w znacznym stopniu zmo­

dyfikowały nasze m etody traktow ania zja­

wisk chemicznych. Z pomiędzy tych uogól­

nień można wymienić: teoryę dysocyacyi elektrolitycznej, praw o działania masy, p ra ­ wo F aradaya, będące podstaw ą wartościowo­

ści chemicznej, oraz regułę faz.

Rozpatrzym y tylko niektóre z nich oraz wskażemy zaledwie kilka zastosowań najdo­

nioślejszych, a przedewszystkiem teoryę dy­

socyacyi elektrolitycznej.

Naprzód powiemy słów parę o początku tej teoryi.

C i ś n i e n i e o s m o t y c z n e . Gdy roz­

tw ór jakiegokolwiek ciała wchodzi w zetknię­

cie z czystym rozpuszczalnikiem albo też z roztw orem o koncentracyi odmiennej, n a­

tenczas na powierzchni zetknięcia dwu tych

(6)

214

W S Z E C H Ś W IA T

JSló 14 roztw orów pow staje ciśnienie, które usiłuje

popychać rozpuszczoną substancyę od m iej­

sca o koncentracyi większej do miejsca o koncentracyi m niejszej. Zjawisko to je s t znane pod nazw ą ciśnienia osmotycznego.

Pierw szym badaczem wielkości tego ciśnie­

nia b y ł botanik W ilhelm Pfeffer, k tóry zna­

lazł, że —w przypadku koncentracyj rów no­

w ażnych—sole dają ciśnienia osmotyczne większe, aniżeli roztw ory ciał takich, ja k cu­

kier trzcinowy.

P o c z ą t e k t e o r y i d y s o c y a c y i e l e k ­ t r o l i t y c z n e j . V an’t H offow i pozostało do w ykazania, że wogóle elek tro lity —kw asy, zasady i sole—w yw ierają ciśnienie osmo­

tyczne większe, aniżeli nieelektrolity. D o­

wiódł on również, że ciśnienie osmotyczne jest własnością, któ ra zależy jedynie od licz­

by cząstek substancyi, rozpuszczonej w d a ­ nej objętości rozpuszczalnika, nie zaś od n a­

tu ry tych cząstek. Skoro więc ciśnienie osmotyczne zależy jedynie od stosunku po­

m iędzy liczbą cząstek substancyi rozpuszczo­

nej a liczbą cząstek rozpuszczalnika i skoro elektrolity w yw ierają ciśnienie osmotyczne większe aniżeli nieelektrolity, choć do do­

świadczeń brano równoważne ich ilości na jednę i tę samę objętość rozpuszczalnika, to w tak im razie zmuszeni jesteśm y przyjąć, że cząsteczki elektrolitów rozłam ują się w roz­

tw orze na cząstki, które zowią się jonam i.

Nie możemy tu ta j zajm ować się udowod- nianiem teoryi dysocyacyi elektrolitycznej, ponieważ zaprow adziłoby to nas zb y t dale­

ko. W ystarczy, gdy powiemy, że dowody doświadczalne, o ile zostały przeprow adzone w sposób wiarogodny, przem aw iają w szyst­

kie za słusznością tej teoryi, a zasób ty ch dowodów, ja k i ju ż posiadam y w ręku, p rzy ­ gniata nas poprostu swym ogromem. Teo- ry a dysocyacyi elektrolitycznej jest rów nie dobrze ustalona, ja k większość naszych praw naukowych, i p rzyjęta dzisiaj praw ie po­

wszechnie przez najw ybitniejszych chem i­

ków i fizyko-chemików.

Z o b o j ę t n i a n i e k w a s ó w i z a s a d . R ozpatrzm y teraz, co teorya pow yższa dała chemii. I tu ta j m ożem y podnieść niektóre tylk o z pom iędzy zastosowań tego w ażnego uogólnienia. W eźm y klasę reakcyj chemicz­

nych, z k tó rą każdy z nas obeznany je s t mniej więcej, m ianowicie zobojętnianie k w a ­

sów i zasad. Oddaw na było wiadomo, że g dy kwas wejdzie w zetknięcie z zasadą, wówczas zobojętniają się one wzajemnie i że przez odparow anie roztw oru otrzym uje się sól. Poniew aż dla każdego poszczególnego kw asu i każdej zasady otrzym ywano sól od­

m ienną, przeto mieliśmy tyle nowych faz zagadnienia o zobojętnianiu, ile było do roz­

porządzenia kwasów i zasad.

Cały ten przedm iot teorya nasza zjedno­

czyła i uprościła cudownie. W eźm y zobo­

jętn ian ie kw asu chlorowodorowego i wo- dzianu sodu. K w as chlorowodorowy w roz­

tw orze rozcieńczonym je s t m ieszaniną jonów wodoru i jonów chloru:

HC1 = H, Ćl.

W odzian sodu w roztw orze rozcieńczonym je s t m ieszaniną jonów sodu i jonów w odoro­

tlenow ych: _

NaOH = Na, OH.

Po zm ieszanin tych dwu roztworów m am y Cl, H + OH, Na = Na, Cl + H

2

0.

W p rzypadku powyższym zachodzi tylko połączenie wodorowego jo n u kw asu z wodo­

rotlenow ym jonem zasady, połączenie, które w ytw arza cząsteczkę wody. A nion kwasu, t. j. chlor, oraz k ation zasady, t. j. sód, po­

zostają po zobojętnieniu w ściśle tym samym stanie, w który m znajdow ały się i przed zo­

bojętnieniem , zaś sól pow staje tylko wtedy, g d y zostanie usunięty rozpuszczalnik, który powodow ał dysocyacyę tej soli na jej jony.

Możemy teraz rozpatryw ać spraw ę zoboję­

tn ien ia całkiem ogólnie. Możemy przedsta-

— “ł"

wić każdy kwas w postaci: R, H , gdzie R je s t anionem, którego skład jest wT każdym razie inny, zaś kationem wodór, wspólny dla w szystkich kwasów. Podobnież może­

m y przedstaw ić każdą zasadę w postaci:

4- — +

R, O H , gdzie R je s t kationem , którego skład zm ienia się z n a tu rą zasady, zaś wodorotlen je s t anionem, w spólnym dla w szystkich za­

sad. G dy jakakolw iek zasada działa na j a ­ kikolw iek kwas, mamy:

R, H + OH, R = R, R + H

2

0 . W oda tw orzy się zawsze, zaś anion kwa-

. " h

su R oraz k atio n zasady R pozostają w roz­

tw orze, po ukończonem zobojętnieniu, ściśle

(7)

W SZ EC H ŚW IA T

215 w takim samym stanie, w jak im znajdowały

się przed zobojętnieniem. Ażeby otrzym ać sól, należy usunąć rozpuszczalnik, który utrzym uje jo n y w stanie rozszczepienia.

Zobojętnianie więc, w świetle naszej teo­

ryi, polega na utw orzeniu cząsteczki wody z cząsteczki kwasu oraz z cząsteczki zasady i na niczem więcej. Pewien dany proces zo­

bojętniania jest tym sposobem ściśle tak i sam, jak i każdy inny proces zobojętniania bez względu na n atu rę wchodzących w grę:

kwasu lub zasady. Jeżeli ta k jest w istocie, to m am y tu fa k t bardzo ważny, ponieważ sprowadza on wszystkie procesy zobojętnia­

nia do wspólnej przyczyny, k tó rą jest połą­

czenie wodorowego jo n u kw asu z wodoro­

tlenowym jonem zasady.

C i e p ł o z o b o j ę t n i a n i a . M amy moż­

ność przekonania się o słuszności tw ierdzenia powyższego na innej drodze zapomocą do­

świadczenia. Jeżeli proces zobojętniania nie zależy ani od n atu ry kwasu, ani od natury zasady, to ilość ciepła, jak a uw alnia się, gdy jakikolw iek kwas, w stanie zupełnej dyso- cyacyi, działa na rów now ażną ilość jak ie j­

kolwiek zasad y—również w stanie zupełnej dysocyacyi—będzie ilością stałą.

Otóż faktem jest, że uWalnia się ilość cie­

pła stała (18 700 kaloryj), gdy równoważnik gram owy jakiegokolw iek kw asu, w stanie zupełnej dysocyacyi, wejdzie w zetknięcie z równoważnikiem gram ow ym zasady, będą­

cej w stanie zupełnej dysocyacyi. K ilka przykładów w yjaśni tę rzecz najlepiej:

HC1 + NaOH = 13 700 kaloryj H N 0

3

+ NaOH = 13 700 „ HC10

3

+ NaOH = 13 600 „ KHO + HC1 = 13 700 „ LiOH + HC1 = 13 700 „

1

/

2

Ca(OH

) 2

+ H 01= 13 900 „

Jeżeli zmieniać będziemy n atu rę kw asu albo naturę zasady, zasób ciepła uw alniają­

cego się pozostanie stałym w granicach błę­

du doświadczenia. Tym sposobem fa k t i teo- rya zgadzają się ze sobą doskonale.

T e r m o n e u t r a l n o ś ć s o l i . Ciekawe i ważne jest inne jeszcze zastosowanie dyso­

cyacyi elektrolitycznej w term ochem ii. W ie­

dziano oddawna, że, jeżeli zostaną zmiesza­

ne rozcieńczone roztw ory soli obojętnych, to nie zachodzi żadna zm iana term iczna: nie

m am y ani uw alniania się, ani pochłaniania ciepła. Na tem polega dobrze znane prawo term oneutralności soli. Aczkolwiek fakt ten nie ulegał żadnej wątpliwości i aczkolwiek różne wypow iadano przypuszczenia celem w ytłum aczenia go, to jedn ak zgadzano się powszechnie na to, że żadne z tych tłu m a­

czeń nie było zupełnie zadawalające. Dziś posiadam y wyjaśnienie nader proste. W eź­

my dwie sole: chlorek potasu i azotan sodu;

rozcieńczony roztw ór wodny chlorku potasu zawiera jedynie jo n y potasu i jony chloru;

rozcieńczony roztw ór azotanu sodu zawiera jony sodu i jony N 0 3:

KC1 = K , Cl NaNOa = Na, N 0 3 .

Po zmieszaniu tych dw u roztworów m a­

m y w mieszaninie kationy potasu i sodu oraz aniony chloru i N 0

3

i nic więcej. Jednem słowem, m am y dokładnie te same jony w mieszaninie, co i w roztw orach przed ich zmieszaniem. Tym sposobem wobec braku zmiany chemicznej, nie powinno być zmiany cieplnej i tak też rzecz się m a faktycz­

nie. Praw o term oneutralności soli dałoby się przeprowadzić na podstawie teoryi dysocya­

cyi elektrolitycznej, gdyby nie było odkryte na długo przed powstaniem tej teoryi.

B a r w a r o z t w o r ó w . D rugą klasą zjawisk chemicznych, k tóra oddawna zw ra­

cała na siebie uwagę, lecz której znaczenia jasno nie rozumiano, była barw a substancyj, zwłaszcza w roztworze. W eźm y np. barwę nadm anganianów . Sole, które kwas nad- m anganow y daje z alkaliam i i ziemiami al- kalicznemi, posiadają wszystkie barwę po­

zornie jednakow ą, która je s t zarazem barw ą samego kw asu nadm anganowego. S tw ier­

dził to ilościowo Ostwald, k tó ry fotografo­

w ał widm a absorpcyjne wyżej wym ienio­

nych tudzież innych jeszcze nadm angania­

nów, gdzie kation był bezbarwny, i wykazał, że wszystkie one m ają ściśle te same pasy absorpcyjne. F a k t ten możemy teraz w y­

tłum aczyć odrazu. Kwas nadm anganow y ulega dysocyacyi w sposób następujący:

HMnO* = H, M n04.

B arw y swej roztw ór nie zawdzięcza jonom

wodoru, ponieważ jo n y w odoru znajdujem y

(8)

216

W S Z E C H Ś W IA T

JS6 1 4

w roztw orach wszystkich kwasów, a roztw o­

ry największej liczby kwasów są bezbarwne.

B arw a roztw oru kw asu nadm anganowego m usi być w ynikiem obecności jo n u nadm an­

ganow ego _

M n 0 4 .

B arw a roztw oru jakiegokolw iek n ad m an g a­

nianu, w którym kation jest bezbarw ny, za­

wdzięcza swe pochodzenie jonowi:

M n 0 4 .

Możemy o tem przekonać się odrazu, jeżeli przypom nim y sobie, że każdy nad m anganian daje się wyrazić wzorem:

R M n04 ,

w którym R je s t metalem, w ytw arzającym kation bezbarwny. Związek ten będzie ule­

g ał dysocyacyi, ja k następuje:

R M n 0 4 = R, M n 0 4 .

Ponieważ jo n R je s t bezbarw ny, przeto b a r­ *4“

w a roztw oru musi zależeć od jo n u barw ­ nego M n04. Teraz rozum iem y, dlaczego wszystkie podobne sole kw asu nad m an g ano ­ wego m uszą mieć dokładnie tę samę barwę.

Ostwald zbadał ogółem około 300 związ­

ków zabarw ionych i znalazł, że teorya dyso­

cyacyi elektrolitycznej okazuje się niezm ier­

nie pom ocną w w yjaśnieniu zjawisk, podob­

nych do powyższych.

S p o s o b y p o w s t a w a n i a j o n ó w . Do­

tąd mówiliśmy o cząsteczkach, rozszczepia­

jących się na jony w obecności rozpuszczal­

nika, w yw ołującego dysocyacyę:

HC1 = H, Cl KOH = K, OH KC1 = K, Cl .

Atoli nie należy sądzić, ażeby to m iał być jed yn y sposób w ytw arzania się jonów z czą­

steczek.

Przypuśćm y, że m am y pew ien m etal, s trą ­ cony z roztw oru jednej z jego soli przez inny m etal. Jeżeli zanurzym y sztabkę cynku w roztworze soli miedzi, to cynk przechodzi do roztw oru, a miedź zostaje w ydzielona z roztw oru. Zjawiskiem, które tu zachodzi, je st przeniesienie ład u n k u elektrycznego z jo ­ nów miedzi na cynk. Jo n miedzi, utraciw szy swój ładunek, wydziela się z roztw oru, g d y i

tym czasem cynk, otrzym aw szy ładunek elek­

tryczny, przechodzi jako jon do roztw oru.

J e s t to, oczywiście, jeden ze sposobów p o ­ w staw ania jonów.

Istn ieją inne jeszcze sposoby pow staw ania jonów . W eźm y sztabkę złota i zanurzm y ją w wodzie chlorowej. A ni złoto, ani chlor nie są w stanie jonowym , zanim wejdą ze sobą w zetknięcie. G dy nastąpi zetknięcie, złoto staje się kationow em i przechodzi do roztw oru, g dy tym czasem chlor pozostaje

J

w roztworze, ale przechodzi ze stanu czą­

steczkowego w stan anionowy. Mamy za­

razem kationy i aniony, utw orzone w skutek rozpuszczania się złota w wodzie chlorowej.

R o z t w o r y m e t a l i w k w a s a c h . M a­

ło je s t reakcyj chemicznych, z którem i b a r­

dziej bylibyśm y spoufaleni, aniżeli z reakcyą rozpuszczania m etali w kwasach. Przew aż­

na część m etali rozpuszcza się w silnych kw asach, a z takich roztworów sole m etali m ogą być otrzym ane przez odparowanie.

Ten fakt, k tó ry znany b y ł od ta k dawna, dopiero ostatniem i czasy w ytłum aczony zo­

stał w sposób zadawalający: kwas ulega d y ­ socyacyi, w ytw arzając jo n y wodoru oraz aniony, których skład zależy od składu k w a­

su. D aje się to przedstaw ić naogół. jak n a­

stępuje:

H R - H, R .

G dy taki kwas wyprowadzimy w zetknię­

cie z m etalem , jo n y wodorowe kwasu oddają swój ładunek m etalowi i uchodzą, jako gaz wodorowy. Metal, otrzym aw szy ładunek, przechodzi w roztw ór w stanie jonów. J e s t to proces najzupełniej ogólny, niezależny od przyrody kw asu i, wogóle mówiąc, niezależ­

ny od przyrody m etalu. W rzeczywistości je s t to sposób pow staw ania jonów. P rzy ­ tem , jon, k tó ry swój ładunek słabiej zatrzy­

m uje, t. j. wodór, oddaje go m etalowi, który mocniej ładunek zatrzym uje; wodór uchodzi w stanie gazowym , m etal przechodzi do roz-

! tw oru.

D y s o c y a c y a h y d r o l i t y c z n a . Do­

tą d rozpatryw aliśm y dysocyacyę elektroli­

tyczną, czyli rozszczepianie się cząsteczek na

| jony. Istnieje atoli inny rodzaj dysocya­

cyi, k tó ra zachodzi w roztw orach pewnych

związków chemicznych. G dy sól zasadowa

słabego kw asu, ja k np. kw asu węglowego,

(9)

N a 14

W SZ EC H ŚW IA T

2 1 7

znajdzie się w obecności wody, natenczas okazuje ona odczyn zasadowy. P a k t ten znany był oddawna, lecz nie um iano w y tłu ­ maczyć go sobia w sposób zadawalający.

Dziś z faktów tego rodzaju zdajem y sobie sprawę najzupełniej racyonalnie. Naprzód zachodzi reakcya chemiczna pom iędzy solą a wodą podług równania:

K

2

C 0 ;) + H 20 = KOH + KHCO

3

. J e s t to sprawa, znana pod nazw ą dysocya­

cyi hydrolitycznej. Skoro tylko pow staną produkty dysocyacyi hydrolitycznej, ulega­

ją one owej dysocyacyi elektrolitycznej za spraw ą wody. W przypadku powyższym pow stają jo n y następujące:

KOH = K, OH KHCO

3

= K, HCO, .

Jo n y hydroksylow e z wody, która uległa dysocyacyi, dają odczyn zasadowy, charak­

terystyczny dla takich roztworów.

Tym sposobem znaleźliśmy przyczynę, dla której sole kwasów słabych m ają odczyn za­

sadowy; podobnież, zrozum iałą je s t jrzeczą, dlaczego sole słabych zasad m ają odczyn kwaśny. U legają one dysocyacyi hydroli­

tycznej za spraw ą wody, k tó ra wytwarza kwas wolny; kwas ten z kolei ulega dysocya­

cyi, uwalniając jo n y wodorowe, które nadają roztworowi odczyn charakterystyczny.

P r a w o F a r a d a y a j a k o p o d s t a w a w a r t o ś c i o w o ś c i . Jones przechodzi te­

raz do praw a F arad ay a, jak o podstaw y w ar­

tościowości chemicznej. W ykazuje on, że, sprowadzając wartościowość do praw a F a ra ­ daya, dajem y jej ścisłą podstaw ę chemiczną.

Jeżeli tego nie uczynimy, to nazwa „warto- ściowośću staje się mniej lub więcej nieokre­

śloną, ponieważ byw a używ ana w znacze­

niach bardzo rozm aitych.

W a ż n o ś ć p r z e m i a n e n e r g i i d l a c h e m i i . Odczyt zakończony został prze­

mową na tem at konieczności zajęcia się przem ianam ii energii, które zachodzą, gdy ciała działają na siebie chemicznie D otych­

czas uważaliśmy te przem iany energii za podrzędne i mówiliśmy o reakcyach che­

micznych, którym tow arzyszy zm iana tem ­ peratury. J e s t to mieszanie przyczyny ze skutkiem. Praw dopodobnie będziemy bliżej praw dy mówiąc odwrotnie, że zmianom

cieplnym tow arzyszą przeobrażenia mate- ryalne.

W końcu Jones podnosi z naciskiem, że przez badanie samych tylko przeobrażeń ma- teryalnych nie możemy nigdy osiągnąć ści­

słej wiedzy chemicznej. Aby dojść do tego celu, trzeba koniecznie badać, wraz z pro­

duktam i reakcyi, zmiany cieplne, elektrycz­

ne, świetlne, jednem słowem, przeobrażenia energii zarówno wewnętrznej, jak i tej, k tó ­ ra w ystępuje pod innem i postaciami.

(Chem ical N ew s). S. B-ł.

FE R M E N T W ŁÓKNIKOW Y.

Zjawisko krzepnięcia krwi znane je s t każ­

demu. W krótkim czasie po w ypływ ie z n a­

czyń krwionośnych krew traci swój wygląd pierwotny, zjaw iają się w niej nader liczne i cienkie w łókienka substancyi, zwanej włók- nikiem i tw orzą rodzaj siatki, w której ocz­

kach uwięzione są ciałka krwi; gąbczasta masa włóknika wraz z zaw artem i w niej ciał­

kam i krw i stanowi skrzep, k tóry kurcząc się wyciska surowicę. Krzepnięcie krw i uw a­

żane było dotąd za proces fizyko-chemiczny, zależny jedynie od własności pewnych części składowych krw i, bez względu na własności jej życiowe. Mechanizm krzepnięcia obja­

śniano sobie w ten sposób, że znajdująca się we krw i krążącej w naczyniach substańcya włóknikorodna ulega, po wypływie krwi z n a­

czyń, działaniu specyalnego ferm entu, t. zw.

ferm entu włóknikowego i przekształca się we włóknik. Ponieważ przekonano się doświad­

czalnie, że substańcya powodująca krzepnię­

cie powstaje z w arstw y białych ciałek krwi;

ponieważ z drugiej strony badania Al.

Schm idta zdawały się dowodzić, że we krw i pozbawionej włóknika, ilość leukocytów zmniejszona jest o 1/3, a naw et o połowę—

wyprowadzono stąd wniosek, że ferm ent po­

wodujący krzepnięcie krwi, pow staje z roz­

padających się leukocytów: te ostatnie jak o ­ by ulegają bardzo szybko uszkodzeniu, pęka­

ją i uw alniają pewne substancye, które

w osoczu przekształcają się w ferm ent włók-

nikowy. Zasadnicze więc zasady teoryi tej

(10)

218

W S Z E C H Ś W IA T

są: że leukocyty bardzo są wrażliwe i że śmierć ich niezbędna jest do wytworzenia się fe r­

m entu włóknikowego. Obadwa te tw ierdze­

nia przyjęto za p o stulaty nieulegające kon­

troli, a klasyczna teoryą , genezy ferm entu włóknikowego po dziś dzień p anuje w pod­

ręcznikach fizyologii i chemii biologicznej.

Najnowsze jednak badania nie zgadzają się z powyższemi twierdzeniam i, coraz liczniej m nożą się fakty, będące w sprzeczności z ta k popularną dotąd teoryą i, ja k mówi D astre,

„dziś już nie wolno zam ykać oczu n a jej przygodny c h a ra k te r1'. J u ż Hayem , R anvier, a ostatnio B uchner i Jolly podawali w w ą t­

pliwość twierdzenie dotyczące słabej oporno­

ści leukocytów. W edług Jo lly ego ') usunięte z u stro ju leukocyty, in vitro, przez miesiąc praw ie zachow ują wszelkie cechy życia i pod mikroskopem można śledzić, ja k przez cały ten czas w ykonyw ają ruchy amebowate.

N aturalnie wobec tego faktu, twierdzenie, że leukocyty szybko rozpadają się po w ypły­

wie krw i z naczyń nie może się ostać. Zwo­

lennicy klasycznej teoryi krzepnięcia krw i m ogliby powiedzieć, że badania Jollyego nie zupełnie są przekonyw ające, obok bowiem opornych odm ian leukocytów, istnieją inne bardziej wrażliwe, w ielojądrow e mianowicie, im więc przypisaćby było m ożna tworzenie się ferm entu włóknikowego. Z arzu t ten D astre odpiera na podstaw ie badań, przepro ­ wadzonych nad lim fą psa, świeżo w ypusz­

czoną z przewodu lim fatycznego piersiow e­

go. W lim fie tej widać pod m ikroskopem jed yn ie leukocyty o jednem jąd rze i drobne lim focyty, a jed n ak krzepnięcie zachodzi ja k ja k zwykle. W edług D astrea w ytw arzanie się ferm entu włóknikowego jest reakcyą po­

siadającego jeszcze w szystkie cechy życia leukocytu na pobudzenia zewnętrzne; w yda­

lanie zaś ferm entu zależnem jest również od fizyko-chem icznych w arunków otoczenia głów nie osmozy. Zdaniem jed n a k A rthu- sa 2), znanego z badań swych w dziedzinie chemii biologicznej, w ytw arzanie się ferm en­

tu w łóknikowego jest zjaw iskiem fizyolo- gicznem, jest niew ątpliw em wydzielaniem- F a k ty , jakie uczony ten przytacza w obro-

J) Comp. ren d . Soc. de B iologie 13 lis to p a ­ d a 1 9 0 3 r.

'2y Comp. re n d . d e B iologie ‘20 list. 1 9 0 3 r.

nie swej tezy, są bardzo ciekawe i przekony­

wające. F luorek sodu w stosunku 3 na 1000, dodany do krw i w chwili puszczenia z żyły, niweczy w ytw arzanie się ferm entu w łókni­

kowego. Otóż wiemy skądinąd, że fluorek sodu w pływ a w sposób zabójczy na przeja­

wy życiowe, w danym więc przypadku prze­

szkodziłby czynności wydzielania ferm entu przez leukocyty. W oda destylow na jest tr u ­ cizną dla ciałek krw i wogóle, a leukocytów w szczególności:, zm ieniają w niej kształt i niezdolne są do w ykonyw ania czynności fizyologicznych, np. ruchów amebowatych- Grdy krew świeżo wypuszczoną z żył rozcień­

czymy dużą ilością wody, ciecz w ten sposób o trzym ana nie zawiera ferm entu w łókniko­

wego. W tem miejscu nasunąćby się mo­

gło pytanie, czy czasem w oda nie zniszczyła ferm entu, w yprodukow anego już przez uszkodzone leukocyty. Otóż nie, jeżeli bo­

wiem dodam y wody do krw i w parę chwil po w ypływ ie z naczyń, obecność ferm entu włóknikowego łatw o daje się stwierdzić.

W ięcej nawet: dodając w ody do krw i w roz­

m aitych odstępach czasu po wypuszczeniu z żył, zatrzym ujem y w ytw arzanie ferm entu włóknikowego w punkcie, w jakim znajdo­

wało się w chwili dodania wody. Toż samo dotyczę działania fluorku sodu.

Innem i słowy: ferm ent w łóknikowy nie w ytw arza się wobec fluorku sodu, który n i­

weczy przejaw y życiowe protoplazm y; nie w ytw arza się też we krw i mocno rozcieńczo­

nej wodą destylow aną, k tó ra niszczy ciałka krw i i znosi ich czynności życiowe. Stąd wniosek, że w ytw arzanie się ferm entu w łók­

nikowego je s t zjawiskiem w ydzielania fizyo- logicznego.

W iem y, że zwykle wydzielanie spowodo­

wane je st przez pobudzenia zewnętrzne i że wyw ołać je m ogą czynniki bardzo odm ien­

nej nieraz natu ry .

W w ydzielaniu ferm entu włóknikowego m ają udział czynniki m echaniczne i chemicz­

ne. Grdy krew, zebrana w rurce szklanej, krzepnie, przypuszczać należy, że zetknięcie się leukocytów ze ścianam i naczynia, od­

m iennego od naczyń krw ionośnych, stanowi właśnie pobudzenie m echaniczne, pociągają­

ce za sobą wydzielanie się ferm entu włokni- kowego. Za dowodzeniem tem przem aw ia­

ją fak ty , stw ierdzone już niejednokrotnie.

(11)

JSIa 14

W SZ EC H SW IA T

Grdy krew, wypuszczoną z żył będziemy ubi­

ja ć na pianę, krzepnie znacznie prędzej dlate­

go, że powiększona jest ilość punktów ze­

tknięcia się leukocytów z ciałem obcem.

Jeżeli jednak postaram y się możliwie usunąć zetknięcie się leukocytów ze ścianami n a­

czynia, co uskutecznić m ożna w ysm arow a­

wszy np. rurkę szklaną wazeliną, krew nie krzepnie. W ydzielanie ferm entu włókniko- wego może być spowodowane też przez czyn­

niki chemiczne. W strzykiw anie np. do n a­

czyń krwionośnych ek strak tu różnych orga­

nów, wywołuje masowe pow stanie skrzepów, ogarniających nieraz cały układ naczyniowy.

Tenże wyciąg organów pociąga in vitro n a ­ tychm iastow e krzepnięcie, przyśpiesza bo­

wiem znacznie wydzielanie ferm entu włókni- kowego.

Powyższe doświadczenia zdają się dowo­

dzić, że w zjaw isku krzepnięcia m ylnie przy­

pisywano dotąd leukocytom rolę bierną, utrzym ując, że dopiero śmierć ich pociąga za sobą w ytw arzanie się ferm en tu włóknikowe- go. Przeciwnie: na podstaw ie nowych ba­

dań okazuje się, że w obronie organizm u przeciwko krw otokom , leukocyty biorą udział czynny, przez wydzielanie fizyolo-

giczne. A nna Drzewina.

KORESPONDENCYA W SZ E C H ŚW IA T A .

Term inologia polska łuskoskrzydłych.

W num erze 11 W sze ch św ia ta z d. 13 m arca b. r. w a rty k u le po d nagłów kiem : „ W spraw ie term inologii polskiej i polskiego atla su łu sk o ­ sk rzy d ły ch “ , p. J . Ł opuszański p o ru szy ł wymow- nem słowem konieczną p o trzeb ę zajęcia się ta k n o m en k latu rą i term in o lo g ią lepidopterologiczną, ja k w ydaniem polskiego atlasu , w m iejsce k tó re ­ go używ a się atlasów zagranicznych, nie odpow ia­

dający ch o drębnym w łaściwościom krajo w ej n a ­ szej fauny m otylniczej. Z g ad z ają c się w zasadzie z w yw odam i sz. au to ra, zastrzegam się jed n ak ż e, że (co do pierw szej części je g o a rty k u łu ) sąd jego o w rzekom em u b ó stw ie term inologii polskiej w ca­

le nie je s t słuszny, g d y się w yraża: „polska je d ­ nak term inologia m otyli, można pow iedzieć, że nie istn ieje, g dyż zaledw ie n ie k tó re rodzaje i g a ­ tu n k i m ają sw e nazw y, ogrom nej zaś w iększości dotychczas nazw ty c h b r a k u je “ . P rzeciw nie—

lepidopterologiczną term inologię polską w yczerpu- co opracow ał b y ły prof. U niw . J a g ie ł! . d r. M. N o­

w icki w sw em dziele: „M otyle G alicyi. Lw ów ,

219

1 8 6 5 “ i to p rzy pomocy naszego znanego en to ­ m ologa prof. A. W a g i. Żałow ać ty lk o należy, że p rac a ta o graniczyła się je d y n ie na g ru p ie m otyli dziennych. D ru g ą podobną i w cześniejszą p racą je s t dzieło Teofila Ż ebraw skiego: „O w ady łu sk o - sk rzy d łe czyli m otylow ate z okolic K rakow a.

W K ra k o w ie 1 8 6 0 “ (zaw. 6 0 0 gat.), którego sz. au to r w idocznie wcale nie zna. A ju ż co do n o m en k latu ry lepidopterologicznej, to w cale nie stoim y ta k źle, ja k sobie sz. au to r w yobraża, tw ierdząc, że cała tru d n o ść ułożenia katalogu owadów łu sk o sk rzy d ły ch p olega n a „ubóstw ie w nazw y term inologii p o lsk iej". Szanow nem u autorow i znowu w cale nie j e s t znana w łaśnie t a ­ k a p raca żm udna, k tó rej p o d ją ł się w ielce za­

służony prof. d r. M, N ow icki, w ydając: „ P ro ­ j e k t poiskiej n om enklatury m otylów k ra jo w y c h 11 (X X X I t. kocz. Tow. N auk. k ra k . K ra k ó w 1 8 6 3 ).

J e s t to w ykaz szczegółow y, n ajd o k ład n iejszy w szystkich ow adów łu sk o sk rz y d ły ch znanych do r. 18 6 3 (około 1 4 0 0 gat.) z n o m en k latu rą polską, w yczerpująco ułożoną również ze w spółudziałem prof. A. W a g i. Sam byłem św iadkiem n a d e r ożyw ionej k orespondencja, ja k a przed w prow a­

dzeniem te j n o m en k latu ry istn iała pom iędzy obu- ma ty m i autoram i. Z arzu t w ięc sz. autora, ja k o ­ b y zaniedbano u tw o rzy ć— i n a dziś, z m ałem i zm ianam i i dopełnieniam i, w y sta rc za jąc ą —te rm i­

nologię, zupełnie upada.

Inaczej ma się rzecz z w y d an ie m odpow iednie­

go atlasu lepidopterologicznego. Z tą częścią a rty k u łu sz. au to ra zgadzam y się zupełnie. W y ­ d an ie ta k ie g o atlasu przy słu ży ło b y się niezm ier­

nie gorętszem u zainteresow aniu się tym działem ow adów . P o czterd ziestu la tac h z g ó rą od u k a ­ zania się pierw szej podstaw ow ej pracy' dr. M. N o­

w ickiego („E n u m e ra tio le pidopterorum H aliciae orientalis. Leopolis 1 8 6 0 “) fauna ow adów łu sk o ­ sk rzy d ły c h — przynajm niej co do G alicyi i W . X . K ra k o w sk ieg o — dzięki badaniom W e rc h ra tsk ie - go, G arbow skiego, Stoeckla, K lem ensiew icza, a szczególnie ostatn ieg o , ta k je s t opracow ana (liczba rozpoznanych g atu n k ó w w naszym k raju dosięgła w r. 1 9 0 3 pow ażnej ilości: 2 2 5 9 g a t., 2 8 3 odm. i aber.), że śmiało m ożnaby ju ż dzisiaj p rzy stą p ić do w y d an ia ju ż nie sam ego tylk o k a ta ­ logu, lecz obszernego dzieła z fau n isty k i, służące­

go do oznaczenia w szystkich ow adów łu sk o sk rz y ­ dły ch znanych w w iększej części naszego k ra ju w tym sam ym zakresie, ja k tego chlubne począt­

k i mam y w pracach N ow ickiego i Ż eb raw sk ieg o .

Al. Łom nicki.

O D P O W IE D Ź NA K R Y T Y K Ę T Ł U M A C Z E N IA D Z IE Ł A P U S C H A

„G E O L O G IC Z N Y O P IS D A W N E J P O L S K I “ .

W Jls 8 W sze ch św ia ta z r. b. podana b y ła n ie ­

z b y t pochlebna ocena pow yższej p racy przez

p. Jó z efa Siomę. P oniew aż w iększa część zarzu ­

(12)

2 2 0

W S Z E C H ŚW IA T

No 14

tów , pom ieszczonych w tej k r y ty c e , d o ty k a nie tłum aczów dzieła, lecz m nie, re d a k to ra te j pracy, w ięc m nie w y p a d a n a n ią odpow iedzieć.

P ierw szy m zarzutem j e s t posądzenie m nie o nie­

znajom ość „S zk icu g eologicznego£< prof. S iem i­

rad z k ieg o i D uniko w sk ieg o . W odpow iedzi na to m ogę ośw iadczyć, że te n „S zkic geologiczny “ znany m i je s t b ard z o dobrze, choćby d la teg o , że egzem p larz je g o otrzym ałem od sam ych autorów . J e ż e li zaś w przedm ow ie do tłum aczenia P u sc h a w yraziłem .się, że od czasów jego p ra c y n ie w y ­ dano żadnego dzieła, tra k tu ją c e g o o geologii ca­

łego k r a ju naszego, to m iałem n a m yśli dzieło, k tó re b y co do sw ego obszaru i znaczenia n au k o ­ w ego mogło być porów nane z dziełem P u sch a , a ta k ą w żadnym razie nie j e s t p ra c a prof. S ie­

m iradzkiego i D unikow skiego, k tó rą sam i au to ­ row ie nazy w ają ty lk o „S zkicem g eologicznym “ i „O bjaśnieniem do m apy geolo g iczn ej11.

Z gadzam się z k ry ty k ie m na to, że b y ło b y le­

piej nie sk rac ać dzieła P u sch a , lecz p rz e tłu m a ­ czyć j e całe i o p atrz y ć oddzielnym d o d atk iem , zaw ierającym dopełnienia oraz c h a ra k te ry s ty k ę różnicy z a p atry w ań , w łaściw ej czasom napisania dzieła a naszej dobie; lecz ta k a p rac a n ie m ogła być dokonana przez S ek cy ę górniczo-hutniczą, nie p o siadającą an i środków m a te ry a ln j'c h , ani odpow iedniej w ied zy do ta k ie g o opracow ania dzieła P u sch a. P o d o b n ą p rac ę m ogłaby dobrze w ykonać ty lk o ja k a zamożna in sty tu c y a n aukow a z udziałem geologów . S ek cy a górniczo-hutnicza, p rz y sw a ja ją c naszem u ję zy k o w i dzieło P u sc h a , w y b ra ła z niego to w szystko, co, w e d łu g je j zda­

nia, p o sia d a jeszcze d o tą d w arto ść n au k o w ą i co może b y ć pożyteczne d la naszych g ó rników . P o ­ mimo niezadow olenia k ry ty k a , se k c y a nie w ątpi, że tem w ydaw nictw em do b rze się p rzy słu ż y ła naszem u ubogiem u piśm iennictw u naukow em u.

U w ag i i sprostow ania, k tó rem i opatrzone j e s t tłum aczenie, b ardzo nie po d o b ają się k ry ty k o w i, k tó ry p rzy p isu je im dziw ny c h a ra k te r, nazy w ając je a rb itra ln e m i, sprzecznem i z fak ta m i, albo n a­

w et w p ro st nieprzyzw oitem i. To ju ż b ard z o błiz- ko m nie d o ty k a , g d y ż w szy stk ie te u w ag i i sp ro ­ sto w an ia pochodzą w yłącznie ode mnie.

Otóż prze d ew szy stk iem m uszę zaznaczyć, że ja k k o lw ie k ju ż o ddaw na geologia p rz e sta ła b y ć w yłącznem polem m ojej pracy , to je d n a k zajm uję się nią w dalszym ciągu, a w szczególności od ła t d w u n a stu p row adzę bard zo szczegpłow e b a d a n ia geologiczne w g órach Ś w ięto k rzy sk ich (rozum ie­

ją c pod tem m ianem całą g ó rz y stą część rad o m ­ skiego i k ieleckiego). R ezultatem ty c h b ad a ń

i

je s t b ard z o obszerny m a tery ał, ta k w p o staci map i n o ta tek , ja k o też okazów skam ieniałości i sk a ł, na k tó reg o pod staw ie opracow uję i zam ierzam n ie d łu g o w ydać szczegółow ą m apę geologiczną tej części kraju.

P ra w ie w szy stk ie u w ag i i sp ro sto w an ia w tłu- ] m aczeniu dzieła P u sc h a są o p arte n a m ojej osobi- stej obserw acyi i d okładnej znajomości o d pow ied­

nich części k ra ju i żadne z nich n ie zn a jd u je się

j

w sprzeczności z faktam i, a p rzynajm niej p. Sło­

ma n ie dow iódł w sw ojej k ry ty c e , żeby ta k było.

I ta k , w y rażony przeze m nie w uw adze na str. 15 po g ląd , że okruchow iec należy do p streg o piaskow ­ ca, ja k k o lw ie k n ie b y ł d o tą d uzasadniony w lite ­ ra tu rz e , ale mam nadzieję, że będzie uzasadniony na zasadzie obserw ow anych przeze m nie now ych, n ieznanych jeszcze w lite ra tu rz e faktów .

T w ierd ze n ie p. Siom y, że cechy petrograficzne o kruchow ca przem aw iają za je g o zw iązkiem (co do w ieku) z w apieniem dew ońskim , nie ma żad­

nej p o d sta w y naukow ej; przeciw nie, obecność k aw a łk ó w w ap ien ia w okruchow cu dow odzi, że czas p o w sta n ia okruchow ca m usiał b y ć znacznie p óźniejszy, aniżeli w apienia, a w ięc że zw iązku m iędzy tem i dw iem a skałam i niem a. Z aprzecze­

n ie przez p. Siom ę te g o fak tu , że okruchow iec je s t u w arstw io n y , oraz że w arstw y je g o leżą n ie ­ zgodnie na w ap ie n iu dew ońskim , dow odzi, że p. Siom a j e s t n ied o stateczn ie obeznany z w a ru n ­ kam i istn ie n ia ty c h sk a ł. W e d łu g moich obser- w acyj w k ilk u m iejscach (wieś Z elejow a, góra Z y g m u n to w sk a, w ieś Bołechow ice), okruchow iec je s t w y ra źn ie u w arstw io n y , ja k k o lw ie k w arstw y je g o są przew ażnie b ard z o g ru b e: m ają one u pad od 1 0 do 20 sto p n i i leżą niezgodnie na w apieniu dew ońskim , k tó reg o w a rstw y m ają daleko w ię­

kszy u p ad : od 4 0 do 8 0 stopni.

B lisk ie g o zw iązku m ię d z y okruchow cem a p stry m piaskow cem dow odzi, m iędzy innem i, fa k t, zauw a­

żony przeze m nie w e w si Z alesiu, nied alek o B ia- łogona, że piaskow iec czerw ony (zaliczany po­

w szechnie do p iaskow ca pstrego), spoczyw a na w ap ie n iu dew ońskim , a m iędzy tem i dw iem a sk a ­ łam i le ży n ie g ru b a w arstw a, złożona z otoczaków te g o kam ienia, spojonych takim sam ym , ja k leżą­

cy w yżej, piaskow cem czerw onym .

Z a rz u ty k ry ty k a przeciw ko m ojej uw adze na s tr. 19 p o le g ają n a pom ieszaniu przez niego dw u różnych pojęć, w yw ołanem niezrozum ieniem te k ­ stu . W y ra z niem iecki „ U e b e rg a n g 11, którem u d o k ła d n ie odpow iada u ż y ty w tłum aczeniu w yraz polski „ p rz e jśc ie 11, oznacza stopniow e przecho­

dzenie je d n e j sk a ły w d ru g ą ; tym czasem p. Sio- m a rozum ie te n w yraz ja k o „zetknięcie s ię u dw u skał, k tó re m u w niem ieckim te k ście odpow iadał­

b y w y raz „ B e rtih ru n g “ , p raw ie nie u żyw any przez P u sch a . Z anim w ięc k r y ty k zrobił mi zarzut, że niedość uw ażnie p rzeczy tałem n ie k tó re m iejsca te k s tu (o k tó ry m m ógłbym niem al pow iedzieć, że go um iem na pam ięć), pow inien b y ł sam zrozu­

mieć znaczenie tego te k stu .

W o b e c tego pom ieszania d w u różnych pojęć przez k r y ty k a , m iałbym w łaściw ie praw o nie od­

p o w iad a ć na je g o zarzu ty , odnoszące się do tego przedm iotu; czynię to je d n a k ze w zględu n a to, a b y u n ik n ąć posąd zen ia, że, pop raw iając b łę d y P u sch a , a n aw e t zarzucając m u n ie k ied y n iedo­

kład n o ść obserw acyi, nie oceniałem należycie j e ­ go w ielk ich zasłu g n aukow ych i zanadto lekko są d o nim w ydaw ałem .

T erm in P u sc h a „Q uarzf'els‘l przetłum aczyłem

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bezwątpienia, nie wszystkie kom órki ek- toderm iczne zm ieniają się w ten sposób przy pierwszem zetknięciu się z roztw oram i lito- wemi; niektóre z pom iędzy

W dnie niedzielne ry bak na morze nie wyjeżdżał i pelikan pożywienia nie dostaw ał, do czego tak się przyzwyczaił, że w dnie te wcale się nie pokazyw ał

suw ając się niejednostajnie poprzez brzegi lataw ca, z pod jego płaszczyzny raz z praw ej, raz z lewej strony, w yw ołuje ciągłe w ahania naokoło jego osi.. Lecz

H ypoteza siły życiowej w ydaw ała się tak zgodną z faktam i, które tłum aczyć m iała, że nie w ahano się odwoływać się do niej jako do zasady w

Probow ano w praw dzie dojść do tego drogą pośrednią, uszeregow ując wszystkie ciała podług ich „czarności 11 i z zachow ania się rozm aitych prom ieni w

1859 B unsen i K irchhoff ogłosili swą m etodę analizy widmowej, któ ra odtąd stała się najdoskonalszym sposobem stw ierdzania obecności pierw iastków znanych i

G dy dotykam y się kulki ręką, usuw am y z listków nadm iar elektronów odjem nych, ładunek ich bowiem rozchodzi się teraz po naszem ciele i powierzchni ziemi, a

Gdy spółcześni Rom e de Lislea, K lapprota poza zbadanie samego objektu nie wybiegali, Usiłując tylko sform ułow ać sumę wiadomości 0 poszczególnych indywiduach