• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII,

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII,"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A * . W W a rs z a w ie : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w kraju i zagranicą.

W arszawa, dnia 14 lutego 1904 r. Tom X X III,

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

A N D R Z E J D E B IE R N E .

PO GLĄ DY

NA IST O T Ę R A D IO A K TY W N O ŚCI.

U.stęp ze studyum p. t. „RAD I RADIOAKTYWNOŚĆ" *)..

Zjawiska radioaktyw ności, zachodzące sta­

le i w sposób ciągły, zdają się cechować w y­

raźnie pewne pierw iastki chemiczne; w ystę­

pują one w każdym pierw iastku rad io ak ty w ­ nym w sposób szczególny. Ilość w ydziela­

nej energii radioaktyw nej może być, o ile się zdaje, bardzo różna w zależności od pier­

w iastku, z którym m am y do czynienia; zna­

m y pierw iastki radioaktyw ne takie, ja k uran i tor, których radioaktyw ność stanow i za­

ledwie jednę milionową część radioaktyw ­ ności rad u lub aktynu, a z wielkiej liczby prób, dokonanych przez różnych badaczów, oraz z własności szczególnych, jak ie posiada radioaktyw ność ty ch pierw iastków , wynika, że słaba ta radioaktyw ność jest własnością samych pierwiastków : u ran u i toru, i nie po­

chodzi z jakiejś domieszki silnie radioak­

tyw nej .

W łasność powyższa dobrze charakteryzu­

je atom; tow arzyszy m u ona we wszystkich

A n d re D eb iern e: L e rad iu m e t la radioacti- v ite . R e v u e g en e rale des Sciences p u re s e t appli- quees .\5„Yj 1 i 2, 1 9 0 4 .

jego związkach i nie może być zniszczona przez żadną przem ianę fizyczną lub chemicz­

ną: uran, spreparow any w piecu elektrycz­

nym , posiada radioaktyw ność, której stopień, można było obliczyć zgóry n a zasadzie r a ­ dioaktywności jego związków. A zatem r a ­ dioaktyw ność może służyć do wyszukiw ania pierwiastków , a naw et do ich odmierzania (dozowania), które w pewnych razach może być bardzo dokładne. Dowód zupełny in ­ dywidualności chemicznej radu świadczy o korzyściach, jakie odnieść m ożna z podob­

nej m etody i jest rzeczą prawdopodobną, że dowód ta k i m ożna będzie przeprowadzić w ten sam sposób dla aktynu i polonu, m i­

mo trudności, z jakiem i połączone je s t takie postępowanie.

Metodę tę można uczynić jeszcze pew­

niejszą, spożytkow.ując wyniki, otrzym ane ostatniem i czasy. Rzeczywiście, podług no­

wych badań nad radioaktyw nością, zjawiska przedstaw iają się rozmaicie dla każdego po­

szczególnego pierw iastku radioaktyw nego;

w przypadku toru, rad u i akty nu , liczby stałe, jakiem i są stałe czasu i dezaktywacyi, pozw alają scharakteryzow ać doskonale dany pierw iastek radioaktyw ny z większą pewno­

ścią i łatwością, aniżeli zapomocą reakcyj chemicznych. W samej rzeczy, te ostatnie nie dają się zastosować w tedy, gdy pier­

wiastek znajduje się w proporcyi bardzo m a­

łej; natenczas w reakcyach chemicznych w y­

(2)

98 W S Z E C H Ś W IA T J\lś 7 stę p u ją zjaw iska unoszenia, któ re m askują

zupełnie w łasności szukanego ciała. W resz­

cie, m etoda ta byw a w niektó ry ch razach niezm iernie czuła, czulsza, aniżeli m etoda spektroskopow a w przypadkach najpom yśl­

niejszych. T ak np. zapomocą elektrom etru m ożna w ykryć rad w produkcie, k tó ry za­

w iera go m niej, aniżeli jed n ę stum ilionow ą część, g d y tym czasem reakcya spektralna, k tó ra zresztą je s t w przy p ad k u rad u nie­

zm iernie czuła, nie pozw ala rozpoznać pro- p o rcy i mniejszej od jednej stotysiącznej.

G dy zjaw iska radioaktyw ności zostaną zbadane zupełnie, natenczas posiadać będzie­

m y m etodę badań niezm iernie cenną, k tó rą m ożna będzie zastosować i do pierw iastków zw yczajnych, jeżeli tylko są one chociaż sła­

bo radioaktyw ne.

Ciężary atom owe znane pierw iastków r a ­ dioakty w ny ch są bardzo w ysokie (tor 232;

u ra n 240; rad 225), i w szystkie te p ierw iast­

ki stoją w ostatnim szeregu tablicy M ende- lejewa; wobec tego zdaje się, że rad io ak ty w ­ ność ujaw n ia się przedew szystkiem w a to ­ m ach bardzo ciężkich; może ona być wyni-

j

kiem złożoności budow y atom owej.

W szystkie ciała radioaktyw ne zn ajdu je­

m y n a ogół zgrom adzone w jed n y c h i ty ch sam ych m inerałach. M ożnaby praw ie p o ­ wiedzieć, że m inerały radioaktyw ne w szyst­

kie zaw ierają w sobie uran. Z daje się to w ynikać z niektórych badań L ercha, jak k o l­

wiek zachodzi jeszcze potrzeba nowych, głębszych poszukiw ań dla zupełnego u stale­

n ia tego fak tu , k tó ry może mieć wielką do- ! niosłość. Zresztą, jeżeli pom iniem y m in era­

ły torowe, k tó re wogóle zaw ierają m ało in ­ nych substancyj radioaktyw nych, to m ożna uznać za rzecz możliwą, że inne m inerały radioaktyw ne, ja k k a rn o ty t, chalkolit, au tu- n it i t. p., pochodzą z ja k ie jś przem iany blendy smolistej. Z drugiej stro n y , p ie r­

w iastki, sąsiadujące z ciałam i rad io ak tyw ne- mi, takie, ja k bar, bliski radow i, i bizm ut, bliski polonowi, które znajdujem y w innych m inerałach, są całkiem pozbawione rad io ­ aktyw ności, ta k dalece, że frakcyonow anie, dokonane nad 50 kg zw ykłego chlorku baru, nie dostarczyło najm niejszej wskazówki, świadczącej o obecności radu . J e s t więc rzeczą praw dopodobną, że jednoczesna obec­

ność w m inerałach różnych ciał rad io ak ty w ­

nych nie je s t dziełem przypadku. Obecność ta m oże wynikać: albo ze specyalnego po­

czątku ty ch m inerałów , które m ogłyby np.

pochodzić z najbardziej środkow ych okolic ją d ra ziemskiego; albo ze szczególnego dzia- j łania, n a jakie dany m inerał by ł niegdyś

| w ystaw iony; albo wreszcie z wzajemnego oddziaływ ania pierw iastków radioaktyw - ) nych, w skutek którego obecność jednego z nich w yw ołuje pow staw anie innych (tak np. stw ierdzono, że obecność rad u w yw ołu­

je pow staw anie helu); uwieńczone pom yśl­

nym skutkiem próby aktyw acyi bizm utu za­

pom ocą rad u oraz aktyw acyi b a ru pod w pły­

wem ak ty n u pozw alają mieć na widoku ra ­ czej tę o statn ią hypotezę.

W m iarę postępu badań nad zjaw iskam i radioaktyw ności, odkryw am y, że są one przyczyną coraz to liczniejszych przem ian m atery i lub energii. R ozpatrując te prze­

m iany, począwszy od nieznanej postaci ener­

gii pierw otnej, będącej przyczyną w szyst­

k ich ty c h zjaw isk, rozróżniam y energię: pod postacią em anacyi, dalej pod postacią pro­

m ieniow ania aktyw ującego, następnie pod postacią radioaktyw ności indukow anej, któ ­ ra zkolei zdaje się w arunkow ać istnienie dw u gatu n k ó w m ateryi lub energii; dalej jeszcze pod postacią prom ieni a, p i y , n a ­ stępnie pod postacią elektryczną lub joniza- cyi gazowej, wreszcie pod postacią energii świetlnej i cieplnej.

M echanizm y ty ch różnych przem ian są jeszcze praw ie nieznane. Jednakże w nie­

których przypadkach zdołano ustalić cechę bardzo w yraźną. Za .każdym razem, gdy pew ien g atu n e k m ateryi lub energii zamie­

nia się n a inny, ilość, k tó ra ulega przem ia­

nie w ciągu pew nego danego czasu, jest pro- porcyonalna do tej ilości, k tó ra istnieje jesz­

cze w stanie daw nym . Stąd w ynikają ścisłe praw a w ykładni ko we ubyw ania, których ce­

chą charakterystyczn ą są ta k zwane stałe czasu. D la każdej postaci energii lub m a­

tery i, np. dla em anacyi, stałe powyższe są różne w zależności od przyrody ciała radio­

aktyw nego, k tó re w ytw orzyło energię po­

czątkow ą. Jeżeli zbadam y trz y ciała radio­

aktyw ne, k tó re dają emanacyę: tor, rad

i ak ty n , to okaże się, że każde z ty ch ciał

w y tw arza em anacyę szczególną i że różne

te em anacye w y tw arzają niem niej różne ro­

(3)

JSfó 7 W S Z E C H Ś W IA T 99 dzaje radioaktyw ności indukow anej. T ak np.

rad daje emanacyę, której energia zmniejsza się o połowę w ciągu 4-ch dni, a em anacya ta daje radioaktyw ność indukow aną, dla której praw o graniczne ubyw ania wyraża się zmniejszeniem o połowę w ciągu 28 m i­

nut; to r w ytw arza emanacyę, k tó ra zmiejsza się o połowę w ciągu 1 m in u ty 1 0 sekund, a em anacya ta daje radioaktyw ność in d uk o ­ waną, która zmniejsza się o połowę w ciągu jed enastu godzin; wreszcie ak ty n daje em a­

nacyę, k tó ra zm niejsza się o połowę w ciągu kilku sekund, a radioaktyw ność indukow a­

na, z em anacyi tej pow stała, zm niejsza się 0 połowę w ciągu 40 m inut. Zresztą, w ska­

zaliśmy poprzednio, że podług teoryi, k tó ra dotąd nie została jeszcze należycie rozw inię­

ta, radioaktyw ność indukow ana w arunkuje przejście przez dwa g a tu n k i m ateryi lub energii, a przem iana tych m ateryj d o sta r­

cza nowych stałych czasu; również i w y ­ dzielaniu em anacyi przez ak ty n zdaje się to ­ warzyszyć przem iana pośrednia G dy różne te przem iany zostaną zbadane zupełnie, wów­

czas dla każdego ciała radioaktyw nego, albo przynajm niej dla każdej em anacyi, posiadać będziemy szereg stałych czasu, które będą charakteryzow ały dany pierw iastek lub d a­

ną emanacyę, ja k okresy linij spektralnych (które również są stałem i czasu) charaktery ­ zują pierw iastki chemiczne zwyczajne; praw ­ dopodobnie rozm aite te przem iany zostaną w niedalekiej przyszłości wyjaśnione w przy­

padku radu, to ru i aktynu. Co do polonu 1 uran u , które w w arunkach, dotąd stosow a­

nych, nie w ytw arzają radioaktyw ności in d u ­ kowanej, to m ożna zauważyć, że przyczyną tego może być krótkie bardzo trw anie ema­

nacyi. Jeżeli em anacya ta zm niejsza się tylko 1 0 0 raz y szybciej, aniżeli em anacya aktynu, któ ra ze swej strony zmniejsza się

1 0 0 0 0 0 razy prędzej od em anacyi radu, to przem iana odbędzie się całkowicie na m iej­

scu i nie będzie m ożna otrzym ać dostrzegal­

nej radioaktyw ności indukow anej na ciałach otaczających.

W zjaw iskach radioaktyw ności, które wy­

wołuje rad, wchodzą w grę znaczne ilości energii, i można mieć nadzieję, że w bliskiej przyszłości da się ustalić przebieg przem ian tej energii; atoli przyczyna początkow a tych zjaw isk pozostanie praw dopodobnie tajem ­

nicą jeszcze przez czas dłuższy, mimo od- krycia R am saya i Soddyego. K w estyę tę podniesiono na samym początku badań nad ciałam i radioaktyw nem i, a dwie hypotezy, które utw orzono podówczas, i dziś jeszcze są hypotezam i najpoważniejszemi.

P o d łu g pierwszej z tych hypotez, energia, która rozprasza się, począwszy od radu, za­

wdzięcza swe pochodzenie nieznanem u bliżej prom ieniow aniu, przenikającem u przestrzeń, które rad pochłania i zam ienia na energię radioaktyw ną. Zjawisko takie dałoby się porównać z działaniem św iatła pozafioleto- wego na szkło uranowe, działaniem, w któ- rem m am y zamianę prom ieni niew idzialnych na promienie widzialne. Przypuszczalne promieniowanie pobudzające, które działa­

łoby w takim razie na rad, m usiałoby być niezmiernie przenikliwe. Istotnie, z daw ­ niejszych doświadczeń E lstera i G eitla nad uranem wynika, że radioaktyw ność nie zmie­

nia swego natężenia, gdy ciało radioaktyw ­ ne umieścimy na dnie kopalni; nadto, ekra­

ny bardzo grube nie w yw ierają żadnego w pływ u n a natężenie prom ieni Becąuerela, a natężenie radioaktyw ności jest jednakow e dniem i nocą. Tę stałość, k tó ra cechuje emisyę prom ieni Becąuerela, m ożnaby jed ­ nak w ytłum aczyć, przypuściwszy nagrom a­

dzanie się w radzie energii pobudzającej, co odpowiadałoby bardzo długiem u trw aniu fosforescencyi. W ytw arzanie helu m ożnaby w tedy uw ażać za w ynik działania jednej ze specyalnych postaci energii, które wydziela rad bądź na własną swą substancyę, bądź też na ciała otaczające.

Istnienie nieznanego promieniowania, prze­

biegającego całą . przestrzeń, jest podstaw ą tej hypotezy, a poniew aż energia radu, w y­

nikająca z pochłaniania ty ch promieni, b y ­ łab y bardzo wielka, przeto należałoby stąd wnosić, że każda część przestrzeni jest sied­

liskiem ogromnej ilości energii rozporządzal- nej, występującej pod postacią owego hypo- tetycznego prom ieniowania. Dotychczas nie m ożna przytoczyć ani jednego faktu, k tó ry ­ by w sposób bezpośredni popierał hypotezę prom ieniow ania pobudzającego, ale trzeba przyznać, że fak ty znane nie przeczą jej bezwzględnie, ta k że pozostaje ona wciąż możliwą.

W drugiej hypotezie, która, ja k obecnie,

(4)

100 W S Z E C H Ś W IA T J\ó 7 cieszy się większem uznaniem , przyjm uje

się, że energia w ydzielana zawdzięcza swe pochodzenie przem ianom atom owym , a n a j­

prostszą koncepcyą, ja k a daje się utw orzyć w tym k ierunku, je s t przypuszczenie, że rad je s t pierw iastkiem niestałym , znajdującym się w stadyum przem iany, przyczem energia w ydzielana jest w ynikiem tran sm u tacy i r a ­ du na pierw iastki nieznane. Odkrycie R am ­ saya i Soddj^ego je s t argum entem , silnie przem aw iającym za tą hypotezą x).

Z możliwością zm iany atom ów chemicz­

nych godzi się dzisiaj wielu uczonych, zwłaszcza z pośród fizyków, k tó rzy w j o ­ nach gazow ych oraz w prom ieniach k a to ­ dalnych nauczyli się widzieć bardzo drobne ułam ki atom ów. J e s t również rzeczą pew ­ ną, że klasyfi kacye pierw iastków w edług praw a peryodycznego w zależności od cię­

żaru atomowego, ja k np. tablica Mendeleje- wa, mimo w szystkie swe braki, to ru ją drogę hypotezie wspólnego początku pierw iastków chem icznych i poddają m yśl o możliwości przem iany wzajemnej.

N iektóre badania z dziedziny spektrosko­

pii prow adzą do tego sam ego wniosku. T ak np. L ockyer, którem u zawdzięczam y o dk ry­

cie helu w słońcu, w ykazał, że w idm a b a r­

dzo złożone niektórych m etali pospolitych, np. żelaza, m ogą zm ienić się całkow icie i stać się znacznie prostszem i, jeżeli użyje­

m y źródła elektrycznego o znacznej energii.

L ockyer w yk azał również, że otrzym ane ty m sposobem w idm a uproszczone są iden­

tyczne z widm am i św iatła niek tó ry ch gwiazd; sądzi on, że nowe te w idm a należą do now ych pierw iastków , pow stałych z de- zagregacyi innych pierw iastków . T ym spo­

sobem, dla w ytłum aczenia niektórych zja­

wisk, badacze, kroczący drogam i bardzo różnem i, pow ołują się n a transm utacyę.

Z drugiej strony, w ciągu stulecia, które upłynęło od czasu, ja k badam y p rzem iany m ateryi w sposób naukow y, w niezliczonej liczbie doświadczeń, dokonanych nad prze­

m ianam i chemicznemi, nie stw ierdzono ani jednego faktu, k tó ry b y przem aw iał bezpo­

średnio za tak im poglądem , a okoliczność

ł) P o ró w n . ta k ż e d ośw iadczenie P io tr a C u rie i D e w a ra (W sz ec h św iat J\l» n in ie jsz y K ro n . nau k .).

P rz y p . tłum .

ta może się w ydać wielu um ysłom w y star­

czającą do tego, ażeby możliwość tran sm u­

tacy i uznać za całkiem nieprawdopodobną.

A toli wniosek logiczny brzm i inaczej. B rak zupełny przem ian atom ow ych w reakcyach chem icznych zw yczajnych należy uważać jedy nie za dowód, że czynniki fizyczne i chemiczne, dotąd używ ane, nie są dość po­

tężne, by spowodować zmianę ta k głęboką.

N adto, wobec ta k wielkiej trw ałości atomów, je s t rzeczą praw dopodobną, że tak a przem ia­

n a ujaw n i się za pośrednictw em zjawiska całkiem odm iennego od tych, które spo­

strzegam y w reakcyach chemicznych, i że przytem wejdzie w grę ilość energii bardzo znaczna.

To też, gdy w ciałach spostrzegam y zja ­ w iska ta k nowe, ja k wydzielanie się sam o­

rzu tn e i ciągłe energii, emisyę prom ieni Bec- ąuerelow skich, w ydzielanie się emanacyi, rozsądek nakazuje wziąć pod uw agę hypo­

tezę przem ian y atomowej; zaś od czasu od­

k rycia R am saya i Soddyego hypoteza ta w prost narzuca się, jako coś praw ie koniecz­

nego.

P rzem ianą atom ową, którą dotąd brano pod uw agę, je st przem iana samego radu:

energia, przez rad wydzielana, i hel, prze­

zeń w ytw orzony, są w ynikam i tej przem ia­

ny. Oto jest bardzo pro sty sposób zużytko­

w ania hypotezy transm utacyi. Jednakże, hypoteza ta godzi się niezbyt łatw o z nie- któ rem i faktam i. T ak np. stwierdzono, że w ciągu dość długiego czasu, mianowicie

| w ciągu mniej więcej sześciu miesięcy, nie zachodzi żadna zm iana w widmie czystego radu; nadto, znaczna liczba badaczów, k tó ­ rzy poszukiw ali zm iany w m asie soli radu, nie doszła do żadnego w niosku pewnego:

bardzo drobne zm iany, jak ie zauważono, albo są tego samego rzędu, co i błędy możli­

we doświadczeń, albo też m ogą być in te r­

pretow ane w in n y sposób. Otóż, ilość en e r­

gii, k tó rą w ciągu ta k długiego czasu w y­

dziela cząsteczka-gram radu, wynosi około

1 0 m ilionów kaloryj; m asa helu, otrzym ana po upływ ie tego czasu, aczkolwiek nie daje się dotąd obliczyć dokładnie, m usi być jed­

n a k dość znaczna, skoro w ytw arzanie helu zostało stw ierdzone w przypadku, g d y ilość ra d u b y ła bardzo niew ielka i przytem w prze­

ciągu czasu bardzo krótkiego. T rudno za-

(5)

No 7 W SZ E C H ŚW IA T 101 przeczyć, że byłoby to czemś niesłychanie

dziwnem, gdyby wydzielenie takiej ilości energii oraz w ytworzenie dość znacznej ilo­

ści heln było wynikiem przem iany nieskoń- | czenie małej m asy radu. Mimo to, ponieważ | przem iany tej nie możemy porów nać z żadną inną, przeto zmuszeni jesteśm y poważnie wziąć pod uw agę tłum aczenie powyższe, któ­

re zresztą jest tłum aczeniem najprostszem . Można podać inne jeszcze tłum aczenie.

W e w szystkich ty ch zjaw iskach rad może być jedynie pośrednikiem . Można go np.

uważać za pierw iastek katalizujący, który w yw ołuje przem ianę pierw iastków zwy­

kłych, podobnie ja k gąbka platynow a w y­

wołuje łączenie się wodoru i tlenu albo bez­

w odnika siarkawego i tlenu. W obec tego m inim alna ilość rad u m ogłaby spowodować wydzielenie się olbrzymiej ilości energii, nie dając nam możności dostrzeżenia jakiejkol­

wiek zm iany w radzie. Pierw iastkam i, k tó ­ re przekształca rad, m ogą być bądź te, które są z nim połączone, bądź też pierw iastki ga- | zowe, które są wystawione na jego działa­

nie. Tutaj należy zwrócić uw agę n a kilka faktów , które mogą nam dostarczyć pew­

nych wskazówek. Jeżeli nad solą radu wy­

tw orzym y możliwie dokładną próżnię su- chą, to rad wydziela emanacyę z największą tylko trudnością, ta k dalece, że nasuw a się pytanie, czy w próżni suchej bezwzględnej rad daw ałby wogóle emanacyę, a zatem czy w ytw arzałby on hel. Zresztą, nie zdaje się, aby przez ten czas zm niejszała się energia radioaktyw na radu, a jeżeli wprowadzimy gaz, to w ytw arza się naty ch m iast bardzo

j

wielka ilość emanacyi. Niemniej przeto po- j zostaje faktem , że w próżni aktyw acya od­

byw a się ze znacznie większą trudnością, aniżeli w obecności gazu lub wilgoci; jest więc rzeczą możliwą, że rad powoduje prze­

m ianę pierw iastków pow ietrza lub pier­

wiastków wody, przyczem w ytw arza się hel.

Wreszcie, m ożna skombinować hypotezę prom ieniow ania pobudzającego z hypotezą przem iany atomowej, której rad ulega, lub którą wyw ołuje. Można np. wyobrazić so­

bie, że rad otrzym uje energię od nieznanego prom ieniow ania i nagrom adza ją, ja k w przy­

padku fosforescencyi, a następnie zużywa tę energię na przem ianę w łasną lub na wywo­

łanie tran sm utacyi pierw iastków sąsiednich.

W tym ostatnim razie wpływ próżni daje się w ytłum aczyć w zupełności. Jak o w ytw o­

rzona z pierw iastku gazowego, będącego na drodze do przekształcenia się, em anacya nie może pow stać w nieobecności gazu; ale rad, naw et umieszczony w próżni, stale nagro­

m adza energię pochodzenia zewnętrznego;

skoro zaś w prow adzim y gazy, natenczas ca­

ły ten zasób nagrom adzonej energii pozwoli na wytworzenie się znacznej ilości emanacyi.

Zjaw iska radioaktyw ności przypom inają wtedy funkcyę chlorofilową roślin, które po­

chłaniają energię prom ieniow ania słoneczne­

go i zużyw ają tę energię na oddzielenie tle ­ nu od węgla w bezwodniku węglowym. Ten I rozdział umożliwia następnie powstawanie związku, który wydziela znaczną ilość ener­

gii. Zjawiska te stanowią, ja k wiadomo, najw ażniejszy sposób zużytkow ania energii słońca.

Uw ażając w hypotezach poprzednich cen­

try em anacyi za atom y, będące w stadyum przeobrażania się, można wyobrazić sobie, że prom ieniow anie aktyw ujące, wysyłane przez te centry, polega na w yrzucaniu ułam ­ ków atom u w stanie szczególnym; ułam ki te, działając na napotkane ciała stałe, u lega- łyby głębszej dezagregacyi i daw ałyby po­

czątek cząstkom naelektryzow anym promie­

ni Becąuerela. Przebieg ty ch rozm aitych dezagregacyj podlegałby praw om doświad­

czalnym, zaobserwowanym w przypadku emanacyi oraz radioaktyw ności indukow a­

nej. Tym sposobem m ielibyśmy zamianę częściową m atery i na energię, a na hel p a­

trzylibyśm y, jako n a jądro centralne atom u, nie zniszczone w ty ch zjawiskach.

W szystkie te hypotezy są oczywiście zbyt stanowcze; nie pósiadają one podstaw y do-

| statecznie mocnej. To też nie należy, przy-

| najm niej obecnie, rozw ijać ich nadmiernie, gdyż nowe fak ty z pewnością wprowadzą i do nich głębokie zm iany. Nie m ożna jeszcze zrobić pomiędzy niem i rozsądnego wyboru;

niemniej przeto budzą one słusznie wielkie zainteresowanie, ponieważ pow stały bezpo­

średnio na gruncie faktów i ponieważ po raz pierwszy, praw dopodobnie, zachodzi ten przypadek, że m ożna logicznie wypowiadać podobne przypuszczenia.

Tłum . S. B.

(6)

102 W S Z E C H ŚW IA T j Y o 7

ZDOLNOŚĆ DO Z R A S T A N IA S IĘ U Z W IE R Z Ą T .

(

w e d ł u g d e

.

q

.

b a b e s a

).

P rób y nad zrastaniem się roślin robiono ju ż oddaw na w celu uszlachetniania dzikich odm ian; to też zjaw isko to znane je s t bardzo dawno szerszem u ogółowi.

Ze zw ierzętam i natom iast pierwsze próby zaczęły się dopiero w połowie X V III wieku.

W tym czasie m ianowicie (koło r. 1740) T rem bley w ykonał słynne doświadczenia nad stu łbią (Hydra), w ykazujące istnie­

nie zdolności regeneracyjnej u tego zw ie­

rzęcia.

Ciekawy jest przebieg rozum ow ania, k tó ­ re go doprow adziło do w ykrycia tej zdolno­

ści: znalazłszy się poraź pierw szy w posia­

daniu kilk u okazów stułbi, T rem bley nie m ógł rozstrzygnąć, czy m a przed sobą zw ie­

rzę czy roślinę. A że w edług ówczesnych pojęć jedynie rośliny uzdolnione b yły do od­

tw arzan ia n a nowo utraconych części, zwie­

rzę ta zaś nie posiadały zupełnie tej zdolno­

ści, T rem bley zatem postanow ił przekonać się, czy stu łbia będzie regenerow ać odcięte części i n a tej zasadzie rozstrzygnąć, czy n a ­ leży ona do roślin, czy też do zw ierząt. P rzy- czem należy dodać, że n a m ocy zdobytych ju ż wiadom ości o jej budowie, sk łan iał się on raczej do tego drugiego przypuszczenia, sądził więc, że stu łb ia nie odtw orzy ich wcale.

D ośw iadczenie atoli w ydało wręcz prze­

ciw ny skutek: każda z dw u połów ek rozcię­

tej h y d ry rozw inęła się w kom pletny orga­

nizm, regenerując części, któ re jej zabrało odcięcie.

Pom im o to T rem bley nie odw ażył się za­

liczyć stu łb i do roślin, lecz b adał ją dalej.

A zapoznaw szy się dokładnie z jej odżyw ia­

niem się i rucham i, zupełnie słusznie u zn ał ją za zwierzę. W dalszym zaś ciągu w yprow a­

dził ze swych doświadczeń logiczny w nio­

sek, że zdolność regeneracyjna w łaściw a je s t nietylko roślinom , lecz że posiadają ją także i zwierzęta. W niosek te n znalazł n ajzup eł­

niej swe potw ierdzenie w pracach później­

szych badaczów.

I P race te atoli i poszukiw ania przez długi czas by ły prow adzone bardzo dorywczo. N aj­

więcej zajm ow ali się niem i ówcześni chirur­

gowie, k tó rz y w czysto p rak ty czn ych celach próbow ali przenosić tk an k i zdrowe na m iej­

sca uszkodzone, żeby zapełnić pow stałe na nich brak i. Doświadczenia ich przytem do­

ty cz y ły w yłącznie kręgowców.

Z doświadczeń nad zwierzętam i bezkręgo- w em i zasługują na uw agę próby, jakie robił M orren (r. 1829) z robakam i w celu otrzy­

m ania „potw orności“. Zszyw ał on m iano­

wicie bokam i dwa robaki, rozciąwszy im skó­

rę w odpowiednich m iejscach i na 2 0 prób otrzym ał w 4 przypadkach okazy zrośnięte rów nolegle.

W szystkie jedn ek takie próby m iały cha­

ra k te r dorywczy. System atyczny kierunek odpow iednich badań zaczął się dopiero od dośw iadczeń B orna, w ykonanych w r. 1894 i 1895 n a d zrastaniem się larw żabich. Od tego czasu wzrosła ogrom nie ilość takich do­

św iadczeń, a w yniki ich dowodzą, że zdol­

ność regeneracyjna właściwa je st bardzo w ielu zwierzętom , przedew szystkiem jed nak tym , k tó re posiadają niższą i m niej zróżni­

cow aną organizacyą.

P rzegląd ty c h doświadczeń zaczniem y od działu jam ochłonów (Coelenterata). Mate- ry a łu dostarczyły tu ta j głów nie stułbiatki.

(Hydroidea), a m ianowicie ta sam a H ydra, k tóra posłużyła w swoim czasie do odkrycia tej zdolności u zw ierząt (badali ją w dal­

szym ciągu W etzel, M organ, K ing, Rand), dalej T u b u laria (Peebles) oraz niektóre inne.

W y n ik i ty ch doświadczeń przedstaw iają się w sposób następujący:

Jeżeli przetniem y stułbię n a dwie części i następnie złączym y je ze sobą, albo też złą­

czym y razem dwie niejednakow e części (przednią i tylną) dw u stułbi, to części te z rastają się szybko i łatw o i pow staje z nich zupełny, jed n o lity 'osobnik. Inaczej rzecz się ma, jeżeli połączym y ze sobą dwie części jodnoim ienne, np. dwie przednie lub dwie tylne. W praw dzie i one zrastają się począt­

kowo szybko; w prędce jed n ak zaczynają się objaw iać procesy regeneracyjne, każda część zaczyna osobno odtw arzać brakujące jej o rg an y i w ten sposób p ow stają dwa osobni­

ki, k tó re ostatecznie rozłączają się i rozpo­

czynają sam odzielne istnienie.

(7)

Na 7 W S Z E C H ŚW IA T 103 T ak np. w razie połączenia dw u przednich

końców stułbi, każdy z nich zaczyna w ytw a­

rzać w łasną nogę w miejscu zrośnięcia, po­

czem zrośnięcie zostaje przerw ane. Podob­

nież dwie ty ln e części rozw ijają m acki w bli­

skości zrośnięcia i ostatecznie znów pow stają dwie samodzielne stułbie.

Peebles w ykonyw ała doświadczenie w ten sposób, że po zrośnięciu się dw u tak ich jed ­ nakow ych części, nie daw ała im czasu na rozpoczęcie procesów regeneracyjnych, lecz rozdzielała je sama, ale nie w miejscu zrośnię­

cia, lecz opodal, tak, że z tych dwu nowych kaw ałków jeden zaw ierał składowe części dwu stułbi, m ianowicie całą połówkę jednej i m ały kaw ałek drugiej. W ówczas nie n a­

stępowało ju ż w .nim rozdzielenie się obu stułbi, lecz m niejsza część zlewała się z wię­

kszą, k tó ra sam a tylko regenerow ała b rak u­

jące części i w ytw arzała jednolitego osob­

nika.

R and znowuż inaczej urządzał doświadcze­

nia: łączył on mianowicie z całą szybkością odcięty przedni koniec jednej stułbi, um iesz­

czając go w bocznem nacięciu na ciele drugiej.

Obie stułbie zrastały się początkowo dosko­

nale, tak, że pow staw ał okaz o dw u przed­

nich końcach i jednej nodze. Z czasem atoli dolna część drugiej h ydry zaczynała się zwężać coraz bardziej, aż do zupełnego roz­

dzielenia się obu zwierząt. R and próbował także przecinać tak i przeszczepiony przedni koniec ciała ju ż po zrośnięciu się jego z tam ­ tą stułbią. W takich razach obie części albo regenerow ały brakujące organy i przetw a­

rzały się w dwa samodzielne osobniki, albo też, zwłaszcza gdy jedna z nich była m niej­

sza, zostaw ała ona wessana przez większą, k tó ra sama tylko rozw ijała się w jednolitego osobnika.

K in g próbow ał łączyć razem po kilka jed- noim iennych części stułbi, przyczem zawsze tylko niektóre z nich rozw ijały się w samo­

dzielne osobniki, reszta zaś zostaw ała przez nie wessana.

Z przytoczonych doświadczeń widać, że u stułbi zrastanie odbywa się łatw o i szybko, trw ałem jednak zostaje ono wyłącznie wte- dy, gdy złączono części niejednakowe, do­

pełniające sobie naw zajem brakujące o rg a­

ny. Ze złączenia części jednakow ych po­

w staje osobnik niezupełny, m ający niektóre

części podwójne, ale zato innych pozbawio­

ny zupełnie. W takich razach zaczyna dzia­

łać zdolność regeneracyjna zwierzęcia, k tó ra dąży do odtworzenia brakujących części, d ą­

ży zaś w tak i sposób, że albo każdy osobnik odtw arza wszystkie brakujące mu części i wówczas pow stają dwie samodzielne stu ­ łbie; albo też jedna ze złączonych części, m niejsza i nie m ająca dość sił do regenera- cyi, zostaje wessana przez drugą i ostatecz­

nie pow staje tylko jed n a stułbia.

W e wzm iankow anych dotychczas dośw iad­

czeniach łączono części, pochodzące w praw ­ dzie z różnych osobników stułbi, należące atoli zawsze do jednego gatu nk u. W etzel rozszerzył próby zrastania się na osobniki z różnych gatunków , ale bez skutku. H y ­ d ra viridis i H. fusca nie chciały się wcale zrastać; H. fusca i H. grisea zrastały się wprawdzie początkowo, nie daw ały jednak nigdy trw ałych połączeń i po kilku dniach następow ało zawsze rozdzielenie się zrośnię­

ty ch części. Tożsamość gatunkow a łączo­

nych części m a zatem w sprawie zrastania się ważne znaczenie.

Zupełnie takie same wyniki, ja k dla stułbi, otrzym ano w doświadczeniach nad zrasta­

niem się Tubularia; nie będziemy więc d łu ­ żej zatrzym yw ać się nad niemi. I tu ta j łą ­ czenie części z różnych gatunków nie dawa­

ło zrastań się trw ałych.

Liczny szereg doświadczeń wykonano nad zrastaniem się robaków. Szkoda tylko, że stosunkowo m ało używ ano do nich wypła- wek (Planaria), które stanow ią doskonały m ateryał do doświadczeń nad regeueracyą utraconych części, a więc nadaw ałyby się również dobrze do prób nad zrastaniem się.

Jedynie M organ zużytkow ał w tym celu d u ­ ży gatunek lądow y—Bipalium Kewense, ze skutkiem takim samym, ja k u stułbi. Spoił on m ianowicie tylne części ciała dw u takich robaków: te najpierw zrosły się, następnie zaś każda z nich odtw orzyła now ą głowę w miejscu zrośnięcia i pow stały w ten spo­

sób po rozdzieleniu się dwa całkow ite osob­

niki. T aki sam skutek M organ otrzym ywał, łącząc dwie przednie części.

Znacznie więcej doświadczeń dokonano (Korschelt, Joest, Rabes) nad dżdżownica­

mi, mianowicie n ad różnem i gatunkam i

Lum bricus i Allobophora. Doświadczenia

(8)

101 W S Z E C H Ś W IA T M 7 te w ykazały ogrom ną zdolność robaków do

z rastan ia się: ju ż po 8 dniach okazy pow sta­

łe ze zrośnięcia zaczynały pobierać pokarm . Grdy łączono części niejednakow e zrastanie odbyw ało się n aw et i wtedy, g d y części te

j

nie znajdow ały się w zupełnie praw idłow em położeniu jed n a względem drugiej, lecz by-

j

ły skręcone pod pew nym kątem; szło ono jed n a k tem tru d n ie j, im to skręcenie było wię­

ksze: jeszcze g d y wynosiło 90° następow ało zupełne zrośnięcie się, ale w razie większego [ k ą ta nie m ógł już pow stać zupełnie jednoli-

j

ty osobnik ze w zględu n a niem ożność zro-

j

śnięcia się ośrodków nerw ow ych w skutek I zbyt dalekiego odsunięcia się ich od siebie,

j

Łącząc (bez skręcenia) kaw ałki odpowied- | nio dobranej długości, otrzym yw ano robaki skrócone lub w ydłużone nadm iernie.

Łączenie części jednakow ych daw ało rów ­ nież trw ałe połączenia, bez następnej rege- neracyi i oddzielania się zrośniętych osobni­

ków. Udało się naw et otrzym ać ze zrośnię- j cia się dwu części ogonowych potw orny okaz bez głow y i otw oru gębowego, k tó ry

j

pom im o to utrzym ał się przy życiu cały rok,

j

nie pobierając wcale pokarm u.

P ró b y wszczepiania oddzielnych części cał­

kow itym okazom, nie prow adziły do zupeł­

nej regeneracyi i odtworzenia nowego osob­

nika, ja k u jam ochłonów , lecz m iały za sku­

tek w ytw arzanie się potw o rn y ch robaków o dw u głow ach lub dw u częściach ogo­

nowych.

Dośw iadczenia n ad zrastaniem się k aw ał­

ków, w ziętych z osobników, należących do rozm aitych gatunków , d ały w yniki pom yśl- | niejsze, niż u jam ochłonów . T w orzyły się i bowiem przytem stałe zrośnięcia, p ow staw a­

ły jednolite osobniki, nie rozdzielające się wcale. Należy wszakże dodać, że doświad­

czenia takie u d ały się jedynie z niektórem i gatunkam i: doprowadzono m ianowicie do zrośnięcia się A llobophora terrestris i Ali.

foetida, a także L um bricus rubellus i Allobo­

phora terrestris. Ciekawą je st przytem rze­

czą, że każda z dw u części, zrośniętych w je d ­ nego osobnika, zachow yw ała najdokładniej w łaściw y sobie charak ter, i że jeszcze po upływ ie 8 7 j m iesięcy m ożna było doskonale odróżnić każdą z nich po odm iennej barwie.

T akie samo zabarw ienie charaktery sty cz­

nych części m ożna było dostrzedz, g dy prze­

szczepiano kaw ałki z jednego robaka n a drugiego, chociaż zresztą następow ało p rzy ­ tem zupełnie dokładne zrośnięcie się obu w jednę całość.

(DN)

Ii. Dyakowski.

K S Z T A Ł T I W Y M IA RY ZIEM I.

U K Ł A D TE T R A E D R Y C Z N Y

W E D Ł U G T E O R Y I G R E E N A .

(D okończenie).

A więc w brew ogólnie rozpowszechnione­

m u m niem aniu, skorupa ziemi, którą uw aża­

m y za niezm ienną i trw ałą, w istocie rzeczy pozostaje w ustaw icznym , jakkolw iek niedo- strzeżonym ruchu.

J a k ie przyczyny pow odują szczególniejsze to zjawisko? Zdaniem wielu badaczy, zwo­

lenników dawnej hypotezy płynności we­

w nętrznego ją d ra ziemi i powolnego krzep­

nięcia jej skorupy pod wpływem prom ienio­

w ania, ruchy, o których mówimy, albo są następstw em nagrom adzania pod ową skoru­

pą gazów, pow stających z w ew nętrznej m a­

sy ciekłej, albo też ciśnienia pary wodnej, k tó ra się w ytw arza przez zetknięcie wód oceanicznych, przenikających przez zew nętrz­

ne pokłady skorupy, z silnie rozżarzonem i m asam i w nętrza. In n e jed n ak teorye nau ­ kowe zaprzeczają stanowczo istnieniu w środ­

ku ziemi płom iennych m as ciekłych i przy­

pisują w strząśnienia pow ierzchni procesom n a tu ry chemicznej, wybuchom w ew nętrz­

nym , a naw et wpływ om elektrycznym . Jed n ak że w szystkie czynniki, wym ienione wyżej (procesy chemiczne, miejscowe w ybu­

chy i w pływ y elektryczne), m ogłyby działać tylko jako przyczyny lokalne, chwilowe i nie dające najm niejszej podstaw y do poznania jakiegoś praw a ogólnego, które atoli istnieć m usi, o ile uw zględnim y ch arak ter ogólny samego zjaw iska, ogarniającego jednocześnie olbrzym ie przestrzenie globu. L iczym y dziś n a pow ierzchni ziemi przeszło trz y sta w ulka­

nów czynnych i dw a razy tyle w ygasłych, a przynajm niej na czas jakiś uśpionych.

W ostatnich czasach byliśm y naocznym i

św iadkam i przebudzenia się całego szeregu

tak ich ognisk obum arłych w różnych naraz

(9)

j Y o 7 W S Z E C H ŚW IA T 105 miejscowościacli ziemi: na A ntylach, w Ame­

ryce środkowej, w Chili, na Alasce, na oceanie Indyjskim i Spokojnym , a naw et w Europie.

Codziennie teleg raf przynosi nam hiobowe wieści o k atastro fach w ulkanicznych w J a ­ ponii, na Filipinach, w In d yach W schod­

nich, w Turkiestanie, w Zatoce Perskiej, a wreszcie na K aukazie, w A ustralii, w Gua- tem ali i w łańcuchu K ordylierów . Na Mo­

rzu Żółtem i w Zatoce M eksykańskiej sku t­

kiem takich kataklizm ów znikają całe wyspy.

Otóż takie wzmożenie się działalności w ul­

kanicznej globu uważać należy bez najm niej­

szej wątpliwości za zjaw isko ogólne, ogar­

niające całą powierzchnię ziemi, a zatem nie możemy przypuszczać, że w yw ołały je czyn­

niki w yłącznie lokalne.

Przed laty dw udziestu, mówi Lallem and, będąc we W łoszech, jak o członek komisyi, wydelegowanej przez rząd francuski w celu zbadania obserw atoryów seismograficznych, j doszedłem do wniosku, że pow staw anie trzę­

sień ziemi

* )

wiąże się w sposób bezpośredni

j

z teoryą naukow ą znanego geologa angiel-

j

skiego, podówczas m inistra spraw zew nętrz­

nych n a wyspach Sandwich, p. Oreena 2), rozw iniętą następnie i szczegółowo opraco­

w aną przez uczonego francuskiego Lappa- re n ta 4) pod nazw ą „ u k ład u tetraedrycz- n e g o “.

P ostaram y się streścić tu możliwie dokład­

nie ową teoryę. W ogólnych swych zary­

sach zdaje się ona tłum aczyć w sposób nad­

zwyczaj dowcipny podział lądów i oceanów na powierzchni globu i działalność jego wul­

kaniczną. Sprawdzeniem teoryi Greena i Lap- parentazajęli się specyalnie w iatach ostatnich znani geologowie M. L evy i M. B ertran d 4).

Przedew szystkiem więc Green, ja k i daw ­ niejsi geofizycy, przypuszcza istnienie w e­

w nętrznego, p ły n n eg ojąd ra ziem i, bez którego byłyby niemożliwe zjaw iska wyżej wzm ian­

lj Ch. L allem and. N ote s u r l ’orig in e p robable des trem b lem e n ts de te rre . (C om ptes ren d u s de 1’A cadem ie d es Sciences de P a ris . S eance du 22 m ars 1886.

W . L. G reen. W e stig e s of th e m olten glob.

H onolulu, 1 8 7 5 .

3) A . de L a p p a re n t. L a sy m e trie s u r le globe te rre s tre . B ru k se lla , 1 8 8 2 .

4) M arceli B e rtra n d . C om ptes ren d u s d e l ’Aca- dem ie d es Sciences, tom C X X X X , 19Q0.

kowane i dowodzące istnienia pewnych sił stałych i działających na olbrzym ich prze­

strzeniach.

Nadm ienić należy, że na tej samej podsta­

wie E. de B eaum ont oparł był swą teoryę pow staw ania gór, znaną pod nazwą „sieci pentagonalnej“.

Zdaniem Greena skorupa stała ziemi, pod­

trzym yw ana przez w ew nętrzną masę pło­

m ienną i ochładzając się zarazem skutkiem prom ieniow ania na zewnątrz, dąży do przy­

brania. kształtu piram idy o podstaw ie tró j­

kątnej, czyli ta k zwanego czworościanu, te ­ traedru. Green dochodzi do tego wniosku na podstaw ie ścisłych doświadczeń, dokona­

nych przez F airb airn a. Ten ostatni przeko­

nał się, że ru rk i gumowe, poddane ciśnieniu zewnętrznem u, przybierają zawsze k ształt

F ig . 1. B alon gum ow y, z k tó re g o częściow o w ypom pow ano pow ietrze.

o przecięciu trójkątnem z bokam i wklęsłemi;

stąd więc Green, sądząc przez analogię, przy­

puścił, że w podobnych w arunkach p usta w ew nątrz sfera, poddana ciśnieniu zew nętrz­

nemu, powinna przybrać k ształt tetraedru.

Lallem and postanow ił więc sprawdzić doświadczalnie przypuszczenie Greena, w y­

pom powując częściowo pow ietrze z balo­

nu gumowego '). W tych w arunkach przy­

brał on kształt, wyobrażony na rysunku (% 1).

N astępnie pp. Ghesąuiere i de Jo ly 2),.

w Belgii, otrzym ali te same w yniki, wypom-

1) L a N a tu rę JSle 7 26, z d. 30 k w ie tn ia r. 1 8 8 7 .

2) R . de G irard . L a th eo rie te tr a e d r ią u e de

la form ę d e la te rre . R e v u e thom iste, rocznik I I I ,

str. 4 9 7 — 7 4 1 .

(10)

JMa 7 pow ując powietrze z balonów szklanych,

rozm iękczonych pod w pływ em wysokiej tem ­ peratury.

Zresztą zdaje m i się, że zjaw isko powyższe daje się łatw o w ytłum aczyć teoretycznie.

N a podstaw ie znanej zasady m echaniki o najm niejszej pracy, skorupa ziem ska, ule­

gając deform aćyi, dlatego ażeby pozostać w stałem zetknięciu z jądrem w ew nętrznem , pow inna dążyć, ja k i szklany, lub gum ow y balon, do przybrania takiego k ształtu , k tó ry ­ by w ytw arzał jaknajm niej zgięć pow ierzch­

ni, t. j. takiej form y geom etrycznej, k tó rab y posiadała najm niejszą objętość wobec danej powierzchni, a tak ą w łaśnie b ry łą je s t czwo­

rościan praw idłow y.

Zdaw ałoby się jed n a k a priori, że tetrae d r ze swemi czterem a w ystającem i w ierzchołka­

mi nie posiada wcale podobieństw a do k ształ­

tów bryły ziemskiej, która, wogóle mówiąc,

M g . 2. T e tra e d r , o b ję ty częściow o p rzez ku lę.

■zbliża się niem al zupełnie do k sz ta łtu kuli.

Nie należy jedn ak zapominać, że pojęcie geo­

graficzne o kształtach ziemi stanow i w d a­

nym razie kom binacyę istotnego k ształtu tetraedrycznego stałej skorupy z otaczającą j ą pow łoką oceaniczną, k tó ra m usiała p rz y ­ brać k sz ta łt kuli lekko spłaszczonej i której środek leży w środku ciężkości piram idy.

S fera ta posiada, ja k wiemy, pew ne w ygóro­

wanie w zdłuż linii rów nika, spowodowane dziennym obrotem ziemi dokoła osi (fig. 2 ).

A więc tylko okolice w pobliżu czterech w ierzchołków piram idy pow inny się w yn u ­ rzać ponad pow ierzchnię oceanu, stanow iąc t. zw. ląd stały. Jeżeli nadto, co je s t rzeczą zupełnie n atu raln ą, oś ziemi zlewa się z je d ­ ną z osi sym etryi czworościanu, to n a jednej półku li pow inny się znaleść trz y w ygórow a­

nia lądow e (wierzchołki piram idy), odpowied­

n i zaś biegun m usi być okryty m orzem , a n a ­

tom iast na biegunie przeciw ległym w ygóro­

wanie lądowe m usi być otoczone obszernym oceanem. Otóż dość je s t rzucić okiem na m apę ziemi, ażeby się przekonać, że układ lądów i oceanów odpow iada najzupełniej w arunkom powyższym. W idzim y tu, że lą­

dy stałe g ru p u ją się przew ażnie na półkuli północnej i stanow ią trzy głów ne kontynen­

ty, a m ianowicie: k o n ty n en t am erykański, k o n ty n en t europejski, którego dalszym cią­

giem je s t A fryka, i k o nty nen t azyatycki z n a - j leżącą do niego A ustralią. N adto cały bie­

g u n północny i jego okolice okryw a głęboki ocean, którego istnienie nie ulega najm niej­

szej w ątpliw ości od chwili, kiedy dr. N ansen w ostatniej swej podróży podbiegunowej znalazł tam głębie, dochodzące do 3800 m.

Przeciw nie zaś, b iegun antark ty czny leży bezw arunkow o w środku kontyn en tu , oto­

czonego m nóstw em wysp i półwyspów, na których Ross zm ierzył wysokości, dosięga­

jące 4000 m.

Pom iędzy kontynentam i zalegają trzy przestrzenie oceaniczne: ocean Spokojny, A tla n ty k i ocean Indyjski.

U k ład powyższy może się w ydać na razie

! niezupełnie dokładnym z tego względu, że pom iędzy E u ro p ą a A zyą nie widzimy żad­

nej p rzerw y oceanicznej, co w edług zasady

| pow innoby mieć miejsce. Jednakże pozor- j n a ta sprzeczność znika zupełnie, skoro przy­

pom nim y sobie, że cała zachodnia część Sy- beryi stanow i rów ninę bardzo niewiele w zniesioną ponad poziomem oceanu. W głę­

bienie to, któ re się rozpoczyna tuż u stóp g ór U ralskich, ujaw nia się ju ż zupełnie w y­

raźnie w m orzu K aspijskiem , którego po­

w ierzchnia, ja k wiemy, leży naw et niżej od poziom u oceanu. Praw dopodobnie też w nie­

zbyt odległej epoce geologicznej pom iędzy k o n tynentam i Azyi a E uropy zalegało istot­

nie obszerne morze, a raczej ocean łączący się z oceanem Lodow atym północnym .

Ł atw o także zrozumieć, że kontynenty, ugrupow ane w okolicach wierzchołków pi­

ram idy, pow inny się zwężać w k ierunk u od północy k u południow i, przeciw nie zaś, prze­

strzenie oceaniczne zwężają się stopniowo w m iarę posuw ania się ku wyższym szero­

kościom geograficznym , łącząc się z oceanem

podbiegunow ym obszaram i stosunkowo dość

wąskiem i.

(11)

M 7 W SZ EC H ŚW IA T - 107 Otóż istotny układ lądów i mórz stw ier­

dza najzupełniej powyższe wnioski teore­

tyczne. Na pierwszy już rz u t oka zw racają n a siebie uw agę gw ałtow nie zwężające się k u południow i zarysy A fryki, A m eryki i kon­

ty n en tu azyatycko - australskiego. Z d ru ­ giej zaś strony oceany o tyle zwężają się ku północy, że A zya i A m eryka północna nie­

m al łączą się ze sobą wydłużonem i półw ys­

pam i i szeregiem wysp. Toż samo niemal zjawisko w idzim y w północnej części A tlan ­ tyku pom iędzy G renlandyą a kontynentem E uropy. Na półkuli południow ej dzieje się wręcz przeciwnie: oceany Spokojny, In d y j­

ski i A tlanty ck i zlewają się w jed n ę olbrzy­

m ią płaszczyznę wodną z oceanem antar- ktycznym .

Ażeby zakończyć tę analogię ogólną po­

między k ształtam i stałej osnowy naszego globu a idealnym układem tetraedrycznym , m usim y tu nadm ienić jeszcze o pewnej szcze­

gólniejszej okoliczności, k tórą teorya Gree­

na zdaje się również dokładnie tłum aczyć.

M amy tu mianowicie na względzie to wiel­

kie między kontynentalne wgłębienie, rodzaj pasa oceanicznego, k tó ry dzieli sferoidę ziemską na dwie części—północną i połud­

niową.

Pom iędzy E u ro p ą a A fryk ą w idzim y mo­

rze Śródziemne, pom iędzy A zyą a A ustralią szereg mórz mniej więcej zam kniętych archi­

pelagu polinezyjskiego; wreszcie pom iędzy A m eryką północną a południow ą istnieje tylko nader wąski przesm yk Panam ski, A n ­ tyle zaś ledwie w ynurzają się z głębi, która dzieli oba kontynenty.

Otóż istnienie tego szczególniejszego wgłębienia, otaczającego cały glob ziemski, Green tłum aczy w pływ em obrotu dziennego ziemi dokoła osi, na k tóry geologbwie do­

tychczas nie zwracali należytej uw agi.

W czasach najodleglejszych, pierw otnych, kiedy m aterya globu ziem skiego była jesz­

cze zupełnie plastyczna, m usiała ona przy­

brać kształt sfery praw idłow ej, a raczej elipsoidy. N astępnie jednak, w m iarę w y­

tw arzania się skorupy i tężenia jej po­

wierzchni, k ształty czworościanu staw ały się coraz w yraźniejszem i i trzy w ystające w ierz­

chołki piram idy półkuli północnej coraz b ar­

dziej oddalały się od osi obrotu, części zaś sąsiednie z biegunem południow ym zbliżały

się ku niej. W yskoki północne, oddalając się od osi, zachow ały jednak pierw otną szyb­

kość linijną ruchu obrotowego, a zatem szybkość ich kątow a uległa znacznemu zmniejszeniu, t. j. mówiąc względnie, cofały się one ku zachodowi w stosunku do ruchu ogólnego ziemi od zachodu ku wschodowi;

przeciwnie zaś, lądy półkuli południowej, zachowując nadm iar szybkości kątow ej, prze­

suwały się k u wschodowi.

W takich w arunkach m usiała nastąpić no­

wa deform acya, jak b y skręcenie całości p i­

ram idy w płaszczyznie prostopadłej do osi obrotu, a stą d —zerwanie ciągłości pom iędzy częściami północnem i lądów a dalszym ich ciągiem n a południu. W ten sposób po­

wstało wgłębienie, które zajm ują dziś: mo­

rze Śródziemne, zatoka Perska, m orzeZundz- kie i zatoka M eksykańska, znacząc sobą wy­

raźnie ślady owego gw ałtow nego zerwania.

W tej samej okoliczności należy szukać przyczyny, dla której lądy półkuli południo­

wej, a mianowicie A m eryka południowa, A fryka południow a i A ustralia, są wyraźnie odsunięte ku wschodowi w stosunku do od­

powiednich lądów północnych.

Taką jest w głów nych swych zarysach teorya tetraedryczna Greena. Czyniono jej wprawdzie ten poważny, jak b y się narazie zdawało, zarzut, że ogół pom iarów geodezyj­

nych (tryangulacyjnych) stwierdza dowodnie sferoidalny, a nie tetraedryczny k ształt zie­

mi. Jednakże łatw^o się przekonać, że za­

rzu t ten jest tylko pozorny. W szakże geo- dezya określa k ształt ziemi tylko w stosun-

; ku do ogólnej powierzchni morza, przedłużo­

nej idealnie pod wyniosłościami k o ntynen­

tów i nie uw zględniając wcale głębi ocea­

nicznych. To też hic dziwnego, że w takich w arunkach pom iary stw ierdzają k ształt elip­

soidalny, k tó ry istotnie m usiałyby przybrać ciekłe m asy oceaniczne, pokryw ając całą po ­ wierzchnię bryły. T e o r y a zaś t e t r a e d r y c z n a

postępuje wręcz przeciwnie i, usuw ając zu­

pełnie obecność wody, m a w yłącznie na

W z g lę d z ie stałą skorupę ziemi, której zarysy w stosunku do powierzchni elipsoidalnej oceanu d a ł y b y się s t w ie r d z ić j e d y n i e drogą pom iarów niw elacyjnych, a nie t r y a n g u l a -

cyi.

Z drugiej strony łatw o możemy się prze­

konać, że potwierdzenie naszej tezy możemy

(12)

10S W S Z E C H Ś W IA T JVó 7 znaleźć rów nież w ty ch zagadkow ych ano­

m aliach działania siły ciężkości, któ re do­

strzegam y w różnych m iejscowościach zie­

mi. Jeżeli bowiem istotnie pow ierzchnia litosfery, jak tw ierdzi Green, posiada k sz ta łt elipsoidalny z niew ielką deform acyą tetrae- dryczną, to deform acya ta wobec innych w arnnków niezm iennych pow inna się uw y­

raźniać w różnicach stosunkow ego poziom u różnych okolic globu i spowodować odpo­

w iednie różnice w pom iarach siły przy ciąga­

nia, sprow adzonych do poziom u m orza, czyli zmniejszonych o siłę przyciągania m asy sta ­ łej, w ynurzającej się ponad pow ierzchnię oceanu. A więc, np., ponieważ w pobliżu wierzchołków te tra e d ru pow ierzchnia pod­

staw ow a poziom u (pow ierzchnia poziomu zero, czyli t. zw. geoida) stanow i pew ien występ ponad ogólnę elipsoidą norm alną geodezistów, przeto i przyciąganie dośrodko­

we m usi tu być m niejsze, a zarazem piono­

wa siły odśrodkowej stosownie się zwiększa, co stanow i podw ójny powód do tego, ażeby ciężkość isto tn a (czyli różnica obu pow yż­

szych czynników: siły dośrodkowej i odśrod­

kowej) stała się tu mniejszą, aniżeli ciężkość norm alna, obliczona dla elipsoidy na zasa­

dzie znanego praw a Olairauta. Otóż isto t­

nie w szystkie obliczenia siły ciężkości św iad­

czą zgodnie o pew nem jej zm niejszeniu się w okolicach w ielkich w yniosłości górskich, ja k np. w okolicach A lp i w H im alajach.

F a y e stara się w ytłum aczyć to zjawisko istnieniem w głębiach k o n ty n en tu wielkich przestrzeni próżnych, jakichś pieczar pod­

ziem nych, albo też przestrzeni napełnionych mniej g ęstą m ateryą. Nie zaprzeczając wca­

le możliwości w pływ ów tego rodzaju, przy­

puszczam y jednak, że zjaw iska zm niejszania się siły ciężkości dałyby się rów nież w y tłu- m aczyć tetraed ryczną deform acyą skorupy ziem skiej.

Jeszcze bardziej przekonyw ające kryte- ryum tetraedrycznej deform acyi pow ierzchni ziemskiej m ogłyby dać pom iary spłaszczenia globu n a półkuli południowej. W obec u k ła­

du wyskoków lądow ych i mniejszej ich ro z ­ ciągłości, spłaszczenie powinno tu być znacz­

nie mniejsze, aniżeli to, które obliczam y na podstaw ie bezpośrednich pom iarów łu k u po­

łudnika, dokonyw anych przew ażnie w śred­

nich szerokościach półkuli północnej. Do

wodów ty ch dostarczą nam praw dopodobnie pom iary południka, dokonywane obecnie kosztem rządu angielskiego od Przylądka do K airu w A fryce, i te, które przedsięw ziął rząd Stanów Zjednoczonych n a odpowied­

nim łu k u A m eryki południowej.

Pozostaje nam teraz wskazanie tego sto­

sunku, ja k i łączy teoryę tetraedryczną ze zjaw iskam i seismicznemi i w ybucham i wul- kanicznem i.

Zm niejszanie się objętości wewnętrznego ją d ra pod w pływ em ochładzania się m asy powodow ało w pierw szych stadyach rozwoju geologicznego deform acyę skorupy plastycz­

nej, następnie zaś jej pęknięcia. W strząśnie- nie, w yw ołane takiem zerw aniem rów now a­

gi w pew nym danym punkcie, powodowało, jak o następstw o bezpośrednie liczne falow a­

nia skorupy o różnych peryodach i am plitu ­ dzie (Zależnie od okoliczności), rozszerzające się we w szystkich kierunkach. N ajgw ałtow ­ niejsze z tych falow ań, a zarazem n a jb a r­

dziej niszczące, zanikają stosunkowo szybko skutkiem bezwładności m ateryi i dają się odczuwać tylko na dość ograniczonej prze­

strzeni dokoła głów nego ogniska; przeciwnie zaś, falow ania powolne rozszerzają się b a r­

dzo daleko z szybkościam i i napięciem, k tó ­ re zależą od stan u ciągłości i elastyczności pokładów .

W ten sposób następstw a działalności we- j w nętrznej globu dają się odczuwać, jak o sta­

łe zjaw iska falow ania powierzchni, a od cza­

su do czasu jako objaw y bardziej gw ałtow ­ ne, zw ane trzęsieniem ziemi.

Przez szczeliny, powodowane w skorupie, pow iada de L a p p a re n t w pięknej swej p ra ­ cy „T raite de geologie“, wydobyw a się we­

w nętrzna ciekła m asa globu i w ylewa się na zew nętrz w postaci law y. P rzytem od cza­

su do czasu gazy uwięzione, dochodząc pod ciśnieniem do odpowiedniej prężności, wy­

w ołują gw ałtow ne wybuchy; w innych znów przypadkach, ja k np. na w yspach Sandwich, m atery a w ew nętrzna bywa o tyle ciekłą, że nie zasklepia wcale otw oru studni, a w tedy odpływ law y odbyw a się stale i bez żadnych objaw ów w ybuchow ych.

Z daniem A rm an d a G autiera m asy gazów

i p a ry wodnej, k tó re pow odują w ybuchy

w ulkaniczne, pochodzą właściwie z e skał

krystalicznych powierzchni, doprowadzo-

(13)

W SZ EC H ŚW IA T 109 nycli do tem peratury żaru czerwonego sk u t­

kiem zetknięcia z płoiniennem i masami wnętrza.

A zatem w ybuchy wulkaniczne i trzęsie­

nia ziemi są to tylko następstw a konieczne zmian litosfery, spowodowanych przez sty­

gnięcie jąd ra wewnętrznego.

Objawy te, rzecz oczywista, m uszą po- I w staw ać przedewszystkiem w ty ch miejsco- I wościach, które uległy najw iększym deforma- cyom i skutkiem tego stanow ią przestrzeń najm niejszego oporu, a zatem najłatw iej pod­

legają wpływom destrukcyjnym .

A więc, mówiąc teoretycznie, trzęsienia i w ybuchy pow inny by się zdarzać najczęściej na kraw ędziach i u wierzchołków tetraedru, a szczególnie wzdłuż całej niziny między- k o n tynen taln ej, t. j. u brzegów mórz śród­

ziemnych, gdzie deform acya skorupy docho­

dzi do stopnia najwyższego.

W reszcie niew ątpliw e istnienie p rzy p ły ­ wów i odpływów w ew nętrznych, spowodo­

wane wspólnem działaniem słońca i księżyca, może również do pewnego stopnia przyczy­

niać się do zerw ania rów now agi stałej, szcze­

gólnie zaś w okolicach strefy zwrotnikowej.

Otóż szczegółowe- badanie fak tó w i pod tym naw et względem zgadza się zupełnie z wnioskami teoretycznem i. W iem y, że Hiszpania, W łochy, A lgierya, położone u wybrzeży m orza Śródziemnego, a potem archipelag Zundzki i Indo-O hiny na konty­

nencie azyatyckim , wreszcie zaś A m eryka środkow a i A ntyle, t. j. wszystkie bez w y­

ją tk u kraje, położone wzdłuż wielkiej w klę­

słości m iędzykontynentalnej, są klasycznem i krainam i najgw ałtow niejszych i p ow tarzają­

cych się najczęściej trzęsień i wybuchów w ulkanicznych. To samo niemal, jakkolw iek w m niejszym nieco stopniu, m ożnaby powie­

dzieć o kraw ędzi am erykańskiej tetrae d ru (Andy, K ordyliery), a także o Jap o n ii i wy­

spach Aleuckich, które stanow ią łącznik po­

między lądam i am erykańskim a azyatyckim . Analogiczne zjawisko widzim y na północy A tlan ty k u w w ulkanach islandzkich.

Reasum ując w szystkie powyżsae dane, dochodzimy ostatecznie do wniosku, że po­

w ierzchnia naszego globu, — czy istotny k sz ta łt jego je s t tetraedryczny, ja k się do­

myślać należy, czy też elipsoidalny,— nie jest jednakże pow ierzchnią stałą i niezmienną.

D rga ona wciąż i dysze, ja k ciało żywego organizmu. Trzęsienia jej i w ybuchy w ul­

kaniczne są to straszliwe głoski Baltazaro- we, to groźne napomnienie: „memento quia pulvis es!“—oznaki, które przypom inają nam w każdej chwili o znikomości rzeczy ludz­

kich, w skazując jako obraz przyszłości zlo­

dowaciałą powierzchnię księżyca—obraz zu­

pełnego spokoju i śmierci!

Paw eł Trzciński.

A K A D EM IA U M IEJĘTN O ŚC I W K R A K O W IE .

W Y D ZIA Ł M A TEM A TY CZN O -PR ZY R O D N ICZY . Posiedzenie z grudnia 1903 r. J)

(Dokończenie).

3) Czł. W itk o w sk i re fe ru je o p ra c y p. E s tr e i­

ch era p. t.: „O p u n k ta c h topliw ości tle n u i azo tu “ . A u to r oznaczył zapomocą aparatów , dokładniej w rozpraw ie opisanych, te m p e ra tu rę topliw ości tle n u i odpow iadające je j ciśnienie. T em p eratu ­ ra ta w ynosi — 227°, a ciśnienie 0 ,9 mm. W ana­

logiczny sposób oznaczył ciśnienia, o d p o w iad a ją­

ce te m p eratu rz e topliw ości azotu chem icznego i azotu atm osferycznego; w ynoszą one 9 3 ,5 nun

i 9 0 ,2 mm. Z astosow ując do ty c h d a t m etodę ek stra p o la cy jn ą R am sa y a i Y ounga, a u to r znalazł te m p e ra tu ry , odpow iadające ty m ciśnieniom , a m ianow icie — 2 1 0 ,2 4 ° i —210,4 7 "; s tą d w nio­

sek, że w pływ dom ieszki 1 ,7 0 g arg o n u do 1 0 0 g

azotu o bjaw ia się obniżeniem te m p e ra tu ry topliw o­

ści o 0 ,2 3 °. Na tej pod staw ie a u to r oblicza, że sta ła obniżenia p u n k tu topliw ości w ynosi d la azo­

tu 5 ,3 9 , a ciepło topliw ości 14,5 k a lo ry j. W koń­

cu a u to r sta ra się w y jaśn ić pow ody odm iennych nieco rez u ltató w pom iarów poprzednio dokona­

nych przez O lszew skiego, ja k o też przez F isch e ra i A lta.

4) Czł. A. W itk o w sk i p rze d staw ia p racę pp.

Jó z efa K ow alskiego i B runona Z danow skiego p. t.: „N ow a m etoda m ierzenia oporów płynnych i k ilk a je j zastosow ań".

M etody m ierzenia nieznacznych oporów e le k ­ trolity czn y ch zostały, ja k w iadom o, opracow ane bardzo gru n to w n ie, zwłaszcza przez K oh lrau sch a i B outyego. P rzeciw n ie, je że li m am y do czynie­

n ia z oporam i płynnem i znacznem i (np. takiem i, k tó re są rzędu 1 0 5 ohmów), m eto d y podobne za­

w odzą. Ż e je d n a k ciecze o przew o d n ictw ie nie- znacznem m ają nieraz w fizyce w ażną do o d eg ra­

!) W n. poprzednim b łę d n ie podano d atę po ­

siedzenia.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W dnie niedzielne ry bak na morze nie wyjeżdżał i pelikan pożywienia nie dostaw ał, do czego tak się przyzwyczaił, że w dnie te wcale się nie pokazyw ał

suw ając się niejednostajnie poprzez brzegi lataw ca, z pod jego płaszczyzny raz z praw ej, raz z lewej strony, w yw ołuje ciągłe w ahania naokoło jego osi.. Lecz

H ypoteza siły życiowej w ydaw ała się tak zgodną z faktam i, które tłum aczyć m iała, że nie w ahano się odwoływać się do niej jako do zasady w

Probow ano w praw dzie dojść do tego drogą pośrednią, uszeregow ując wszystkie ciała podług ich „czarności 11 i z zachow ania się rozm aitych prom ieni w

1859 B unsen i K irchhoff ogłosili swą m etodę analizy widmowej, któ ra odtąd stała się najdoskonalszym sposobem stw ierdzania obecności pierw iastków znanych i

G dy dotykam y się kulki ręką, usuw am y z listków nadm iar elektronów odjem nych, ładunek ich bowiem rozchodzi się teraz po naszem ciele i powierzchni ziemi, a

Na podstaw ie fak ­ tu, że wytworzenie się jej nie jest połączone ze zwiększeniem się obwodu jajka, Ziegler tw ierdzi, że nie może być uw ażana za jakiś

cznej części widma. Stąd wyprowadzić można wniosek, że podobnie wielka strata energii będzie m iała miejsce we wszystkich źródłach św iatła, w których ciała