• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

/ '

W arszawa, dnia 9 października 1904 r. Tom X X III.

T YGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P RZ YRODNI CZYM.

p i r a j n m u T A , » « 2

b c h ś w i

»

i a

» . . u w i r n u . b u

W W arsz a w ie: rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5. i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

SZC ZĄ TK I L U D Z K IE Z POD M ENTONY !).

Szczątki ludzkie przedhistoryczne znajdu­

ją się nieraz w tym sam ym pokładzie, co szczątki niektórych zwierząt, dziś już zupeł­

nie zaginionych z oblicza ziemi. W epoce szelleńskiej, gdy klim at w E uropie był go­

rący, współcześnie z człowiekiem żyły: H ipo­

potam, Rh i noceros M erckii— zbliżony, pom i­

mo braku wielkich siekaczy, do nosorożca z Indyi, Jaw y i S u m a try — oraz Elephas

• antiąuus — zaledwie różniący się od słonia indyjskiego. Podobieństwo ty ch zwierząt zam ieszkujących E uropę w epoce szelleń­

skiej z powyżej wym ienionem i m ieszkańcami krajów wschodnich może nasunąć nam myśl, że zwierzęta owe europejskie pochodzą ze wschodu.

Lecz daleko ciekawsze dla nas jest p y ta ­ nie, skąd się wzięli w E uropie współcześni tym zwierzętom ludzie z epoki szelleńskiej?

Nie możemy mieć naw et nadziei odnalezie­

nia ich przodków na ziemiach pliocenu euro­

pejskiego, gdyż wszelkie znaleziska, d oty­

czące człowieka trzeciorzędowego w E uropie jak dotąd, doprow adzały tylko do wniosków bardzo niepew nych. Więc, może, Europej-

: ) W e d łu g A lb e rta G au d reg o , 1’A nthropologie, 1 9 0 3 r.

czyk z epoki szelleńskiej pochodzi z jakiej innej części świata?

Schoetensack zwraca uwagę, że Pithecan- thropus, ten k ształt pośredni między m ałpą a człowiekiem, został znaleziony na Jaw ie i że m ałpy człekokształtne żyją na Jaw ie, Borneo i Sum atrze. Obecne poszukiwania, czynione w Patagonii, pozwalają przypusz­

czać, że w czasach daw nych istniał obszerny k o n tynen t południowy. Może więc czło­

wiek pierw otnie mieszkał na tym właśnie kontynencie? Aż do czasów o statnich nie został jed nak znaleziony żaden szkielet ludz­

ki, któryby pozwolił bodaj przypuszczać, że Europejczyk czw artorzędu pochodzi od czło­

wieka okolic południow ych. Dopiero szcząt­

ki ludzkie, odnalezione przez księcia Mona­

co, dostarczyły nam niejakich wiadomości w tym zakresie.

W czasie poszukiwań archeologicznych, w okolicy Baousse-Rousse, pod Mentoną, prowadzonych przez księcia Monaco, ze współudziałem księdza de Villeneuve, odkry­

to w tak zwanej „Pieczarze dzieci“ grobo­

wiec podwójny, budzący wśród badaczów wielkie zainteresowanie. W grobowcu tym, pochodzącym z czwartorzędu, znaleziono razem pogrzebane: szkielet starej kobiety i młodego mężczyzny. A lbert G audry za­

ją ł się opracowaniem czaszki młodego czło­

wieka, ponieważ uzębienie jej było lepiej za­

chowane.

(2)

642 W S Z E C H Ś W IA T JMś 41 R ozpatrując tę czaszkę widzimy przede-

wszystkiem, że górna część tw arzy w ykazu­

je czoło proste, właściwe rasom wyższym, część zaś dolna jest prognatyczna, podobnie ja k to widzimy u ludzi ras niższych. Przy- tem budow a obu szczęk je s t bardzo szczegól­

na: różnią, się one znacznie od szczęk E u ro ­ pejczyka współczesnego a zbliżają się n ato ­ m iast do szczęk A ustralczyka. "Wreszcie, szczęki m łodzieńca z g robu podwójnego, wązkością swoją, czyli nieznaczną rozw artoś­

cią łuku zębowego, zupełnie przypom inają u kształtow anie szczęk m ałpich.

Szczęka dolna eu ro p e jcz y k a w spółczesnego.

Szczęka dolna m łodzieńca z g ro b u podw ójnego.

Co do zębów —odznaczają się one swą wielkością. F a k t ten je s t w ażny z tego względu, że zauważono nieraz, iż człowiek o typie wyższym posiada zęby dziwnie małe w porów naniu do objętości czaszki. Poza- tem zęby u młodzieńca z g robu podwójnego są również bardziej sfałdowane, aniżeli u Europejczyka współczesnego. W praw dzie człowiek ten bjd jeszcze bardzo m łody—zęby przedtrzonow e nie w ypchnęły u niego jesz­

cze ostatnich trzonow ych m lecznych w szczę­

ce górnej, a zęby m ądrości pozostał)’ naw et uk ryte w obu szczękach: górnej i dolnej — m ógł więc, poprostu, nie mieć czasu zużyć j swych zębów. Tak, lecz przeciwnie, sfałdo- wania naszych zębów w w ieku analogicznym nie są nigdy tak silne, ja k to widzim y w rze- czonem wykopalisku.

W yżej w zm iankow any p rognatyzm szczę­

ki u m łodzieńca z grobu podw ójnego m usiał j znajdow ać się w pewnym związku ze stop- !

niem rozw oju języka. J e s t to kwestya wiel­

kiej w agi, gdyż język, który ludziom daje możność porozum iew ać się ze sobą, jest je ­ dnym z najw ażniejszych czynników rozwoju społeczeństwa ludzkiego. Bez niego żadna m yśl potężna i płodna, nie m ogłaby się nigdy rozpowszechnić wśród ogółu.

K w estya ta poruszana już była w rozpra­

wie A. G audrego „O D ryopithecus", gdzie autor ten zwraca uwagę na m ałą przestrzeń znajdującą się z przodu języka u m ałp kopal­

nych; a jednocześnie na rysunkach przedsta­

wiających D ryopithecusa, goryla, szym pan­

sa, oraz człowieka, stara się wykazać, że ce- ) chą charakterystyczną ust ludzkich je s t ob­

szerna przestrzeń z przodu języka, ułatw ia­

jąc a poruszanie się tegoż.

Otóż, porów nyw ając szczękę dolną gro­

bowca podwójnego nie tylko już ze szczęką człowieka białego, lecz naw et A ustralczyka, jesteśm y uderzeni jej zwężeniem w części przedniej, na poziomie zębów przedtrzono- wych i kłów.

Jednocześnie stw ierdzam y jej wysunięcie od ty łu ku^ przodowi, a natom iast cofnięcie podbródka. O ile tylko cecha owa nie jest czy­

sto indyw idualną, to staje się dla nas nader ważną, jako „objaw znam ienny niższości u stró ju “ danego osobnika.

W iem y bowiem, że w czaszkach ortogna- tycznych, jednocześnie z cofnięciem się szczęki ku tyłow i, zachodzi wysunięcie pod­

bródka naprzód. I nic w tem dziwnego, gdyż z chwilą, g d y zęby m ają mniej prze­

strzeni do rozrośnięcia się, język — mniej m iejsca do w ykonyw ania ruchów , podbró­

dek m usi się w ysunąć ku przodowi, by u s tą ­ pić m iejsca językow i. A więc, „wysunięcie podbródka jest cechą ras wyższych"; zaś

„cofnięcie tegoż—oznaką ras niższych".

Na poniżej umieszczonym rysunku przed­

staw ione są szczęki dolne: Na I - młodzieńca z grobu podwójnego, .Nl> I I —A ustralczyka i JMa I I I — francuza współczesnego. Porów ny­

waj ąc je, łatw o zauważyć kierunek pionowy podbródka u szczęk JS I i II, oraz w ysunię­

cie tegoż u szczęki AS III.

Łatw o teraz pojąć, że język człowieka z grobowca podwójnego m iał bardzo niew ie­

le przestrzeni wolnej do poruszania się ku przodowi.

Na zakończenie streśćm y raz jeszcze ce-

(3)

JSB 41 W SZ E C H ŚW IA T 643

chy charakterystyczne czaszki młodzieńca z grobu podwójnego.

I-o — Ł uk zębowy m ało otw arty.

II-o —Zęby większe i bardziej sfałdowane, niż u Europejczyków.

I I I - o —Podbródek pionowy, nie w ysunięty ku przodowi.

Dodać jed n ak należy, że wyżej streszczone badania, jako przeprow adzone na jednym tylko osobniku, nie m ogą jeszcze prowadzić do tw ierdzeń bez zastrzeżenia. Może z cza­

sem odkrycia innych badaczów pozwolą nam tw ierdzić na pewno, że ludność Europy m ia­

ła za przodków rasy niższe, zbliżone do ple­

mion dzikich, zamieszkujących dziś jeszcze A ustralię. Obecnie jedn ak m usim y poprze­

stać na przypuszczeniach.

K . Stołyhwo.

H ISTO R Y A P IE R W IA S T K Ó W .

(Dokończenie).

W r. 1859 B unsen i K irchhoff ogłosili swą m etodę analizy widmowej, któ ra odtąd stała się najdoskonalszym sposobem stw ierdzania obecności pierw iastków znanych i zarazem znakom itą m etodą do w ykryw ania nowych pierwiastków . Odkryciem swem uczeni nie­

mieccy zapoczątkowali nowy okres badań analitycznych, którego hasłem stała się nie­

znana przedtem dokładność i precyzya. Śm ia­

ło możemy uw ażać za epokow e—odkrycie metody, która ta k w ybitne piętno zostaw iła

na badaniach naukow ych drugiej połowy stulecia ubiegłego.

Analiza widmowa polega na własności pry ­ zmatów niejednakowego odchylania promie­

ni świetlnych różnych kolorów. Zwykłe białe światło, przechodząc przez pryzm at szklany, rozkłada się na pojedyńcze barwy, tworzące razem t. zw. widmo. Rozżarzone gazy nie dają widma ciągłego, lecz tylko pojedyńcze linie kolorowe, odpowiadające długościom fal wysyłanego przez gazy światła. Jeżeli więc do płomienia mało świecącego (niedają- cego światła), np. do płomienia palnika bun- senowskiego, wprowadzimy parę jakiegoś ciała, a specyalnie m etalu, to otrzym am y widmo składające się tylko z pewnej liczby linij kolorowych, błyszczących w tych m iej­

scach widma, które odpowiadają kolorowi linij. Linie te są stałe i niezmienne dla jednego i tego samego pierw iastku, odm ien­

ne jednak dla różnych pierwiastków. W sku­

tek tego, z charakteru widma, obserwując je w odpowiednim przyrządzie—w spektrosko­

pie—wnioskować można o obecności lub nie­

obecności danych pierwiastków. Jeżeli przez zabarwiony jakąś solą płomień przepuścimy białe, silne światło, to linie kolorowe zamie­

niają się na czarne i widzimy wówczas w spektroskopie t. zw. widmo absorpcyjne, t. j. pełne widmo słoneczne, przecięte w nie­

których miejscach liniam i czarnemi. Zjaw i­

sko to w ypływ a z faktu, że każdy kolor ab­

sorbuje promienie świetlne o tej długości fali, jakie sam wysyła.

Przez odkrycie zasady, że widmo każdego pierw iastku je s t dlań charakterystyczne, sa­

mo pojęcie pierw iastku zostało uposażone w jednę więcej, nieodłączną od siebie włas­

ność. P rzy pomocy spektroskopu odkryto w ciągu następnych kilkunastu la t pierw ia­

stki: rubid, cez i tal (w r. 1861); ind (1863);

gal (1875). Do niektórych z tych odkryć, ze względu na ich znaczenie teoretyczne, ja k również do dalszych zastosowań spektro­

skopu powrócim y jeszcze.

Teraz zaś wspomnieć należy jeszcze jednę cechę, charakteryzującą ciała proste: w artoś­

ciowość. Dawniej stosowano pojęcie to ty l­

ko do kwasów i zasad; np. kwas jest jedno,

dw u—lub trój zasadowy (t. j. wartościowy)

gdy jeden, dwa lub trzy atom y wodoru

w kwasie m ogą być zastąpione przez atom y

(4)

644 W S Z E C H Ś W IA T M 41 m etalu. W u rtz w r. 1869 rozciągnął pojęcie

wartościowości i na atom y ciał prostych.

Rzeczywiście zdolność łączenia się w zajem ­ nego atomów przedstaw ia stopniow ania i m o­

że służyć, jak o w ygodna zasada klasyfikacyi pierw iastków . T ak np. atom jednego p ier­

w iastku może się łączyć ty lk o z jednym a to ­ mem wodoru, atom drugiego z dwom a i t. d.

A by oznaczyć wartościowość jakiegoś p ier­

wiastku, należy go wprowadzić w związek z pierw iastkiem jednow artościow ym ja k np.

z wodorem lub chlorem. W artościow ość będzie określona przez ilość atom ów ciała prostego jedno wartościowego połączonych z jednym atom em ciała badanego. K ekule dowiódł, że w wielu zw iązkach atom ciała prostego nasyca część swej wartościowości łącząc się z innym atom em tegoż ciała p ro ­ stego. Zjawisko to spotykam y najczęściej w związkach węgla. W artościow ość nie je s t własnością niezmienną; d any pierw iastek może okazywać ją w rozm aitym stopniu względem innych pierw iastków , a n aw et i względem jednego i tego samego.

W idzieliśmy, że w X IX wieku, w n astęp ­ stw ie niestrudzonych badań, prow adzonych zapomocą coraz to now ych m etod analitycz­

nych, liczba pierw iastków znacznie wzrosła.

N aturalnym tego skutkiem była dążność do ich klasyfikacyi, t. j. podziału n a grupy;

tw orząc te ostatnie opierano się kolejno na analogii rozm aitych własności pierw iastków .

Je d n a z pierwszych prób b y ła uczyniona w r. 1814 przez T henarda. Ja k o uczeń i g o r­

liw y zwolennik Lavoisiera, zapatryw ał się on n a zjaw iska utleniania, jako na najw aż­

niejsze, i na rozm aitej skłonności do u tlenia­

nia się pierw iastków , jak o też na ich różnej zdolności rozkładania wody oparł swą kla- syfikacyę. Pom im o swej jednostronności oddała ona jed n a k nauce pewne usługi

Berzelius, stosownie do swych elektro-che- m icznych poglądów , dzielił pierw iastki na dwie kategorye: n a elektro-dodatnie i elektro- odjemne, podług tego jak i c h arak ter elektry­

czny posiadały związki pierw iastków z tle ­ nem. W odór był przezeń uw ażany za pier­

w iastek przejściowy, dodatnio-odjem ny. Ber- zeliusowi też zawdzięczam y in n y podział pierw iastków , k tóry się u trz y m ał do dziś dnia w chemii: jest to podział ciał prostych n a m etale i niem etale (metaloidy). Dość

tru d n o je s t przeprowadzić ścisłą granicę m iędzy tem i dw u grupam i. Przez „metale"

rozum iem y ciała obdarzone specyalnym ,m e- talicznym “ połyskiem , nieprzezroczyste i bę­

dące dobrem! przew odnikam i ciepła i ele­

ktryczności. M etaloidy zwykle nie posiada­

ją m etalicznego połysku i albo źle przewodzą elektryczność, albo też wcale jej nie przew o­

dzą. Jednakże podział ten nie m a w sobie nic bezwzględnego i znane są pierw iastki, k tó re m ożna zaliczyć ta k do jednej, ja k i do drugiej grupy.

D um as w r. 1828 w dziele „T raite de chi- rnie“ podał klasyfikacyę, k tó ra go przeżyła i k tó ra do dzisiaj jest osią wszelkiej klasyfi­

kacyi. Opierał się on na ogóle własności, które tw orzą „naturalne" rodziny czyli g ru ­ py pierw iastków . G rup tak ich je s t pięć.

Do pierwszej należy wodór; do drugiej: fluor chlor, brom, jod; do trzeciej: tlen, siarka, selen, telur; do czwartej: azot, fosfor, arsen;

do piątej: węgiel, bor, krzem. W odór stano­

w ił sam jednę rodzinę, gdyż był on wówczas uw ażany za przejście do metali. *)

D um as zauważył, że między ciężarami atom ow ym i członków jednej g rup y istnieją pewne specyalne stosunki liczbowe i że od­

powiednie ustosunkow anie ciężarów atom o­

wych pociąga za sobą takież ustosunkow a­

nie własności pierwiastków . Jeżeli nprz.

zwrócim y uw agę na chlorowce, pośród k tó­

ry ch ciężar atom owy w zrasta począwszy od fluoru, a kończąc na jodzie, to spostrzeżemy że wrszystkie własności chlorowców będą m iały swój najsilniejszy lub najsłabszy w y­

raz w fluorze lub jodzie; własności zaś chlo- j ru i brom u przedstaw ią się jako pośrednie

j

m iędzy własnościami pierw iastków krańco­

wych. Odpowiednio do tego dw a pierwsze pierw iastki tej g ru p y —fluor i chlor są gaza­

m i żółtemi, brom jest cieczą brunatno-czer- woną, a jod je s t ciałem stałem koloru praw ie czarnego. F lu o r łączy się z wodorem b a r­

*) Od czasu k ie d y D e w a r o trzym ał w odór w sta n ie ciekłym (p. w rz .— 25 2 ,5 °) w iem y, że ciecz ta je s t złym przew odnikiem elektryczności i że w y g lą d a ja k skro p lo n y tlen lu b azot, a nie ja k stopiony m etal. R ów nież zw iązki w odoru z m etalam i są ziem i p rzew odnikam i ciepła i e le k tr.

i n ie m a ją b y n ajm n ie j pozoru stopów . To w szy s­

tk o dow odzi, że w odór bard ziej zbliża się do

m etaloidów , niż do m etali.

(5)

No 41 W SZECH ŚW IA T 645 dzo energicznie, jo d zaś daje takie połącze­

nie z trudnością; clilor i brom zachowują się stosownie do ich charak teru przejściowe­

go. To samo m a miejsce z wielu innem i własnościami.

Spostrzeżenia te rozw inięte i rozszerzone posłużyły za podstawę, na której naprzód Newlands, a potem w r. 1869 Lotaryusz M eyer i Mendelejew (niezależnie od siebie) stworzyli układ peryodyczny pierwiastków . Zasadą układu tego jest, ja k wiadomo, że fi­

zyczne i chemiczne własności pierwiastków i ich związków są funkcyam i peryodycznem i ciężarów atom owych pierw iastków . U kład peryodyczny, k tóry system atyzuje wszystkie pierw iastki, wyznaczając każdem u z nich miejsce w edług jego ciężaru atomowego, wzbudził zarówno gorące zachw yty, ja k i su­

rowe kry ty k i. Na korzyść jego bowiem prze­

m awiają: że przedstaw ia on schem at n a d ­ zwyczaj dogodny, zwłaszcza pod względem dydaktycznym ; że służy za jeszcze jedno krytery u m dla spraw dzania ciężarów atom o­

wych pierwiastków; że pozwala nakoniec na przewidywanie odkryć nowych pierw iast­

ków. Z drugiej zaś strony znajduje się w niezgodzie z wielu odkryciam i chemii no­

wożytnej i niepodobna oprzeć się wrażeniu, że samo istnienie tego u k ładu obronione zo­

stało kosztem wielu niekonsekwencyj i sztucz­

nych dociągań do faktów .

Ogólnie biorąc, można powiedzieć, że sam układ peryodyczny nie je s t prawem; aczkol­

wiek własności ciał odpowiadają wogóle po­

łożeniu ich w układzie, to jednakże dające się zauważyć niew ytłum aczone niepraw idło­

wości każą przypuszczać, że głębsze, obfitsze, a dotychczas nieznane uogólnienie jest jesz­

cze możliwe.

Liczby wyrażające ciężary atomowe pier­

wiastków w zrastają, począwszy od najlżej­

szego—wodoru, nie stopniowo i regularnie, ale ze znacznemi często przeskokami. U kład zaś peryodyczny, n a mocy właśnie swej pe­

ryodyczności, w ym aga, że do jednej g rupy należą pierw iastki, których ciężary atom o­

we różnią się m iędzy sobą o pewne liczby oznaczone. W skutek tego układ zawierać m usi wiele miejsc pustych, t. j. obejmować takie pierw iastki, które nie zostały jeszcze odkryte. W chwili ogłoszenia system u skła­

dał się on z 63 ciał prostych i z 24 miejsc

oczekujących na zapełnienie. Mendelejew nie w ahał się przypuszczać istnienia w przy­

rodzie tych wszystkich nieznanych pier­

wiastków i przepow iadać z góry własności, jakiem i pow inny być obdarzone. F a k ty po­

tw ierdziły częściowo jego przypuszczenia.

O dkryty w r. 1875 gal w ypełnił lukę, która oczekiwała na pierw iastek, nazyw any przez Mendelejewa „ekaalum inium w. W łasności galu, ja k np. ciężar właśc., ściśle odpowiada­

ły przepowiedniom dla ekaalum inium . Tak zajęły przeznaczone dla nich zgóry miejsca:

skand (,,ekabor“), odkryty w r. 1879-ym rów­

nież ja k gal przy pomocy analizy widmowej i germ an („ekasilicium “) odkryty w r. 1886.

W rażenie tego ziszczenia się przepowiedni było wielkie; krytycznie się jedn ak zap atru ­ jąc, trzeba przyznać, że był to zapał zupeł­

nie nieuzasadniony. Odkrycia bowiem po­

wyższe przedewszystkiem nie były wcale w y­

nikiem peryodycznego usystem atyzow ania pierwiastków. Następnie, wiedząc (a było to ju ż przyjm owane oddawna), że własności pierw iastku zależą od jego ciężaru atom owe­

go i znając ten ciężar, możemy ju ż na tej za­

sadzie, a nie na zasadzie położenia pierw iast­

ku w systemie, wnioskować o jego w łasno­

ściach. Zdanie to zyskuje jeszcze na pewno­

ści, jeżeli zwrócimy uwagę, że wiele pier­

wiastków, odkrytych przez badania chemicz­

ne ostatniej doby, z trudnością tylko lub wcale nie można umieścić w systemie. Do takich np. zaliczyć trzeba metale ziem rzad­

kich, które z powodu m ałych różnic w cięża­

rach atomowych, mogłyby zajmować razem (w liczbie kilkunastu) jedno miejsce w ukła­

dzie.

Metale ziem rzadkich są to pierw iastki najm niej dotychczas zbadane; nie znam y do­

kładnie ich wszystkich A v ła sn o ś c i i nie wrie- my nawet, jak a jest ich liczba. Niewiado- mość ta w ynika stąd, że są one nadzwyczaj skąpo rozpowszechnione w przyrodzie i że przedstaw iają znaczne trudności wydzielania ich w stanie czystym. Rzec można, że sta­

nowią one osobny rodzaj pierwiastków, wy­

różniających się zasadniczo od reszty. Ody bowiem każdy ze zw ykłych pierwiastków posiada specyalne charakteryzujące go ce­

chy i właściwy m u ciężar atom ow y—metale

ziem rzadkich posiadają często praw ie jed n a ­

kowy ciężar atomowy dla kilku pierw iast­

(6)

646 W S Z E C H Ś W IA T JMŚ 41 ków i obdarzone są praw ie identycznem i

własnościami. A by wydzielić zw ykłe p ier­

w iastki w stanie wolnym, należy przezw y­

ciężyć powinowactwo chemiczne, któ re je łą ­ czy w związki z innem i pierw iastkam i; w ie­

my, że w niektórych razach je s t to rzeczą niełatw ą. Trudność w ydzielenia m etali ziem rzadkich polega na czem innem : oto związki ich w ystępują w naturze pom ieszane m iędzy sobą, a w szystkie praw ie odczynniki działa­

ją na nie w sposób jednakow y. Jed y n y m środkiem ich rozdzielenia jest uchwycenie jakiejś reakcyi chemicznej, w której w y stę­

pow ałyby różnice zachow ania się rozm aitych pierw iastków . Reakcyę te następnie stosu­

je się m etodą cząstkową (frakcyonow aną), co w ym aga długich i uciążliwych operacyj.

P ierw iastki te, które spotykam y zaledwie w kilku rzadkich m inerałach (sam arskit, ga- dolinit, ceryt i t. d.), podzielić m ożna n& g r u ­ pę ceru i gru pę y tru .

Pierw szą tworzą: wym ienione ju ż — cer i lantan; prazeodym i neodym —składniki rozłożonego w r. 1885 dydym u; w końcu—

odkryte w r. 1879—sam ar i decyp.

Do g rup y y tru należą: y tr, erb, yterb, holm, tul, skand, gadolin. Co do niektórych z ty ch ciał panuje niepewność, czy rzeczy­

wiście przedstaw iają one odrębne pierw iast­

ki; co do innych — są przypuszczenia, że przez dalsze badania dadzą się jeszcze rozło­

żyć. P od tym względem rozm aici uczeni są ze sobą w niezgodzie. A naliza widm owa, ! dająca zawsze stanowcze i dokładne w ska­

zówki, zawodzi tu ta j zwykle. T ak np. wie- ! le m etali z g ru py y tru , wj^kazując pew ne różnice pod względem chemicznym , dają zupełnie jednakow e widma. W . Crookes po­

daje dwie hypotezy dla w yjaśnienia tego dziwnego zjawiska. Przypuszcza, że, albo różnice chemiczne m iędzy poszczególnemi pierw iastkam i są ta k małe, że nig d y nie je ­ steśm y w stanie przeprow adzić całkow itego rozdzielenia; w skutek tego otrzym ujem y

j

wciąż widmo wszystkich pierw iastków ra-

j

zem. Albo też, różnice m iędzy tem i pier-

j

wiastkam i polegają tylko na rozm aitem u grupow aniu się atomów (ew entualnie jesz-

j

cze m niejszych cząstek) w molekule; gdy rozżarzam y p ary ty ch m etali w celu otrzy- j m ania widma, te różnice w w ew nętrznej bu ­ dowie znikają pod wpływem ciepła. W ogóle |

ziemie rzadkie przedstaw iają bogate, a nie­

w yczerpane jeszcze pole do badań, k tórych rez u lta ty m ogą poważnie wpływać na nasze poglądy na istotę pierwiastków .

Przechodzim y teraz do odkryć, związa­

nych rów nie ściśle, jak i wszystkie poprzed­

nie, z epoką w której zostały dokonane. G dy rozw ażam y bowiem odkrycia argonu i pier­

wiastków z jego grupy, staje nam przed oczami chemia z końca X IX wieku z jej ogromnem doświadczeniem, zdobytem w stu ­ letnich badaniach nowoczesnych, z jej ol­

brzym ią techniką doświadczalną, z in stru ­ m entam i chemicznemi pełnem i pomysłowoś­

ci i precyzyi: słowem, widzimy te wszystkie czynniki, bez których pomocy uchodziło naszym zmysłom wiele zjawisk, bez czego nie podejrzew aliśm y naw et istnienia gazu, którego kilkanaście litrów dziennie wciąga­

m y w płuca.

W r. 1892 lord R ayleigh zauważył, że azot w ydobyty ze związków chemicznych jest praw ie o 0,5$ lżejszy od azotu atm osferycz­

nego. W r. 1894 udało m u się z pomocą W . R am saya wydzielić z atm osfery nowy gaz — argon. A by tego dopiąć, należało usunąć zupełnie z pow ietrza tlen, azot, bez­

wodnik węglowy i wilgoć, co przedstaw iało znaczne trudności. W latach następnych, skraplając otrzym any gaz zapomocą pow ie­

trz a płynnego i destylując cząstkowo, wspo­

m niani uczeni wydzielili zeń jeszcze n astę­

pujące pierw iastki: neon i h el—bardziej lot­

ne od argonu, a następnie k ry p to n i ksenon mniej lotne, niż argon. W szystkie te gazy odznaczają się zupełną obojętnością chemicz­

ną: żaden z nich nie daje połączeń z innem i pierw iastkam i. Grdy oznaczono ich ciężary atom owe, to okazało się, że argon i jego to ­ warzysze nie zajm ą luk, istniejących w u k ła ­ dzie peryodycznym ; ale że tw orzą one razem now ą rodzinę pierwiastków , która może za­

ją ć m iejsce z boku tablicy układu, rozszerza­

jąc j ą tym sposobem.

P ierw iastek hel poznano ju ż poprzednio, zanim jeszcze został uznany za stały skład ­ n ik atm osfery; dodać należy, że odkryto go wpierw n a słońcu, a później dopiero na zie­

mi. A naliza bowiem widm owa nie ograni­

czyła się tylko do badania ciał rozpowszech­

nionych n a naszej planecie; sięgnęła ona

d ałej— w nieskończone przestrzenie wszech­

(7)

41 W SZECH ŚW IA T 647 świata, rozpoczynając od słońca. Badania

te opierały się n a zasadzie, że linie ciemne (z których 7 najw ażniejszych nazywam y li­

niam i Frauenhofera), przecinające widmo słoneczne, są w ynikiem pochłonięcia pew­

nych promieni św ietlnych podczas ich przej­

ścia przez pary odpowiednich pierwiastków.

Obecnie wiemy, że z naszych pierwiastków w skład atm osfery słonecznej wchodzą: tlen, węgiel, wodór, krzem i 36 metali. Te same mniej więcej rezu ltaty dały badania widm innych gwiazd; za jeszcze jedno zaś potw ier­

dzenie takiej jedności składu chemicznego wszechświata posłużyły liczne analizy m ete­

orytów.

Ale oprócz linij znanych nam pierw iast­

ków ziemskich, spektroskop skierowany ku gwiazdom wskazywał niejednokrotnie linie jeszcze nieznane. T ak np. podczas całkowi­

tego zaćm ienia w d. 18 sierpnia 1868 r., k il­

ku uczonych zauważyło w protuberancyacli słonecznych linie dwu nieznanych na ziemi piewiastków, które zostały nazwane helem i koronem. W r. 1882 widmo helu zaobser­

wowano podczas badania produktów w ulka­

nicznych W ezuwiusza. W r. 1895 W. R am ­ say znalazł hel w rzadkim m inerale—-klewei- cie. Następnie zauważono jego obecność w powietrzu, w ilości niesłychanie małej, za­

ledwie możliwej do dostrzeżenia.

Dość ciekawy je s t wogóle stosunek ilościo­

wy pierwiastków do siebie w dostępnych nam strefach. Otóż jeśli weźmiemy pod uwagę zbadaną część skorupy ziemskiej (najgłębsze wiercenia dochodzą do 16 hm), atm osferę i morze, to zaw artość procentowa w nich najw ażniejszych pierw iastków w y ra­

zi się następującem i liczbami:

Tlen 50# Ł) K rzem 2b%

Glin 7,3#

Żelazo 5,1#

W ap ń 3,5#

Magnez 2,5#

W odór 0,94#

W ęgiel 0,21#

Fosfor 0,09#

A zot 0,02#

Średni ciężar właściwy znanej nam części skorupy ziemskiej wynosi tylko —2,5; wo-

J) C. Winkler. Ber. d. d. Chem. Ges. 1902.

bec zaś tego, że ciężar właściwy całej ziemi rów na się—5,58, koniecznym je s t wniosek, że środek ziemi musi być napełniony pier­

wiastkam i o znacznym ciężarze właściwym, a więc m etalam i ciężkiemi. W niosek ten znajduje potwierdzenie w analizach meteo­

rytów , które w przeważnej części składają się z żelaza.

Teraz pozostaje nam tylko zająć się od­

kryciami, pod których w rażeniem żyje wciąż jeszcze świat naukowy. Chodzi tu oczywi­

ście o pierw iastki promieniotwórcze; je s t to kwestya, nad którą p racują obecnie setki uczonych—dzień każdy przynosi nowe tej pracy zdobycze;—trudno więc jest dokładnie ocenić olbrzym ią doniosłość badań, bu rzą­

cych taką zasadniczą podstaw ę naszych po­

jęć o pierw iastkach, ja k nierozkładność ato ­ mów.

Odkrycie zjaw isk promieniotwórczości spo­

wodowane zostało niesłusznem przypuszcze­

niem, jakoby ciała fluoryzujące były zawsze zarasem źródłem prom ieni rontgenowskich.

Becąuerel, wykonywaj ąc doświadczenia z flu- oryzującemi solam i uranu, spostrzegł, że w istocie w ysyłają one promienie, działające w sposób podobny do promieni X . Ale ści­

ślejsze badania przekonały go, że prom ienio­

wanie to zależne jest tylko od uranu zaw ar­

tego w solach, nie zaś od fluorescencyi tych­

że. H ypoteza więc o związku fluorescencyi z promieniowaniem upadła; natom iast przy­

jęto, że uran posiada atom ową własność w y­

syłania prom ieni szczególnego rodzaju, które nazwano prom ieniam i Becquerela. W krótce później spostrzeżono, że i to r posiada w łas­

ność powyższą.

P. Skłodowska-Curie, badając zdolność prom ieniow ania rozm aitych m inerałów, za­

wierających uran lub tor, spostrzegła zjaw i­

sko napozór dziwne: oto niektóre m inerały, ja k np. blenda smolista, chalkolit i inne, ob­

jaw iły nieoczekiwanie silne promieniowanie.

Zam iast bowiem promieniować z natężeniem stosownem do ilości uranu, ja k ą zawierały, okazywały aktyw ność silniejszą naw et niż u ran m etaliczny. Ten fa k t nasunął p. Skło­

dowskiej przypuszczenie, że m inerały wspo­

m niane zaw ierają w sobie niewielką ilość substancyi bardzo silnie promieniotwórczej, a odrębnej od u ran u i toru. B adania blen­

dy smolistej, przeprowadzone w kierunku

(8)

648 W S Z E C H Ś W IA T JST" 41 analizy chemicznej, uwieńczone zostały po­

m yślnym skutkiem : w g ru d n iu 1898 r. od­

k ryto w blendzie now y pierw iastek silnie prom ieniotwórczy, k tóry nazw ano radem . Dalsze prace państw a Curie i innych uczo­

nych doprow adziły do w ykrycia dw u jeszcze now ych pierw iastków radioaktyw nych: polo­

nu i aktynu. Zw iązki tych dw u pierw iast­

ków nie zostały jeszcze wydzielone w stanie czystym; co też przeszkodziło do oznaczenia ich ciężaru atomowego.

T ak więc liczba pierw iastków prom ienio­

tw órczych wzrosła do pięciu, z których trzy, lepiej zbadane, obdarzone są najwyższymi znańem i ciężaram i atom owem i (Ra = 225, Th = 233 i Ur == 239). Prom ieniow anie ty ch pięciu ciał je s t w yrzucaniem w prze­

strzeń drobnych ułam ków atomów; je s t to zjawisko tow arzyszące rozpadaniu się a to ­ m ów pierw iastków prom ieniotw órczych na cząstki mniejsze. Aby zrozum ieć znaczenie tego odkrycia, należy się nam cofnąć nieco wstecz, aby sobie uprzytom nić, jak rozw ija­

ły się w X I X wieku poglądy n a budowę m a­

teryi.

Teorya atom istyczna bowiem, na której opierał się cały gm ach chemii stulecia ubie­

głego, postaw iła nas wobec kilkudziesięciu rodzajów m ateryi, które łączą się m iędzy so­

bą w związki, ale m iędzy którem i niem a przejścia. Jed n e z nich są gazam i, inne sta ­ now ią ciecze lub ciała stałe; jedne są ogro­

m nie rozpowszechnione, inne w ilościach znikomych; jed n e —nieodzowne dla naszego życia, in n e —zupełnie dla nas nieprzydatne.

Mnogość pierw iastków i ten, pozorny p rzy ­ najm niej, brak łączności m iędzy niemi nie odpow iadały oczywiście system atycznym dą­

żeniom m yśli ludzkiej i nieraz też zadaw ano sobie pytanie, skąd właściwie pochodzi ta rozm aitość pierwiastków ?

Odpowiedzi brzm iały przew ażnie w duchu, że m aterya w istocie swej m usi być tylko je­

dna, że zaś różność pierw iastków praw dopo­

dobnie w ynika z różnic w układzie lub w ru ­ chach w ew nętrznych części atom ów.

W myśl powyższego P ro u t (1815) p rzy ­ puszczał, że atom y w szystkich pierw iastków są tylko konglom eratam i atom ów wodoru.

H ypoteza ta upadła, gdy się przekonano, że ciężary atomowe pierw iastków nie w yrażają

się w liczbach całych jeżeli ciężar atomowy w odoru przyjm ujem y za jednostkę.

N astępnym ważnym etapem w tem dąże­

n iu było stworzenie układu peryodycznego.

F a k t, że pierw iastki nie stanow ią odrębnych zupełnie światów, ale że przeciwnie są one jak b y ogniw am i jednego łańcucha, dowodzi wspólności ich pochodzenia. Poza pierw iast­

kam i przeczuw am y istnienie jakiejś pram a- teryi, której większa lub m niejsza zawartość nadaje pierw iastkom odpowiednie własności.

W yżej ju ż wspom inaliśm y o brakach ukła­

du peryodycznego; nie m ógł on też służyć za dowód jedności m ateryi. Nieco dalej po­

sunęły tę kw estyę obserwacye astronomiczne Lockyera. Uczony ten, badając widma róż­

nych gwiazd, spostrzegł, że gw iazdy świecą­

ce światłem białem (co dowodzi ich w yso­

kiej tem peratury) dają w spektroskopie prze­

ważnie linie w odoru i azotu. N atom iast wi­

dm a gw iazd, których tem p eratu ra je s t niż­

sza, w ykazują obecność wielkiej ilości pier­

w iastków , obdarzonych wysokim ciężarem atom ow ym , a więc metali.

N a zasadzie ty ch obserwacyj Crookes w y­

głosił hypotezę, w której przyjm uje, że nie­

gdyś, przed pow staniem m ateryi w obecnej

j

jej form ie (to jest w postaci pierwiastków) istn iała jednorodna pram aterya, któ rą nazy­

w a protylem . Z ochładzającego się stopnio­

wo protylu tw orzyły się, w edług Crookesa, atom y pierw iastków . Przy tem, im niższą była tem p eratu ra form acyi, tem cięższe tw o­

rzy ły się atom y. H ypoteza ta nie była zresz­

tą p o parta ścisłemi uzasadnieniam i i dlatego spotkała się z zarzutam i dość poważnemi.

Dow ody jedn ak na poparcie poglądu, że atom y m ogą się dalej rozkładać, nie dały długo czekać na siebie. Stwierdzono, że t.

zw. promienie katodalne, powstające podczas w yładow ań elektrycznych w pewnych wa­

runk ach , składają się z cząsteczek m ateryi;

otóż cząsteczki te (naładowane elektryczno­

ścią odjemną) posiadają masę daleko m niej­

szą, niż m asa atom u wodoru. Zostały one nazw ane elektronam i. Są wszelkie dane do przypuszczeń, że elektrony wszystkich pier­

wiastków są jednakow e; doszlibyśmy w ten sposób do ją d ra kw estyi, sprowadzając ja k o ­ ściową różność atom ów do ilości (lub może rozłożenia i ruchów ) elektronów składają­

cych atomy.

(9)

Ne 41 W SZ EC H ŚW IA T 649 Pow róćm y teraz do pierw iastków rad io ­

aktyw nych. Prom ienie, które się z nich w y­

dzielają, rozłożyć można na trz y grupy: p ro ­ mienie ot, p i f . Prom ienie [i je s t to ruch p ro ­ stolinijny elektronów , naładow anych elek­

trycznością odjem ną. Prom ienie a składają się z cząsteczek znacznie większych, niż elektrony: m asa ich zbliża się do m asy ato ­ mów w odoru; są one naładow ane elektrycz- j nością dodatnią. Co do promieni y, to —po­

dobnie ja k prom ienie rentgenow skie— „są to praw dopodobnie tylko zaburzenia w eterze m iędzyplanetarnym 1' 1).

Otóż, w edług hypotezy R uth erfo rd a i Sod- dego, atom y pierw iastków prom ieniotw ór­

czych podlegają sam oistnem u rozszczepianiu się; przytem z jednej strony zostają w yrzu­

cane w przestrzeń ułam ki atomów w postaci prom ieni a. i p, a z drugiej strony tw orzą się nietrw ałe atomy (t. zw. metabolony) nowych pierwiastków przejściowych. P ierw iastki te zbyt m ało są jeszcze znane, abyśmy mogli oznaczyć ich ciężary atomowe, istnienie ich jednakże nie podlega wątpliwości. Tor i rad przebiegają pięć takich faz rozkładu, uran tylko dwie i t. d. W rozkładzie toru, radu i aktynu jednem i z faz przejściowych są t.

zw. emanacye, pierw iastki prom ieniotw ór­

cze, posiadające własności gazów.

Nie zbadano jeszcze dokładnie, jak i jest ostateczny pro d u k t rozkładu. Mamy tylko dane co do radu: doświadczenia Ram saya i Soddego dowiodły, że em anacya z radu zamienia się powoli w h e l 2).

Musimy więc uznać za f a k t stopniowe rozpadanie się atomów cięższych na lżejsze;

różna je s t tylko szybkość takiego rozkładu.

Gdy bowiem em anacya z to ru znika po 87 se­

kundach, em anacya z ra d u —po 5 dniach 8 godz., polon — żyje około 16 miesięcy, ra d —około 1200 lat, a to r i u ran żyją około 1000000000 lat.

Jeżeli zjawisko rozkładu atom ów ciężkich jest powszechne i jeżeli nie odpowiada mu w naturze zjawisko odwrotne, to ostateczną form ą m ateryi m ogą być tylko elektrony w stanie wolnym.

Nasuwa się tu ta j mimowoli porównanie z energią wszechświata, k tó ra pozostając

') Chem. P o ls. 1 9 0 4 , M M 2 6 , 27.

2) . Com pt. ren d . 1 9 0 4 , 23.

niezm ienną w ogólnej swej wartości, prze­

m ienia się jednak stopniowo w mniej dla nas korzystną i dostępną formę energii cie­

plnej. Również m aterya, która jest może tylko odm ianą energii, przechodziłaby sto­

pniowo w promienie [3. Nie w yciągajm y je ­ dnak zbyt pospiesznie wniosków z danych niezupełnie jeszcze przestudyow anych.

Co do pierw iastków naszych,* to aczkol­

wiek nie m ogą one ju ż być uważane za nie­

rozkładne, w każdym jed n ak razie tw orzą odrębną klasę ciał, która jest pewną granicą dla rozkładności. Granica ta była dotych­

czas kresem chemii. Czy pozostanie nią na­

dal? N a to pytanie przyszłość dopiero od­

powie.

E . Trepka.

Z IX ZGROM ADZENIA

M IĘDZYNARODOW EGO KO NG RESU GEOLOGICZNEGO.

W ostatnim miesiącu zakończyło swe czyn­

ności dziewiąte kolejne zgrom adzenie Mię­

dzynarodowego K ongresu Geologów przez wydanie w d ruku sprawozdania z posiedzeń i wycieczek Zgromadzenia, odbytych latem ubiegłego roku w W iedniu i na obszarze mo­

narchii Austro-W ęgierskiej. Dwa okazałe tomy, zatytułow ane: „Congres Geologique International. Compte rendue de la I X Ses­

sion. Vienne 1903“, stanow ią dorobek litera­

tury, będącej m ateryalnym dowodem pracy Zgromadzenia.

G dy odczytuję ten dokum ent, szereg obra­

zów przesuwa mi się w pamięci, setki sylwe­

tek, ugrupow anych ju ż to na tle sali posie­

dzeń. już na tle urw isk górskich, stają mi, gdyby żywe, przed oczyma. Zda się czuję naw et tę dziw ną atm osferę swojskości, po- krewności ty lu dusz, tak obcych sobie napo­

zór ze względu na środowiska, które je wy­

dały i na strefy, pod którem i się ukształto­

wały. W czasach nacyonalizmu, kiedy w al­

ki na tle narodowościowem zaostrzają się do tego stopnia, że p row adzą—w parlam entach do oszczerstw i bójek, na wszechnicach, któ­

re się chlubiły tem , że wśród słuchaczów po­

siadają przedstawicieli najrozm aitszych na­

rodowości i części świata — do ograniczeń i

(10)

650 W S Z E C H S W IA T j Y o 41 praw w yjątkow ych dla cudzoziemców, w o­

bec szowinizmu, k tóry się rozw ielm ożnił tak w sztuce, ja k literaturze i w targ n ął naw et na łam y pism naukow ych, zrzeszenie m iędzyna­

rodowe, pow ołane do pokojowej w ym iany m yśli i do wspólnej pracy, m ającej być w y ­ razem dążeń i w yników zabiegu umysłowo- ści ogólno-ludzkiej w pew nym kierunku, jest zjaw iskiem do ty ła niezw ykłem , że ju ż przez to samo zasługuje na uwagę. W ostatniem zgrom adzeniu K ongresu nie m am y pierwocin tego nastroju, jak i ożywiał twórców tej in- stytucyi. Istniejąc od p iętn a stu la t K ongres m iał czas zdobyć pewne tradycye. K ażde z posiedzeń m a ju ż przekazane pew ne zadania i pewien zakres działalności. Nie są to tedy dorywcze zloty peryodyczne geologów św ia­

ta, ale system atyczne posiedzenia wciąż tej samej instytucyi, podlegającej pew nem u re ­ gulam inow i i ulegającej przem ianom tylko w drodze ewolucyi. Pomimo ciągłości, ja k ą nad ają in sty tu cyi—przekazanie zadań ze zgro­

m adzenia n a zgrom adzenie, udział uczestni­

ków z poprzednich posiedzeń, do R ad y Za- wiadowczej Zgrom adzenia wchodzi daw niej­

szy prezes jako rzecznik spójni i ciągłości zgrom adzeń oddzielnych.

Myśl zwołania Zgrom adzenia do W iednia pow stała jeszcze podczas pierwszego zgro­

m adzenia K ongresu w Londynie w r. 1888.

D la rozm aitych okoliczności w ykonanie tego projektu przypadło dopiero n a ro k ubiegły, dopiero bowiem w P etersburg u w r. 1897 de­

legat urzędow y z ram ienia A u stry i w ystąpił z oficyalnem zaproszeniem I X Z grom adzenia do W iednia. Ośm dotychczasowych Z gro­

m adzeń odbywało się z kolei w P aryżu , B o­

lonii, Berlinie, Londynie, W aszyngtonie, Z u ­ rychu, P etersb u rg u i pow tórnie w Pary żu .

Na 8 -em z kolei Z grom adzeniu, w P a ry żu w r. 1900, zapadła decyzya ostateczna. Do kom itetu tym czasow ego weszli: jak o prezes E. Suess, jak o sekretarz głów ny E. Tietze, jako sekretarze: II. Diener, E. Teller, A. Boem i jako członkowie: P. Becke, F . K arrer, A.

Riicker, G. Stache, F. Toula, G. Tscherm ak i F. Zechner, obrani na głównem zgrom adze­

niu geologów austryackich 10 -go czerwca 1900 r.

O rganizacya Zgrom adzenia została pow ie­

rzona kom itetow i wykonawczem u, do któ re­

go weszli: w skutek odmowy w ybranego j e ­

dnogłośnie prof. S u e s s a - E. Tietze jako p re­

zes, K. D iener jako sekretarz głów ny, czte­

rech sekretarzy, skarbnik i dziewięciu człon­

ków. Oprócz tego pow ołany został K om itet organizacyjny, do którego weszło 64 geolo­

gów austryackich.

Liczny ten zastęp uczonych m iał za zada­

nie zorganizować i poprowadzić szereg w y­

cieczek do ciekawszych i ważniejszych te re ­ nów geologicznych, w czasie od 5 sierpnia do połow y września, oraz zorganizować po­

siedzenia.

N a zapoznanie się z geologią k raju złoży­

ły się wycieczki: a) przed posiedzeniami, b) podczas i c) po posiedzeniach.

P rzed posiedzeniam i odbyły się wycieczki:

1) do terenu paleozoicznego Czech środko­

wych, 2 ) do cieplic i terenów wybuchowych czeskich, 3) do Galicyi, 4) do Salzkammer- g u t, 5) do Styryi.

Je d n ą z ciekawszych ze względu na roz­

głos, jak ie miejsca owe zdobyły tak w nauce, ja k wśród szerokich kół publiczności, była wycieczka do cieplic czeskich. E ger, F ran- zensbad, M arienbad, K arlsbad, Teplitz roz­

lokowane w kotlinie górskiej, będącej zapa- dliną tektoniczną, ju ż ziejące gazam i i wodą niem al wrącą, już wyrzucające z nieznanych głębi ogromne zapasy soli m ineralnych, po tem zwłaszcza, co pisał przed niedaw nym czasem E. Suess o pochodzeniu wód gorą­

cych, pociągnęły wielu.

Nie mniej ciekawy, a praw dopodobnie w ażny dla teoretycznego pojm ow ania T atr, b ył cykl wycieczek do Galicyi, który objął całe przedgórze K a rp a t od strony północnej, poczynając od M oraw a kończąc na Podolu G alicyjskiem , oraz T atry. Na cykl ten zło­

żyły się trzy wycieczki: 1 ) do obszaru węglo­

wego, okolic K rakow a i W ieliczki (trzydnio­

wa (8—10 sierpnia) prowadzili F ittin g er, prof. W. Szajnocha i prof. J . Niedźwiedzki.

2) Do obszarów naftow ego, piaskowca k a r­

packiego, paleozoicznego płaskow zgórza P o ­ dolskiego (siedmiodniowa 11—17 sierpnia) prow adzili: prof. W. Szajnocha, J . Grzybow­

ski, J . Holobek i M. Łom nicki. 3) Do ska­

łek karpackich i w T a try (7-dniowa 11— 17 sierpnia, czyli jednocześnie z poprzednią) prow adził prof. W . Uhlig.

K ra j tyle dziwny, ta k rozm aity pod w zglę­

dem geologicznym , tak rozm aite kopaliny

(11)

JSS 41 W SZ E C H ŚW IA T 651

zaw ierający w swem ionie, ja k węgiel k a­

mienny, sól kam ienną, ru d y żelazne, m ie­

dziane, ołowiane, cynkowe, jak naftę, wosk ziemny, wreszcie cały niem al tryskający już to solankami, ju ż szczawami, czy wodami siarczanemi, nie wielu jednak pociągnął. N a­

w et T atry, ten m isterny zabytek budow nic­

tw a przyrody, m iniaturow y w porów naniu z kolosami Alp, a tak wierny swej m acierzy—

pasm u alpejskiemu, nie zwabił zbyt wielu.

Co praw da, liczba uczestników została z gó­

ry ograniczona do 35.

Zresztą i inne wycieczki okresu przedpo- siedzeniowego, ja k do Salzburga i Salzkam- m ergutu, tak też i do S tyry i nie tylko pow a­

bu i stron ciekawych, ale i uciech tu ry sty cz­

nych nie są pozbawione, nie dziw więc, że uczestnicy Zgrom adzenia mniej więcej równo m iędzy te wycieczki się rozdzielili.

Niepodobna podzielić się wrażeniami, j a ­ kie się otrzym ało w tym czasie. M usiałbym opisywać zdumienie wobec rozm iarów Erz- bergu, góry na wysokość kilkuset metrów, obnażającej we wspaniałej paragenezie for- m acyę rud żelaznych, podziw dla mrówczej pracy pokoleń, poczynając od rzym ian, k tó ­ rzy rękam i naszych słow iańskich praojców łono ziemi tu obnażyli, przekazując na d łu ­ gie lata następcom drogi do skarbów kopal­

nych, a kończąc na dobie obecnej, kiedy czy to w salinach, czy w kopalniach węgla, kruszców, butach o światow ym rozgłosie, [ zawrotne głębie są penetrow ane okiem czło- j wieka, a potw orne m achiny służą do ujarz­

m iania żywiołów.

Niepodobna wyliczyć ty ch tysięcy spo- ] strzeżeń i wniosków, jakie nasuw ały się

j

wciąż z okazyi obracania się swobodnego, dla ułatw ień, jakie daje przynależność do K ongresu, wśród tylu przejawów prażycia ziemi.

Je st to niezawodnie najlepsza szkoła dla młodego geologa. Takiego udostępnienia trudno spotkać w innym razie. N adom iar je s t się w gronie ludzi, którzy swoim w y­

traw nym sądem, opartym na pracy m yśli niekiedy kilku dziesięcioleci, n a znajomości | tysiąca innych zjaw isk pokrew nych i a n a lo -.' gicznych, w prow adzają odrazu in medias res. Żadne studya książkowe nie przynoszą ta k krytycznego, a jednocześnie ta k rzeczo­

wego zapoznaw ania się. To też przed wszyst-

kiemi wrażeniami, jakie się krzyżują, gm a­

tw ając czy dopełniając, ponad dziwną m ie­

szaniną podziwu dla piękna przyrody, cieka­

wości dla jej zagadek i roznam iętnienia do odcyfrowania pam iętników przez nią w ło­

nie ziemi, w jej skorupie kreślonych pismem

| skamieniałości, minerałów, linij tektonicz­

nych, żwirów polodowcowych, góruje prze­

świadczenie m ocy pracy zbiorowej i dum a przynależności do zrzeszenia, którego nie waśni różnojęzyczność i strefa, która ziemię całą zamieszkiwa i około poznania tej ziemi I się jednoczy.

To też gdy spadli z gór, by dać sobie ren- dez-vous w przeddzień otw arcia posiedzeń, gdy w ypełnili sale restauracyi „V olksgarten:<

gwarem , dymem, brzękiem kufli, niktby nie powiedział, że tu się grom adzą ludzie, którzy się przedtem nigdy nie widzieli,-—zamieszku­

ją rozm aite półkule świata. Nie było też ce­

rem onialnych przedstawień, czołobitności i etykiety. „A to pan jest prof. X...?! Z upeł­

nie ipaczej sobie pana wyobrażałem! “ „Prof.

Y...!!! kelner! mocnego baw ara !...11

N azajutrz nastrój nieco spoważniał. Arcy- książe Reiner, J . E. H artel (m inister oświa­

ty), uroczyste przemowy... zwarzyło to nieco n a stró j!

Niewielu wprawdzie było na „otw arciu11.

Trochę m arynarek, nieco surdutów . „P rzy ­ byli tu ludzie dla pracy, festyny im są obce11, zdawała się mówić sala.

Dopiero na posiedzeniach sekcyj znowu zawrzało.

A trakcyą Zgrom adzenia i jego punktem ciężkości były dwie żywotne bardzo dla obe­

cnej doby geologii i wiele um ysłów absorbu­

jące — kwestye: łupków krystalicznych i płaszczowin (np. skałek, owych „lam beaux

| de recouvrem ent“, „nappes de charriag e 11 [ autorów francuskich, a niemieckich „Klip-

| pen").

Co do pierwszej kwestyi, zabierali głos I prof. F . Becke z W iednia, prof. van Hise z W isconsinu, prof. Term ier z Paryża, F. E.

Suess z W iednia, prof. A. Sauer ze Sztutgar- du, J . Sederholm, L. Mrazec.

W kwestyi płaszczowin prof. W. U hlig z W iednia, prof. M. L ugern z Lozanny, prof.

Toernebohm, B. W illers, F . Kossmat.

Oprócz tego ukartow ane było posiedzenie

| specyalne, poświęcone geologii Bałkan, gdzie

(12)

652 . W S Z E C H Ś W IA T A1" 41 przem aw iali prof. E. Tpula, V. Holber, prof.

J . Cvijić, G. Bukowski, E. K atzer, A. Plii- lippson.

Posiedzenia odbyw ały się co drugi dzień, by dać miejsce w przerw ach wycieczkom je ­ dnodniow ym w okolice W iednia. Pierw sze­

go dnia (20 sierpnia) po uroczystem zain au­

gurow aniu posiedzeń starczyło zaledwie cza­

su n a parogodzinną popołudniow ą konferen- cyę. N astępny dzień zajęła wycieczka do m iocenu wiedeńskiego. Dopiero tedy trz e ­ ciego z kolei dnia zostały w ytoczone ciężkie działa.

N a pierwszy ogień poszły łupki k ry sta ­ liczne.

Po spokojnie a w ykw intnie wygłoszonej przem owie prof. Beckego, w której wypo- '

wiedział swoje „credo“ teoretyczne co do isto­

ty łupków krystalicznych, opierając się na bogatym m ateryale m ineralogicznym i fizyo- graficznym i poglądach fizykochemicznych, powodzią spadła na słuchaczów barw na, elo- kw entna, w sposób oratorski zakrojona p rze­

mowa prof. Term iera o łupkach krystalicz­

nych A lp zachodnich. Z kolei w ystąpiły łu p k i średnioniemieckie, porów nanie pozaal- pejskich z alpejskiemi, łupki Stanów Z jedn o ­ czonych i wogóle A m eryki Północnej, w resz­

cie łupki E inlandyi i K a rp a t południow ych.

N astępny dzień przyniósł ilustracye do w ykładu prof. Beckego. Zwiedzano łup k i W aldviertlu.

W spaniała zaciszna dolina K am pu, u lu ­ bione miejsce letników w iedeńskich, w ypeł­

niła się stukiem m łotków, gw arem głosów w najrozm aitszych językach, zaznaczających sporne kw estye okrzykam i podziwu czy n ie­

spodzianki wobec okazałych apofizów je ­ dnych skał w innych...

24 sierpnia przyniósł batalię praw dziw ą.

P rzy g ry w k a do niej ju ż w T atrach zabrzm ia­

ła. T ektonika T a tr dostarczyła w ątku. T u zagrzm iały surm y bojowe. T ektonika fra n ­ cuska, orężna w parusetkilom etrow e sunięcia podziemne płaszczowin, w ydała walkę do­

tychczasowej koncepcyi fałdow ania na m iej­

scu. Prof. U hlig stanął n a stanow isku m iej­

scowych fałd i Ueberschiebungów, prof. L u- geon w barwnej, gorącej przemowie rozw ijał poglądy „charriageów “, opierając się na przykładach z A lp Szwajcarskich. D yskusya ożywiona coraz bardziej przechylać zaczęła

palm ę zw ycięstw a na stronę prof. Lugeona.

P rof. Heim, znawca Alp, ju ż na wstępie dy- skusyi zaznacza „Nasze nowsze drobiazgowe

| badania w okolicy G larus, wszystkie bardziej przem aw iają za Lugeonowym , niżeli za inne­

mi poglądam i".

P ostaram się z racyi T a tr bliżej zapoznać czytelników z tem, o co tu chodzi.

W dalszym ciągu w kw estyi płaszczowin z kolei zabrali głos: prof. H ang o płaszczo- winacli z 1’E m brunais i 1’Ubayo, F. K ossm at

| o przesunięciach na brzegu zachodnim rów ­ niny Laibach, Toernebohm o przesunięciach skandynaw skich, B. Willis o fałdach prze­

w róconych w St, Zjedn., G riesbach o „exotic blocks“ Chitichunu i okolicy B alchdhura w H im alayach środkowych. N astępnych dni wycieczki i posiedzenia sekcyi B ałkańskiej.

Oprócz tego u k ładają się wycieczki p ry w at­

nie.

Trudno istotnie o lepiej w tym względzie usytuow ane miejsce, niż W iedeń. W spania­

ły ze swą coraz to nowe panoram y roztacza­

jącą wężownicą kolei górskiej, pierwszego try u m fu techniki kolejowej, Sem mering, okazały Schneeberg, z którego roztacza się widok n a całą okolicę podwiedeńską Alp, tu ż nad m iastem panoszący się K ahlenberg, ulubione letnisko wiedeńczyków W aldviertel z zaciszną doliną K am pu, prującego teren całego kom pleksu łupków , w parę godzin dostępne wobec sieci kolei i kolejek daw ały wielce przyjem ny a nie pozbawiony wartości naukowej odpoczynek podczas czynności okresu posiedzenia, więżącego geologów w pobliżu W iednia. 27-go sierpnia nastąpiło zamknięcie posiedzeń i rzesza m iędzynaro­

dowa rozsypała się po terytoryum m onarchii, jak o uczestnicy wycieczek posesyjnych.

Ogółem z pośród 664 zapisanych na listę K ongresu staw iło się 393, z tych: z państw a austryackiego 123, niem ieckiego—87, pań­

stw a rossyjskiego—36, F ra n cy i—32, Stanów Zjednoczonych Am. P ó łn.—22, A nglii - 17, S zw ajcary i—14, W łoch— 6 . B yły reprezen­

tow ane i Indye i Ja p o n ia —3 i A m eryka P o ­ łudniow a,

N a posesyjny okres czynności K ongresu złożyło się 10 wycieczek:

1) do Alp Dolom itowych Tyrolu (siedmio­

dniowa);

2 ) zagłębie A dige w Tyrolu (7-dniowa);

(13)

AS 41 w s z e c h ś w i a t 653 3) do zachodniej części Taurów W ysokich

3 1 /Y n i— 7/IX ;

4) do części środkowej Taurów W ysokich 31 /Y III—7/IX ;

5) do Predazzo i Monzoni 9 /IX —16/IX;

6 ) do Alp K arnijskich i Ju lijsk ich 31/V III - 9 / I X ;

7) do terenu lodowcowego Alp a u stry ac­

kich (Steyr, Gm unden, Ischl, Salzburg, Ins- pruck) 3 1 /V III— 12/I X pod wodzą Pencka i Richtera;

8 ) dodatkow a do poprzedniej do terenu lo­

dowcowego A digeu 1 3 /IX —15/IX ;

9) do Dalmacyi 1 1 /IX —1 3 /IX —i wreszcie 10) do Bośni i Hercegowiny 1 /IX —10/IX . Oprócz tego W ęgierski K om itet Geologicz- zainicyował wycieczkę do W ęgier.

Dziwne były pożegnania w przeddzień wycieczek. „A, pan do X ... szkoda, a ja so­

bie obiecywałem pańską gawędę w wyciecz­

ce do...“ i z żalem rozstawali się dwaj nieroz­

łączni dysputanci: siwy z hiszpanką portu- galczyk i m łody o bujnej czuprynie skandy- nawczyk. A pan dokąd—wciąż brzm iało dokoła... „szkoda, ja się do innej wycieczki zaciągnąłem! do widzenia na przyszłym K on­

gresie!" i każdy unosił ze sobą szereg wspo­

m nień o m iłych znajomościach, zaw artych w przeciągu tego krótkiego, a tyle owocne­

go i tyle bogatego we w rażenia i myśli okre­

su należenia do międzynarodowej rodziny i chętnie podnosił rzucone m u słowa: do wi­

dzenia na przyszłym Kongresie.

J . Sioma.

K R O N IK A NA UKOW A.

— 0 ko hererach o p a rty c h na d zia ła n iu go­

rących tlenkó w m etaliczn ych . P rz e d dw om a la ty M. H ornem ann zw rócił u w ag ę na fa k t, że w arstw a tle n k u , um ieszczona pom iędzy pow ierz­

chniam i k o n ta k tu m etalicznego, n ad a je tem u o sta t­

niem u godną, u w a g i w rażliw ość nie ty lk o n a p rz e ­ chodzące przezeń fal p rą d u , lecz ta k że n a oscyla- cye elek try cz n e, k tó re d zia ła ją na k o n ta k t zdale- ka. P o d w pływ em ty c h oscylacyj k o n ta k t zaczy­

na w ykonyw ać d rg a n ia m echaniczne, k tó re moż­

n a usłyszeć za pośred n ictw em telefonu.

W dalszym ciągu ty c h b a d a ń ujaw niony zo­

sta ł go d n y u w a g i w p ły w w ysokich te m p e ra tu r n a zachow anie się k o n ta k tu . G dy części k o n ta ­ k tu są z tego sam ego m etalu, w ów czas ogrzanie w a rstw y tle n k u nie w y w iera znaczniejszego

w p ły w u na p rze b ie g zjaw iska; je śli je d n a k weźm ie­

m y k o n ta k t o różnych m etalach, to otrzym am y w te m p eratu rz e w ysokiej sk u te k bez porów na­

nia silniejszy.

A u to r otrzym ał ciekaw e w yn ik i, b ad a ją c zapo­

mocą g alw anom etru działan ie prom ieniow ania elektrycznego n a k oherer, złożony z pary : ołów — m iedź, przedzielonej w a rstw ą tle n k u . K o h erer ten , zachow ując się nao g ó ł jako an ty k o h erer, analogiczny z p ły tk ą S ch afera (k tó ra odspójnia się sam orzutnie), działał w pew nych w arunkach, ja k r u rk a B ran ly eg o , i odspójniał się je d y n ie w tedy, g d y w eń uderzano. J e ś li użyjem y telefonu zam iast galw anom etru, to n atężenie głosow e w zrasta silnie i szybko w raz z ogrzaniem k o n ­ ta k tu .

Z ja w isk tych nie można w ytłum aczyć hypotezą zm iany w w arto ści oporu; zdaje się, że trze b a tu przypuścić ta k ż e zm ianę w sile elektrobodźczej p rą d u term icznego.

(R . g. d. s.) S. B .

— 0 zagęszczaniu helu i wodoru przez w ęgiel d rze w n y . P rz e d kilkom a m iesiącami D ew a r stw ie rd z ił, że w nizkich te m p eratu rach w ęgiel d rzew ny pochłania ogrom ne ilości gazów, i zastosow ał to spostrzeżenie do w y tw arzan ia d a­

leko p osuniętych próżni, a n astęp n ie do oddziela­

nia najlo tn iejszy ch składników p ow ietrza bez s k ra ­ plania. W dalszym ciągu sw y ch poszukiw ań, te n sam badacz postaw ił sobie za cel: rozpatrzyć bliżej zachow anie się sw oiste w odoru i helu w obec w ęgla drzew nego, oziębionego do tem pe­

ra tu ry w rzenia w odoru.

W num erze 2 3 3 8 Chem ical N ew s znajdujem y k ró tk ie zestaw ienie otrzym anych w yników . Do dośw iadczeń słu ż y ły ru rk i spektroskopow e, sk ła ­ dające się z p a ry wałeczków , połączonych włos- k o w atą sz y jk ą i zaopatrzonych w e le k tro d y do przepuszczania p rą d u . N adto, do je d n eg o końca każdej ru rk i przy to p io n y j e s t w ązki k an ał szkla­

n y p row adzący do t. zw. k o n d en sato ra, czyli ko­

m ory w ęglow ej, m ieszczącej k ilk a gram ów w ęgla drzew nego.

N apełn iw szy je d n ę z ta k ich ru re k wodorem, a d ru g ą helem , D ew ar zanurzył ich kondensatory w naczyniu z ciekłym w odorem . P o u pływ ie m inuty w ru rc e, zaw ierającej w odór, pow stała próżnia ta k doskonała, że w szelkie p ró b y p rze p u ­ szczenia przez nią w yładow ania spełzły n a niczem;

w ru rc e z helem próżnia doszła do sta d y u m fosfo- rescencyi. U pew niw szy się ty m sposobem , Co do sam ego fa k tu pochłaniania helu, D ew a r n ap e ł­

n ił d w ie ru rk i gazem , pochodzącym z d w u roz­

m aitych źródeł, i zanurzył je w naczyniu z ciek­

łym w odorem , poczem, zm niejszając ciśnienie przez pom pow anie, doprow adził te n w odór do te m p e ra tu ry 15° bezw zględnych. W obu p rzy ­ pad k ach próżnia, o trzym ana w sk u tek okluzyi helu, b y ła ta k d okładna, że, a b y zobaczyć w y ła­

dow anie fosforyzujące, trz e b a było użyć cewki,

Cytaty

Powiązane dokumenty

W dnie niedzielne ry bak na morze nie wyjeżdżał i pelikan pożywienia nie dostaw ał, do czego tak się przyzwyczaił, że w dnie te wcale się nie pokazyw ał

suw ając się niejednostajnie poprzez brzegi lataw ca, z pod jego płaszczyzny raz z praw ej, raz z lewej strony, w yw ołuje ciągłe w ahania naokoło jego osi.. Lecz

H ypoteza siły życiowej w ydaw ała się tak zgodną z faktam i, które tłum aczyć m iała, że nie w ahano się odwoływać się do niej jako do zasady w

Probow ano w praw dzie dojść do tego drogą pośrednią, uszeregow ując wszystkie ciała podług ich „czarności 11 i z zachow ania się rozm aitych prom ieni w

G dy dotykam y się kulki ręką, usuw am y z listków nadm iar elektronów odjem nych, ładunek ich bowiem rozchodzi się teraz po naszem ciele i powierzchni ziemi, a

Gdy spółcześni Rom e de Lislea, K lapprota poza zbadanie samego objektu nie wybiegali, Usiłując tylko sform ułow ać sumę wiadomości 0 poszczególnych indywiduach

cznej części widma. Stąd wyprowadzić można wniosek, że podobnie wielka strata energii będzie m iała miejsce we wszystkich źródłach św iatła, w których ciała

cy, lam pie naftowej i gazowej jest względnie nizka, a ponieważ w dodatku prom ieniujący węgiel nie wiele się różni od ciała absolutnie czarnego, przeto