Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 1 18.
M ETEO RO LOG IA DYNAMICZNA.
(ZA STO SO W A N IE LA TA W C Ó W DO M E T EO R O LO G II ORAZ W Y N IK I TY CH B A D A Ń .)
H istorya zastosowania latawców do celów meteorologicznych i wogóle naukowych d a
je nam jeszcze jeden dowód, że pod pewnym względem nic niem a nowego pod słońcem;
prawie że każda idea kiełkow ała na wiele la t przed jej wcieleniem. W idocznie, rozwojem nauki rządzą te same praw a, które zauw aża
my w świecie organicznym ; pomimo w ysił
ków pojedyńczych, naw et genialnych jedno
stek, myśl lub idea rozwijać się i owocować nie może, o ile nie znajdzie w otoczeniu od
powiednich dla siebie w arunków .
Ju ż w latach 1747 i 1748-ym student uniw ersytetu w Glasgowie, Thom as Melwill, wraz z doktorem A leksandrem W ilsonem, powzięli myśl badania tem peratury wyższych w arstw atm osfery za pomocą latawców.
B rak miejsca nie pozwala mi przytoczyć bardzo ciekawego opisu tych doświadczeń, który można znaleźć w „Transactions of the Royal Society of E d iu b u rg h “. Yol. X P ar. II, pp. 279 —- 297, r. 1825. J a sam czerpię te dane z interesującej wysoce książki C. F . M arwina, prof. meteorologii w Stan ach Z je
dnoczonych p. t. „K itę experim ents at the
W eather B ureau“. Melwill, którego biograf nazyw a jednym z najw ybitniejszych stu den
tów, obdarzony dużym talentem m atem a
tycznym , wraz z prof. W ilsonem wielokrot
nie ponąwiali swe doświadczenia, puszczając latawce, związane sposobem tandem ow ym na stosunkowo znaczne wysokości, gdy nagła śmierć Melwilla przerw ała wysoce oryginal
ne doświadczenia. W ten sposób idea poży
teczna nie oblekła się w ciało, ponieważ ze
w nętrzne w arunki nie były jeszcze odpowied
nie do jej rozwoju; zamało posiadano wów
czas wiadomości o niższych w arstw ach atm o
sfery, aby można było się zająć badaniem wyższych; może, gdyby Melwill był żył d łu żej, siłą swego tale n tu pokonałby opór oto
czenia i przeprow adził swe doświadczenia na szerszą skalę, lecz wraz z jego śmiercią idea zapadła w wiekowy sen, z którego obudziły ją odpowiednie dla jej rozwoju w arunki. Na przestrzeni półtorawiekowej możemy zanoto
wać kilka sporadycznych przypadków zasto
sowania lataw ców do celów naukow ych. Po
m ijając ju ż zastosowanie latawców do b ad a
nia elektryczności atm osferycznej, co zapo
czątkow ał F ranklin, W . R. B irt 14 wrżóśnia 1847-go roku puszczał specyalnie skonstru
owane lataw ce w obserw atoryum w Key; za ich pomocą otrzym ał wiele danych o tem pe
raturze, szybkości w iatru, wilgotności wyż
szych w arstw atm osfery. Również adm irał Bach z okrętu „ T e r r o r p u s z c z a ł latawce
PRENUMERATA „WSZECHŚW IATA11.
W W arsz a w ie: rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
W arszawa, dnia 17‘lip c a 1904 r. Tom X X III. /
_____________ L
mT
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
450
W S Z E C H Ś W IA Tw celu otrzym ania te m p e ra tu ry wyższych w arstw atm osfery nad cieśniną H udsona.
A m erykański uczony E spy praw dopodobnie w roku 1837 czynił spostrzeżenia nad istn ie
niem w atm osferze prostopadłych prądów pow ietrznych, co ogłosił w swej książce p. t.
„Philosophy of S to rm s“: m ianowicie, pisze on, iż klub lataw cow y im ienia P ra n k lin a w Filadelfii niejednokrotnie skonstatowały że w te dnie, gdy tw orzą się szybko i licznie obłoki kolumnowe, lataw ce unoszone zostają zupełnie prostopadle przez wschodzące p rą
dy powietrzne. W e F rancy i w latach 1877 i 1878 H erve-M angor z la M anche puszczał lataw ce do wysokości pięciuset m etrów z a p a ratam i regiestrującem i, barom etram i, term o m etram i, hygrom etram i. Jeg o lataw iec był w stanie unosić od pięciu do sześciu k ilo g ra
mów. P race te wzbudziły wiele zaintereso
w ania. Szczególnie inż. ch. d u H auvel po
czynił study a nad projektem olbrzymiego lataw ca w agi do stu kilogram ów , lecz p ro jek t ten nie został wprowadzony w życie. R ów nież w 1880 roku na jednem z posiedzeń francuzkiego tow arzystw a aeronautycznego Jo b e rt jeszcze raz zwrócił uw agę n a możność meteorologicznego badania atm osfery za po
mocą lataw ców , na wyższość ich w poró
w naniu z balonam i, puszczanem i swobodnie, lu b też uwiązanem i. W 1884 roku, E. D ou
glas A rchibald w A nglii p o d jął całą seryę dośw iadczeń z lataw cam i, puszczanem i spo
sobem tandem ow ym , dla otrzym ania danych o kierunku prądów pow ietrznych, a także o tem peraturze i szybkości w ia tru na zna
cznych wysokościach. Specyalnym celem do- | św iadczeń było stw ierdzenie w zrostu szyb
kości w ia tru wraz z oddaleniem od po
w ierzchni ziemi. B y ły to zw ykłe lataw ce z ogonam i, połączone ze sobą sposobem ta n demowym, a do sznura b yły przyw iązane
janem om etry (wiatromierze) B iram a. W a rto zwrócić uw agę, że dopiero za in icy aty w ą sir W illiam a Thom sona pierwszy raz dla połą
czenia lataw ców z ziemią uży to stalowej stru n y zam iast konopianego sznura. O zna
czeniu tego udoskonalenia m ożna wniosko
wać ze słów A rchibalda, k tó ry tw ierdzi, że w ten sposób zdwojono moc, czterokroć zmniejszono wagę, dziesięćkrotnie zwężono sznur i o połowę zmniejszono koszty. Szcze
gółow e spraw ozdanie z tych badań m ożna
znaleźć w piśm ie „N aturę/1 vol. X X X III, r. 1 8 8 5 - 8 6 , p. 593.
Z powyższego krótkiego ry su historyczne
go widzimy, ja k powoli rozw ijała się i rosła
j
m yśl badania w yższych w arstw atm osfery za pom ocą lataw ców . Szczególnie, gdy w o stat
nich dziesiątkach ubiegłego stulecia m eteo
rologia, po uregulow aniu kw estyi badania niższych w arstw atm osfery za pomocą gęsto rozrzuconych stacyj m eteorologicznych, uzna
ła za niezbędne dla dalszego rozwoju zbada
nie wyższych w arstw oceanu powietrznego, siłą rzeczy pom ysłowość uczonych skierow a
ła się w celu znalezienia odpowiednich środ
ków po tem u. Na zjazdach m iędzynarodo
w ych m eteorologicznych rzucono projekt, k tó ry się w krótce urzeczyw istnił, jednoczes
nego m iędzynarodowego puszczania balo
nów dla zbierania danych meteorologicznych.
D okładniejszy opis wysiłków w tym kierun
ku m ógłby dostarczyć m atery ału do oddziel
nej pracy, ograniczym y się jedynie do poda
nia w ogólnych zarysach planu tych badań.
Z w ielkich ognisk k u ltu ry w regu larn ych odstępach czasu puszczano jednocześnie b a
lony, k tó ry ch osadę stanow ili uczeni, uzbro
jen i w odpow iednie a p a ra ty do pom iarów m eteorologicznych. N astępnie puszczano ta k zw ane balony-sondy z aparatam i samozapi- sującemi, których celem było wznieść się
j
m ożliwie wysoko nad pow ierzchnię ziemi.
Baloniki-sondy, zw ykle niew ielkich roz
m iarów , zaopatrzone w samozapisujące apa-
j
ra ty m eteorologiczne, przynosiły nam zapi
sy z najw yższych w arstw . Pom ysłow a b u dow a ty c h a p arató w zabezpieczała je od zni
szczenia przy spadku na ziemię; w ten spo
sób osiągnięto dane co do stan u atm osfery na wysokości do 16000 m nad poziomem m orza.
Posiad am y jeszcze trzeci sposób zbierania dan y ch m eteorologicznych w wyższych w ar
stw ach powietrza, a m ianowicie stacye m e
teorologiczne na wyżej wzniesionych p u n k tac h pow ierzchni ziemi. W tym celu po w stały tak zwane górskie obserw atorya m e
teorologiczne na szczytach gór. Do tego t y pu zaliczyć m ożna obserw atoryum na M ont- blanc pod kierunkiem uczonego V allot’a, a także liczne obserw atorya w Ameryce, k tó ry m n a u k a m eteorologii zawdzięcza w ie
le sw ych danych.
JSis 29 451 Lecz badania, prow adzone powyższeini
trzem a sposobami, okazały się niew ystarcza- jącemi; wysoka kosztowność ich, następnie niemożność codziennego i synchronistyczne- badania, co stanow i w arunek niezbędny dla meteorologii, pobudzały do szukania nowych dróg i sposobów. Poniew aż głów ną w adą latawców była ich niestałość, chwiej ność i brak równowagi, te braki w strzym yw ały uczonych od zastosowania lataw ców do ce
lów m eteorologicznych; przeto, gdy w roku 1890 W illiam A. E ddy z B ajonnny w sta nie Nowego Yorku, z zawodu literat, po ca
łym szeregu doświadczeń doszedł do ty p u tak zwanego lataw ca m alajskiego, k tó ry w zna
cznej mierze był wolny od wad powyższych, widzimy natychm iastow e zastosowanie tych latawców do celów m eteorologicznych, przy
czem, jak to zwykle bywa, w ostatnich cza
sach, A m eryka otw orzyła drzw i dla postępu.
Jednakże musim y zwrócić uwagę, że pierw sze doświadczenia już z m alajskim i lataw ca
mi były wysoce uciążliwe i trw ały nie mniej niż cztery lata, zanim otrzym ano rezultaty zadowalające. J e s t to istotną zasługą W a
w rzyńca Rotcha, pp. H eim a C laytona i Fer- gussona, którzy przez trzy lata, niezrażeni przeszkodami, robili doświadczenia na nie- zbadanem jeszcze polu naukowem . W ysił
ki te i rezultaty zostały ogłoszone przez tychże uczonych w zbiorowej pracy p. t.
„Exploration of the A ir by m eans of k ites“.
W trakcie tych badań nowe udoskonalenie latawców nadało sprawie jeszcze pom yśl
niejszy obrót; mianowicie, W aw rzyniec H ar- grave z Sydneyu, w A ustralii ogłosił na kongresie aeronautycznym w Chicago pod
czas w ystaw y powszechnej 1893 rok u szcze
góły budowy lataw ca swego w ynalazku.
L ataw iec ten, zw any lataw cem komoro- wym H arg rav e’a, posiada tyle zalet, że nie
zwłocznie zwrócił uw agę uczonych, którzy, m ając ta k cenny środek pomocniczy w ręku, zastosowali go do swych celów. I oto „W ea- th er B u re a u “ w Am eryce w 1895 roku zarządza cały szereg przedw stępnych do
świadczeń nad latawcam i, a następnie roz
rzuca po całem terytoryum Stanów Z jedno
czonych sieć obserwatoryów, uzbrojonych w latawce, i w ten sposób otrzym uje co
dziennie liczne zapisy o stanie wyższych w arstw atm osfery. Nic dziwnego przeto, że
uczeni w starej Europie, m ając w yraźne do
wody pożyteczności ekscentrycznej na pierw szy rzu t oka idei, poszli w ślady Ameryki.
Obecnie, praw ie we wszystkich krajach po
siadam y ju ż obserw atorya ta k zwane aero- nautyczno - meteorologiczne. W e F ran cyi p. L. Teisserenc de B ort założył obserw ato
ryum w Trappes (dep. Seine et Oise). R e
zultaty, otrzym ane w tem obserwatoryum, były kilka razy referow ane w Akadem ii nauk. Następnie w A ustryi p. Hugo Nokel użył lataw ca swego pom ysłu do przeprow a
dzenia badań meteorologicznych na pewnej wysokości nad powierzchnią ziemi. Szcze
gólnie w Niemczech widzimy znaczny roz
wój badań tego rodzaju. W Alzacyi i L o ta ryngii dr. Hergesell z „Meteorologisches L an d esin stitu t“, następnie prof. Koeppen z H am b urga—są kierow nikam i stacyj, które codziennie zbierają dane o stanie powietrza w wyższych jego w arstw ach. Lecz najbo
gatsze niew ątpliw ie jest obserw atoryum , znajdujące się pod Berlinem; kierow nicy te go ostatniego: prof. A ssm ann i A rtu r Berson (ostatni 'ro d e m z Galicyi), w roku ubiegłym otrzym aliza swe prace od Holenderskiej A ka
demii N auk wielki złoty m edal imienia Buys- Ballota; w edług zdania Akademii, prace te przyczyniły się najwięcej do postępu me
teorologii z pomiędzy ogłoszonych w prze
ciągu ostatnich la t dziesięciu. W Rosyi, dzięki wysiłkom p. N. Demczyńskiego, rów nież pow stały dwa podobne obserwatorya.
Z wszystkich tych punktów codziennie pu
szczane byw ają latawce, które, do niedaw na służyły jedynie dla zabaw y dzieci, a obe
cnie pom agają nam w poznaniu praw , rzą
dzących zjawiskami, zachodzącemi w ocea
nie powietrznym .
Przystąpm y do opisu m etody postępowa
nia przy zbieraniu danych meteorologicz
nych. K ażde obserw atoryum aeronautyczno- meteorologiczne m usi posiadać: po pierwsze, odpowiednie latawce, następnie, a p a ra ty sa- m ozapisujące i po trzecie, odpowiedni koło- wrot, zwykle poruszany przez motor; służy on do ściągania latawców na ziemię. O 8-ej rano następuje wypuszczenie pierwszego la
taw ca z odpowiednio przym ocowanym apa
ratem samozapisującym . W celu spraw dze
nia dokładności ap aratu samozapisującego,
przed każdem wzniesieniem trzym am y me-
452
W S Z E C H Ś W IA TJSfi 29 teo ro g raf podczas 15-tu m in u t na powierz
chni ziemi i zapisy, otrzym ane w ten sposób spraw dzam y z zapisam i stałych aparatów stacyjnych.Podobnież, po spuszczeniu meteo- ro g rafu na ziemię, przez pewien czas zapisu
jem y dane o stanie atm osfery w celu po w tórnego spraw dzenia z ap aratam i obserwa- toryjnem i. Z początku puszczam y lataw iec zupełnie wolno, w celu uniknięcia szkodli
wych dla a p a ra tu w ahań, następnie rozw ija
nie d ru tu z bębna idzie dość szybko z kilku- m inutow em i przestankam i na wysokości 300, 600, 1000, 1500 i 2000 m; n astępne przestan ki są robione tylko co tysiąc
to.
Poniew aż zapisy m eteorologiczne d ają nam zwykle: kierunek w iatru, jego szybkość, wil
gotność, ciśnienie barom etryczne, wreszcie tem peraturę, niełatw o było zbudow ać skom plikow ane przyrządy tak lekkie, aby mógł je unosić z łatw ością latawiec.
Sam ju ż m eteorograf M arvina, k tó ry po
trafił połączyć w szystkie te a p a ra ty w jedn ą całość, w a rt jest uw agi, gdyż zastępuje on w zupełności czterech badaczy, a waży zale
dwie l x/ 2 leg. Samo się przez się rozumie, że in stru m en ty te są samozapisujące.
W ysokości, jak ie osiągnięto, są w istocie uderzające. T ak np. 19 w rześnia r. 1897 m eteorograf wzniósł się nad poziom obser
w atoryum w Blue-H ill (obserw atoryum Ro- tsc h ’a) na wysokość 2821 m. Na końcu li
ny były um ocowane dwa lataw ce ty p u H ar- g rav e ’a o powierzchni 3,35 m 2 i 3,85. n<2;
wzdłuż zaś liny w odstępach 500, 1500, 2500 i 5000 m, było um ocow anych 5 innych lataw ców tegoż ty p u , każdy o pow ierzchni 2,13
Mi2.Całkow ita długość rozw iniętego d ru tu w ynosiła 6300 m, co ważyło 27 kg, a ciągnienie lataw ców wynosiło 45 do 68 kg.
W dniu 15 października osiągnięto jeszcze znaczniejszą wysokość, a m ianow icie 3379 m nad poziomem obserw atoryum . Rozwi
nięto w tedy również 6300 m d ru tu , a cią
gnienie dochodziło do 68 kg. W znoszenie trw ało 2 godz. 12 m inut, a 2 g. 20 m. u p ły nęło, zanim ściągnięto lataw iec na ziemię.
Ciekawe również je s t to, że praca, w y datk o w ana w tym celu, wynosiła nie mniej niż 157 650 kilogram om etrów .
26-go sierpnia 1897 roku jed en lataw iec o pow ierzchni 8 m2 osiągnął wysokość 3685
m ,a 28-go lutego następnego roku dotarto
de wysokości 3802 m. Podczas kongresu aeronautycznego w czasie wszechświatowej w ystaw y paryskiej 1900 roku W aw rzyniec R o tch w interesującem spraw ozdaniu podał do publicznej wiadomości szczegóły i histo- ryę prac w obserw atoryum na Blue-Hill:
dośw iadczenia te były przeprowadzone przez pp. R otcha, Claytona, F ergussona i Sweet- lan d a po otrzym aniu subwencyi od „Sm ith- sonian In stitu tio n “ , wziętej z legatów H op
kinsa.
Średnia wysokość wzniesień za pomocą la
taw ców w 1900 r. w ynosiła 2704 m powyżej poziomu morza, którego poziom jest niższy od poziomu wspom nianego obserw atoryum o 190 m. Z trzydziestu wzniesień dwanaście przechodziło 1000 m, dziesięć 2000 m, sześć 3000 m i dw a 4000 m. 21-go lipca 1900 r.
osiągnięto najw yższą w owym czasie wyso
kość 4815 to, czyli 4625
mnad poziomem ob
serw atoryum . D nia tego użyto kolejno 6 la
taw ców , puszczonych sposobem tandem o
w ym , i rozw inięto 6850 «/ d rutu. Ciężar całkow ity, unoszony w pow ietrzu, wynosił 55 kg. W aw rzyniec R otch w yraził wówczas n a
dzieję osiągnięcia wysokości 5000 m , co też w krótce urzeczyw istnił.
W e Francyi, w obserw atoryum w T rap- I pes, osiągnięto praw ie te samą wysokość.
U doskonalenia, wprowadzone od owego cza
su w budowie latawców H arg ravea przez prace C. F . M arvina i innych, dają n a dzieję osiągnięcia jeszcze lepszych rezulta-
| tów .
Opis powyższy w yjaśnia nam , dlacze
go do puszczania ty ch lataw ców należy używ ać kołow rotu parowego: nie jest ła tw o rozw inąć i naw inąć 7000 m d ru tu, szcze
gólnie gdy ciągnienie dochodzi czasami do 100 naw et kq. Rys. 1 przedstaw ia nam w ła
śnie diagram aty, otrzym ane podczas jednego z wzniesień. Prócz dynam ografu, kołow rot zaopatrzony je s t również w przyrząd au to m atyczny, zapisujący ilość rozw iniętego d ru tu oraz smarowacz, pokryw ający d ru t cienką w arstw ą tłuszczu, co m a na celu zabezpie
czenie d ru tu od rdzaw ienia i p rzerw ania g dyż zachodzą od czasu do czasu wypadki u rw an ia się latawców, co nie jest wcale po
żądane dla badaczy. Pom ijając już lukę w zbieraniu obserwacyi oraz możliwość zni
szczenia kosztow nych aparatów , lataw iec
M 29
w s z e c h ś w i a t453 z długim , często na 2 —- 3 Jan, drutem ,
wlecze, się długo; przedstaw ia przeto dość znaczne niebezpieczeństwo dla ludzi, któ
rych spotyka po drodze; d ru t może czasem
na w tym celu z najlepszej stali, byw a ró ż nej grubości, zależnie od siły w iatru i od ilo
ści puszczonych latawców; średnica jej m ie
rzy od 0,7— 1,1 m ilim etra; w ytrzym uje ona
R y s. 1.
D ia g ra m a ty , o trzym ane na B lue-H ill podczas jed n eg o z w zniesień.
obwinąć i wlec spotkanego człowieka lub zwierzę. Lataw iec taki zwykle przebiega przed spadkiem na ziemię do 20 lim w po
w ie trz n o ile był wysoko wzniesiony, jednem słowem, przedstaw ia rodfzaj latającego przy
rządu. S tru n a stalowa, używ ana do łącze
nia lataw ca z ziemią, specyalnie wyrabia-
obciążenie 150 kg na jeden m ilim etr kw adra
towy, a przeciętna w aga' kilom etra takiego d ru tu wynosi 4,2 kg. D ru t ten naw ijam y bardzo równo na duży bęben, na którym m o
żna pomieścić do 12 000 m.
W Berlinie, kołow rot, zbudowany przez
fabrykę Otona Lilienthala, zmarłego b ad a
454
W S Z E C H Ś W IA TJSTa 29 cza w kw esty ach aero-dynam icznych, p o ru
szany je s t za pom ocą elektryczności. W y starczy raz być obecnym przy wzniesieniu się ty ch dużych latawców, k tó re ze skompli- kowanem i przyrządam i u latu ją w pow ie
trze, aby przejąć się szacunkiem dla lu dzi, podejm ujących ciężkie zadanie w prow a
dzenia nowej nauki na nowe tory.
*
**
(DN)
B . Orłowski.
D E . S T E F A N R A B A U D .
R O ZW Ó J PO JĘ Ć TERATO LOG ICZNY CH ; EM BRYOLOGIA ANORM ALNA.
(Dokończenie).
IV.
Pom ijając niektóre sprzeczne i w yjątkow e w yniki doświadczeń powyższych, oświadcza
m y się w prost za pierw otną obojętnością blastomeronów.
W niosek to bardzo w ażny, lecz niedosta
teczny. Dotychczas staraliśm y się w b ad a
niach dośw iadczalnych zastąpić jedne bla- stom erony przez drugie, ta k aby ostateczny w ynik rozw oju pozostał bez zm iany. Z dą
żaliśm y ustaw icznie do otrzym ania zawsze jednego i tegoż samego procesu, bez wzglę
du na rozm iary zaburzeń, w prow adzanych sztucznie do tworzącego się ustroju; chodzi
ło nam o przekonanie się, czy m ożna bez końca zamieniać pom iędzy sobą cegiełki bu
dującego się ciała zwierzęcia. O ile byśm y zwrócili uw agę na najm niejsze, zachodzące przytem zboczenia — odpowiedź m usiałaby być koniecznie przeczącą.
Teraz należy się spytać, w jak im stopniu pierw otna obojętność rozw ojow a blastom e
ronów wyłącza pojęcie przedustaw ności.
Możliwem jest, że owa przedustaw ność, nie istniejąca dla szczegółów rozw oju, istnieje dla jego całości; że ja jk o w rozw oju swym m usi zawsze odbyć jed n ę i tęż sam ą drogę, dojść do jednego i tegoż samego celu, bez względu na środki, jakiem i się w spraw ie tej posługiw ać będzie. Czyż nie jest możliwem, że epigeneza jest tylko w zględną, że ustrój posiada jakąś równowagę w ew nętrzną, od
której zależy w sposób konieczny następczość faz m orfologicznych, określających dla k aż
dego poszczególnego zróżnicow ania—pewien stosunek, postać i miejsce?
Obojętność rozwojowa blastom eronów m a znaczenie wówczas tylko, gdy jest bezwzglę
dną, t. j. o ile w pływ ać na nie m ogą wszel
kie możliwe czynniki zew nętrzne, nie krępo
wane żadnem i niezależnemi od tych czynni
ków „koniecznościami w ew nętrznem i“.
W e w szystkich przytoczonych wyżej b a
daniach doświadczalnych zm ienianą była tylko ilość rozw ijającej się substancyi żywej, lecz jej konstytucya chemiczna i fizyczna po
zostaw ała wciąż nienaruszona. Środowisko zew nętrzne pozostaw ało również bez zm ia
ny; nic więc dziwnego, że ogół w ystępują
cych w tych w arunkach procesów rozw ojo
w ych nie odbiegał zbytnio od schem atu zwy
kłego, norm alnego przebiegu przejawów za
rodkow ych w danych grupach zwierzęcych.
T ak więc doświadczenia te stanow ią tylko krok pierwszy, zbliżający nas do rozw iązania zagadnień zasadniczych.
D la poznania całej rozciągłości owej obo
jętności pierw otnych plastyd zarodkowych, dla oznaczenia w artości następujących po sobie stadyów rozwoju, dla rzeczywistego rozstrzygnięcia wiecznego sporu pomiędzy teoryam i epigenezy i preform acyi, — należy w pływ ać n a procesy rozwojowe w sposób zupełnie odm ienny, należy starać się o je dnoczesne zmienianie nietylko procesów m e
chanicznych, w ystępujących w rozw oju,—
lecz i procesów histologicznych.
Poszukiw ania z zakresu em bryologii po
równawczej w ykazują, że zarodki zwierząt, pochodzących od wspólnego pnia, nie w je dnakow y sposób dochodzą do stadyUm ga- struli, o ile znajd ują się w w arunkach nieje
dnakow ych. Można, co praw da, zarzucić, że podobieństw a ustrojów tu samo nie w y star
cza, że obserwacye nasze polegają na prostem porów nyw aniu i nie przedstaw iają ścisłości doświadczenia. Z arzu t ten jednak upaść m u si z chw ilą, gdy uda się nam zmodyfikować sztucznie ten lnb ów m om ent rozwojowy, np. procesy g astrulacy jne—u zarodków pe
wnego określonego gatunku.
Szym kiewicz otrzym ał gastrulacyę drogą delam inacyi zam iast inw aginacyjnej — u pe
w nych m ięczaków brzuchonogich, przez do
W SZ EC H ŚW IA T
455 dawanie niektórych soli m ineralnych do śro
dowiska, w którem rozw ijały się te zarodki.
Tak samo O. H ertw ig przez działanie siły od
środkowej zmusił jajk a ziemnowodnych do gastrulow ania podług typu, właściwego g a
dom. G urw itsch w yw ołał w takichże jajkach zmiany analogiczne - um ieszczając je w roz
tw orach soli litu.
I więcej jeszcze: możliwem jest wykazanie i tu w sposób nader jask raw y zależności pro
cesu gastrulacyjnego od w pływ ów zew nętrz
nych—przez zaham owanie zupełne jego prze
biegu; a przecież gastrulacya uw ażana jest powszechnie za bardzo ważną fazę m orfolo
giczną. H erbst wykazał, że, poddając jajk a szkarłupni działaniu roztworów soli lito wych różnych koncentracyj,m ożna przeszko
dzić inw aginacyi gastrulacyjnej. Larw y, tworzące się z jaj tak ic h —przedstaw iają się jako „egzogastrule“.
W ym ienione powyżej zdobycze embryolo- gii doświadczalnej m ają doniosłość olbrzy
mią: możemy n a ich podstaw ie tw ierdzić ostatecznie, że w puklenie się gastrulacyjne nie jest bynajm niej procesem „przedustaw - n ym “, lecz że zależy bezpośrednio od różnic w napięciu środow iska zew nętrznego i za
wartości w ew nętrznej blastuli.
Równolegle do ty ch zm ian n a tu ry m echa
nicznej, widzim y tu jeszcze i inne, świadczą
ce o tem, że i procesy różnicow ania się za
rodków zależą również od wpływów środo
wiska, odbyw ając się kosztem dowolnych elementów histologicznych, zawsze odpo
wiednio do działania czynników zew nętrz
nych, a wcale nie podług „rów nowagi ko
niecznej “, któraby prow adziła stale do okre
ślonych procesów histogenetycznych. W isto cie: roztw ory różnych substancyj - w szcze
gólności chlorku lito w e g o - w yw ołując izo- tonię środow iska zew nętrznego z wewnętrz- nem, zacierają różnicę pom iędzy n iem i,— dla
tego też nietylko listek w ew nętrzny egzoga- struli różnicuje się dalej, lecz—wbrew owym własnościom odziedziczonym —przyłącza do siebie kom órki, wchodzące zazwyczaj w skład listka zewnętrznego. To rozrastanie się en- toderm y zachodzi w stosunku prostym do stopnia koncentracyi roztworów soli litowej.
W przypadkach krańcow ych ektoderm a by wa sprowadzoną do niezm iernie małej okoli
cy, znajdującej się na biegunie górnym po
twornej larw y.
Bezwątpienia, nie wszystkie kom órki ek- toderm iczne zm ieniają się w ten sposób przy pierwszem zetknięciu się z roztw oram i lito- wemi; niektóre z pom iędzy nich opierają się naw et stanowczo ich działaniu. Niema w tem nic dziwnego; bowiem w najdokładniej n a
w et prow adzonych doświadczeniach nie mo
żemy ujednostajnić zupełnie środowiska ze
w nętrznego—z w ew nętrzną zaw artością za
rodka: nie możemy uniknąć oddziaływ ań specyalnych przypadkow o i z zewnątrz tylko działać mogących, jako to ruch, uderzenie i t. p. Zresztą doświadczenia powyższe znaj
dują swój kres przyrodzony w chwili, gdy nie można dalej ju ż zwiększać koncentracyi roztw oru bez obawy zabicia zarodka.
Próby G urw itscha z jajam i ziemnowod
nych doprowadziły do wniosków analogicz
nych. I tu ta j bezsprzecznie odbywa się roz
ro st nadm ierny entoderm y, prowadzący do zmian morfologicznych, rów now ażnych tw o
rzeniu się egzogastruli.
To, co się tycze gastruli, stosuje się rów nież i do stadyów dalszych, pomimo w zrasta
jącej wciąż złożoności u stroju zarodka, dzię
ki której jednorodne pierw otnie środowisko wew nętrzne różnicuje się na pewną seryę w tórnych środowisk wew nętrznych, o swois
tych cechach zarówno mechanicznej, ja k che
micznej natu ry. Tylko, że b adania doświad
czalne są dalej ju ż niezm iernie utrudnione, i —przynajm niej na te ra z —nie możemy od
działywać na stadya dalsze z zupełną pewno
ścią, nie możemy określić ściśle, w jak i spo
sób mianowicie pow stają w ytw arzane tu przez nas modyfikacye rozwoju. Pom im o to dane embryologii anorm alnej stw ierdzają do
wodnie, że i znacznie później po za okresem gastrulacyjnym — stosunki m echaniczne i roz
mieszczenia histologiczne norm alne nie są na ogół zjaw iskam i jedynie możliwemi i ko- niecznemi. Znam y ju ż dziś znaczną ilość anorm alnych procesów rozwojowych; wie
my, że w spółdziałają one czasem ze sobą
w ten sposób, że dzięki im w ytw arzają się
nowe „sposoby rozw oju”. A w każdym z tych
sposobów możemy się dopatrzeć doskonałej
rów now agi i harm onii; gdybyśm y je tylko
jedne widzieć i obserwować m ogli—n iew ąt
456
W S Z E C H Ś W IA TJM® 29 pliw ie uw ierzylibyśm y, że są one w yrazem
przedustaw ności koniecznej. A tym czasem te odm ienne sposoby rozw oju są jedynie w y
razem specyalnych stosunków pom iędzy d a nym ustrojem i środow iskam i w tórnem i, utw orzonem i z ogólnego środow iska p ier
wotnego. N ajm niejsza zm iana, zachodząca w jednem z tych środowisk, odbija się w n et n a w szystkich innych, a za ich pośrednic
tw em i na elem entach żyw ych zarodka; za
wiązki organów zjaw iają się z zupełnie od- m iennem i cechami, różnicow ania odbyw ają się n a innych zupełnie podstaw ach, to zacho
dzą w pewnych okolicach, to znów nie w i
dzim y ich gdzieindziej; w zrost u staje lub w zm aga się dziwnie...
Tak więc zarówno stosunki m echaniczne, ja k i różnicowanie się histologiczne w roz
w oju zarodkowym, i to w najw cześniejszych już stadyacli, zależą od w pływ u czynników zew nętrznych. O ntogenia nie jest k ierow a
n a przez żadną proporcyonalność przedusta- wną, przez żadną rów now agę w ew nętrzną, podlegającą rzekomo nieuchw ytnem u dla zmysłów naszych wpływowi. Nie tylk o ze w szystkich kom órek g astru li m ogą pow stać jaknajrozm aitsze narządy przyszłego zw ie
rzęcia zależnie od w pływ ów zew nętrznych, lecz różnicow ania się owe nie zależą i od ilo
ści rozw ijającej się substancyi żywej. R oz
wój zarodka jest epigenezą ciągłą, od p o czątk u aż do końca, w najbardziej szerokiem tego słowa znaczeniu. Jeżeli więc ustaw icz
nie widzimy, że w obrębie pew nych g a tu n ków pow tarzają się jedn e i też sam e postacie i procesy rozwojowe, św iadczy to jedynie o jednakow ości wpływów zew nętrznych, działających podczas rozwoju. L ekkie w a
hania, zachodzące w owych czynnikach ze
w nętrznych, w yw ołują nieznaczne w ahania w postaci sam ych zarodków; te w ahania za
rodkow e należą do dziedziny em bryologii norm alnej; różni autorow ie, a szczególniej M ehnert (1896), W eber i B uv ig n ier (1903) kładli nacisk na tak ie w ahania indyw idual
ne, w ykazując, że różne t. z w. norm alne za
rodki jednego i tegoż samego g a tu n k u nigdy nie są identyczne.
Głębsze m odyfikacye środow iska, w któ- rein się rozwój odbywa, pow odują i głębsze zboczenia w postaci i sposobie różnicow ania się zarodków. Zboczenia te zasadnicze — p o
zostaw iają swój ślad i w organizacyi postaci dojrzałych.
V.
R ozw ażania powyższe, osnute na w yni
kach em bryologii anorm alnej, prow adzą nas do określenia praw dziw ego znaczenia i w ar
tości biologicznej zjaw isk potworności.
Gzyż nie m am y praw a porów nyw ać form potw ornych do różnych postaci zoologicz
nych? Czyż nie stw ierdzam y pom iędzy tem i form am i różnych rozbieżności rozwojowych tak znacznych, że niezm iernie tru d no jest odtw orzyć w ygląd owej postaci pierw otnej, z k tó re jb y się dały wyprow adzić wszystkie in ne, pochodne? Rozbieżność postaci zoologi
cznych stoi w oczywistym zw iązku z głębo- kiem i zm ianam i w środow isku zewnętrznem , stw ierdzonem i niejednokrotnie przez geolo
gię. Z m iany te, bądź stałe, bądź przelotne, w yw ierały w pływ niezaprzeczony na istoty żywe, m odyfikując ich przejaw y życiowe.
P odług wszelkiego praw dopodobieństwa, ulegać takim zm ianom wpływów zewnę
trzn y ch i przystosow yw ać się do nich m usiały ustroje, jeszcze nie wykształcone ostatecznie, a przynajm niej ustroje, niezbyt wysoko zróżnicowane. Osobnik o bardzo wyróżnicow anej organizacyi może się zmie
niać w zakresie niezm iernie słabym: narzą-
| dy je g o w ykształciły się ostatecznie, czynno- I ści u staliły się. Bezw ątpienia, tkan k i odna
w iają się ustaw icznie, elem enty tych tkan ek m ogą zm ieniać się w pewnym stopniu, za
leżnie od now ych czynników, lecz zm iany te nie zawsze m ogą stale iść w parze z nowe- mi, zmienionem i W ymaganiami środowiska.
U strój dorosły, postaw iony oko w oko z w a
runkam i, zupełnie od zw ykłych odmienne- mi - zacznie się rozpadać, stanie się chorym . Może się stać i niekształtnym , lecz ta nie- i kształtność nie będzie szczególną postacią rozwojową. Przystosow ania się ustrojów do
rosłych mogą być bardzo nieznaczne, a zm ien
ność ich—bardzo powolna.
O dw rotnie — u stroje rozw ijające się, lub wogóle niezbyt zróżnicowane, ulegają w całej pełni wpływom zew nętrznym , i to w stopniu tem silniejszym , im m łodszą lub mniej zróż- nicow oną je s t dana istota.
N ie ulega wątpliwości, przynajm niej są
dząc z tego, co dziś możemy stwierdzić, że
JSfi 29
W SZ E C H ŚW IA T457 w minionych okresach historyi ży cia—tego
właśnie rodzaju przystosow ania zachodzić m usiały, że tą mianowicie drogą pow stały niektóre typy zoologiczne. T y py te, zawdzię
czające swój początek silnemu oddziaływ a
niu środowiska, rozm nożyły się następnie obficie. Z pom iędzy postaci, od nich po
chodzących, jedne, rozw ijając się w środowi
sku takiem samem, przechowały postać ro
dzicielską, inne, podlegając powolnym zm ia
nom środowiska, pod działaniem specyal
nych czynników, dały początek typom w tór
nym. Tą drogą z postaci pierwotnej w yła
niają się form y bardzo urozm aicone, coraz to bardziej różniące się pom iędzy sobą, a je dnak przechowujące niektóre cechy, świad
czące o ich wspólnem pochodzeniu. Ogół ich przedstaw ia zasadnicze grupy, m ające cechy wspólne w przebiegu rozw oju osobni- kowego i w szczegółach budow y anatom icz
nej. Ten to mianowicie fa k t tłóm aczym y przez określenie teleologiczne „planu budo
wy “.
Lecz obok osobników, które rozm nażają się ustawicznie, zdołały się bowiem przysto
sować do wszelkich zmian, zachodzących w środowisku — widzimy istoty niepłodne, lub rozm nażające się w stopniu słabym, nie
w ystarczającym dla zapewnienia im stałej przyszłości Bez względu na przyczynę tej bezpłodności m usim y stw ierdzić fakt, że po
stacie tak ie pozostają jakby wyodrębnione z pośród swych współistot; samo to w yodrę
bnienie tw orzy z nich ty p y odbieżne, anor
m alne—są to „pot wory “. Mimo to, dzięki ju ż swemu pochodzeniu, te istoty anorm alne mają takież same znaczenie biologiczne, jak i wszystkie inne; różnią się one tylko swą nieznaczną liczebnością, a bardzo być może.
że niewiele brakow ać mogło niektórym z po
między nich — do stania się przodkam i po tężnej gałęzi postaci nowych.
T ak więc to, co zwykliśm y nazyw ać sta
nem norm alnym , przedstaw ia tylko pewien przypadek szczególny, pew ną jedn ą postać, która ostać się zdołała z pom iędzy wielu in nych form możliwych. P ostać „norm alna11 zawdzięcza swe znaczenie jedynie ilości oso
bników, w jakiej się nam ukazuje, a bynaj
mniej nie swym cechom charakterystycz
nym. Błędem byłoby przypuszczać, że isto
ty norm alne są postaciam i koniecznemi, je- i
dynie możliwemi pomimo wszelkich zmian, które zajść mogą w w arunkach zewnętrznych bytu. Stany anorm alne życia ukazują się wszak w postaciach zupełnie odmiennych, wyjątkow ych, ja k w yjątkow em i były w arun
ki, co je powołały do życia, a mimo to mają one znaczenie olbrzymie. Dowodzą nam one niezmiernej plastyczności m ateryi ożywio
nej, jej zdolności zmieniania się, przeistacza
nia; wykazują, że Postać jest nieodłączną od Istoty, że stanow i ona w ynik konieczny wpływów środow iska i reakcyj ze strony ustroju na w pływ y te.
Obecnie odbiegliśmy już daleko od zasa
dniczej m yśli S tefana G eoffroy Saint-Hilai- rea, dla którego rozwój zarodkowy polegał na koniecznem wrypełnianiu pewnego planu, i dla którego spraw y teratogenetyczne były objawem niedokształcenia lub przekroczenia postaci zarodkowych. Na miejsce tej idei—
niewątpliwie wielkiej, lecz niesłusznie uw a
żanej za ostateczną i rozstrzy gającą—należy obecnie postaw ić pojęcie o wielości rozwo
jów osobnikowych wraz ze wszystkiemi jego konsekWencyami. Pojęcie to jest w prost tłó- maczeniem dokładnem faktów nowych; za
wiera się w niem przeświadczenie o istnieniu
„embryologii anorm alnej “, o ściśle określo
nej dziedzinie zjawisk, nie wykluczającej mo
żliwości procesów w strzym ania rozwoju lub rozwoju nadm iernego. Przystosow anie się polega często na zmienności ilościowej; jaki zaś proces prowadzi ku tem u — to już jest rzeczą uboczną.
VI.
W yw ody powyższe możemy tedy streścić w następujący sposób:
„Teratologia, czyli embryologia anorm al
na, jest nauką o wszelkich sposobach możli
wych, jakiem i odbywać się może rozwój ustrojów, a różniących się od zwykłych pro
cesów rozwojowych, — nauką o wszelkich zm ianach ilościowych jakiegobądź rozwoju zarodkowego, zależnego od pew nych w pły
wów środowiska i prowadzącego do w ytw o
rzenia postaci dojrzałej, różnej od zazwyczaj napotykanych “.
Określenie to wyłącza z zakresu teratoge- nii zjaw iska zmienności cenogenetycznej,—
zjaw iska często form alne, ja k np. zam iana
gastruli epibolicznej przez gastrulacyę embo-
458
W S Z E C H Ś W IA TJMs 29 liczną; przyśpieszenie lub opóźnienie n astęp
stw a faz rozwojowych, jak rów nież wszelkie w ahania rozwojowe, nie w yw ierające żadne
go w pływ u n a ukształtow anie się postaci dorosłej, a które m ożna oznaczyć nazw ą zbo
czeń przejściowych.
Nasze określenie zakresu terato lo g ii w y
klucza również wszystkie zakłócenia p atolo
giczne, wszelkie zniekształcenia m echanicz
ne, którym może przypadkow o uledz zaro
dek, a które ze względu na to, że są „ w ro
dzone “ — zaliczano dotąd do potworności.
Zakłócenie nie je st objawem zmienności:
zmienia ono to, co się już utw orzyło, a nie w pływ a na przebieg procesu różnicow ania się. W pływ y n a tu ry m echanicznej również nie należą tu taj: niszczą one bowiem, p rze
m ieszczają i zniekształcają w sposób b ru ta l
ny. Należy zwrócić uwagę, że przecież nie w szystkie zniekształcenia zarodka lub płodu są objaw am i teratologicznem i, pomimo że są „w rodzone11.
Mimo ty ch licznych w yłączeń dziedzina em bryologii anorm alnej je s t bardzo obszer
na. G dy Zboczenie przestaje być nieodłącz
nym satelitą N orm y — terato g en ia staje się sam odzielną gałęzią biologii, w yjaśniającą wiele ciem nych dotąd zagadnień. Stosując m etody obserw acyjne i doświadczalne, po
znaje ona w arunki, kierujące pow staw aniem budowy m orfologicznej isto t żywych, sło
wem — bada „m echanikę ro zw o ju “, podług szczęśliwego w yrażenia W . R ouxa.
Ja k o cel ostateczny badań teratogenetyez- nych ukazać m usim y najogólniejsze z a g a dnienia rozw ojow e i im pokrew ne, w któ ry ch rozw iązaniu niew ątpliw ie naszej nauce przy padnie udział doniosły.
Z badań, prow adzonych w zakresie em bryologii anorm alnej, w yniknąć m ogą i różne zastosow ania praktyczne; nie będę się tu je dn ak n ad niem i rozw odził. N a zakończenie raz jeszcze zwrócę tylko uw agę na konie
czność w yzw alania się przy naszych b ad a
niach — z pod w pływ u do k try n, staw iają
cych dalszem u rozwojowi naszej gałęzi w ie
dzy granice, rzekomo nie dające się p rzekro
czyć.
Tłum . J a n Tur.
N O W A M ETODA OTRZYM YW ANIA F O T O G R A F II BARW NYCH.
Nowa m etoda, wynaleziona przez A ugustea
| i Lum ierea, zasadza się na użyciu barw nych
jziarenek przejrzystych, ułożonych na płytce szklanej pojedyńczą Warstewką, któ rą po w leka się naprzód w arstw ą specyalnego la
kieru, a następnie w arstw ą czułej emulsyi- T ak przygotow aną p łytk ę w ystaw ia się w zw ykłym przyrządzie fotograficznym na działanie św iatła od strony szkła. .Po wywo
łaniu i odw róceniu obrazu, otrzym ujem y na nim w świetle przechodzącem barw y orygi
nału.
Przebieg m anipulacyi przedstaw ia się, ja k następuje: T rzy kupki ziarenek mączki kartoflanej, m ających 15 do 20 tysiącznych m ilim etra w średnicy, barw im y odpowiednio na: pom arańczowo, zielono i fioletowo. Po starannem wysuszeniu mieszamy je dokład
nie i tą tró jbarw n ą m ieszaniną posypujem y p ły tk ę szklaną, powleczoną uprzednio jak ąś substancyą lepką, przyczem za pomocą deli
katnego pędzelka ta k regulujem y ilość ziare
nek, aby na całej przestrzeni otrzym ać poje
dyńczą ich w arstw ę. P rzy pewnej w praw ie nietrudno je s t ułożyć wai’stewkę zupełnie rów ną, której ziarenka sty k ają się ze sobą, lecz nigdzie nie zachodzą jedne n a drugie.
Pozostałe pom iędzy ziarenkam i przerw y, przez które m ogłoby się przedostaw ać świa
tło białe, zasypujem y ostrożnie jakim ś prosz
kiem czarnym , np. sproszkowanym węglem drzew nym . U tw orzona w te n sposób w ar
stew ka ziarenek stanow i rodzaj trójbarw ne
go ekranu, którego każdy m ilim etr k w ad ra
tow y składa się z p aru tysięcy drobnych ekraników elem entarnych: pom arańczowych, zielonych i fioletow ych. E k ra n ten u trw a lam y przez powleczenie go cieniutką w ar
stew ką lakieru, a n a niej w ytw arzam y w ar
stw ę em ulsyi panchrom atycznej.
W yobraźm y sobie, że na ta k ą p ły tkę p a
dają prom ienie od przedm iotu, zabarw ione
go n a pomarańczowo; prom ienie. te, prze
szedłszy swobodnie przez szkło, padają na
m ozaikę tró jbarw n ą, przyczem niektóre
z nich napotykają na swej drodze ziarenka
pom arańczow e, inne zaś — ziarenka zielone
i fioletowe: pierwsze przechodzą naw skroś
przez ziarenka i, padając na w arstew kę
N i 29
W SZ EC H ŚW IA T459 uczuloną, w yw ołują w odpowiednich m iej
scach jej zczernienie; drugie zostają pochło
nięte przez ziarenka, ta k iż m iejsca w arstew ki czułej,naw prost nich położone, zachow ują swą przezroczystość. W ostatecznym wyni
ku, patrząc na p ły tk ę taką, umieszczoną w świetle przechodzącem , nie zobaczymy ziarenek pom arańczowych, które będą za
kryte zczerniałemi m iejscam i w arstw y czułej, lecz przez miejsca przezroczyste tej ostatniej widzieć będziemy ziarenka zielone i fioleto
we; innem i słowy, otrzym any obraz przed
m iotu posiadać będzie barwę, dopełniającą do jego barw y rzeczywistej — pom arańczo
wej.
Jeżeli teraz płytkę naszą p otraktujem y w tak i sposób, żeby zmyć m iejsca zczerniałe i wywołać zczernienie miejsc przezroczy
stych, co, ja k wiadomo, daje się uskutecznić bez trudności, to tem samem odkryjem y zia
renka pom arańczowe a zakryjem y ziarenka zielone i fioletowe, w skutek czego obraz, wi
dziany w świetle przechodzącem , ukaże się teraz w barw ie oryginału. To, co powie
dzieliśmy o przedmiocie pom arańczow ym , stosuje się, oczywiście, do przedm iotów zielo
nego i fioletowego oraz do różnych części barw nych jednego i tego samego przedm iotu.
Z klisz, przedstaw ionych A kadem ii Nauk w Paryżu, zdaje się w ynikać, że nowa m eto- da przedstaw ia się bardzo obiecująco.
C. R. S. B.
BA D A N IA DO ŚW IA D CZA LN E NAD PO DZIAŁEM MITOTYCZNYM CZERW O
NYCH C IA Ł E K K R W I.
Dzięki poszukiw aniom licznych badaczy szczegóły m itotycznego podziału komórki znane są ju ż dość dokładnie; o mechanizmie jednak mitozy, o w arunkach, w jak ich się ona zjawia, wpływie, jak i w yw ierają na nią przy
czyny n a tu ry zewnętrznej lub wew nętrznej, mało dotąd wiemy, głownie dlatego, że prze
prowadzenie b adań doświadczalnych nad ko m órką żywą nasuw a wiele trudności. A je dnak tego rodzaju w łaśnie badania przyczy- n iły by się niew ątpliw ie znacznie do pogłę
bienia danych, jakie posiadam y o biologii komórki.
W celu poznania m echanizm u mitozy, Jol- ly badał czerwone ciałka krw i traszki (Ar- chives d ’Anatomie microscopiąue, 1904, tom YI, zesz. 4, str. 456 — 632). Zazwyczaj we krw i dość rzadko spotkać m ożna mitozę czer
wonych ciałek, podczas regeneracyi jednak krw i zjawisko to w ystępuje bardzo wyraźnie.
Ażeby wywołać regeneracyę krw i u danego zwierzęcia, zwykle puszczają m u krew mniej lub więcej obficie, czy to przez nacięcie n a czynia krwionośnego, czy też, jak u żaby np.,w prost przez odcięcie kończyny tylnej.
Sposób, do jakiego ucieka się w swych do
świadczeniach Jo lly, mniej jest b rutalny a bardzo dobrze obmyślany. Głodzi on pod
dane obserwacyi traszki przez dłuższy czas;
np. przez 6 miesięcy trzym a je w akw aryum , nie dając im żadnego pożywienia, przyczem zwierzęta chudną ta k bardzo, że pod skórą zarysow ują się najdokładniej kształty szkie
letu. Następnie daje im dżdżownice, albo, lepiej jeszcze, czerwone larw y Chironomus, na które zgłodniałe zwierzęta rzucają się ogromnie łapczywie i pochłaniają je w takiej ilości, że'nieraz m ożna znaleźć w żołądku je dnej traszki do 80 larw . Obfite pożywienie po długim poście wrywołuje niezwykle czyn
ną regeneracyę krw i. W 1 0 —12 dni po pierwszej uczcie, we krwi zjaw iają się b ar
dzo liczne okrągłe ciałka czerwone, które stanow ią dogodny bardzo przedm iot do ba
dań mitozy w żywej komórce.
W iemy, że czerwone ciałka krw i traszki, i wogóle ziem nowodnych, są eliptyczne; pod
czas regeneracyi jednak, eliptyczne ciałka ulegają znacznym zmianom: jądro nabrzm ie
wa, rozwodniony sok jądrow y rozciąga sia
teczkę chrom atynow ą, protoplazm a również nabrzm iewa, przyczem część hem oglobiny zanika, a ciałko samo przybiera kształt okrą
gły i zaczyna się dzielić.
W łaściwie, nie wszystkie czerwone ciałka, które ulegają powyższym zmianom, dzielą się mitotycznie, część ich bowiem ulega zwyrodnieniu. Sam podział m itotyczny trw a parę dni zaledwie; w kropli krw i, zawieszo
nej na szkiełku, widzimy, ja k cała masa cia
łek przechodzi przez wszystkie okresy po
działu m itotycznego, przyczem praw dopodo
bnie jedna i ta sam a kom órka jest siedliskiem
kilku kolejnych podziałów, zachowując
w przerw ach m iędzy niemi swój kształt okrą-
460
W S Z E C H Ś W IA TJMa 29 gły; rezultatem jed n a k ostatniego podziału
je s t kom órka eliptyczna. Po p a ru dniach w szystkie ciałka krw i przechodzą w okres spoczynku i przybierają zw ykłą swą postać.
Ciałka krw i traszki, nadające się więc do
skonale do obserwacyi z pow odu swych względnie znacznych rozm iarów, m ogą żyć przez dłuższy czas na szkiełku, zachow ując wszystkie cechy żywotności. Że niektóre narządy, tkan ki i poszczególne kom órki n a wet, o ile się znajd u ją w dogodnych w aru n kach, m ogą przez dłuższy lub krótszy czas żyć in vitro, - wiemy ju ż o ddaw na z dośw iad
czeń, robionych nad sercem zim nokrw istych,
ja ostatnio naw et nad sercem ssaków (Locke, Kuliabko). R uchy m igaw ek nab ło n ka trw a ją godziny i dnie całe po śmierci organizm u.
L eukocyty żyć m ogą 2, 3, 4 naw et tygodnie n a szkiełku, przyczem wciąż w ykonyw ają ruch y pełzakow ate i pochłaniają obce ciała.
Doświadczenia Jollyego z tego względu są ciekawe, że w badaniach jego czerwone ciał- ; ka krw i nietylko żyły, ale i rozm nażały się
jin vitro. Po 15 dniach p ob y tu na szkieł
ku Jo lly jeszcze znajdow ał niektóre ciałka w okresie mitozy. Godne je s t zaznacze
nia, że krew, utrw alona na szkiełku za po- ; mocą niektórych cieczy, używ anych w tech nice histologicznej (mieszanina kwasów: chro- i mowego, osmowego i octow ego),nie różni się zupełnie od krw i, obserw owanej in vitro, co dowodzi, że owe odczynniki utrw alające w ier
nie zachow ują rzeczywistą postać kom órki i że m am y praw o ufać otrzym yw anym przy ich pomocy obrazom.
W tem peraturze 20° podział m itotyczny trw a przeciętnie 2 godz. 30 m in., przyczem I okres gw iazdy m acierzystej trw a 40 m inut; I okres gw iazd potom nych —15 m inut; prze-
jwężenie zarodzi— 10 min.; wreszcie ukształ-
jtow anie się kom órek potom nych i błonki ją drow ej—60 m inut. C yfry te, wobec jedna- i kowej tem p eratury , p o w tarzają się z nie- znacznemi bardzo zm ianam i nie tylko co do podziału wogóle, ale i co do poszczególnych jego okresów, co. wskazuje, ja k dalece p ra
widłowo przebiega okres m itozy. G dy je d nak zm ieniają się w aru n ki term iczne—spo
strzegam y wówczas dość w ybitne w ahania.
W tem peraturze 20° — 30° podział m ito tyczny trw a krócej znacznie. W 30° (opti
m um ) zaledwie 1 godz. 30 m in.; powyżej 32°
istnieje okres, niebezpieczny dla życia ko m órki, przy 37°—zabójczy. G dy tem pera
tu ra je s t bardzo zniżona, podział m itotyczny trw a znacznie dłużej; przy 2° trw a 12— 14 godzin. N iżej—5° kom órka zamiera.
Obok tem peratury, niektóre inne czynniki n a tu ry zewnętrznej w pływ ają na szybkość podziału m itotycznego. Ucisk, w yw arty czy to przez kom órki sąsiednie, czy przez szkieł
ko pokryw kow e, zwalnia przebieg zjawiska.
G dy ucisk zbyt je s t silny, kom órka umiera, uległszy poprzednio pyknozie, podobnie jak w wysokiej lub zby t niskiej tem peraturze.
Zaznaczyć w końcu należy wpływ, ja k i ucisk w yw iera na sam plan podziału m ito
tycznego; ten ostatni odbyw a się zawsze p ro
stopadle do k ieru n k u ucisku.
A n . Drzewina.
SPR A W O Z D A N IE .
F e l i k s U r b a n o w i c z . Z w ie rz ę ta pod w zględem b u d o w y c ia ła . W y d a w n ic tw o M.
A rc ta ,,K sią żk i d la w szy stk ic h 11. WTarszaw a, 1 9 0 4 , s tr. 1 6 6 , 5 4 ry su n k i.
K sią że czk a ta , o sta tn ia p raca niedaw no zg asłe
go p rzy ro d n ik a, j e s t jed n y m z n ajb a rd z ie j d o d a tn ich dorobków naszej lite r a tu r y pop u larn ej, ta k m ało zazw yczaj obfitującej w k sią ż k i praw dziw ie w artościow e. M am y tu k ró tk i, ale ogrom nie p rz y stę p n ie , jasno, a jed n o cześn ie ściśle nap isan y z a rj's anatom ii porów naw czej zw ie rząt ze szeze- gólnem u w zględnieniem kręgow ców . Po dw u k ró tk ic h ro zdziałach w stępnych, om aw iających w spólne cechy św ia ta zw ierzęcego i roślinnego oraz ogólną bu d o w ę zw ierząt, m am y z a ry s histo- logii i em bryologii, po d staw y sy stem a ty k i zoolo
gicznej, a w reszcie w łaściw ą anatom ię porów naw czą kręgow ców z d o stęp n ie podaną ich klasyfika- cyą. B e zk ręg o w c e— z la ncetnikiem n a czele — są tra k to w a n e w sposób ogólny, niem niej przeto n ajw ażn iejsze fa k ty z ich m orfologii są tu u w zg lę
d n io n e w sposób b ardzo pouczający.
C ałość ilu stro w a n a doskonałe w y b ra n em i r y sunkam i, p rz e d sta w ia się niezm iernie d odatnio i b e z w ątp ien ia b ard z o pożyteczną b y ć może zaró
w no d la sam ouków , ja k i dla uczniów szkół ś re d nich, k tó ry m należy j ą stanow czo polecać. W r e szcie nie p o dobna pom inąć w rażen ia ogólnego, pod ja k ie m się pozostaje po p rzeczy tan iu te j k s ią żeczki: oto, pomimo sw ego b ard z o p o pularnego poziom u, tc h n ie ona ogrom ną św ieżością pojęć nauk o w y ch , w ie lk ą ścisłością w yłożenia m ate-
j ry a łu ; w id ać zew sząd, że a u to r — g łę b o k i znaw ca przed m io tu , w ielo k ro tn ie i w szerokim zak resie
JSJo 29
W SZ E C H ŚW IA T461
przem yślał te w iadom ości, k tó re w postaci ta k przystępnej i skrom nej w yłożj'!.
J a n Tur.
K R O N IK A N A UK OW A.
— O rb ita s a te lity S y ry u s za . O. Lohse z P oczdam u p o d ją ł ponow ne oznaczenie drogi, przebieganej przez tow arzysza S y ry u sz a, na pod
staw ie pom iarów , dokonanych od r 18 6 2 do 1903-go. Czas o biegu w ynosić m a 5 0 ,3 8 roku.
O dległość pozorna s a te lity od g w iaz d y głów nej rów na je s t obecnie 6,6" i b ęd z ie ro sła do ro k u 1912-go; w ro k u ty m s a te lita dokona zupełnego obiegu sw ej o rb ity , rozpoczętego w r. 1862-im , a odległość je g o od g w iaz d y głów nej dosięgnie wów czas 9 ,7 " .
(A str. N achr.)
m. h. h.
— Z m ienna 8 C efeusza. O d r . ]8 9 6 -g o do 1 9 0 2 -g o v. G lasenapp dokonał w D om kinie pod P e te rsb u rg ie m 4 0 0 oszacow ań b la sk u zm iennej 5 Cefeusza. O b serw acy e te w y zy sk a ł stu d e n t astronom ii, B iela w sk ij, w P e te rs b u rg u , w celu zbadania k sz ta łtu k rzy w ej b la sk u te j gw iazdy.
O sobliw ie ciekaw e są m ałe w ah an ia b la sk u o oko
ło je d n ą d ziesiątą w ielkości z peryodem , w yno
szącym 15 do 2 0 godzin, u ja w n iają ce się podczas spadania b la sk u od m axim um do m inim um z b y t w yraźnie, b y można je b y ło położyć na k a rb b łę dów w szacow aniu. P o d o b n e fale p o d ejrz ew ał już daw niej S chónfeld w sp a d ają ce j gałęzi k rz y wej, a i W ilsin g o w sk a k rz y w a b la sk u zdradza także „ n ie p ra w id ło w o śc i^ P o zatem nie stw ie r
dzono żadnych isto tn y ch zm ian w w ahaniach blasku 8 C efeusza, oznaczonych w swoim cza
sie przez A rg e la n d ra ; p ery o d w ynosi 5 ,3 6 6 4 2 0 dnia, czas w zro stu b la sk u 2 4 ,1 8 4 godzin, a w iel
kość w m axim um i m inim um 3 ,5 3 w zględnie 4 ,3 7 , n ajw iększa w ięc a m p litu d a 0 ,8 0 w ielkości.
Być może, iż ow e m ałe w ah an ia w b la sk u zm iennej są tej sam ej n a tu ry , co n iepraw idłow o pery o d y czn a zm ienność, ta k żyw o u ja w n ia ją c a się w r. 1901-ym w N ow ej P e rse u sa . P o d o b n e zja
w isko stw ierdzono w r. 19 0 3 w N ow ej B liźniąt.
(N aturw iss. R undsch.)
m. h. h.
— M g ła w ic o w e o b s z a ry nieba. N iedaw no niektórzy astronom ow ie, a m ianow icie R o b e rt, po
dali w w ątpliw ość rzeczy w iste istn ien ie pew nych utw orów m gław icow ych, opisanych przez W illia ma H erschela; m niem ają oni, że n ie k tó re zjaw i
ska, obserw ow ane przez te g o w ielkiego a stro n o ma, posiadały b y t subjektyw m y, innem i słowy — b y ły złudzeniam i optycznem i, a to dlateg o , że obecne ich ob serw acy e zd a ją się nie p o tw ie rd z ać rzeczyw istości ty c h zjaw isk.
P ro f. B. C. W ilso n w a rty k u le , pom ieszczonym W czerw cow ym zeszycie z r. b. P o p u la r A strono-
my, zbija tw ie rd z en ia pom ienionych astronom ów , p o tw ie rd z a w zupełności obserw acye H erschela i uw aża, że ujem ne w yniki, o siągnięte w ro k u ubiegłym przez R o b e rtsa, p rzypisać należy n ie przyjaznym d la obserw acyi w arunkom . N a stę p nie w y kazuje on dow odnie, podając rep ro d u k cy ę je d n ej ze sw oich w łasnych pięknych fotografii obszaru P leja d , zd ję ty c h zapom ocą 6 - 0 calow ej k am ery gw iazdow ej B rach era, że je d n a p rz y n a j
m niej z okolic, opisanych przez R o b e rtsa , ja k o w olna od m gław ic, w rzeczyw istości zapełniona je s t m a tery ą m gław icow ą, p o k ry w a ją cą tyleż s to pni k w ad rato w y ch , ile H ersch e l pod ał d la m g ła
wic w szystkich 5 2 okolic nieba.
Profesorow ie W ilson i P a y n e zam ierzają p rz e nieść sw e in stalacy e fotograficzne n a stacyę, poło
żoną w zachodnich górach M ontana n a w ysokości je d n e j mili ang., i sk o rzy stać z w szystkich dogo
d n y ch pod w zględem atm osferycznym nocy lip cow ych i sierpniow ych r. b. w celu sfotografow a
nia m gław icow ych części D ro g i M lecznej i o trz y m ania, je ś li się da, now ych p o tw ierd zeń zapomo
cą fo to g rafii— ob se rw ac y i H erschelow skich.
to. h. h.
— Opór e le k try c zn y w te m p e ra tu rz e w r z e nia w od o ru . Z dośw iadczeń, w ykonanych w tym przedm iocie przez D ew ara, w y n ik a ją d w a fa k ty : l-o opór m etalu je d n o lite g o (nie aliażu) m aleje sta le w raz z te m p e ra tu rą i w każd y m poszczegól
nym p rz y p a d k u zd a je się zbliżać asym ptotycznie do pew nej g ran icy ; poniżej tej g ran ic y opór ju ż nie sp a d a pomimo dalszego obniżania te m p e ra tu ry ; 2-o zależność paraboliczna, zachodząca na ogół pom iędzy te m p e ra tu rą a oporem , nie iści się w te m p eratu ra ch b ardzo nizkich. M etalam i, k tó re służyły do b u d o w y term o m etró w w tych dośw iadczeniach, b y ły : p la ty n a, złoto, sreb ro , m iedź, pallad , żelazo, nikiel oraz dw a aliaże: pla
ty n y z rodem i c y n k u z m iedzią i niklem (lnstille- chort).
R . g. d. Sc. 8. B .
— Organy św ie c ą c e u ry b k o ś c is ty c h . W T ubindze o d b y ł się m iędzy 2 4 a 27 ubiegłego m iesiąca doroczny zjazd zoologów niem ieckich.
J e d e n z odczytów , k tó re zajęły najpoczesniejsze m iejsce n a zjeździe i w yw ołały zainteresow anie obecnj-ch, w ygłosił prof. B rau e r z M a rburga o „O rg an a ch św iecących u ry b k o śc isty c h 0 .
P re le g e n t b ra ł udział w słynnej w ypraw ie, zorganizow anej przez prof. C buna n a okręcie
„V a ld iv ia“ , i osobiście ze b rał m a te ry a ł do t r u d n ych i mozolnych b ad a ń . B ra u e r obserw ow ał 24 g a tu n k i różnych rodzin ry b kościstych. O rg an y św iecące w szy stk ich okazów d a ją się sprow adzić do 4 typów : 1. M ogą b y ć um ieszczone pojedj^ńczo lub w w iększej liczbie na końcach m acek, b ę d ą cych zróżnicow anem i prom ieniam i płetw y g rzb ie to w ej, i zaw ierających nerw y czuciowe. P o d w zg lę
dem histologicznym są to gruczoły, w ypełnione