• Nie Znaleziono Wyników

Wszechnica Związkowa - Andrzej Peciak - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wszechnica Związkowa - Andrzej Peciak - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

ANDRZEJ PECIAK

ur. 1955; Lublin

Miejsce i czas wydarzeń Lubelszczyzna, PRL

Słowa kluczowe opozycja w PRL, życie polityczne, działalność związkowa,

„Solidarność”, Zygmunt Łupina

Wszechnica Związkowa

W 1983 roku, chyba pod koniec, przed wyjazdem [do Paryża], zacząłem pracować we Wszechnicy Związkowej. Były to wykłady z historii dla różnych niezależnych środowisk. I kiedy wróciłem [z Paryża], to w 1985 roku zaangażowałem się już w to na poważnie.

Zacząłem pracować na KUL-u w Redakcji Wydawnictw, w dziale kolportażu, jako tragarz, później byłem nieformalnym szefem i rozkręciłem sprzedaż książek KUL- owskich w Polsce. Nigdy formalnie szefem tam nie zostałem, ale dla mnie to było wygodne, ponieważ miałem parę groszy i miałem przykrywkę.

[Wszechnicę] wymyślił i zorganizował Zygmunt Łupina, on był wtedy nauczycielem w [Liceum im. Zamoyskiego]. Nie było to do końca zorganizowane, bo jeździliśmy za własne pieniądze, często była to wielka improwizacja, ale jak jeździłem później na Zachód, to ta lubelska Wszechnica miała bardzo dobrą opinię i mówiono, że to fantastyczny pomysł. Ja już nawet nie wchodziłem w szczegóły, mówiłem: „Tak, jasne”, bo byłem w tym, ale to często była improwizacja i taka partyzantka. Ale były to rzeczywiście fantastyczne środowiska.

Jeździłem do Świdnika, Opola Lubelskiego, Puław, Poniatowej, Stalowej Woli, pod Łabunie do chłopów. To było sześć czy siedem miejsc, gdzie jeździłem z wykładami np. o wojnie polsko-sowieckiej czy II Rzeczpospolitej. Różne środowiska – albo chłopi, albo nauczyciele ze swoimi uczniami, albo inteligencja, albo robotnicy, jak w Świdniku, niesamowite. Było to jedno z moich sympatyczniejszych doświadczeń.

Pierwszy raz jechałem z kimś, kto mnie wprowadzał i później już miałem kontakt na tą osobę. To raz na dwa tygodnie było. Przychodził Zygmunt Łupina i mówił:

„Jedziesz do Poniatowej – na przykład – na tą i na tą godzinę”. Za komuny nie było niczego. Pojechałem – oczywiście za własne pieniądze – do Poniatowej, a tam nauczyciele wymyślili, że mi dadzą siatkę sałaty. My nie widzieliśmy sałaty rok czy dwa. Czyli jako prezent z wykładu przywiozłem parę główek sałaty, co było świętem w domu, bo jedliśmy prawdziwą sałatę od rolnika.

(2)

W styczniu [1985 r.] byłem w Stalowej Woli. Wrażenie było niesamowite, dlatego że to było [krótko] po śmierci ks. [Jerzego] Popiełuszki – ja już w Paryżu oglądałem

„Paris Match” ze zdjęciami [zamordowanego księdza] – oni się strasznie przejęli tym i uważali, że nastąpił etap ostrej konfrontacji i że trzeba nas pilnować. Wyszli po mnie na dworzec, a później odprowadzili mnie z kościoła i wsadzili do pekaesu, poczekali aż odjadę, żeby mi się nic nie stało. To była dziecinada, bo gdyby [esbecy] chcieli, to zatrzymaliby autobus dziesięć kilometrów za Stalową Wolą i mnie wyjęli. Ale taka atmosfera zagrożenia wtedy była.

Później miałem jeszcze piękniejszy numer, dlatego że na rocznicę wojny polsko- sowieckiej czy coś, zaprosili mnie do dużego kościoła w Stalowej Woli, gdzie było tysiąc chłopa. Był ksiądz proboszcz, ja miałem wykład właśnie o wojnie polsko- sowieckiej, i jako goście honorowi zostaliśmy zaproszeni ja oraz [Adam Bień, zastępca] Delegata Rządu londyńskiego. Siedzieliśmy we trójkę, a ponieważ miałem długie włosy, więc [Bień] – to był starszy facet, przetrzepany strasznie przez komunę – przy tym tysiącu chłopa pocałował mnie w rękę, bo myślał, że jestem dziewczyną.

Później zawsze się chwaliłem, że Delegat Rządu pocałował mnie w rękę. Ale sala sympatycznie zareagowała.

[Miejscami wykładów były] głównie kościoły, ale np. w Świdniku, Poniatowej czy Opolu to były prywatne mieszkania. Oczywiście czasem ktoś pukał, udawaliśmy, że w gramy karty czy coś, tak jak na filmach, ale żadnej wpadki nie było. Bardzo wielu ludzi tam poznałem i później miałem z nimi już towarzyskie kontakty. Oni czytali, dużo wiedzieli, były dyskusje o tym, co będzie.

Pamiętam Łabunie, gdzie chłopi byli tacy bojowi, „Solidarność” rolniczą robili. Z Puław pamiętam, że to byli ludzie z IUNG-u, jacyś nauczyciele, studenci, nawet uczniowie z liceum, ale jak przez mgłę. Wiem, że fajni ludzie i bardzo sympatyczni. Często jak się jeździło, to też zbierało się informacje do „Informatora”, czyli to w dwie strony działało.

Woziło się czasem bibułę. Miłe wspomnienia mam. To samo z Poniatowej – nikogo nie pamiętam. Później, już za drugiej „Solidarności”, pracowałem w „Biuletynie” i jeździłem tam na jakieś interwencje, jakieś reportaże pisaliśmy.

Większość z ludzi [zaangażowanych we Wszechnicę] później nie zabłysnęła czy nie zrobiła kariery, to byli tacy ideowcy, którzy rozprowadzali bibułę, robili samokształcenie. Nie mówiąc już o tym, że później w tak zwanej drugiej

„Solidarności”, czyli po 1989 roku w większości wypłynęli ludzie, którzy nic nie robili w stanie wojennym, a ci naprawdę zaangażowani albo poszli w biznes, albo nie zrobili żadnych karier. Takie były losy.

(3)

Data i miejsce nagrania 2008-02-13, Lublin

Rozmawiał/a Tomasz Czajkowski

Transkrypcja Marzena Baum, Piotr Krotofil

Redakcja Piotr Krotofil

Prawa Copyright © Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN”

Cytaty

Powiązane dokumenty

Był 1982 rok, ja cały czas miałem status doktoranta KUL-u, nigdzie nie pracowałem, tylko gdzieś dorywczo dorabiałem, żona pracowała na KUL-u. Wtedy zaczął się kolportaż bibuły

Dzisiaj są partie polityczne, są przepychanki, jednych się lubi, drugich się nie lubi, a tu było się po dobrej stronie, miało się jednego wroga, wiedziało się, że ten

Wtedy jakieś nowe czasopismo się ukazywało i redakcja poprosiła, żebyśmy z żoną to przeczytali i zastanowili się, co tam poprawić w tym pierwszym numerze.. I wtedy jak

Jeżeli nie było się namierzonym, poza tym miało się jakieś papiery, pracowało się na KUL-u, to nie było [problemów z paszportami].. Ja nigdy nie miałem z tym

Cieszę się, że ich poznałem i że miałem możliwość spłacenia długów w postaci wydawania książek [Gustawa] Herlinga-Grudzińskiego, Jakuba Karpińskiego, Wojciecha

Jeżeli ktoś interesował się, czytał prasę podziemną, czytał książki, czytał opracowania zachodnie, to widział, że ten system się walił i prędzej czy później

Ale miał w sobie coś takiego szlacheckiego, że nawet kiedy koszula była trochę taka nieuporządkowana, czy marynarka, ale to coś było takiego w nim eleganckiego. Jako mężczyzna,

Jak wiadomo było, co jest, to się pojechało, więc jakoś tam sobie poradzili, ale już byli spóźnieni sporo.. Normalnie nie wolno im było, oczywiście, jechać na miejsce, czyli