• Nie Znaleziono Wyników

Głos Ziemowida, 1926, R. 2, nr 13

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Głos Ziemowida, 1926, R. 2, nr 13"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata poczt, uiszczona ryczałtem. Cena 25 gr

GŁOS ZIEMOWIDÄ

Organ Wyznawców Polsko-Katolickiego Kościoła Narodowego.

Tygodnik poświęcony sprawom religijnym, społecznym i naukowym.

Rok U. Polska, Dąbrowa Górnicza, 28 lutego 1926 r. N° 13.

PRENUMERATA: Rocznie złotych 10. półrocznie złotych 5, kwartalnie złotych 3.

Numer pojedynczy 25 groszy. : : Konto czekowe P. K. 0. w Warszawie 63.166.

W Ameryce rocznie 2 doi. We Francji rocznie 50 fr. kwart. 15 fr. Mb Telefonu 1.27.

Adres redakcji i administracji: Polska, Dąbrowa Górnicza, „Głos Ziemowida".

TREŚĆ NUMERU:

Kazanie ks. Huszny. — Ksiądz Huszno przed Sądem Apelacyjnym w Sosnowcu. — Wieści z Babilonu: a) Ksiądz, fundusze i parafja/b) Wiele papież zarobił na roku jubileuszowym ?,. c) Gdzie jest Kraków katolicki ?, d) Jak papiści zezują w stronę Kościoła Narodowego, e) Nowy mesjasz. — „Głos Ziemowida" w Brazylji. — Wśród głogów i cierni. — Pomoc w nagłych wypadkach. — Przegląd polityczny. — List.

Ogłoszenia.

Przemienienie na górze.

Ewangelja według św. Mateusza, r. 17.

Onego czasu: Wziął Jezus Piotra, i Jakóba, i Jana, brata jego, i wprowadził ich na górę wysoką osobno, i przemienił się przed nimi. A oblicze jego rozjaśniało jako słońce, a sza­

ty jego stały się białe jako śnieg. A oto się im Ukazali Moj­

żesz i Bijasz z nim rozmawiający. A odpowiadając Piotr, rzekł do Jezusa: Panie, dobrze nam jest tu być; jeśli chcesz, uczyń­

my tu trzy przybytki: tobie jeden, Mojżeszowi jeden i Elja- szowi jeden. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok jasny okrył ich. A oto głos z obłoku mówiący: „Ten jest syn mój miły, w którymem sobie dobrze upodobał, jego słuchajcie". A usły­

szawszy uczniowie upadli na twarz swoję, i bali się bardzo.

I przystąpił Jezus i dotknął się ich, i rzekł im: „Wstańcie, a nie bójcie się". A podniósłszy oczy swe nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy zstępowali z góry, przykazał im Jezus, mówiąc: „Nikomu nie powiadajcie widzenia, aż Syn człowieczy zmartwychwstanie“.

(2)

2

NAJMILSI BRACIA!

■ I * Czegóż bo nie wymyślono, aby objaśnić cud Prze- I L. mienienia Pańskiego na górze Tabor czy innej?!

Wszystkie te jednak pomysły i wymysły nie były w stanie zadowolnić umysłu ludzkiego, bo zawsze uciekano się do cudu, i to cudu materjalnego. My dalecy jesteśmy od tego, aby wprowadzać zakłócenie w prawach odwićcznych przyro­

dy i sądzimy, że Bóg tak mądrze świat stworzył, że nie po­

trzebuje go remontować li dla zaspokojenia ludzkiej ciekawo­

ści jakiemikolwiek cudami. A w tajemnicy Przemienienia Pań­

skiego widzimy obrazowe przedstawienie odkrycia przez wta­

jemniczonych różnyćh epok tej prawdy, że Mojżesz, Bijasz i Chrystus to jedno znaczą, czego przedtem żaden z wtaje­

mniczonych czyli proroków nie rozumiał, rozróżniając każ­

dego z nich, jako kogoś zgoła innego. Kiedy jednak wstę­

pują na górę wysoką czyli opuszczają niziny ludzkich wie­

rzeń i głupstw a przychodzą do szczytnego poznania Boga, poznania Prawdy rzeczywistej, tedy poznają, że Mojżesz, Bijasz i Chrystus jedno znaczą. Trójca ta jest oznaką wie­

lości i do niej mogą być przyłączeni Adam, Henoch, Noe, Abraham, Izaak, Jakób, Józef, Dawid i t. d., którzy są wcie­

leniem tego samego Ducha różnych epok, różnych światów.

Na tej to dopiero górze poznania Boga poznają tę wiel­

ką Prawdę, że Prawda jest jedna choć wiele osób, poznają Boga jednego w trzech to znaczy wielu osobach.

Co obrazowo mówi głos z obłoku, osłaniającego tr^ećh czyli wielu—„Ten jest Syn mój miły, w którymem sobie do­

brze upodobał, jego słuchajcie“.

Prorok, idący na górę poznania Boga trzech, widzi i trzech adoruje, a tenże prorok czy prorocy, idący z góry, trzech widzą, ale jednego adorują. Tak czytamy o Abraha­

mie czyli Ojcu Ramie*), trzech widział a jednego adorował.

Tu jest sens tajemnicy Trójcy św. Ten sens i to tłumacze­

nie potwierdzają też inne słowa Pisma św. jak naprz. „Kto widzi czyli zna Ojca, widzi i Syna, albowiem Ojciec i Syn

*) Rama znaczy widzącego Boga. Wtajemniczonego imię to wyraża jeden z przymiotów Syna Bożego, a nie imię własne, podobnie jak Jesse, Jeszu znaczy tego, który jest, jak Chrystus znaczy pomazańca Bożego, jak Dawid znaczy arcykapłana ziemi, jak Adam znaczy syna ziemi, syna człowieczego, jak Noe znaczy Nowego — lecz nie imiona własne.

(3)

— 3 —

jedno śą“, albo „Gdybyście Mojżesza znali i Chrystusa byś­

cie znali“ i t. d. Tego tłumaczenia żaden z Kościołów rze­

komo chrześcijańskich dotychczas jeszcze nie dał, co dowo­

dzi, że wszystkie one grzeszą w bałwochwalstwie i stoją przy pogańskim rozumieniu rzeczy. Jeden przeto jest tylko Kościół prawdziwie chrześcijański i Boży, a tym jest Koś­

ciół Polsko-Katolicki. Amen.

Ks. Duszno przed Sądem Apelacyjnym w Sosnowcu.

Dnia 16 lutego b. r. była rozpatrywana sprawa ks. Huszny, o któ­

rej pisaliśmy w Ns 7 „Głosu Ziemowida" w Sądzie Apelacyjnym w Sos­

nowcu. Ks. Huszny bronił Mecenas Dr. Pawełek, który argumentami druzgocącemi zbijał zarzuty prokuratora i miało się wrażenie, że już nie sąd polski,' ale sąd najbardziej wrogi idei Kościoła Polskiego a mający pretensję do jakiego takiego poczucia sprawiedliwości argumenty te uzna za słuszne i wyrok uchyli całkowicie. Aliści przekonaliśmy się, że sprawie­

dliwość i sąd sosnowiecki nie po jednej drodze chodzą. Poprzestano tylko na tern, że zmniejszono wymiar kary ks. Husznie z 300 zł. na 100 zł., uchylono winę urządzania nabożeństw a uznano go winnym za urządze­

nie domu modlitwy w szopie na Dziewiątym. Co skłoniło sąd do takiego rozsądzenia sprawy—nie wiemy, ale mamy wrażenie, że tylko lęk przed wszechwładnym Rzymem, brak odwagi cywilnej powiedzieć prawdę.

Słowem te same względy, które skłoniły Piłata do wydania wyroku na Chrystusa. Wiedział Piłat, że Chrystus jest niewinny, ale cóż miał zrobić skoro kler wyższy tego wyroku się domagał. A więc, umywszy rę­

ce — potępił.

Przenieśmy się myślą wstecz do zarania dziejów naszego świata, naszej ery. Do' wieczoru świata poprzedniego. I wtedy podobnie jak dziś zjawiła się Prawda Chrystus na świecie,*a za świątynię obrała sobie dom ubogiego cieśli z Nazar, a potem szopę na produkty rolne, bo gdziein­

dziej gościny mu nie dali i oto ta nowonarodzona Prawda spędziła sen z powiek Heroda, zwyrodniałego świata starego, a pierwszych wyznawców tej Prawdy pozywano przed sądy swoje jako bluźnierców Boga i herety­

ków. — Oni — „święci“?.

I nic dziwnego, że dzisiaj, gdy się widzi, jak postępują nasze są­

dy z wyznawcami Prawdy Polskiej, to się przychodzi do przekonania, że Chrystus był naprawdę prześladowany i potępiany w Palestynie, a tym Pcale-Stanem była Polska prahistoryczna, że Chrystus był naprawdę ubi­

czowany, oplwany i między łotrów policzony przez żydów, a tymi żydami byli nie kto inny jeno Polacy. Przyszedł do swoich, a swoi go nie przy­

jęli. Żyd syn Judy, którego godłem jest Lew, oznacza Syna Lwa. Syno­

wie Lwa,którymi byli prahistoryczni Lechici czyli Lewici o cz'em pisze nawet profesor Zubrzycki ze Lwowa w swej pracy „ Bogoznawstwo u Sław- jan“, drukowanej w miesięczniku „ Odrodzenie“. Z polskiego szczepu wy-

(4)

- 4 —

szedł Chrystus w starym świacie, z Polaków rekrutowali się Jego uczniowie, z Polaków zdradzieccy sędziowie i Herody, z Polaków sprzedajni kapłani.

Nic też dziwnego, że i dzisiaj historja dawna w nas się powtarza.

Ale pamiętajmy o tern, że kto dźwiga Krzyż Chrystusowy—ten też pod­

niesie Jego chorągiew zwycięstwa, a los Popielów, Herodów i Piłatów

podzielą nasi gnębiciele. Świadek.

Wieści z Babilonu.

Ksiądz, fundusze i parafja.

W Polsce bardzo trudno o człowieka pełnego odwagi cywilnej, a nawet na całym świecie ludzi, umiejących dochodzić prawdy, bar­

dzo mało. Takżeśmy się przyzwyczaili do szalbierstw w polityce, w ży­

ciu społecznem i wszelakich oszukaństw w handlu i przemyśle, że na­

wet małe pacholę, gdy wstępuje w życie, wie, że wszyscy kłamią, tylko to chłopię dopiero potem się uczy stopniowo, kiedy i jak kła­

mać trzeba. Życie w duchu i prawdzie, życie chrześcijańskie jest do­

piero w zarodku bez względu na to, że już 19 wieków trwa ten chrze­

ścijanom. Z tego powodu fakt znalezienia się człowieka, umiejącego wytrwale dochodzić prawdy, jest godzien publicznego zawiadomienia—

tembardziej dlatego, że taki człowiek może i powinien znaleźć się w każdej parafji. Rzecz polega na tern, że w każdej parafji jest ksiądz, są fundusze parafjalne no i dozory kościelne. Nadto w wielu parafjach księża dbają o jawność i kontrolę nad funduszami parafjalnemi, ale w niektórych parafjach księża tak są pewni swego sumienia i uczci­

wości — że rachunki prowadzą byle jak—jawności i kontroli nie lubią wcale, bo nawet oburzają się o żądanie tej jawności i kontroli — tak są sprawiedliwi w sumieniu swojem.

Otóż w parafji w Wólce Mławskiej (ziemia Łomżyńska) był taki sprawiedliwy, czcigodny proboszcz, ks. Ignacy Krajewski, który obu­

rzał się na żądanie jawności i kontroli nad funduszami parafjalnemi ze strony członka dozoru kościelnego, p. Stanisława Stasiaka, naczel­

nika urzędu pocztowego w Wólce Mławskiej. Ponieważ na zebraniu tego dozoru ksiądz dawał nieścisłe odpowiedzi i obiecywał dowody rachunkowe przedstawić — o ile się znajdą — przeto p. Stasiak, jak w wyroku sądowym powiedziano, zareagował w sposób godny ubole­

wania—bo, okropność ! czcigodną osobę nazwał złodziejem 1 Że jednak, jak znów w wyroku sądowym powiedziano, działał z pobudek nieoso- bistych i występował w imię dobra ogółu, zaskarżony do sądu przez księdza—został uwolniony przy zastosowaniu art. prawa 537 cz. 2 i na zasadzie art. 119 U.P.K. i art. 537 część 2 Kodeksu Karnego.

Niezwykły ten proces byłby zwykłem zjawiskiem w życiu spo­

łecznem, gdyby tych panów Stasiaków było pełno w każdej parafji, gdzie szerzą się plotki, narażające czcigodne duchowieństwo na, oczy­

wiście, zgoła nieuzasadnione podejrzenia — bo ten przykry wypadek z księdzem Krajewskim nie będziemy stawiać przecież za regułę.

Rzecz naturalna 1

ł

(5)

Wiele papież zarobił na roku jubileuszowym.

Ojciec święty, stojący na straży dogmatów wiary, i całe czcigo­

dne duchowieństwo czasami mówi do wiernych te słowa z pisma świę­

tego, które brzmią: „nie skarbcie skarbów na ziemi, bo nie wiecie dnia ani godziny, kiedy Pan powoła was do obrachurfku i t. d“., kiedy trzeba wiernych pobudzić do ofiarności i przedstawić im grozę piekieł, śmierci i innych potworności dla grzeszników. Tak mó­

wią pisma włoskie z okazji zakończenia roku świętego 1925 i zesta­

wiają cyfry, dotyczące napływów pielgrzymów do Rzymu. Papież wy­

głosił w ciągu r. 1925 ogółem 1080 kazań i przemówień do rozmai­

tych wycieczek. Liczba pielgrzymów dosięgła 600 tysięcy. Papież roz­

dał około 800 tys. medalów, wybitych specjalnie z okazji Roku Świę­

tego. Wartość darów, przyniesionych w ofierze Stolicy apostolskiej, oszacowaną jest na czterdzieści miljonów złotych.

Ale wartość ofiar gotówkowych jest nie do ustalenia, bo to rzecz prywatna ofiarodawcy i przyjmującego duchowieństwa. Prasa włoska może więc obrachować, co mogli zarobić hotelarze, kupcy, restauracje, koleje żelazne i tramwaje, ale nigdy nikt nie obrachuje, co Watykan zarabia i na co wydaje.

Gdzie jest Kraków katolicki?

Pod tym tytułem „Głos Narodu“, wychodzący w Krakowie, uża­

lał się, że ciotki i stryjenki oraz bratankowie czcigodnego duchowień­

stwa—stanowiącego z górą 400 osób w tern mieście (oprócz zakonni­

ków i zakonnic) nie byli w sali Starego Teatru, gdy tam odbywał się koncert Tow. Oratoryjnego, na program którego złożyły się produkcje Mszy pastoralnej, utwory „Bolesław Chrobry“ kompozycji Feliksa No­

wowiejskiego. )

Ubolewać jedynie należy —pisze „Głos Narodu“—że koncert ten nie wypadł pod względem finansowym tak, jak na to pod każdym względem zasługiwał. Z przykrością stwierdzić trzeba, że w tym wie­

czorze występowało więcej na estradzie artystów, niż było gości na widowni. Cel urządzenia koncertu- wsparcie ubogich parafji św. Szcze­

pana w tych ciężkich zimowych miesiącach—nie został niestety osiąg­

nięty, owszem gruby deficyt będzie musiało—porhimo swej wytężonej pracy i kosztów — pokryć Tow. Oratoryjne z własnych, nader skrom­

nych funduszów.

Na usta cisną się z tego powodu nader przykre refleksje. Gdzie był katolicki Kraków dnia 9 grudnia 1925 r., gdy Zjednoczone Soda- licje urządziły wspaniałą Akademję ku czci N. M. P., również w Sta­

rym Teatrze i gdzie był w dniu 2 b. m.? Czy dla blisko 200 tysięcy mieszkańców Krakowa jest bez poparcia mniejszości narodowej nie- możliwem zapełnić na katolickich manifestacjach sali Starego Teatru kilkuset widzami ?

Gdzie ten Kraków katolicki i my się pytamy głosem wielkim tycli — co sobie i całej Polsce oddawna mówią o tern — że polskość i katolicyzm to jedno.

(6)

6 -mm

Nie, i stękroć razy nie, i my to wciąż powtarzać będziemy, iż bałamuctwem jest łączyć polskość z papizmem i może nadejdzie taki czas, jak ci bałamuci jeszcze większym głosem zawołają: łudziliśmy siebie i świat cały przez setki lat!

Jak papiści zezują w stronę Kościoła Narodowego.

Ponieważ ci wybitniejsi pośród papistów zaczynają coraz lepiej rozumieć bałamuctwo swego stanowiska monopolu Bożego na ziemi, przeto oprócz wyrzekali na masonów, żydów i t. p. przeciwników wia­

ry (oni.i wiara?!), zaczynają powoli zerkać w stronę możliwości una­

rodowienia Kościoła.

Najpierw czcigodny kardynał no i prymas Kakowski polecił wy­

pracować modlitwę po polsku za zdrowie Prezydenta Rzeczypospolitej, która ma kler obowiązywać od dnia 3 Maja 1926 roku w całej Polsce—

a następnie nie mniej czcigodny biskup Zdzitowiecki polecił Komite­

towi Ktijawsko-Kaliskiemu opracować program uroczystości uświętobli- wicnia błogosławionego dotąd Bogumiła z Koźminka w tym względzie, by ta kanonizacja nosiła charakter manifestacji narodowo- religijnej.

Podkreślamy ten fakt unarodowienia tej uroczystości, którą — na­

turalnie—uświetni pan Prezydent Rzeczypospolitej, Sejm, Senat no i inni wielcy ludzie w Polsce. Bo kto jak kto, ale papizm jako stary a do­

świadczony gracz polityczny w świecie szybko się już zorjentował, że z Polską rachować się trzeba, więc wyciąga się z lamusa dziejów róż­

nych polskich pustelników i święte niewiasty, by przez ich uświęto- bliwienie okazać, jak nas papież kocha. A jednak, gdy Roman Dmow­

ski w 1916 roku był w Rzymie jako członek Komitetu Narodowego w Paryżu „prosić“ o łaskawe zwrócenie uwagi Ojca świętego na spra­

wę Polski, to Ojciec święty nie raczył go przyjąć, a sekretarz stanu w Watykanie, kardynał Gaspari — wyraźnie powiedział, że nasza przy­

szłość w Austrji.

Teraz p. Prezydent będzie uświetniał uroczystości Bogumiła z Ko­

źminka, bo przyszła w Watykanie moda na polskich świętych. Ani do płaczu, ani do śmiechu nie pobudza taka polityka krajowa, ale do stwierdzenia faktu, że Polska jest folwarkiem Rzymu.

W. Jfalęcz.

„Nowy mpsjasz“.

Ruch teozoficzny na całym świecie został zaskoczony wiadomo­

ścią, którą podajemy: Znana anglo-indyjska teozofka i zwolenniczka nowego mesjasza, założycielka „świątyni słońca“, Dr. Annie Besant, obwołała niedawno nowym mesjaszem młodego Hindusa Krischnamurti.

Ceremonja ta odbyła się w obecności tysięcznych tłumów. Były tam delegacje 33 krajów, pomiędzy tern 36 wysłańców Stanów Zjednoczo­

nych, 71 z Australji i Nowej Zelandji, 23 z Holandji, byli tam także delegaci z Anglji i innych państw europejskich. Przewodniczka tego ruchu, Dr. A. Besant, ogłosiła swym uczniom, że ów nowy mesjasz, który jest księciem pokoju, przyśpieszył swoje przyjście na świat, aby zapobiec nowej wojnie. Krischnamurti przynosi religję światową, obej-

(7)

mującą wszystkie dotychczasowe wyznania. Po obrządku obwołania nowego mesjasza wybrano 12 apostołów, pomiędzy którymi znajduje się Dr. A. Desant, 3 biskupów anglikańskich, 1 kapłan buddyjski i kil­

ku brahminów.—Sprawa nowego mesjasza zyskała sobie w Indjach nie­

słychany rozgłos. Krischnamurti jest to młody Hindus, który od r. 1911 wychowywał się we Francji i Anglji, a później został uczniem szkoły teozoficznej, prowadzonej przez A. Desant.

Ruch teozoficzny, z którego wyszedł ów „mesjasz“, szerzy się w ostatnich 3 dziesiątkach lat po całym świecie i ma swych zwolen­

ników we wszystkich krajach świata. Skupia on niewątpliwie dużo lu­

dzi szlachetnych, ale głównie takich, którzy mają pociąg do t. zw. nauk tajemnych i którzy rozumem chcą wytłumaczyć tajemicę wszelkiego bytu, opierając się na „objawieniach“ swych mistrzów.

Ze swej strony dodać możemy, że ów „mesjasz“, gdy był stu­

dentem w Paryżu, wyprawiał tam figle i robił psoty, młodemu wieko­

wi właściwe, ale gdy wieść o tym „mesjaszu“ doszła do Paryża—ruch teozoficzny, dotąd szanowany nawet przez lubiących ze wszystkiego kpić paryżań—stracił na poważaniu, gdy sobie przypomniano młodego Hindusa z czasów pobytu jego w Paryżu.

Dla czytelników naszych, nieobznajmionych z tym ruchem myśli religijnej w Azji i Europie, jaki nosi miano teozofji, podajemy cha­

rakterystykę tej dążności. Teozof mówi, kto zna jedną religję, ten by­

wa często niesprawiedliwym wobec wyznawców innych religij — więc teozof stara się poznać różne religje całego świata i dopiero przez to porównanie głosi, że prawda jest najwyższą religją“.

Takie stanowisko teozofji było nam w Polsce miłe, bo Polacy nigdy w dziejowym rozwoju swoim nie byli przeciwnikami różnych wyznań, a żydzi wszędzie, na całym świecie prześladowani, mieli u nas schronienie. W Polsce współczesnej, chopiaż papizm panuje to ta rzecz przemocy—nie płynie z natury naszego usposobienia—ile płynie z nie­

wiedzy ogółu i pragnień rządu ustalenia wierzeń religijnych.

Teraz jednak ogłoszenie „nowego mesjasza“ nie spotęguje wcale w Polsce uznania dla teozofji i teozofów, którzy sobie ogłosili papieża—mesjasza. Mniemać jednak należy, że „Przegląd Teozoficzny", miesięcznik wydawany w Warszawie jako organ teozofów w Polsce, sprawę owego mesjasza wyświetli. Dziadek.

„Głos Ziemowida” w Brazylji.

Czytelnicy nasi wiedzą o tern, iż oprócz emigracji do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej od lat dwudziestu z górą szerzyła się wędrówka z Polski za Chlebem do Drazylji, największego państwa Ameryki Południowej.

Tam Polacy zyskali dobre imię jako zamiłowani rolnicy, a wielu z nich po latach ciężkiej pracy karczowania lasów odwiecznych zdoby­

li posiadłość własną—co stanowi ideał pragnień Polaka jako ziemiańi-

(8)

8

na. Cześć i chwałę polskiego imienia godnie podtrzymują ci Brazylij- czycy — Polacy, którzy utrzymali język ojczysty, pobudowali szkoły własne i w Republice Brazylijskiej jako jej obywatele nie szczędzili starań o zachowanie kultury i oświaty. Ale tam, gdzie Polak osiada, tam i ksiądz być musi, bo życie religijne jest drugą naturą Polaka.

Nic więc dziwnego, że wraz z kolonistą ściągnęły zakony męs­

kie i żeńskie, by to życie religijne rozwijać i dzieci wychowywać w wierze przodków i posłuszeństwie dla Ojca świętego w Rzymie.

Osobliwie Salezjanie są rozpowszechnieni i mają duże wpływy, bo wszędzie, gdzie się lokują, to otwierają ochrony dla dzieci i szko­

ły—a przez to zdobywają wpływ w parafji.

Jakkolwiek więc w Republice Brazylijskiej niema dotąd konkor­

datu z Watykanem, jednak przy całej swobodzie praw w wierzeniach, konstytucją zagwarantowanych, kler odgrywa tu poważną rolę, osobli­

wie wśród Polaków, Włochów i innych kolonistów z państw katolic­

kich w Europie. O kościele narodowym z językiem ojczystym w na­

bożeństwie tu tylko daje się słyszeć, że wartałoby go mieć w Brazylji, a nawet słyszałem o kilku młodzieńcach, którzy się wybierają do New-Yorku w Stanach Zjednoczonych, czy też do innej miejscowości, gdzie ma być seminarjum duchowne dla przygotowania księży Kościoła Narodowego.

Tutejsza gazeta, wychodząca w Kurytybie pod nazwą „Świt“, wspominała nawet w swych artykułach o tern, że Kościół Narodowy najlepiej zabezpiecza rodaków od tego, żeby pod wpływem kleru ob­

cego nie tracić związku ze starym krajem ojczystym.

Aż tu nagle, jak piorun z jasnego nieba, ktoś począł rozpo­

wszechniać „Głos Ziemowida", lecz cena 3 dolary wielu do prenume­

raty zniechęca, ho tutejszy pieniądz (milereisy) kiepsko stoi (gorzej od złotego) w stosunku do dolara.

Duchowieństwo tutejsze zatrwożyło się na dobre, gdy zobaczyło jak u wielu kolonistów twarze się rozjaśniły, gdy tam z Ojczyzny przy­

szło czasopismo, wyjaśniające zgoła jasno, otwarcie prawdę Bożą — z podkreśleniem w wieściach z Babilonu „różnych spraw“ o papiestwie.

Nikt wprawdzie z pośród delegatów Kościoła .Narodowego tu nie po­

jawił się, jak „Świt“ nas informował, lecz tutejsza międzynarodówka księża poczęła szukać... i znalazła emisarjusza w postaci pana Wójci­

ka, nauczyciela,-którego nawet Ojcowie Salezjanie chcieli przyjąć na kierownika szkoły, przez nich założonej w Sant Feliciano. Wymówio­

no mu więc to stanowisko, którego jeszcze nie objął—i rozgłoszono, że to heretyk. P. Wójcik niechcący został męczennikiem idei Kościoła Na­

rodowego w Brazylji, ale to jego męczeństwo więcej znaczy, niżby księ­

ża sobie życzyli. Rozgłosi ono fakt istnienia,, Głosu Ziemowida“ i Koś­

cioła Narodowego nietylko w Ameryce, ale i tam w kraju, gdzie lud chce mieć polskie nabożeństwo. Dlatego o tern piszę, bo chcę poznać bliżej „Głos Ziemowida“, więc posyłam dwa dolary, bo więcej nie mogę.

O tym profesorze Wójciku słyszałem już jako o energicznym czło­

wieku w Porto Alegro, czy też w kolonji Rio Grandę, ale żeby on miał mieć rozpowszechniać „Głos Ziemowida“, to nie słyszałem, bo' i sam go otrzymałem dopiero niedawno z kraju od znajomych mi ziomków, którzy tu przybyli z moich stron. Czekam więc pisma.

Wasz Jan J.

(9)

Wśród głogów i cierni.

(Pamiętniki z więzienia z r. 1919 — 20).

(Ciąg dalszy).

(Rok 1920).

Więzienie Kieleckie, dnia 4 stycznia.

Nareszcie dowiedziałem się, za co jestem aresztowany. O godzinie 3 po południu wezwano mię do kancelarji. Sędzia śledczy z Jędrzejowa i wice prokurator Dąbski odczytali mi akta oskarżenia i odebrali moje zeznanie.

Zarzut I. Byłem moralnym sprawcą tego, że Andrzej Książek prze­

kroczył zakres swej władzy wójtowskiej, przewodnicząc uchwale parafja- Inej w dniu 17 listopada 1918 r., zatwierdzając takową.

Odpowiedź: Dnia 17 listopada 1918 r. p, Andrzej Książek jeszcze wójtem nie był. Był wprawdzie przez ogół na wójta wybrany, kancelarję miał w swoim zarządzie, ale przez powiat zatwierdzonym jeszcze nie był.

W zebraniu uczestniczył jako przewodniczący uchwały — nie jako wójt.

Na uchwale podpisany jako wójt dzięki pomyłce pisarza, nie biorącego w rachubę zatwierdzenia rządowego tylko wybór gminy.

Zresztą, jeżeliby nawet była jakaś nieścisłość prawna w tej uchwa­

le, należy ją uważać za sprawę przestarzałą dzięki legalizacji w dniu 21 kwietnia 1919 r., dokonanej przez ks. Stanisława Trzeciaka, delegata rzą­

du polskiego i władzy kościelnej, na mocy której ta uchwała, jakoteż wszelkie czynności moje z tą uchwałą związane, zostały poddane kom­

pletnej sanacji prawnej.

Legalizacja ta została w dniu 21 kwietnia 1919 r. publicznie ogło­

szona z ambony, w księgę uchwał parafjalnych wpisana i przez świad­

ków podpisana.

Zarzut II. Dnia 2 i 3 grudnia jeździłem po wsiach i agitowałem wśród ludności, aby w dniu 4 grudnia stawili „zbrojny" opór władzy w doko naniu czynności urzędowej przez Dr a Jacka Wisłockiego, byłem sprawcą mo­

ralnym bójki pod kościołem, z której wyszli pobitymi Józef Konieczny i Stanisław Bocheński, oraz winnym zbiegowiska w dniu 4 grudnia, zło­

żonego z jakich 200 osób.

Odpowiedź: Dnia 2 i 3 grudnia byłem we wsiach Karczowice i Marcinowice jak zwykle na kursie wieczorowym. Przy tej okazji mówi­

łem ludziorn o mającym nastąpić odebraniu kościoła i budynków plebań­

skich w dniu 4 grudnia i zmartwionym parafjanom radziłem apelować do Sejmu lub Sądu Najwyższego. W tym też celu zbierałem podpisy, aby w dniu 4 grudnia wręczyć urzędnikowi starostwa tę prośbę apelacyjńą.

Mieszkańcom tych wiosek mówiłem wprost, aby w tym dniu do Mstyczo- wa nie przychodzili, wystarczy, jak dadzą podpisy. Sądziłem bowiem, że reprezentant Państwa oraz urzędnik, szanujący swą godność, odebrawszy prośbę apelacyjną, uszanuje prawo wolnych obywateli i szczęśliwie od- jedzie. Prawdziwość tego, co mówię, potwierdza i to, że mieszkańcy Kar­

czowie i Marcinowic dnia 4 grudnia pod kościołem ani w kancelarji nie

(10)

10

byli. Byli natomiast gospodarze ze wsi: Klimontowa, Przełai. Mstyczowa, Białowieży, jako gminniacy stawili się na wezwanie wójta, który miał rozprządzenie starosty wezwać ich. Mieszkańców wsi Karczowie i Marci­

nowic, należących do gminy Kozłów, rozporządzenie wójta gm. Mstyczów nie dotyczyło, więc nie dopisali swoją obecnością.

Nie czuję się też winnym kłótni i bójki pod kościołem, bowiem mnie nie było podówczas w Mstyczowie. Bójkę i kłótnię sprowokował najprzód p. Dr. Jacek Wisłucki, odrzuceniem apelacji i chęcią pieczętowania kościoła, co nieliczną mniejszość niezadowolonych parafjan ośmieliło do szyderstw ze zwolenników Kościoła demokratycznego i ściągnęło na nich pewne nieszkodliwe obrażenia cielesne.

Zarzut III. „jeżdżąc do chorych, używałem zamiast Olejów św. ole­

ju rycynowego i mówiłem, że to lepiej skutkuje".

Odpowiedź: Jeżdżąc do chorych tyfusowych, woziłem rzeczywi­

ście często ze sobą rycynę, chininę i aspirynę, ale to mi nie przeszka­

dzało mieć ze sobą i Oleju św. Do czynności sakramentalnych używałem Olejów św., a jako lekarstwo stosowałem olej rycynowy i to z dobrym bardzo skutkiem, bo na 64 osoby chore, umarło tylko 4 i to takich, do których już późno byłem wezwany i oleju rycynowego dać nie było można.

Zarzut IV. Powiedziałem na ambonie, że „innym wolno mieć po siedem młodych, a mnie jednej starej nie wolno“, którem to powiedzeniem

sprofanowałem miejsce święte“.

Odpowiedź: Było to dnia 25 listopada 1918 roku. Qkazją do tego powiedzenia posłużył list pasterski biskupa Łosińskiego, który przez 3 niedziele z rzędu miał być odczytany z ambon wszystkich kościołów diecezji. List nosił datę 7 listopada 1918 r. W liście tym pasterz djecezji kieleckiej ostrzega wiernych przed opętanym przez djabła Andrzejem Hu- szną, byłym księdzem, który po różnych parafjacb diecezji kieleckiej gra­

suje ze swoją nałożnicą, aby nie dawali utrzymania i schronienia u siebie.

List ten co do słowa odczytałem z ambony. Skutek jednak z odczytania tego listu był wprost przeciwny temu, jaki zamierzał osiągnąć biskup,

W komentarzu na ten list powiedziałem, że nałożnicą biskup na­

zywa moją gospodynię, która jest starsza o Jat 6 odemnie, licząc 32 la­

ta życia. Z czego wypływa wniosek, że kiedy inni księża mają po 7 gos­

podyń młodych, kuzynek, siostrzenic, to nie są opętani, im to wolno, a mnie jednej nie wolno mieć Być może, że niektórzy ludzie odczuli pewien niesmak, ale to nie z mego powiedzenia, tylko z biskupiego listu, więc i zasługa profanacji miejsca świętego nie mnie, a biskupowi winna

być przypisana, *

Zarzut V. „Sprowadziłem sobie niejakiego Michała Fortunę, którego dopuszczałem do sprawowania czynności kapłańskich, podczas gdy on wcale księdzem nie był".

Odpowiedź: Ks. Michał Fortuna jest księdzem wyświęconym przez biskupa Hodura w Ameryce i odpowiednie świadectwa do spełnia­

nia obowiązków kapłańskich posiada. Świadectwa te w języku angielskim i rosyjskim czytał i oglądał nawet ks. Dr. Stanisław Trzeciak.

Zarzut VI. „Dnia 25 listopada 1918 roku ja i Stanisława Miernik, gospodyni, agitowaliśmy wśród ludzi, aby księży biskupich: ks. Czernę

(11)

i ks. Baranowskiego nie przyjmowali. Dzięki czemu zostali z kościoła wyrzuceni, a Władysław Luboń zerwał z ks. Czerny stółę i wyrwał z rąk ampułki“.

(Oskarżenie to było podpisane przez jakąś J. Robakównę, której to osoby wcale sobie nie przypominam).

Odpowiedź: Przeciwnie, dnia 25 listopada 1918 r. ks. Czerna i ks. Baranowski od samego rana kręcili się pomiędzy ludźmi i agitowali przeciwko mnie, podczas gdy ja byłem u siebie w pokoiku. Gospodyni moja Stanisława mieszkała jeszcze podówczas w Krakowie, a do Msty- czowa przybyła dopiero w styczniu. Co do Wł. Lubonia to o niczem po- dobnem nie słyszałem. Dawszy takie wyjaśnienie na czynione mi zarzu­

ty, spodziewałem się iść wolny, aliści decyzja sędziego śledczego z Jęd­

rzejowa skazywała mię na bezwzględny areszt.

Decyzja ta przyprowadziła mię do pasji. Oburzony w najwyższym stopniu, zacząłem urągać bezprawiu polskiego sądownictwa. Pomimo pa­

nowania nad sobą łzy mi się cisnęły do oczu. Sędzia śledczy pilriie śle­

dził moje zachowanie się i widziałem z jaką rozkoszą pieścił się mym bólem. Wreszcie niby pocieszając mię powiedział, że mi przysługuje pra­

wo apelacji do Sądu Okręgowego, którą to apelację sam napisał. Odpo­

wiedź ma być za tydzień.

Żyję nadzieją.

Biada narodowi, któremu prawo i religja służy za parawan zbrodnil D. c. n.

Pomoc w nagłych wypadkach.

Porażenie słoneczne. Przedewszystkiem .chorego umieścić w miejscu przewiewnem, cienistem, z głową wzniesioną jeśli twarz zasinio- na, lub spuszczoną jeśli twarz blada. Zimne, najlepiej lodowe okłady na ; głowę, gorczyczniki na łydki, rozcieranie rąk i nóg, sztuczne oddechanie.

Jeśli chory może łykać, podawać mu zimną wodę z rumem lub wino w małych dawkach. Nieprzytomnym zastosować lewatywę z wody.

Apopleksja. Powstaje wskutek szczególnego usposobienia do apo­

pleksji osób tłustych i o krótkich szyjach Chory pada bez czucia, twarz mu czerwienieje, puchnie, oddech trudny, chraplowy, puls pełny lecz powolny, żyły na szyi wzdęte. W takim wypadku dobrze' jest na głowie chorego położyć pęcherz z lodem lub przykładać zimne okłady, zastosować lewa­

tywę z octem, synopizmy na rękach i nogach, dobrze jest puścić krew lecz ponieważ ten zabieg należy do lekarza, postawić dwie pijawki

za uszami. * £.

Przegląd polityczny.

Polska. Sprawa wstąpienia Polski do Ligi Narodów jest już jak­

by na ukończeniu, ale jednak pewności żadnej nikt nie ma — tylko to jest pewnem, że to miejsce nam się należy, chociaż obecnie

(12)

to miejsce otrzyma Hiszpanja. Ta sprawa jednak polityki zagranicznej posiada dla nas trzy dobre strony, mianowicie określa stosunek innych państw i narodów do nas, po wtóre raz jeszcze wskazuje na tajemny układ łączności Niemiec i Anglji przeciwko Francji i Polsce i państwom środka Europy i po trzecie uczy nas, że marzenie o Domie Sprawiedli­

wości w Europie tak jak o Królestwie Bożem na ziemi są jeszcze bar­

dzo odległe i dalekie w przyszłości. A jednak, to marzenie najzupełniej prawdziwe, że kiedyś z Ligi Narodów może powstać taki Dom Sprawiedli­

wości, bo do Francji przybyła grupa uczciwszych Niemców celem poro­

zumienia się, tak jak znów w Polsce, w Warszawie odbył się zjazd par­

lamentarnej grupy posłów Francji i Polski dla zaakcentowania wieczystej przyjaźni. Ponieważ jednak nic wieczystem nie jest, to marszałek Fochę we Francji ogłosił memorjat o tern, że sojusze Francji mogą być zawo­

dne?—a w Polsce powoli dojrzewa myśl „federacji Sławjan“ więc łącz­

ności polsko-czesko słowackiej. Z tego znów powodu nasza delegacja od­

była zjazd i wycieczkę do Czechosłowacji. W polityce wewnętrznej Pań­

stwa Polskiego mamy znowu następujące zjawiska. Wykrycie wielkiej or­

ganizacji niemieckiej roboty na Górnym Śląsku, żeby drogą przemocy i gwałtu zrobić powstanie mas na korzyść Niemiec i cała ta robota była utrzymywaną na rachunek i koszt pieniężny miljona dolarów miesięcznie, nadsyłanych z zagranicy.

Drugiem zjawiskiem w polskiem życiu wewnętrznem jest coraz wię­

ksza ilość bezrobotnych zarejestrowanych i dużo większa ilość nienoto- wanych.ludzi bez zajęcia, co do pomyślności kraju nie przyczynia się wcale. Nadto niemało ważnym faktem życia politycznego wewnątrz kraju jest to, że opinja narodowa o Sejmie, rządzie i różnych sprawach dwoi się w narodzie i wywołuje waśń obozów politycznych do tego sto­

pnia silną, że u nas jak we Francji mogą powstać „biczownicy“, którzy rózgami będą chcieli napędzić rozumu do głowy tym politykom, którzy w zaciekłości politycznej prowadzą kraj do waśni i walki partyjnej bez końca...

Z Francji. Na ogół biorąc, jest źle. Frank spada i waluta fran­

cuska, jak u nas kiedyś ś, p. marka polska, jest coraz mniej cenna. Prze­

wlekły kryzys narodowy nasuwa już myśl o nowych wyborach do parla­

mentu, a organizacja biczowników tajnego stowarzyszenia chce chłostą wypędzać złego ducha z posłów. Sześciu już posłów otrzymało uroczyste oświadczenie na piśmie tej organizacji—że dostaną w skórę. Cały Paryż, Francja, zagranica się z tego śmieje, a ten znamienny fakt zmusza do płaczu nad tern, że godność poselska potrzebuje rózeg — żeby nietykalni posłowie pamiętali wreszcie o dotykalnych interesach państwa. Zarówno z prawicy jak i posłowie* z lewicy mają dostać w skórę. Ale jeżeli po­

minąć ten fakt bądź co bądź.ciekawy z życia politycznego Francji to wojna w Marokko, wojna w Syrji i szlachetna walka Syryjczyków o nie­

zależność tyle kosztuje, że w szlachetnej Francji wreszcie budzi się myśl, iż każdy lud musi być wolny. Ternbardziej, że Syryjczycy gotowi są być sojusznikami Francji, zawierając nawet sojusz wojskowy na lat 30. Pój­

dziemy z Francją przeciw Niemcom, czy przeciw Anglji, ale niechże Francja uzna naszą niepodległość, jako prawo, o które walczymy. To

(13)

13

uznanie sprowadzi natychmiast pokój, w przeciwnym zaś razie walka nie ustanie.

Jesteśmy słabi wobec potęgi Francji, będziemy ginąć, lecz walki nie zaprzestaniemy. Obecny bunt jest 12-tym z rzędu. Francja jak i An- glja musi zrozumieć, że musi zapanować w całym świecie polska zasada polityczna: równych z równymi, wolnych z wolnymi ale w dostojności czynów szlachetnych. Piszemy o tern dlatego, że delegat Syrji w Rzymie emir Szekib Arslane zwrócił się do kierownika polskiej agencji telegra­

ficznej z prośbą o rozświadomienie w Polsce jako przyjaciółce Francji wieści o tern, że i oni kochają wolność i niezależność, o które i Polska walczyła 150 lat. Dlatego miło nam donieść o traktacie francusko-turec- kim, jaki Francja zawiera, gdzie niezależność Syrji ma być gwarantowaną.

Z Anglji. Państwo to wraz ze swemi olbrzymiemi dominjami stanowiące olbrzymie zjednoczenie Brytanji, wciąż uprawia politykę za­

borczą w stosunku do ludów słabych— lecz budzące się do życia Chiny, potęgująca się nienawiść wśród ludów Wschodu muzułmańskiego i So- wietorosji, wytwarza dwa wielkie bloki zjednoczenia z Anglją i drugi z Francją na czele dla opanowania świata. Ale do tego panowania ma pretensje i Ameryka i komuniści całego świata zjednoczeni i Japonja chce mieć Azję dla azjatów i ludy sławjańskie chcą łączności, by w Eu­

ropie środkowej były panami położenia — więc piękna Liga Nacji i jej komisja rozbrojeń i spodziewana narada gospodarcza międzynarodowa wszystko to są tylko wskaźniki, że ludy wezmą się za łby jak psy wście­

kłe—lub może nareszcie zwycięży usposobienie ludzkie. Właśnie o zwy­

cięstwie tego uczucia ludzkości nie można mówić w Anglji, która przy­

gotowuje się do wojny z Turcją i dąży do otoczehia Sowietorosji. W tym względzie polityka angielska skłoniła Czechosłowacje do tego, że nie uznała Sowietorosję „de jure“. I Polskę Anglja zacznie niedługo kokietować.

Obserwator.

LIST.

Od początku swego pobytu w szpitalu był przedmiotem szcze­

gólnej pieczołowitości personelu lekarskiego, chociaż, naprawdę, nikt nie wiedział jak się nazywa i skąd pochodzi.

Przed operacją byt nieprzytomny; przebłyski świadomości nawie­

dzały go niekiedy lecz zawsze tak nagłe i krótkie, jak meteor. Po operacji wyjęcia kuli z okolicy osierdzia i amputacji nogi — wrócił do świadomości. Z nikim jednak nie rozmawiał i nikomu na pytanie nie odpowiadał.

Był to jeden z tych, którzy uniesieni rycerskim zapałem tradycji

„rzucili życia swego los na ofiarny stos“...

Nasuwało się przypuszczenie, że wskutek ran nastąpiła okresowa reakcja centrum nerwowego, pozbawiając go mowy. Tak jednak nie było, bo raz, gdy go sanitarjusze nieśli na salę opatrunkową i zawa­

dzili noszami o futrynę drzwi, odezwał się:

— Pies wam mordę lizał... Ostrożnie, dziady... •

(14)

14

Nietrudno było poznać, że zdawał sobie jasno sprawę ze stanu ran, a szczególnie z tej, która, wydając wstrętną woń zgniłej ryby, gan­

greną posuwała się od kolana do biodra. Niewiele sobie z tego robił.

Kiedyś poprosił o papier i ołówek i pisał całe popołudnie. Ta czynność męczyła go widocznie, bo przerywając pisanie, kilka razy odpoczywał.

Tego samego dnia wieczorem pierwszy raz zagadał do sąsiada, leżącego obok, który wskutek odoru gangrenowanych mięśni .dostał torsji.

— Ho, ho, jak widzę, obywatel nie znosi zapachu fiołków, wo­

lałby pewnie konwalje...

Około północy zameldowano mi, że stan jego pogorszył się. Po­

szedłem na salę. Siadłem na krawędzi łóżka. Zbadałem tętno. Puls był niteczkowaty, słaby.

— Jak się czujecie?

Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy z ironją.

Dotknąłem dłonią jego czoła—było zroszone chłodnym potem.

— No, no, nie jest tak źle — uspakajałem — gorszych mieliśmy.

Pamiętam, leżał po tamtej stronie ułan... haniebnie pocięty... Wszyscy myśleliśmy, że...

— E, co mnie jegomość buja—przerwał z grymasem — czy to ja słoniowa trąba?... Ja i bez bujania się wyniosę.

Odwrócił lekko głowę.

Popatrzyłem na niego łagodnie, bez niechęci, z pobłażliwością ojcowską, choć naprawdę nikt dotąd w podobny sposób do mnie nie przemawiał.

Zostawiłem go pod opieką felczera i wyszedłem.

Nad ranem zawiadomiono mnie, że kończy życie. Dla takich ra­

tunku niema, jednak iść trzeba z obowiązku lekarza dyżurnego.

Był nieprzytomny i niespokojny. Zastrzyknąłem kamforę.

Zdziwionym wzrokiem chwilowej świadomości wpatrywał się we mnie. Potem uniósł się nagle:

— Mamo — westchnął z głębi piersi takim bolesnym jękiem, ja­

kiego niezdolen wydać największy ból fizyczny — Mamo...

Opadł na poduszki. Po chwili oczy jego zmieniły wyraz: zapło­

nęły blaskiem dopalającej się gromnicy, osiadły głębiej, znieruchomia­

ły. Na źrenice padła mgła nieprzespanego snu wieczności.

Siostra miłosierdzia obtarła z ust jego różową pianę i zasłoniła mu twarz ręcznikiem, poczem, wysuwając z pod poduszki arkusz zapi­

sanego papieru, zauważyła:

— Wczoraj po południu pisał. Może to list do rodziców. Może trzeba będzie wysłać...

Był to istotnie list, lecz niezaopatrzony ani w datę, ani w adres, podpisu również nie było, bo nie był dokończony.

Przypuszczając, że adres może się znajdować w tekście listu, po­

stanowiłem go przeczytać.

(15)

15

— Mamo — pisał legionista — przebacz mi, żem bez woli Two­

jej i bez pożegnania poszedł. Ale jak było nie pójść, gdy zapał wziął górę nad rozwagą, honor nad obowiązkiem... i rozpalały się ognie ofiarne... „Nie mogło być inaczej, bo gdzie krew się leje —- tam tyl­

ko krew znaczy“... Głosem tej krwi prowadzeni, szliśmy za Wodzem po złotą wolność, a za nami śmierć po młode życie... Mamo, syn Twój nie drżał przed nią, patrzył jej w oczy, gdy pod Laskami szła ku nam spowita w seledynową szatę armatniego dymu; nie mrużył on powiek, gdy sunęła miedzą Łowczówka, czaiła się za każdem drze­

wem Polesia, to przybrana w szkarłat zorzy, to w złotą opończę pro­

mieni słońca, to strojna w djadem gasnącego zachodu lub spowita w żałobny całun nocy, haftowany gwiazdami... Przyzwyczaiłem się do niej, jak wszyscy zresztą, i była naną nieodstępną towarzyszką — mar- kietanką. Mieliśmy ją zawsze obok siebie uśmiechniętą i zalotną.

Rankiem, gdy prostowaliśmy skostniałe członki po nocy przespanej w wilgotnym okopie — ona, w mgły i opary bagien otulona czuwała opodal... I tak zżyliśmy się ze sobą, że tęskniłem za nią, gdy się na dni kilka od nas oddalała...

Staliśmy na cmentarzu... Około południa łagodny strop nieba za­

snuły czarne, burzliwe chmury. Deszcz wisiał w powietrzu. Nagle tam­

ci zaatakowali nas... Cmentarz zamienił się W piekło... a dopełniała je natura, bo jakby idąc w zawody z techniką rąk ludzkich, jasną błys­

kawicą znaczyła chmury i rzucała w to piekło rozpalone gromy burzy...

Huczała ziemia i huczało niebo... łamały się krzyże, pryskały pomniki, a wśród łoskotu nasza sprawna markietanka zbierała żniwo... Ponad ten orkan raz i drugi zerwało się, nietyle silne ile rozpaczliwe „ura-a-a“!

lecz grzmotem walących się pocisków rozszarpane na krwawe strzępy—

zmilkło, wtłoczone w grząską od krwi ziemię... Zapach dymu, krwi i surowego mięsa potęgował namiętność walki. Jęk bólu wydzierane­

go życia, rozpaczliwy zew pomocy, szubieniczne przekleństwo i dziw­

ny, przejmujący grozą śmiech — zlały się w jeden ogrom zatracenia...

Grzmot dział i gromów, silny jak trąba Archanioła, wzywająca na Sąd Ostateczny—łączyły niebo z ziemią... Otwarły się groby stare... Wyr­

wany pociskiem z mogiły szkielet, zczerniałym kręgosłupem wsparty o złamany krzyż, cienią głębokich oczodołów wpatrywał się w nas z ironicznym uśmiechem nagich zębów, jakby się dziwiąc, że jeszcze ży­

jemy. Hej, co za ogień, co za straszny ogień... Dziś, na wspomnienie czuję zamęt w głowie...

Podniecenie przeszło w opętanie, opętanie w namiętną żądzę krwi, która nas bez rozkazu wyprowadziła do kontrataku na bagnety...

Krótkie jak błyskawica, a potężne niby akord burzy „ura-a-a“ roz­

darło zgiełk, uderzyło w chmury i jak grom padło w szeregi wroga...

Rozpoczął się taniec śmierci... x .

Czy może kto wiedzieć, jak miękko wchodzi bagnet w trzewia, jak po nim wysuwają się jelita i jak słodki zapach mają wyprute wnę­

trzności?... jaka bladość twarzy ugodzonego przeciwnika i jaki wyraz zdziwienia w jego oczach?... Kto nie był w ataku—ten nie wie... Co za wspaniała malowniczość grozy... Jaka piękna poezja zbrodni... Jaka

(16)

16

burza ciężkich oddechów i przyśpieszonego bicia serca, jakgdyby prze­

czuwając swój bliski koniec, chciało ono wytętnić przed śmiercią wszyst­

kie uderzenia wyliczone mu u progu życia... To są gody wojny a kró­

lową ich — śmierć. Ona w zawrotnym tańcu otarła się o mnie. Zwali­

łem się na ziemię. W miłym bezwładzie początku nieświadomości bie­

dna ziemia szepnęła mi: śmierć nie rodzi życia...

— Mamo... śmierć nie rodzi...

Niedokończone zdanie zamykało ten dziwny list bezimiennego autora do bezimiennej matki...

Zdjąłem z twarzy jego ręcznik i ciekawie spojrzałem w zgasłe oczy, jakby szukając w nich zakończenia listu, lecz nic one dopowie­

dzieć nie mogły, bo nieodstępna towarzyszka tułaczej doli, cicha a nie­

ubłagana markietanka znalazła go w szpitalu i odwiedziła po to tylko, aby za przyjaźń swoją — z serca jego zabrać jasność młodego życia.

OGŁOSZENIE.

Przypominamy, komu się należą pieniądze z kas banku Państwa Rosyjskiego i posiada na to dowo­

dy w postaci książeczek oszczędnościowych—ten winien nie zwlekać i składać podanie do Mieszanej Komisji Rozra­

chunkowej w Warszawie (ulica Nalewki 2), gdzie są delegaci Polski i Sowietorosji nato, żeby ustalić sumy zwrotu sum, należnych Pol­

sce i jej obywatelom stosownie do § 12 Traktatu pokoju między Pol­

ską a Rosją i Ukrainą, zawartego w Rydze w dniu 18 marca 1921 ro­

ku. Podanie to pisze się jak zwykle do władz z wymienieniem N° ksią­

żeczki, sumy, miejsca jej wydania, z podaniem adresu jej posiadacza i jego spadkobierców o ile zmarł.

Podanie to wysyła się listem poleconym pocztą bez przykłada­

nia znaczków stemplowych. Pokwitowanie z wysłanego podania załą­

czyć do książeczki oszczędn. i czekać odpowiedzi. Komisja Rozra­

chunkowa pracować będzie kilka miesięcy, poczem Rząd Polski i So­

wieckich Respublik Radzieckich ustali termin wypłat, procenta te, lub inne liib żadne, walutę i sposób wypłaty. Kto swych pretensyj do Ko­

misji Rozrachunkowej nie wniesie, ten po ukończeniu prac tej komisji nic już nie otrzyma.

OGŁOSZENIE.

Zwolennicy ideologji „Wiary Polskiej", głoszonej przez ks. An­

drzeja Husznę, mogą nabyć w administracji „Głosu Ziemowida“ bro­

szurkę pod tytułem: „Posłannictwo Polski dawnej i współczesnej“ po cenie 20 groszy za egzemplarz. Sprowadzający 10 egzemplarzy odrazu kosztów przesyłki nie ponoszą.

Administracja „ęłosu Ziemowida”.

Wydawca i redaktor odpowiedzialny: TOMAS^ LEGOMSKI.

26 -126. Drukarnia „St. Świąckl", Dąbrowa Górnicza.

Cytaty

Powiązane dokumenty

czonych, a jeden się tylko znalazł, który się wrócił, by dać chwałę Bogu, tak i Europa cała może o sobie powiedzieć, że jest chrześcijańską, lecz nie wszystkie narody i

cami Polskiego Kościoła Narodowego staje obecnie aktualne pytanie, kto jest nasz bliźni.. Odpowiedź na to

Uwaga 1. Wolno jest prosić o rozwód, jeżeli jedna ze stron dopuściła się kazirodztwa, lub ułatwiała drugiej stronie i namawiała ją do zdrady w celu ciąg­. nięcia z

skiej wbrew konkordatowi z Polską — bo w myśl tego konkordatu Gdańsk miał należeć do diecezji, w Polsce będącej — jest dowodem nie miłości dla Polski — ale

4. Rano, gdy dano sygnał do wstawania, więzień obowiązany jest natychmiast wstać, zasłać pościel, umyć się i uczesać, oczyścić ubranie i ubrać się, robiąc to

Jednakże pamiętajmy o tern, że jak nie wszystko złoto co się świeci, tak też i nie każdy kościół jest Narodowy, choć się za taki uważa... Kościół naprawdę Polski

z brzozy białej liście zbiera się wczesną wiosną, gdy tylko rozwiną się i nie nabiorą jeszcze koloru zielonego. Pączki zbiera się przed rozwinięciem, gdy tylko spostrzeżemy,

I dlatego to Polska w tern wszystkiem może odegrać dziejową rolę, bo nic się nie robi dla sympatji, przez współczucie, ale idzie się kon­. sekwentnie