40 gr.
Kraków, dnia 30 sierpnia 1942,
HASZCOO RS>O«TA2U
w m ą t r z h u m h u
TAK WYGLĄDA PRÓBA INWAZJI Zabici i ranni żołnierze aliantów, płonące transportowce
i okręty specjalne, zniszczone czołgi i wszelkiego rodzaju sprzęt wojenny pokrywają wybrzeże portu O le p p e .
walce po-
Na prawo:
D O N I E WO L I Petne dramatyzmu zdję
cie, odsłaniające stra
szne przeżycia wyni
szczającej b it w y . Cala groza w a lk i, odbija się na twa
rzach tych ż o ln ie r z )^ ^
PO BITWIE
Ranni zostają umieszczeni w autach sanitarnych, jeńcy odprowadzeni, a żołnierze niemieccy zajmuję z powrotem
swe dawne pozycje.
IA POMOC Jyjczyk otrzymał pierw- opałrunek od saniłariu- i może być już prze-
do szpitala.
Churchilla. Strata 127 samolotów, 3 ‘tontj ‘0^
dowców, dwóch lodzi torpedowych, czterech w y
pełnionych do ostatniego miejsca ‘ransP°r‘® * V * i około 2 000 jeńców AagUMów. KM adyjayków.
Amerykanów i żołnierzy de Gaulla, świadczy o silnym udziale wielkich zespołów samolotów i zbrojnych sił morskich Anglików, równocześnie dowodzi o wielkiej sile obrony wojsk niemieckich znajdujących się w umocnieniach na wybrzeżu.
ATAK ODPARTY
Żołnierze niemieccy pod świeżym wrażeniem ukończonej bitwy na wybrzeżu Dieppe. Polegli i ranni pokrywają rozległe pobojowisko.
nierzy angielskich zdąża do niewoli. Przez szybkie fioły angielskiej stracili oni wszel
ką możliwość ucieczki.
Od wielu miesięcy przygotowywana w prasie i propagandzie aliantów inwazja na kontynent europejski do
szła do skutku w godzinach rannych dnia 19 sierpnia. Flotylla angielska wyposażona w znaczne siły wojsko
we i specjalną broń, usiłowała w y
lądować na wybrzeżu irancuskim w porcie Dieppe. W ciągu kilku go
dzin przedsięwzięcie to, zakrojone na wielką skalę, załamało się w ogniu obronnym wojsk niemieckich. Inwa
zja ta okazała się katastrofą olbrzy
mich rozmiarów — a została podjętą pod wpływem przymusowej sytuacji politycznej i energicznych moskiew
skich żądań Stalina, skierowanych do
MKDEEDTOJ
DZIEWCZĘTA NAPRZÓD z najpiękniejszych łtgur ł«?
go, w której dziewczęta pił’’1*
idę tanecznym kroki*
naprzód i uzup“.
niaję r°n*
Poniżej: PIĘKNA ZEZA ŚPIEWA
Gdy piękna Zeza ipiewa ludowe piosenki miłosne, panuje laka cisza, że można usłyszeć igłę spadejęcę na ziemię.
Jest ona również najlepszę tancerkę, pełnę porywajęcej werwy życiowej i wesołoici. ___
Fol. Sl.inholl
BUŁGARSKI ZESPÓŁ LUDOWY TAŃCZY DLA ŻOŁNIE*' NIEMIECKICH
Wojna rzuca żołnierzem jak kulę. A obecna wojna c1^ 1.
w większej mierze niż dawniejsza. Z miasta do miasta, z kr do kraju, z jednej części świata do drugiej. Tak też jest z 1 nierzem niemieckim, który w tej wojnie nie zaznaje Pra*
bezruchu, lecz cięgle posuwa się naprzód, cięgle jest w >nn’
kraju, to nieprzyjacielskim, to znowu w kraju zwięz®^
paktem przyjaźni, przymierzem i braterstwem broni. Do
ostatnich należy też Bułgaria. .
Nic tedy dziwnego, że stosunek narodu bułgarskiego do Prl bywajęcych tam oddziałów armii niemieckiej był od sarn®
poczętku i jest wybitnie przyjacielski. Żołnierze niemi®"
uważani tam sę za miłych gości, którymi należy się specJa*, zaopiekować i wobec których spełnienie obowięzków g°’c nych gospodarzy jest miłę powinnościę.
Ludność bułgarska rozumie doskonale, że walka jest czy twardym, że wymaga ona ogromnego wysiłku fizycznego i ® chowego, napięcia woli i zrozumienia idei, która by żołnierz przyświecała i zagrzewała do boju. I te właśnie cechy ona w żołnierzu niemieckim, to w nim nade wszystko c®
i szanuje. Stęd też wyrodziła się ta wielka przyjaźń nar®*
bułgarskiego dla żołnierza niemieckiego.
Kiedy się kogoś darzy sympatię i ceni, chciałoby się oka*
mu jakoś ten szacunek, szuka się w ięc sposobów by g° ' najlepiej wyrazić. Tam gdzie gospodarzem gościnnym jest "
pojedyńczy człowiek, lecz cały naród, trzeba ofiarować c co jest własnościę całego narodu, jest wspólne całemu na' W kola:
SPRZĄCZKA SIĘ Z E P S U Ł A I ZARAZ N A P R A W I M Y I Zdjęcia migawkowa z drobnaj rycankiaj przysługi, chętnia wy- iwiadczonaj piękna) Bułgarca.
Poniżaj:
TANECZNE RONDO Efektowna figura bułgarskiego tańc*
rodowego, który najbardziej po^°
się żołnierzom.
f i l i M
h i k B n i ■ i j
; i
dowi i najlepiej może wyrazić, że przyjaźń dla gości płynie Ze serca, Tym najlepszym wyrazem tego serdecznego sto
sunku może być między innymi i taniec.
I Toteż Bułgaria tańczy dla żołnierzy niemieckich. W stro
jach narodowych i ludowych, odznaczających się zarówno P*fiknem wzorów jak i barwnością kolorów, przesuwają się przed zachwyconymi oczami żołnierza niemieckiego, smukłe, crarnobrewe i smagłe tancerki i dorodni tancerze bułgarscy odsłaniając w pełnych ognia i życia tańcach bujność swego temperamentu narodowego.
Bułgaria jest przede wszystkim krajem rolniczym, krajem mdu, związanego silnie z ziemią, ogrzewaną już cieplejszym słońcem niż nasza. Więc też i dusza tego narodu jest go
rętsza. A że temperament narodowy objawia się najlepiej w tańcu, jest taniec bułgarski żywiołowy, pełen radości 2ycia.
Bułgarzy tańczą dla żołnierzy niemieckich nie tylko swoje własne tańce ludowe. Wiele przyjemności sprawia im też Pokazanie żołnierzom niemieckim tańców niemieckich, któ
rych się od nich nauczyli.
Taniec bułgarski jest bardzo bogaty. Zbiór róż, które Buł
garia w wielkiej ilości hoduje na produkcję olejków róża-
TANIEC bułgarskich WIEŚNIAKÓWNajlepsi tancerze i tancerki wykonują Paleń werwy i czaru taniec bułgarskich
wieśniaków.
nych, daje okazję do święta róż, gdzie piękny taniec róż stanowi najważniejszy moment, winobranie, owocobranie, żniwa, wesele wszystko to ma swój wyraz w tańcu, barwnością stroju i żywością poruszeń trzymającego widza w napięciu.
Oczywiście że przyjazny stosunek narodu bułgarskiego nie kończy się tylko na pokazaniu tańca, który tu wyrazić ma otwartość serca, z jaką się Bułgarzy do żołnierza niemieckiego odnoszą. Bułgarzy zawiązują osobiste przyjaźni z żoł
nierzami niemieckimi, łączy ich bowiem wspólny cel i dawne jeszcze braterstwo broni.
Reportaż nasz pokazuje nam dowody tej przyjaźni narodu bułgarskiego dla żołnierza niemieckiego, objawiając równocześnie całe bogactwo strojów i tempe
ramentu tego narodu, który dzięki swej pracy zajmuje wśród młodych narodów
Europy jedno z pierwszych miejsc.
dość długą droga. Na drodze tej leśny człowiek *Y dół głęboki i zakrył go trzciną, gałęziami i liśćmi. W*
rem stado słoni ruszyło do wodopoju. Na czele doi czony stary samiec. Przodownik nie przeczuł podstąW*
wiedział, że na drodze w rowie czaiła się śmierć, “ i Przerażone stado rozbiegło się na wszystkie strony, wiek tryumfował. Fortel swój powtarzał częściej. : przekazała nam ten prastary sposób łowów. Dziś 1 słoń rzadko wpada w pułapkę. Stal się podejrzliwym ufny, ostrożny.
Czarny Afrykańczyk o bujnej, kręconej czuprynie bardziej udoskonalał swą broń, coraz lepszą wyna) I technikę łowów. Uzbrojony w dzidy, miecze, topory«
lękał się stawić olbrzymowi nawet pieszo czoła, olbrzyma wymijał czarny człowiek ze zręcznością #>
starając się zadać słoniowi najbardziej paraliżujące ' Mijały lata. Zwolna cały czarny ląd opanował b>a*Y . wiek, a z nim i jego cywilizacją zawitała do Afryk* I palna. Dziś nawet w głębi dziewiczych puszcz a,rY^®nc posiadają krajowcy broń palną i polują na sposób pejczyków, głównie dla zdobycia cennej, dobrze P kości słoniowe), a także i dla mięsa.
Nowoczesne polowanie na słonie odbywa się na cjalnie w tym celu wytresowanych koniach,
odbywa się ono na otwartych terenach i sle.f albo też pieszo, gdy odbywa się w zarośla/®
BLjk szczy lub okolicy nawiedzanej przez much#
tse, gdzie użycie konia jest niemożliwe. P*^>
lowaniu pieszym musi się myśliwy P***?
pod słonia na odległość możliwie najn np. na jakieś 30 kroków, aby strzał był "
ŚkJkI teiny. Słoń bowiem jest „tw ardy" > ' z bardzo ciężką raną potrafi ujść 1 W -aS K j;! wemu i dopiero po dłuższym czasie S
w puszczy ginie.
’2wS H L 1 Najczulszym miejscem słonia, w k*°r ' SaS Ł Ł I fiony pada momentalnie trupem, )esl 1 g S B e S I strzeń wielkości dłoni znajdująca się
I dzy uchem a okiem. Tu jedna kula I czy do powalenia olbrzyma. Niebezp,el - ł stw o dla życia myśliwego, polując#®!
'■ “ 1 szo nie jest znowu tak wielkie Jak“‘
' / mogło wydawać. O ile słoń nie jest H
» Z zręczny myśliwy potrafi mu nieraz Z wprost spod nóg — bo słoń nie hlej®*.
* Z leko za myśliwym: zadowala się •Y1'
■ f wróg uciekł, a on sam pozostał Pa“®
placu boju. Niewątpliwie jednak )e‘
... uciążliwy sport i tylko odpowiednio W towani mężczyźni mogą się oddawać rodzaju polowaniu. Dla Europejczyku*
dziej emocjonującym jest polowanie 01 niach. Odbywa się ono mniej więcej ’ sposób, że ku pasącemu się na bezo nym stepie afrykańskim stadku słom, jeżdżą z oddali na koniach gromada #
P
olowanie na słonie, jako sport pełen emocji podnieca niezwykle żyłkę myśliwską Europejczyka. Nic dziwnego, — wszak już sam teren łowów animuje silnie wyobraźnię.
Dżungla lub step, gęste zarośla, zwisające Many, rozległe stepy usiane barwnymi, o odu
rzającej woni kwiatami, stanowią krainę, w której czują się najlepiej gruboskórne olbrzymy. Widok pasącego się stada słoni na tle bujnej roślinności Afryki czy Azji wywiera na ludzi zwłaszcza widzących je po raz pierwszy, niezapomniane wrażenie.
Mimo woli, myśl cofa się o tysiące lat wstecz, a wyobraźnia wysnuwa wizje olbrzy
mich mamutów zamieszkujących przedpoto
powe knieje czy stepy.
Imponująca budowa słonia, jego rozmiary i siła, której przewagę uznają wszystkie inne zwierzęta, czyni z niego prawdziwego władcę. Wszystkie zwierzęta ustępują z dro
gi i kryją się w leśnej gęstwinie na widok zbliżającego się ku wodzie, spragnionego słonia. Nawet lew nie odważy się go zaata
kować. Jedno tylko stworzenie stawia czoło olbrzymowi^ mały, niepozorny, słaby fizycz
nie człowiek. Już pierwotny myśliwy uzbro
jony w młot z kamienia i dzidę z drzewa zapragnął złowić słonia. Obserwował og_
niejednokrotnie Jak przez puszczę mrocznąj i groźną, wśród gęstych zarośli zwisających lian, wił się trop słoni. Niezwykła waga tych zwierząt, ich potężny kadłub, łamał g a łęzie i krzaki, korzenie najpotężniejszych drzew wdeptywał w ziemię. Od smacznych żerowisk J orzeźwiającej wody
Powyżej:
PO S K O M ■ C Z O N Y C H Ł O W A C H Olbrzym len waży około 4 0 0 0 kg.
Mięso jego, p r z y p o -
kiem woło
winę, będzie stanowić sma
czny k ę s e k dla tubylców.
™ « t W X W kole:
M Y Ś L IW Y
C OBOK SWEJ
Z D O B Y C Z Y Zwróćmy u w a g ę na siekacze zwierzęcia zwane niewłaściwie „kła
mi". kiy te, u niektórych słoni maję długość po
nad 2 metry i ważę k a ż d y około 15 kg
IWANIE SKORY do zdejmowania
' ZE SŁONIA i skóry m. słonia, polewają
soli kuchennej I ałunu, by prżed gniciem.
£
Na prawo:
OCHRONA PRZED SŁOŃCEM V Robotnicy sprawiający
słonia, rozciągnęli pro-
\ z płótna, by ochro-
% nić się przed palę- 1 cymi promieniami 1 a f r y k a ń s k i e g o
I W kole:
5 S S I GŁOWA ZABITE- / GO SŁONIA AFRY-
“ i K A Ń S K I E G O J e s t ona bardziej / p ł a s k ą , a „trąba"
rZ cieńszą niż u słonia Z indyjskiego. Natomiast uszy słoń afrykański ma o wiele większe, niż jego krewniak, słoń i n d y j s k i .
Obok:
WIDOK SŁONIA O D T Y Ł U Olbrzym ten był w y s o k i na przeszło 3 metry. Długość zaś jego c i a t a wynosiła 4 m.
Wych. Myśliwi rozdzielają się i okrążają słonie. Zaniepokojone słonie gotują się do ucieczki. Jednak jest już za późno. Padają strzały. Kilka słoni śmier
telnie ugodzonych pada. Inne rozbiegają się na wszystkie strony. Rozpoczyna się szalony pościg. Jeden ze słoni ranny i podrażniony bólem podnosi głowę, zwija trąbę, unosi w górę uszy, które wyglądają jak dwa rozpięte żagle. Cała postać zwierzęcia zda je się rosnąć i potężnieje w oczach.
Głośny pomruk przechodzi w groźny ryk, słoń rusza w kierunku -J swego prześladowcy i szybko sunie naprzód zgniatając zarośla, jakby to były źdźbła słomy. Inni myśliwi nadbiegają na rączych koniach. Słoń ugodzony kilkoma strzałami pada.
Dziki słoń może dożyć 150 do 200 lat, w zoo około 120. Kto wi- dział oswojone słonie, ten musi je polubić i podziwiać ich „dobro- duszność” i cierpliwość. Taki słoń widział całe pokolenia mijające. '
Czy też on sobie przypomina czasy, kiedy na wolności wędrował ze swym stadem przez wielkie ciemne lasy i zuchwale deptał trzcinę bambusową zagradzającą mu drogę? Czy przysłuchuje się jeszcze wabiącym glosom swych wolnych braci? Być może tęskni wciąż jeszcze za lasem i swobodą, być może spodziewa się jeszcze, że znajdzie się kiedyś wśród wolnych swego plemienia i będzie pozdra
wiał słońce wschodzące nad dżunglami. Zdaje się to potwierdzać M czasem jego ryk, w którym nie ma złości, lecz jakąś tęsknota do tych olbrzymich obszarów Afryki lub Azji, które kiedyś przemierzał.
JERZY EGLICZ
K U S ZE N IE I l l ( U l
IV ad granicam i szalał w ich er — m iotał r ’ tum anam i zm ierzw ionych m gieł, huczał w głuchych po św istach — ta rg a ł zw ałam i czarn y ch chm urzysk. G ó ry o m otał m rok i ty lk o tęp y grzm ot p rzew alał się pośród przepaści, w y jęć złow rogo. R ozgadały się n iep rzen ik n io n e czeluści p ra s ta ry c h borów, pom rukiem sw arliw ym a cierpkim , rozło- m o tały suche gałęzie sterczący ch na sk ra jach połonin limb zgrzytliw ym , w ściekłym trzaskiem . Zaś tam od sk aln y ch turni w a liły m asy sk łęb io n y ch o parów nib y cielska w ężów g ig an tó w o p o tw o rn y ch , w ijący c h się splotach.
Roman H elsztyn zatrzym ał się na sk ra ju d ro ży n y — dalsze po su w an ie by ło zupełnie niem ożliw e, gdyż w okół niego b u rzy ły się m orza c isk an y ch w ichrem m gieł — gęste, o stre ja k szpilki lodow e igiełki dżdżu w pi
ja ły się w tw arz, p rzen ik ały ciało. Sam otny tu ry s ta czuł się zm ęczony i znużony. N ad w yrężone ostatecznym w ysiłkiem m ięśnie, ja k b y stężały —- ciało o g arn iała bolesna tępota.
N araz przez ciem ny i zm ącony mrok, d o jrzał m igotliw e błyski, niby św iatła b łęd n y ch ogników . O statnim w ysiłkiem w oli ruszył z m iejsca. T eraz d o p iero w dali zo
baczył m ajaczące czeluście grot. Po chw ili zn ajd o w ał się już w ich w n ętrzu . Spow iła go cisza, — tam nad góram i ry czały jeszcze szalone pogw izdy burzy — tu p o p ielata ciem ń o m otyw ała w szystko. Rozłożył koc, p o ciąg n ą ł z term osa tęgi łyk herb aty , za
pali! papierosa, zw olna począł n ab ierać sił.
A hen, od skalisk schodziła już noc — zw aliła się ciężkim i otokam i cieni, rozplo
tła czarcie sk rzy d ła po ziem i; zaś na p o d n ieb n y ch zrębach k o n a ła zaw ierucha.
Roman H elsztyn zaśw iecił la ta rk ę i p o dążył w głąb. C zeluść zw ężała się zw olna, aż przeszła w k u ty w g ran icie w ąski k ru ż
ganek. Dziwne pom ruki, szm ery, b ełkoty ja k b y pły n ąceg o w toniach potoku, obijały s ię ’ o k am ienne stoki. P rzeszedł k ilk ad zie
siąt m etrów i sta n ą ł nad z iejącą przepaścią.
Cisza... Czerń... Syk ty lk o stłu m io n y doby
wa się z odm ętów .
N ach y lił się chcąc rzucić kam ień i w tem poślizgnął się i ru n ął w dół...
K iedy rozw arł pow ieki — p rzek o n ał się ze zdum ieniem , że spoczyw a na m iękkim tap cz an ie w m ałej obitej szkarłatno-złota- wymi brokatam i kabinie. M onotonny szum d rg ał w pow ietrzu. H elsztynow i w ydaw ało się, że kabina z n a jd u je się w szalonym pędzie.
— Czy ja jeszcze żyję? — szepną! do siebie, w odząc .zdziw ionym i oczym a po a k sam itnych obiciach.
Złow ieszczy, h ark o tliw y śm iech, był mu odpow iedzią.
O b ejrzał się. W k ącie przy ścian ie na k tó re j w idniały szeregi tastró w i dźwigni, tkw iła w ysoka, zg rab n a p o stać o płom ienie- jący c h , p aląc y ch oczach. O rla, św ietnie zharm onizow ana z a rty sty c z n ie zaczesaną b u jn ą fryzurą, tw arz, n acech o w an a była kpiącym w yrazem szyderstw a. W ąskie, z a cięte usta w ykrzyw ia! ja k iś nonszalancki grym as. N ieznajom y obrzucił go drw iącym spojrzeniem i rzeki:
— Owszem , ży je pan, ale czy stan ten długo p o trw a — to jeszcze nie w iadom o! — niski, o sark asty czn y ch in to n a c ja c h glos, m iał dziw nie n iep o k o jące brzm ienie.
• W tym m om encie H elsztyn oprzytom niał, a poniew aż n ie n ależał do ludzi tchórzli
w y ch — cisn ął w eń rów nie zjad liw e sp o j
rzenie i najsw o b o d n iejszy m w św tecie to nem przem ów ił:
— N aju p rzejm iej d zięk u ję za łask aw e in form acje, śm iem jed n a k zapytać, gdzie ja w łaściw ie się zn ajd u ję?
— Ol proszę się nie n iecierp liw ić — może w k ró tce nad ejd zie czas, że i o tym coś nie coś się pan dow ie.
H elsztyn chciał w stać, ale w tej chw ili z u st nieznajom ego w y su n ęło się jak ieś o niezw ykłym odcieniu brzm ienia słowo i Roman zw alił się bezw ładnie na poduszki.
S próbow ał jeszcze poruszyć głow ą, lecz ja kaś potężna siła przy k u ła go w m iejscu.
— Dobrze — zaczął m ów ić i z p rzeraże
niem p rzek o n ał się, że głosu sw ego nie słyszy zupełnie.
— Nie, ja n ap ew n o m am h a lu c y n a c ję — tak... pam iętam ... runąłem w tenczas w prze
paść... — zm ącone m yśli p rzew alały się po mózgu — n atu raln ie, m usiała zostać n a d w yrężona czaszka.
— Ś w ietnie, ale skąd ten szum podobny do w ark o tu m otoru — k o n k lu d o w ał d a le j — eel napew no bulgot w ody w strum ieniu.
— Proszę w stać — rozkaz b y ł krótki, je d nakże o stro p rzejm u jący . Drzwi k ab in y roz
ch y liły się i oszołom ionym oczom H elsz- ty n a u k azała się k ró tk a szero k a pieczara, k tó re j w y lo t w ychodził na g ig an ty czn y plac.
— J a jed n ak mam h alu cy n a cję! — m ru
knął, p rze c ie ra ją c d rg a ją c e pow ieki.
T urkusow a in ten sy w n a p o św iata w cisk a
ła się w szędzie, m ieniła się na zkonstruo- w anych z nieznanego m etalu budow lach — błyskotliw ym i refleksam i o d p ry sk iw ata od p e rlący ch się na środku placu kolorow ych fontann.
— T eraz m ogę panu w y ja śn ić — p rz e byw a p an w podziem nym m ieście A roa, siedlisku S zatana.
H elsztyn p rzy g ląd ał się z zain te re so w a niem sw ej ręce:
— N ie, to c h y b a ja k a ś p ie k ie ln a su g e stia lub sen — b ełk o tał do siebie — p o d ziem ne m iasto... szatan... tak... ja p ew nie jeszcze śpię znużony w alką z naw ałnicą.
Tym czasem u w rót ja sk in i zatrzym ał się w spaniały, k u ty z bronzu pojazd, p rzy p o m in ający w yglądem sw ym n ieduży ślizgo
wiec.
W m ilczeniu zajęli m iejsca. Poduszki i obicia by ły w ygodne w ciem no różow ym tonie, p rz e ty k a n e złotaw ym i pasm am i.
N ieznajom y zasiadł przy k ie ro w n ic y — p rzesu n ął lekko k tó rąś z dźw igni i m a
szyna cicho ruszyła z m iejsca. W jec h ali w ulice A roa. Po obu stro n ach szero k iej w yłożonej ja k b y ak sam itn ą fioletow ą po
w łoką jezdni, sta ły ciężkie, sp aw an e z m e
ta lo w y c h p o ły sk liw y ch p ły t b u d o w l e , z w znoszącym i się tu i ów dzie g ran iasto - słupow ym i m iedzianym i w ieżycam i. W szy st
ko to oblane in ten sy w n ą tu rk u so w ą pom ro- ką — czyniło ja k ie ś niesam ow ite, w idm ow e w rażenie. W y so k o w górze ro ztaczał się k o p u la sty z rżniętej, k ry sz ta ło w e j m asy strop, b u ch ają cy k askadam i bladoliliow ych strum ieni. J a k iś rażący, p iek ieln y blask k łu ł oczy. Po zielonych, szk lan y ch chodni
k ach sn u ły się odziane w czarne, długie togi postacie, o zciętych w re g u la rn y p ra w ie tró jk ą t tw arzach. Popod w spaniałym i łukam i brw i p ło n ęły fosforyczne, p aląc e oczy. Tu i tam p rzesu w ały się bezszelestnie ogrom ne aero d y n am iczn e ślizgow ce.
Z atrzym ali się przed zbudow anym w ul- tra-k u b isty czn y m sty lu pałacem , otoczonym ogrom nym ogrodem .
— Pan pozw oli za m ną — odezw ał się w y siad ając z dziw acznego w ozu n ie z n a jo my. O becnie udam y się do w ładczyni A roa
— Bafome.
Z dążali przez n iesam o w ity ogród, gdzie ro sły bajeczne, skrzące się bry lan to w y m i lśnieniam i k w iaty , o p o ły sk u jący ch , szkli
sty ch p łatk ach . N ad nim i niby paszcze wę- ży-olbrzym ów tch n ęły zielonaw ym św iatłem sk łęb io n e cielska drzew , z pow lepianym i w nie szkarłatnym i naw isam i owoców.
W stąp ili do w nętrza. Ze ścian ko m n aty zw isały puszyste, k rw aw o czerw one a tla so w e k o ta ry o p rz e w ija ją c y c h się p ośród nich, m ieniących się czarn y ch w stęgach. N aszy
w ane na nich arab esk i h elio tro p ó w błysz
czały seled y n o w o - błękitnym i refleksam i.
M inęli szereg podobnych pokoi, aż znaleźli się w ogrom nej, k u tej z p laty n o w y ch zło
mów grocie. W sp an iałe n ieb iesk ie futrzane d y w an y p o k ry w a ły podłogę. W głębi, w ry te j z g ran ato w eg o bazaltu niszy m ieścił się sreb rn y in k ru sto w an y szafiram i tron.
C iałem Rom ana w strząsn ął dreszcz. Ru
binow y strop słał ognie szk arłatn y ch pło
m ieni. Z głębi, jak b y z podziem i d o laty w ały zm ysłow e tony muzyki.
N ieznajom y niem ym ruchem w skazał mu m iękki w jak iś n ieo d g ad n io n y sposób zro
biony z fu ter fotel.
— G dy uderzy gong — w te d y proszę w staćI — d rw iące cienie p rzew ijały się po jeg o w ąskich w argach.
Podał gościow i m ilczącym gestem o tw arte z czarnej laki pudełko, z leżącym i w ew nątrz zielonym i rurkam i. Potem d o tk n ął końcem je d n e j z nich niklow ego pasm a m etalu i n aty ch m iast dobył się z niej fluoryzujący, fiołkow y płom yk.
H elsztyn zaciąg n ął się pełną p iersią — dym m iał oszałam iający, aro m aty czn y smak
— w głow ie szum iało, m yśli p lą ta ły s ię dziw nie.
— Pozwoli pan, — zaczął sennym , pow ol
nym głosem — że zapytam — czy ja je stem w łaściw ie przy zdrow ych zm ysłach, czy też odw ieziono mię do san ato riu m dla nerw ow o-chorych?
— B ytuje pan w podziem nej k ra in ie A roa, poniew aż niegdyś ty siące lat tem u, czyli w pop rzed n iej re in k a rn a c ji p iasto w ałeś g od
ność k ap ła n a egipskiego boga zła — Seta.
A teraz w obecnym życiu nie służyłeś siłom dobra — sw ój m a jątek zdobyłeś dzięki ciem nym m achinacjom , przez łzy i ból d ru g ich — masz w ięc n ielad a zasługam i zapisane k arty .
R ozbrzm iał p o n u ry dźw ięk gongu.
Pow stali... Ś w iatło zgasło. R ozw arły się szero k ie k u te ze złota odrzw ia, — w nich p o jaw ił się w sp an iały orszak. N a czele szły w olnym , posuw istym k ro k iem otulone w lśniące brylan to w y m i w stęgam i p rz e jrz y ste czarne szaty k o b ie ty o egzotycznych, tch n ąc y ch zm ysłow ością tw arzach, dzierżąc w ręk ach p ło n ące tęczow ym i ogniam i p o chodnie. Za nim i d w u n astu ogrom nych m u
sk u larn y ch N egrów , niosło bogato in k ru sto w aną p erło w ą m asą, rzeźbioną z cedrow ego drzew a lek ty k ę. N a szk arłatn y ch jedw abiach spoczyw ała w y g ięta w lubieżnej pozie — kobieta. O sn u ta w am etystow o-szafirow y, usian y czarnym i perłam i i opalam i m uślin — pyszniła się b ajeczn ie harm onijnym i k sz ta ł
tam i d o jrzałeg o ciała. Różowe prom ienie po
chodni m alow ały je j ciem ną oliw kow ą k a r n a c ję pastelow ym i cieniam i i ty lk o oczy
szm aragdow e, lodow e — ja rz y ły się n ie sa m ow itym i ogniam i.
M urzyni lekko p o staw ili le k ty k ę u stóp tronu. Teraz w eszło dw udziestu zak u ty c h w sreb rn e o k sy d o w an e zbroice h eroldów i ze zło ty ch fanfar b u ch n ął grom ow y hym n.
Bafome w ężow ym i rucham i w stęp o w ała na stopnie tronu. Po sali pow iało ciszą — je d y n ie podziem ny n u rt ciężkich tonów d rg ał w głębiach.
M ieniące się liliow ym i płom ykam i blaski e lek try czn y ch św iec m u sk ały stłum ionym i w stęgam i p laty n o w e boazerie. I rubinow y kry ształo w y stro p zlew ał potokam i ro zp ró szonej p o św iaty kom natę.
— Bądź pozdrow iony synu S zatana — je j niski m elo d y jn y glos odbił się potężnym echem od stropów .
— P rzyw ołałam cię w podziem ia mego państw a, aby ci ośw iadczyć, że celem i za
daniem tw ego życia w inno być — zło. Po
nad splecioną zloto-rudaw ym i puklam i gło
w ą Bafome — rozkw itło trzy n aście fosfory
zu jąc y ch p u rp u ro w y ch kling św iatła.
— P rzyw ołałam cię więc, ab y obdarzyć cię potężnym i m ocam i zła, w im ię jeg o bow iem pow inieneś poprow adzić sw e życie. Przeto tarzaj się w złocie, zata p iaj w odm ętach zbrodni ludzkie dusze, zgnębij ta k w sobie ja k i bliźnich w szelakie p o ry w y serca.
-— A gdy do p ełn i się m iara tw ych u czyn
ków — przybędziesz n ap o w ró t tu ta j i w n a g rodę — uzyskasz mnie.
W je j głębokich lodow ych źren icach z a p alały się rubinow e błyski, niby b u ch ają ce płom ienie w ulkanów nad toniam i b ezden
n y ch południow ych oceanów .
S tała teraz cała w ogniach, p rz e s y c a ją cych je j ciało złoto-brązow e, palącym ża
rem — sam a g o re ją c a — u o so b ien ie żaru
krw i. .
H elsztyn chłonął oczym a je j lubieżną po
stać, n ap aw ał się każdą linią w spaniałego ciała — drążące p rag n ien ie rozdzierało zw o
je mózgu.
— U czynię w szystko, pani, co ro zk aza
łaś — l sta n ę się tw ym n ajw iern iejszy m z podw ładnych, niew olnikiem , b y le zyskać tw ą łaskę, Bafome!
Znów zadudniło g ran ie gongów — potem salę dm otała ciem ń i zaledw ie o trząsn ął się z niesam o w itej scen y — u jrz a ł ty lk o u stóp sw oich p laty n o w y z w praw ionym w eń op a
lem pierścień.
„ D z i a ł a j w I m i ę Z ł a ! " — k łu ły oczy m aleńkie g raw iro w an e literk i.
I k tó reg o ś d n ia na a ren ie św iato w ej finan- sje ry p o jaw ił się now y w ładca złota. W jak i sposób zy sk ał olbrzym i m ajątek , skąd po
chodziła jeg o fo rtu n a — pozostało dla n ie w tajem niczonych zagadką. F aktem tylko było, że cała działalność społeczna w ielk ie
go nababa szła w dziw nie d estru k cy jn y m k ieru n k u . R ozpętyw ała w duszach m łodzieży szał zmysłów, n ap ełn iał ludzkie serca jądem nienaw iści, popiera! w y stęp ek i zbrodnię.
Aż pew nego dnia znaleziono Rom ana Hel- szty n a leżącego z przestrzelo n ą sk ro n ią na fu trzan y ch dy w an ach sw ego p rzebogatego gabinetu.
t l stóp jeg o leżał zw ój p ergam inu:
„W podzięce za działanie na polu zła!
B a f o m e " . I zagadki śm ierci nie rozw iązał nikt.
< / ■ C M I I I M I I I S I E l U M I E
< M < E < M
Ja k w yglądałby człow iek, gdyby p osiadał siły ow adów , ich w łasności i zdolności oczy
w iście p ro p o rcjo n aln ie do sw ego w zrostu.
Tem at ten in tereso w ał nieraz p rzyrodników i k u sił ich do zabaw ienia się w ciekaw e ek sp ery m en ty . Do p u d ełk a z zapałek, za
opatrzo n y ch w k o ła zaprzęgali uczeni m rów ki, chrząszcze i gąsienice, i... o dziwo! T rud
no w p ro st w to uw ierzyć, co za siłę posiada tak ie m ałe stw orzenie. G dyby człow iek roz
porząd zał przy sw oim w zroście podobnym i siłami!... w ted y bylibyśm y atletam i, d o k a
zującym i rzeczy, przy k tó ry c h zbladłyby czyny b ajeczn y ch cyklopów .
Jak im i w spaniałym i trag arzam i d y sp o n u je np. św iat ow adów . O to idzie drogą niepo
zo rn y chrabąszcz, w lecze on za sobą p a ty czek w ażący 20 razy w ięcej od niego. G dy
by ludzie dysponow ali podobnym i siłam i, to m ogłaby np. m łoda dziew czyna w ziąć ze so
bą cały fo rtep ia n idąc na lek cję muzyki.
In n y rodzaj chrząszczy je s t w stan ie po- dżw ignąć przedm iot 1785 razy cięższy od siebie. C zterech d o rosłych ludzi ro zporzą
d zając podobnym i siłam i m ogłoby podnieść bez trudu lokom otyw ę pociągu pospieszne
go. Jeszcze siln iejszą je s t m rów ka. G dyby była w ielkości człow ieka, m ogłaby się p ro dukow ać w cy rk u podnoszeniem i ciąg n ię
ciem dw óch lokom otyw , przy pom ocy zębów.
Z ajm ijm y się teraz ow adam i o d p o w iad a
jącym i zw ierzętom pociągow ym . Koń w ażą
c y np. 1500 funtów może p rzeciętn ie ciągnąć wóz wagi 2,5 ton. Ładunek w ięc może być 3 i */« raza w iększy od jeg o w łasnego cię
żaru. Ale już chrabąszcz m ajo w y przekracza znacznie ten stosunek, gdyż może on ucią- gnąć ciężar 15 razy w iększy od siebie. N a j
silniejszym zw ierzęciem pociągow ym jest jed n a k szczypaw ka, k tó ra potrafi w lec zą sobą ciężary 1000 razy w iększe od siebie.
G dyby ow ady zajm ow ały się sportem...
Przejdźm y z kolei do ow adów skoczków.
Pew ien g atu n ek tak zw any „serow iec" liczy m niej niż */i cala długości, a po trafi w ysko
czyć z naczynia głębokiego na 6 cali. Gdyby człow iek p osiadał tak ą w łasność stosow nie do sw ego w zrostu, m ógłby w yskoczyć z 30- m etro w ej studni. A pchła! J a k w ysoko ska- cze pchła? 800 razy w yżej niż w ynosi jej w zrost. W ludzkich sto su n k ach w yniosłoby to 3 razy ty le co W ieża M ariacka. W skoku w dal konik polny zajm u je jed n o z pierw szych m iejsc. P otrafi on skoczyć na odle
głość w ynoszącą 200 razy tyle, ile wynosi jeg o długość. Ja k a ż by to b y ła wygoda, gdyby ludzie w trzech sko k ach zrobili kilo
m etr! J a k szybko bylibyśm y w tedy na żą
danym m iejscu bez ro w eru czy motocykla?
Jeszcze id ealn iej byłoby, gdybyśm y mogli w spółzaw odniczyć z chrabąszczem biegaczem p rzeb y w ający m w sekundzie 2*/2 cala. Mie
libyśm y w ted y szybkość 30 km /sek. N aj
szybsze pociągi m iały b y w obec tak iej szyb
kości, tem po ślim aka. N a zakończenie wy
stąpi przed nam i chrabąszcz goliat. Stanowi on praw dziw ą atra k c ję . N ie je s t on owadem tru jący m ani niebezpiecznym , posiada jed
nak m iędzy barkam i a szy ją m iejsce dzia
ła ją c e jak śruba. Z w ykły klucz do drzwi, gdy nim lekko n aciśn iem y to m iejsce jest sc h w y ta n y z taką siłą, że gnie się metal.
Palec przyłożony w to m iejsce byłby na
ty ch m iast zgnieciony.
Po co ow adom tak w ielkie siły? Potrzebne im są w w alce z w iększym i od nich zwie
rzętam i, przede w szystkim jed n a k do budo
wy ich m ieszkań. Są pom iędzy owadami inżynierzy, k tó rzy p o zo staw iają d alek o w ty
le, p atrząc z p u n k tu w idzenia ow adów , dzie
ła rąk ludzkich. Np.: term ity. W stosunku do kopca term itów m usiałby człow iek wznieść budow le w ysokości szczytu M aterhorn, to znaczy w ysokie na 4500 m etrów , by odpo
w iad ały 12 m etro w ej w ieży term itów , jakie często sp o ty k am y w A fryce. 11.750 ton ziemi nag ro m ad ziły te rm ity ziarnko po ziarnie i to ja k o p ierw szorzędni budow niczow ie.
K ażde ziarnko p iask u idące na budow lę zo
stało w pierw sta ra n n ie oczyszczone i wypo- litu ro w an e i p o k ry te k le jo w a tą masą. Jak gigantycznym i m ogłyby być nasze budowle i tu n ele gdy pom yśli się, że m ała mrówka z południow ej A m eryki kopie w ziemi ko
ry ta rz e długie na 5 km.
Jeszcze ciekaw iej będzie się ta historia p rzed staw iała gdy w yposażym y ludzi talen
tam i i przym iotam i ow adów, o k tó ry c h ist
nieniu n iejed en człow iek nie ma pojęcia.
Idąc za przy k ład em ow adów osiągnąłby człow iek szczyt w ystarczalności i n ajw ięk szego bezpieczeństw a. M ógłby znieść bez szkody dla zdrow ia każdy klim at na kuli ziem skiej, m ógłby spożyw ać w szystko, co d a je św iat organiczny ja k i nieorganiczny.
M oglibyśm y się d elek to w ać zja d a ją c nasze suknie ja k mól lub m eble z drzew a jak kor
nik, m etalam i ja k chrząszcz m etalow y itp- Trucizny, k tó re dziś spow odow ałyby naszą niechybną śm ierć, nie p rzed staw iały b y dla nas żadnego niebezpieczeństw a. Podobnie ja k w iele ow adów m oglibyśm y się naw et żyw ić trującym i roślinam i. M ucha octowa żyw i się octem, chrząszcz a rszen ik o w y farbą z a w ierającą jako jeden ze sk ład n ik ó w arsze- nik. Pew ne w szy gryzą z przyjem nością mo
ty le z a tru te cyankali.
A jakież ciekaw e p ersp ek ty w y otw arłyby się p rzed człowiekiem, gdyby p o siad ał oczy ta k ie ja k pszczoła lub m otyl. M ógłby wi
dzieć w tedy rzeczy niedostępne dla ludzkie
go oka, ja k promienie u ltrafio leto w e oraz p otrafiłby w najciem niejszej nocy odróżnić od sieb ie farby. Wprost n a cz a ry zakraw a
łoby, gdybyśm y mogli odczuw ać zapachy na odległość całych kilom etrów , tak jak pszczoła. Możnaby było w ted y pow iedzieć do p rzy jació łk i umawiając się z n ią na ran d kę: „srebrna topola w parku, p erfu m y ,.P*ż"
mo". N ie byłoby wtedy żad n ej nieudanej randki, w ystarczyłoby w y staw ić głow ę przez okno, po ciąg n ąć nosem w e w skazanym k ie run k u i jużbyśm y wiedzieli czy najdroższa przyszła ju ż na randkę czy jeszcze nie. He^
to m uszą sobie nałamać głow y żołnierze w czasie w o jn y za okryciam i ochronnym i- O ile lepiej są owady p rzystosow ane do sw ego otoczenia. Zaisle można b y zamienić się z pluskw am i brazylijskim i, z m eksykań
skimi chrząszczam i „kózkami", albo z gą
sienicą m iernikow ca. Prawie niew idoczni by
libyśm y w ted y dla nieprzyjaciela.
Ja k w ja k ie jś b ajce z tysiąca i je d n e j nocy p rag n ęlib y śm y p osiadać w łasność odrastania n ie k tó ry c h członków , podobnie ja k to ma m iejsce u n ie k tó ry c h owadów. O bojętne czy utn iem y głow ę czy ogon pierścieniow atym odro sn ą im one n a now o. Pająk może stra
cić sw e nogi, m otyl swe skrzydła, odłam ane członki odrosną z pow rotem . Nam odrastają ty lk o pierw sze zęby, w łosy i paznokcie.
G dyby n ie k tó re o w ady zechciały w ym ie
niać naw zajem sw e członki, też by nie przed
staw iało to dla n ich żadnych trudności.
w iódł tego ciek a w y ek sp ery m en t na waz
kach w odnych. Pew ien uczony uciął i za”.
m ienił ze sobą głow y je d n e j parze ważek, sam czykow i przyłożył głow ę sam iczki i na- odw rót. O p eracja ta udała się bardzo szczę
śliw ie, głow y nie ty lk o p rzy ro sły z pow ro
tem, ale w ażka będąca sam iczką po otrzy m aniu głow y m ęskiej stała się sam czykiem , tak sam o sam czyk sta ł się sam iczką. Przez zm ianę głów zm ieniła się i płeć ty ch ow a
dów.
W Odrzykoniu, mię
dzy Krosnem a Strzy
żowem, znajduję się ruiny średniowieczne
go zamczyska Oświę- cimów.
Strzeliste baszty i mit
ry obronne, wzniesio
ne na wysokiej skale, patrzę dumnie na roz
siane u stóp swych wiejskie osiedla.
Majestatycznę ciszę sterczęcych ku niebu ruin, męci“w niedzielę i święta wesoły śmiech zwiedzających. Głów
nie ludność okoliczna odwiedza licznie ruiny, by spędzić w spokoju dzień wolny od pracy i pogrężyć się w ro
mantycznym nastroju, który bezsprzecznie wywołuję w każdym wycieczkowiczu, ską
pane w czerwieni za
chodu baszty i ruiny pełnego tajemnic zam
czyska. Zwłaszcza po zachodzie słońca ruiny wyglądaję g ro ź n ie j, kiedy zamiast głosów ludzkich rozbrzmiewa- ję krzyki puszczyków
Fot. J. Krum holi Strzyżów n/W.
D e z wętpienia Zenobiusz Kępka był poetę, a przeto człowiekiem, który w oczach ogółu uchodzi za wielkiego nieszczęśliwca z racji nadmiernej wrażliwości nerwów i spodni — dołem z lekka obsiepanych, a górę mocnym, szklistym blaskiem odbija
jących światło wszelakie. — Był poetę na
prawdę. Nie tylko dlatego, że nosił piękną, do góry, z nad pozornie mądrego bo wyso
kiego czoła rozwianą fryzurę i miewał często oczy zatopione w gwiazdach, o ile była pogodna noc, — to był tylko zewnętrz
ny drobiazg, podobnie jak te spodnie, lub w bezbarwnym tonie utrzymana kokarda w miejsce krawatki, — ale daleko ważniej
sze powody predestynowały 30-letniego Ze- nobiusza do miana dziecięcia muz. — Bo Kępka czuł w sobie iskrę Bożą — i to było najważniejsze. Że owoców swoich natchnień nie spisywał i nie ogłaszał drukiem do chwili gdy o nim piszemy, to chyba tylko Przez wrodzoną skromność. Na razie wy
starczał mu świat, który sam sobie stworzył i w którym rządził, zatrudniając go różnymi typami w miarę nastrojów. I tak np.: ban
dycie, który nastawa! na życie bogacza, ka
zał zakochać się w ostatniej chwili, w pięk
nej córce niedoszłej ofiary. Potem długo znęcał się nad nim torturą beznadziejnej tniłości, i gdy doprowadził go prawie do obłędu, zardzewiałym kozikiem z litości dla nieszczęśliwca i braku innych morderczych narzędzi, rozpruł mu brzuch. — Lub też dziewicę niewinną o jasnym spojrzeniu rzu
cił w zachłanne ramiona rozpustnika, który na dobitkę był skąpcem i grał na fujarce...
1 cały szereg smutnych i strasznych tema
tów plątało się po głowie nieżądnego sławy a jednak naprawdę poety Zenobiusza Kępki.
Byłby więc talent jego pozostał nieod- kryty, gdyby pewnego dnia nie zabłąkał się do knajpy. Ale nawet w tym lokalu zacho
wał się godnie jak nie przystało na sław
nego w przyszłości człowieka. Był cichy
* nieśmiały, gdy zamawiał alkohol, jakby Wstydził się ludzi a siebie samego przede Wszystkim. Potem, gdy wychylał pierwszy kieliszek, wyrzucał sobie — jak tak można Wolę swą pętać wstrętną wódą. Ale z każ
dym kielichem, zmory zgryzot zdychały po kolei, aż po którymś tam z rzędu, Zenobiusz stwierdził, że świat jest piękny a ludzie ta
cy dobrzy i mili, że on Kępka, człowiek 0 niepoślednim talencie, musi się objawić
* to koniecznie. To go pchnęło do czynu, dźwignął się i stąpając szerokimi zakosami, tulił flaszczynę do włochatej piersi i sunął do stolika sąsiadów, którzy dobry nastrój ntanifestowali radosnymi śpiewy. Dotarłszy szczęśliwie, grzecznymi „przepraszam" wy
cyganił na towarzystwie chwilkę ciszy i jed
nym tchem zaimprowizował: „Jestem poeta Zenobiusz Kępka, który nie napisał wiersza ani strzępka", — po czym prozą dokończył,
gdyby mu nie miano za złe, to on chęt
nie spędzi resztę wieczoru w tak miłym to
warzystwie, tu milcząco postawił flaszkę na stół, jakby uzupełniał argumenty, a zara
zem — kończył dyskusję. — Ależ owszem — poeta, który nie pisze wierszy, a do tego jeszcze stawia. — Przyjęto go z otwartymi rękami. A w Zenka (od razu przeszli na „ty"
i do końca mówili sobie tylko po imieniu), jakby diabeł radości wstąpił. Najpierw po
prosił kelnera o wiązkę siana, bo kanapki nic nie wartają, a po wódce trzeba coś przegryźć; potem, gdy dnem świeciła flaszka, śpiewając z uporem: „więc przepijmy babci domek cały!" zamówił drugą flachę. — Był bohaterem. Bolek, Adaś i Karolek całowali poetę i oświadczyli, że milszego człowieka absolutnie ta ziemia nie nosiła. — I kto wie jakby to długo trwało, gdyby ich nie wy
proszono z sali, bo nadszedł czas zamykania lokalu. Chwiejni a weseli wyszli więc, pia
stując resztki alkoholu w drżących rękach, i głośno pociągając od czasu do czasu na konto babcinej sadyby, gdy naraz Kępka oświadczył, że on, jako człowiek o arty
stycznych uzdolnieniach, może mieć pięć ta
kich domków jak ta babcia, niech tylko zapłonie w nim iskra Boża. Tu jął 3ię zwie
rzać towarzyszom, jaki on nieszczęśliwy, iż nie może rozpalić w sobie ognia natchnie
nia. A tak wzniośle mówił, przerywając gę
sto czkawką, że wzruszył kompanów, a Ka- rolka najbardziej. Chwiejąc się tedy i pró
bując posuwać się naprzód, próżno biedzili 'się nad tym jak wesprzeć poetę, który w przypływie rezygnacji osunął się na dro
gę i oświadczył, że obojętnym mu jest, co teraz z nim będzie. On tu zostaje by dumać nad swym losem... kończył bełkotem. Żądza
ŁAJDACTWO
■yt. I takili Pawi.Knotek niby dla igraszki, U sąsiada przed podwórkiem Karmił różnorakie ptaszki, Które zlatywały „sznurkiem".
Otoczony zewsząd ptactwem, Knotek hojnie sypał ziarnem;
Że nie było to łajdactwem, Nikt nie rzucił słowem marnym.
Nawet przez myśl nam nie przeszło, Że łam Knotek po kryjomu, Karmił też sąsiada kury, Które za nim szły do domu...
Zaś u siebie na podwórku To już tak, jakby w potrzasku.
Łapał Knotek cudze kury Wśród kurzego gdaku — wrzasku..
ratunku ogarnęła Karolka. „Trzeba mu po
m óc"— myśli i szuka po kieszeniach. Wśród ciemnej nocy krótkimi błyskami zaczynają się sypać iskry z zapalniczki. Nadchodzi po
licjant i widzi daremne wysiłki by skrzesać ognia. Pijaków wyczuwa z daleka. Woła więc groźnie „co się tu robi". Bez skutku.
Podchodzi bliżej i wtedy Adaś oświadcza:
„ratunek dla poety rzeczą pierwszą — pa
nie władza"... pozostali przytakują. W tym momencie nikłym płomyczkiem jarzy się knot zapalniczki. — „Płoń iskro Boża" — szepce ze wzruszeniem Karolek i zbliża ogie- nek do blaskoczułych spodni Zenobiusza.
Niestety eksperyment nie udał się, a to dzięki zdecydowanie nieprzychylnej posta
wie „władzy”, która w bezceremonialny spo
sób przerwała obrzęd i zmusiła całą paczkę do udania się na wypoczynek do komisa
riatu. •— Ten do wypadek był dla Zenobiusza brzemiennym w skutki. Nie dlatego, że mu- siał zapłacić karę za zakłócenie spokoju publicznego, tylko, że z tym dniem postano
wił się wziąć do tzw. pracy literackiej i to na poważnie. Z głową ciężką od pomysłów i niewywietrzalego trunku zasiadł i jął pisać.
Na początek obrał sobie egzotyczny temat o wybitnie tragicznym podłożu i rąbnął ron
dowym piórem tytuł „Chińscy bandyci". Po
tem zaczął pisać: niby od niechcenia rzucił szkicem opis krajobrazu chińskiego (Rzeka Żółta — less — żółte masy), następnie wy
szukał pewne miasto chińskie o europejskim wyglądzie i w nim umieścił szajkę bandy
tów po jednej stronie, a skromnego kasjera banku po drugiej. Dalej poszło jak z płatka.
Rozbójnicy napadli na bank, ograbili kasę i porwali kasjera, jako że był niewygodnym
aczkolwiek bardzo przestraszonym świad kiem. W tym miejscu zaczyna się tragedii Porwali kasjera, ale nie wiedzieli co z nit zrobić. Zabić nie mogli, bo należeli do sekty która zabraniała swoim członkom kalać sw ręce krwią ludzką. Puścić go? Też nie! Pi długich namysłach zadecydował herszt Kon si-tea, by obcięto kasjerowi prawą rękę i ję zyk, aby nie mógł ich wydać. Szczerze wzru szalo się serce Zenobiusza, gdy musiał prze prowadzić te smutne operacje na wybrane ofierze i gorzkie łzy ciekły po twarzy poet' godnie opłakującego klęskę swego bohatera Niemniej jednak w ostatnim rozdziale zwy ciężyła sprawiedliwość i nędzny Kan-si-te;
i jego ludzie wpadli w ręce policji. A stal się to dzięki kasjerowi, który był brzucho mówcą!
Doprowadziwszy powieść do tego miejsca Kępka pięknym opisem zachodu słońca n dalekim Wschodzie zakończył swe dzieli i niezwłocznie wysłał do redakcji ze skrom ną prośbą o: „ocenę i ewentualne wydruko wanie w tak poczytnym piśmie Sz. Panów"
Na odpowiedź czekał niecierpliwie. Wresz cie nadeszła. Redaktor pisał krótko: „z słabe i za smutne. Czytelnicy mają doś zmartwień własnych. Czekamy czegoś we selszego. Z poważaniem..." „Możecie czekać' warknął Zenobiusz i „z ócz posypały sii skry". — Dzień niknął, gdy Kępka, znalazł szy dłuższy kawałek drutu, wsunął go w kie szeń i z „piekłem w duszy" wyszedł...
*
* *
Nazajutrz w porannym dzienniku pod ru bryką „Codzienne wypadki" znalazła si krótka notatka: ,,W mieszkaniu państwa M przyłapano na gorącym uczynku usiłowa nego włamania niejakiego Zenobiusza Kęp kę. Przy zatrzymanym, który tłumaczy si«
że jest to jego pierwszy występ, znalezione
kilka nieudolnie wykonanych z drutu wy
tr. hów"...
ROZMAITOŚCI
DIABOLICZNY MĘŻCZYZNA J e s t zazw yczaj starszym już, siw aw ym hieco, po 60-tce panem , zaw sze n ien ag a n n ie ubranym , o dznaczającym się n ieskazitelnym i Inanieram i oraz dziew iczą bielą, p rzew ażnie Jw a rd e g o ko łn ierzy k a. R ysy je g o tw arzy są łó w n ie ż niep rzeciętn e — o stry h aczy k o w aty Itos, niby fau sto w sk ieg o M efista, zacięte w ą sk ie przew ażnie spieczone żarem n am iętn o ści usta, policzki św ietnie, gład k o w ygolone.
Z zaw odu byw a zw ykle ra d c ą lub czymś podobnym , a le prócz tego p a ra się zaw zię
cie sztuką, lecz nie dla sam ej idei, ale aby [6 -sto latk o m m ętnym i to n y sk rzy p iec zaw ró- pić głów kę.
T oteż k ied y g ra — bije od niego jak iś piekielny, straszliw y żar zm ysłów — oczy diam entow o czarne g o rzeją w b iałk ach niby płom ienie w ulkanów , c isk ając grom y uczuć.
Bo m usicie p aństw o p rzy jąć do w iadom ości, Ee m ężczyzna diaboliczny mimo późnego w iek u — posiada niezgłębione, szerokie jak S ahara i g o rące ja k ow a p u sty n ia serce. Nic w ięc dziw nego, że płom ienie, k tó re z tak ieg o k o n d en sato ra m ocy uczuciow ych b u c h a ją — p d u rzają zupełnie, do nieprzytom ności, m łode dziew oje. G dy dodam y jeszcze do tego nieco w y ta rty ale zaw sze żarzący się blask źre-
|n i c — całość będzie nieszczęśnie demo- gniczna.
P rzykrą może ty lk o okolicznością jest, że
■ów dżentelm en cierpi zazw yczaj na tabes
■lub żołądek, przy czym ja sn y m będzie, iż
■ schorzenia tego ostatn ieg o , nie d z ia ła ją na
■ kobiety zbyt m ag n ety zu jąco . A le mój Boże!
ln ie m artw cie się i na to z n a jd u ją się arna- Ito rk i — m ężczyzna diaboliczny m a bow iem
■ jedną przew ag ę np. nad stu d en tem uniw er- I s y te tu lub m alarzem : że posiada m ianow icie
■ grubo w y p ch an y banknotam i portfel. Lecz
■ to n ie w szystko, albow iem posiada on także
■ zap asy czczych frazesów , k tó re p o trafi dość
I
u m iejętn ie do sto so w y w ać do k ażd ej okazji.I
R ów nież p o d su w ając go pod sk alp el w iedzy■ o k u lty w n ej — rozporządza on p ew nego ro- ld z a ju fluidam i suggestyw nym i, d ziałającym i I n a serd u szk a n iew iast b łyskaw icznie i para-
| liżująco.
I dow iedzionym zostało, że g dy nieszczę
> >
FILATELISTYCZNE OKAZJE Nr 3
Komplet znaczków Gubernator
stwa czystych, tocznie z ostatnią serifl urodzinowy — wszystkie odmiany:
razem 121 wartości w klaserze 325 zł. Wysyłka franko listem wartościowym po nadesłaniu ca
łej gotówki.
Wobec wielkiego popytu po*
siadamy tylko kilkanaście kom
pletów.
Dom Handlowy „ P I O N I E ! "
Oddziel dla handlu znaczkami.
Kraków, ul. Stolarska 9, I. p.
Tol. 229-42
rzy puśćmy ze...
zaciął się Pan podczas golenia.
W ja k i s p o s ó b
opatrzyć tę ranę? Czy może lak? y A może lepiej małym nie podpa
dającym kawałkiem H a n s a - p l a s tu elastycznego?
Praktyczniej będzie wziąć Hansaplast. Opatru
nek z Hansaplastu jest w mgnieniu oka nało
żony i nie krępuje swobody ruchów. Tamuje krwawienie, odkaża i przyspiesza gojenie.
sna a może najszczęśliw sza, k tó ra d ostanie się w h y p n o ty czn e ko ło p ra k ty k tak ieg o m aga „artis am andi" — g otow a je s t popełnić w szelkie jeg o te le p a ty c z n ie n ad a w a n e p ra g nienia.
A le nie m artw cie się młodzi panow ie — mężczyzn diabolicznych chodzi po św iecie bardzo m ało, podobnie ja k isto tn ie zdolnych hy p n o ty zeró w znajdziem y nieliczną g arstkę, a poza tym najm ilszą dla w as niech będzie w ieść, że na ta k ie g o b o n -v iv an ta i c zaro w n ik a serc n iew ieścich — przychodzi, nagle zazw yczaj, paraliż i zw ala go bezprzytom nie na kilka lat w fotel. W ięc też w ielkich szkód w sercach p raw dziw ych k o b iet — n ig d y n ie poczyni.
Je rz y Egłicz
30 MAŁŻEŃSTW WIEŚNIAKA FIŃSKIEGO W m iejscow ości K ajani w e F inlandii zm arł w ty c h dniach zam ożny w ieśniak P oavo M uki. W ciągu sw ego długiego życia poślubił on 30 k o b iet u sta la ją c w ten sp o sób rek o rd tru d n y do pobicia. W y jątk o w o ład n y chłopiec o bardzo w esołym usp o so bieniu, m ając już liczne p rzy g o d y m iłosne za sobą, poślubił w 18 ro k u ży cia ko b ietę o 5 la t starszą od siebie. Ich szczęście m ał
żeń sk ie n ie trw ało jed n a k długo, gdyż juz po trzech m iesiącach rozw iódł się z nią.
D ruga jeg o m ałżonka zm arła w k ró tce po ślubie na z ap alen ie płuc. Przez całe sw e życie nap rzem ian to zaw ierał śluby, to roz
w odził się. Przy czym m ałżeń stw a trw a ły ty lk o n ie k ie d y dłuższy czas. M ając la t 70 sp raw ił sobie M uki o sta tn ie już i 30 z rzędu w esele. Pojął on w te d y za żonę 16-letnią, bardzo ładną, ale bardzo u b o g ą dziew czynę.
Z teg o m ałżeń stw a m iał jeszcze d w o je dzie
ci. W jeg o p ogrzebie w zięły udział 24 żony.
G dy zap y ta n o je, ja k ie było ich pożycie ze zm arłym P oavo M uką, w szy stk ie odpo
w iedziały zgodnie, że ich b y ły m ałżonek był w praw dzie tro ch ę lek k o m y śln y a le m iał bardzo w esołe, m iłe i w ielkoduszne u spo
sobienie.
ZE SCEN WARSZAWY
KABARET UL: .16 P R ZEB O JÓ W '
N ow a, „o górkow a" jeszcze re w ia „U la"
m a być sam ą śm ietan k ą (jak zapow iada w pro lo g u J. Śliw iński) zeb ran ą z n a jle p szych skeczów , p io sen ek i re c y ta c ji. Fizjo
nom ię program ow i n a d a ją dobre, lekkie piosenki i re c y ta c je w w y k o n an iu p ie rw szorzędnych sil arty sty cz n y ch .
W dw óch skeczach „ Ja chcę m ieć sp okój"
P io tro w sk ieg o i „B rak u jące ogniw o" T.
C hrzanow skiego, M aria C hm urkow ska w spa
n ia le za g ra ła ro le żon zab a rw ia ją c je w y k w in tn y m kom izm em raso w ej ak to rk i k o m ediow ej. W m onologu R apackiej „W a- dziątk a" z w dziękiem i ze sm akiem o po
w iada C hm urkow ska o w adach (z p unktu w idzenia kobiecego) m ężczyzn. Dobrym od
biciem ludzkiego g ad u lstw a odznacza się skecz B oczkow skiego „P asażer" ze Skonie- cznym (co za p y sz n y ty p p asażera-g ad u ły l, i Zelskim jak o k a sje re m kolejow ym . W e soły o b razek śp iew n y „Po ciem ku" znalazł bardzo dobrych w yk o n aw có w w osobach
Popularny piosenkarz Warszawy, Karol Hanusz.
Fot. Smigacz
Rozwodowe spraw y
lgodaa 1 aiaigodna trowadn inforaojt
Obrma km
yi IsakiBp. »"»•
Staslaklewiu
Wanint. Zlała 32.
K U R S Y T E C H N I C Z N E
INŻ. G A J E W S K IE G O
W a r s z a w a , P rze m y s k a I t a.
Im krtllanki ihdesn lik karewadMyjidk.
Hin wnnKiny lampiMiKyiay. wymiary: ®t- Ulewy. kadtebay. dragairy- kragney karet.
Di. md. laagtld
GUTOWSKI
S M ra iiw tiiry c z a i Waruawa, Źarawia 35 gadi. ł — ( . w Łącznio Tnktda 2. g .12— 2
kr. U 6 H K K I f L - tkaraby skórei 1 wt-
neyziM W a r s z a w a , ItnuRteika 11 aa. 10 gWunyj.11-13 I I I - I I
Ul. 935-32
Dt. JERZY SC IU LZ lo b ie u , łku ize rU
Chirurgia W a r s z a w * ; S k o ru p k i • n>. • T e le fo n 899-93
Ulubienica Warszawy — wspaniały „komik w spódnicy" — Maria Chmurkowska.
u ta le n to w a n e j Z. W ilczy ń sk iej i przem iłego Z byszka R akow ieckiego, k tó ry śpiew a także lek k ą p iosenkę „K obieta — la fem m e". Mło
da, k u ltu ra ln a a k to rk a dram aty czn a, M aria K aniew ska, re c y tu je „D robne ogłoszenia' O drow ąża i bierze ud ział w scen ce pół finałow ej „D ow cipki i dow cip u szk i”. Skecz B oczków skiego „S u p ełek " (wyk.: K aniew ska, W ilczyńska, S konieczny, Chm ielew ski i Zelski) to n iew ątp liw ie n ajlep szy skecz rew ii — je s t nieszab lo n o w y i żyw y.
J a k się d o w iad u jem y w n ajn o w szej rewii
„U la" Z byszek R akow iecki je s t w yznaw cą zasad... Platona. P rzychodzi do niego w iel
b icielka z p ro śb ą o fo tk ę i autograf. Ona (W iniarska) je s t tak że zachw ycona P lato
nem... w y starcza je j m iłość platoniczna, ale n a ra z „k o rk i" się p rzep alają, św iatło ga
śnie, za oknem je s t p ięk n a noc... oboje są młodzi i... ty lk o sam i w pokoju, zapom inają o P lato n ie złączeni ze sobą pocałunkiem ••
C ałości m iłego i na w ysokim poziomie utrzy m an eg o p ro g ram u d o p ełn iają dw a nu
m ery tan ec zn e D anuty K w apiszew skiej:
„P olka" i „Studium tan eczn e".
Rew ię re ż y se ro w a ła St. P erzanow ska, kier, a rty st. był J. Boczkowski, zaś przy forte
p ian ie zasiad ał W . W alentynow icz.
Z. Bakula