Rok IX. C zerw ie c 1933. N r 6.
"iw t " - --- - — - ni- —nw Mii ___ _ T W Y D A W N ICTW O XX. MISJONARZY, K R A K Ó W - STRADOM 4
P . K. O . 404.450
m w m iiiim ntniiiitgum H ninm H iniiniiM inHniiiiiiiiiiiw m H iiiiinintiim iiium tim H im iim iim iiu iin w u n in ^
Rekolekcje zamknięte Dzieci Marji
ODBYWAJĄ SIĘ W DOMU REKOLEKC Y JNYM W CZĘSTOCHOWIE UL. ŚW. BARBARY L. 4.
IśliHiiiiuaHiiHiiini^HiiiiiHiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii HiiitfmiiiiiiiiiimifiiiiiiintiinnmiiifiiiiiflM iiiiiiM tiHiiiiiiiiiiB
Manualiki Dzieci Marji, dyplomy do przyjęć, Medaliki z nowego srebra i aluminjum w każdej ilości i jakości można nabyć:
Redakcja Rocznika Marjańskiego Kraków — Stradom 4.
P. K. 0. 404.450.
WSZELKĄ KO RESPONDENCJĘ PROSIMY ADRESOWAĆ:
R E D A K C J A „ R O C Z N I K A M A R J A Ń S K I f i G O "
KRAKÓW, STRADOM L. 4.
P r e n u m e r a ta r o c z n a w k ra ju 3 zł. — za g ra n ic ą 3'50 zł.
N u m e r p o j e d y n c z y g r . 25.
P ieniądze n a jta n ie j i n a jła tw iej p r z e s ta ć cze kiem P. K. O. 404.460.
W R e d a k cji z n a jd u ją s ię do n a b y c ia :
{
o p raw n y w p łó tn o , brzeg c z e rw o n y . 4 '—zł.» , , z ło t y . . . 4"20 ,
, w sk ó rk ę 6‘50 ,
D y p lo m przyjęcia do S to w arzy szen ia...0‘80 , z now ego s r e b r a ... l -20 ,
z a l u m i n j u m ...0'30 , M e d a le do przyjęć
Wodę z cudow nego Ź ródła w L o u rd es wysyłam y w raz z nowenną do Niepokalanie Poczętej na każde żądanie. O fiary dobrow olne przeznaczam y na cele
kościelne.
Za Dobrodziejów i Czytelników naszego pisma odprawiamy co miesiąc po trzy Msze św.
C E N T R A L N Y K R A J O W Y O R G A N K R U C J A T Y C U D . M E D A L I K A S T O W . C U D O W N E G O M E D A L I K A I D Z I E C I MARJI W P O L S C E ROK IX. Redaktor X. Pius Pawellek. Misjonarz Czerwiec 1933
„Maj przeminie, zdrój przepłynie"...
Niedawno jeszcze tak było, gdy' z uderzeniem pierwszych dzwo
nów, zwołujących na nabożeństwo majowe, z radością m ogliśm y za
śpiewać: „P ieśnią wesela witamy o M ar jo miesiąc Tw ój“ . . .
Czas płynie szybko, uchodzą dnie, w których w tak szczegól
niejszy sposób kochać nam Ciebie było wolno, w których dusze nasze pod prom ieniam i łaski Twojej cudownej, lepszemi stawać się pragnęły.
U płynęły dnie bogate w plon złoty codziennych m odlitw se r
decznych, ciągłych porywów serc ku T obie, ku dobrem u.
Niosły się w niebo tony serc rozśpiewanych weselem i ciche, smutne, ale ufne w pomoc Twoją płacze dusz znękanych. — O W spo
możenie wiernych! — „M aj przeminie, zdrój p rz e p ły n ie " ...
Ale nie przeminie cudowne działanie Twej łaski w sercach n a szych. — Jak rosa ożywcza spadła ona na dusze i ożywiła i do życia na nowo powołała wszystko, co tylko było w nich posiewem dobra. — Czujemy jak wszystkie radości nasze jak płomień w ybuchają ku niebu, tam znajdując swój początek i przyczynę -— zm artwienia nasze i tro ski, jak złoto przemyte strum ieniem łez, wznoszą się ku T obie, jako dary cichych ofiar i przebaczeń.
I tak, jak „pieśnią w esela11 witaliśm y maj, żegnam y go teraz,
— ale nie Ciebie Matko.
— „M aj przeminie, — zdrój przepłynie" — ale Ty, M atko Łaski Bożej, zostań z nam i dłużej . . . „Synowi Twojem u nas polecaj" i n a ucz nas chwalić Jego Boskie Serce. Ireną.
W Sercu Jezusa ukojenie pomoc i przebaczenie
D ookoła otaczają nas cuda przyrody. Z podziwem spoglądam y n a niezgłębione dotychczas tajem nice, na przedziwne twory natury, ta k różne, ta k niepodobne do siebie, a zawsze piękne. Gdzie tylko okiem rzucimy, spostrzegam y ład , harm onję i celowość. Świat cały, to jakby jeden olbrzym i zegar, poruszany tajem ną, a pewną i świa
dom ą ręką. Mimowoli nasuwa się więc pytanie, kto jest tym cudow
nym m istrzem , budowniczym świata. Że świat sam z siebie powstać nie m ógł, że sam utrzymywać się nie jest w stanie, to jasne i zrozu
m iałe, nicość bowiem nigdy bytu nie stworzy. Do zrozumienia tego nie potrzeba jakiegoś specjalnego objawienia, wystarczy zdrowy ro
zum i rozsądek. Już przecież starożytni szerzyli istnienie jakiejś je
dynej siły, najwyższej, której jak uważali i bogowie podlegać mu
sieli. F aktem niezaprzeczonym jest to, że przez wszystkie wieki ludz
kość wierzyła w istnienie Boga, nieodrodną potrzebą duszy człowie
czej. Gdybyśmy przerzucili k arty dziejów, to z łatw ością spotrzegli- byśmy, że ludzkość ciąglę niezmordowanie dąży do prawdy, szuka szczęścia, zgłębiwszy jedną tajem nicę, szuka klucza do odkrycia dru
giej, jedno zaspokojone pragnienie rodzi coraz to nowe i nigdy żadne stworzenie nie jest zdolne w zupełności tego p ragnienia szczęścia zaspokoić. Bóg sam jako najlepszy o jc iec. szczęściem swem chciał się podzielić z innem i istotam i rozumnemi. Stworzył człowieka i od wieków daje mu dowody swej opieki, miłości i wszechmocy. Objawia m u się ciągle, nieprzerwanie w doskonałości i piękności swych two
rów. Opieka zaś Boża jest w prost widoczna. Ileż to razy tak się dziwnie poplączą wypadki, że zdaje się, iż .wyjścia niem a żadnego.
Tym czasem nieraz jedna chwila przynosi w yjaśnienie i to tak nie
spodziewanie, że naturalnym porządkiem rzeczy, zupełnie sobie tego nie można wytłumaczyć. Mówi się wtedy pow szechnie: w tem był palec Boży, i słusznie, bo tylko Bóg może w jednej chwili wszystko zmienić i wyjaśnić. P an Bóg jednak nie ograniczył się do takich tyl
ko dowodów swojej obecności. T ylokrotnie w dziejach ukazywał się osobiście i to w różnych czasach i okolicznościach. W starym T esta
m encie czytamy o obcowaniu pierwszych rodziców w raju z Panerrf Bogiem.
— 131 —
A potem iluż to patrjarchom S tarego Zakonu objawił się Pan Bóg. W ystarczy przypomnieć kilka powszechnie znanych przykładów.
Oto P an Bóg ukazuje się Abraham owi i wydaje mu polecenia, dalej odzywa się do Jakóba w śnie proroczym. Mojżesz prowadząc żydów do ziemi obiecanej, obcuje wielokrotnie z Panem Bogiem na
Serce Jezusa z nami
pustyni. I całem u ludowi izraelskiem u również objawia się Pan Bóg, a to przez różne cuda, np. w czasie pobytu na pustyni. I począwszy od czasów najdawniejszych, ciągnie się nieprzerwanie ten szereg1 cudów, aż po dni ostatnie. A cuda te, to ustawiczne i niezaprzeczone
— 132 —
stw ierdzanie bożej wszechmocy i obecności. I to nie na tem koniec.
Bóg ta k ukochał ludzkość, że nie zawahał się zesłać Syna Swego Jednorodzonego, aby przybrał człowieczą postać i zstąpił na ziemię, by przez 33 lat dzielić z ludźmi ich nędzę i troski życia. N a trzy lata przed krwawą i okrutną swą m ęką, opuszcza Zbawiciel zaciszny N azaret i przebiegając ziemię judzką od końca do końca, głosi swą boską naukę -— pociąga do siebie serca od wieków z utęsknieniem B oga oczekujące. Prawdziwość zaś swych boskich słów stwierdza czynam i, cudam i, życiem całem, a w końcu chwalebnem zm ar
twychwstaniem. Odchodząc do Boga, przyrzekł zesłać D ucha P raw dy, D ucha Pocieszyciela. I w dzień Zielonych Świątek D uch św.
zstąpił na Apostołów, by odtąd pozostać z Kościołem, aż do skończe
nia świata. P an Jezus wstąpił do nieba, a więc opuścił nas ? Prawda, nie widzimy Go w takiej postaci, w jakiej przebywał na ziemi przez 3.3 lat swego znojnego żywota. Ale P an Jezus jako najlepszy ze wszystkich ojców nie chciał swych dzieci zostawić sierotam i — nie chciał je zostawić w śród burz tego życia bez swej boskiej opieki i pomocy. P od nikłem i postaciam i chleba i wina zataił sw e. bóstwo i ukrył się w ciszy T abernakulum . Żywy, prawdziwy, przebywa na o łtarzach świata całego. Każdego do siebie woła m iłośnie, dniem 1 nocą czeka cierpliwie, nie zraża się oziębłością tych, co Go tak bardzo kochać powinni. I pozostanie ta k z ludźmi aż do końca świa
ta, by być ich siłą, m ocą i nagrodą. N igdy nie zdołamy wyrazić tej niezgłębionej miłości, k tó rą Bóg og arn ął wszystkich ludzi bez wy
jątku. Czemże to człowiek — ta nędzna istota — te n robak ziemi, zasłużył sobie na to niezwykłe szczęście posiadania B oga? Człowiek niczem, P an Bóg w swej nieprzebranej dobroci darm o zupełnie od
daje się człowiekowi i tylko pragnie, by coraz to więcej ludzi zbli
żało się do niego, by tu u stóp T abernakulum czerpało siłę do cią
głej walki n a drodze życia. Jak ślicznie z jednej z pieśni mówi jeden 2 naszych wielkich wieszczów narodow ych: ,Bóg jest obroną i uciecz
k ą naszą“ I Póki on z nam i, cale piekła roty, ani ogniste smoki nas n ie ustraszą, ani ulękną.
Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek — ani pociągną żadne św iata hołdy, bo na Chrystusa my poszli werbunek — na Jego żołdy.
Jeżeli więc Chrystus jest całą naszą mocą, spieszmy do stóp T abernakulum , do tego źródła wszelkiego szczęścia i najwyższej doskonałości. Czy nęka nas poczucie własnej nędzy i winy, czy trapi
— 133 —
tyle różnych innych nieszczęść, idźmy tylko z ufnością do boskiego Mistrza, a napewno w Sercu Jezusa znajdziemy ukojenie, pomoc
i przebaczenie. 5. J.
Miesiąc Boskiego Serca
Smutny i bolesny widok przedstaw iała Jerozolim a po śmierci Jezusa. Słodki głos naszego Zbawiciela zamilkł, ustały cuda Jego, krzyż, na którym skończył swe życie, przerwał Boską i dobroczynną działalność Jego. Ciało Jezusa spoczęło m artwe w grobie. Uwaga wszystkich zwrócona ku przyszłości. Co będzie dalej? W. ustach wrogów i przyjaciół Jezusa jedno zdaje się było pytanie: czy skończy
ło się wszystko niepowrotnie? Czy to ostateczny koniec początku dziwnie świetnego i wspaniałego ? Apostołowie opuściwszy swoje chwilowe schronienie w czasie pojmowania Jezusa, zamknęli się wszyscy w jednym domu. Trw oga i zamieszanie nie do opisania, wśród tej nielicznej trzody Chrystusowej. Zachw iała się ich wiara, ufność upadła, zwątpienie i małoduszność ogarnęły serca wszystkich, miłość jakby nieśm iało ukryła się w głębi serca. Nawet najgorliw si zwolennicy Jezusa nie zdołali nic więcej wymóc na sobie jak płacz i współczucie. Boleść ciężka gorzkiego zawodu ow ładnęła wszyst
kich. W yrazem tej bolesnej skargi to M arja M agdalena, kiedy za
lana łzami przypada do grobu, dwaj uczniowie idący do E m aus i sam P iotr św. — Ale serce Jezusa czuwa nad tą grom adką i z m i
łością najlepszej m atki zwraca się do wszystkich zasmuconych, p o k a
zuje im ręce i serce swoje, pociesza, pokrzepia i dźwiga. — T ak pociesza i utwierdza serce Jezusa Kościół św. Nie zostawię was sie
rotam i, ale umiłowawszy te, które miał na świecie do końca je um i
łował, serce jego jest z nam i, czuwa nad nam i, bo w niebie miłuje nas i żyje dla nas, nam wyłącznie oddane. D latego w czasach n a j
sm utniejszych potrzeba było, by Bóg sam przemówił do ludzkości i oto spełnił tę potrzebę sam Boski nasz Zbawiciel. D nia 16. czerwca 1675 r. objawia się św. M arji M ałgorzacie Alaquoque, wizytce, w czasie oktawy Bożego Ciała a odsłaniając Swe Serce całe płonące jakby ogniem, przebite i okolone koroną cierniową, mówiąc: Oto serce, które tak bardzo ludzi ukochało, że nic nie pom inąłem , ale owszem wyczerpałem do głębi wszystkie me siły, aby im dać dowody mej miłości, ale w nagrodę odbieram od największej części nie
— 134 —
wdzięczność przez zniewagi i świętokradztwa, obojętność i wzgardę, które mi wyrządzają w tym Sakram encie miłości. Żąda nadto, aby piątek po oktawie Bożego C iała poświęcony był czci Najśw. Serca Jego w celu w ynagrodzenia za zniewagi. Zaraz też przyrzeka, że potoki łask zleje na tych, którzy Serce Jego gorąco i serdecznie czcić będą i nabożeństwo to rozszerzać usiłują. Oto piękny, z nieba w prost pochodzący początek uroczystości i nabożeństwa Serca Pana Jezusa. Miłość żywa osobiście zjawia się ludzkości i upomina się 0 m iłość od nas należną. Czy nasze lepsze ? Czy dla nas nie potrzeba tej żywej, gorącej, niezmienionej i niepojętej miłości Serca Jezusa, aby zagrzać nasze serca zimne i obojętne ? aby serca nasze ziemskie uszlachetnić, uświęcić, ku ostatecznem u celowi skierować i podnieść?
Powiedział Chrystus P an „Ojciec mój szuka prawdziwych czcicieli 1 ja ich szukam ". — Czcząc Serce Jezusa spełniany nietylko naj- pierwszy nasz obowiązek względem Zbawcy naszego, lecz zapewnia
my sobie największe korzyści i pożytki duchowe. Pan to hojny i wspaniałom yślny nagradza szczodrze swych czcicieli i miłośników i jako sam upom inał się o tę cześć i sam jej bronił przeciwko wro
gom jej,tak też sam złożył hojne obietnice dla agostołów ż tego na
bożeństwa. K ilkakrotnie objawił te obietnice Św. M ałgorzacie Ala- Coque. Objawieniem Serca swego pragnie P an Jezus odrodzić i od
nowić ludzkość. Żeby odnowić człowieka, potrzeba naprawić serce jego, oczyścić z grzechów, odrodzić wewnętrznie i poświęcić łaską, wlać w to serce nowe życie. Serce i dusza grzesznika um arłe, jeżeli nie odżyje łask ą i nie usunie przeszkody do osiągnięcia swego celu
— połączenia się z Bogiem, przepadło na wieki — nieszczęśliwe na zawsze będzie. Serce Jezusa obudzi pragnienie sprawiedliwości na
szej i nasyci je. Ono obudzą wiarę, bo jest jej źródłem i przyniosło ją na ziemię. Ono jest światłością świata, k tó ra oświeca każdego na ten świat przychodzącego. Ono zagrzewa serca nasze i koi nasze ra
ny, daje schronienie i bezpieczną ucieczkę, błogosław i domom, gdzie obraz jego się znajduje, i pojedyńczym sercom , upodabnia
jącym się do tego pierwowzoru doskonałości i świętości. K s■ P-
W o d ę z Cudow nego Źródła w Lourdes wraz z nowenną do Nie
pokalanie Poczętej w ysyłamy natychm iast. D robne ofiary przezna
czamy na cele kościelne.. A dres: ,.R ocznik M ariański11, Kraków — Stradom 4. — P. K- O. 404.450.
O cnocie
Żeby być cnotliwym, należy wytrwać — żeby otrzym ać od Boga łaskę wytrwania, potrzeba założyć gruntow ny fundam ent cnoty i u- martwienia. Jabłko z robakiem upada i nie dojrzewa, a zdrowe d o j
rzewa. Otóż i w nas jeżeli będzie robak pychy lub innej jakiej n a miętności, wtedy i my wytrwać i dojrzeć w cnocie nie możemy, ale musimy upaść, bo zgryzie nas robak nam iętności. A postoł każe łaską Bożą utwierdzać serce.
Jak się ugruntow ać ? Św. A lbert W ielki powiada, że cnota ma być w sercu naszem tak wkorzeniona, żeby jąi mieć zawsze w r ę ku jako rzecz prawdziwie naszą, niezawisłą od nikogo. Jest to n a j
lepszy znak prawdziwej cnoty, gdy nikt i nic nie może jej zniwe
czyć i usunąć — przeciwnie to fałszywa cnota, któ ra ca ła zawisła , od rzeczy zewnętrznych. Jak wody błotne zdają się dobre, kiedy je nikt nie rusza, ale wzburzone zaraz odurzają, tak też fałszywa cno
ta. — - Kiedy Ezdrasz czytał ludowi Bożemu prawa, powstał płacz i lam ent — poznali bowiem byli żydzi, jak nie żyli w edług praw a Bożego — płacz był tak wielki, że lewici musieli obiegać lud, żeby go uspokoić, by Ezdrasz dalej m ógł czytać. Oto obraz jak my mamy słuchać nauk Bożych!
Po stworzeniu każdej rzeczy pochwala Bóg każdą rzecz z osob
na: ,,i widział Bóg, że było dobrze". — tylko po stworzeniu czło
wieka nie — dlaczego? Św. Ambroży tłum aczy: „bo piękność, d o broć rzeczy w ciałach bezdusznych zawisła na powierzchowności, a nie m a w nich innej doskonałości nad tę, k tó rą widzimy i dlatego Bóg je pochwala, człowieka zaś nie, bo dobroć jego i doskonałość jest wewnątrz, czego nie widzimy. Intencja wewnątrz jest fundam en
tem naszej doskonałości i dobroci. Jak kam ienie fundam entów choć ich nie widać cały gm ach trzym ają, tak intencja całą w artość nadaje uczynkom i cnotom.
A więc codziennie wszystkie i najdrobniejsze sprawy czynić z intencją dla chwały Bożej — czynić je dobrze, możliwie jak n ajle
piej — czynić uważnie — czynić jakby to była ostatnia spraw a w życiu — czynić starannie — wszystkie sprawy sprawować dobrze i doskonale, nie spiesznie, ale z namaszczeniem. T ak Dawid, gdy włożono nań pierwszy raz pancerz i miecz, zbroję swoj^ prędko złożył, bo nie m ógł chodzić, lecz później chodził w tem codziennie i wojował mężnie.
Posiew lilij
D rugie objawienie się M arii. — D rugie objawienie, jak już wy
żej zaznaczono, m iało miejsce 27 listopada tegoż sam ego roku 1830.
ponieważ objawienie to jest jednem z największych w kościele bo
żym, właśnie z powodu objawienia Cudownego M edalika, dlatego też opowiem jak najściślej całą historję tego drugiego objawienia nieco szerzej i podam skrupulatnie wszystkie, i te najdrobniejsze wiadomo
ści i objaśnienia, które nam zostawiła sam a uprzywilejowana Nie
pokalanej Siostra K atarzyna, w swoich m anuskryptach, a to wszys- kie jeszcze uzupełnię niektórym i szczegółami, które nam podaje pewna, jak rzadko, tradycja.
W ieczorem tego pam iętnego dnia, a była to sobota przed pierwszą niedzielą adwentu, S iostra K atarzyna około pół do szóstej wieczorem, znajdowała się w kaplicy i pogrążona w milczeniu odpraw iała pobożnie wśród wielkiego skupienia drugie, półgodzinne rozmyślanie. N araz słyszy w prezbiterjum jakby szelest jedwabnej szaty. Otwiera oczy i widzi znów przed ołtarzem po stronie epistoły Najświętszą Dziewicę.
N iepokalana w yglądała jako pani w średnim wieku i wzrostu średniego. U b ra n a była w szatę biało-niebieską, skrojoną w for
mie klasycznej, lekkim i fałdam i opadającą n a dółj, z £vąskimi rękawa
mi. Z głowy Jej po obu bokach spływał aż do stóp falą długi, tegoż sam ego koloru co suknia, welon. Pod tym welonem n a głowie miała delikatny czepek, obszyty m isterną koronką, k tó ra m iała trzy centi- m etry szerokości, czepek ten spoczywał na włosach, rozdzielonych nad czołem. Oblicze M arji zupełnie odsłonięte, jaśniało jakąś dziwną, porywającą pięknością i słodyczą niewypowiedzianie macierzyńską.
T chnęła jednak od Niej jakaś tajem nicza powaga, pomieszana ze smutkiem , który Ją robił jeszcze piękniejszą. S tała oparłszy Swe dziewicze stopy na wielkim globie, którego tylko połowę było do
brze widać. Stopą ścierała zielonkawego, w żółte plam y węża, co pierścieniem otoczył glob cały. W rękach podniesionych do wyso
kości piersi, trzym ała mały globusik, ze złocistym krzyżykiem na szczycie, który M arja, podnosząc wzrok Swój błagalnie ku niebu, ofiarow ała Bogu.
Podczas tego oblicze Jej tchnęło niewysłowioną radością i prze- głębokiem m acierzyńskiem uczuciem.
— 137 —
Po krótkich kilku chwilach pojawiły się na palcach N iepoka
lanej pierścienie, po trzy na każdym palcu.. Największy był najbliżej dłoni, trochę mniejszy mniej więcej w środku palca, a najm niejszy, tuż przy końcu palca. Każdy z tych pierścieni był inkrustow any drogimi kam ieniam i proporcjonalnej wielkości, które rzucały p ro mienie światła tak, że jasno zlewały się w jeden potężny potok
B ło g o sław io n e Siostry M iłosierdz ia umęczone za wiarę św. podczas rewolucji francuskiej
świateł i blasków i zasłaniały nawet dziewicze stopy N iepokalanej.
Potem powoli zniknęła kula z Jej rąk, kam ienie na palcach zagasły, zniknęły i Najświętsza Dziewica opuściła ręce. P onad całą postacią Najśw. Panny, począwszy od środka lewej ręki, w górę ponad głową, aż nadół do środka ręki prawej, ukazał się jaśniejący,
— 138 —
półkolisty napis: „O M arjo bez grzechu poczęta, m ódl się za nami, którzy się do Ciebie uciekam y" I
Słodkie spojrzenie M arji i przekonywujący wewnętrzny głos objaśniły Siostrze K atarzynie tę wizję. — „C órko moja, ten globus wyobraża cały świat, zwłaszcza zaś F rancję, i każdą duszę poszcze
gólnie. Z łote prom ienie, to sym bole łask, które ja zleję na te osoby, które mię o nie proszą; te zaś kam ienie, co żadnych nie dawały prom ieni, to symbole łask, o któ re nikt mię nie prosi. Postaraj się o wybicie m edalika, w edług tego wzoru. Wszyscy, którzy będą nosić m edalik, dostąpią wielkich łask, zwłaszcza jeżeli go będą nosili na szyji, obfite będą łaski dla tych, którzy ufność pokładają1'.
Obraz tymczasem odwrócił się. N a drugiej jego stronie ukazał się m onogram M arji, czyli ogrom na litera M., nad któ rą górował krzyż. Poniżej m onogram u znajdowały się dwa serca, jedno ciernio
wą owite koroną, drugie mieczem bólu przeszyte. W szystkie te sym
bole otaczała w półkolu złocista korona, złożona z dwunastu gwiazd.
Poczem światło bijące od tego obrazu zaczęło gasnąć, a nie
bieska wizja rozjaśniać się. ,,W tej chwili — zauważa naiwnie Sio
stra — nie wiedziałam, czy żyję, czy też nie żyję... tylko cieszyłam się ogrom nie! Rozpływałam się w szczęściu!"
T ak ą oto prostą duszę w ybrał sobie P an za pośrednictwem Nie
pokalanie Poczętej, by nowe potoki łask i m iłosierdzia wylać na ro
dzaj ludzki, a w ludzie chrześcijańskim obudzić większe nabożeń
stwo do N iepokalanego Poczęcia.
Adoracje...
Płynie pobożna pieśń w uniesieniu Wznosi się obłok wonnego dymu,
t>Twoja cześć, chwała*.... Chyli głów morze,'
W monstrancji złotej lśni obramieniu Bądź pocfiwalony Jehowy Synu,
Hostja biała... N a tym Taborze
Tu płoną jasno lampy wieczyste!
I serca płoną. —
O Nieśmiertelny! O Jezu Chryste!...
Pad tą osłoną.
Wacława Gołębiowska
[□ !□ 8 □ f a l o f p l f D l f p I f ^
Ekshumacja i przeniesienie zwłok Wielebnej Siostry Katarzyny Laboure
Dnia 21 m arca b. r. rano o godzinie 9-tej dokonano ekshum acji i przeniesienia szczątków W ielebnej Siostry K atarzyny L abourć — uprzywilejowanej N iepokalanie Poczętej. N ader rzewnej cerem onji przewodniczył jako delegat kardynała paryskiego X. kanonik Brot, w obecności X. wikarjusza generalnego Z grom adzeń św. W incen
tego a Paulo X. E m ila Cazot, oraz trzech innych kapłanów , oraz M atki G eneralnej i Sióstr Urzędniczek. Po odebraniu przysięgi 0 nienaruszeniu drogich szczątków oraz stwierdzeniu tożsamości trum nę ponownie zaplombowano i odwiedziono do domu m acierzy
stego Sióstr M iłosierdzia w Paryżu przy ulicy du Bac.
W domu macierzystym oczekiwali na przyjęcie przyszłej B ło
gosławionej w aleji kasztanowej wszystkie Siostry M iłosierdzia 1 klerycy m isjonarscy, tworzący szpaler. Przy wtórze 'psalm ów wniesiono trum nę do pokoju N ajprzewielebniejszego Ojca G enerała obok zakrystji, a pokój opieczętowano.
N azajutrz dnia 22. m arca przybył o godzinie 10 rano J. E m i
nencja X. k ardynał V erdier. T rum nę przeniesiono do sali rekolek
cyjnej i tam w obecności księży Z grom adzenia Misji i zaprzysiężo
nych lekarzy oraz Sióstr M iłosierdzia otworzono. U jrzano W ielebną Siostrę dobrze zachowaną, chociaż to już lat 56 od śm ierci minęło.
Twarz i ręce były nieco brunatne, suknia św. i całe ubranie w porzą
dku, całe ciało bieluteńkie jak u osoby żywej — nawet oczy caluteńkie, tak, że lekarze nie m ogli wyjść z podziwu. Nas to wcale nie dziwi, bo oczy te patrzały na Królowę N iepokalaną nieba i ziemi.
Lekarze wyjęli kości potrzebne na relikwje poczem ciało prze
niesiono w procesji do Izby Rady, gdzie pozostanie aż do P rzenie
sienia Relikwij do kaplicy objawień pod ołtarz Panny Możnej. N a stąpi to po beatyfikacji. Uroczystość beatyfikacyjna odbędzie się w Rzymie u św. P iotra dnia 28. m aja b. r.
Z okazji uroczystości beatyfikacji Siostry K atarzyny Laboure, wyszła książka p. t. Posiew Lilii, którą polecam y wszystkim Czcicie
lom Cudownego M edalika.
U Bram Raju
— Puk, puk, otwórz Święty Piotrze.
— Kto tam ?
— Ja, miłość.
— Jaka m iłość?
— Chrześcijańska.
Święty P iotr uchylił nieco podwoje, ale całkiem ich nie otwo
rzył, gdyż doświadczenie nauczyło go wielkiej ostrożności. Więc przez szparę tylko za p y ta ł:
— A ty tu czego chcesz ?
— Schronienia.
— Jak to, schronienia?
— Bo nie mam gdzie się podziać.
— A przecież kazano ci mieszkać na ziemi.
— Ale ludzie mnie wypędzili.
— Bój-że się Boga! więc dla kilku złych ludzi wyrzekłeś się swojej świętej służby i swego posłannictw a?
— Mnie nie kilku ludzi wypędziło ale wszystkie narody ziem
skie.
Święty P iotr roztworzył całkiem drzwi, wyszedł na zewnątrz R aju i siadł przed b ram ą na kam ieniu. — Cóż to się stało ? — zapy
ta ł z Jiiepokojem — O ! ale widzę, że nie przyszłaś tu sama. Kogoż to ze sobą prowadzisz ?
— T o moje córki: Sprawiedliwość, Litość i Prawda.
— W ypędzono je także?
— T ak. N iem a już dla nas miejsca między narodam i ziemi.
—- Ciągle mówisz o narodach ziemi ale się przecież zastanów.
Ludzie zawsze grzeszyli przeciw tobie, narody zawsze wiodły ze sobą wojny okrutne a jednak nie uciekłaś od nich.
-— Ludzie grzeszyli i narody wiodły wojny okrutne, ale w głę
bi serc m iały wiarę i przekonanie, że to ja powinnam być podsta
wą życia. Teraz ta w iara wypaliła się do cna. Nie zostało z niej ani śladu, święty Piotrze, i dla tego napraw dę ja już nie mam nic do roboty, na ziemi.
— Skądże to poszło ? — zapytał Święty Piotr.
— Miłość chrześcijańska w yciągnęła ram ię ku dołowi, kędy w otchłań przestrzeni widać było w irującą kulę ziemską i uka
zawszy na niej palcem ciem ną plam ę odrzekła:
— Stam tąd.
— 140
— 141 —
Święty Piotr utkwił oczy w ową ciemną plamę, patrzył długo i wreszcie rzekł:
— Widzę... Miasto I... a w niem i naokół mnóstwo pomników...
— Pomników tego któremu na imię było: Nienawiść...
— Tak... Poznaję... To on i rozbrzmiewa.
— Więc puść mnie, Święty Kluczniku, za bramę.
— Zaraz. Tylko powiedz mi'jeszcze czy nie próbowałaś pójść gdzieindziej ?
— Poszłam na Zachód, ale tam cały kraj w stronnictwach i na wet bracia tak się nienawidzą, że zupełnie nie było dla mnie 'niejsca.
— Mogłaś pójść jeszcze dalej za morze.
— Nie miałam pieniędzy.
— No, a w drugą stronę od miasta Nienawiść?
— Nie miałam... paszportu.
— Nigdzie nie mogłaś?
— Nigdzie.
— Więc gdyby nasz Pan Ukrzyżowany chciał znowu zstąpić na ziemię...
— Och, Święty Piotrze, nie puszczonoby Go, lub wyszydzono.
Nastała chwila milczenia, potem Apostoł podniósł głowę, spojrzał ze smutnem zdziwieniem na Miłość Chrześcijańską i za
pytał :
Ale powiedz mi wreszcie co im zastąpi Jego naukę i ciebie?
A ona orzekła:
— Powiadają, że rynki zbytu.
Henryk Sienkiewicz.
Modlitwa Dziecka Marji.
Hołd miłości niesieni w dani, Cześć Ci Jezu za łask zdroje.
Serca ścielem u Twych stóp. Cześć za wielki żar m łościt Twoi Jezu. my poddani, Spraw! błagamy — dzieci Twoje Hasłem naszem wiara — Bóg! M iłość w sercach niechaj gości!
Świat nie kocha Ciebie, Panie, Rani Serce M atki Twej- , Usłysz! Dzieci Jej wołanie,
N a niewdzięcznych moc łask zlej.
T. C,
Do wszystkich Dzieci Marji
Sam Boski Zbawiciel znając i ofiarność i wrażliwe serce nie
wiast, niejednokrotnie powierzał im wśród świata wielką misję apostolską. Wszyscy wiemy, jakie stanowisko zajęła i zajmuje naj
świętsza z niewiast M arja Niepokalana. W iemy także, ze kobiety i w naszem społeczeństwie wiele mogą. Do wszystkich niewiast, a przedewszystkiem Dzieci M arji zwracamy się z gorącą prośbą, aby o ile tylko m ogą, starały się o rozszerzenie chwały i nabożeń
stwa M arji Niepokalanej — Królowej Cudownego Medalika. — Nieraz w rodzinie źle się dzieje. Mąż niedobry, b rat czy inna jakaś istota lub bliska osoba znajduje się w niebezpieczeństwie. Czasem niezgoda rozdwaja serca tak bardzo bliskie. Ile tam może zdziałać kobieta, m odląc się za przyczyną M arji Niepokalanej o łaski, a podsuwając Cudowny Medalik, który, jak to Ojciec św. niedawno powiedział, jest naprawdę cudownym, bo tak wiele łask działa i pociechy przynosi, przyspieszyć ten proces łaski i miłości. Co więcej i nowych abonentów zyskać może, pokazując im to piękne nasze pismo, dla którego tak bardzo się poświęcamy. Jest niem Cudowny M edalik (Rocznik M arjański), Zyskujmy mu nowych abo
nentów — powiększajmy szeregi czcicieli M arji — bądźmy zelato- ram i tego Jej głosu, którym Ona jako M atka odzywa się do Dzieci swoich. Rozszerzajmy to pismo nasze po wsiach i m iastach — w porze letniej weźmy je z sobą i pokażmy je wszystkim, i tym, którzy może szeregi nasze opuścili, ale czcicielami M arji być nie przestali. — Serce M arji Niepokalanej tak bardzo czułe na nędzę i słabości nasze, tę naszą gorliwość hojnie wynagrodzi. Ofiarujmy d la większej chwały naszej M atki Niepokalanej tę drobną kwotę prenum eraty, aby taki organ wyłącznie poświęcony M arji Pani i Królowej naszej i w tych ciężkich czasach ostać się m ógł i zyskał ja k najwięcej dusz dla Swej Pani.
— 143 —
Objawienie się Niepokalanie Poczętej Błogosławionej Katarzynie Labourć,
C iąg dalszy.
I R E N A
1 I r e n a .
O, Boże wielki 1 Chwała Tobie i cześć, dziękczynienie i sława na wieki. A jak a była ta d ru g a sprawa, dla której przyszedłeś ?
M a u r y c j u s z .
Ireno, szlachetna pani, wiesz, jakie szaleje prześladowanie.
W ielkie grozi niebezpieczeństwo Klemensowi, głowie Kościoła P ań skiego. W szędzie go śledzą i tropią, na coraz nowem ukrywamy go miejscu. Otóż przysłali mnie do ciebie z tą prośbą i rad ą, aby Kle
m ensa ukryć w twym domu. N ikt nie odważy się przestąpić progu tw ego dom u i bezpiecznie go ukryjem y. Kato, twój słu g a wierny i b ra t nasz w C hrystusie, ukryje go dobrze i w tajem nicy przed Lu
krecją, k tó ra zamieszkuje oddalone skrzydło tw ego domu.
I r e n a .
I owszem, przyprowadźcie O jca Klem ensa, a K ato w ierny ukryje
go. M aurycy kłaniając się odchodzi.
SCEN A 3.
I r e n a m odląc się i patrząc na krzyż na ścianie.
O Boże wielki, Chryste Panie! daj łaskę w ytrwania synom Kościo
ła. Szaleje złość piekła na Kościół boży, coraz nowe w ym yślają m ęki;
tępią się miecze katowskie, ostrzy się haki i noże, męczą się w kato
w aniu oprawcy, lecz wyznawców nie zbraknie. Prowadź, o Panie, twój Kościół i jego głowę strzeż, aby Ojciec nasz święty był nam wo
dzem i obrońcą. U kryję go, w domu moim strzec go będziemy jak źrenicy w oku — (wchodzi cichutko Lukrecja i podsłuchuje ostatnie słowa Ireny i niespostrzeżona odchodzi).
SCEN A 4.
B a z y l i d e s (nagle wchodzi bez zgłoszenia się).
Czy m ógłbym szlachetną panią tego domu poprosić o chwilę rozmowy? Zbyt ważna jest ta sprawa, w której przybyłem, abym się
— 145 —
nie ośmielił poprosić o tę łaskę, (Spogląda chciwie na Irenę, wy
ciąga z togi zwój trzym ając go w ręku podchodzi mówiąc dalej) Pani, raczej siostra we wierze, siostra uwielbiona daleko, ale stokroć bardziej odkąd zbliska dziś poznana — ważne obowiązki prowadziły mnie n a wschód, gdzie spotkałem znajom ych i polecili m i oddać szlachetnej pani ten oto d ar — jest to pismo przekazane w łasnoręcz
nie przez błogosław ionego apostola M acieja z ca łą trad y c ją o P anu
— a spisał go Maciej i Glaukias, tłum acz P io tra — przyznaj, i e będzie to klejnot w twoim księgozbiorze.
I r e n a (chwytając za zwój, cofa jednak rękę).
Bazylidesie, z .w ielką wdzięcznością przyjm ę ten d a r i gorące sk ład am dzięki za przysługę mi od d an ą; lecz — (biorąc zwój) — -Zanim spojrzę weń i ustawię w mym domu, niech spojrzy weń biskup, czy zawiera praw dę a nie może ukrytego fałszu, bo nic nie słyszałam 0 ewangelji M acieja.
B a z y 1 i d e s.
Czyż Ireny spojrzenie sławione nie dosyć bystre na ujęcie p r a wdy? Jej piękne oko najpierwszym sędzią m ieć chciałem — i nie boję się sądu biskupa. W twoje ręce chcę oddać ten zwój i ciebie mieć rzeczniczką jego. O pani — (mówi zmienionym tonem ) ciebie uwielbiam i czcz£, ciebie chciałbym m ieć głosicielką mojej wiedzy 1 nauki. Tyś sław na po kraju, gdy z ust twoich ją usłyszą, nabierze podw ójnego oddźwięku prawdy.
I r e n a (zatrwożona).
Nie przemawiaj językiem tym do mnie. Masz jąk ą prośbę, prze
dłóż ją, a co m ogę, uczynię, jeżeli to w mej mocy.
B a z y l i d e s .
N iech m iłosierdzie chrześcijańskie wybaczy mi nieostrożne sło wa — a’e w Kościele Bożym czu.ę s'ę po_.vo'anym do przeprowadzenia mojej myśli — .proszę mnie wysłuchać bezstronnie . . . W czoraj n a uczał biskup o Bogu nieznanym, którem u naprzeciw stawia się m ater- ja wieczna. T en B óg wyłonił ze siebie świat duchów, które coraz słabsze w m iarę jak dalej od niego odpadłe — w próżnię m aterji w pa
dły — i oto kształtuje się nasz świat, w którym dusze pochodzenia boskiego w ciałach potwornie więzione p rze d staw ia ją...
I r e n a (wzruszona tą mową, przerywa).
Stój! przestań — co powiadasz — jak możesz przeciwstawić Bogu współpierwiastek wieczny? Bóg wiekuisty, w T rójcy jedyny, nie potrzebuje się wyłaniać, ale znajduje sam w sobie wieczystą p e ł
— 146 —
nię, stworzył i ziemię i ducha, słowem wszechmocnem i nawiązał je społem do jednej harm onji.
B a z y l i d e s .
P iękna siostro . . . trzy są rodzaje dusz człowieczych . . . I r e n a (stanowczo przerywając słowo).
. P rzestań tych mów bluźnierczych . . . B a z y l i d e s .
' Siostro, zaklinam cię, nie odtrącaj tych mów i słuchaj prawdy, a przez twoje słowa, rozleje się ona po całym Kościele jak z różanej jutrzenki słońca prom ienie (zbliża się do Ireny).
I r e n a (spokojnie).
M am uważać za własność ten dar, który mi uczyniłeś ? B a z y l i d e s .
Bez wątpienia, piękna pani (spogląda chciwie na Irenę — zgina kolano) czy m ogę . . .
I r e n a (zdumiona).
W takim razie pozwól mi rozporządzać (przedziera zwój, zgnia
ta i rzuca do kom inka), tu się spali w ogniu ten fałsz twój nasta
wiony na kościół boży,
B a z y l i d e s (wściekły, gw ałtow ny).
Więc mnie tąk lży Irena za własnym progiem ? I r e n a (spokojnie).
Nie, ja cię tylko ostrzegam .
B a z y l i d e s (ze sykiem).
Zuchw ała! T o ci przysięgam na wszystkie m agje i piekła — tak ty spłoniesz na stosie, (ucieka wściekły).
K urtyna spada.
(Pokój w domu W irginji — stół, fotele, wazony, posągi, kwiaty — podnóżek.
SC E N A 1.
R y t a (porządkując pokój, mówi).
Ach, jak d obra jest ta m oja pani, tak m iła tak serdeczna. Jak też nauka P an a naszego przekształca człowieka, jak go uświątobli- wia, gdy tak czyni, jak P an Jezus każe. Ach, jak m ało potrzeba bo
żej wszechmocy, aby ślepotę oświecić, niewiarę nawrócić, uzdrowić ciało i duszę zbawić. (R yta patrzy, słysząc kroki, staje jak w ryta po prawej stronie — mówi p rze ra żo n a): Boże, kto tu idzie ?
— 147
L u k r e c j a - J u d y t
{z lewej strony sceny ukazuje się na scenie, pełna zawziętości i za
cisnąwszy zęby rzecze):
P odia! — Otóż nareszcie cię mam.
R y t a
(padając na kolana przed m atką, wyciąga ręce do niej i m ó w i):
Matko! — m atko!
L u k r e c j a - J u d y t .
(otwiera ręce, lecz cofa się i odtrąca ręką).
A, precz, precz, odemnie, precz od m ojego łona, — cóż tobie do serca m atki, chyba, że ją chcesz ukąsić jak gadzina.
R y t a (wyciągając ręce do m atki).
M a tk o ! lito ści! —
L u k r e c j a - J u d y t (ironicznie).
Prosisz mnie o litość! ha, czemuś ty jej nie m iała nad mym si
wym włosem ? Czemuś opuściła wdowią sierocą starość swojej m atki ? W iem ja, z kim poszłaś, i niedługo a zgrzybiały zwodziciel ciężko odpokutuje za swoją zbrodnię.
R y t a .
O, nie bluźnij, m atko, zaklinam cię, przebacz, czego nie zrozu
miesz. Powiedz, jeśli chcesz — (wstaje) — wrócę do ciebie; gotowani codziennie godzinam i leżeć u stóp twoich, bylebyś mi pozwoliła wyznawać Chrystusa.
L u k r e c j a - J u d y t .
Co, niewdzięczna? Zatruwszy tyle lat m ojego życia, wytoczyw
szy tyle łez, sprawiwszy tyle zgryzot, ciskasz mi teraz pod nogi w spa
niałom yślnie, niby żebrakowi, jałm użnę swojej usługi... i myślisz, że cię przyjmie m atka osam otniona, któ rą odbiegłaś, kiedyś była jej szczęściem jedynem ? Nie, zaprawdę, nie pozwolę ci zaspokoić sobie sum ienia tak łatwo, nie pozwolę C hrystusa wielbić tuż pod moim bokiem, nie podejmę z barłogu niewolnicy, która samowolnie spodliła się tak niskim stanem ; jesteś biedną i samą, zostańże nią aż do śmierci, wyrzuty niech ci wyżerają duszę... oto jedyna pociecha.
R y t a (klęka).
N a Boga! m atko, — na Boga — wszak mnie nie złorzeczysz?
L u k r e c j a - J u d y t (zawzięta).
Jakiego ty B oga wzywasz, ty, coś go zdradziła ? — O, nie Je howie tobie zbiegać w pomoc. Jehowy wszystkie gniewy i wszystkie pioruny nad głową zdrajczyni... Piekło — piekło tylko jej udziałem,
piekłu cię oddaję. Lucyfera duch męczący niech zstąpi na ciebie, niech cię nie opuszcza, niech nęka każdej godziny, niech w chwili zgonu przypomni ci widmo nieszczęśliwej niech cię zdusi własną twą wściekłością...
(chce odchodzić, ale czeka patrząc na klęczącą Rytę).
R y t a .
(po milczeniu nagle się zrywa, wstaje i wola) Stój! zabij, jeśli chcesz, ale nie przeklinaj!
L u k r e c j a - J u d y t (złośliwie i szyderczo).
H a! boisz się — boisz się przekleństwa m atki! niechże cię ono ściga do ostatniej chwili! czemu ja cię mam zabijać! Czyż znik- czemniona krew twoja byłaby dostateczną zemstą? — N ie; jedno tylko wyrówna twej winie: życie jaknajdłuższe — a przeklęte.
R y t a .
(wzruszona, uspakaja się, robi wolno znak krzyża, żegnając się mówi) Nie boję się, biedna matko, bo jest ze mną ten, na którego imię wszelkie kolano klęka, niebieskie, ziemskie i piekielne — ale cię błagam dla miłości ciebie samej, przestań! Zali nie wiesz, że przekleństwa na dzieci Boże ciśnione, nie tylko ich, ale zwrócą się na tego, co przeklął? W ięc pozwól...
(czołga się do nóg m atki, uczepia się kraju szaty i na kolanach po
suwa się za odchodzącą m atką. T a szarpiąc uwalnia się od niej, w ybiega krzycząc i rzucając ręką).
L u k r e c j a - J u d y t . Przeklinam (wybiega).
R y t a .
(składając ręce do modlitwy i robiąc następnie znak krzyża za m atką mówi)
Błogosławię (i rękom a zakrywa twarz, klęcząc płacze).
SCEN A 2.
W i r g i n j a (kładąc na rarmę lub głowę Ryty rękę m ów i):
Siostro najmilsza, mów — powiedz, czemu płaczesz — nie ukrywaj smutku, co cierpisz...
R y t a (wstaje powoli).
O P ani m oja i Dobrodziejko, Bóg wie, ile cenię twoje serce dla mnie, ale :— jeżeli dotąd milczałam... było w tem poczucie...
obawa oskarżenia kogoś, który niezmiernie mi drogi. O, Pani mdja...
— 148 —
— I4g —
W i r g i n j a (słodko — siada na krześle).
Siostro, błagam cię, nie chcesz zawsze, to teraz mów do m nie inaczej, mów do m nie —- siostro — jak uczy nas apostoł.
R y t a .
W ięc odważę się słuchać cię, siostro d ro g a i m atko, — lecz nie wiem, czy nie zlękniesz się nazwy, gdy się dowiesz, kto ja jestem , — kto tu był... (zakrywa rękam i twarz i po chwili mówi wolno) we mnie krew przeklęta... (uklęknąwszy przed W irginją, składając ręce zło
żono i głowę na łono jej) jam — wnuczką — Kajfasza... m atka m oja mnie przeklęła (milczenie po chwili).
W i r g i n j ą (obejm uje rękom a szyję Ryty).
Tyś wnuczką K ajfasza? O, błogosław ionaś jest, najmilsza. Jak- żeś m ogła myśleć, że stracę serce dla ciebie. Owszem, stokroć droż
szą mi się stajesz, boś mi żywym pomnikiem m iłosierdzia P a n a ; Ty, któ rą on sobie zaszczepił cudownie jak kwiat na suchym pniu twojej rodziny. On cię w ybrał za zadośćuczynienie swej m iłości, na zakład swego przebaczenia.
R y t a .
(siada do nóg W irginji, ręce składa na j e j łono, czasem spogląda jej w oczy).
N ieoceniona! T eraz poznaję, jak wielki skarb Bóg mi d ał w twojej przyjaźni. T ajem nica m ego pochodzenia po dziś dzień b y ła mi tylko bolesną nad wyraz, jako d ług przeciężki, walący duszę o ziemię; wszystkie grzechy każdego z nieszczęsnych praojców moich aż do onej zbrodni Kalw aryjskiej sterczyły mi wciąż na pamięci.
Czułam je jakby uosobnionem i, skupionem i we mnie, wiszącemi bez ustanku nakształt chm ury brzem iennej rozgniewaniem bożem, i je
dyną m i ulgą w tej m ęczarni była właśnie jej dotkliwość, bom się uważała ofiarą w ręku najwyższej Sprawiedliwości, m ającą się wy
płacić za winy całego narodu.
W i r g i n j ą .
T ak, Iiyto, wypłacić rzeczywiście, lecz tylko miłością. P atrz, jak olbrzym io słodki ciąży na tobie obowiązek; tyś powinna kochać nie już siebie jedną, za wszystkie sercu przodków twoich. Z aiste, szczęsnaś, Ryto, siostro.
R y t a .
O, siostro, nie mów tego. Ja za swoje własne winy muszę p o kutować, — jam tyle razy — straszno powiedzieć — bluźniła K rzy
żowi pańskiem u...
(z żalem schyla głowę na kolana W irginji). C. d. n.
Marnotrawny syn.
Pewnego pięknego, majowego poranka przyjechał do wiecznego m iasta Rzymu i zamieszkał w jednem z najlepszych i najbogatszych hoteli jakiś dworsko ugrzeczniony i dość jeszcze młody arystokrata,
•wyglądający jednak na jakiegoś bogatego przeżytka, który przehu
lawszy wszystkie swe żywotne siły, uciekł od tego wszystkiego, co mu zrujnowało zdrowie, by utaiwszy się w ogrom nem mieście, czekać
^spokojnie na ostatnią ukoicielkę, śmierć. T ak też było w rzeczywi
stości. Tym młodym przeżytym arystokratą był K arol N., który na zabawach i hulankach w niegodziwem towarzystwie zepsutych towa
rzyszy stracił nietylko przynależną sobie część ojcowizny, ale i zdro
wie i radość wiosenną życia, a teraz jako rozbitek życiowy uciekł z ojcowizny, byle być jak najdalej od rodziny i znajomych, których
■obecność była ciągłym wyrzutem sumienia.
Starem u jego ojcu, skoro poznał całą prawdę o synu, z kim tenże przehulał zdrowie i m ajątek, pękło z żalu i rozpacznego bólu nad swem jedynem dzieckiem serce. Lekarze sądzili, że podobną śm iercią umrze jego m atka, już przedtem chora na serce, ale Bóg dobry raczył ją zachować przy życiu, aby zbłąkanego syna przypro
wadziła ni dobry anioł, do Boga, do pokuty, jak ongiś zachował życie dobrej, a wielkiej i pobożnej m atce św. A ugustyna Monice, by była błądzącem u synowi aniołem -przewodnikiem do świętości, do nieba Z atroskana śm iertelnie m atka K arola udała się za nim do wiecznego m iasta i po wielu dniach poszukiwania, odnalazła wreszcie hotel, w którym zaszył się jej biedny syn. K arol leżał teraz w łóżku strawiony chorobą, k tóra powoli wypiła resztę jego sił. Kochająca i pobożna m atka widząc, że napraw dę zagraża mu śm ierć — rzuciła się na kolana przy łóżku syna i ze Tzami w oczach zaczęła błagać i prosić na wszystko, zaklinając go przez miłość matczyną, by choć teraz w obliczu śmierci zaczął żałować za występne swe życie i po
zwolił przywołać do siebie kapłana ze świętemi Sakram entam i.
W szystko jednak napróżno. Biedna m atka nie wiedziała już co robić, wszystkie jej prośby, zaklęcia i pieszczoty pozostały bez skutku.
Postanow iła uciec się do podstępu. Zaproponow ała synowi, że przy
prowadzi do niego w odwiedziny, bynajm niej nie w celach reli
gijnych, pewnego pobożnego, starszego już księdza, swojego dobrego znajom ego, ciesząc się już z góry, że on słodką swą wymową i d o b rocią serca sprawi to, czego nie m ogło dokonać jej matczyne serce.
K arol po krótkiem wahaniu zgodził się na te odwiedziny. Na drugi dzień przyszedł ów stary kapłan i z początku nie chcąc zrażać Ka-
— 151
StowarzyszenieDzieci Marji w Pabjanicach,
— 152 —
ro la, rozmawiał z nim o rzeczach najzupełniej obojętnych, nie m a
jących styczności z religją. Potem jednak powoli przeszedł do spraw y, którą mu poleciła m atka K arola. T en jednak, skoro usłyszał wzmiankę o spraw ach duszy, w tej chwili przerwał rozmowę i od
wróciwszy się plecami do księdza, nie chciał już z nim mówić. Zroz
paczona m atka straciła już ostatnią nadzieję w ludzką pomoc i wo- góle w nawrócenie się swojego syna. K arol bowiem widząc, że matka uwzięła się, by go nawrócić, zaciął się i na złość postanowił się nie nawrócić. W zględem m atki był zawsze grzeczny i dziękował jej za wszystkie starania i opiekę. Rozmawiał z nią często o dawnych, pięknych i dobrych czasach, pieścił się z nią i prawił jej grzeczno
ści, ale skoro tylko ona chciała coś o jego nieprzygotowaniu się na śm ierć i o pojednaniu z Bogiem powiedzieć, nieszczęsny młodzian w padał jakby w szał wściekłości i groził matce, że jak tak uparcie będzie powtarzała swoje troski o je g o duszę, to się zastrzeli i nie będzie nawet czekał na naturalną śmierć. Kilka razy już chwytał za kolbę rewolweru, łzy jednak m atki i gorące zaklęcia powstrzymywały g o od tego desperackiego kroku. Po kilku takich strasznych groź
bach um ierającego prawie syna, nieszczęśliwa m atka postanowiła ostatniej chwycić się deski ratunku i ocalić od śmierci wiecznej swe ukochane dziecko. Poszła do kościoła św. Andrzeja w Rzymie i tam przed ołtarzem N iepokalanej M arji, ze łzami w oczach i z jękiem b ła g ała niebieską M atkę o łaskę nawrócenia dla syna swego jedy
naka. Wymodliwszy i wypłakawszy powróciła do mieszkania syna.
N agle niewiadomo skąd przyszła jej dziwna myśl. Postanow iła prosić K srola, by jej podarował swój rewolwer jako pam iątkę. T en dziwił się trochę z początku, że d ro g a m atka takiej, a nie innej żąda od niego pam iątki, ale nie umiał odmówić, bo tak ją kochał ogrom nie.
S ięgnął pod poduszkę, wyjął naboje i oddał to straszne narzędzie uszczęśliwionej m atce, k tó ra zaraz pobiegła z nim do kościoła i za
wiesiła go ja k o wotum przed obrazem N iepokalanej. Pierwsze lody bezbożności zostały przełam ane. Prom ienie łaski zakradły się do tego serca, w którem zaczynał się dziać cud łaski. P ełna najlepszych m yśli m atka ponowiła swoje b ła g a n ia i modlitwy gorące do M atki łaski bożej. Podczas jednej z takich m odlitw przyszła jej m yśl szczę
śliwa, by chorem u K arolow i przynieść do łóżka świeżych róż i choć w ten sposób rozweselić cierpiące fizycznie i m oralnie dziecko.
Z araz z kościoła u d ała się do kw ieciarni i zakupiła cały wieniec przepięknych herbacianych róż, między którem i u kryła m alutki Cu
downy M edalik. Potem jeszcze raz poszła do kościoła i położyła ten różany wieniec na O łtarzu N iepokalanej, gdzie leżał podczas całego nabożeństw a majowego. Po nabożeństwie wzięła wieniec i pełna ufności w pomoc M arji przyniosła go Karolowi, który go przyjął z radością. Zwyciężyła m atczyna m iłość i m odły rzewliwe. Chory młodzieniec, który bardzo lubił kwiaty, a szczególnie róże, z weso
łym okrzykiem podziękow ania, wziął z drżących ze wzruszenia rąk m atki wieniec róż i przyłożył go z lubością do twarzy, lecz naraz podniósł głowę i zaczął w patryw ać się w wieniec, z jakiem ś niemi-
— 153 —
łem zdziwieniem, które jednak wnet przerodziło się w ogrom ne roz
rzewnienie. Między różam i spostrzegł błyszczący Cudowny Medalik,, a na nim jaśniejącą postać Ucieczki grzeszników. Jedno spojrzenie na M atkę M iłosierdzia odrodziło go. P odniósł pełne już łez oczy na swoją ziemską m atkę, k tó ra z biciem serca stała obok i m odliła się jeszcze o nawrócenie syna i szlochając gorzko odezwał się cicho:
„M am o, ty ukochana, jedyna moja... dziękuję ci za modlitwy... za róże... za ten m edalik! Przebacz mi wszystko i zaraz każ mi przy
wołać tego starego księdza. Ja się prag n ę wyspowiadać przed śm ier
cią 1“ Uszczęśliwiona m atka nie m ogła wydobyć ni słowa. W zruszenie odebrało jej siły i głos. W net jednak opam iętała się i ze łzami szczę
ścia rzuciła się do łóżka syna, przyciskając tę m arnotraw ną i tak okrutnie lekkom yślną głowę jedynaka.
Po kilku godzinach zjawił się stary przyjaciel m atki, przed którym nasz K arol, co chwila zalewając się łzami, odpraw ił generalną spowiedź z całego życia. N astępnie przyniesiono mu św. W ijatyk, po przyjęciu którego uczuł się niezm iernie szczęśliwym, jak kiedyś przed laty, kiedy m odlił się w kościele po pierwszej Kom unji św.
Żył jeszcze piętnaście dni, które m u upłynęły na nieustannej m o
dlitwie i dziękowaniu Bogu i M arji za wielką łaskę nawrócenia.
N a ogrom nym rzymskim cm entarzu, na grobie K arola N. wnet stanął nowy przepiękny nagrobek, wykuty z czystego g ó rsk ieg o kryształu. Przez pewien czas widziano na tym n ag robku uschły już wieniec z piętnastu róż, który położyła tam jakaś kochająca dłoń.
Były to te same róże, wśród których m atka K arola ukryła Cudowny Medalik, który go z Bogiem pojednał.
Z p o b y tu p o lsk ich M isjonarzy w Rzymie (zobacz M isje n a lipiec).