• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 9

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2016, R. 87, nr 9"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

NR 9 • WRZESIEŃ 2016 • ROK 87 ISSN 1232-1311

CANSTOCKPHOTO.PL

Serduszko puka

– str. 4

(2)

O

d 4 września bieżącego roku Kościół Powszechny będzie czcił Matkę Teresę z Kalkuty jako Świętą. Ta pochodząca z Albanii zakonnica za życia okazała się przyjaciółką wszyst- kich ubogich i cierpiących. „Była darem dla Kościoła i świata” – mówił o niej papież Jan Paweł II podczas uroczystości beatyfikacyjnych w Rzymie w 2003 roku.

Matka Teresa z Kalkuty, założycielka Zgrimadzenia Sióstr Misjonarek Miłości WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

Od redaktora

Corocznie w ostatnią niedzielę września obchodzony jest Światowy Dzień Serca. Celem jego obchodów jest zwrócenie uwagi na problematykę chorób serca i układu krążenia, które od wielu lat stanowią jedne z najczęstszych przyczyn zgonów w Polsce i na świecie. Bieżący numer „Apostolstwa Cho- rych” nawiązuje do tej tematyki. Oddajemy w nim głos lekarzom a także osobom zmagającym się na co dzień z chorobami serca. Proszę wszystkich chorych o modlitwę i ofiarę cierpienia w intencji inicjatyw duszpasterskich podejmowanych przez Sekretariat Apostolstwa Chorych. Niech Maryja, Matka Miłosierdzia otacza każdego z nas opieką i wyprasza nam u Boga potrzebne łaski.

WE WRZEŚNIOWYM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Serduszko puka

Serce nigdy nie odpoczywa. Bije cały czas – czy o tym myślimy czy nie. Warto dbać o tę „pompę życia”.

4

Z B L I S K A

Serduszko puka

Serce to najciężej pracujący

mięsień w naszym organizmie.

8

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Rozdarte serce

Niepojęta Boża łaska przeniknęła

jej serce.

14

P A N O R A M A W I A R Y

Jeśli nie jestem gotowy teraz...

Małżeńskie świadectwo zmagania

się z chorobą i codziennością.

26

W C Z T E R Y O C Z Y

Serce do mnie przemówiło

Dr Beata Hapeta opowiada o tym

dlaczego wybrała kardiologię.

48

R O Z M A I T O Ś C I

51. Pielgrzymka już za nami!

Krótka fotorelacja z lipcowej

pielgrzmki chorych na Jasną Górę.

39

M O D L I T W Y C Z A S

Bóg czyta ludzkie życie

O tym, że Słowo Boże jest pełne

Miłości i Życia.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

DR JAN KOCIMSKI SPECJALISTA KARDIOLOG

C

o trzeba wiedzieć o sercu? Leży niemal pośrodku naszej klatki piersiowej w tzw. worku osier- dziowym. Ponieważ miejsca ustępuje mu lewe płuco, w potocznym mniemaniu znajduje się po lewej stronie ciała. Od dawna już wiemy, że jako organ nie jest siedliskiem uczuć, ale nadal uparcie przy- pisujemy mu tę cechę. Nie do końca nie- słusznie – przecież reaguje na wszystkie nasze stany emocjonalne. Kiedy kochamy, denerwujemy się, wpadamy w euforię, płaczemy, boimy się czy wreszcie zmu- szamy do wysiłku fizycznego, bije coraz szybciej, aby z krwią dostarczyć wszyst- kim naszym tkankom i komórkom tlen, bez którego nie mogą funkcjonować.

Niepokojące objawy

Aby nie przegapić ewentualnego mo- mentu, w którym mogą pojawić się u nas objawy choroby serca i układu krążenia,

warto stale obserwować swój organizm.

Nie wiedzieć czemu wciąż trudno nam uwierzyć, że serce, które jest najciężej pracującym mięśniem i nigdy nie odpo- czywa, mogłoby nas zawieść, nawet gdy źle je traktujemy. Przypomnijmy więc objawy mogące wskazywać na chorobę serca, które powinny nas zaniepokoić.

Po pierwsze: duszność. Jeśli jest ona związana z rozwijającą się chorobą serca, może pojawić się nawet po spokojnym spacerze czy wręcz w czasie odpoczynku.

Czasem występuje nagle, bez wyraźnego powodu. Po drugie: ogólne zmęczenie.

Bywa ono skutkiem osłabienia naszej

„pompy”, która nie tłoczy krwi w ilości wystarczającej do odżywienia komórek organizmu. Zwykle czujemy się dobrze rano, a zmęczenie narasta w ciągu dnia.

Po trzecie: omdlenia. Gdy serce nie do- starcza do mózgu dostatecznej ilości krwi z tlenem, po około 10 sekundach takiego niedotlenienia dochodzi do omdlenia.

Najczęstszą przyczyną utraty przytom- ności na tle sercowym jest arytmia: ser- ce bije zbyt wolno (poniżej 60 razy na

Serduszko puka

Serce przeciętnego Polaka może być nawet o 10 lat starsze niż wskazuje jego metryka. Oznacza to, że najprawdopodobniej z roku na rok proces starzenia się serca przebiega szybciej niż przemijają lata naszego życia.

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

minutę) lub zbyt szybko (powyżej 100 razy na minutę). Wówczas krew nie do- ciera do mózgu rytmicznie. Omdlenie może być też efektem zaczopowania tętnic, które zaopatrują mózg w krew z tlenem. Po czwarte: kołatanie serca.

Silne i przyspieszone bicie serca ozna- cza, że wystąpił przedwczesny – przed skurczem w ramach prawidłowego ryt- mu – dodatkowy skurcz mięśnia serco- wego. Po nim odczuwamy gwałtowny,

silny skurcz, jakby serce chciało nadrobić i wyrównać swój rytm. Niebezpieczne są zwłaszcza napady bardzo szybkiego bicia, trwające ponad 2-3 minuty, nie związa- ne z wysiłkiem, którym towarzyszy ból w klatce piersiowej lub zasłabnięcie. Po piąte: obrzęki. Pojawiające się na nogach czy wokół kostek stóp, w dolnej części tułowia czy klatce piersiowej mogą mieć związek z zaburzeniami pracy serca.

Zlokalizowane w okolicy brzucha i na

CANSTOCKPHOTO.PL

(6)

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

nogach zwykle świadczą o osłabieniu prawej strony mięśnia sercowego. Po szóste: zasinienie skóry. Jeśli jest ciepło, a pojawia się sine zabarwienie skóry, warg i paznokci – może to być tzw. sinica, która zwykle wskazuje na chorobę lub uszko- dzenie mięśnia sercowego. I wreszcie po siódme: ból w klatce piersiowej. Często jest to tzw. dusznica bolesna. Ból zaczyna się pośrodku klatki piersiowej – towa- rzyszy mu ściskanie, duszenie – i może promieniować do ramion, szyi i żuchwy.

Zwykle trwa mniej niż kwadrans. Przy dłuższym bólu możemy podejrzewać za- wał. Dusznica często pojawia się w czasie wysiłku lub gdy się zdenerwuje-

my i ustępuje po wypoczynku.

Jeśli zaobserwujemy jeden z tych objawów, nie powinniśmy zwlekać z wizytą u lekarza, po- nieważ najlepiej leczy się choro- by w ich początkowym stadium.

Po 40. roku życia wskazana jest jedna wizyta kontrolna na rok.

Pierwsze objawy choroby serca często początkowo są bagatelizowane przez chorego, choć część z nich jest bardzo charakterystyczna. Same tylko objawy choroby nie zawsze są wystarczające do postawienia właściwego rozpozna- nia. Konieczne są wówczas dodatkowe badania zlecone przez lekarza.

Jak choruje serce?

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała wiek pacjenta – 65 lat dla kobiet i 55 lat dla mężczyzn – za istotny czynnik ryzyka zapadalności na choroby sercowo-naczyniowe. Jed- nak obecnie według tabel SCORE już

45-letni mężczyzna, który nie dba o swoje zdrowie, jest palaczem, a ponadto nie leczy nadciśnienia tętniczego i wysokie- go poziomu cholesterolu jest narażony na podobne ryzyko śmierci z powodu chorób sercowo-naczyniowych, co jego 60-letni, niepalący kolega, którego ci- śnienie tętnicze i poziom cholesterolu są w normie. Dlatego warto wiedzieć, jakie schorzenia pojawiają się wśród osób starszych, a coraz częściej dosięgają także młodszej części populacji.

Do najbardziej rozpowszechnionych schorzeń serca i układu krążenia należą:

choroba wieńcowa, nadciśnienie tętni- cze, zaburzenia rytmu oraz niewydolność serca.

Ryzyko wystąpienia nad- ciśnienia tętniczego u osób starszych jest znacznie więk- sze. W grupie 65+ na nadci- śnienie choruje ponad 50%

społeczeństwa. Po części jest to wynik samoistnych zmian w naczyniach. Z wiekiem ciśnienie na- turalnie ulega bowiem podniesieniu.

U większości pacjentów w wyniku po- stępującego uszkodzenia ścian naczyń krwionośnych ciśnienie skurczowe wciąż rośnie przy ustabilizowanym ciśnieniu rozkurczowym.

Choroba wieńcowa, która również najczęściej pojawia się u osób starszych, prowadzi do upośledzenia czynności serca poprzez ograniczenie dostarcze- nia tlenu i substancji odżywczych do mięśnia sercowego. Główną tego przy- czyną jest miażdżyca otaczających serce naczyń wieńcowych – czyli odkładanie się w ich wewnętrznych ścianach materiału

Choroby układu

krążenia są jedną

z najczęstszych

przyczyn

zgonów.

(7)

Z B L I S K A

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

tłuszczowego, który krąży we krwi. Mało elastyczne i pogrubiałe ściany tętnic u pa- cjentów w podeszłym wieku są jeszcze bardziej podatne na te zmiany. Ostatecz- nie choroba sprawia, że przepływ krwi jest utrudniony, a serce nieodpowiednio dotlenione, co w najgorszym wypadku prowadzi do zawału.

Innym schorzeniem jest niewydolność serca. Jego przyczyną jest upośledzenie pracy serca i niewystarczający przepływ krwi w stosunku do zapotrzebowania organizmu. Niewydolność serca może rozwinąć się na podłożu nadciśnienia krwi czy choroby niedokrwiennej serca, w tym zawału.

Z kolei różnego rodzaju arytmie ser- ca są efektem zakłóconego wytwarzania i przewodzenia impulsów elektrycznych, które odpowiadają za proces kurczenia się mięśnia sercowego. Zaburzenia rytmu objawiają się niemiarowym biciem serca, szybkim i nierównym tętnem, osłabieniem i dusznością. Podłożem tych dolegliwości może być niedokrwienie mięśnia serco- wego, miażdżyca naczyń krwionośnych, uszkodzenie zastawek serca czy nadci- śnienie tętnicze. Spośród wielu rodzajów zaburzeń rytmu serca migotanie przed- sionków można wręcz nazwać „arytmią ludzi starszych”. U osób poniżej 50. roku życia cierpi na nią mniej niż 0,5% po- pulacji, ale wśród 80-latków – aż 5-15%.

Sercu na ratunek

Czy chorobom serca można jakoś za- pobiec? Czy istnieje skuteczny sposób, by ograniczyć liczbę zgonów spowodo- wanych zaburzeniami ze strony układu sercowo-naczyniowego? Na wystąpienie

jednych czynników ryzyka oczywiście mamy wpływ, na wystąpienie innych, nie.

Nie zmienia to jednak faktu, że warto wiedzieć co nieco na temat profilaktyki chorób serca, by na ile to możliwe trosz- czyć się o jego dobrą kondycję.

Od lat choroby układu krążenia są jedną z głównych przyczyn śmierci za- równo w Polsce, jak i na świecie. Dlatego odkładanie troski o serce na później może w najmniej oczekiwanym momencie za- owocować zawałem czy udarem mózgu.

Aby zatroszczyć się należycie o zdrowie naszego serca konieczne jest przestrze- ganie kilku zasad.

Ważna jest odpowiednia dieta. Częste i regularne posiłki (4-5 razy dziennie) bez skłonności do przejadania się umożliwiają spalanie kalorii na bieżąco, ograniczając odkładanie zapasów tkanki tłuszczowej.

Chcąc zapobiegać chorobom serca należy odstawić wszelkie używki, szczególnie palenie tytoniu. Argumentem za rzu- ceniem palenia niech będzie fakt, że po pięciu latach od ostatniego wypalonego papierosa ryzyko rozwoju chorób serca u byłego palacza obniża się do poziomu dla osoby nigdy niepalącej.

Istotne są również regularne badania:

oznaczanie poziomu cholesterolu i cu- kru we krwi oraz pomiar ciśnienia. I na koniec sprawa chyba najtrudniejsza do zrealizowania – wyeliminowanie, a przy- najmniej ograniczenie stresu. Stres oraz wydzielane wówczas hormony nadmier- nie pobudzają układ krążenia i obciążają serce... Wszyscy zatem powinniśmy sobie życzyć więcej spokoju w codzienności.

q

(8)

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

Rozdarte serce

– Święta Teresa z Avila

Uważała, że żyjąc w świecie nie zdoła nad sobą zapanować, co niechybnie sprowadzi na nią wieczne potępienie. Stąd, jako dwudziestolatka podjęła decyzję o życiu wśród karmelitanek, wstępując – wbrew woli ojca – do Klasztoru Wcielenia w Avili.

T

eresa de Cepeda y Ahumada zwa- na także Teresą od Jezusa lub Teresą Wielką (w odróżnieniu od Małej św. Teresy z Lisieux), reformatorka Zakonu Karmelitańskiego, urodziła się 28 marca 1515 roku w Avili, w Hiszpanii.

W wieku dwudziestu lat wstąpiła do klasztoru Wcielenia w Avili. Kiedy podjęła się reformy zakonu, spotkały ją liczne trudności i sprzeciwy. Założyła w Avili pierwszy klasztor swej reformy i przyjęła w nim imię Teresy od Jezusa.

Pozostawiła po sobie pisma, w których ukazała drogę do zjednoczenia z Bogiem i dała świadectwo głębokich przeżyć mi- stycznych. Zmarła w Alba de Tormes 4

października 1582 roku. Kanonizował ją papież Grzegorz XV w 1622 roku, zaś Paweł VI 27 września 1970 roku ogłosił ją Doktorem Kościoła Powszechnego.

Na wychowanie do sióstr To chyba najkrótsza notka biogra- ficzna, jaką można sporządzić o tej nie- zwykłej Świętej. Tymczasem jej życiorys obfituje w tak wiele wydarzeń i ducho- wych doświadczeń, a jej dzieło jest tak wielkie i niepowtarzalne, że można by o niej zapisać tysiące stron, z których żadna nie znudziłaby swoich czytelników.

Już w dzieciństwie uwidocznił się bo- gaty i żywiołowy temperament przyszłej

(9)

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(10)

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

Świętej. Siedmioletnia Teresa wraz ze swym młodszym bratem chciała udać się do kraju Maurów, by tam umrzeć męczeńską śmiercią. Na szczęście wuj w porę udaremnił ten dziecięcy zamysł.

Po swojej matce Teresa odziedziczyła bystrość umysłu i namiętność do czy- tania, zwłaszcza powieści rycerskich.

Zapewne ten fakt, jak i przedwczesna śmierć matki, w 14-letniej dziewczy- nie obudziły silną potrzebę miłości.

W sekrecie przed ojcem zachowywała się dość lekkomyślnie wobec kuzynów, darząc jednego z nich szczególnym uczuciem. Z pewnością nie bez zna- czenia był powszechny podziw, jakim darzono niezwykle piękną, a do tego inteligentną dziewczynę. Gdy praw- da wyszła na jaw, ojciec postanowił powierzyć dalsze wychowanie córki siostrom augustiankom. Już podczas pobytu w przyklasztornym internacie zrodziły się zalążki przyszłego powoła- nia Teresy. Ona sama przyznała jednak, że początkowe pobudki jej wstąpienia do zakonu nie były zbyt czyste; bardziej od pragnienia poświęcenia swego ży- cia Bogu, powodowała nią znajomość własnego temperamentu i chęć poskro- mienia go. Uważała, że żyjąc w świe- cie nie zdoła nad sobą zapanować, co niechybnie sprowadzi na nią wieczne potępienie. Stąd, jako dwudziestolatka podjęła decyzję o życiu wśród karme- litanek, wstępując – wbrew woli ojca – do Klasztoru Wcielenia w Avili. Nie- stety, życie w tym klasztorze dalekie było od ideału. Zakonnic nie obowią- zywała klauzura, mogły utrzymywać kontakty ze świeckimi, a zamożniejsze

z nich posiadały własne apartamenty, kuchnie, a nawet służbę.

Silny duch w wątłym ciele

Wkrótce po złożeniu ślubów za- konnych nasiliły się wcześniejsze pro- blemy zdrowotne Teresy. Zachorowała na suchoty. Lekarze, zwłaszcza kiedy zapadła w letarg, nie dawali jej szans na przeżycie. I mimo że po 4 dniach odzy- skała świadomość, przez blisko 3 lata była sparaliżowana, a do pełni zdrowia nie wróciła już nigdy. Doskwierały jej rozmaite choroby, zwłaszcza dziwna choroba serca, która była powodem codziennych, uciążliwych nudności.

Mimo wszystko siostra Teresa powró- ciła do normalnego życia i zakonnych obowiązków.

Choroba pogłębiła wewnętrzne życie Teresy. Odkryła ona, że to mo- dlitwa jest bramą, przez którą wchodzi się do „wewnętrznej twierdzy”. Wła- sne cierpienia nauczyły ją też lepiej rozumieć cierpienia innych. Jej serce miało jednak jeszcze długo pozostać rozdarte pomiędzy miłością Bożą, a pragnieniem przyjaźni z człowiekiem, ku któremu przyciągały ją naturalne cechy jej charakteru. W swojej auto- biografii napisała później: „Gdy używa- łam przyjemności światowych, wspo- mnienie na to, co winna jestem Bogu sprawiało mi udręczenie, gdy byłam na samotności z Bogiem przywiązania światowe rozstrajały mnie. Chciałam pogodzić ze sobą życie duchowe z po- ciechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi. W efekcie ani Bogiem się

(11)

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

nie cieszyłam, ani nie miałam zado- wolenia ze świata”. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy podczas rozmowy z pewną osobą oczami duszy zobaczyła zasmuconego tą rozmową Chrystusa.

Zignorowała tę wizję, tłumacząc ją grą własnej wyobraźni. Prawdziwy wstrząs na drodze duchowego nawrócenia przeżyła dopiero wówczas, gdy w ka- plicy ujrzała obraz pokrytego ranami Chrystusa. To wówczas uświadomiła sobie własną niewdzięczność i wkro- czyła na drogę prowadzącą od tego, co ludzkie ku temu, co Boże. Walczyła zwłaszcza ze swoim pragnieniem podo- bania się i sprawiania innym przyjem- ności. Zrozumiała również, że powinna dbać nie tylko o własne uświęcenie, ale także o uświęcenie współsióstr, które w klasztorze – zamiast miejsca modlitwy i pokuty – pragnęły znaleźć dla siebie azyl, zapewniający miłe, wy- godne i pozbawione większych trosk życie.

Smakując piękno Boga Warto podkreślić, że proces we- wnętrznego nawrócenia Teresy przebie- gał zawsze w ścisłej łączności i posłu- szeństwie wobec porad spowiedników, mimo iż czasem spotykała się z nie- cierpliwością czy niezrozumieniem niektórych spośród nich. Choć w co- dziennym życiu Teresa znana była ze swej żywej i przenikliwej inteligencji oraz zdrowego rozsądku i zmysłu prak- tycznego, to jej przeżycia wewnętrzne stały się z czasem przedmiotem wielu polemik, zarówno wśród świeckich jak i duchownych, a ją samą naraziły na

krytykę, sceptycyzm, a nawet obelgi.

Niektórzy zarzucali jej nawet histerię.

W tych najtrudniejszych dniach zawsze jednak słyszała głos pocieszającego ją Chrystusa, zaś z czasem doświadczała coraz silniej Jego obecności, początko- wo tylko Go czując, a potem stopnio- wo także widząc. Kiedy zachwycona ujrzała Go wreszcie całego, „tak jak się maluje Chrystusa Zmartwychwstałe- go”, zrozumiała, że Bóg „stopniował”

jej doznania, gdyż całego tego piękna od razu nie byłaby w stanie unieść ani pojąć.

Podczas któregoś ze świąt Zesłania Ducha Świętego Teresa przeżyła du- chową ekstazę i usłyszała słowa: „Nie chcę już byś obcowała z ludźmi, jeno z aniołami”. Był to niejako wstęp do ko- lejnych, głębszych doznań mistycznych.

Serce przebite

W 1560 roku udziałem Teresy, i to kilkakrotnie, stało się niezwykłe do- świadczenie przebicia serca. Tak o nim napisała: „W jego rękach ujrzałam dłu- gą, złotą włócznię, a na jej żelaznym końcu wydawał się świecić ognisty punkt. Wydawało mi się, że przeszył moje serce kilkakrotnie, przenikając do mych wnętrzności. Ból był tak ostry, że wydałam kilka razy dźwięk podobny do lamentu, ale słodycz powodująca ten ból była tak niepohamowana, że nikt nigdy nie pragnąłby jej utracić.

Nie był to ból ciała, ale duszy, chociaż ciało wydawało się go odczuwać bardzo intensywnie”. To mistyczne doświad- czenie, które Święta opisała w książce pt. „Życie”, stało się inspiracją dla wielu

(12)

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

artystów. W 1652 roku Giovanni Loren- zo Bernini wykuł w brązie słynną rzeźbę

„Ekstaza świętej Teresy”, którą do dziś można podziwiać w rzymskim kościele Matki Bożej Zwycięskiej. Przedstawia ona uśmiechniętego anioła dzierżącego w dłoni strzałę i pogrążoną w eksta- zie św. Teresę, zaś złociste promienie symbolizować mają światło Ducha Świętego.

Na powstałym sto lat później obra- zie Francesco Fontebasso, anioł uno- szący się na chmurze dzierży strzałę, która symbolizuje miłość Boga skiero- waną ku Teresie, zaś dla wzmocnienia wymowy tego gestu, lewą

rękę anioł trzyma na sercu.

Obecne na obrazie nadnatu- ralne światło przypominać ma o Bożej obecności. Jak można przypuszczać, wła- śnie to niezwykłe, mistyczne doznanie św. Teresy skłoniło wiernych do uznania jej za patronkę osób cierpiących zwłaszcza na choroby serca.

Kobieta czynu

W tym samym 1560 roku św. Teresa z Avila doświadczyła również przera- żającej wizji piekła, mając przy tym świadomość, że ból, który odczuwała, dla grzeszników miał być bólem ni- gdy się niekończącym. Od tego cza- su, z jeszcze większym zapałem niż dotąd, wstawiała się za grzesznikami, modląc się za nich i praktykując roz- maite umartwienia cielesne. Ofiarowała też w ich intencji wielorakie cierpienia, którymi Bóg ją doświadczał – choroby,

osłabienie i gorączkę. Równie bolesne były jej cierpienia duchowe; oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to starała się znosić, poddając się z pokorą Bożej woli.

Święta Teresa była jednak nie tyl- ko mistyczką i rozmodloną zakonni- cą, ale i kobietą czynu. Opierając się na własnych doświadczeniach, mimo oporu zakonnic przyzwyczajonych do wygodnego trybu życia i niechętnych wszelkim zmianom, założyła pierwszy klasztor według odnowionej reguły karmelitańskiej. Spotkała się również z wieloma przeszkodami ze strony

władz kościelnych. Jednak mimo prześladowań oraz intryg konsekwentnie ro- biła to, do czego wezwał ją Bóg. Początkowo próbowała zreformować istniejący dom karmelitanek w Avili. Kiedy okazało się to niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów postanowiła założyć nowy dom.W roku 1562 zakupiła skromną po- siadłość, dokąd przeniosła się z cztere- ma ochotniczkami. Pierwszym założo- nym przez nią klasztorem w Avili był Karmel św. Józefa, zapewne dlatego, że to wstawiennictwu tego Świętego Teresa przypisywała swoje cudowne uzdrowienie. Potem wraz ze św. Janem od Krzyża, którego poznała w Medina del Campo zakładała kolejne klaszto- ry, także nową gałąź męskiego zakonu karmelitańskiego nazwaną karmelita- mi bosymi. Dzięki zapałowi św. Teresy i św. Jana od Krzyża zakonów bardzo

Własne

cierpienia

nauczyły ją

rozumieć

cierpienia

innych.

(13)

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

szybko przybywało. Z czasem było ich ponad 30.

Oblubienica Pana

16 listopada 1572 roku rozpoczął się nowy etap mistycznej drogi świętej Te- resy. Tego dnia otrzymała łaskę ducho- wego małżeństwa. Ukazał się jej Jezus i podając prawa rękę rzekł: „Zobacz ten gwóźdź; jest to znak, że od dnia dzi- siejszego będziesz moją oblubienicą”.

Teresa jaszcze bardziej pogłębiła swój modlitewny kontakt z Bogiem. Odno- sząc się do istoty modlitwy wewnętrz- nej lubiła mawiać: „ważne jest nie to, by wiele myśleć, lecz by wiele kochać”.

Jako utalentowana i wrażliwa poetka po swych mistycznych zaślubinach napi- sała poemat: „Miły mój dla mnie, a ja dla Niego”, w którym nawiązała także do innego swego doznania: „Gdy Boski Łucznik strzałą swą zranił, przeszył do głębi serce me, ogień miłości całą mnie strawił, że w nim znalazłam szczęście swe. Odczułam wówczas życia wiecz- nego upajający zdrój, i jestem odtąd wszystka dla Niego, a On jest wszystek mój”.

Równolegle z głębokimi przeżyciami wewnętrznymi, św. Teresa niestrudze- nie oddawała się pracy reformatorskiej, przemierzając dziesiątki kilometrów.

Ale nie tylko; sporo również pisała.

W przeciwieństwie do dzieł św. Jana od Krzyża, jej literatura wyróżnia się prostym, zrozumiałym stylem. Napisała między innymi „Życie”, „Sprawozda- nia duchowe”, „Drogę doskonałości”,

„Wołanie duszy do Boga” czy wresz- cie „Twierdzę wewnętrzną” – w której

zawarła refleksję o zamieszkiwaniu Trójcy Świętej w duszy człowieka. Po- zycje te są klasyką literatury mistycznej.

To m.in. na ich podstawie papież Paweł VI ogłosił św. Teresę pierwszą kobietą Doktorem Kościoła.

Bóg sam wystarczy!

Święta Teresa zmarła 4 października 1582 roku w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki, gdzie w kościele Zwiasto- wania Najświętszej Maryi Panny znaj- duje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez papieża Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 papież Grzegorz XV.

Kiedyś, na zakładce w jej brewia- rzu znaleziono piękne słowa: „Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie.

Solo Dios basta! – Bóg sam wystar- czy!”. Dedykacją i wskazówką dla osób cierpiących, którą św. Teresa zawarła w jednym ze swoich dzieł niech jednak będą inne słowa: „Dla kogo Chrystus jest przyjacielem i wielkodusznym prze- wodnikiem, ten wszystko potrafi znieść.

Jezus sam przychodzi z pomocą, dodaje sił, nie opuszcza nikogo, jest prawdzi- wym i szczerym przyjacielem. Widzę wyraźnie, iż jest wolą Boga, abyśmy jeśli chcemy podobać się Bogu i otrzy- mywać odeń wielkie łaski, otrzymywa- li je za pośrednictwem Najświętszego Człowieczeństwa Chrystusa, w którym nieskończony Bóg, jak sam powiada, znajduje upodobanie”.

opracowała: DANUTA DAJMUND

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

Jeśli nie jestem

gotowy dzisiaj,

to kiedy?

DOBROMIŁA I STANISŁAW SALIKOWIE

H

istoria opisana poniżej była zakończeniem jednego etapu naszego życia, a początkiem zupełnie nowego. Przeżycie pierwszego zawału serca – to wejście w czas ciągłego konfrontowania się z pytaniami: „czego teraz oczekuje ode mnie Pan Bóg; jaki ma plan wobec mnie i mojej rodziny, jak mam – i jak mamy – teraz żyć, by jak najlepiej wypełnić wolę Bożą?”. Z powodu niepewności przyszłości, coraz to no- wych ograniczeń związanych z chorobą, konieczności kolejnych zabiegów oraz zmiany trybu życia, a także rezygnacji

z wcześniejszych planów, trzeba nam tym bardziej zaufać Bogu, Jego Miłości i Opatrzności.

Przerażona żona…

10 października przygotowałem małą, uroczystą kolację dla mojej żony, która następnego dnia obchodziła imieniny.

Wiedziałem, że nie możemy świętować 11 października, bo mamy być w Czę- stochowie na spotkaniu Ruchu Focolari.

W najdrobniejszych szczegółach usta- liliśmy nasz wyjazd i poszliśmy spać.

Mieliśmy jechać naszym samochodem z trójką przyjaciół.

Ok. godz. 2.00 w nocy po raz kolej- ny obudziły mnie bóle klatki piersiowej i lewej ręki. Po raz kolejny – bo zdarzyło Poważny zawał serca, po roku drugi, operacja wstawienia by-passów, cukrzyca… Z drugiej strony – Bóg bliski, wiara, Eucharystia, drugi człowiek obok.

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

się to już na przestrzeni ostatnich kilku tygodni kilka razy. Wstałem, pochodzi- łem po mieszkaniu i po jakimś czasie wydawało mi się, że bóle na tyle przeszły, że mogę położyć się z powrotem spać.

Pomyślałam sobie wtedy, że to szatan robi wszystko, abym się nie wyspał i na- stępnego dnia miał problemy z czynnym uczestnictwem w spotkaniu. Poprosiłem od razu Pana Jezusa o sen, ale zasnąć

już nie potrafiłem. Ból znowu zaczął się nasilać.

W pewnym momencie obudziłem żonę i powiedziałem, że dzieje się coś, na co nie mam żadnego wpływu. Bo- lały mnie już obie ręce, a nawet nogi.

Po jakimś czasie żona stwierdziła, że dzwoni na pogotowie. Nie miałem siły jej powstrzymać. Kiedy – po dość długim czasie, ponad 20 minutach – przyjechały ratowniczki medyczne, wykonały EKG i stwierdziły, że stan jest poważny. Skon- taktowały się telefonicznie z lekarzem dyżurnym w szpitalu w Katowicach- -Ochojcu, który nakazał natychmia- stowe przewiezienie mnie do szpitala i poinformował, że prawdopodobnie mam zawał ściany przedniej serca.

Kilka tygodni wcześniej miałem pierwszy ból i drętwienie lewej ręki, któ- re uniemożliwiało mi zaśnięcie. Długo rozmawiałem z Jezusem o tym, co się dzieje. I wtedy po raz pierwszy świado- mie wyraziłem swoją gotowość oddania życia, jeśli On tego chce. Podzieliłem się tymi myślami następnego wieczoru z moją żoną, która w moim odczuciu zbagatelizowała moje myśli o śmierci.

Powiedziałem jej wtedy, że jeśli dzisiaj nie jestem przygotowany na śmierć, to kiedy będę? Chciałem jej uświadomić, że śmierć jest bardzo realna i może przyjść w każdym momencie, na przykład teraz.

Ta refleksja zrodziła się zresztą już dużo wcześniej, przed ponad rokiem, gdy umarł – również w następstwie zawału serca – jeden z moich przyjaciół. Myśla- łem wtedy dużo o nas jako małżeństwie, rozmawialiśmy też z żoną na ten temat.

Odejście przyjaciela uświadomiło nam,

BRAT MICHAŁ DRAGAN OSB

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

że trzeba żyć pięknie, by zawsze być przygotowanym na rozstanie i niczego nie żałować.

Poza czasem

Teraz zwieziono mnie do karetki pogotowia i zaczęto wstrzykiwać różne specyfiki, które miały mnie przygotować wstępnie do zabiegu. Od tego momentu, kiedy znalazłem się w karetce, zostałem zupełnie sam. Nikt z rodziny nie mógł mi towarzyszyć w drodze do szpitala.

Wiedziałem tylko, że syn z żoną mają za mną jechać. Czułem się coraz gorzej.

Od tego momentu straciłem poczucie czasu, przestał się dla mnie liczyć, nie wiedziałem, która jest godzina i jak długo jedziemy do szpitala. Nie byłem w stanie składnie wyrażać swoich my- śli. Zacząłem odczuwać, że to, co się ze mną dzieje, dotyczy mnie bardzo bezpośrednio, ale też było tak, jakbym w ogóle nie brał w tym udziału. Zada- wano mi mnóstwo pytań, wypełniano przy mnie jakieś formularze.

Kiedy znalazłem się na izbie przyjęć, obok mnie ciągle poruszało się kilka osób, a ja odczuwałem, że jestem tak jakby trochę obok. Nie docierało do mnie to, co w rzeczywistości się ze mną działo. Jakiś pan, chyba lekarz, kilka razy wypytywał, czy wiem, że mam rozległy zawał i że muszę poddać się koronarografii i czy wyrażam na to zgodę. W pewnym momencie jakaś pielęgniarka albo lekarka dała mi do podpisania kilka papierów. Nie miałem już siły ich podpisywać, ale mobilizo- wano mnie, że muszę. Nie wiem, co podpisywałem, chyba zgodę na zabieg.

W pewnym momencie przejęli mnie jacyś inni ludzie, mężczyźni, którzy powiedzieli, że jedziemy na salę ope- racyjną. Nie wiem, kiedy znalazłem się na zimnym stole, totalnie nagi. Tam zostałem poinformowany, że coś będą mi robić, że będzie trochę boleć.

Dla Ciebie, Jezu!

Kiedy poczułem pierwszy ból wbi- jania mi czegoś w pachwinę, zacząłem sensowniej myśleć. Jakby moja świa- domość zaczęła mówić, że teraz po- winienem z tym moim cierpieniem coś zrobić. Powiedziałem wtedy po raz pierwszy: „dla Ciebie, Jezu”. Potem były jeszcze dwa momenty mocnego bólu i też dwa razy powiedziałem: „dla Ciebie, Jezu”.

Lekarz poinformował mnie, że teraz już nie będzie boleć, żebym był spo- kojny, bo wszystko idzie po ich myśli.

Słowa tego lekarza uzmysłowiły mi, że ja cały czas jestem spokojny. Że je- stem osłonięty Bożą łaską, że przy mnie ciągle ktoś jest. Nie wiem, czy był to sam Pan Jezus, czy anioł. Anioł Stróż jest zawsze przy nas, wiem o tym, ale ja miałem odczucie obecności kogoś więcej. Było mi z tym bardzo dobrze.

Byłem wciąż bardzo spokojny. I wła- śnie wtedy przypomniałem sobie moje

„tak” Jezusowi – powiedzenie Mu, że może mnie zabrać. Ponowiłem je te- raz. Nawet sobie wyobraziłem, że jeżeli miałbym umierać, to właśnie w takim momencie – kosztowałem bowiem cze- goś pięknego, czegoś niewymownego, czegoś niewyobrażalnego. Czegoś, co na pewno nie jest z tego świata. Nie

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

odczuwałem żadnego braku, chociaż miałem świadomość, że jestem tu bez żony, dzieci, rodziny, przyjaciół i wielu bliskich mi ludzi, za których zawsze razem modliliśmy się z żoną, o których staraliśmy się pamiętać.

Byłem nagi, nie miałem wokół siebie rodziny ani przyjaciół, ale wszystkie te braki w tym momencie zostały wypeł- nione – nie wiem, czy obecnością obok mnie Jezusa, czy Jego wysłannika. Ten moment ukazał mi, że śmierć jest pięk- na, jest czymś wspaniałym. Zacząłem odczuwać jakąś pełnię, która nie tylko zastępowała mi świat, rodzinę, ale ogar- niała wszystko, dawała więcej. Była to rzeczywistość bardzo przyjazna i w tym momencie czułem, że pragnąłbym w nią w pełni wejść.

W pewnej chwili zapytano mnie, czy jeśli zajdzie taka potrzeba, wyra- żam zgodę na operację by-passów. Od- powiedziałem, że tak – i natychmiast powtórzyłem: „dla Ciebie, Jezu”. Później lekarz pokazał mi na ekranie, że „tu”

jest zator. Był to jakiś biały odcinek.

Po jakimś czasie serce moje zaczęło bardzo mocno łomotać. Zawołałem do chirurga, że bardzo mocno bije.

Znowu mnie uspokajał i powiedział, że to jest normalne, że tak ma być, że za chwilę się uspokoi, bo krew zaczęła przepływać przez całą tętnicę. Ponownie powiedziałem: „dla Ciebie, Jezu”. Później powiedziałem też Jezusowi, że jeżeli mam z tego wyjść żywy, to ja sam nie będę Go prosił o swoje zdrowie. Pro- siłem go tylko o to, by połowę mojego cierpienia przemienił na potrzebne łaski dla Ruchu Focolari, a z drugiej połowy

zsyłał łaski na wszystkich tych, którzy będą wypraszać moje zdrowie u Niego.

Ja natomiast będę kierował modlitwę dziękczynną do Jezusa za wszystkich tych, którzy będą mnie wspierać w ja- kikolwiek sposób.

Kiedy powtarzałem słowa: „dla Cie- bie, Jezu”, miałem przed oczami Jezu- sa na krzyżu, a w duszy czułem Jego obecność. Chciałem, by moje cierpienie było złączone z Jego opuszczeniem, bo On opuszczony – to moje powołanie.

Takiego Jezusa wybrałem, angażując się w Dzieło Maryi – Ruch Focolari, idąc za tym, co przeżyła i pozostawiła nam Chiara Lubich. Prosiłem Go, by łaski spływały na wszystkich z Jego krzyża.

Myślałem też trochę o Matce Teresie – o Jezusowym „Pragnę”, które starała się zaspokoić. Również jej centrum życia i jej powołaniem – podobnie jak Chia- ry – był krzyż i ostatnie chwile Jezusa.

Przez cały zabieg musiałem ręce trzymać za głową, w powietrzu. Nie miałem żadnych podpórek. Ból w oboj- czykach był coraz większy. W pewnym momencie zacząłem trochę się uskar- żać na to, że nie wytrzymuję z rękami.

I też wtedy natychmiast powiedziałem:

„dla Ciebie, Jezu”. Okazało się, że był to właściwie koniec zabiegu. Aparatu- ra była już wyłączona i ktoś podsunął mi dwie podpórki. Ulżyło mi bardzo.

Podziękowałem tym, którzy mi je dali, i Panu Jezusowi, że wysłuchał mojego uskarżania się.

W pewnym momencie zapytano mnie, gdzie mieszkam i jak się nazy- wam i któryś z lekarzy powiedział, że jest za dwadzieścia szósta. Czyli pobyt

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

na sali operacyjnej trwał ok. 1 godziny i 40 minut. Byłem bardzo zdziwiony, że upłynęło aż tyle czasu. Po chwili ktoś wprowadził do sali wielkie łóżko. Poin- formowano mnie, że teraz mnie prze- niosą ze stołu operacyjnego na to łóżko.

Chciałem zrobić to sam, wydawało mi się, że mam na tyle sił. Ale natychmiast, zdecydowanym głosem, któryś z lekarzy powiedział, że absolutnie przez najbliż- szych kilkanaście godzin nie wolno mi zginać prawej nogi. Poczułem niemoc i powiedziałem: „dla Ciebie, Jezu”. By- łem ciągle nagi. I dopiero teraz, po przeniesieniu na to łóżko,

pielęgniarka z OIOM-u przy- kryła mnie kołdrą. Nie zdą- żyłem nikomu z lekarzy z sali operacyjnej podziękować; za chwilę moje łóżko wyjechało ze mną na szpitalne korytarze, do windy. W pewnej chwili usłyszałem głos mojej żony:

„To żona”. W tym momencie

uświadomiłem sobie, że Jezus zwrócił mnie rodzinie. Podziękowałem Mu i powiedziałem: „To dla Ciebie, Jezu”.

Na OIOM-ie podłączono mnie do różnych urządzeń. Byłem oblepio- ny wieloma sylikonowymi plastrami z elektrodami. Na jednej ręce miałem opaskę do mierzenia ciśnienia, która co godzinę mi ją „miażdżyła”. Do drugiej ręki miałem podłączone kroplówki, któ- re odłączono po około 20 godzinach.

Przez ten pierwszy dzień mogłem tylko leżeć i pić wodę. Musiałem dużo pić.

Cukrzyca się rozregulowała, ciśnienie bardzo spadło, a ból w klatce piersiowej nie ustępował przez cały dzień – co

niepokoiło lekarzy. To wszystko było

„dla Ciebie, Jezu”. Łatwiej było wypo- wiadać te słowa, bo na ścianie obok wisiał krzyż. Starałem się często na nie- go spoglądać i rozmawiać z Jezusem Opuszczonym. Były to długie i szcze- re rozmowy. Miło tak porozmawiać ze swoim Oblubieńcem.

O świcie przyszedł ksiądz z Panem Jezusem. Zostawił pisemko informują- ce o działalności szpitalnego kapelana.

Wyczytałem w nim, że po 16.00 każdego dnia kapłan ten przechodzi po salach, aby umożliwić pacjentom przystąpienie do sakramentu pokuty i po- jednania lub też przyjęcie sakramentu namaszczenia chorych. Kiedy wieczorem przyszedł, wyspowiadał dwóch współpacjentów, a ja popro- siłem o sakrament chorych, którego mi udzielił z wielką radością.

Pocałunek dla „Maryjki”

Przychodzi ktoś z zewnątrz – można się oderwać od szpitalnej codzienności.

W niedzielę odwiedzili mnie moi rodzi- ce, bardzo przejęci moją chorobą. Do- piero wtedy uświadomiłem sobie, że idę

„śladem” mojego taty, który przeszedł już trzy zawały i operację by-passów.

Ma już prawie 80 lat, a pierwszy zawał miał właśnie w moim wieku. Widzia- łem, że rodzice byli bardzo szczęśli- wi, że mój stan zdrowia się poprawia.

Również rodzeństwo dopytywało się o moje zdrowie. Wiele czasu, oprócz żony, poświęcały mi dzieci – te mieszka- jące w Polsce: obaj synowie i najmłodsza

Chciałem,

by moje

cierpienie było

złączone z Jego

opuszczeniem.

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

córka, która długie godziny spędzała przy mnie, umilając mi czas swoją obec- nością. Natomiast najmłodszy syn służył chętnie jako kierowca. Córki i zięciowie mieszkający zagranicą dzwonili; miałem też radość rozmawiania przez telefon z wnukami. Odwiedzali mnie również przyjaciele, wielu telefonowało i pisało SMS-y do mnie lub do żony. Bardzo się z tego cieszyłem.

Od samego początku pobytu na OIOM-ie za kilkoma kotarami leżał pewien pacjent, którego nie widzia- łem, ale poznałem szybko jego problem i bardzo modliłem się w jego intencji.

Został przywieziony do szpitala kilka godzin przede mną.

Lekarze stwierdzili, że mogą mu pomóc wyłącznie przez operację by- -passów. On nie wyraził na nią zgody.

Przez dwa dni rodzina i lekarze próbo- wali na różne sposoby przekonać go do zmiany zdania. Późnym popołudniem poprosił lekarza i powiedział, że się zga- dza. Przypomniałem sobie od razu, jak wiele lat temu musiałem przez kilka go- dzin przekonywać mojego tatę do tego samego. Następnego dnia przeniesio- no mnie, tego pana i jeszcze jednego współpacjenta do zwykłej sali, gdzie mieliśmy być „uruchamiani”, tzn. pod kierunkiem rehabilitantki powolutku pozwolono nam na chodzenie po sali, później nawet po korytarzu. I dopie- ro wtedy zobaczyłem twarz tego pana i zaczęliśmy rozmawiać. Był to człowiek o bardzo głębokiej wierze, który wywarł na mnie duże wrażenie swoją regular- nością modlitwy. Kilka razy widziałem, jak siedzi na łóżku i w wielkim skupieniu

się modli. Starał się to czynić bardzo dyskretnie, wręcz niezauważalnie, ale po paru minutach, kiedy zagłębiał się w modlitwę, jakby trochę o tym zapo- minał i odmawiał nieco głośniej swoje pacierze, a wieczorem nawet śpiewał pieśni maryjne. Kiedy na którejś wizycie lekarze poinformowali go, że następnego dnia po południu będzie przeniesiony na kardiochirurgię, zauważyłem bar- dzo mocną zmianę mimiki jego twa- rzy. Wydawało mi się, że się bardzo boi.

I wtedy właśnie przyszła mi do głowy myśl, żeby po wizycie podejść do niego, porozmawiać i przekazać mu obrazek Matki Bożej z Turzy Śląskiej.

Opowiedziałem mu historię z moim tatą, który też bardzo się bał i powie- działem mu, żeby pamiętał, że ja będę się za niego modlił, a żeby nie czuł się samotnie (rodzina zresztą bardzo często go odwiedzała), poprosiłem, by przyjął ode mnie tę „Maryjkę” – jak powiedzia- łem – którą może zabrać ze sobą na kardiochirurgię. Dodałem, że ten wi- zerunek będzie dla niego widocznym znakiem opieki Matki Najświętszej nad nim. Zaczął się uśmiechać, wziął do ręki obrazek i z wielkim nabożeństwem chwilę się w niego wpatrywał, po czym skłonił się i pocałował go. Tym gestem mnie zawstydził, bo kiedy ja go otrzy- małem, popodziwiałem go, położyłem na honorowym miejscu na stoliku, ale na tym się skończyło, a on go ucałował!

Nie wstydził się sąsiada obok ani mnie.

Ciągle się człowiek czegoś uczy. Później zwrócił się do mnie z zapytaniem, ile ma zapłacić. Odpowiedziałem, że „Maryjka”

nie jest na sprzedaż!

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

Bardzo wtedy podziękował za roz- mowę, za obrazek i za to, że będę się modlił. Następnego dnia po południu, gdy przenoszono go na inny oddział, pożegnaliśmy się jak znajomi od wielu, wielu lat – bez zbędnych słów, zapew- niając się jedynie o wzajemnej pamięci w modlitwie.

Człowiek potrzebuje człowieka

Kilka dni po zawale zadzwonił do mnie jeden z przyjaciół i zapewnił o pamięci modlitewnej wielu osób. Po- wiedział wtedy tak: „bo wiesz, gdybyś Ty sam się modlił o zdrowie, Pan Bóg mógłby Cię nie wysłuchać, ale jeśli tyle osób będzie prosiło – to jednego może nie wysłucha, drugiego, trzeciego, ale dziesiątego już tak”. Po czym poprosił, bym dał mu znać, gdy będę już czuł się lepiej i z „pierwszego miejsca intencji”

będzie mnie mógł przenieść na dalszą pozycję.

Podczas swoich odwiedzin jednego dnia żona zostawiła mi kartkę z wydru- kowanym fragmentem „Dzienniczka” św.

siostry Faustyny. To krótkie rozważanie zrobiło na mnie wielkie wrażenie.

Tak, dostałem „nowe życie” po coś.

Komu wiele dano, od tego wiele wy- magać się będzie. Żyję i chcę żyć wciąż

„dla Ciebie, Jezu”. Od czasu pierwszego mojego zawału wiele się wydarzyło. Po roku przyszedł drugi zawał serca i na- tychmiastowa konieczność operacji wstawienia by-passów, później pogłębiła się cukrzyca i zaczęły dochodzić inne ograniczenia związane ze stanem zdro- wia. Jednocześnie wiele nowych przeżyć

duchowych i jeszcze mocniejsze przy- lgnięcie do Eucharystii. Podsumowując, mogę powiedzieć jedno: nie jestem już od działania; jestem od ofiarowywania.

Wielu ludzi modliło się i modli za mnie, a ja daję to, co mogę – moje cierpienia.

Na tym polega teraz moje życie. Ofia- rowuję każdego dnia. To jest teraz moja wola Boża.

q q q

Przymierze

Ta sobota 11 października pozostanie na długo w naszej pamięci. Od dzieciń- stwa była to dla mnie szczególna data.

Moi rodzice postanowili dać swojej upragnionej córeczce imię Dobromiła.

Mama cieszyła się, że przypadało też wtedy święto Macierzyństwa Najświęt- szej Maryi Panny (później zniesione).

Właśnie Maryję – Tę z Fatimy prosiła kilka długich lat o dar macierzyństwa!

Cały ostatni rok był dla mnie du- chowo bardzo ważny. Pewnego dnia powiedziałam Jezusowi – i potem kil- kakrotnie powtórzyłam – że zgadzam się na wszystko, czego zechce ode mnie, tylko proszę Go o łaskę, o ciągłe po- czucie Jego obecności i siłę z niej pły- nącą. Poprosiłam Go też o jakiś znak.

To było swego rodzaju przymierze, pakt… Wkrótce po tym wybraliśmy się ze Staszkiem do Częstochowy. Był to dziwny dzień; z perspektywy patrząc – związany z późniejszymi wydarze- niami. Pojechaliśmy wtedy rano na spotkanie Ruchu Focolari. Po południu zaplanowana była Eucharystia w Kaplicy Cudownego Obrazu. Po przybyciu do Częstochowy Staszek nagle poczuł się

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

źle. Zorientowaliśmy się, że ma wyso- ką gorączkę. Jakoś przetrwał pierwszą część spotkania, bo bardzo chciał być na Mszy św. na Jasnej Górze, wiadomo było jednak, że zaraz po niej musimy wracać do Katowic.

W bazylice jasnogórskiej poszliśmy od razu do zakrystii. Opatrznościowo spotkaliśmy w niej „naszego” ojca Lu- dwika, benedyktyna. Poprosiłam go, by „zrobił coś”, by Staszek mógł gdzieś usiąść, bo nie da rady ustać przed Kapli- cą; miał już wtedy coraz wyższą gorącz- kę. Ojciec Ludwik porozmawiał z od- powiedzialnym za zakrystię paulinem i… po chwili znaleźliśmy się w samej kaplicy, tuż przed Obrazem Czarnej Madonny. Zrozumiałam, że to niezwy- kły zbieg okoliczności – bo stało się to możliwe tylko dzięki nagłej chorobie Staszka. Z wdzięcznością powierzyłam na tej Eucharystii swoje osobiste, nasze małżeńskie i rodzinne oraz inne intencje Maryi. Gdy wracaliśmy samochodem do domu, opowiedziałam Staszkowi o moim „pakcie-przymierzu” i prośbie o „znak”, a Staszek stwierdził, że tym

„znakiem” stała się jego choroba. I nasza Msza święta tak blisko Maryi. Choroba tym bardziej dziwna, że następnego dnia obudził się zupełnie zdrowy.

Żona przerażona?

I teraz – przeskok. Rok później, 10 października, znów przygotowu- jemy się do wyjazdu do Częstochowy na spotkanie Dzieła Maryi i Mszę na Jasnej Górze. Około trzeciej w nocy Staszek budzi mnie, mówiąc o niepo- kojących objawach. Wkrótce godzi się na

wezwanie pogotowia. Dzwonię na 999 (podpowiada mi numer, bo z emocji nie pamiętam!). Szybko się ubieram. Jestem dziwnie spokojna, choć doskonale ro- zumiem powagę sytuacji. Na poziomie somatycznym czuję się jednak nieswojo.

Kiedy wychodzę z pokoju i zostawiam na chwilę Staszka samego, wiem, że w tym czasie może stracić przytomność…

Że mogę go już nie zobaczyć… Budzę dzieci. Pogotowie długo nie przyjeż- dża. Dzwonię ponownie. Wreszcie są.

Z niepokojem stwierdzam, że to tylko ratowniczki medyczne… Robią EKG i oświadczają Staszkowi, że właśnie przechodzi zawał.

Odprowadzam go do karetki. Chcia- łabym się z nim jakoś bardziej znacząco pożegnać, ale on jest jakby nieobecny.

Jednak widzę, że próbuje żartować z ra- towniczkami. Zawsze lubi sympatycznie zagadywać ludzi w sklepie, w urzędzie, na ulicy. Cieszę się, że i teraz chce dać tym osobom trochę radości. Nie mogę jechać z nim. Jadę z synem szybko do szpitala. Córka zostaje w domu – sam Pan Bóg wie, co przeżywa. Nie chce w środku nocy budzić rodzeństwa, dopiero rano, po nieprzespanych go- dzinach czuwania, powie im, że Tato miał zawał. W samochodzie piszę dwa SMS-y z prośbą o modlitwę do dwóch zaprzyjaźnionych kapłanów, których – wiem – mogę ewentualnie obudzić.

Jeden z nich jest akurat w Fatimie.

Jestem wciąż spokojna. Pod szpita- lem spotykamy odjeżdżające pogotowie.

Ratowniczki mówią, że Staszek jest już pod opieką lekarzy. Dziękuję im i pró- bujemy wejść do szpitala. Jednak długo

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

czekamy, aż ktoś nam otworzy. Wtedy myślę sobie tak: Jakże to wielka sprawa – mieć dar wiary! Jak biedni w takich sytuacjach muszą być ludzie, w których przekonaniu wszystko kończy się na śmierci… Dziękuję za to, że wierzę.

Świadomie godzę się „na wszystko”.

Przypominam sobie o swoim „pakcie”.

O nic Jezusa nie proszę. Czekam i ufam, że wie najlepiej…

Wreszcie wpuszczają nas na trze- cie piętro; Staszek jest na pierwszym.

Po pewnym czasie przychodzi lekarka.

Mówi, że trzeba się uzbroić w cierpli- wość i czekać. I dodaje: „to był bardzo poważny zawał. Jak przyjedzie, to tu- taj”… „Jak przyjedzie”…? Rozumiem.

„Jeśli przyjedzie” – czyli „jeśli go ura- tują” – potem przywiozą go tutaj, na III piętro. Jest po czwartej, może wpół do piątej. O wpół do szóstej piszę SMS-a do naszych benedyktynów. Zapewne już wstali, by o 6.00 rozpocząć Jutrznię. Tyle razy modliliśmy się o tej porze z nimi.

Natychmiast przychodzi odpowiedź:

„Modlimy się”. Odmawiam Różaniec.

Dziesiątka po dziesiątce, bez dodatko- wych próśb, intencji, myśli. Wiem tylko, że robię to, co trzeba. Po pewnym czasie widzę, że pielęgniarka wyjeżdża z od- działu z pustym łóżkiem. Pierwszy „znak nadziei”. I znowu czekanie. Wreszcie przyjeżdża winda! Widzę leżącego na łóżku Staszka, w duchu dziękuję Jezu- sowi i melduję głośno: „tu jest żona!”.

Na OIOM przez jakiś czas nie mo- żemy wejść. Wreszcie nam pozwalają.

Staszek jest przytomny, tylko bardzo obolały. Jedne z jego pierwszych słów to:

„Widzisz, nie tak łatwo jest umrzeć”. Ma

wciąż niepokojący lekarzy ból w klatce piersiowej, który będzie się utrzymy- wał przez cały dzień. Po jakimś czasie wracamy z Kazikiem do domu. Daję znać przyjaciołom, że Staszek miał zawał. Wkrótce dowiadujemy się, że

„Częstochowa się modli”. Przychodzą SMS-y, są telefony, a nawet bez nich wiem, że jesteśmy otoczeni modlitwą.

Ksiądz Roberto odprawia Mszę w inten- cji Staszka, później też inni. To bardzo ważne w takich momentach!

Ważne znaki

Na ósmą jadę na Mszę św. do kate- dry. Wciąż spokojna – choć podekscy- towana i zmęczona. Kogo mogę, proszę o modlitwę. Wiedząc, jak ważna jest dla Staszka codzienna Eucharystia, próbuję znaleźć komórkę kapelana szpitalnego.

Wysyłam SMS-a, ale nie ma odpowie- dzi, pewnie numer nieaktualny. Ale telefonicznie dowiaduję się od Stasz- ka, że ksiądz był już z Panem Jezusem!

Dzięki Ci, Panie Boże! Wieczorem ksiądz przyszedł ponownie i Staszek poprosił go o sakrament chorych. Ucieszyłam się bardzo.

Potem znów jadę do szpitala, z dzieć- mi. Jestem ze Staszkiem, a potem scho- dzę do szpitalnej kaplicy. Wchodzę i staję zdumiona. W centrum – duży obraz Jezusa Miłosiernego! Znaczące! Staszek od dłuższego czasu codziennie czyta

„Dzienniczek” s. Faustyny. Często na głos, bym przy swoim zapracowaniu choć na chwilę mogła się zatrzymać.

Bym pamiętała o tym, co najważniejsze.

A obok tego obrazu – drugi: Maryi Ja- snogórskiej! Tej, która tego dnia czekała

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

na nas w Częstochowie… Ważne znaki na ten dzień! Jest też św. Jan Paweł II i św. Juda Tadeusz.

Ale jest jeszcze jeden znak. Gdy wra- cam do Staszka, zaglądam do szpitalnej gazetki, którą dostał od kapelana. No tak, 11 października – to przecież wspo- mnienie św. Jana XXIII! Tego papieża, z którym w ostatnich miesiącach bar- dzo się zaprzyjaźniłam… – dużo o nim czytałam i napisałam kilka artykułów.

Dziękuję mu, że tak dobrze pilnował mi męża! Po południu muszę trochę odpocząć, więc wracam do domu.

Kładę się. Budzi mnie dzwonek – to przyjaciel wracający z Częstochowy.

Wstępuje, by porozmawiać, pobyć ze mną. To też ważne.

Uporządkuj serce

Następnego dnia, w niedzielę, szpi- talnej Eucharystii przewodniczy akurat arcybiskup Damian Zimoń, kiedyś uczeń moich rodziców. Wie już o chorobie Staszka. Staszek nie może jeszcze wsta- wać, ale ja idę na tę Mszę. Po niej po- zdrawiam arcybiskupa Damiana i zamie- niamy kilka ciepłych słów. Zawsze mieliśmy w nim jako rodzina oparcie w trudnych chwilach. Nawiązując do pieśni, mówię mu, że zapamiętałam jeden z jego wykładów sprzed lat, kiedy mówił: „Tak łatwo się nam śpiewa: wszystko Tobie oddać pra- gnę (…). Serce moje weź. A co stoi za tymi słowami? Czy rozumiemy, co to znaczy «wszystko»?”. Serce!

Właśnie. Jeszcze jeden szczegół.

Kilka dni wcześniej kupiłam w księgarni karteczkę z wielkim

sercem wyrysowanym na podłodze, z ludzikiem z miotłą i napisem: „Zrób porządek w sercu”. Myślałam wtedy o swojej „pięcie Achillesa” – porząd- ku, tym dosłownym. Również szerzej – o próbach swojej pracy nad sobą. Była ta karteczka dla mnie symboliczna i nawet wyeksponowałam ją w naszym pokoju.

Teraz ma jeszcze dodatkową wymowę.

Nawiązując do „przerażenia” – czy byłam przerażona? 11 października w moim odczuciu – nie! Myślę, że nie byłam przerażona również wtedy, gdy kilka tygodni wcześniej rozmawialiśmy o śmierci, choć może zareagowałam ja- kimś słowem, które Staszek mógł tak odebrać. W głębi serca jednak czułam raczej wdzięczność, że Staszek porusza ten temat. Moja mama, pisząc o swoim zmarłym mężu – moim tacie, zazna- czyła, że żałuje jednego: że podczas jego ponadpięcioletniej obłożnej cho- roby nigdy nie rozmawiali o śmierci.

Również dlatego ceniłam te nasze roz- mowy – owszem, z inicjatywy Staszka prowadzone – o odchodzeniu, o tym, że trzeba być zawsze przygotowanym, że kiedyś będzie ostatnia

REPRODU

KCJA: STANISŁAW SA

LIK

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

rozmowa, ostatni pocałunek, ostatnia wspólna modlitwa. Tłumaczył mi, że dla- tego zawsze trzeba być w takim usposo- bieniu, by niczego nie żałować… Chyba dzięki tym rozmowom łatwiej mi było przeżywać to oczekiwanie na trzecim piętrze kardiologii. A teraz przypomina mi się piękny tekst Chiary Lubich: „Tak, Jezu, pozwól mi mówić zawsze, jakby to było ostatnie słowo, które mówię. Pozwól mi czynić zawsze, jakby to była ostatnia czynność, którą spełniam. Pozwól mi cierpieć zawsze, jakby to było ostatnie cierpienie, które mogę Ci ofiarować.

Pozwól mi modlić się zawsze, jakby to była ostatnia możliwość, którą mam tu na ziemi, by z Tobą rozmawiać”.

Moje „dla Ciebie, Jezu”

Ani razu tej nocy nie powiedzia- łam, w przeciwieństwie do Staszka, „dla Ciebie, Jezu”. A jednak żyłam dla Niego i z Nim i nie czułam żadnego oddzielenia ani rozdarcia. W pełni przylgnęłam do Jego woli. To była wielka łaska. Może była również owocem tego, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej. Spowied- nik zadał mi wtedy oryginalną pokutę – bym kilka razy dziennie powtarzała:

„dla Ciebie, Jezu”. Przede wszystkich w chwilach łatwych i radosnych. Piję kawę – dla Ciebie, Jezu. Cieszę się ro- dziną – dla Ciebie, Jezu. Skończyłam pracę – dla Ciebie, Jezu. Zapewnił mnie, że gdy przyjdą trudniejsze momenty, te słowa także będą naturalne. I tak się sta- ło; teraz w duszy żyłam nimi, a mój mąż je wypowiadał.

Gdy Staszek był jeszcze w szpitalu, sięgnęłam raz po „Dzienniczek” św.

siostry Faustyny. Otwarłam na chybił trafił i zaczęłam czytać. To były słowa specjalnie dla Staszka, czułam to. Zna- lazłam je zaraz w internecie, wydruko- wałam i następnego dnia zawiozłam do szpitala. Był mi wdzięczny, bo rzeczy- wiście odnalazł się w nich bardzo. A ja po raz kolejny poczułam, jak bardzo je- steśmy przez to trudne doświadczenie prowadzeni, umacniani, osłonięci łaską:

Czuję znaczne polepszenie zdrowia; Jezus przyprowadza mnie od bram śmierci do życia, przecież już mi niewiele brakowało, aby umrzeć, a tu znowu Pan udziela mi pełni życia (…). Widzę, że jeszcze się nie spełniła we mnie całkowicie wola Boża, dlatego żyć muszę, bo przecież wiem, że jeżeli spełnię wszystko, co Bóg względem mnie postanowił, na ziemi, to dłużej mnie nie pozostawi na wygnaniu, bo domem moim jest niebo; ale nim pójdziemy do ojczyzny, musimy spełnić wolę Bożą na ziemi, to jest – muszą się w nas doko- nać próby i walki („Dzienniczek”, 897.

27 I 1937).

Były te pierwsze dni po zawale, za- nim Staszek wrócił do domu, dniami wielkiej radości. Po prostu rozpierało mnie szczęście: mój mąż żyje! A mogło być bardzo różnie! I wdzięczność – za każdą łaskę, każdy dzień, każdą chwilę.

I za każdy telefon, e-mail, rozmowę, za- pewnienie o modlitwie. Wdzięczność za dar rodziny, dar przyjaźni, za kapłanów, za pokój serca.

A potem Staszek wrócił. I było też pięknie. Opowiedział mi o swoich prze- życiach. Byłam pod wrażeniem tego, co mówił; tego, jak przeżył ten czas. Wtedy przyszła myśl, by to wszystko spisać, by

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

się tym otrzymanym bogactwem podzie- lić. Zaczęliśmy to robić.

Potem przyszły różne radości: chrzci- ny naszej najmłodszej wnuczki, w których Staszek, dzięki Bogu, mógł wziąć udział;

były wizyty naszych „zagranicznych”

córek z rodzinami, był piękny jubileusz arcybiskupa Damiana Zimonia, na który byliśmy zaproszeni; była – i jest – co- dzienna Eucharystia.

Przyszła, a raczej powróciła do nas w tych dniach także Matka Boża z Lour- des. W pierwszym tygodniu po powrocie Staszka ze szpitala pisałam artykuł o Lo- urdes. Przy tej okazji, rozważając treść kolejnych objawień, mogliśmy sobie oboje przypomnieć nasze pielgrzymowanie do tego wspaniałego sanktuarium – również czas wielu łask i duchowych przeżyć. Te- raz, w czasie choroby, zbliżenie się do tego tematu też miało swoją wymowę, a Maryja stała się nam jeszcze bliższa.

Była w tych dniach, i jest wciąż, przede wszystkim nasza małżeńska jedność i nowe spojrzenie na życie, czas, hierarchię war- tości. Na te darmo nam dane łaski, które teraz trzeba pomnażać. Czuję, że rozpo- częliśmy nowy etap życia. Dla mnie – to także czas przyspieszenia pracy nad sobą.

Słowa „zrób porządek w sercu” rozbrzmie- wają we mnie podwójnie. Spoglądam na czerwono-żółtą kartkę z tym napisem.

W szpitalu powiedziano Staszkowi, że ma

„upośledzone serce”. Teraz lekarze chcą je choć trochę usprawnić. Ja jednak wiem, że mój mąż, tak naprawdę, nie ma upośle- dzonego serca. Jego serce, jego dusza – są zdrowe, mocne i pełne miłości! Ja też chcę

„uporządkować” swoje serce. Nie pozwolić mu stać się upośledzonym. Usprawnić je

jak to tylko możliwe – z pomocą łaski, jaką niosą sakramenty i modlitwa, a także dzięki jedności z mężem, dziećmi, wnu- kami, przyjaciółmi, wszystkimi bliskimi ludźmi. Dzięki ich wsparciu oraz dzięki temu, co mogę im wszystkim dawać czy- nem, modlitwą i ofiarą.

Całkowite zaufanie

Przyszły też momenty trudne i poucza- jące. Pierwsza noc w domu. Napięcie. Lęk.

I świadomość: każda chwila jest darem.

Później, powoli, było spokojniej. Aż któ- regoś dnia Staszek – cały czas osłabiony i oczekujący na kolejny zabieg – poczuł się źle i niepewnie. Wtedy… wpadłam w lekki popłoch. I mnie serce zaczęło łomotać.

Zdałam sobie sprawę, że owszem, otrzyma- liśmy wiele i chcemy dać tego świadectwo.

Ale też – jak napisaliśmy na początku – to doświadczenie nie skończyło się. Ono trwa. I wszystko może się zdarzyć. Każda chwila niesie nową rzeczywistość. Zrozu- miałam, że wszystko może się powtórzyć i poczułam wtedy, że wcale nie jestem taka pewna, czy znowu tak samo pięknie prze- żyłabym – albo przeżylibyśmy – to nowe doświadczenie. Zrozumiałam, że muszę całkowicie zaufać; być „gotowa na wszyst- ko” i wciąż trzymać się tak blisko Jezusa, jak to tylko możliwe. Dziękując Jezusowi za każdą – małą i wielką łaskę, proszę Go:

Jezu Opuszczony i Zmartwychwstały! Daj nam całkowite zaufanie w Twoje Miło- sierdzie. Daj miłość, pokój i radość. Daj niezłomną wiarę w Twoją Opatrzność. Daj potrzebne łaski wszystkim, którzy modlą się za nas i pomagają nam. Bądź dla nas zawsze Źródłem życia. Amen.

q

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

Serce do mnie przemówiło

O swojej pracy oraz o pragnieniu bycia dobrym lekarzem i człowiekiem opowiada dr n.med. Beata Hapeta – lekarz rezydent w II Oddziale Kardiologii Górnośląskiego Ośrodka Kardiologii w Katowicach.

REDAKCJA: – Jest Pani młodym lekarzem, kro- czącym zawodową ścieżką od niedawna.

Mimo to już udało się Pani wiele osiągnąć…

BEATA HAPETA: – Studia medyczne skoń- czyłam w 2010 roku, potem odbyłam roczny staż podyplomowy przewidziany programem studiów. Od stycznia 2012 roku jestem lekarzem rezydentem, w trak- cie specjalizacji z chorób wewnętrznych.

Obroniłam pracę doktorską w dziedzinie biochemii i obecnie pracuję w II Oddziale Kardiologii Górnośląskiego Ośrodka Kar- diologii w Katowicach. Po rezydenturze, której czas powoli się kończy, chciałabym dalej się rozwijać. W związku z tym myślę już o drugiej specjalizacji – o kardiologii.

– Dlaczego akurat kardiologia? To raczej męska specjalizacja.

– Właściwie tak, ale w kardiologii oprócz działu inwazyjnego, który rze- czywiście obfituje w męską obsadę, ist- nieje także dział zajmujący się leczeniem zachowawczym, nieinwazyjnym. I ja widziałabym się w przyszłości właśnie w tej działce. Kardiologia inwazyjna to

przede wszystkim zabiegi pod promie- niowaniem rentgenowskim, m.in. ko- ronarografie i angioplastyki. Często ma się tutaj do czynienia z ostrymi stanami, co jest bardzo obciążające i stresujące.

Leczenie zachowawcze natomiast to różnego rodzaju badania nieinwazyjne (np. elektrokardiografia czy echokardio- grafia) i porady ambulatoryjne. Ma pani rację, że kardiologię inwazyjną wybierają głównie mężczyźni. Są silniejsi i bardziej odporni. Kobiety częściej jednak decydują się na tę nieinwazyjną gałąź kardiologii.

Na szczęście w niej również można się rozwijać, służyć chorym i wykazywać się umiejętnościami. A dlaczego w ogóle kardiologia? Pomysł ten zaczął się krysta- lizować na studiach, kiedy podczas zajęć klinicznych poznawałam specyfikę pracy na poszczególnych oddziałach. Najpierw zdecydowałam się na specjalizację z cho- rób wewnętrznych, bo ona daje szero- kie możliwości wyboru dalszych dróg zawodowego rozwoju. Myśląc o kardio- logii w dalszej perspektywie, starałam się o moje obecne miejsce pracy i rezydentury.

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Górnośląski Ośrodek Kardiologii to bar- dzo dobra i ceniona placówka. Coraz bardziej przekonuję się, że to był dobry wybór – praca na kardiologii bardzo mi się podoba i ciekawi mnie. Kardiologię wybrałam, bo w jakiś przedziwny spo- sób serce do mnie „przemówiło”. Serce to wyjątkowo wdzięczny temat.

– Jako lekarz rezydent zdobywa Pani doświadczenie i podejmuje samodzielne decyzje dotyczące leczenia chorych. Z pew- nością wiąże się to z dużą odpowiedzialno- ścią i stresem.

– Tak. Specjalizacja to czas, kiedy wy- konuje się normalną pracę lekarza i bierze się odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Jest to o tyle stresujące, że po- czątkowo doświadczenie jest praktycznie

żadne, a często trzeba mierzyć się z na- prawdę trudnymi przypadkami i szybko reagować. Oczywiście podczas specjali- zacji można liczyć na pomoc starszych i bardziej doświadczonych kolegów, ale są również dyżury, kiedy na oddziale jest się samemu i można polegać wyłącznie na swoich umiejętnościach. Trzeba samo- dzielnie chorych diagnozować, prowadzić ich leczenie, zlecać badania i rozpisywać leki. Jest to dość trudny czas. Nie ma jed- nak innego sposobu, by zdobywać coraz większe doświadczenie zawodowe. By było to możliwe, trzeba odważnie stawiać czoła kolejnym wyzwaniom, nie tracąc czujności i opanowania. Ponadto podczas specjali- zacji lekarz rezydent odbywa także staże zewnętrzne. Jest wysyłany na inne oddzia- ły poza szpitalem macierzystym, które są powiązane z dziedziną jego specjali- zacji. Wówczas też ma doskonałą okazję uczenia się od doświadczonych kolegów i zdobywania pewności siebie. Stres stale towarzyszy pracy lekarza, ale zauważyłam, że gdy spotyka się jakieś schorzenie kolejny już raz, wówczas łatwiej podjąć decyzję i zachować zimną krew. Najtrudniejsze są chyba momenty, kiedy wydarza się coś nieoczekiwanego, coś, czego nikt się nie spodziewa. Wtedy liczy się każda sekun- da. Wtedy nie ma czasu na wahanie – po prostu trzeba działać.

– Pamięta Pani takie nieoczekiwane wyda- rzenie albo szczególnie trudny przypadek?

– Różne rzeczy się zdarzają. Większość pacjentów, których pamiętam, to byli pa- cjenci dyżurowi, z którymi nagle zaczynało się dziać coś nieoczekiwanego i trzeba było szybko reagować. Tacy pacjenci zawsze

ARCHIWUM PRYWATNE

Cytaty

Powiązane dokumenty

umierający – taki który nieraz przez całe życie czy sporą jego część dźwigał krzyż cierpienia – może być także „przekaźnikiem” Bożego Miłosierdzia, czasem nawet

Może być myśleniem o sobie – zaspokojeniem własnych żądz, albo może być aktem oddania, zawierze- nia, i w tym przypadku jeśli przychodzi cierpienie – jest to

Wydaje się, że również leka- rze wolą używać terminu „demencja”, jako że określenie „choroba Alzheime- ra” zyskało liczne treści, które nie tyl- ko nie mieszczą się

Czy zgodzi się Ksiądz Arcybiskup, że najważniejsza dla osób chorych, także dla niesłyszących, jest obecność innych.. –

Wśród bardziej znanych opiekunów osób, których psychika została dotknięta chorobą jest też oczywiście znany na całym świecie, lecz bardziej jako patron zakochanych,

Czas pomiędzy śmiercią a pogrze- bem. Najbliższych czeka wiele spraw do załatwienia. Więc kto może, pomaga, jak potrafi. Organizuję czuwanie mo- dlitewne. Widzę, jak jest

jego maksyma: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakar- mić

Ta jego współpraca z medykami może służyć zbliżeniu się nie tylko do samych osób chorych ale także do tych, którzy im zawodowo pomagają. Ufam, że z czasem uda się