Kraków, dnia 26 lipca 1942.
rCONE
Na lewo:
OKOPAĆ SIĘI — KONTRATAK BOLSZEWICKI!
Po przejściu przez Don, posunęli się- żołnierze niemieccy wśród za- tiętych walk naprzód i utworzyli tam przyczółek mostowy. Na swo
ich stanowiskach oczekują oni te
raz kontrataku bolszewików, któ
rzy napróżno usiłują odbić stracone pozycje.
Foł. Atlantic 2, P. B Z. 1, SS.-PK. 1, W eltbild 1
OBRAZKI Z TERENU WALK N A F R O N C I E PÓŁ
NOCNYM
Obecnie gdy pod wpływem krótkiego lata miliony ktu- jących komarów obudziło się do życia nad bagnami Laponii, wkładają walczą
cy tu żołnierze niemieccy siatki przeciw tym natrę
tom. Ale nie zawsze moż
na nosić te siatki ochron
ne. Mianowicie wtedy nie, gdy jako szperacze posu
wają się żołnierze niemiec
cy przez zielone, prawie nieprzejrzyste zarośla (na lewo). Gęsta siatka prze
szkadza wówczas wszelkiej obserwacji. I wtedy wła
śnie natrętne komary, nie zważając na różne maści odstraszające i oleje od komarów rzucają się na swoje „ofiary". Jedynym lekarstwem na nie jest wó
wczas pozwolić się tak po
kłuć, by s t ę p i e ć na ich ukłucia i stracić zupełnie czucie. Do tej przykrości .dołącza się jeszcze i ta, że teren w a l k i jest czę
ściowo bagnisty (na pra
wo), przez co utrudnione j e s t wszelkie posuwanie
się naprzód.
Poniżaj:
D O W O D Y Z N I S Z C Z E N I A Oto obraz walki wyniszczające] w terenie lesistym: kikuty drzew, o b u m a r ł e lasy a wśród tego spalone i unieszkodliwione c z o ł g i b o l s z e w i c k i e .
W kole:
K A R A B I N MASZYNOWY NAPRZODI
Oddział szperaczy niemiec
kich na froncie północnym na
tknął się w gęstych do nie- przebycia lasach północy na oddział bolszewicki. W szyb
kim tempie przenoszą żołnie
rze k a r a b i n maszynowy na stanowisko i podejmują watkę
z bolszewikami.
[ z n t
i J WflK J > A Rr- T j l g - ż
W ’ A \ >
' ' j t A S / I1
O b®
f e J r * ' *1 s <A k- 4 JjŁfk
.. Z l t o *
Obok: Po wkroczeniu do Sewastopola, sprawozda
wca w o j e n n y filmuje urządzenia p o r t o w e
Iwierdzy.
ZDJĘCIA ZE ZDOBYTEGO SEWASTOPOLA
N a p r a w o : ęzcy * pod Sewa-
a
fla g ' ze miastem.Na lewo:
Niemiecka pie- chota maszeruje na p o z y c j e b o j o w e w obrębie u m o c n i e ń Sewastopola.
W kole:
Bardzo ciekawe zdjęcie z samolotu. Naj
silniejszy fort Sewastopola „Maksym Gor
ki" kompletnie rozbity przez bomby lo
tnicze i pociski artyleryjskie.
Poniiej:
Ogrom zniszczenia spowodowany artylerię w mieicie Sewastopolu.
Atlantic I, SS.-PK. 1.
Na lewo:
Dramatyczna scena na morzu: konwój został zaatakowany przez ło*
dzie podwodne i sa
moloty.
NIEMIECKI SAMOLOT W Y W IA DOW CZY NA M. LODOWATYM Oto jeden z nowych hydropla- nów niemieckich BV 138, który bardzo skutecznie używany jest do wypatrywania konwojów na M. Lodowatym Północnym. Ten łrójmotorowy samolot jest wy
posażony w najnowocześniejszą broń, a zasięg jego działania
jest wybitny.
Z KOMUNIKATU WOJENNEGO „TIMESA"
Jeden z okrętów angielskich przełamał zno
wu blokadę łodzi powodnych i dopłynął do celu swego przeznaczenia.
wodnymi zaatakow ały jednocześnie konwój silne eskadry samolotów bo
jowych. Całymi dniami trw ała zacięta w alka. W ciągłych atakach samo
lotów niem ieckich i łodzi podwodnych został konw ój rozproszony i w końcu zupełnie zniszczony. Z szumem zam ykały się wody M. Lodowatego za tonącym i frachtowcami. 260 000 ton okrętów naładow anych olbrzymią ilością ważnego m ateriału w ojennego przeznaczonego dla bolszewików poszło na dno.
O to krótkie spraw ozdanie o katastrofie konw oju angielsko-am erykań- skiego na M. Lodowatym. C ały dram atyczny jej przebieg przedstaw i w swo
im czasie dopiero niemiecki tygodnik wojenny.
Żegluga m orska na obu morzach polarnych doznaje dwóch przeszkód w ynikających z w arunków klim atycznych tych stref. Te przeszkody to góry lodowe i mgły. N a M. Lodowatym Północnym dochodzi do tych dwóch niebezpieczeństw jeszcze kra. Góry lodowe są to olbrzym ich rozmiarów ułamki lodowców zsuw ających się do M. Lodowatego Północnego z obsza
rów dokoła bieguna północnego. Kra zaś tw orzy się ze zam arzającej pod
czas zimy polarnej powierzchni morza i topniejącej w czasie krótkiej wio
sny polarnej. Kiedy bryły kry nasuną się jedna na drugą, pow staje ławica lodowa. Na wiosnę, gdy morze zaczyna się ruszać, pod wpływem w iatrów w iejących w jednym kierunku tw orzy się -jU, wśród idącej kry i ławic lodowych wyłom,
którym mogą płynąć okręty. W yłom ten,
* W szerszy lub węższy, zależnie od siły wia-
W A Ł tru, pozostaje w olny już przez całe la-
-W to, które trw a tam, oczywiście w nieco
■ ■ W 1 innej formie niż u nas, od maja do
® ł ę L 4 września. Jest to jedyna droga morska P i i ’• I W na 8ranicy ławic lodowych a czas od
H i W ' p i “VMa do września jedyny okres zapew-
» 5 niający żegludze pewne bezpieczeństwo.
Lr O ile trudniejszą i niebezpieczniejszą
W* B * 1 Jest Jednalc żegluga w tych stronach Okręł toruje sobie drogę wśród kry.
w czasie wojny, o tym inform uje nas ma
rynarz am erykański z agencji United Press:
W końcu lutego opuścił jego okręt jeden z portów USA t popłynął w niewiadomym kierunku. U wybrzeży Kanady przyłączył »»’f okręt do jakiegoś konwoju. Konwój ten został zaraz następnego dnia po wyruszeniu zaatako
wany przez niemieckie łodzie podwodne. P°
krótkim odpoczynku w jednym z portów an
gielskich popłynęły pozostałe okręty w kierunku Murmańska. Jednakże, ju ż w 20 godzin po opuszczeniu portu, został jeden parowiec stor
pedowany. Konwój musial więc zawrócić z po
wrotem. W trzy dni po powtórnym wyruszeniu od wybrzeży angielskich nastąpiły na konwój kombinowane ataki łodzi podwodnych i lotnictwa.
Załogi okrętów płynących w konwoju były Prttt.
20 godzin w ostrym pogotowiu. Jedna z lodzi podwodnych, zanurzona tylko do połowy <
ostrzeliwała jego okręt ogniem z dział.
Działo na jego parowcu zostało unie
szkodliwione przez bombę. On sam stracił przytomność i po ośmiu ga
dzinach dopiero z powrotem Jt odzyskał. Na Morzu Lodowatym został konwój po raz trzeci za- atakowany, był jednakże w ko- rzystnym położeniu z p°- wodu mgły. W miejscu
k . umówionym na dalekiej
EL ' Północy przejęły na-
IW \ stępnie okręty rosyj
skie opiekę nad
Ł konwojem. Bołsze-
wicy byli bardzo zdenerwowani i a-
-- strożni i p rzy kaź-
% dym podejrzanym
■L t « zjawisku rzucali
• T r tuzinami bom by
’ . / wodne. W porcie
1 Murmańska były . te okręty ponown,el
■ V ł bombardowane.
NA GRANICY KRY, NA CMENTARZYSKU KONWOJOW GT bazy w ypadow ej na północnym wybrzeżu Norwegii
w ystartow ały niem ieckie sam oloty w ywiadowcze do iotu nad niezmierzoną płaszczyzną M. Lodowatego Pół
nocnego. N agle w ypatrzyły one olbrzymi konwój angiel- sko-am erykański, Składa, się on z okrętów liniowych, lotniskowców, krążowników, kontrtorpedow ców i korwet.
N atychm iast dano znać o tym do portu w ypadowego. Ten olbrzymi transport przeznaczony dla Sowietów nie pow i
nien dopłynąć do celu. Za pośrednictw em radia zwołano więc ze wszystkich stron łodzie podwodne na pozycje wyjściow e. W ścisłej w spółpracy z łodziami pod-
Pędzące góry lodo
we łak olbrzymich rozmiarów jak io wi
dzimy n a zdjęciu rzadko pokazują się na uczęszczanej dro
dze morskiej. Fan
tastyczny ten kształt nadały im uderzają
ce o nie fale.
Slg. Sailar Scharl Atlantic F. B. Z.
N & W / M r
(AZJI OTW ARŁ W Y S T A W Y ENNEJ W $ IG
H H I C A C H
fc Vk e *a WY s t a w a UJ Uj lI ] I
” wojskowa pod ha- ry i - *1 i I
I ł *em „W o j n a światowa '■Łj H XI l i l i i I z bolszewizmem i plutokra- . A l ' ' '
CM ". k tó re j* ulw a rei e odbyto fCJ 0® .*,1 1 -
*ię dnia 15. V IL 1942, zajm uje f j r i * I I Wszystkie sale w górnych kondy- WJ B w W I Rnacjach Sukiennic krakowskich i za- f l L
| Wiera nie tylko eksponaty z dziedoi*ą»
I Wojskowej, ale t a k ż e d o k u m e n t y , materiał i l u s t r a c y j n y , statystyki, mo- I dele itp., które u W * odpowiedue^Mgląd na
| powody obecnej w ojny, je j powstanie i rozsze-
I n ftn ie przez aliantów, jak również na łączność L.W ędzy wolnomularstwem, komumataem a d>dostwem.
Przeto sale na wystawie, w których wystawiono doku
mentowy materiał, posiadają specjalne znaczenie. N a pod- :?Jawie plakatów, odezw, tajnych rozkazów i poufnych infor-
® acyj dowiedziono, iż żydostwo i wraz z nim związani masoni
•■ Anglii i A m eryki oraz czołowi ludzie kominternu starali się , ‘ o, aby Europę uczynić niejednolitą i słabą, aby później ym łatw iej ją opanować. Przedstawiono również udział Ame- yki w odpowiedzialności za wojnę, a w osobnej sali pomiesz
czono m ateriał ilustracyjny i statystyczny na temat szkodli
wych w pływ ów żydostwa amerykańskiego, którego potęga Sga najwyższych placówek urządzeń państwowych. Szczegól
n e pouczającym jest model wielkiego bunkra, dalej model alty podczas ataku niemieckich bombowców i mapy relie- owe. Fascynującymi wprost są eksponaty z zakresu lotnictwa marynarki. Wspaniale wykonane modele dają dokładny po- 8_4d na niszczące działanie najstraszniejszej broni niemieckiej lotnictw a— oraz dokładnie zobrazowana w alka na morzu, szczególnie zaś lodzi podwodnych. Na placu pod Sukiennicami
\ plowoiore- n u
TOR TEJ W O JNY H H
“* Reprodukowana 1 u I I W _ mapka wykazuje jak 63 dalece osiągnęło już ży-
dosłwo swój cel: opanowa
nie całego świata poprzez plułokrację i bol- szewizm. Równocześnie wykazuje ona jednak ile „nici" wyrwała mu już z rąk walcząca Europa.
Na prawo:
Rosyjski i angiel
ski sprzęt wojen
ny zdobyły w lej wojnie.
X W"
J e
Na lewo:
Rzuł oka na jedną z sal wystawy. Zain
teresowanie publi
czności i udział jej w w y s t a w i e są
wielkie.
Na prawo:
W obecności głów
nodowodzącego w Gener. Gubernator
stwie generała ka
walerii v. Gienantha (w środku) otworzył generalny guberna
tor minister Rzeszy dr Frank (na prawo) wystawę dla publi
czności.
U dołu:
Uroczyste otwarcie wystawy na Adolt Hitler Platz w Kra
kowie. —
i
„ROWERZYSTA W KOSTIUMIE KĄPIELOWYM, który i 8 m wysokiej trampoliny rzuca się d o wody. Z pozycji je g o m ożna sądzić, ż e spad- nie on d o w ody na brzuch. C o ło znaczy, w iedzę doskonale ci, którzy już próbowali skakać g ło w ę w d ó ł, a spadli na brzuch. . PŁYWAK Z ŁUKIEM
Sam skok z 10 metrowej w ieży wymaga już du żo zręczności i umiejętności. Skakanie
z tej wysokości po łęc zo n e z łrałianiem d o celu ło już jednak wyczyn arty- L styczny, który jednakże z e spor- A
\ towym skokiem pływackim nie B
\ ma w iele w spólnego lak Jak F
CLOWNI NA TRAMPOLINIE Poleca się d o naśladowa
nia I Prosimy spróbować raz.
Każdy przekona się w te
dy, że ci dwaj clowni, któ
rzy rozśm ieszaję swymi skokami publiczność, mu
szę być doskonałymi pły
wakami i skoczkami.
śród lic zn ych g ałęzi aportów — p ły w a n ie stanow i bodaj
” jed en z n ajm łodszych sp ortów . M óżna w praw dzie do
w ieźć, ż e lu dzkość o d sw e g o zarania z ajm ow ała s ię problem em
u trzym yw ania s ię na w odzie, niem niej jed nak pły w a n ie — jako j k ' sport — rozw in ęło s ię stosu n k ow o nied aw n o. J e szcze przed pier- <
w szą w o jn ę św iatow ą um iejętność poruszania s ię w e w od zie była
talen tem , rzadko sp otyk anym w śród sz er sze go sp ołec ze ń stw a. Foto- ‘ grafie z tych c za só w ukazują nam ludzi, ubranych w dziw nie skon- in
stru ow ane k ostiu m y, które sam e przez s ię un iem ożliw iały sk uteczn e zw alczan ie ż y w io łu w od n ego. Liczne, z atw ard ziałe przesąd y w tym zak r esie s ta ły na przeszkod zie d o ż y w s z e g o r o z w o j u pływ an ia.
Je st to tem dziw niejsze, ż e narody, ż y ją c e na niskim stopn iu rozw oju, uw ażają pły w a n ie za c o ś rów n ie sanjo s ię z rozum iałego, jak i chodzenie.
W id oczn ie im w ię ce j odd alam y s ię od natu ry — tym w ię ce j rze cz y natural
nych w y d a je s ię nam dziw nym i i niezrozum iałym i.
W sp ó łcz esn e p ok olen ie dosk on ale orien tu je s ię w w artości sportu p ły w a c kieg o . M łodzież nie w yobraża sob ie dzisiaj w prost ży cia bez m ożliw ości kąp ieli i sportu p ły w a c k ieg o . W zw y c ię sk im pochod zie sport p ły w a c k i opan ow ał c ały św iat.
O bok t eg o sp ortu p ow ażnego, r ze czow ego, w którym z jed nej strony chodzi o utrzym anie c zło w ie k a w jakn ajlepszym stan ie zdro
w ia — a z drugiej o ustan ow ien ie jaknajbardziej w yśru bow an ych rek ord ów — m am y tak że i sport
na w eso ło — zabaw ę na św ieżym pow ie- |
> trzu, w śród fal rzeki, nad m orzem , czy Jfes *1- > w reszcie na jeziorze a naw et sztucznej
p ływ aln i. Bo n o w o c ze sn a urbanistyka
L zdołała także r o z w i ą z a ć problem
HHk „m iast bez wody'*,' a w ię c m iast, któ-
B * * re n ie le ż ą w pobliżu rzeki czy je-
H B B N * ziora. Buduje s ię tam w ie lk ie ką-
p ielisk a, które sw oim i urządzento-
,.„ i' - mi gw arantują m ieszkańcom o Wiele
**' ■£. w ię ce j m ożliw ości rozryw kow ych,: niż '' s ię posiadaniem „w łasn ej'1 rzeki. N<
■ K n r > hum oru. N ie m a tam
• F Ł j H j P ’" k ów * m alkon tentów . S łoń c e i w f DWIE „FACHOWE"
' Te dw ie pływaczki P0 *8' tu ję już najwyższą klasę sko
ków. Z łrzynasłomełrowej wy
sokości skaczę o b ie, przy czym jedna z nich skacze g ło w ę na
przód, druga w lył. Posława pły
wacka obu pływaczek jesł w W cjrobniejszym sz cz ególe dosko
nała.
H R M Z .
CZARUJĄCA PANNA WODNA Ona cieszy się z e w szystkiego dok oła, a w szyscy dokoła
» niej cieszę się, że m ogę ję w idzieć. W oda z fon
tanny opryskuje ję, c o przy lipcowym upale sprawiać m oże tylko przyjemność. wnmn
UWAGAI TERAZ JAI
Zarówho roześmiana pływaczka jak I mina jej gu m ow ego wierz- chowca-psa pokazuję, ż e skakanie d o w ody ło wielka przyjemność.
Publiczność na pew no odd ałab y obojgu należyte brawa.
* M am y i takich, którzy W ***
skaczą w e d w ójk ę i... - <
■ • lądują, o ile tak mo- Z
■Jl/t żna pow iedzieć, rów- /
X . nie dok ład nie w w o- /
d zie, jakb y stanow ili Z P
jed ną osob ę. Zręczność / w tym zakresie zaszła tak Z dalek o, ż e m a m y n a w e t I gd zien iegd zie c ale grupy popi- I
so w y ch skoczków , którzy orga- I -
nizu ją w y stę p y pok azow e, rozśm ie- I szając pu bliczność do łez. O c zy w iśc ie I
obserw u jąc te g o rodzaju pop isy, c złow iek I i- j nie z d aje sob ie naw et sp raw y z tego, ile 1
starań i zab iegów k osztow ało, zanim dan y 1 :
zaw od nik doszedł do tak fantastycznej zrę- 1 |
c zn ości. N iektórzy znow u w olą nurkow anie. \ Jest c o ś fascyn u jącego w tym poruszaniu s ię \ pod w odą z otw artym i oczym a, na c o jed nak % m oże sob ie p ozw olić ty lk o ten, k to odp ow ied nio \
p r zyzw yczaił sw o je o c z y do patrzenia w w odzie. \ N ie jest to tak łatw e, jakb y s ię w yd aw ało. I tutaj X
m am y w ie lk ie p ole do pop isu w zabaw ie i współ- zaw od n ictw ie. O c zy w iśc ie n ie na leż y w tym prze-
sad zać jak ów pan z an egdoty, który z ałożył się z przyjacielem , ż e dłużej w ytrzym a pod w odą i za-
kład w ygrał, gdyż... utop ił się . N ie należy sądzić,
ż e ci w szy scy , którzy przychodzą do kąp ielisk a ^ 4 m yślą ty lk o o sp orcie i p ływ an iu . M am y w ie le
in nych sp osobn ości do zabaw y, której sprzyja
\ sw obod a kostium u p ły w a c k ieg o . M ożna prze- d e w szystk im korzystać z kąp ieli słon ecz-
n ych . Jest w ie le osób, którym im ponuje to, iż są opalone na c iem n y brąz. A nad tym
w szystk im unosi s ię atm osfera upal- <
n e g o l a t a , w ese la i beztroski
A TERAZ — SPOJRZENIE POD WODĘI Objekływ po d w o d n eg o aparatu fotograficznego poka
zuje nam rzeczy, których dotęd sami nie widzieliśmy.
Któż z nas potrafił kiedy otworzyć oczy p o d w odęł Na prawo, pływaczka, skoczywszy w w odę, wypływa znowu na powierzchnię zostawiając za sob ę sm ugę z baniek powietrznych. Każdy z nurkujących Wj wyżywa się p o d w odę jak umie i jak d łu g o 5
mu powietrza starczy. \ZwZ73
Staszek — siedmioletni synek kowala Pazdury — byl chrześniakiem pani Boczkowej, a został nim nie z własnej woli.
To ci dopiero honor. Kury się śmieję.
Ale cóż? Za mały był wtedy żeby się bro
nić pięściami i kopniakami, więc wyniosła go z domu do kościoła w poduszce obszy
tej białym haftem i przewiązanej niebie
skimi wstążeczkami.
Podobno wrzeszczał wniebogłosy, ale nikt jakoś nie zważał na jego protesty.
No i stało się.
Nawet nie pamięta) tego zdarzenia, a pokutować za nie musiał. Matka nieraz przykazywała:
— Zamiast bąki zbijać, to przeleć się lepiej, smarkaczu, i odwiedź swoją chrze
stną mamusię.
Dobre sobie. Staszek nie miał żadnej ochoty na takie wizyty. Zaduch tam u niej był okropny. Nudy też nie byle jakie.
Poza tym bał się poprostu tej bezzębnej starej kobiety, która wpatrywała się w niego na pół przytomnymi pałającymi gorączką oczami.
A te jego strachy miały poważną pod
stawę. Trudno. Takie rzeczy zdarzają się czasami. Pani Boczkowa — słusznie czy nie słusznie — uchodziła we wsi za wa
riatkę.
Dwirski, kucharz, często gęsto kręcił palcem po czole i mawiał:
— Pasztecik u tej pani Boczkowej coś tegoś jakby nie był w porządku. Można się zdrowo uśmiać gdy zacznie bredzić od rzeczy...
Była ciotką organisty '— starą panną, którą tytułowano „panią" — a mieszkała tuż, tuż przy kościele. Zajmowała w mu
rowanym domku organisty m a l e ń k ą izdebkę z oknem wychodzącym na kur
niki księdza proboszcza.
Dzieciaki wsiowe interesowały się tą osobą. Z sadystyczną ciekawością prze
łaziły przez płot, by zerknąć w to okno.
Zaś widząc za szybami długą smutną twarz, obramowaną staromodnym czep
cem, trącały się łokciami i — całe pobla
dłe z wrażenia — szeptały:
> — Jestl
A dlaczegóżby miała nie być? Była.
Przecież księża gospodyni nieraz pro
rokowała, że pani Boczkowa nie inaczej wyjdzie ze swego pokoiku jak nogami naprzód.
Na to zakrawało. Od kilku lat stara pani Boczkowa nigdy nie opuszczała swe
go mieszkania. Obie nogi miała sparali
żowane.
NOWAKOWSKI Wnirjtui, iMim W a r s z a w a ,
W s p ó l n a 3 m . 3.
---1 I W J , I S - I I
Ciąg d a b zy na stronit 10-tej.
Vasenol
Dt. SCIIILZ JERZY I t lM t , ikuuaria
Chirurgia W a r s z a w a ,
S k o r u p k i I m . t W . 199-63 p i l . 3-6
Ogłoszenia w I I P . sa skotezzna lehlana!
S Z T U C Z N A U F U U W N I A
Janiny Retmańciyk, byłej kierowniczki obu firm Kellera, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3, lei. 585-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykotaży. Odświeżanie kapeluszy,
krawatów. Cerujemy na żądanie na poczekaniu.
P rzyjem n ą suchosc ciała, u trzym u ją cą s ią w ciągu c a łe g o d n ia , uzyskasz p rzez codzienne użycie
- p u d r u d o c i a f a
Akiji — Hity ZiitłWM d^ roT k i Wotum Alheti 12-9
Roiw odow e spraw y
isadat i liniodM prowadzi iafaraaja Obrińca Naaiptmai
Mir. sra*.
Stasiakiewici Wotum. Zlali 32.
A K U S Z E R I A choroby k o b lo c o
Dr. Zofia Kohut
W A R I Z A W A , K o s z y k o w a 19-8 tli. 9-61-48 irfz. 5-6
G U T O W S K I Skórna i wanirjtzia Warszawa. Żurawia 35 goń. 3— t . w Lacuby Tratach 2. 1 . 12— 2
TADEUSZ CIEPLAK
I M I E N I N Y
P A N I I < < Z l < M l 9
Siedziała całymi dniami na łozinowym fotelu pod oknem i dłubała szydełkiem, z kolorowej włóczki, prześliczne szaliki.
I kraciaste, i pasiaste, i kwiaciaste, i prze
różne.
Organiścina — praktyczna i fertyczna niewiasta — stale użalała się przed wszy
stkimi na tę mężowską ciotkę.
— Spadła nam na kark jak jaka kara boska. Turbacja i utrapienie. Trzeba ją dźwigać codziennie z łóżka na fotel i z fotelu na łóżko. Żywić. Opierać. Po
rządki u niej robić...
A już jakie tam były te porządki, to pożal się panie Boże. Chlew niczem. Pa
jęczyny zwisały z powały. Łóżko — bar
łóg. Piec na wpół rozwalony. Poza tym drzwi od sionki źle się domykały, więc wszystkie księżowskie kury urządziły so
bie zero-zero z jej stancyjki.
Pani Boczkowa nic nie mówiła, ale cier
piała nad takim stanem rzeczy. Przyzwy
czajona była do wielkich porządków i wy
gód. Przez całe długie życie była boną przy pańskich dzieciach. Mieszkała w pa
łacach, wysiadywała po adamaszkowych kanapach, jadła co najlepsze frykasy, miała prawo dawać klapsy hrabiątkom i książątkom, a także rozrządzać się loka
jami jak sama chciała.
— A żeby choć jaki grosz uciułała za tyle lat służby — ubolewała organiścina.
Ale nie uciułała. Już tak się jakoś dzi
wnie składało, że wypłacana jej pensja rozłaziła się stale w ciągu miesiąca na karmelki, lalki, ołowiane żołnierzyki lub arki Noego dla swych ukochanych ma
łych pupilów.
A kupa tego była w całej okolicy. Po
lecano ją sobie od dworu do dworu, więc posady jej nigdy nie brakło. Podobno nawet sam tutejszy dziedzic, chociaż już siwiejący, był przez nią wychowywany.
Otóż na parę dni przed imieninami pa
ni Boczkowej — na św. Julię — już tak się po wsi rozniosło, że dużo z jej wy
chowanków zjedzie się do niej z życze
niami.
Kto pierwszy taką rzecz powiedział nie-
wiadomo, ale nawet organiścina wierzyła w to święcie, więc w wilię tych to imienin zakasała rękawy i zabrała się do porządków.
A fatygi nie żałowała. Popstrzoną przez księ- żowske kury podłogę wyszorowała jak należy, okno otworzyła żeby wywietrzyć zaduch. Czy
stą pościel dała na łóżko. Pajęczyny omiotła.
Pozatykała zielone gałązki w popękanych ścia
nach, a — co dziwniejsze — robiła to wszy
stko w nienajgorszym humorze.
Pochlebiały jej takie pańskie wizyty.
— Aż miło teraz na tę stancyjkę popatrzeć
— kiwała głową z zadowoleniem. ■— Ale niech mi się hołota ze wsi tutaj nie pcha. Po
koik nie duży, więc trzeba miejsce dla dzie
dziców ostawić...
A u kowala Pazdury też były przygotowania.
Kowalowa uczyła Staszka wierszyków wy
czytanych w elementarzu:
„Chcę na Julii imieniny dać jej piękny kwiatek.
I powiedzieć z tej przyczyny niech żyje sto latek".
1 mówiła do malca:
— Ja tam wcale nie pójdę. Ja tam niepo
trzebna. Co się będę pchała pomiędzy pań
stwa. Organiścina wcale sobie tego nie życzy.
Ale ty co innego. Ty, jako chrześniak, masz prawo tam pójść i siedzieć dotąd dopóki po ciebie nie przyjdę...
I napominała:
— A pamiętaj, całować w rękę wszystkie panie dziedziczki i wszystkich panów dziedzi
ców. Nie gwizdaj. Nosa w palice nie ucieraj.
A zapytają się o co, to odpowiadaj grzecznie.
Nie wstydaj się...
Zaś rankiem, w sam dzień imienin, umyła malcowi głowę ‘i przeoblekła go w czystą ko
szulę, a po południu rzekła:
— A teraz przeleć no się do dworskiego ogrodu, wleź przez dziurę w płocie i narwij tam ładnych kwiatków na bukiet. A nie ba
raszkuj za długo. Trzeba żebyś jeden z pier
wszych złożył życzenia swej chrzestnej ma
musi...
— Nie puńdęl Nie fcę — buntował się Sta
szek w ostatniej chwili.
Ale z matką nie było żartów: — Dam ja ci
„nie puńdę" — wrzasnęła, schwyciła chłopca za rękę, przemocą pod kościół ciągała, aż w końcu wepchnęła go za ramiona do pokoiku pani Boczkowej.
Został przyjęty bardzo miłym uśmiechem.
Już od dwóch godzin solenizantką oczekiwała na gości.
Odświętnie ubrana w świeżo ururkowany czepek ozdobiony fioletową wstążką i w czar
ną pelerynę, obszytą zjedzonymi przez mole strusiemi piórkami, wyglądała uroczyście.
Staszek, z konwulsyjnie ściśniętymi w garści kwiatuszkami, podszedł nieśmiało do fotelu, zapomniał o wierszyku, więc milcząc wręczył jej bukiet.
— A czyjżeś ty — spytała, — Tyle tych
się połapać nie mogę...
I kiwając głową mówiła dalej:
— Tak! tak! Swego czasu to pani Boczkowa była bardzo popularna, szanowana, rozrywa
na. Nie było we wsi wesela bez pani Bocz
kowej i wszyscy ją w kumy prosili...
Zamilkła na chwilę, przygładziła drżącą dło
nią swe siwe włosy nad czołem i znowu za
częła mówić:
— Powiernicą też była wszystkich. Przytra
fiło się co gdzie komu, to do pani Boczkowej jak w dym. Pocieszyła ona niejednego i nie
jedną życzliwym słowem. A za czasów mo
skiewskich jak było potrzeba ukryć jakieś kompromitujące broszury lub papiery, to pani Boczkowa zawsze się do tego nadawała. — Julcia ukryje! Julcia wyratuje... — Pamiętam jak kiedyś w nocy przyszli żandarmi po. re
wizji. Nawet materace na łóżku bagnetami rozpruwali, a nic nie znaleźli. Julcia dobre obmyślała schowanka. Poszli sobie z kwitkiem. • Roześmiała się. A strusie piórka przy pele
rynie drżały tak jakby gnieździły w sobie rój piskląt.
Nieprzyjemny widok. Staszek miał już cał
kiem dosyć tej wizyty, więc co chwila oglą
dał się na drzwi.
— Dokąd się to tak śpieszysz — zauważyła pani Boczkowa, przytrzymując go za rękę. — Nie wypada tak prędko uciekać. Siadaj no tutaj przy mnie na krześle i siedź...
Westchnęła.
— Te wszystkie matę chłopaki to zawsze takie niesforne. Pamiętam jak tutejszy pan dziedzic ani chwilki nie chciał spokojnie usie
dzieć nad elementarzem. Rozkoszny był dzie
ciak i śliczny jak aniołek. Sama nie wiem, ale chyba jego najwięcej kochałam. Gdy poraź pierwszy przyjechałam ze stacji na nową po
sadę zastałam go w koszulce. Spojrzał na mnie z pode łba i wykrzyknął: — Brzydka! Ja nie chcę słuchać tej krowy! — Tak, tak. Najwy
raźniej powiedział o mnie „ta krowa", ale już po trzech dniach byliśmy ze sobą w ogrom
nej przyjaźni. Wprawdzie słuchać mnie, to nigdy nie chciał. Wołałam go, to język na mnie wywalał. A psotny był niech Bóg broni.
Kiedyś wbił stalowe szydełko w udo pokojów
ki Maryśki. Wyła z bólu... Zaś innym razem wylał mi na bieliznę, ułożoną w szufladzie komody, całą flaszkę atramentu...
Spojrzała w okno i rzekła do Staszka:
— Wstań z krzesła, wychyl no się dobrze z okienka i popatrz na drogę...
Wychylił się.
— No i cóż tam widzisz?
— Widzę Wiktę od Sobka. Pędza stado gęsi z ugoru...
Pani Boczkowa znowu westchnęła.
— No, jeszcze wcześnie. Ale już tak sobie myślę, że chyba najsampierw przyjadą obie panny hrabianki z Naborówka. A takie były miłe, kochane dzieciaki. Miały zwyczaj wbi
jać szpilki w krzesło pani Boczkowej, a gdy ją przypadkiem ukłuło — nie powiem w którą część ciała — to śmiały się jak wariatki. Osta
tnia moja posada. Czas leci. Aż trudno mi uwierzyć, że teraz są już dorosłymi pannami.••
Trzęsła głową przy tym opowiadaniu, a stru
sie piórka przy pelerynie znowu zaczęły drżeć.
— Brrrrr...
Ciarki przebiegały Staszkowi po grzbiecie.
Zaczął się wiercić na krześle.
E. KŁONIECKI
STAW SMRECZYŃSKI
Z cyklu „TATRY"
Z pierścienia smagłych świerków, co żywicą dyszą, niby jakaś bezcenna, kryształowa kruża
staw Smreczyński lustrzane oblicze wynurza, upojony swym pięknem i błękitów ciszą;
nawet trzciny swych skroni do snu nie kołyszą, chociaż zwolna się chyli słońca złota róża poza zbocza Ornaku i tatrzańskie wzgórza, które okrzyk podziwu dwakroć w robię słyszą!...
Mimowoli krok zwalniasz i patrząc w zachwycie na gór zbocza, na smreki z tym zwierciadłem gładkim, w którymś ujrzał, prócz nieba, swej duszy odbicie — łzy cisnące się do oczu ocierasz ukradkiem
jakbyś tutaj, ponad stawem, w tym ustroniu błogim — znalazł szczęście... ukojenie i rozmawiał z Bogiem!...
Karawana zatrzymała się. Wśród tego morza śniegu i lodu ukazała się nagle mała płachta ziemi, czarnej, na
giej i spękanej. Dookoła, na niewielkiej przestrzeni widać było porozrzucane tu i ówdzie chaty ogrodzone płotkami, znak jakiegoś życia ludzkiego.
Ludzie, śmiertelnie pomęczeni wyprzęgli psy z sanek i obsiedli natychmiast rozpalone naprędce ognisko, posi
lając się fasolą i popijając herbatę. Po chwili nie czuli już prawie zimna tej niegościnnej okolicy. Bliskość obiecanego im złota rozgrzała ich krew bardziej niż ognisko i herbata, chwyciła ich gorączka tego kruszcu pozwalając im zapo
mnieć o wszystkich przebytych już trudach i czekających ich dalszych przygodach.
Powoli zaczęli się schodzić do wielkiego blockhausu wraz ze swymi agentami, których sprowadzili z fortu Good hope. W niedużej, prawie pustej sali wisiała na jednej ze ścian mapa, podzielona na wiele małych poletek. Za stołem, nakrytym jakąś zieloną, wypłowiałą już serwetą, w głębokim skórzanym fotelu siedział przed flaszką z wód
ką człowiek o twarzy buldoga. Niespokojne jego i krwią nabiegłe oczy z uwagą śledziły twarze wchodzących.
Wszyscy oni kierowali się jak ciągnięci magnesem w stro
nę mapy, w którą wpatrywali się oczyma płonącymi na
dzieją bogactwa.
— Ludzie — zaczął wtedy wołać człowiek za stołem — Przekonacie się, że wydobywanie złota w tym okręgu, z którego działki my dziś sprzedajemy opłaci się wam.
W całej tej okolicy wydobywa się już od lat złoto. Za
łatwmy więc to prędko! — Mówiąc wyraz ,,to" wskazał grubym palcem na mapę z działkami i stękając opadł na skórzane poduszki fotelu sięgając równocześnie po flaszkę z wódką. A ludzie posunęli się znowu do mapy ze swymi agentami, od których zasięgali informacyj o działkach, które zamierzali nabyć. — Według tej mapy — wstał zno
wu człowiek za stołem — zorientujecie się najlepiej i na tej mapie niech każdy kupujący wpisze swoje nazwisko.
Przybysze wahali się. Wpisanie swego nazwiska pozba
wiało ich w jednej chwili większej części ich gotówki, z którą tu przybyli, nie wiedząc jaki ich czeka los. Była
°na ostatnim zabezpieczeniem ich życia. Czy kupią za nią
*o, czego tak gorąco pożądali?
•— Kto chce kupić claim, niech się spieszy — popędzał wolę człowiek o twarzy buldoga — inaczej sprzeda S'Ę komu innemu. — Słowa jego brzmiały pewnością i po- Sróżką jak szczekanie złego psa.
Wreszcie jeden ze stojących przed mapą wpisał jako Pierwszy swoje nazwisko i za jego przykładem poszli inni.
Sztuki czystego złota zaczęły-z dźwiękiem wpadać-do..pui„
dętka od cygar stojącego przy flaszce z wódką. Stare, . . dobre złoto zamieniali przybysze na takie, którego^jeszcze-—znateMtdefwłMłlB?
h*e widzieli a może tylko na czarną,- niegośei«n<p:ńea»łęł^~-wi«dsieĆA«
Jako ostatni wpisał swoje nazwisko ojciec- Eweliny, -mimo to, możem J°hn Morę. W dziesięć minut później siedzieli w tym
samym blockhausie agenci i rozdzielali pomiędzy siebie Wyłudzone pieniądze. — Handel ziemią opłaca się — za
siniał się buldog — złoto wydobywa się teraz nie w Klon- dyke, lecz w Chicago!
—- Wołałbym mieć tysiąc mil za sobą — rzekł jeden
KNOTEK I MOTEK
Knolak w sławie ryb pilnuje 1 kłopotu ma z tym wiele;
Czy kto też niezawędruje, Gdzie wzbronione są kąpiele.
•»«. I lakilt Pawi.
Nadbiegł Knotek zagniewany, Lecz nie w stawie bo do wanny Motek wlazł rozradowany
W towarzystwie pięknej panny.
Jak niepyszny — legł na trawie Obok złożył swoją flintę Zerka na staw wciąż ciekawie I opuścił nos na kwintę.
z agentów, którego sumienie jeszcze niezupełnie zmar
twiało. Jest wściekłe zimno. 50 stopni, a jednak pali mi
się ziemia pod nogami. . . . . .
---..phi.,, zawsze potrwa to trochę, zanim er-ludzie z pła
czem udadzą się do szeryfa — uspokoił go drugi. — Nas już wtedy tu nie będzie.
Poczym wszyscy pochylili się nad stołem i zaczęli na
radzać się nad drogą powrotną.
Ewelyn Morę, która cały świat zjeździła ze swym ojcem, wiecznie niespokojnym i żądnym nowych przygód, przy
była z nim również i tutaj. Była ona jedną z niewielu kobiet biorących udział w karawanie poszukiwaczy złota.
Szorstcy brutalni ludzie, jakimi byli zwykle prawie wszy- Szorstcy, brutalni ludzie, jakimi byli zwykle prawie wszy- i grzeczniejsi i dobrym słowem starali się odpłacić jej za troskę o nich. Ona bowiem na równi z innymi kobietami troszczyła się o ich potrzeby, gdy oni szukali złota, ona wszystkich równo traktowała, mimo że jeden i drugi starał się o jej względy. Ćałe szczęście, że myśli ich były jednak bardziej zajęte złotem niż nią. Nie mieli czasu na miłość i wzajemne nieporozumienia. — Później — tak myślał sobie niejeden — kiedy już znajdę żyłę złota, otrzymam
też skarb jej miłości. . . .
Ale później nie znaleźli poszukiwacze tej żyły złota, której tak pragnęli. Przyszła natomiast nędza i zwątpienie.
Po kilku słabych próbach odkrycia zawiodły. Zdobycz była niewielka i w ogóle się nie opłacała.
James Cook, który był zaufanym sąsiedniego obozu, przyszedł ze swymi ludźmi do biedaków by ich pocieszyć i dodać otuchy. Zaczął więc badać piasek, z którego oni chcieli wydobyć złoto. Poczem wyciągnął garść złotego piasku, który zawsze nosił w kieszeni i porównał go z drugim. — Patfzcie, jak błyszczy mój piasek, a jak wasz.
W waszym piasku nie ma w ogóle złota! Zostaliście oszukani!
Poszukiwacze wysłuchali tego wyroku jak odurzeni.
Z początku nie byli w stanie zdać sobie jeszcze sprawy z całej grozy tego faktu. Kiedy jednak ochłonęli, posypały się na głowy agentów słowa przekleństw i złorzeczeń.
— Padliście ofiarą oszustwa, przyjaciele — mówił dalej Cook do poszukiwaczy. — Złoto, które tu wydobyliście, nie pochodzi wcale stąd. Zostało ono tu przywiezione i zmieszane przed waszym przybyciem z piaskiem, aże- byście mieli pozór, że jest go tu więcej.
Wielu poszukiwaczy wyjechało jeszcze tego samego dnia z powrotem, pozostali tylko nieliczni i bardziej zawziętsi, jednak i oni przekonali się po kilku tygodniach biedowa- nia i nadludzkich trudów o bezowocności swych poszuki
wań, spakowali więc resztę swego dobytku na sanki i klnąc i złorzecząc popędzili psy naprzód.
John Morę i Ewelyn należeli do tych, którzy mieli wy
jechać ostatni. James Cook przychodził do nich dość czę
sto ze swymi towarzyszami i pomagał biednym poszuki
waczom w ich daremnej robocie. Już niejeden wieczór spędził Cook w izdebce Morea, zgubiwszy w niej swoje serce. Ewelyn nie spodziewała się niczego. James Cook jeszcze nigdy nie wspomniał jej o swojej dla niej miłości.
Wiedział, że była obojętna dla mężczyzn i że niejednemu powiedziała już „nie".
Dwa dni przed odjazdem More a przyszedł do niego Cook i rzekł:
— Zdaje mi się, że główna żyła naszej kopalni prze
chodzi na pańską działkę. Jeżeli pan chce, będę z panem szukał złota na pańskiej działce, a zyskiem podzielimy się do połowy. Jeżeli natrafimy na żyłę, to dobrze, jeżeli nie, i tak nie poniesie pan szkody.
Morę zaczął wypytywać go chciwie o szczegóły, a Cook objaśniał mu obszernie, budząc tym nowe w nim nadzieje.
— Namyślę się nad tym i dam panu odpowiedź jutro — powiedział w końcu Morę.
Ojciec i córka spędzili bezsenną noc, a rano Morę rzekł do Ewelyn: — Zostajemy.
Ewelyn zmarszczyła czoło: Przecież Cook mógłby mieć naszą działkę sam dla siebie, gdybyśmy wyjechali. Mógłby ją kupić za kilka dolarów. Nie rozumiem, dlaczego to robi.
Zachowanie Cooka zaczęło teraz budzić jej czujność, a zachowanie ojca oburzyło ją. Stary Morę rzeki bowiem:
— Cook jest głupcem, jeżeli sądzi, że będę się z nim dzie
lił zyskiem. Będę szukał dalej sam.
Córka spojrzała na ojca roziskrzonymi oburzeniem oczy
ma: — To nieuczciwie, ojcze, to niegodne człowieka ho
noru. Zaufanie za zaufanie! Nie wolno ci wykorzystywać tylko dla siebie szans, które ci Cook daje.
— Cóż to ciebie obchodzi — krzyknął Morę i cala go
rycz niepowodzenia wyładowała się w tej chwili w jego gwałtownych słowach — ileż razy ja zostałem oszukany, ile razy mnie ktoś podszedł i uprzedził. I właśnie teraz, gdy nadarza mi się sposobność mam udawać gentlemana?
Nie, kochanko, twoja wrażliwość nie powstrzyma mnie od tego, że postąpię, jak ja sam uznam za stosowne.
Gdy wieczorem Cook -zjawił się jak zwykle w izdebce More'a, ten rzekł d ó n ieg o : — Zdecydowałem się, zostaję -ttłp. atoł-iam będąs— ' -Całkiem słusznie od ---
powiedział James Cook nie mrugnąwszy nawet okiem na
^ n k m w j u ic z e muszę- panu ~pcr wtedy sam. Ale emy _ pozostać przecież nadal dobrymi przy
jaciółmi, prawdflf>BS|W^w^Tll(^M*«Breuktwania riie" jSflŁ—
wiodły, znajdzie się jeszcze arfd-u'SMMMB**ce dla pana*
wśród nas.
Zdziwiony nieco przyjął Morę propozycję Cooka. Spo
dziewał się raczej tego, że Cook będzie się wściekał i ro
bił trudności. A Cook przychodził wieczorami tak jak
MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ
• i. - . Z ' 7
-
W * Z ę £
W p ierw szych dniach lip ca W arszaw a p rzeżyw ała wielką sensacje — zaw itała tu bow iem na gościn n e występy św iatow ej sław y trupa napow ietrznych lin oskoczków . Tru
pa ta nosząca nazwę C am illi II d ala szereg przedstaw ień grom adząc na pl. N apo leona, g d zie o d b y w a ły się po kazy, n ie zliczo n e tłum y w idzów . W czasie d w u godzinriych pokazow w arszaw ianie p rze ży li chw ile n iezapom nianej em ocji p od ziw ia ją c od w agę i zręczność artystów wyko nujących trudne ćw iczen ia na w ysokości 42, 30 i 20 m,
Z posrod o b łitc g o pogram u na szcze g ó ln e w yróżnienie zasłu gu ją tance i klasyczn y szp agat C a m illi Mayer II.
jazd a trzech artystów na row erze, „ślep a b abka (artysta zaw iązany z g ło w ą w worku). ,,Zim ne poty' w ystępow ały w idzom z wrażenia, g d y 17 letnia Cam illa II na 42 me trowym m aszcie sw obodnie za kła d a ła sobie nogę na M yję, pudrow ała nosek i skakała na chw iejący się Ira pez W spaniały w idok przedstaw iała także ,,jazda śm ier
ci lisy M ayer z czternasto piętrow ego budynku nad ulicą Szp italn ą do Chm ielnej.
Sensacją je d n e g o w ieczoru b y ł także występ kpt. Mo rasa, który p rze p ro w a d ził n aszego w sp ółp racow nika p Zygm unta Bakułę po linie (zd ję cie pierw sze i d r u g ie od góry), aby przekon ać go, ze te niesam owite p opisy nie są jakim iś nieczystym i sztuczkam i, lecz są wynikiem d łu go le tn ich ćw iczeń i d u że j o d w a g i artystów. Pod liną rozciągn ięta jest w praw dzie siatka — ma ona jedn ak tylko ilu zo ryczn e znaczenie, każd y bow iem upadek na nią koń czy się i tak śmiercią lub kalectwem
Na zd ję ciu pierw szym od d ołu — w idzim y roześm iane twarze warszawian o g lą d a jący ch jeden z numerów pod nazwą ,,ślepa b abka .
F u l.